- promocja
Szkoła szpiegów na wakacjach - ebook
Szkoła szpiegów na wakacjach - ebook
Nastoletni as wywiadu i jego przyjaciele ze szkoły szpiegów powracają!
Benjamin Ripley inaczej wyobrażał sobie życie w szkole przyszłych agentów CIA. Po roku nauki w Akademii Szpiegostwa ledwo trafia do tarczy (cud, że się nie postrzelił), z samoobroną idzie mu kiepsko, na szczęście lepiej radzi sobie z szyframi i kryptologią. Marzy już o wakacjach, ale z odpoczynku nici – znów ściga go organizacja terrorystyczna Pająk.
Nie poradziłby sobie, gdyby nie pewna wybitna szpieżka, Erica Hale. Zdecydowanie najsprawniejsza i najbystrzejsza przyszła agentka w całej szkole, a przy okazji najmądrzejsza dziewczyna, jaką Ripley w życiu spotkał. Tych dwoje świetnie się uzupełnia, choć nie bez zgrzytów.
Druga część „Szkoły szpiegów” to nie jest historia dla grzecznych dziewczynek i chłopców. Żeby przeżyć w świecie agentów, trzeba być niezłym spryciarzem albo… mieć ekipę, która poradzi sobie z każdą trudną sytuacją.
„Nie ma miejsca na nudę, zwłaszcza, że Gibbs fenomenalnie opowiada: napięcie i ekscytacja mieszają się z humorem i przekonaniem, że każdy z nas ma w sobie trochę Ripleya.”
Paulina Frankowska, księgarnia Do Dzieła
„(…) szkolne perypetie, zabawne historie, wielkie emocje i detektywistyczne motywy. Do tego główny bohater, którego się uwielbia. Serio, Ben jest jak kremówki, każdy go lubi. Czytajcie, po stokroć warto!”
Marta Kowal, blog Ex-libris Marty
Cykl powieści sensacyjnych „Szkoła Szpiegów” Stuarta Gibbsa to jedna z najpoczytniejszych serii dla młodych czytelniczek i czytelników w USA. Autor ma na koncie wiele popularnych książek dla dzieci i młodzieży, jak również scenariusze programów i filmów telewizyjnych. Mieszka w Los Angeles, z wykształcenia jest biologiem. Po skończeniu studiów pracował w zoo w Filadelfii, gdzie badał kapibary.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-268-3786-9 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Od:
Biuro ds. Dochodzeń Wewnętrznych CIA
Siedziba CIA
Langley, Wirginia
Do:
Dyrektor ds. Tajnych Operacji
Biały Dom
Waszyngton
Załączono poufne dokumenty
Poziom zabezpieczeń AA2
Tylko dla twoich oczu
Pora znów ruszyć z tematem. Jak Pan 10-16 czerwca tego roku, kiedy to Pająk totalnie wklepał CIA, przeprowadzono wewnętrzne śledztwo na wielką skalę. W centrum wydarzeń po raz kolejny znalazł się pan Benjamin Ripley, pseudonim „Tajniak”, uczeń pierwszego roku Akademii Szpiegostwa. Załączam zapis wydarzeń sporządzony na podstawie jego 54-godzinnego przesłuchania.
Opisywany epizod nie był co prawda częścią żadnej oficjalnej operacji CIA, ale po fakcie został sklasyfikowany jako operacja „Wściekły szakal”. Niestety, jego przebieg pozwala dostrzec pewien niepokojący trend: Jeśli wierzyć panu Ripleyowi i pozostałym uczestnikom wydarzeń, niewiele brakowało,
Po zapoznaniu się z załączonym dokumentem należy go natychmiast zniszczyć, zgodnie z Dyrektywą Bezpieczeństwa CIA 163-12A. Omawianie zawartych w nim informacji będzie niedopuszczalne, z wyłączeniem audytu, który odbędzie się Przypominam, że na spotkaniu nie wolno mieć przy sobie broni.
Jestem bardzo ciekaw Pana przemyśleń.
Dyrektor ds. Dochodzeń Wewnętrznych
Rozdział 1
KONTAKT
Akademia Szpiegostwa CIA
Waszyngton, DC
Internat im. Armisteada
10 czerwca
Godzina 15.00
Ostatniego dnia w Akademii Szpiegostwa wszystkie moje nadzieje na normalne, spokojne lato przekreśliło nadejście dwóch listów.
Pierwszy czekał na mnie w pokoju, gdy wróciłem z końcowego egzaminu z samoobrony. Spakowałem już swoje rzeczy i miałem nadzieję szybko zmyć się z kampusu, gdy na szczycie sterty walizek zastałem taką oto kartkę:
Benjaminie,
natychmiast zgłoś się do mojego gabinetu.
– Dyrektor
Aż do tamtej chwili mój dzień zapowiadał się dobrze.
Przede wszystkim czułem, że sprawdziany poszły mi naprawdę spoko. Odkąd przybyłem do akademii, przykładałem się do nauki i przez kilka miesięcy zrobiłem postępy we wszystkich dziedzinach. Przez egzamin końcowy z historii szpiegostwa przeszedłem jak burza, a szyfry i kryptologię machnąłem lewą ręką. Jakimś cudem udało mi się prześlizgnąć na praktycznym sprawdzianie z podstaw broni palnej (ani razu nie zdobyłem maksimum punktów, ale – w przeciwieństwie do niektórych pierwszoroczniaków – przynajmniej trafiałem w tarczę i zdołałem się nie postrzelić). Najbardziej martwił mnie egzamin ze wstępu do samoobrony, bo byłem z niej najsłabszy, ale tego popołudnia udało mi się przetrwać ponad godzinę na poligonie, gdzie polował na mnie tuzin „wrogich agentów” uzbrojonych w karabiny do paintballa. Tymczasem większość uczniów z mojej klasy skończyła egzamin umazana niebieską farbą już po pięciu minutach. Uznałem, że na pewno należy mi się przynajmniej szóstka z minusem.
Czułem ulgę na myśl, że szkoła się skończyła i pora na wakacje. Wiedziałem, że będzie mi brakowało przyjaciół z Akademii Szpiegostwa, ale cieszyłem się na powrót do domu: miałem nareszcie zobaczyć rodziców i po raz pierwszy od pięciu miesięcy zjeść porządny, domowy posiłek. W dodatku do moich trzynastych urodzin został już tylko tydzień. Planowałem, że spędzę je ze starymi przyjaciółmi i że nikt nie będzie próbował mnie w tym czasie zabić czy zmasakrować.
Liścik od dyrektora stanowił jednak zapowiedź kłopotów.
Podniosłem go nieufnie, jakby mógł w każdej chwili wybuchnąć. Szczerze mówiąc, wolałbym mieć teraz w pokoju bombę, bo przynajmniej wiedziałbym, jak sobie z nią poradzić. Dyrektor był znacznie bardziej nieprzewidywalny.
Wrzuciłem kartkę do niszczarki, po czym spaliłem wszystkie pocięte kawałeczki. Miałem wrażenie, że to przesada, ale w Akademii Szpiegostwa właśnie tak postępowało się z korespondencją – a nawet z karteczkami samoprzylepnymi. Potem ruszyłem do gabinetu dyrektora.
Na zewnątrz świeciło piękne słońce, zapowiedź wspaniałego lata. Kampus, który zimą sprawiał tak ponure wrażenie, teraz był znacznie bardziej atrakcyjny. Majestatyczne gotyckie budynki, otoczone pierścieniami kwiatów, stały wśród zjawiskowych, zielonych trawników. Zajęcia już się skończyły, więc moi koledzy – także przyszli szpiedzy – cieszyli się ciepłą pogodą. Dostrzegłem, że kilkoro z nich gra w Ultimate Frisbee na głównym dziedzińcu. Z położonej kawałek dalej strzelnicy dochodził do mnie charakterystyczny stukot broni półautomatycznej.
– Ej, Tajniak! – zawołał świdrujący głos. Należał do Zoe Zibbell, także uczennicy pierwszego roku, mojej najlepszej przyjaciółki. Zoe stała w dużej grupie znajomych. To właśnie ona nadała mi pseudonim „Tajniak”, bo zdawało jej się, że jestem niewiarygodnie uzdolnionym szpiegiem – takim, który na każdym kroku zgrywa fajtłapę, żeby wrogowie zaczęli go lekceważyć. Za każdym razem, gdy wykazywałem się najprawdziwszą niekompetencją, Zoe była pewna, że to zasłona dymna.
– Będziemy grać w nogę na dziedzińcu Hammonda! Dołączysz? – zapytała.
– Nie mogę – rzuciłem. Wskazałem na Budynek Administracyjny imienia Nathana Hale’a. – Dyrektor chce mnie widzieć.
Skrzywiła się. Pozostali tak samo. Zupełnie jakbym powiedział, że czeka mnie pluton egzekucyjny.
– Coś nie tak? – drążyła Zoe.
– Oby nie – odparłem.
– Cóż, jeśli będziesz miał ochotę, przyjdź do nas później! – zawołała tak radośnie, jak tylko dała radę. – Przydałby nam się jeszcze jeden napastnik.
Skinąłem głową, po czym wszedłem do budynku administracji. W środku panował półmrok i było zdecydowanie bardziej ponuro niż na zewnątrz, a mój nastrój też stał się ponury i mroczny. Powlokłem się po schodach na piąte piętro, gdzie zeskanowano mi siatkówkę, po czym wszedłem na teren zabezpieczony. Stanąłem przed drzwiami do gabinetu dyrektora, których pilnowało dwóch strażników.
Jeden z nich obszukał mnie, żeby sprawdzić, czy nie mam broni. – Podaj nazwisko, stopień i sprawę, w jakiej przychodzisz.
– Benjamin Ripley, uczeń pierwszego roku. Wezwał mnie dyrektor.
Drugi strażnik podniósł słuchawkę zabezpieczonego telefonu i dał znać, że już jestem. Kilka sekund później drzwi otworzyły się z cichym szczęknięciem.
Kiedy wszedłem, dyrektor siedział za biurkiem. Z przesadnym skupieniem przeglądał jakieś ściśle tajne dokumenty. Prezentowałby się naprawdę godnie, gdyby wrażenia nie psuł jego przekrzywiony tupecik. Do tego wiedziałem już przecież, że jest skrajnie niekompetentny. Fakt, że dyrektor akademii, w której CIA szkoliła przyszłych agentów wywiadu, nie grzeszył inteligencją, może zaskakiwać... ale pamiętajmy, że zarówno CIA, jak i akademia są organizacjami rządowymi. To wiele wyjaśnia.
– Siadaj, Ripley – powiedział dyrektor.
Posłusznie usiadłem na kanapie po przeciwnej stronie biurka. Pachniała potem i chloroformem.
– Moje źródła donoszą, że zamierzasz spędzić wakacje w domu – powiedział dyrektor.
– Źródła? – spytałem. – Jakie konkretnie?
– Te, co zwykle. Na pewno wiesz, że mamy wszystkich naszych uczniów na oku. Ukryte mikrofony, podsłuchy telefoniczne. Takie tam...
Nie miałem o tym pojęcia.
– Założyliście mi podsłuch w telefonie?
– To standardowa procedura. Musimy mieć się na baczności. Jak wiesz, na terenie szkoły działał podwójny agent.
– Coś kojarzę. Przecież to ja go dla was złapałem! Po tym wszystkim chyba nie sądzi pan, że pracuję dla naszych wrogów?
– Chcieli cię zwerbować, pamiętasz?
– Ale odmówiłem. A chwilę później pomogłem rozbroić bombę, której wybuch skasowałby przywódców wszystkich organizacji szpiegowskich w tym kraju.
Wzruszył ramionami, jakby w ogóle go to nie ruszyło.
– Ostrożności nigdy za wiele – powiedział. Potem przekartkował leżący na biurku gruby raport, który najwyraźniej zawierał zapis kilku moich prywatnych rozmów telefonicznych. – Z tego, co tu widzę, zamierzałeś spędzić lato w domu z rodzicami i odwiedzać z Mikiem Brezinskim miejsce o nazwie... Kraina Zabawy?
– Zgadza się – odparłem. – Chociaż mógł mnie pan po prostu zapytać, co planuję...
– Jak zamierzałeś uniknąć kary?
– Eee... kary za co?
– Za urwanie się z letniej szkoły.
Poczułem nagły przypływ mdłości, co zdarzało mi się o wiele za często, odkąd przybyłem do szkoły szpiegów.
– Akademia organizuje letnią szkołę?
– Oczywiście. Zło nie robi sobie wakacji, więc my też nie powinniśmy.
– Nikt mi o tym nie mówił – stwierdziłem.
– Nie żartuj. Każdy nowy rekrut zostaje poinformowany o obowiązkowych letnich zajęciach na pierwszym apelu danego roku szkolnego.
– Nie było mnie na pierwszym apelu – przypomniałem. – Zostałem zwerbowany dopiero w styczniu.
Dyrektor wbił we mnie tępe spojrzenie. Zazwyczaj tak właśnie wyglądał, gdy orientował się, że ktoś zawalił sprawę i że zapewne był to... on sam. Przez pięć miesięcy, odkąd przybyłem do szkoły szpiegów, widziałem tę minę nie raz. Ostatecznie dyrektor zareagował tak samo jak po każdej dotychczasowej wpadce: zrzucił winę na swoją ofiarę.
– Cóż, powinieneś był się zorientować – stwierdził. – Przecież uczysz się u nas, żeby zostać szpiegiem! A istnienie akademii to żadna tajemnica!
– To ściśle tajna tajemnica – sprostowałem.
– Przestań pyskować! – warknął. – Chcesz zacząć letnią szkołę od zawieszenia w prawach ucznia?
Potrząsnąłem głową. Potem przyszła mi do głowy pewna myśl.
– Widziałem, że inni uczniowie się pakują. Czy oni są zwolnieni?
– Jasne, że nie. Letnie kursy są obowiązkowe dla wszystkich. Ale nie odbywają się tutaj.
– A gdzie?
– W naszej placówce edukacji terenowej.
– Edukacji terenowej? – powtórzyłem.
– Właśnie. Latem kładziemy nacisk na praktykę, a nie teorię. Koncentrujemy się na ćwiczeniach fizycznych i nauce przetrwania. Bądź co bądź 90 procent świata znajduje się pod gołym niebem. Dobry szpieg musi wiedzieć, jak sobie radzić w takich warunkach.
– Więc... to taki obóz dla szpiegów?
– Żaden obóz! – ryknął dyrektor. – To elitarna placówka edukacji terenowej! Po prostu wygląda jak obóz. To wszystko! Ale swojej rodzinie, bliskim i każdemu, kto zapyta, masz mówić, że wyjeżdżasz pod namiot na obóz letni dla chłopców i dziewcząt „Wesoła przygoda”.
Dyrektor przeszukał szufladę biurka, aż znalazł w niej dokument, który wyciągnął i podsunął mi pod oczy.
Była to pojedyncza kartka. Widniał na niej waszyngtoński adres, pod którym miałem czekać, aż zgarnie mnie pojazd, który przewozi uczniów akademii do obozowiska. Oraz lista zapasów i sprzętu survivalowego, który miałem ze sobą zabrać. Na samym dole znajdował się standardowy dla szkolnych dokumentów zapis, nakazujący zapamiętanie wytycznych i zniszczenie kartki.
– Kiedy zaczynają się zajęcia? – spytałem.
– Za trzy dni – odparł dyrektor. – Jedź do domu. Możesz spędzić miły weekend z rodziną. Ale nie mów nikomu, co naprawdę dzieje się w naszej placówce, bo...
– ...bo będzie mnie pan musiał zabić – dokończyłem. Nie pierwszy raz słyszałem tę gadkę.
– Właśnie. Do zobaczenia w poniedziałek punktualnie o dziewiątej rano. – Dyrektor znów skupił się na tajnych dokumentach, jakbym nagle rozpłynął się w powietrzu. Spotkanie zakończone.
Wyszedłem z gabinetu i ruszyłem z powrotem do mojego pokoju. Świadomość, że mam obowiązkowe letnie zajęcia, początkowo przybiła mnie i sfrustrowała. Ciężko pracowałem przez ostatnich pięć miesięcy. Tęskniłem za rodziną, przyjaciółmi i czułem, że kilka tygodni odpoczynku od nauki po prostu mi się należy. Jednak chwilę później, kiedy szedłem przez kampus, mój nastrój zaczął się poprawiać. Pierwsze tygodnie w szkole szpiegów były trudne – mało brakowało, a padłbym ofiarą zamachowca, prawie mnie porwano i wysadzono w powietrze – ale potem, kiedy nikt już nie chciał mnie zabić, zrobiło się o wiele fajniej. Polubiłem szkołę, zdobyłem wielu przyjaciół. Po raz pierwszy w życiu byłem uznawany za spoko gościa. Fakt, że udaremniłem zniszczenie szkoły i schwytałem agenta, który to planował, bardzo dobrze wpłynął na moje życie towarzyskie. Tymczasem w domu nikt nie wiedział, że szkolę się na szpiega. Wszyscy sądzili, że chodzę do beznadziejnej akademii dla zdolnej młodzieży. Nie było opcji, żebym nie stał się przez to jeszcze mniej popularny niż przed wyjazdem. Dlatego myśl o spędzeniu kolejnych miesięcy z innymi kandydatami na szpiegów nie była aż tak zła. A wisienką na torcie był fakt, że zamiast kisić się w szkole, miałem ćwiczyć gdzieś na otwartym terenie.
Kiedy dotarłem do internatu, byłem już przekonany, że letni obóz dla szpiegów może być naprawdę całkiem spoko.
A potem znalazłem drugi list.
Był w tym samym miejscu co pierwszy – ktoś położył go na samym szczycie mojej sterty walizek. A przecież zaryglowałem drzwi, zanim ruszyłem na spotkanie z dyrektorem.
Cześć, Benie!
Chcieliśmy, żebyś wiedział, że już wkrótce Cię zgarniemy.
– Twoi kumple z Pająka
Usiadłem na łóżku. Czułem, jakby ktoś kopnął mnie w brzuch.
Pająk to złowroga organizacja, która umieściła na terenie szkoły podwójnego agenta, nasłała na mnie profesjonalnego zabójcę i próbowała wysadzić w powietrze przywódców wszystkich organizacji wywiadowczych w Ameryce. Nie odzywali się do mnie, odkąd pomogłem pokrzyżować ich niecne plany. Aż do teraz.
Myśl o nadchodzącym lecie nagle jakoś przestała mnie cieszyć.
Rozdział 2
KOLABORACJA
Strzelnica artyleryjska imienia Eisenhowera
10 czerwca
Godzina 16.00
Choć list od złej organizacji, która już raz próbowała mnie zabić, to nic przyjemnego, byłem też w pewien dziwny sposób podekscytowany.
List mógł być pretekstem, by porozmawiać z Ericą Hale.
Erica była zdecydowanie najsprawniejszą i najbystrzejszą przyszłą szpieżką w całej szkole, a przy okazji najładniejszą dziewczyną, jaką w życiu spotkałem. Pochodziła z rodziny szpiegów wywodzącej się od samego Nathana Hale’a. Chociaż jej ojciec, Alexander Hale, był dowodem na to, że talent nie zawsze się dziedziczy, przodkowie niewątpliwie nauczyli ją wielu sztuczek. Bardzo pomogła mi w walce z Pająkiem, ale choć zdołaliśmy się przy okazji zaprzyjaźnić – na tyle, na ile z Ericą w ogóle było to możliwe – wkrótce znowu oddaliliśmy się od siebie. Przez całą wiosnę nawet nie zerknęła w moją stronę.
Nie wymyśliłem jak dotąd żadnego sposobu, żeby się do niej zbliżyć. Nie należała do osób, które się tak po prostu odwiedza. Choćby dlatego, że drzwi do jej pokoju były najeżone pułapkami. Jednak wiadomość od przeciwnika stanowiła świetny temat do rozmowy.
Znalazłem ją na strzelnicy. Nie musiałem się wykazać zmysłem detektywa; Erica poświęcała więcej czasu na naukę sztuki przetrwania niż na sen. Teraz ćwiczyła właśnie walkę z terrorystami, którzy wzięli zakładników. Kasowała ich z odległości trzystu metrów. I to z kuszy!
Inni uczniowie trzymali się z daleka. Otaczająca ją aura chłodu zdawała się w tajemniczy sposób mroźniejsza niż zwykle, jakby coś ją martwiło. Nawet Greg Hauser, najtwardszy dzieciak w szkole, wolał się do niej nie zbliżać. Gdy ruszyłem w jej stronę, wszyscy popatrzyli na mnie, jakbym zamierzał wejść do bazy terrorystów.
Erica rzuciła mi tylko przelotne spojrzenie. Przeładowała kuszę i strzeliła. Trafiła cel prosto między oczy, rozszczepiając przy tym poprzedni bełt niczym Robin Hood.
– Jak było u dyrektora? – spytała.
– Skąd wiesz, że mnie wezwał? – wyrwało mi się, choć oczywiście znałem odpowiedź.
– Chcę zostać szpieżką – odparła. – Zdobywanie informacji to mój zawód.
– Szkoda, że dopiero dziś dowiedziałem się o letniej szkole.
Wzruszyła ramionami.
– Też chcesz zostać szpiegiem. Więc też musisz zdobywać informacje.
Znów naciągnęła cięciwę i przyłożyła się do strzału.
Wyciągnąłem plastikową torebkę na dowody rzeczowe, w której umieściłem liścik od Pająka.
– Właśnie znalazłem to w pokoju.
Przeczytała wiadomość przez plastik. Starała się ukryć zaskoczenie, ale kiedy znów strzeliła, nie udało jej się trafić celu w serce: spudłowała o milimetr.
Nie mogłem się nie uśmiechnąć. Zaskoczona Erica jest jak zaćmienie słońca: to rzadki widok, którym należy się delektować.
Jednym ruchem złożyła kuszę i wsunęła ją do pokrowca.
– Chodźmy pogadać w jakieś cichsze miejsce.
Odeszła, zanim zdążyłem zareagować.
Ruszyłem za nią. Zostawiliśmy za sobą strzelnicę i dotarliśmy do stojącego w pobliżu budynku, w którym uczono o broni chemicznej i biologicznej. W tym semestrze nie prowadzono już lekcji, więc budynek stał pusty. A jednak Erica i tak nie uznała go za wystarczająco bezpieczną przestrzeń. Podeszła do automatu z napojami i wprowadziła kod na wyświetlaczu. Automat odsunął się od ściany, ukazując ukryte schody. Ruszyliśmy w dół, aż trafiliśmy do tajnych szkolnych podziemi. Erica podeszła do drzwi, na których widniał napis „Wstęp tylko dla upoważnionych”. Szybko rozprawiła się z zamkiem i weszła jak gdyby nigdy nic.
Niechętnie poszedłem za nią. W pomieszczeniu było cicho jak w kostnicy – i nic dziwnego, bo była to właśnie kostnica. Wyglądała jak w filmach. Ze ścian wystawały uchwyty ogromnych chłodzonych szuflad.
– W środku są ciała? – spytałem ostrożnie.
– Pewnie tak. – Erica znalazła jałową pęsetę i ostrożnie wyciągnęła kartkę od Pająka z torebki na dowody rzeczowe. – Niektórzy uczniowie na piątym roku mają tu zajęcia z medycyny sądowej, ale wygląda na to, że latem budynek jest zamknięty. A że kostnice przyprawiają wielu ludzi o ciarki, uznałam, że będziemy mogli tu bezpiecznie pogadać.
Sam dostałem ciarek, ale zgrywałem twardego.
– Myślisz, że to naprawdę wiadomość od agentów Pająka? – spytałem.
Erica położyła kartkę na stole do autopsji i przyjrzała jej się uważnie.
– A od kogo innego?
– Może ktoś robi sobie ze mnie żarty – odpowiedziałem z nadzieją.
– Kto mógłby uznać, że podszywanie się pod wrogą organizację jest zabawne?
– Chip Schacter. Albo ktoś z jego świty. – Tak naprawdę nie sądziłem, żeby Chip chciał mi w ten sposób dopiec. Nasza znajomość nie zaczęła się najlepiej, ale potem, kiedy udowodniłem, że to nie on był działającym w szkole agentem Pająka, nasze relacje nieco się ociepliły. Nie byliśmy najlepszymi kumplami ani nic w tym stylu. Czułem się raczej jak mysz, która wyciągnęła cierń z łapy lwa i zdobyła w ten sposób jego wdzięczność. Chip już się nade mną nie znęcał, ale czasem trudniej było być jego przyjacielem niż wrogiem. Swoich przyjaciół lubił obrażać i wyśmiewać. Regularnie im dokuczał. I kochał kiepskie psikusy.
– W zeszłym tygodniu zamroził moją książkę do chemii ciekłym azotem – powiedziałem Erice. – Zorientowałem się dopiero, kiedy upuściłem ją w stołówce i rozpadła się w drobny mak.
Erica potrząsnęła głową.
– Notka nie pochodzi od ucznia. Ze wszystkich uczniów tylko ty i ja wiemy o istnieniu Pająka. Nawet prawdziwi agenci w większości nie mają o tym pojęcia.
– Mieliśmy już wcześniej wycieki informacji.
– Tak, ale ta jest ściśle tajna. Pamiętasz, jak przemaglowali nas ludzie z Biura do spraw Dochodzeń Wewnętrznych.
Skinąłem głową. Po tym jak Erica i ja zeszłej zimy pokrzyżowaliśmy plany Pająka, w CIA przeprowadzono wewnętrzne śledztwo na wielką skalę. Szefów wszystkich krajowych agencji wywiadowczych mocno zirytowało to, że niewiele brakowało, a straciliby życie. Chcieli wiedzieć, kto odpowiadał za naruszenie bezpieczeństwa na tak wielką skalę. Ericę i mnie męczono na przesłuchaniach przez długie godziny. Śledczy byli w szoku, gdy dowiedzieli się, że mieliśmy kontakt z Pająkiem. Kazali nam milczeć na ten temat pod groźbą wydalenia z akademii. Nawet rozmawiając w cztery oczy, mieliśmy nie wspominać o Pająku. Co oznaczało, że właśnie łamaliśmy tuzin różnych procedur bezpieczeństwa, ale sytuacja była wyjątkowa: nikt chyba nie przypuszczał, że wrogowie podrzucą mi liścik.
– Cóż, Biuro do spraw Dochodzeń Wewnętrznych przycisnęło wszystkich, którzy brali udział w tamtych wydarzeniach – ciągnęła Erica. – Informacje o Pająku objęto klauzulą tajności o poziomie AA1.
– A jednak ktoś mógł poznać prawdę.
– Ktoś, kto byłby na to wystarczająco bystry, nie działałby tak nonszalancko. Tylko kretyn wykorzystałby ściśle tajne informacje, żeby zrobić głupi żart... A do naszej szkoły nie przyjmują kretynów. Mamy przestępców, łotrów i łajdaków, ale kretynów brak.
Kiwnąłem głową.
– Czyli to naprawdę wiadomość od Pająka.
– Tego nie powiedziałam.
– Więc od kogo?
– Być może od innej wrogiej organizacji, która chce, żebyś myślał, że to wiadomość od Pająka.
Spojrzałem na notkę zmartwionym wzrokiem. Wyglądała tak niewinnie, gdy leżała na stole do autopsji! Ot, kawałek papieru, dwanaście słów. A jednak myśl, że do mojego pokoju dostał się wrogi agent, rodziła wiele niepokojących pytań.
– Jak sądzisz, w jaki sposób udało im się dostarczyć wiadomość? – spytałem. – Kampusu strzeże wiele systemów bezpieczeństwa.
– Pająk udowodnił, że potrafi je obejść – odparła. – Jak może pamiętasz, w twoim pokoju pojawił się kiedyś zabójca.
– Tak, ale od tego czasu ochronę wzmocniono, i to porządnie.
– A jednak nie jest nie do przejścia.
– Zabójca zinfiltrował kampus w środku nocy. Teraz wiadomość pojawiła się w biały dzień. Wszyscy byli na nogach.
– To akurat nie problem – zastrzegła Erica. – Łatwiej zinfiltrować miejsce zatłoczone niż puste. Co wygląda bardziej podejrzanie: ktoś, kto przechadza się po kampusie ciepłym, letnim popołudniem, czy ktoś, kto skrada się tam w środku nocy?
– Słusznie. – Denerwowało mnie, że sam na to nie wpadłem, ale pierwsze zajęcia z wrogiej infiltracji miałem mieć dopiero w przyszłym semestrze. – A jednak nie mogło im być łatwo dostać się do mojego pokoju. Po kampusie krążą uzbrojone patrole. Na tym terenie znajduje się wiele budek strażniczych, jedna z nich przy samym wejściu do internatu, a ja zaryglowałem drzwi.
– Racja – przyznała Erica. – Więc musimy uznać, że wróg wykorzystał najłatwiejszą metodę, żeby sobie z tym poradzić.
– To znaczy?
Zmierzyła mnie spojrzeniem. Najwyraźniej uważała, że odpowiedź jest oczywista. A jednak dojście do niej zajęło mi dobrych kilka sekund.
– No nie – jęknąłem. – Mają agenta w kampusie?
– To rozsądny wniosek. Jeśli zdołali zwerbować jednego kreta, mogli i drugiego. Załóżmy, że udaje nam się złapać pierwszego... bo przecież się udało. Jesteśmy z siebie tak dumni, że tracimy czujność. Wtedy drugi kret może po cichu siać zamęt.
– W takim razie czemu on...
– Lub ona – wtrąciła Erica.
– ...postanowił się ujawnić? – dokończyłem. – Podrzucanie listów to nie działanie po cichu.
– Prawda. – Erica wydęła usta. – To dziwne zagranie. Ale w Pająku nie działają idioci. Na pewno mają doby powód, żeby się ujawnić. Musimy go tylko poznać.
– Chyba że jest tak, jak mówiłaś, i jakaś inna grupa podszywa się pod Pająka – podsunąłem. – Żeby odwrócić naszą uwagę.
– Ktokolwiek jest winny, musi mieć w szkole swojego agenta – powiedziała Erica. – Taki agent miałby dostęp do internatu, a zamek w twoich drzwiach nietrudno przecież otworzyć.
– Skąd wiesz? – spytałem. – Robiłaś to już?
– Niby czemu miałabym chcieć się do ciebie włamać? Po prostu wiem, że w internacie zamontowane są rygle zasuwkowe Pearson Alfa. To kpina. Uczyłam się je otwierać jeszcze w przedszkolu. – Brzmiało to jak przesada, ale w przypadku Eriki na pewno nią nie było. Wyobraziłem sobie, jak w dzieciństwie włamuje się do słoika z ciastkami.
– Kret musiał też wyminąć kamery – powiedziałem. – W kampusie są ich przecież tysiące.
– Tak, ale wiesz już, że nie stanowią ogromnego problemu. Na wszelki wypadek włamię się jednak do centralnego systemu bezpieczeństwa i przejrzę nagrania, żeby sprawdzić, czy nie zarejestrowały nic podejrzanego. Hmm. – Wyglądała, jakby coś zauważyła. Złapała wielkie szkło powiększające i spojrzała przez nie na kartkę.
– Jakaś wskazówka? – spytałem.
– Możliwe. Liścik jest właściwie jałowy. Nie ma na nim ani odcisków palców, ani w ogóle nic! Ani kurzu, ani brudu, ani włosów. Jakby trzymano go w próżni. Co pasuje do dotychczasowych metod działania Pająka. Ale spójrz na to! – Użyła pęsety, żeby podnieść coś, co najwyraźniej było na papierze. A przynajmniej taki zrobiła ruch, bo kiedy podsunęła mi pęsetę, nic nie zobaczyłem.
– Nic nie widzę.
– Daj spokój! – w jej głosie zabrzmiało rozczarowanie. – Przecież ma dobre pół milimetra szerokości!
Spojrzałem przez lupę. Na samym koniuszku pęsety znajdowała się kropeczka. Wyglądała jak coś, co mogłaby z siebie wykaszleć mucha.
– Co to?
– Wskazówka na temat tożsamości autora listu. – Erica wyciągnęła własną torebkę na dowody rzeczowe i wrzuciła do środka maleńkie ziarenko. – Było wbite głęboko w papier, jakby leżało na stole, do którego ktoś go docisnął. Stało się to prawdopodobnie wtedy, gdy przygotowywano wiadomość, a nie, kiedy wrogi agent albo ty mieliście ją w rękach. Wygląda mi to na fragment ziemi lub drobny kamyk. Jeśli odkryję, skąd pochodzi, będziemy o krok do przodu.
– Naprawdę można się czegoś dowiedzieć z takiego maleństwa?
– Nie każdy do potrafi. Ale ja to ja. Dobrze zrobiłeś, że przyniosłeś mi list. – Poklepała mnie krótko po ramieniu i ruszyła do drzwi.
– Czekaj! – zawołałem bardziej rozpaczliwie, niż zamierzałem. – To tyle? Wychodzisz?
– Tak. – Podniosła torebkę z tajemniczym ziarenkiem. – Przecież mam co robić.
– Ale wedle wiadomości Pająk... czy ktoś inny, kto ją podrzucił... już wkrótce zamierza mnie zgarnąć!
– Miałeś nadzieję, że cię ochronię?
– No... tak. – Wstyd się było przyznać, ale przecież Erica uchroniła mnie już wcześniej przed bandziorami. – Nie wiem nawet, czego się spodziewać. Czy chcą mnie zabić?
– Wątpię – powiedziała.
– Złapać?
– To bardziej prawdopodobne.
– A może po prostu mają ochotę na miłe pogaduchy.
– Lepiej się nie nastawiaj.
Zmarszczyłem brwi. Podejrzewałem, że ostatnia opcja jest mało prawdopodobna, ale i tak poczułem zawód, gdy Erica tak szybko potwierdziła moje przypuszczenia.
– Więc naprawdę sądzisz, że chcą mnie pojmać?
– Niczego nie gwarantuję, ale właśnie ta opcja zdaje mi się najbardziej prawdopodobna. Pracownicy Pająka już wcześniej chcieli zrobić z ciebie podwójnego agenta. Ewidentnie coś w tobie widzą. Nie jestem pewna co, ale coś na pewno. Odmówiłeś im, ale ludzie tacy jak oni raczej nie dają za wygraną. Sądzę, że chcą podbić stawkę.
– Jak?
Wzruszyła ramionami.
– Jestem pewna, że niedługo się dowiemy.
Odwróciła się na pięcie i znów ruszyła do drzwi.
Wytrąciła mnie z równowagi. Traktowała mnie tak jak... no, jak wszystkich innych. Identycznie jak wtedy, gdy dopiero co się poznaliśmy. Zanim udowodniłem, na ile mnie stać. Nie spodziewałem się, że przytuli mnie na pożegnanie, ale zasługiwałem chyba na coś więcej niż porzucenie w kostnicy chwilę po tym, jak okazało się, że znów jestem w niebezpieczeństwie.
– Erico... – powiedziałem, zanim zdążyłem pomyśleć, jak to zabrzmi. – Czy jesteś na mnie zła?
Przystanęła, spojrzała na mnie z zainteresowaniem, jakby nie całkiem zrozumiała pytanie. Była najgenialniejszą osobą, jaką znałem, ale choć władała tuzinem języków, wyłapanie podstawowych ludzkich emocji najwyraźniej stanowiło dla niej problem.
– Na ciebie? Nie. Nie jestem na ciebie zła.
Na usta cisnęło mi się oczywiście kolejne pytanie. Na kogo konkretnie się gniewała? Ale zanim zdążyłem je zadać, ucięła dyskusję.
– Nie martw się Pająkiem, Benie. Będę cię miała na oku.
Zniknęła w drzwiach.
Nie zabrała ze sobą wiadomości. Użyłem pęsety, żeby wsunąć ją z powrotem do plastikowej torebki. Przy okazji poczułem, że ręce zaczynają mi drżeć.
Mimo zapewnień Eriki naprawdę martwiłem się Pająkiem. Podczas naszego ostatniego starcia jego agenci aż do samego końca o krok wyprzedzali mnie, Ericę i całą CIA. Byli sprytni i niebezpieczni, a w ich szaleństwie zawsze była jakaś metoda. Sądziłem więc, że na pewno nie zostawili mi wiadomości tylko po to, żeby dać znać, że nadchodzą. Musiał przyświecać im inny, złowrogi cel. Ale jaki? Niestety, nie miałem pojęcia.
Liczyłem tylko na to, że odkryjemy go, zanim będzie za późno.