Szkoła szpiegów na nartach - ebook
Szkoła szpiegów na nartach - ebook
Najsłynniejszy nastoletni tajny agent CIA z licencją na rozśmieszanie powraca z kolejną niebezpieczną misją.
Z jakiego powodu tajemniczy chiński multimiliarder przyjeżdża do Kolorado? I co oznacza kryptonim „Złota pięść”? Aby się tego dowiedzieć, Benjamin Ripley rusza na stok i zaprzyjaźnia się z córką Leo Shanga. Okazuje się, że z jazdą na nartach jest podobnie jak z tajnymi akcjami – grunt, by nie tracić głowy oraz nie złamać tego i owego…
Czy i tym razem zjawiskowa szpieżka Erica pomoże Benowi wykaraskać się z tarapatów?
To już czwarty tom bestsellerowej serii o przygodach nastoletniego szpiega z przypadku i jego przyjaciół z akademii szpiegostwa.
Polskie wydanie bestsellerowego cyklu jako jedyne posiada ilustracje. Dzięki dowcipnym grafikom Mariusza Andryszczyka dzieciaki nieprzepadające za czytaniem chętniej sięgają po lekturę. I… wpadają po uszy.
Wartka akcja, zwariowane poczucie humoru i zabawa konwencją najlepszych filmów sensacyjnych sprawiają, że w powieści Stuarta Gibbsa wsiąka się od pierwszej strony!
Książkę polecają: Lubimy Czytać, Czas Dzieci, Aktywne Czytanie, Literacka Kavka
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-268-4084-5 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Do:
W świetle dowodów, które nam pan przedstawił, komitet akceptujący zatwierdził natychmiastowe rozpoczęcie operacji „Zając polarny”. Wydano również zgodę, żeby wzięło w niej udział dwoje uczniów Akademii Szpiegostwa – i – przy założeniu, że w razie konieczności aktywowani zostaną dodatkowi agenci.
Komitet pragnie jednak zaznaczyć, że ma poważne wątpliwości co do zlecania młodym agentom zadań takiego kalibru. Zatwierdziliśmy obecny plan jedynie ze względu na absolutną konieczność oraz fakt, że wcześniejsze próby ich ujawnienia spełzły na niczym.
Jeśli młodzi agenci okażą się nieskuteczni – zawiodą choćby ze względu na brak doświadczenia – odpowiedzialność za fiasko spocznie wyłącznie na pana barkach. CIA wyprze się oraz , żeby utrzymać w tajemnicy .
W załączonej dokumentacji znajdzie pan bilety samolotowe, karnety na wyciągi oraz formularz do zgłaszania wniosków o zwrot wydatków.
Powodzenia podczas misji. Niech Bóg błogosławi Amerykę!
Dyrektor ds. Operacji CIA
PS W znajduje się restauracja Hänsel ünd Grëtel, w której można dostać doskonałe fondue. Warto ją odwiedzić, kiedy dotrze już pan na miejsce.
Zniszczyć dokument natychmiast po przeczytaniu.Rozdział 1
AKTYWACJA
Audytorium Bushnella
Akademia Szpiegostwa CIA
Waszyngton
6 grudnia
Godzina 11.30
Do gabinetu dyrektora wezwano mnie w samym środku zajęć z zaawansowanej samoobrony.
W normalnych okolicznościach z radością bym się z nich zerwał. Mimo że w praktyce ratowanie własnego życia szło mi naprawdę dobrze, był to dla mnie najgorszy przedmiot w szkole (zanosiło się, że na koniec dostanę tróję!). W ciągu ostatnich jedenastu miesięcy moi wrogowie zdołali mnie porwać, ostrzelać, zamknąć w pokoju z tykającą bombą, a na koniec spróbowali rozwalić mnie w drobny mak przy użyciu rakiety. Fakt, że wyszedłem z tego wszystkiego cało, najwyraźniej nie robił wrażenia na nauczycielach z Akademii Szpiegostwa CIA. I tak dawali mi kiepskie oceny.
– Potrafisz uciec, ale to nie oznacza, że umiesz się obronić – wyjaśniła mi nauczycielka zaawansowanej samoobrony, pani Simon, jeszcze zanim wezwano mnie do dyrektora.
Georgia Simon miała prawie sześćdziesiąt lat i wyglądała jak ktoś, z kim moja matka mogłaby grać w kanastę, ale w rzeczywistości była wybitną wojowniczką, zdolną pokonać trzech mistrzów karate jednocześnie.
– Podczas wszystkich dotychczasowych spotkań z wrogiem salwowałeś się ucieczką.
– I dobrze na tym wyszedłem.
– Miałeś szczęście – ucięła. Po czym zaatakowała mnie mieczem samurajskim.
Broń nie była prawdziwa, ale i tak się przeraziłem. (Ostrych mieczy przestano używać w akademii kilka lat wcześniej po niefortunnym wypadku, gdy pewien uczeń z oburęcznego stał się jednoręczny). Broniłem się najlepiej, jak umiałem, ale już po dwudziestu sekundach leżałem na podłodze, a pani Simon stała nade mną z uniesionym mieczem, gotowa przerobić moją śledzionę na szaszłyki.
Co gorsza, stało się to na oczach całej klasy, bo zajęcia odbywały się w jednej z dużych sal wykładowych. Inni uczniowie siedzieli na przypominającej amfiteatr widowni i obserwowali, jak czterokrotnie starsza ode mnie kobieta spuszcza mi łomot.
– Żałosne – stwierdziła. – Panu Ripleyowi należy się najwyżej trója. Czy ktoś chciałby mu pokazać, jak broni się prawdziwy agent?
Brakowało chętnych. Pozostali uczniowie z drugiego roku nie byli głupi. Nikt nie chciał najeść się wstydu tak samo jak ja. Ani tak samo oberwać. Na ich szczęście w tej samej chwili z głośników szkolnego radiowęzła rozległ się głos dyrektora, co odwróciło uwagę pani Simon.
Istniało wiele innych, znacznie mniej przestarzałych metod, żeby przekazać pilne informacje uczniom szkoły szpiegów, ale dyrektor nie umiał z nich korzystać. Zresztą z mikrofonem też nieszczególnie mu szło. Przez kilka sekund słychać było tylko trzaski i szelesty, po czym dyrektor zaczął mamrotać pod nosem:
– Nigdy nie pamiętam, jak się to dziadostwo włącza. Jest gorsze niż hemoroidy. – A potem odezwał się głośniej: – Halo! Halo? Czy wszystko działa? Słychać mnie?
Pani Simon westchnęła w sposób, który sugerował, że darzy dyrektora jeszcze mniejszym szacunkiem niż mnie.
– Owszem. Słyszymy.
– Doskonale – odparł dyrektor. – Czy Benjamin Ripley jest teraz na pani zajęciach? Musi natychmiast zgłosić się do mojego gabinetu.
Wokół rozległo się chóralne: „Uuuu!” – tradycyjny szkolny jęk wydawany, gdy ktoś inny wpada w kłopoty.
Pani Simon rzuciła swoje ostrzegawcze spojrzenie i dźwięk ucichł jak ucięty nożem.
– Już go do pana wysyłam – powiedziała. Następnie popatrzyła na mnie i dodała: – Leć.
Skoczyłem na równe nogi i pomknąłem do drzwi, po drodze chwytając tylko plecak z krzesła. Zoe Zibbell, jedna z moich najlepszych przyjaciółek, siedziała tuż obok. Szeroko otworzyła swoje wielkie, zielone oczy i spojrzała na mnie zaciekawiona. Chciała wiedzieć, czy domyślam się, dlaczego mnie wzywano. W odpowiedzi wzruszyłem ramionami.
Warren Reeves, który siedział po drugiej stronie Zoe, uśmiechał się krzywo, zadowolony z mojego nieszczęścia. Nie przepadał za mną. Podkochiwał się w Zoe i uważał mnie za rywala, więc miał nadzieję, że źle skończę.
Zadbałem o to, żeby pani Simon zobaczyła, jak bardzo się spieszę, a gdy tylko znalazłem się za drzwiami, natychmiast zwolniłem. Bo w gruncie rzeczy wcale nie miałem ochoty iść do dyrektora.
Dotychczas wzywał mnie do siebie czterokrotnie. Za każdym razem przekazywał mi złe wieści: najpierw zamknął mnie w izolatce, potem zawiesił w prawach ucznia, następnie poinformował, że zamiast na wakacje muszę jechać na obowiązkowy trening w terenie, a wreszcie – wyrzucił mnie ze szkoły. (Potem znów zostałem przyjęty). Tak więc wlokłem się noga za nogą, próbując przewidzieć, co stanie się tym razem.
Zostawiłem za sobą Audytorium Bushnella i przeszedłem przez dziedziniec Hammonda w drodze do Budynku Administracyjnego imienia Nathana Hale’a. Był tydzień po Święcie Dziękczynienia. Po łagodnej i pięknej jesieni Waszyngton ogarnęła gwałtowna, bezlitosna zima. Lodowaty wiatr zdzierał z drzew ostatnie liście, a ziemię pokrywał dywan zmrożonego śniegu.
Błąkałem się właśnie po dziedzińcu, kiedy nagle zawibrował mój telefon. Dostałem wiadomość od Eriki Hale:
Przestań się guzdrać i chodź wreszcie, czekamy.
Zagapiłem się na gotycką bryłę Budynku Hale’a. Ciekaw byłem, czy Erica mnie obserwuje, czy po prostu zna mnie wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że będę grał na czas. Obie opcje zdawały się równie prawdopodobne.
Erica uczyła się dopiero od czterech lat, ale w całej szkole pełnej przyszłych szpiegów oraz szpieżek i tak nie było nikogo lepszego od niej. Miała nad nami istotną przewagę: pochodziła z rodziny agentów. Budynek, do którego zmierzałem, nosił jej nazwisko. Wszyscy przodkowie Eriki, począwszy od samego Nathana Hale’a, byli szpiegami w służbie Stanów Zjednoczonych, a jej dziadek Cyrus szkolił ją od maleńkości. Kiedy ja zgłębiałem tajniki klocków Lego, ona ćwiczyła składanie karabinów półautomatycznych. Z zawiązanymi oczyma.
Skręciłem w stronę drzwi wejściowych i przyspieszyłem. Skoro u dyrektora czekała na mnie Erica, prawdopodobnie wcale nie byłem w tarapatach. No i cieszyłem się, że ją zobaczę.
Bo byłem totalnie zakochany w Erice Hale – najpiękniejszej, najinteligentniejszej i najgroźniejszej dziewczynie, jaką kiedykolwiek poznałem. Było jasne, że nie lubi mnie tak bardzo jak ja ją. Jednak już sam fakt, że lubiła mnie chociaż odrobinę, dużo dla mnie znaczył. Większości uczniów – i nauczycieli – okazywała absolutne zero zainteresowania. Patrzyła na nich jak na kamienie. I to niezbyt ładne kamienie. Jak na nudne i szare otoczaki... Albo zwykły żwir. Jej wiadomość do mnie była zwięzła i wyprana z emocji, ale sam fakt, że Erica ją wysłała, stanowił nietypowy przejaw człowieczeństwa. Wielu kolesi w szkole zabiłoby za SMS-a od Eriki Hale.
Wpadłem do Budynku Hale’a i wbiegłem na piąte piętro, przeskakując po dwa stopnie naraz. Trafiłem na parę strażników, którzy rozstąpili się, żebym mógł przejść.
– Śmiało, panie Ripley. Spodziewaliśmy się pana.
Rozsunąłem nogi i ręce, żeby mogli mnie przeszukać, ale strażniczka pokręciła głową.
– Nie ma potrzeby. Chcą natychmiast pana widzieć. – Wskazała na najbliższe drzwi.
Nie były to drzwi do dawnego gabinetu dyrektora. Przylepiono do nich kartkę z napisem DYREGTOR. Sądząc po błędzie, dyrektor napisał ją sam.
Był prawdopodobnie najgłupszym członkiem społeczności wywiadowczej w Ameryce. W naszej szkole uczyło wielu porządnych nauczycieli, którzy mieli za sobą udane szpiegowskie kariery. Dyrektor przeciwnie: był fatalnym szpiegiem. Zawalił każdą misję, w której brał udział. CIA nie chciała, żeby czegokolwiek kogokolwiek uczył, więc ostatecznie umieściła go na czele zarządu. Zajmował się papierkową robotą, której nikt inny nie chciał tknąć.
Nie urzędował już w swoim zwyczajowym gabinecie, bo tamto pomieszczenie wysadziłem w powietrze za pomocą moździerza (przez pomyłkę!). Zniszczenia były rozległe, a naprawy ciągnęły się w nieskończoność. Nic dziwnego – odpowiadał za nie rząd. Według oficjalnych komunikatów prace miały zakończyć się dopiero za trzy lata, a i ten termin wydawał mi się mocno optymistyczny. Bądź co bądź kanalizację w moim internacie ostatni raz wymieniano jeszcze przed upadkiem muru berlińskiego.
Na czas trwania napraw dyrektor trafił do innego pomieszczenia.
Konkretnie: do składziku.
Był to przestronny składzik, ale nadal tylko składzik. W powietrzu unosił się zapach amoniaku, więc uznałem, że do niedawna trzymano tu środki czystości. Zamiast dużego, imponującego biurka dyrektor miał teraz do dyspozycji stoliczek do gry w karty. Siedział za nim na skrzypiącym składanym krześle i piorunował mnie spojrzeniem spod najkoszmarniejszego tupeciku na świecie. Wyglądał, jakby zdechł mu na głowie szop pracz... którego następnie rozjechała ciężarówka.
W składziku byłoby ciasno, nawet gdybyśmy rozmawiali w cztery oczy, ale przestrzeń dzieliły z nami jeszcze trzy osoby. Wszystkie nosiły nazwisko Hale. Erica stała obok swego ojca Alexandra oraz dziadka Cyrusa.
Alexander Hale przez wiele lat pozostawał wysoce szanowanym szpiegiem, mimo że był zwykłym oszustem. Agencja w końcu odkryła prawdę i wykopała go z pracy, ale potem, podczas nieautoryzowanej misji, naprawdę się wykazał i przywrócono go do służby. Teraz znów wyglądał wytwornie jak za dawnych czasów. Miał na sobie szyty na miarę trzyczęściowy garnitur, w kieszeni idealnie złożoną chusteczkę, a na szyi misternie zawiązany krawat.
W przeciwieństwie do niego Cyrus Hale naprawdę znał się na rzeczy. Był jednym z najlepszych agentów w CIA, mimo że stuknęła mu już siedemdziesiątka. Przeszedł na emeryturę, ale niedawno sam się reaktywował. Nie tracił czasu na wymyślne garnitury, które uważał za niepraktyczne. Miał na sobie dres, tenisówki i torebkę biodrową. Wyglądał, jakby zamierzał przejść się dla zdrowia po centrum handlowym.
Erica miała na sobie swój zwyczajowy czarny strój i pas z wyposażeniem, a na twarzy równie zwyczajowy dla niej wyraz znudzenia. Gdy wszedłem, rzuciła mi tylko krótkie spojrzenie.
– Miło, że raczyłeś do nas dołączyć.
– Przepraszam, że musieliście czekać. – Zorientowałem się, że składzik był pozbawiony okien, więc Erica nie mogła widzieć, że się ociągam. Po prostu wiedziała, że to zrobię.
– Bez stresu, Benjaminie – oznajmił serdecznie Alexander. – Sam dopiero przyszedłem.
– Nie jest to powód do dumy – zganił go Cyrus. – Miałeś być pół godziny temu.
Alexander skrzywił się (jak zawsze, kiedy ojciec prawił mu kazania), po czym spróbował ratować twarz.
– Czyniłem istotne przygotowania do misji.
– Jakiej misji? – spytałem. W ciasnym składziku właściwie nie dało się drgnąć. – Co się dzieje?
– Zostałeś aktywowany! – ogłosił podekscytowanym głosem Alexander.
Cyrus zrobił minę, jakby Alexander powiedział coś, czego nie powinien.
– Słucham? – Dyrektor poderwał się na nogi, zaskoczony i zszokowany. – Aktywujecie tego głąba? W ramach prawdziwej misji?
– A mielibyśmy w ramach fałszywej? – wycedził Cyrus.
– Nie puszczę go! – rzucił z infantylnym zacięciem dyrektor. – Wysadził mój gabinet!
Cyrus powoli wypuścił powietrze, żeby nie stracić cierpliwości.
– Jak już wielokrotnie tłumaczyłem, pan Ripley nie ponosi za to całej odpowiedzialności. Sytuację zaaranżowano tak, żeby nasi wrogowie z Pająka uwierzyli, że naprawdę go pan wyrzuca. Chcieliśmy, żeby sami spróbowali go zwerbować...
– Omal mnie nie zabił! – zaprotestował dyrektor, głuchy na logikę Cyrusa. – Fakt, że musiałem ponownie przyjąć go do szkoły, to dla mnie potwarz, a teraz...
– W istotny sposób przyczynił się do pokrzyżowania planów Pająka – przypomniał Alexander.
– ...a teraz wysyłacie go na kolejną misję? – wyrzekał dalej dyrektor. – Nie spędził jeszcze w akademii nawet roku! Nie ma kwalifikacji, żeby działać w terenie!
– Owszem, ma – powiedział Cyrus. – Już to udowodnił.
– Ale... – zaczął dyrektor.
– Nieważne, czy się pan ze mną w tej kwestii zgadza – przerwał Cyrus. – Grunt, że mam poparcie szefa CIA. To właśnie on, a nie pan, autoryzuje misje. Prowadzimy tę rozmowę wyłącznie dlatego, że jako dyrektor akademii musi pan być oficjalnie poinformowany, kiedy pana uczniowie ruszają w teren.
Gdyby nie brak miejsca, po tych słowach na pewno usiadłbym z wrażenia. Wiadomość o aktywacji nieźle mnie zaskoczyła, ale to, że Cyrus stanął w mojej obronie, dokumentnie rozłożyło mnie na łopatki. Dotychczas rzadko kogokolwiek chwalił. A Alexandra chyba nigdy.
Dyrektor opadł na składane krzesło i zmierzył mnie jeszcze bardziej świdrującym wzrokiem.
Starałem się unikać jego spojrzenia. Skupiłem uwagę na Erice.
– Ty też zostałaś aktywowana?
Uniosła brew, ale się nie odezwała.
– Skoro tu jesteś, wnioskuję, że tak – powiedziałem. – Co więcej, twój dziadek użył liczby mnogiej, kiedy mówił o uczniach ruszających w teren. Czyli Cyrusowi nie chodziło tylko o mnie...
– Doskonała dedukcja, jak zwykle – rzekł Alexander i poklepał mnie po plecach. – Masz rację. Erica też weźmie udział w tej misji. Tak samo jak mój ojciec i ja.
Wyraz twarzy Eriki się nie zmienił. Nie miałem pojęcia, czy jest zadowolona. Wydawała się zupełnie nieprzejęta, jakby chodziło o wizytę u dentysty.
Ja tam się cieszyłem. Więcej: byłem zachwycony myślą, że wezmę udział w tej samej misji co Erica. Po pierwsze, nikomu nie ufałem bardziej niż jej. A po drugie, miałem świetny pretekst, żeby spędzać z nią o wiele więcej czasu.
Teoretycznie nie powinienem potrzebować wymówek, bo oboje chodziliśmy do tej samej ściśle tajnej szkoły z internatem. Ale Erica potrafiła być zimna i odległa jak Antarktyda. Kiedy inne dzieciaki budowały więzi podczas gier zespołowych czy maratonów filmów o Bondzie, ona zawsze trzymała się na uboczu. Wszyscy w szkole uważali mnie za jej najbliższego przyjaciela, w rzeczywistości nie znaczyło to jednak zbyt wiele. Kilka miesięcy wcześniej, pod koniec naszej ostatniej misji, kiedy oboje byliśmy nafaszerowani środkami przeciwbólowymi (gdy niemal zginęliśmy w wybuchu rakiety), Erica powiedziała mi kilka miłych słów i wzięła mnie za rękę. Ale od tamtej pory zachowywała się, jakby w ogóle o tym nie pamiętała. Przez kilka tygodni potrafiła nie rzucić mi nawet spojrzenia.
Cieszyłem się więc, że będę miał pretekst, by spędzić z nią trochę czasu. Nasze życie mogło znaleźć się w niebezpieczeństwie, ale byłem gotów podjąć to ryzyko.
– Na czym polega misja? – spytałem.
Cyrus wyjął z kieszeni dresowej kurtki tekturową kopertę. Widniał na niej napis OPERACJA „ZAJĄC POLARNY” oraz stempel TYLKO DLA TWOICH OCZU. Serce zabiło mi mocniej. Każdy uczeń szkoły szpiegów marzył, żeby dostać w swoje ręce najprawdziwszą tekturową kopertę z taką adnotacją!
Zerwałem pieczęć i znalazłem w środku kilka fotografii. Były bardzo ziarniste, jakby zrobiono je z wielkiej odległości przez teleobiektyw. Pierwsza przedstawiała krótko ostrzyżonego Chińczyka w okularach przeciwsłonecznych.
– To jest Leo Shang – powiedział Cyrus. – Jeden z najbogatszych ludzi w Chinach. Multimiliarder.
– Czym się zajmuje? – spytałem.
– Nie mamy pojęcia. Właściwie to prawie nic o nim nie wiemy. Ani gdzie dorastał, ani do jakich szkół uczęszczał, ani co wchodzi w skład jego majątku. Pojawił się na światowej scenie całkiem niespodziewanie jakieś pięć lat temu. Od razu kosmicznie bogaty.
Erica podeszła, żeby lepiej przyjrzeć się fotografiom. Pachniała równie fantastycznie, jak zwykle – bzem i prochem strzelniczym. Patrzyła na zdjęcia, jakby widziała je po raz pierwszy, co było zaskakujące. Zwykle wiedziała o wszystkim na długo przede mną. Ciekaw byłem, czemu Cyrus nie pokazał jej fotografii.
– Miliarder o tajemniczej przeszłości wzbudził oczywiście pewne podejrzenia – kontynuował Cyrus. – Dlatego CIA spróbowała go prześwietlić. Jego dane są jednak doskonale chronione. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Jego organizacji właściwie nie da się zinfiltrować. Shang izoluje się od świata. Utrzymuje kontakty z garstką wyselekcjonowanych osób, które również są doskonale chronione. Od lat próbujemy podstawić mu naszego agenta, ale jak dotąd bez powodzenia.
– Czemu właściwie to robicie? – spytała Erica. Odezwała się dopiero po raz drugi, odkąd wszedłem do pokoju. – Jako chiński przestępca stanowi chyba problem Chin, prawda?
– Mamy powody przypuszczać, że jego zbrodnicza działalność nie ogranicza się do Chin – odparł Cyrus. – Zdaje się, że planuje coś dużego na terenie Stanów Zjednoczonych. Ostatni agent, który badał jego sprawę, doniósł, że Shang pracuje nad operacją zwaną „Złota pięść”.
– Co to takiego? – spytałem.
– Nie wiemy – przyznał Cyrus. – Zanim nasz agent zdołał dowiedzieć się więcej, został wykryty, a jego misję zakończono. W swojej ostatniej transmisji wyraził jednak podejrzenie, że „Złota pięść” może stanowić zagrożenie poziomu jedenastego.
Erica zesztywniała lekko na te słowa, co w jej przypadku oznaczało ogromny niepokój.
– Poziomu jedenastego? – powtórzyła.
– To znaczy? – spytałem.
– Cóż – odparła. – Poziom dziesiąty to ekstremalny scenariusz. Chaos, zniszczenia i niebezpieczeństwo najwyższego stopnia. A zagrożenie poziomu jedenastego jest jeszcze gorsze.
Przełknąłem ślinę, mocno zaniepokojony.
– W tej sytuacji koniecznie musimy odkryć, czym jest „Złota pięść” – powiedział Cyrus. – I tu do akcji wkraczacie wy, dzieciaki.
– My? – rzuciłem. – Jak mamy zbliżyć się do faceta, który wymknął się całej CIA?
– Bo każdy ma jakąś słabość – wyjaśnił Cyrus. – Nikt nie jest wyspą. A słabością Leo Shanga jest jego córka Jessica.
Spojrzałem na kolejne zdjęcie. Przedstawiało Chinkę mniej więcej w moim wieku. Fotografia była jeszcze bardziej niewyraźna niż poprzednia. Wynikało z niej tylko tyle, że dziewczyna miała włosy. Albo właśnie piekła ciasto, albo trzymała na rękach kota.
– Mamy się z nią zaprzyjaźnić – stwierdziła Erica.
– Właśnie! – zawołał Alexander. – Obecność kogoś dorosłego na pewno wzbudziłaby czujność Shanga. Uważamy jednak, że nie domyśli się, że agentem CIA może być nastolatek. A jeśli zdołacie zbliżyć się do Jessiki, być może zbliżycie się do jej ojca.
– W porządku, zrobię to – powiedziała Erica. – Nie będzie łatwo, ale dam radę. Po kilkugodzinnej sesji u makijażysty będę mogła udawać Chinkę. Jeśli załatwicie mi dokumenty, mogę grać nową uczennicę w szkole Jessiki i...
Cyrus i Alexander nerwowo zaszurali nogami, jakby obaj bali się poruszyć pewien temat. W końcu Cyrus zrozumiał, że musi wziąć byka za rogi. Odchrząknął.
– Erico – powiedział. – To nie ty masz zaprzyjaźnić się z Jessicą.
Oczy Eriki zwęziły się z wściekłością.
– Wyznaczyliście Bena na głównego agenta tej misji? To chyba żart.
Cyrus uniósł ręce, żeby ją uspokoić.
– Skarbie, celem misji jest zaprzyjaźnienie się z Jessicą. Ale żeby to zrobić, trzeba zachowywać się, no... przyjaźnie. Masz wiele wspaniałych cech, ale uprzejmość wobec innych ludzi do nich nie należy.
– Inni ludzie to w większości idioci – mruknęła.
– Widzisz, co mam na myśli? – spytał Cyrus. – Właśnie o takim nastawieniu mówię. Wiem, że jeśli chodzi o szpiegostwo, jesteś niewiarygodnie uzdolniona, podczas gdy Ben wręcz przeciwnie...
– No ej! – rzuciłem.
– Ale świetnie potrafi zjednywać sobie innych – kontynuował Cyrus. – Ludzie go lubią. A to nie jest bez znaczenia. Dlatego to właśnie on będzie głównym agentem podczas tej operacji, a ty masz nadzorować jego działania.
– Ostatnio też był głównym agentem! – warknęła Erica. – I też musiałam go nadzorować! Nie przeszedł prawie żadnego szkolenia, podczas gdy ja przygotowywałam się do tych rzeczy od dziecka!
– Trochę już umiem – zaprotestowałem.
Wbiła we mnie wściekłe spojrzenie.
– Mówię płynnie po chińsku. W dialektach mandaryńskim i wu. Też to potrafisz?
– No... nie – przyznałem słabo. – Ale potrafiłbym zamówić kolację w chińskiej restauracji.
– Wspaniale – warknęła Erica. – Kiedy spotkasz Jessicę Shang, będziesz mógł poprosić ją o sajgonki. Na pewno będzie zachwycona.
– Wystarczy – uciął Cyrus.
Erica umilkła, ale widać było, że nadal się wścieka, co mnie niepokoiło. Rzadko okazywała jakiekolwiek emocje. Zwykle była spokojna i zrelaksowana jak klientka spa, nawet gdy wokół trwała strzelanina. Teraz jednak dziewczynę wypełniała taka wściekłość, że w składziku zaczęło się robić gorąco.
– Nie podjęliśmy tej decyzji, żeby cię urazić – poinformował Cyrus. – Zrobiliśmy to z myślą o dobru kraju. Jeśli nie jesteś w stanie się z tym pogodzić, na pewno znajdziemy w szkole kogoś innego do nadzorowania Bena.
Erica przeniosła spojrzenie na dziadka.
– Wiesz, że nie ma tu nikogo lepszego ode mnie.
– Więc witaj na pokładzie – rzucił. – Do rzeczy. Za kilka tygodni Shangowie opuszczą Chiny po raz pierwszy, odkąd zaczęliśmy śledzić ich posunięcia. Lepiej: przylecą właśnie tu, do Stanów Zjednoczonych. Jessica Shang chce się nauczyć jeździć na nartach.
– A nie może tego robić w Chinach? – spytał dyrektor. – Chyba mają tam śnieg, prawda?
– Jasne, że tak – odparł szorstko Cyrus. – Ale ich ośrodki narciarskie nie dorastają naszym do pięt. Dlatego Jessica wybiera się do Kolorado. A konkretnie do Vail. Mają już wynajęty hotel i...
– Pokój w hotelu – poprawiłem.
– Co? – spytał Cyrus.
– Powiedziałeś, że wynajęli hotel – wyjaśniłem. – A chodziło o pokój hotelowy.
– Nie pomyliłem się – warknął. – Wynajęli cały hotel.
– Dla jednej rodziny? – spytałem zdumiony.
– Nie całkiem – zaprzeczył Alexander. – Pani Shang zostaje w domu. Nie jesteśmy pewni dlaczego, ale podejrzewamy, że jest skryta bardziej niż mąż. Albo po prostu nie lubi chłodu.
– Czyli wynajęli cały hotel dla dwóch osób? – spytałem w jeszcze większym szoku.
– Oraz dla ochroniarzy. Których jest całkiem sporo – wyjaśnił Alexander. – Leo Shang nie lubi towarzystwa nieznajomych. No i przypominam, że jest bardzo bogaty.
– W porządku – rzuciła Erica. – Ale skoro jest taki ostrożny, to czemu w ogóle przylatuje do Ameryki? Musi przecież podejrzewać, że CIA go śledzi.
– Sami zadawaliśmy sobie to pytanie – odparł Cyrus. – Obstawiamy, że wyjazd na narty to tylko przykrywka dla operacji „Złota pięść”.
– Czyli to nie ma nic wspólnego z Pająkiem? – spytałem.
– A powinno? – odparł Cyrus tonem, który sugerował, że moje pytanie było idiotyczne.
– No... – zająknąłem się. – Po prostu... Pająk to nasz główny przeciwnik, prawda? Nie walczyłem jeszcze z żadną inną organizacją przestępczą...
– Stany Zjednoczone mają mnóstwo wrogów – powiedział Cyrus. – W tym setki takich, o których nigdy nie słyszałeś. A agenci Pająka nawet nie pisnęli, odkąd ich baza główna wyleciała w powietrze. Był to dla nich poważny cios zarówno finansowy, jak i organizacyjny. Niewykluczone, że wypadli z gry.
– Rozumiem – powiedziałem, choć nie wierzyłem w to ani przez chwilę. Organizacja pokroju Pająka na pewno nie zrezygnowałaby ze swoich niecnych działań z uwagi na kilka potknięć. A większości jej najważniejszych członków nie udało się przecież schwytać. Nie odkryliśmy nawet ich tożsamości.
– Owszem, Leo Shang to tylko jeden człowiek – powiedział Cyrus. – Kontroluje jednak imperium, które wydaje się równie potężne i niebezpieczne, co Pająk. Albo nawet potężniejsze i niebezpieczniejsze. Jeśli rzeczywiście planuje coś, co może stanowić zagrożenie poziomu jedenastego, w Górach Skalistych nie brakuje dla niego potencjalnych celów. Rząd USA rozmieścił tam kilkadziesiąt obiektów o kluczowym znaczeniu: kwaterę główną Dowództwa Obrony Przestrzeni Powietrznej i Kosmicznej, Dowództwo Strategicznej Broni Rakietowej, Akademię Sił Powietrznych...
– Centralny Rezerwuar Żywności i Nasion – zasugerował Alexander.
Cyrus zmarszczył brwi, ale nie odrzucił tej propozycji.
– Shang może wziąć na cel każdy z tych obiektów. Albo jakiś inny, którego nie wymieniłem. Koniecznie trzeba poznać zamiary Shanga. I to szybko. Dlatego musisz zdobyć zaufanie Jessiki Shang, Benjaminie.
– Niby jak? – spytałem ze strachem, którego nie zdołałem ukryć. – Przecież nawet nie dam rady dostać się do jej hotelu!
– Będziecie chodzić do tej samej szkoły narciarskiej – wyjaśnił Alexander. – Leo Shang pierwotnie zapisał córkę na prywatne lekcje, ale niedawno zamieniono je na zajęcia grupowe. Nie jesteśmy pewni dlaczego, ale podejrzewamy, że na życzenie samej Jessiki.
– To nie ma sensu – mruknęła Erica. – Czemu ktokolwiek miałby zrezygnować z prywatnych lekcji? Podczas publicznych kursów trzeba przebywać z innymi ludźmi.
– Sądzimy, że właśnie o to jej chodziło – powiedział Cyrus. – Leo izolował córkę, odkąd przyszła na świat. Mogło jej się to sprzykrzyć. – Posłał Erice znaczące spojrzenie. – Nastoletnie dziewczęta lubią czasem kwestionować autorytet dorosłych.
Przewróciła oczyma.
– Tak czy inaczej – kontynuował Cyrus – nadarzyła nam się świetna okazja. Nawiązaliśmy już kontakt ze szkołą narciarską z Vail. Jej kierownictwo zgodziło się zapisać cię do grupy, w której będzie Jessica. – Spojrzał w moją stronę. – Jeździłeś kiedyś na nartach?
– No... nie – przyznałem.
– Wyśmienicie! – odparł Cyrus, czym absolutnie mnie zaskoczył. – Jessica tak samo. Oboje dopiero zaczynacie. Od razu znajdziecie wspólny język. Erica również trafi do waszej grupy, bo też nigdy nie jeździła na nartach.
– Serio? – Byłem w szoku.
Erica umiała wszystko. Znała sztuki walki, potrafiła włamać się do sejfu i zinfiltrować wrogą bazę. Trudno było uwierzyć, że są rzeczy, których dotąd nawet nie spróbowała.
– Narty nigdy nie były dla mnie priorytetem – wyjaśniła, po czym zwróciła się do dziadka: – A co, jeśli Jessica postanowi zaprzyjaźnić się z kimś innym niż Ben?
– Wzięliśmy to pod uwagę – odparł Cyrus. – Inni uczniowie z grupy będą mieli zakaz nawiązywania z nią bliższych relacji.
– Jak to możliwe? – spytałem. – Przecież losowym dzieciakom nie można rozkazywać... – Wypowiadając te słowa, zauważyłem, że Erica westchnęła, jakbym robił coś głupiego. Moment później zrozumiałem to, co ona pojęła natychmiast. – Chyba że to wcale nie będzie grupa losowych dzieciaków.
– Właśnie – powiedział Alexander. – Aktywowanych zostanie jeszcze kilkoro twoich przyjaciół ze szkoły.
– Chwileczkę! – warknął dyrektor. – Chcecie wysłać w teren jeszcze więcej moich uczniów?
– Kogo konkretnie? – spytałem.
– Jeszcze nie zdecydowaliśmy – powiedział Cyrus. – Chcieliśmy usłyszeć opinię waszej dwójki przed skompletowaniem zespołu. Otaczać muszą was tylko ludzie godni zaufania.
Uśmiechnąłem się szeroko. Nie dość, że aktywowano mnie jako głównego agenta w ramach oficjalnej misji, to jeszcze mogłem zabrać ze sobą przyjaciół. A towarzyszyć miała mi Erica. Tak, chwilowo była zdenerwowana, ale kiedy już ochłonie, nasza współpraca z pewnością ułoży się doskonale. Do tego będziemy w kurorcie narciarskim! Słyszałem, że w takich miejscach pełno jest wanien z jacuzzi i nastrojowych kominków, co brzmiało wyjątkowo romantycznie.
– Kiedy rozpocznie się misja?
– Leo Shang zarezerwował wyjazd w terminie ferii zimowych Jessiki – oznajmił Cyrus. – Wy też będziecie mieli wtedy ferie. Spędzicie w szkole narciarskiej w Vail tydzień. Przyjedziecie następnego dnia po Bożym Narodzeniu.
Mój uśmiech stał się jeszcze szerszy. Nie planowaliśmy z rodziną niczego na ferie i bałem się, że będę musiał siedzieć w domu i gapić się w ścianę. Wyjazd na narty brzmiał o niebo lepiej.
– Nie jedziemy na wakacje – powiedziała Erica, która najwyraźniej czytała mi w myślach.
Spojrzałem na nią, próbując ukryć zaskoczenie.
– Przez myśl mi to nie przeszło.
– Owszem, przeszło – powiedziała rozdrażnionym tonem. – Szczerzyłeś się, jakbyś wygrał los na loterii. Na wyjeździe nie będzie fajnie. Będzie niebezpiecznie. Ekstremalnie niebezpiecznie. Dziadek i ojciec przedstawili ci złagodzoną wersję prawdy. Leo Shang jest znacznie bardziej nikczemny, niż wynika z ich słów. Dobrze wiem, co to za jeden.
– Skąd? – spytał Alexander.
– Uczę się, żeby zostać szpieżką. Zdobywanie informacji to moja praca. – Znów popatrzyła na mnie. – Do Leo Shanga trudno się zbliżyć, bo zwykle zabija każdego, kto wyda mu się podejrzany. Jak tego biedaka, który dowiedział się o operacji „Złota pięść”. Jego misję zakończono, bo zakończyło się jego życie! I pewnie nie był pierwszym agentem, którego w ten sposób straciliśmy. – Spojrzała na Alexandra i Cyrusa z wyrzutem.
Cyrus wytrzymał jej spojrzenie, ale Alexander spuścił wzrok, przyznając Erice rację.
Znów skierowała uwagę na mnie.
– Choć całość brzmi jak wakacje marzeń, w rzeczywistości wysyłają cię prosto w paszczę lwa. Wierz mi, Leo Shang będzie podwójnie podejrzliwy wobec kogoś, kto spróbuje zaprzyjaźnić się z jego jedyną córką. Jako twoja nadzorczyni zrobię, co w mojej mocy, żeby cię chronić, ale lepiej dla ciebie, żebyś podczas tej misji dał z siebie wszystko. Bo jeśli zawalisz sprawę, będzie po tobie.
Następnie wybiegła z pokoju i trzasnęła za sobą drzwiami.
Spojrzałem na pozostałych. Cyrus skinął tylko głową na znak zgody. Był niezadowolony, że Erica odezwała się do nas w taki sposób, ale nie zamierzał mnie okłamywać. Alexander wzruszył ramionami z przepraszającą miną.
Teraz uśmiechał się już tylko dyrektor, najwyraźniej zachwycony grożącym mi niebezpieczeństwem.
A mnie udział w operacji „Zając polarny” dziwnym trafem zupełnie przestał cieszyć.