Szkoła magicznych zwierząt. Szkolny bal - ebook
Szkoła magicznych zwierząt. Szkolny bal - ebook
Ósma część przygodowo-fantastycznej serii dla dzieci.
Cała szkoła Winterstone skąpana w różu! Z okazji wielkiego szkolnego balu w klasie panny Cornfield zapanowało straszne zamieszanie: Sibel chce tańczyć z Jo, Jo chce tańczyć z Luną, a czego właściwie chciałaby Ida? Magiczne zwierzęta nie mogą się temu nadziwić, ale żółwica Henrietta wie, że „jak się ktoś zabuja, to rozum traci”. A w samym środku całej tej wrzawy dwójka dzieci tęsknie wypatruje swoich magicznych zwierzaków…
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8057-636-0 |
Rozmiar pliku: | 1 000 B |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Szkoła Winterstone
Całkiem normalna szkoła. Całkiem normalna?
No, prawie. Kryje się w niej pewna tajemnica…
Panna Cornfield
Nauczycielka w szkole Winterstone. Czasem bywa dość zasadnicza, ale bardzo lubi swoich uczniów. I dobrze wie, który z nich akurat potrzebuje pomocy…
Pan Mortimer Morrison
Właściciel sklepu z magicznymi zwierzętami, które potrafią mówić. Pan Mortimer też ma swoje magiczne zwierzę: zuchwałą srokę Pinkie.
Autobus pana Morrisona
Pan Morrison jeździ nim po całym świecie i zbiera magiczne zwierzęta.
Ashanti, czarna mamba, i Leonardo, pręgowiec
Dwa spośród bardzo wielu gadających zwierzaków ze sklepu z magicznymi zwierzętami. Każde z nich najbardziej marzy o tym, by spotkać człowieka, który będzie do niego idealnie pasował.
A to ci szczęściarze!
Ida i Benni dostali swoje magiczne zwierzęta jako pierwsi:
Ida i lis Rabbat
Trudno powiedzieć, które z nich jest sprytniejsze. Ida powiedziałaby pewnie, że ona, bo Ida zawsze wszystko wie najlepiej…
Benni i żółwica Henrietta
Wszystkowiedząca Henrietta uwielbia nocne przygody. A Benni? Benni też!
A to dopiero początek! W klasie panny Cornfield kłębi się już całe zoo!
Te dzieci znalazły już najlepszych przyjaciół na dobre i na złe:
Jo i pingwin Juri
Jo podoba się chyba wszystkim dziewczynom. Rankami długo przesiaduje w łazience. Więcej czasu na poranną toaletę potrzebuje tylko Juri – ale on kąpie się w szkolnym stawku…
Czoko i dzikan rzeczny Pepperoni
Nierozłączni jak papużki, zwłaszcza gdy w zasięgu wzroku pojawia się czekolada…
Anna-Lena i kameleon Caspar
Z Casparem u boku nieśmiała Anna-Lena przeszła niezwykłą metamorfozę…
Eddie i nietoperzyca Eugenia
Magiczna nietoperzyca, która czasem mówi gwarą, troszczy się niezmiennie o niezdarnego Eddiego. Dzięki niej Eddie coraz rzadziej potyka się o własne stopy…
Helena i kocur Karajan
Klasowa jędza i kocur arystokrata z Paryża – nikt nie mówił, że będzie łatwo. Choć najpierw zawsze pokazują pazury, potem zwykle mruczą łagodnie jak dwoje kociąt.
Silas i krokodyl Rick
Silas o wiele za często otwiera za szeroko buzię. Tak samo jak Rick paszczę! Przyjaciele z pazurem.
Finja i koala Sydney
Wrażliwa Finja nie czuje się już samotna, od kiedy jest z nią koala Sydney, która tak pięknie pachnie cukierkami przeciwkaszlowymi…
Yannik i szympans Tingo
Yannik nie potrafi spokojnie usiedzieć na lekcji. Ale jego magiczny szympans Tingo umie go przykleić do krzesła! Odkąd są razem, Yannik lepiej sobie radzi.
Franka i szczur Cooper
Franka ma dystans. Dystans do szkoły, dystans do koleżanek i kolegów, dystans do zabawy. Ale jest ktoś, przy kim Franka mięknie: to superhipermegazdystansowany szczur Cooper!
Maks i sowa Muriel
Maks nosi przezwisko Profesorek, bo jako klasowy prymus po prostu wie wszystko. No, prawie wszystko. Resztę wie Muriel.
Hatice i foka Mette-Maja
Dzięki uroczej foce o imieniu Mette-Maja Hatice, która dotąd bała się wody, dziś czuje się w niej jak ryba! A raczej jak… foka!
Henry i lampart Leander
Henry mieszka w ogromnej willi z ogromnym basenem i dostaje ogromne kieszonkowe. Ale jego magiczny lampart jest bezcenny!
Ronja i psi włóczęga Tofik
Ta para najchętniej włóczyłaby się przez cały dzień, a wieczorami siedziała mocno przytulona do siebie...
Lothar i kangur William
Lothar jest najmniejszy w klasie, ale dzięki Williamowi skacze najdalej ze wszystkich!
Tyle zwierząt, tyle dzieci…
Ciekawe, kto będzie następny.
E-mail wysłany z Miami na Florydzie, USA
Od: [email protected]
Do: [email protected]
Cześć, Mary,
aktualnie przebywam na słonecznej Florydzie, gdzie zbieram nowe magiczne zwierzęta!
Mam nadzieję, że w sklepie wszystko okej. Pamiętaj, żeby zanieść surykatkom koszyk jabłek ze swojego ogrodu, obiecałem im to. Co porabia Murphy? Dobrze się odżywia? Muszę go namówić, żeby przeszedł na wegetarianizm. Świeże ryby dla niedźwiedzia polarnego potrafią nieźle dać po kieszeni. Jak wyglądają przygotowania do szkolnego balu? Z kim idziesz? Bo jeśli nikogo nie znajdziesz, jestem do dyspozycji! Nieźle tańczę.
Trzymaj się
Mortimer– Wszystko różowe! – Rozbawiona Pinkie wskoczyła na zagłówek skórzanego fotela i wyjrzała przez okno autobusu. Cały dziób miała ubabrany bitą śmietaną.
Mortimer Morrison, właściciel sklepu z magicznymi zwierzętami, siedział za kierownicą. Dopiero co jedli tort malinowy w kawiarni Candy Coffee i studiowali mapę. Teraz czerwony autobus toczył się ulicami Miami. Wyprzedzili młodą kobietę, pedałującą wzdłuż palmowej alei na różowym rowerze. W koszyku siedział piesek, który miał na nosie różowe okulary.
– Cześć, kolego! – zawołała przez okno Pinkie, mijając go, a piesek wesoło szczeknął w odpowiedzi.
W Ameryce nie brakowało zwariowanych ludzi. Dlatego w Candy Coffee nikt się nie dziwił, że przy stole siedzi mężczyzna ze sroką, która wsadza dziób w bitą śmietanę.
W ogóle sporo rzeczy na Florydzie wyglądało inaczej niż w domu. Niebo było tu znacznie błękitniejsze. Budynki – wyższe, samochody bardziej kolorowe, kawałki ciasta większe. Pinkie wytarła dziób o obramowanie okna, pozostawiając na uchylonej szybie lepkie plamy po bitej śmietanie.
– Ejże! – burknął właściciel sklepu z magicznymi zwierzętami. – Tak nie wolno.
Nigdy nie potrafił tak naprawdę zbesztać swojej magicznej przyjaciółki. Pinkie z miną niewiniątka obróciła głowę.
– Nic nie zrobiłam – zaświergotała.
Zmierzali do parku narodowego Everglades. Na bagnach, solniskach i w morskich zatokach na pewno żyją interesujące magiczne zwierzęta.
– Ciekawe, co znajdziemy – zastanawiała się Pinkie. – Manat w sklepie z magicznymi zwierzętami to by było coś! – Pomachała do mężczyzny, który stał przy drodze i grał na harmonijce ustnej. – Parę pelikanów też by się nadało. Albo niedźwiedź amerykański.
– Żadnych niedźwiedzi więcej! – westchnął Mortimer. – Już przez Murphy’ego niedługo całkiem osiwieję.
Kierując się na południe, dotarli do parkingu dla gości. Stamtąd trzeba było ruszyć pieszo.
Wokół ich głów krążyły komary, Pinkie więc energicznymi uderzeniami skrzydeł próbowała odgonić te uciążliwe stworzonka.
– Wynocha, potwory – zaskrzeczała.
Właściciel sklepu z magicznymi zwierzętami i jego sroka dzielnie przedzierali się przez ciemną chmarę owadów, mocno zaciskając powieki.
Gdy ponownie otworzyli oczy, wszystko wokół było różowe. Przed nimi rozciągała się kolonia flamingów. Ponad setka ptaków brodziła w płytkiej wodzie, chwytając ryby, żaby i kraby.
Mortimer Morrison się rozpromienił. Cóż to za przedziwne zwierzęta! Te barwy, te wygięte szyje, te nogi, cienkie jak źdźbła słomy…
– Mam na imię Mortimer i jestem właścicielem sklepu z magicznymi zwierzętami! – zawołał donośnie ponad lustrem wody. – Czy ktoś chciałby ze mną pójść? Ten, kto do nas dołączy, znajdzie wielu nowych przyjaciół!
Flamingi spojrzały na niego obojętnie, a potem wróciły do grzebania w błocie.
Mortimera z emocji swędział nos, Pinkie zaś wyjątkowo siedziała cichusieńko jak mysz pod miotłą. Oboje czuli, że zaraz wydarzy się coś szczególnego.
I tak się właśnie stało.
Jeden z flamingów przyczłapał do nich, z przejęciem kłapiąc dziobem.
– Mam na imię Polly. Nie miałam pojęcia, że jest ktoś, z kim będę mogła porozmawiać! – Zaaferowany ptak potknął się i przewrócił z pluskiem.
– Hopla! – zaśmiał się Mortimer.
– Przez całe życie prowadziłam rozmowy sama ze sobą – pisnęła Polly, gdy już udało jej się wynurzyć z powrotem i otrzepać różowe pióra. – Czułam się z tym jak ostatni głupek…
– No to jeszcze się zdziwisz! – kłapnęła dziobem Pinkie i radośnie okrążyła głowę Polly. Polubiła tę młodą samicę flaminga od pierwszego wejrzenia. – Sklep z magicznymi zwierzętami jest pełen gaduł. A jeśli ci się poszczęści, szef znajdzie ci towarzysza, przyjaciela na całe życie. – Sroka wskazała skrzydłem w kierunku parkingu, na którym jako niewielki barwny punkt majaczył w oddali autobus. – Chodź ze mną, z nami nie będziesz się nudziła.
Polly przekrzywiła na bok głowę.
– Słowo?
– Słowo! – odpowiedzieli chórem Mortimer i Pinkie.
Był rześki poniedziałkowy poranek. Mary Cornfield siedziała w swojej kuchni przy ulicy Fiołkowej i jak zwykle o tej porze popijała kawę. Obok kuchennego stołu czekała spakowana torba ze skóry. Za pół godziny zaczynały się lekcje.
Nauczycielka wyjrzała do ogrodu przez kuchenne okno i westchnęła. Znowu ktoś ukradł jabłka! Z jej cudownej jabłoni, którą regularnie zasilała nawozem ze sklepu z magicznymi zwierzętami. Jabłka były niezrównanie słodkie i soczyste, a drzewo zdawało się rodzić więcej owoców niż wszystkie inne jabłonki, jakie kiedykolwiek widziała. Panna Cornfield lubiła się dzielić – ale ten złodziej powoli robił się zbyt bezczelny!
Któż mógł za tym stać? Dzieci sąsiadów? Pomyślała o Ricku, krokodylu, którego za chwilę spotka w klasie. Nie, on by się na pewno nie odważył zakraść nocą do jej ogrodu. Rick dużo gadał, ale w gruncie rzeczy był bardzo miłym krokodylem…
W tym momencie zadzwonił telefon.
Mortimer Morrison, właściciel sklepu z magicznymi zwierzętami. Kochał zwierzęta ponad wszystko i miał ten dar, że umiał rozmawiać z ich magicznymi przedstawicielami. Razem ze swą sroką Pinkie ciągle podróżował po świecie, zbierając nowych mieszkańców sklepu. Wielu z nich znalazło potem dom w klasie panny Cornfield.
– Ulubiony kolor różowy? – Panna Cornfield nie musiała się długo zastanawiać. – Helena. Ale ona jest już zaopatrzona. Przykro mi, Mortimerze.
Jej klasa liczyła dwadzieścioro czworo dzieci, dwanaście dziewczynek i dwunastu chłopców. Szesnaścioro z nich miało już swoje magiczne gadające zwierzę.
– Akurat teraz nie ma czasu na przekazanie. – Mary Cornfield wstała i włożyła filiżankę do zmywarki. – W sobotę odbywa się wielki szkolny bal. Musimy jeszcze przygotować masę rzeczy.
Mortimer nie dawał za wygraną.
– Magiczne zwierzęta mogłyby przecież pomóc. Polly byłaby atrakcją wieczoru! Tylko sobie wyobraź, flaming przy barze. Mogłaby dziobem wrzucać do szklanek kostki lodu…
– Muszę już iść – przerwała mu nauczycielka, wskakując w swój czerwony aksamitny płaszcz.
Ale Mortimera nie dało się zatrzymać.
– Tyle zwierząt czeka na swojego towarzysza! – zawołał z drugiej strony kabla. – Nie tylko ten flaming! Także gruby niedźwiedź polarny, dwanaście surykatek, dziobak, pstrąg tęczowy, owca, mały karp, no i nie zapominajmy o wombatowcu szorstkowłosym i myszoskoczku…
Mary Cornfield sięgnęła po klucze, a jej rozmówca niezrażony perorował dalej:
– Dingo, zając bielak, śpiewające piaskówki, gęś szara, sokół wędrowny, mały szop pracz… – Mortimer Morrison o mało nie pękł z dumy, wymieniając liczne zwierzęta, które tłoczyły się w jego sklepie. – Mogę ci przynajmniej podrzucić Agenta Y? Tylko na parę godzin. Potrzebuje trochę odmiany…
Mary Cornfield zatrzymała się na moment. Bardzo lubiła tego ptasznika!
– Niech ci będzie, podrzuć go – powiedziała z uśmiechem. – Spotkamy się pod szkołą chwilę przed ósmą. Na razie! – Rozłączyła się i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Rozczarowanego głosu swojego rozmówcy nie zdążyła usłyszeć.
– A co z Murphym, niedźwiedziem polarnym? I z Polly? Halo! Mary? Halo!
Ale nauczycielka dawno już pędziła w dół ulicy. Kurka wodna, chyba się spóźni! Pokonywała drogę wielkimi susami, niemal biegnąc.
Nagle tuż obok niej zatrzymało się wypolerowane na wysoki połysk czarne kombi.
– Może panią podwieźć kawałeczek?
Mary Cornfield się zawahała. To był sąsiad, Jorge Rebenclan. Pracował na uniwersytecie jako profesor matematyki i w codziennych sprawach był straszliwie uporządkowany. Wszystko musiało być dokładnie według planu: jak tylko śmieciarka odjechała, on od razu wsuwał pojemniki z powrotem do śmietnika. Uchowaj Boże, żeby śmieciarze się spóźnili! Uchowaj Boże, żeby Mary Cornfield nie wystawiła na chodnik starannie związanych papierów do wyrzucenia! Uchowaj Boże, żeby nie podwiązała porządnie swojego krzaka porzeczki…
Ale dziś przyjęła jego propozycję.
– Dziękuję bardzo. – Zajęła miejsce na fotelu pasażera. – Trochę za późno dzisiaj wyszłam.
Sąsiad wrzucił kierunkowskaz i bardzo ostrożnie włączył się do ruchu.
– Radziłbym pani nastawiać budzik na wcześniejszą godzinę – powiedział. – Ja na przykład codziennie daję sobie przynajmniej piętnaście minut zapasu. Chętnie nadłożę dla pani drogi. Jedzie pani prosto do szkoły Winterstone, nieprawdaż?
Mary Cornfield się uśmiechnęła.
– Do szkoły Winterstone.