Szkoła Memów - ebook
Szkoła Memów - ebook
Dlaczego uczniowie się rozpraszają?
Czy dziewczynki uczą się szybciej?
Jak zapamiętujemy informacje?
Czy dzieci potrzebują rówieśników?
Dlaczego gwiazdor kinowy staje się autorytetem, a nauczyciel nie?
Memy są „genami kultury”. Ich przykładami są idee, melodie, plotki, teorie naukowe czy elementy programu nauczania. Marek Kaczmarzyk w swojej najnowszej książce wyjaśnia, w jaki sposób memy przenoszą się między umysłami oraz jakie ma to znaczenie dla uczenia się i rozwoju dziecka.
"Nasza przeszłość świadczy o tym, że mamy spore możliwości, chociaż dotąd nie byliśmy w stanie wykorzystać ich najlepiej. Problem w tym, że utarte ścieżki ludzkiego myślenia, utrwalone tradycją i przyzwyczajeniem, zmieniają się czasami w wygodne autostrady, którymi mkniemy do celu tak szybko, że nie dostrzegamy mijanych po drodze krajobrazów. Zmiana perspektywy może w takim przypadku dać bardzo wiele. Nowy punkt widzenia nie zmieni rzecz jasna samej rzeczywistości, ale może da nam szansę na to, żeby mierzyć się ze starymi problemami w nowy sposób" - Marek Kaczmarzyk
Ta książka pozwoli Ci w nowy sposób spojrzeć na szkołę i uczenie się.
Spis treści
Przedmowa
Wprowadzenie
Geny cech i memy kompetencji,
czyli słów kilka o dwóch ewolucjach
Światy, mózgi i emocje
Naśladownictwo, komunikacja i język
Biologiczny fundament
Alicja w krainie memów. Bazar memetyczny
Różnorodność memetyczna
Zakończenie
Bibliografia
Kategoria: | Pedagogika |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65532-29-9 |
Rozmiar pliku: | 646 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Narodziny teorii memetycznej, na której budowana jest proponowana w tej książce koncepcja dydaktyki ewolucyjnej, pozostają w związku z ogłoszoną w 1976 roku pracą biologa Richarda Dawkinsa Samolubny gen¹. Rozważając przebieg procesów ewolucyjnych, Dawkins zwrócił w niej uwagę na fakt, że wbrew dotychczas obowiązującym przekonaniom o tym, iż dobór naturalny „widzi” osobniki (a więc fenotypowe ekspresje genów), w istocie działa już na znacznie niższym, bo molekularnym poziomie nośników informacji biologicznej, czyli właśnie na poziomie genów. Tym samym uznał gen, określany mianem replikatora generatywnego, za najmniejszą jednostkę ewolucji i jednocześnie przyjął, że jego główną cechą, podobnie jak innych, możliwych do pomyślenia replikatorów, jest tendencja do gwarantującej mu przetrwanie autoreplikacji, co można postrzegać jako swoistą „samolubność”. Za sprawą tak redukcjonistycznego podejścia do procesów ewolucyjnych rozgorzała wśród biologów ewolucyjnych ożywiona dyskusja, ale w tym miejscu najważniejsze jest, że w swej pracy Dawkins pokusił się także o namysł nad kulturą i jej replikatorami/molekułami, uznając, iż dobór darwinowski, o ile teoria ewolucji ma sens, musi oddziaływać na każdy rodzaj informacji istniejącej we wszechświecie, a więc także na przykład informacji kulturowej. We wskazanej pracy przyjął, że faktycznie w sferze kultury istnieją jakieś jednostki doboru działające podobnie do replikatorów generatywnych, i przez analogię do genu nazwał je meme, odnosząc się do greckiego rdzenia mimesis (naśladownictwo), angielskiego memory (pamięć) oraz francuskiego le même (taki sam). „Tak jak geny rozprzestrzeniają się w puli genowej, przeskakując z ciała do ciała za pośrednictwem plemników i jaj, tak memy propagują się w puli memów, przeskakując z jednego mózgu do drugiego w procesie szeroko rozumianego naśladownictwa”² – stwierdził, powołując tym samym do życia memetykę – ogólną teorię dziedziczności kulturowej. Użyteczność koncepcji replikatora kulturowego uzasadniał potrzebą tworzenia modeli epistemologicznych, wyjaśniających coś więcej niż ewolucja biologiczna, czy też dających podstawy jej poznania. Chodziło mu o model obejmujący całe ewoluujące uniwersum, w którym zachodzi selekcja replikatorów, choć mogą one pochodzić z różnych poziomów, na przykład właśnie z poziomu pamięci kulturowej. Podobnie bowiem jak dla wielu humanistów, dla tego biologa było oczywiste, że pamięć kulturowa istnieje i jest dziedziczona. W przeciwieństwie jednak do humanistów Dawkins nie zadowalał się ogólnikami w rodzaju przekazu tradycji kulturowej czy zachowywania kulturowego dziedzictwa. W jego przekonaniu informacja kulturowa, której najmniejszą jednostkę, jak wspomniano, nazwał memem, przejawia wszelkie cechy replikatorów, czyli jest długowieczna, wierna i płodna, a w celu przetrwania wykorzystuje kolejne pokolenia nosicieli, jak czynią to zainteresowane swą przeżywalnością samolubne geny. Podobnie jak one, organizuje się w pulę replikujących się jednostek – pulę memową, która z upływem czasu zaczęła tworzyć kolejną – po atmosferze, litosferze i biosferze – autonomizującą się sferę życia na Ziemi, podlegającą prawom ewolucji zbliżonej do ewolucji materii ożywionej.
Warto w tym miejscu zauważyć, że założenie istnienia takiej sfery jest oczywiście daleko starsze niż prace Dawkinsa, bo de facto obecne już u Platona. Pojawia się także w koncepcjach biologów, geochemików, biochemików, filozofów – Władimira Wiernadskiego, Pierre’a Teilharda de Chardin, Jacques’a Luciena Monoda, Karla Poppera – wśród których zyskała nazwę noosfery (z greckiego noos – umysł, myśl oraz sfera – sfera, płaszcz), pojmowanej jako ewolucyjny, naturalny efekt spirytualizacji materii. Sam Dawkins terminu „noosfera” nie używał, ale mówiąc o „pierwotnym bulionie ludzkiej kultury” i ewoluującej w szybkim tempie, autotelicznej informacji pozagenetycznej oraz puli memowej, wyraźnie do jej koncepcji się zbliżał. Zrobił też kolejny istotny krok w jej rozpoznawaniu, wyodrębniając budujące ją byty – memy – oraz zadając fundamentalne pytanie o sposoby ich rozprzestrzeniania się. Wywiódł również przypuszczenie, że w przeciwieństwie do ewolucyjnie wcześniejszych genów memy nie muszą budować własnych maszyn przetrwania, którymi dla genów są nasze ciała, ale mogą wykorzystywać to, co w toku ewolucji zostało już zbudowane – nośniki neuronalne, czyli nasze mózgi. Taki sposób działania memów wyraźnie przypomina znane naturze, a bardzo skuteczne i ekonomiczne sposoby replikacji genów niektórych organizmów żywych bez nakładu czasu i środków, praktykowane na przykład przez pasożyty i wirusy, co w finale skłoniło Dawkinsa do określania memów mianem „wirusów umysłu”³. Spektakularnych przykładów, a zatem i podstaw takiego ich rozpoznania, dostarczyły Dawkinsowi parazytologia i wirusologia, w których szczegółowo już opisano i dowiedziono, że replikacja/reprodukcja poprzez manipulowanie zachowaniem żywiciela bez względu na szkody, jakie on ponosi, to powszechna i ewolucyjnie skuteczna strategia, realizowana wśród organizmów żywych z beznamiętną precyzją biologicznych maszyn. Na przykład larwa pewnego gatunku Nematomorpha, żyjąca w ciele pszczoły, ale uzyskująca dorosłą postać dopiero w środowisku wodnym, tak manipuluje systemem nerwowym owada, że zarażony nią osobnik leci nad staw i z reguły z dużej wysokości pikuje wprost do wody, zapewniając tym samym rozmnożenie się swemu pasożytowi, choć z reguły przypłaca to własnym życiem. Z kolei wirus wścieklizny „zmusza” zarażone nim zwierzę do wzmożonej aktywności, która bardzo skutecznie poszerza zasięg działania tego wirusa i przyspiesza jego replikację. Zanim zarażony nosiciel przestanie być skuteczny, czyli padnie, łasi się do napotkanych ludzi, liże ich, w ostatniej zaś, przedagonalnej fazie biega, pokonując znaczne przestrzenie i gryzie inne żywe osobniki, przez co niezwykle efektywnie roznosi wirusy obecne w jego ślinie⁴.
Analogię między memami a wirusami dostrzegł również pierwszy w dziejach nauki posiadacz dyplomu doktora nanotechnologii – Kim Eric Drexler. Niemal bez zastrzeżeń przyjął on ideę samolubnych replikatorów, potwierdzającą jego własną koncepcję molekularnych maszyn przyszłości, i już w 1986 roku, we frapującej wizji Rzeczywistości po Przełomie, zawartej w Engines of Creation⁵, opisał memy jako byty tak samo realne i niebudzące wątpliwości jak geny, aczkolwiek niematerialne. Dociekając istoty samolubności genów, które wykorzystują maszyny białek do budowania własnych kopii (niejednokrotnie szkodząc przy tym eksploatowanym komórkom), we wspomnianej pracy Drexler postawił również znaczące dla memetyki pytanie: „Jeśli geny mogą być pasożytami, dlaczego nie miałyby być nimi memy?”⁶. Zgodnie z prawami replikacji muszą one działać analogicznie do genów, toteż nieobecność replikatorów wykorzystujących ludzki mózg byłaby bardzo dziwna, wręcz sprzeczna z regułami ewolucji. Oznaczałaby istnienie jakiegoś niezwykłego systemu immunologii mentalnej, lepszego niż systemy obronne budujących nas białek. Takiej superimmunologii jednak nie ma, ponieważ najpewniej byłaby ona szkodliwa dla umysłu, tak jak szkodzi naszemu ciału nadmierna reakcja immunologiczna na naturalne czynniki środowiskowe, „pochopnie” rozpoznawane przez organizm jako groźne dla niego, czego dowodzi współczesna etiologia alergii.
Tak więc według Drexlera memy bezspornie istnieją, rozmnażają się i powielają, używając naszych umysłów jako maszyn swego przetrwania, i działają podobnie jak wirusy, które wypracowały sobie mechanizmy prowokowania komórek białkowych żywiciela do kopiowania własnego DNA. „Nauka nie może jeszcze opisać neuronalnych wzorców wcielających idee w mózg, dla każdego jednak jest widoczne, że idee podlegają mutacji, replikacji i konkurencji. Idee ewoluują”⁷.
Zarówno on, jak i John Bonner, Edward O. Wilson i Richard Dawkins są zwolennikami neurobiologicznej, mózgowej lokalizacji memów, a neurobiolog Juan Delius dowodzi wręcz, że są to „konstelacje pobudzonych i niepobudzonych synaps w obrębie neuronowych sieci pamięci”⁸. Tego samego zdania są również najwybitniejsi przedstawiciele nauk podstawowych: George Williams, William Calvin, Marvin Minsky i Antonio Damasio, odkrywający – każdy na swój sposób – tajemnice ludzkiego umysłu. Chociaż musimy przyjmować, że replikatory myślowe są jeszcze bardziej abstrakcyjne niż aparat, którym się posługują, nie ulega wątpliwości, że idee, podobnie jak geny, dzielą się, rekombinują i przyjmują różnorakie formy; mogą być przekładane z języka na język, tak jak geny mogą być transkrybowane z DNA na RNA i ponownie wykorzystywane. W tym celu właśnie zajmują one nasze mózgi i konkurują ze sobą o umysłowe zasoby człowieka, choć interes przetrwania ich posiadaczy jest memom w zasadzie obojętny. W rzeczywistości na przykład idea „ofiary w imię czegoś” lepiej rozprzestrzenia się dzięki unicestwieniu swego nosiciela (skłonieniu go do złożenia tej ofiary) niż w przypadku zachowania go przy życiu.
Dlatego ignorowanie samolubności takich replikatorów kulturowych to niebezpieczna, usypiająca i groźna iluzja naszej od nich niezależności, której to iluzji co rychlej należy się pozbyć. Ich autoteliczny, samolubny charakter ujawnia zwłaszcza koncepcja umysłu, jaką sformułował jeden z najwybitniejszych twórców sztucznej inteligencji, wspomniany Marvin Minsky. Zgodnie z nią ludzki umysł może być postrzegany jako swego rodzaju wspólnota, ewoluujący system komunikujących się ze sobą, kooperujących i współzawodniczących agentów, złożonych z jeszcze prostszych agentów⁹. Niektóre z nich swą sprawczą funkcję ograniczają tylko do kierowania prostymi czynnościami (typu: podnieś filiżankę); inne, o znacznie większej złożoności, kierują na przykład czynnościami mowy. Obecność agentów jest niedostrzegalna, dopóki czynności omyłkowe czy przejęzyczenia, jakie nam się zdarzają, nie ujawnią zaistnienia między nimi konfliktu. Mimo że proponowana przez Minsky’ego wizja umysłu, opisywanego w kategoriach aktywności agentów, bardziej przypomina świat Matrixa niż poważne teorie naukowe, z jądrem tej koncepcji – założeniem o istnieniu świata autonomicznych i wywierających wpływ na człowieka replikatorów mentalnych – zgadza się nie tylko wizjoner Eric Drexler, ale również filozof Daniel Dennett, psycholog Susan Blackmore i znakomita większość memetyków.
Na przykład Dennett w Darwin’s Dangerous Idea¹⁰ opowiada o natrętnej (podstępnej!) melodii tanga, która opanowała jego umysł, powracając ciągle, mimo wysiłków wyrzucenia jej z pamięci; również sam Dawkins w Unweaving the Rainbow. Science, Delusion and the Appetite for Wonder pisze o takim samym zjawisku wtargnięcia i aktywności jakichś fraz czy melodii, od których trudno się uwolnić. W tym przypadku nie trzeba chyba jednak szukać oparcia w naukowych autorytetach; każdy z nas zna ów stan niespodziewanego zainfekowania przez jakieś powiedzonko, uparty refren, zbitkę słów, których pozbyć się nie sposób i wobec których jest się bezradnym, zupełnie jak nieszczęsne ofiary demonicznego chórmistrza z powieści Bułhakowa Mistrz i Małgorzata, wyśpiewujące Sławnoje morie jeszcze w bramie kliniki psychiatrycznej profesora Strawińskiego. I podobnie jak czynili to starożytni, wierzący w istnienie geniusza nawiedzającego (opanowującego) nasze umysły, mamy częstokroć odczucie, że idee przychodzą z zewnątrz, kiedy chcą i jak chcą, czyniąc sobie z nas prawdziwe pole walki. Umysły, jak żywe komórki i komputery, posiadają urządzenia kopiujące, a więc niestety wszystko to, czego także potrzebują wirusy. Same nie potrafią zbudować takiego urządzenia, natomiast perfekcyjnie manipulują tym, co uda im się zaatakować.
Świetnie znający tajniki BIOS-ów komputerowych Richard Brodie, współpracownik Billa Gatesa i współtwórca Microsoft Inc., zainspirowany koncepcjami Dawkinsa, w swej książce Wirus umysłu¹¹ nie odwołuje się co prawda do takich przykładów, dowodzi jednak, że myślowe zarazki są tak samo skuteczne i perfidne jak wirus wścieklizny. Wykorzystując słabe punkty immunologii urządzeń kopiujących (umysłów), maksymalnie upodabniają się do infekowanej struktury i rozpoczynają swą replikację. Ludzki mózg, genetycznie zaprogramowany na przyswajanie i przetwarzanie informacji, jest dla nich doskonałą maszyną, a umysł – prawdopodobnie efekt koewolucji genów i memów, łatwo zgadza się na przyjęcie nowego pasażera, zwłaszcza gdy robi on „dobre wrażenie”, odwołując się do tych elementów (systemów) naszego oprogramowania, które pozwoliły nam przetrwać jako gatunkowi. Ułatwiając, czy wręcz nawet umożliwiając nam kategoryzację rzeczywistości, odnajdywanie związków przyczynowo-skutkowych i kojarzenie różnych elementów otaczającego świata, memy bez wątpienia zdecydowały ongiś o przewadze gatunku Homo sapiens i jego ekspansji. Regulowały strategie przetrwania zarówno odnośnie do wyboru partnera seksualnego, jak i zdobycia pożywienia, zajęcia dogodnego miejsca w grupie czy uniknięcia niebezpieczeństwa. Przynajmniej od dwustu tysięcy lat, kiedy to zaczął tykać nasz mitochondrialny zegar, wzory narzędzi, informacje o zasobach pokarmowych, dane topograficzne i ostrzeżenia o zagrożeniach przyczyniały się do sukcesu hominidów. Należało tylko gromadzić informacje, przekazywać je innym, obserwować i naśladować najlepszych, być ewolucyjnie nastawionym na powtórzenie i replikację. Ich wartość dla przeżycia osobnika mogła być (i z reguły była) fundamentalna, trudno więc się dziwić, że nasza podatność memetyczna stale wzrastała. Była faworyzowana genetycznie, bo zapewniała także sukces: przetrwanie i powielenie się genów. I przyczyniła się do naszej „informacjożerności”. Susan Blackmore, wielka zwolenniczka teorii memetycznej, uważa, że to aktywność memów spowodowała wprost hipertrofię naszych mózgów, które, napędzane już nie stricte biologiczną, ale memetyczną presją, zaczęły po prostu działać jako maszyny memowe, a nie tylko genowe¹². Jej zdaniem wpłynęło to zresztą na kierunek doboru, faworyzującego od tego czasu osobniki sprawniejsze w replikacji memów kosztem tych, które takiej sprawności nie przejawiały lub przejawiały ją w zbyt nikłym stopniu (inne hominidy). Zdolność do przyswajania i powielania memów okazała się niezwykle skuteczną adaptacją, doprowadziła do rozwoju kultury i technologii, a więc do stopniowego uwalniania się naszego gatunku od warunków środowiska naturalnego, wciąż, jak wiadomo, decydująch o przeżywalności innych zwierząt, kultury pozbawionych. Jeden z wybitniejszych biologów ostatniego stulecia Edward O. Wilson twierdzi wręcz, że aktualnie to memy „ciągną geny na swej smyczy”¹³, co innymi słowy oznacza, że biosfera – organiczne życie nas samych i naszej planety – coraz silniej zależy od noosfery.
Jeśli zgodzimy się z taką wizją ewolucji replikatorów kulturowych – a trudno jej zaprzeczać, patrząc choćby na globalne skutki cywilizacji ludzkich prezentowane ostatnio przez badaczy nowej epoki w dziejach Ziemi, nazwanej antropocenem – łatwiej nam będzie zrozumieć wagę koncepcji memetycznej, jasno ujawniającej zarówno możliwości, jak i ograniczenia wynikające z zagęszczania się nowego płaszcza Ziemi – noosfery, nazywanej też infosferą. Ignorowanie jej roli może być bowiem równie niebezpieczne jak ignorowanie objawów grypy, natomiast wiedza o niej zdecydowanie stanowić może podstawę zdrowia całych systemów kulturowych i ekologicznych. Doskonale więc się składa, że biolog i dydaktyk Marek Kaczmarzyk postanowił przybliżyć w swej książce te ważne zagadnienia ewolucji memetycznej. Ich aplikacja na grunt edukacji szkolnej jest nie tylko pod każdym względem zasadna, ale też bardzo potrzebna, ponieważ to szkoła właśnie jest nadal jedną z najważniejszych instytucji mających wpływ na zakres i replikacyjny sukces określonych memów. Podobnie jak akademia, kościół, prawo, państwo, partie, wojsko, w przyjętej tu perspektywie jest ona oczywiście tylko jednym z socjotypów, czyli przejawów ekspresji określonych mempleksów, ale jest socjotypem o bardzo istotnej funkcji narzędzia transferu wiedzy i kształtowania postaw dla przyszłości. Postaw i wiedzy, które najpewniej już wkrótce zdecydują o losach kolejnego pokolenia młodych Polaków. Byłoby znacznie lepiej, aby w walce o ich umysłowe zasoby zwyciężyły metamemy krytycznego i twórczego podejścia do idei niż „pomniejsi agenci”, a to może zagwarantować tylko szeroko upowszechniana wiedza o samolubnych replikatorach mentalnych i skłonnościach naszych umysłów do ulegania im, często ze szkodą dla nas samych.
Dobrosława Wężowicz-Ziółkowska
Uniwersytet Śląski, Instytut Nauk o Kulturze
i Studiów Interdyscyplinarnych
Redaktor naczelna czasopisma
„Teksty z Ulicy. Zeszyt Memetyczny”