- promocja
- W empik go
Szmal pachnący ziołem - ebook
Szmal pachnący ziołem - ebook
Waleria prowadzi spokojne życie u boku zaborczo zazdrosnego męża oraz kochającego syna. Gdy po siedemnastu latach nieobecności, prosto z więzienia, do kraju wraca jej brat, rzeczywistość trzydziestodwulatki zupełnie się zmienia. Jedną pochopnie podjętą decyzją nieoczekiwanie daje się wciągnąć w świat produkcji i handlu narkotykami, a jednocześnie wplątuje się w namiętny, lecz toksyczny romans, który staje się jej nałogiem. Zdaje sobie sprawę z konsekwencji, które może nieść prowadzenie podwójnego życia, a jednak nie zamierza się z niego wycofać. Książka zabierze Cię w pełne rozterek życie bohaterów, gdzie w powietrzu unosi się dym papierosowy, alkohol to zwykła codzienność, kokaina pozwala przetrwać noc, seks nie jest tylko seksem, lecz aktem ogromnej namiętności, ciągła ucieczka przed policją staje się zabawą, a związana z tym adrenalina nie pozwala się rozstać z przestępczym światem.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788396546906 |
Rozmiar pliku: | 987 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ocknęłam się chwilę przed tym, jak do sypialni wparował mój brat ze słowami:
– Zadzwoniłabyś do mamy.
Gdy wściekły zamknął za sobą drzwi, zorientowałam się, że leżę w pościeli naga z jego przyjacielem. Przeszło mi przez głowę mnóstwo pytań: Co ja robię w łóżku z Patrykiem? Jak to się stało? I co się właściwie stało? Co ja narobiłam? Czy to nie popsuje ich przyjaźni? Czy Maks nie będzie miał za złe Patrykowi?
Oczywiście, że będzie miał. W końcu Patryk przeleciał jego siostrę!
Cholera jasna, przecież ja mam męża! Co powinnam teraz zrobić? Jak się zachować?
Owinęłam się kołdrą, usiadłam, obudziłam Patryka i w panice kazałam mu iść. Popatrzył w moje opuchnięte po przebalowanej nocy oczy, posmyrał mnie po dłoni i spytał:
– Nic nie pamiętasz?
Popatrzyłam na niego niepewnym wzrokiem i czując zażenowanie, powtórzyłam:
– Idź już, proszę.
Patryk się podniósł. Kiedy zobaczyłam, że jest nagi, nakryłam głowę kołdrą. Nie pamiętałam z ostatniej nocy kompletnie nic, dlatego było mi wstyd.
Szybko się ubrał i wyszedł z sypialni. Kiedy usłyszałam zamykające się za nim drzwi, podciągnęłam kolana pod brodę, schowałam twarz w dłoniach i ponownie przerobiłam serię pytań, na które nie znałam odpowiedzi. Usłyszałam dochodzący z korytarza głos Patryka żegnającego się z moim bratem: „Widzimy się później, stary”, i uświadomiłam sobie, że jeszcze zobaczę tego faceta w ciągu najbliższych kilku dni. Jednocześnie uznałam, że byłaby to idealna okazja, aby porozmawiać o minionej nocy i postawić sprawę jasno: było, minęło, zapominamy i nie wracamy do tego! „Zapominamy”?
Kretynko, ty i tak prawie nic nie pamiętasz – stwierdziłam w myślach, stukając się w czoło.
Fakt… Od pewnego momentu pamiętałam tylko strzępy.
Załamana samą sobą padłam na poduszkę. Próbowałam odtworzyć wczorajsze wydarzenia…
Maks i Patryk przyjechali po mnie na lotnisko późnym popołudniem. Wyprzytulałam braciszka, z którym ostatni raz spotkałam się cztery miesiące wcześniej na parę dni. Przedtem, przez ostatnie siedemnaście lat, mieliśmy okazję widzieć się tylko na zdjęciach. Byłam bardzo podekscytowana i szczęśliwa, wiedząc, że znów spędzimy trochę czasu razem.
Przedstawił mi swojego przyjaciela. Dokładnie pamiętam pierwsze wrażenie, jakie zrobił na mnie Patryk. Stanęłam jak wryta, gdy zobaczyłam wielkie niebieskie oczy, którymi zmierzył mnie od góry do dołu, i piękny, szeroki, śnieżnobiały uśmiech. Gęste ciemnoblond włosy miał przystrzyżone niezbyt krótko. Sylwetka? Jak marzenie. Wysoki, dobrze zbudowany, z szerokimi barami i umięśnionymi ramionami. Zdecydowanie mój typ mężczyzny. Po, wydawałoby się, trwającej wieczność wymianie spojrzeń przywitał mnie uściskiem. Byłam pozytywnie zaskoczona, gdyż wyglądał dużo lepiej niż na fotografiach, które czasem dostawałam od Maksa. Wiedziałam o nim dużo z opowieści brata, a oni sami przyjaźnili się od piętnastu lat.
Z lotniska udaliśmy się na parking i wsiedliśmy do samochodu. Gdy tylko ruszyliśmy, siedzący z tyłu Patryk podał mi szklaną butelkę i zapytał z uśmiechem:
– Gotowa na imprezową noc?
– Rozumiem, że już wszystko zaplanowane. – Uśmiechnęłam się i upiłam kilka łyków. – Ojej, jakie to mocne – dodałam, krzywiąc się.
– A co? Myślałaś, że to sok marchewkowy? – Mój braciszek zaśmiał się głośno.
Do jego apartamentu mieliśmy jakieś czterdzieści minut. Przegadaliśmy całą drogę, śmiejąc się i żartując. Mój pobyt w Dublinie zapowiadał się bardzo ciekawie.
Gdy dotarliśmy na miejsce, nie zdążyłam się nawet dobrze rozejrzeć po wnętrzu, tylko wzięłam szybki prysznic, rozpuściłam włosy, zrobiłam delikatny makijaż i przebrałam się w małą czarną, wiedząc, że mamy spędzić noc na szlajaniu się po klubach.
– Wow, pięknie wyglądasz – pochwalił Patryk, patrząc na mnie tym samym wzrokiem co na lotnisku.
Podziękowałam trochę zawstydzona i wyszliśmy z apartamentu.
W taksówce mój brat wyciągnął trzy dwustumililitrowe buteleczki z gotowymi drinkami.
– Na zdrowie – powiedział i wręczył po jednej mnie oraz Patrykowi.
W klubie zasiedliśmy przy barze i podczas rozmowy wypiliśmy po kilka shotów. Od tej chwili w mojej pamięci są już jedynie dziury. Pamiętałam jak przez mgłę taniec z Patrykiem, potem papierosa dogaszanego na tarasie jednego z klubów, widok kelnera podającego mi drinka czy słowa Maksa: „reszty nie trzeba”, kiedy wysiadaliśmy we troje z taksówki. Wszystkie wspomnienia miałam jakby zamazane. Dość wyraźnie jednak utkwiła mi w głowie pewna kilkunastosekundowa scena: Patryk z wlepionym we mnie wzrokiem zbliża się i zaczyna mnie całować. Kojarzę, że stałam wtedy oparta o elewację jakiegoś budynku i nie mogłam zrobić choćby kroczku w tył. Tego, co było tuż przed pocałunkiem i zaraz po nim, powrotu do apartamentu ani dalszych wydarzeń nie pamiętałam kompletnie.
– Ech – westchnęłam i wróciłam myślami do sypialni, w której wciąż leżałam na wygodnym, wielkim łóżku.
Przeszło mi przez głowę, że dotychczas jedynym facetem, z którym spałam, był mój mąż. Cholera jasna. Teraz, kiedy wycięłam taki numer, nawet nie wiem, czy było fajnie!
Zaśmiałam się lekko pod nosem.
Ojej, no tak. Mama! Obiecałam przecież do niej zadzwonić po wylądowaniu. Złapałam za telefon leżący na szafce nocnej. Z przerażeniem zobaczyłam sześć nieodebranych połączeń oraz kilka SMS-ów. Szybko wcisnęłam zieloną słuchawkę, wiedząc, że rodzicielka na pewno się martwi.
– Cześć, mamuś. Wiem, że miałam wczoraj zadzwonić, ale prosto z lotniska pojechaliśmy z Maksem na kolację, wypiliśmy po drinku i jakoś tak zeszło.
– Tak, Maks już mi opowiedział, że trochę poszaleliście.
– No i właśnie wstałam z lekkim kacem. – Zaśmiałam się. – Zadzwonię później na spokojnie. Idę coś zjeść.
Niedługo po tym, jak tata nas zostawił i wyjechał do Stanów, mama podjęła dorywczą pracę w Niemczech i została tam na stałe. Będąc ciągle daleko, martwiła się o mnie i Maksa. Po tym jednak, co spotkało mojego brata w USA, wzmogła czujność i zapragnęła stale otrzymywać informacje, co się u nas – a szczególnie u jej syna – dzieje.
Po rozmowie wstałam wreszcie z łóżka i poszłam do łazienki, do której wejście znajdowało się bezpośrednio z sypialni. Chciałam wziąć prysznic i trochę otrzeźwić umysł przed rozmową z bratem. Nie wiedziałam, jak mam się przy nim zachować.
Odświeżona wróciłam do pokoju, przeczesałam włosy, naciągnęłam dżinsy na tyłek i włożyłam biały T-shirt. Chcąc wpuścić trochę więcej światła, rozsunęłam zasłony. Dopiero teraz zauważyłam, że cała ściana była przeszklona, a z okna na ósmym piętrze apartamentowca rozciągał się piękny widok na Dublin. Zapatrzyłam się w dal, oddychając głęboko i próbując się pozbierać.
Czego ja się wstydzę? Jestem dorosła, mogę robić, co chcę – próbowałam pocieszyć samą siebie.
Okej, trzy… dwa… jeden… Idę.
Zanim dotarłam do salonu, rozejrzałam się po mieszkaniu. Było wielkie i nowocześnie urządzone. Podłogi wyłożono pięknymi czarnymi płytkami, w których dało się przejrzeć, ściany błyszczały idealną bielą, a całości dopełniały meble w różnych odcieniach szarości. Maks leżał z piwem w ręku na półokrągłym jasnym narożniku, oglądając jakiś kanał muzyczny. Telewizor wiszący na ścianie zajmował połowę jej powierzchni.
– Siema, Wal. Jak się czujesz? – zagadnął, gdy zobaczył mnie w wejściu.
– No właśnie nie wiem… Jestem trochę skołowana. Przesadziłam wczoraj z alkoholem.
– Nie tylko z alkoholem – rzucił z przekąsem. Najwyraźniej jednak nie chciał zgłębiać tego tematu, bo szybko dodał: – Weź sobie z lodówki piwo na kaca i pojedziemy w jedno miejsce. Chcę ci coś pokazać. Jesteś głodna?
– Nie, ale piwem chętnie się poczęstuję – powiedziałam i udałam się w stronę aneksu kuchennego.
Poczułam ulgę, że brat o nic nie pytał. Albo jeszcze gorzej: że nie podsumował, co sądzi o moim kretyńskim zachowaniu.
– Tego było mi trzeba – mruknęłam po upiciu kilku łyków zimnego piwa.
Postawiło mnie na nogi. Fizycznie poczułam się dużo lepiej. Psychika jednak nadal miała się marnie. Wciąż wałkowałam w głowie wczorajszą noc. Najintensywniej jednak zastanawiałam się nad odpowiedzią na pytanie, czy podczas pobytu tutaj zobaczę jeszcze Patryka. Miałam ogromną ochotę na rozmowę z nim, na jakieś oczyszczenie atmosfery, wyjaśnienie, wytłumaczenie swojego zachowania. Choć… co tu tłumaczyć? Fakty mówiły same za siebie. Puściłam się z obcym gościem po paru godzinach od poznania. Nie przestawał mnie męczyć kac moralny.
Wypiliśmy po piwie i udaliśmy się w miejsce, o którym wspomniał Maks.
Zaparkował przed mieszczącą się na obrzeżach miasta dużą willą z pięknym ogrodem. Dom miał chyba z trzysta metrów kwadratowych. Robił wrażenie. Kremowy tynk świetnie współgrał z ciemnobrązowymi dodatkami.
Wysiedliśmy z samochodu i wkroczyliśmy na posesję.
– Czyj to dom? – spytałam ciekawa.
– Zaraz zobaczysz – odparł zagadkowo Maks.
Gdy po wejściu do środka zobaczyłam pozaciągane rolety w oknach, okropny bałagan, walające się na podłodze liście i baniaki z wodą, domyśliłam się, o co chodzi. Nie było to zresztą dla mnie specjalnym zaskoczeniem. Po tym, jak Maks i Patryk odsiedzieli swoje za handel narkotykami w Stanach i zostali deportowani do Polski, nie mogłam się spodziewać, że Maks wyciągnie z tego lekcję i pójdzie do normalnej, legalnej pracy. O takich sprawach nie rozmawia się przez telefon, więc i my za bardzo nie poruszaliśmy tego tematu. Intuicja i umiejętność czytania między wierszami jednak podpowiadały mi, że to, co robili w USA, kontynuują w Irlandii.
– Kurwa, czułam, że właśnie to robicie. Nie boisz się zaczynać tej historii od nowa? Ledwie wyszedłeś na wolność! Nie zamierzam ci słać paczek do pierdla! – powiedziałam i odpaliłam papierosa, nie pytając nawet, czy mogę.
– Pojebało cię? Ja tym żyję! – obruszył się nieco i kontynuował, nie zwracając uwagi na moje przerażenie: – Posłuchaj mnie teraz uważnie. Mamy jeszcze trzy takie domy. Myślę, że do końca roku uda nam się z Patrykiem ogarnąć kolejne dwa. Jutro część z tego, co tu widzisz, będzie do ścięcia. Chciałem, żebyś przyleciała nie tylko po to, żeby się ze mną zobaczyć, ale również do pomocy. Dotychczas radziliśmy sobie sami, ale zioła przybywa i we dwóch nie ogarniemy tematu. Nie mogę wziąć do pracy kogoś, komu nie ufam. Dobrze zarobisz. Jak wszystko dalej będzie szło według planu, to co około dwa tygodnie będzie parę dni intensywnej, kilkunastogodzinnej pracy. Nie będziesz musiała robić nic innego. Przylecisz tutaj i w trzy dni zarobisz tyle, ile w Polsce przez kilka miesięcy. W razie wpadki nic ci nie grozi. Możesz mi zaufać.
Brzmiało to kusząco, tym bardziej że miesiąc temu złożyłam wypowiedzenie i planowałam szukać pracy w zupełnie innej branży. Propozycja Maksa pojawiła się w najkorzystniejszym dla mnie momencie.
Tuż po tym, jak się na niego wściekłam, zmieniłam zdanie i się zgodziłam. Nie myślałam nad możliwymi konsekwencjami. Brat przedstawił mi szczegóły. W razie nalotu policji miałam udawać nieświadomą tego, że to uprawa konopi. Policja w Irlandii była naprawdę łatwowierna, więc ustaliliśmy wersję, że ja zostałam zatrudniona, a Maks jest jedynie moim pracodawcą. Najgorszy scenariusz skutkowałby jedynie karą grzywny lub wyrokiem w zawieszeniu. Może i nie był to najmądrzejszy plan, ale takiego mieliśmy się trzymać.
Wszystkie sypialnie pozbawione były mebli i przerobione na growboxy. Salon i kuchnia służyły do przechowywania różnego rodzaju narzędzi oraz dodatkowego sprzętu na wypadek awarii. Od wewnętrznej strony każdego pokoju nad futrynami wisiały kotary z ciemnego, grubego materiału, aby po otwarciu drzwi do środka nie wpadało światło. W każdym pomieszczeniu stał drewniany stelaż zajmujący niemal całą podłogę i pozostawiający niewiele miejsca na przejście. Na nim na wysokości bioder znajdowały się jedna obok drugiej plastikowe tace po metr kwadratowy powierzchni każda, ze ściankami wysokimi na jakieś dwadzieścia centymetrów. W pokojach mieściło się od sześciu do dziesięciu tac, w każdej rozsypany był keramzyt, a w nim – posadzonych po dziewięć sadzonek. Nad roślinami świeciły lampy z sześćsetwatowymi żarówkami. Na dwie tace przypadała jedna lampa, którą mechanizm przesuwał w tę i z powrotem, tak aby ogrzewała wszystkie rośliny równomiernie. Pozwalało to na zamontowanie mniejszej liczby punktów świetlnych, a tym samym obniżało zużycie prądu. Światło zapalało się i gasiło automatycznie w sposób sugerujący roślinom dzień i noc. Pod tacami stały wielkie balie z rurkami doprowadzającymi wodę do sadzonek. Co kilka godzin system uruchamiał podlewanie.
Charakterystyczny zapach usuwały specjalne filtry, dzięki którym na zewnątrz nie dało się wyczuć, że w środku dzieje się coś podejrzanego.
Każdy z domów należało odwiedzić co kilka dni, by sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Wystarczył jeden błąd: za dużo wody, zbyt mało światła i tak dalej, aby wywołać niezadowalające efekty.
– Ale one piękne. I jak ładnie pachną – zachwycałam się. Rośliny były imponujące, a intensywna woń zioła rozpieszczała zmysł węchu. – Nie boisz się, że coś się wysypie? – dodałam sceptycznie.
– Co to zmieni? I tak będę to robił. Przecież nie pójdę do pracy za jakieś marne grosze! Tutaj wchodzą w grę dziesiątki tysięcy euro, a zaraz i miliony. Nawet jak mnie złapią i zamkną, to dostanę najwyżej pięć lat. Wyjdę po trzech, a pieniądze nadal będę miał. Za taką kasę opłaca się siedzieć. – Maks zaśmiał się głupio.
Może jego podejście było dobre, ale nie wyobrażałam sobie ponownie przeżywać tego, co czułam przez lata jego pobytu w USA: ciągłego czekania na telefon lub list z więzienia.
Mój brat wyjechał do Stanów w wieku trzynastu lat. Zamieszkał z naszym ojcem. Nie należał do najgrzeczniejszych dzieciaków, a to spowodowało, że szybko się wyprowadził i zaczął szukać szczęścia na ulicy. Nieodpowiednie towarzystwo zapoczątkowało jego przestępczą „karierę”: kradzieże samochodów, włamania do domów bogaczy, do sklepów, aż w końcu handel narkotykami. Na szczęście sam ich nie zażywał albo – dokładniej rzecz ujmując – nie nadużywał. Wtedy poznał Patryka. Zaprzyjaźnili się i odtąd byli jak bracia. Wszelkie przekręty robili razem, a gdy nadchodził czas odsiadki, trafiali do tego samego zakładu karnego. Odczuwałam ból w sercu na wspomnienie tych wszystkich świątecznych dni, kiedy stałam przy oknie, patrzyłam na opadające płatki śniegu, kolorowe lampki na choince i nie wiedziałam, co się dzieje z moim bratem. Pamiętam swoje łzy, gdy nie było go na moich osiemnastych urodzinach. Przykrość, kiedy brałam ślub i nie mógł się bawić na moim weselu. Ogromny żal do losu, że nie cieszył się moim szczęściem, kiedy urodziłam synka, i nie mógł zostać jego ojcem chrzestnym. Dzień, w którym w końcu dowiedziałam się, że prosto z więzienia zostanie deportowany do Polski, był jednym z najszczęśliwszych w moim życiu.
W domu rodzinnym wytrzymał jednak tylko kilka dni. Szybko odnalazł dawnych znajomych z USA, którzy też mieli swoje za uszami, i wyjechał do nich, do Irlandii.
Wszystko miało się odtąd układać pięknie, być pod kontrolą. To, co się stało w USA, miało się już nigdy nie powtórzyć.
– Jutro przyjedziemy tu z samego rana – oznajmił Maks. – Czeka nas około dwunastu godzin pracy. Byłoby znacznie więcej, gdyby nie to, że źle wyliczyłem daty ścinania i kolejna partia wychodzi za jakieś półtora tygodnia. Przylecisz?
– Pewnie, że przylecę. Już mnie chyba zatrudniłeś – powiedziałam, uśmiechając się z przerażeniem, że tak szybko zgodziłam się w tym uczestniczyć.
Po wyjściu odwiedziliśmy kolejny wynajęty dom. Był większy od poprzedniego, ale bardziej zniszczony. Nie miało to jednak znaczenia. Budynki dobierane były pod kątem lokalizacji. Chłopakom zależało na tym, aby w bliskim sąsiedztwie nikt się nie kręcił. Ważne było również to, gdzie mieszkał właściciel – im dalej, tym lepiej.
Gdy Maks zakończył oprowadzanie mnie po moim przyszłym miejscu pracy, udaliśmy się do jego znajomych na wino i sushi.
Ciągle miałam Patryka w głowie. Dlaczego nie pojawił się w żadnym z tych domów? Z opowiadań Maksa wynikało, że wszędzie jeżdżą razem. Liczyłam również, że może będzie u Arniego i Maleny. Jakież było moje zdziwienie, gdy go tam nie zobaczyłam. Szósty zmysł podpowiadał mi, że mój brat robił wszystko, abym podczas pobytu w Dublinie więcej nie zobaczyła Patryka.
Arni i Malena byli bardzo sympatyczną i wesołą parą. Oboje mieli totalnie mieszane narodowości, w tym w minimalnej części polskie korzenie. Arni poznał Maksa jeszcze podczas pobytu w USA, tyle że wylądował w Dublinie rok przed tym, jak zjawił się tam mój brat. Mając do niego stuprocentowe zaufanie, Maks ze spokojną głową mógł powierzyć mu funkcję dilera. Arni znał w Dublinie wielu ludzi, dzięki temu w krótkim czasie rozprowadzał cały towar, który dostawał. Pochodzenie zioła pozostawało jednak dla niego tajemnicą.
Wieczór w ich towarzystwie minął nam sympatycznie. Wypiliśmy trochę wina, a przygotowane przez Arniego sushi szybko zniknęło z półmiska.
Kiedy wróciliśmy do domu, zadzwoniłam do Mikołaja, za którym mocno tęskniłam. Mój ukochany synek pierwszy raz zostawał beze mnie na dłużej niż jeden dzień. Na szczęście bardzo intensywnie spędzał czas ze swoim tatą. Był podekscytowany i zadowolony, co uspokoiło moje sumienie. Przestałam myśleć, że jestem wyrodną matką, która zostawiła siedmioletnie dziecko po to, aby bawić się w królową narkotyków.
Po tym, jak opowiedział mi ze szczegółami cały swój cudownie spędzony dzień, przekazał telefon Alkowi, czego miałam nadzieję uniknąć. Był przeciwny tej podróży i dał mi jednoznacznie do zrozumienia, że jeśli wylecę, to się ze mną pożegna. Miałam już dość wszelkich zakazów, a niemożność odwiedzenia własnego brata była dla mnie niedorzeczna. Wyjechałam wbrew woli męża, wiedząc, że nasze małżeństwo może zawisnąć na włosku.
– Jak tam? Wszystko w porządku? – Nie wiedziałam, jak zacząć rozmowę.
– Tak. Bawimy się z Mikim świetnie, gramy w gry, chodzimy na basen, spacery, lody.
Najwidoczniej próbował mi złośliwie przekazać, że beze mnie jest im wspaniale.
– Kiedy wracasz? Bo nie pamiętam – dodał.
Akurat… Dobrze wiesz, kiedy wracam – pomyślałam, odpowiedziałam jednak grzecznie:
– We wtorek o dziesiątej rano mam samolot, w domu będę koło piętnastej.
Alek nie znosił, kiedy ruszałam się bez niego gdziekolwiek, a ten wyjazd rozniecił w nim płomień wściekłości. Nasze małżeństwo było zgodne, bez kłótni ani awantur. Wynikało to jednak nie z obopólnego porozumienia, lecz z mojego poddania się warunkom stawianym przez męża. Nie wiedziałam, co mnie czeka w domu, ale próbowałam zostawić rozmyślania na dzień powrotu.
* * *
Nazajutrz Maks zrobił mi pobudkę o piątej. Zaraz po śniadaniu pojechaliśmy do willi odwiedzonej poprzedniego dnia. Tak oto zaczął się mój pierwszy dzień pracy. Od kiedy rano otworzyłam oczy, byłam przekonana, że będziemy działać we troje: ja, Maks i Patryk – okazało się jednak, że nie. Teraz już miałam pewność, że brat chciał sprawić, abym wyjechała z Dublina bez konfrontacji z Patrykiem. Nie odważyłam się jednak zapytać dlaczego. Kilka razy słyszałam, jak rozmawiali przez telefon, i zauważyłam, że Maks sprytnie usiłuje ukryć, z kim prowadzi konwersację. Widziałam jego starania, aby nie padło imię rozmówcy, i odpuściłam dociekanie. Mogłam jedynie podejrzewać, że nie spodobało mu się to, co nabroiliśmy z Patrykiem.
Ten wątek nie pojawił się przez kilkanaście godzin pracy. Sama robota zaś była dość monotonna. Maks odcinał grubsze gałązki z posadzonych krzewów, a ja zanosiłam je do kuchni i kładłam delikatnie na wielkim stole. Mając na dłoniach rękawiczki, z każdego pędu należało poobrywać większe liście, a potem za pomocą nożyczek obciąć wszystkie małe, tak aby zostały tylko piękne, grube bady, jak się na nie mówiło. Cały proces przypominał wizytę u fryzjera, tylko zamiast włosów całe godziny obcinałam liście.
W międzyczasie popijaliśmy drinki i dużo rozmawialiśmy o przeszłości, w której nie uczestniczyliśmy wzajemnie. Wreszcie poznałam całą jego historię z USA. Z przykrością słuchałam o pierwszych miesiącach spędzonych tam tuż po wyprowadzce od ojca. Nie chciałam się rozklejać i ledwie powstrzymywałam łzy, kiedy dowiedziałam się, że nie miał wówczas gdzie mieszkać i za co żyć. Czternastoletniemu chłopcu trudno było znaleźć pracę w obcym kraju, w którym dopiero zaczyna się uczyć języka. Jedyny ratunek stanowiło włamanie się do jakiegoś samochodu, aby spędzić w nim mroźną zimową noc. Zaspokojenie głodu było możliwe tylko poprzez kradzież jedzenia z marketu. Tego typu wykroczenia stały się dla Maksa chlebem powszednim, bo umożliwiały mu przetrwanie. Kradzieży było coraz więcej. W Stanach łatwo trafić na ludzi żyjących w podobny sposób z wyboru bądź z powodu braku innych opcji. Gdy znalazł wśród nich bratnie dusze, ulica go pochłonęła, a drobne wykroczenia zaczęły się przeradzać w przestępstwa.
– Z ojcem w tym czasie nie miałeś kontaktu?
– Żadnego. To znaczy jeden jedyny raz, kiedy jakimś cudem się dowiedział, że siedzę, przyjechał i wpłacił za mnie kaucję.
– Nie chciałeś wtedy czegoś zmienić? Wrócić do domu? Do szkoły? Zacząć wszystkiego od nowa bez policji na karku?
– Wyszedłem z pierdla. Za bramą czekali już kumple z nowymi pomysłami. Nie musiałem decydować. Samo wyszło. O przeżycie nie musiałem się martwić. Nie kradło się już bułki czy banana. Wystarczyło przyczaić się na willę jakiegoś milionera, dowiedzieć się wszystkiego i w odpowiednim momencie do niej włamać. Wiesz, ile gotówki ludzie potrafią trzymać w chacie? Tacy bogacze nawet nie zauważali, że znikało im dziesięć czy dwadzieścia tysięcy, a ja mogłem sobie żyć na luzie.
– Nie wiem, czy chcę tego dalej słuchać. – Westchnęłam głęboko. – Brzmi to jak jakiś kosmos.
– Takie życie. Do tego doszły narkotyki, ciągła ucieczka przed psami… – Maks zawiesił na chwilę głos. – Finał tego wszystkiego znasz.
– Zmieńmy temat, bo zrobiło mi się smutno. – Ściągnęłam rękawiczki, podniosłam się z krzesła, strzepując kawałki liści ze spodni, i odpaliłam papierosa. – Czuję, że robią mi się odciski od tych nożyczek.
Tak naprawdę tylko lekko bolała mnie dłoń od wykonywania wciąż tych samych ruchów, chlapnęłam jednak cokolwiek, aby nie przechodzić do dalszej części historii: do tego, jak Maks wylądował na siedem lat w więzieniu. Wspomnienia z tamtego okresu nadal były dla mnie traumatyczne.
– To jeszcze nic, poczekaj, jak przylecisz, gdy roboty będzie na kilka długich dni, a nie godzin – powiedział ze śmiechem Maks.
Kiedy już pięknie obcięliśmy wszystkie rośliny, należało je rozłożyć na specjalnych siatkach i zostawić do wyschnięcia. Do tego służyło osobne pomieszczenie z wiatrakami, które zapewniały przewiew i zapobiegały gniciu. Proces suszenia trwał około tygodnia, po tym czasie zioło było gotowe do zważenia i spakowania w woreczki próżniowe. Poza sprzedającym większość towaru Arnim Maks miał jeszcze trzech chłopaków, którzy brali od niego resztę zioła.
Po pracy przebraliśmy się z przesiąkniętych zapachem trawy ciuchów i wróciliśmy do apartamentu.
Mimo zmęczenia miałam ochotę jeszcze wypić drinka i zrelaksować się na nieziemsko wygodnym narożniku. Mój braciszek nie omieszkał zrobić tego samego. W wyobraźni nieustannie krążyłam wokół tego, co go spotkało po drugiej stronie globu. On natomiast jakoś specjalnie tego nie rozpamiętywał. Albo udawał, że tego nie robi.
– Jak ci się układa z Alkiem? – Chyba wyczuł mój niepewny nastrój i spróbował zmienić temat.
– Yyy… jest okej, ale przeczuwam czarne chmury po powrocie. Wiesz, on jest tak zazdrosny, że każde moje wyjście z domu to problem, a co dopiero kilkudniowy wyjazd. Był wściekły, gdy oznajmiłam, że chcę się z tobą spotkać… Wściekły do tego stopnia, że bałam się lecieć i do ostatniej chwili nie byłam pewna, czy się nie wycofam. Gdy jednak klamka zapadła, poczułam trochę wolności. A może nawet więcej niż trochę… – Uśmiechnęłam się, mając na myśli pierwszą noc. – Chyba teraz wiem, jak się czuje pies, którego po latach nagle spuszcza się ze smyczy.
– Aż tak?
– Alek był moim pierwszym chłopakiem. Akceptowałam wszystko, czego ode mnie oczekiwał. Nie przeszkadzało mi to absolutnie. Mimo to po latach zdałam sobie sprawę, że jestem mocno ograniczana, że po nadgodzinach wracam z pracy w stresie. Wiedziałam, że za chwilę usłyszę krzywe teksty, że pewnie byłam z jakimś kolesiem. Aj, szkoda gadać. Chodźmy lepiej zapalić.
– Wiesz, że jak byłem w Polsce przez te kilka dni, to zaprzyjaźniłem się z Donatą? – powiedział, odpalając papierosa w drodze na taras.
Donata była naszą sąsiadką. Znaliśmy ją praktycznie od dzieciństwa. Raz czy dwa razy widziałam, jak wyszli do baru na piwo. Nie wiedziałam jednak, dlaczego jej wątek pojawił się w tej chwili.
– Hm? Wspominasz o niej z konkretnego powodu?
– Tak. Była u mnie, wie o wszystkim i na następne ścinanie też przyleci.
– Dla mnie to bez znaczenia. Spoko, jeśli jej ufasz – odpowiedziałam szczerze.
– W porządku z niej dziewczyna.
– Przydadzą się zaufani ludzie do pracy. – Uśmiechnęłam się.
– Dobra, ja lecę pod prysznic i będę zmiatał do wyra. Wystarczy tych drinów.
– Ja pozwolę sobie na jeszcze jednego i też będę się zwijać.
Byłam zmęczona, wciąż miałam przed oczami nożyczki i liście. Chciałam jednak jeszcze trochę pobyć sama. Widok na nocną panoramę Dublina działał na mnie kojąco. Stałam oparta o barierkę, z papierosem w jednej ręce, drinkiem w drugiej i patrzyłam w dal. W nieznacznej odległości widziałam cudnie oświetlony most nad rzeką Liffey i światła przejeżdżających po nim samochodów. Zastanawiałam się: dokąd ci ludzie tak gnają w środku nocy? Czym się zajmują? Z kim jedli kolację? Każdy z nich na pewno ma fascynującą historię. Może w jednym z aut jedzie właśnie przestępca uciekający z miejsca rabunku? A może matka z dwojgiem wrzeszczących na tylnym siedzeniu dzieci? Albo zakochana para opierająca dłonie jedna na drugiej o dźwignię zmiany biegów? Myślałam o sobie, swoim bracie i Patryku. O tym, co się wydarzyło, i o tym, co jeszcze mnie czeka…
Moją zadumę przerwał kolejny z rzędu dźwięk przychodzącego połączenia, które do tej pory ignorowałam. Komuś ewidentnie zależało na rozmowie z Maksem.
Weszłam do salonu i zerknęłam na wyświetlacz. Połączenie od Patryka. Serce mi stanęło. W jednej sekundzie pomyślałam, że to świetna okazja do spisania numeru. Zrobiłam to i już wiedziałam, że odezwę się do niego, gdy tylko wrócę do Polski.
Skoro prowadzą ten biznes razem, to spotkanie w niedalekiej przyszłości i tak będzie nieuniknione – pomyślałam. Nie wyobrażałam sobie udawania, że do niczego nie doszło, poza tym miałam nadzieję, że w końcu się dowiem, jak wyglądała część nocy, której nie pamiętałam.
Zrobiłam sobie kolejnego drinka i wróciłam na taras, by jeszcze trochę cieszyć oczy widokiem i rozmyślać.
* * *
Kolejnego dnia z przykrością pożegnałam brata na lotnisku. Jeśli nie liczyć zagadkowego incydentu z Patrykiem, spędziłam w Dublinie kilka fajnych dni. Otworzyliśmy się z Maksem na siebie i bardzo do siebie zbliżyliśmy.
– Widzimy się piętnastego września, wezmę ci bilet – powiedział na odchodne. – Będziemy w kontakcie.
– Okej, do zobaczenia.
Cieszyłam się, że wreszcie miałam brata fizycznie obok i od teraz będę go często widywać. Po tych wszystkich latach spędzonych osobno, kiedy czułam się jak jedynaczka, teraz w moim sercu gościła radość, że oto ja, Waleria Bruszewska, mam brata, kogoś, kto mnie kocha, kto mi ufa, na kogo mogę liczyć, kto jest mi naprawdę bliski. Alek zastępował mi częściowo całą moją rodzinę rozsianą po różnych krańcach świata, więzy krwi jednak to więzy krwi.
* * *
Kiedy taksówka przywiozła mnie pod dom, wysiadłam i wyciągnęłam bagaż, aby niezwłocznie pognać do synka. W tym czasie za plecami usłyszałam głos Donaty:
– Cześć.
Odwróciłam się i uśmiechnęłam.
– Cześć, cześć. Jeśli nie masz nic przeciwko, to pogadajmy później. Chciałabym jak najszybciej zobaczyć się z Mikołajem i Alkiem – odparłam, kierując się w stronę furtki.
– A to ty nic nie wiesz? Alek tuż po twoim wylocie spakował się i wyprowadził.
Tymi słowami sprawiła, że stanęłam jak słup soli i otworzyłam usta ze zdziwienia.
– Co ty pieprzysz? Rozmawiałam z nim wczoraj przez telefon i nie wspomniał nic. Jesteś pewna? – Ze zdenerwowania odstawiłam na ziemię bagaż i odpaliłam papierosa.
– Widziałam, jak wychodził z walizkami z waszego domu. Nawet żartem zagaiłam rozmowę, pytając, czy wyjeżdża na dłuższe wakacje. Rzucił tylko w trzech słowach, że nie będziemy już sąsiadami. To wszystko.
Co on sobie wyobraża? – pomyślałam. Co za idiota skończony! Postawił na szali całe nasze małżeństwo tylko dlatego, że tym razem nie posłuchałam i zrobiłam coś wbrew jego woli? Nie mogłam w to uwierzyć. Równocześnie jednak odetchnęłam z ulgą. Ten związek od jakiegoś czasu mnie przytłaczał. Byłam zarazem wściekła i szczęśliwa. Zgłupiałam. Już sama nie wiedziałam, co czułam. Smutek, złość, a może radość? Czy wreszcie nadszedł czas, kiedy po powrocie ze spotkania z koleżanką nie będę wysłuchiwać kretyńskich oskarżeń, że zapewne byłam na randce?
Ale zaraz… Jak teraz będzie wyglądało moje życie? Przecież wszystko miałam poukładane niczym klocki w pudełku, w dodatku przewiązane kokardą i posypane brokatem. A teraz ten wylot, trawa, a do tego jeszcze Alek. Czułam zbliżający się totalny rozpieprz własnego życia i już się bałam. Gdyby nie bezpodstawne napady zazdrości Aleksandra, mogłabym powiedzieć, że wiodę szczęśliwe życie. Zawsze mogłam na niego liczyć. Mimo to coraz bardziej męczyło mnie funkcjonowanie z zegarkiem w ręku i pilnowanie, czy aby za długo nie stoję w korku. Ta jego zaborcza miłość i nieustanne podejrzenia o zdradę powodowały, że narastała we mnie chęć skoku w bok. Chociażby po to, aby poczuć, że nie obrywam za darmo.
– Złapiemy się jakoś na pogaduchy – powiedziałam szybko. – Teraz zostawiam walizkę w domu i dzwonię do Alka. – Rzuciłam niedopałek i udałam się w stronę furtki.
– Nie ma sprawy. Tak czy inaczej, za półtora tygodnia lecimy razem do Dublina. Będzie czas, żeby pogadać.
Mając w głowie pralkę w trakcie wirowania, nie przytaknęłam. Gdy usłyszałam o wyprowadzce męża, przez mój umysł przemknęły wątpliwości. Czy plan pracy z Maksem to dobry pomysł?
– A tak przy okazji: skrót od imienia Aleksander to Olek, nie Alek – dodała Donata, odchodząc.
No coś ty? Przeczytałaś to w Wielkiej Księdze Imion? – pomyślałam i zaśmiałam się pod nosem.
Weszłam do przedpokoju, złapałam za telefon i wybrałam numer Alka.
– Hej. Jestem już w domu, a was nie ma. Za ile będziecie? – Udałam głupią.
– Odwiozę Mikiego za około godzinę i pogadamy. – Alek szybko zakończył rozmowę.
Było jasne, że miał już wszystko zaplanowane.
Przesiedziałam tę godzinę jak na szpilkach, nawet nie wchodząc w głąb domu. Powinnam się obawiać czy cieszyć? Już sama nie wiedziałam, czego chcę. Mój pierwszy i jedyny facet po dwunastu latach małżeństwa miał nagle odejść? Co z Mikołajem? Jak to przyjmie? Przecież to jeszcze dziecko. I co, miałam zostać samotną matką uwikłaną w produkcję i handel narkotykami? Przerażało mnie to!
Kiedy usłyszałam, że otwierają się drzwi, zaczęłam dygotać i nie mogłam uspokoić serca walącego jak oszalałe. Mikołaj wbiegł do domu pierwszy i rzucił mi się na szyję.
– Skarbie, jak ja za tobą tęskniłam – powiedziałam, nie mogąc się nacieszyć tym ciepłym uściskiem.
– Co mi przywiozłaś? – padło najważniejsze pytanie.
– Leć, otwórz walizkę, połowa jest wypchana rzeczami dla ciebie.
Byłam szczęśliwa, widząc jego radość.
Gdy syn mnie puścił, skierowałam wzrok w stronę Alka i zobaczyłam, że on nie jest tak zadowolony z mojego widoku.
– Spakowałem swoje rzeczy i się wyprowadziłem – powiedział oschle, bez żadnego wstępu, rzucając mi zimne spojrzenie.
– Chodźmy do salonu i porozmawiajmy spokojnie – powiedziałam, bo wciąż staliśmy w przedpokoju.
– Nie ma potrzeby. Kocham cię, Waleria, ale mam cię tak dość, że nie jestem w stanie żyć z tobą pod jednym dachem. Ja potrzebuję żony w domu, a ciebie ciągle gdzieś nosi. Jestem zazdrosny. Kiedy tylko znikasz za drzwiami, automatycznie myślę, że jesteś z innym facetem. Mam paranoję na tym punkcie.
Ta paranoja pierwszy raz od początku naszego małżeństwa była faktem i poczułam się z tym źle.
– Ty nie lubisz spokojnego życia. Kręcą cię praca w korporacjach, życie nieustannie na wysokich obrotach i wieczne nadgodziny. Wieczorami latasz na siłownię albo siedzisz w papierach. Ja nie chcę tak żyć – kontynuował. – Jeszcze obgadamy, jak to wszystko rozwiązać, żeby Mikołaj nie ucierpiał – dodał na koniec i wyszedł.
Milczałam. Nie protestowałam. Nie dyskutowałam. W jednej chwili waliło się moje dotychczasowe życie, ale i zaczynało kolejne. Kolejne pod jednym wielkim znakiem zapytania…
Całe popołudnie i wieczór spędziłam z Mikołajem, ale nie mogłam się za bardzo skupić na zabawie. W głowie miałam tylko ostatnie dni, które wywróciły moje życie do góry nogami.
Wzięłam telefon. Wpatrywałam się w numer Patryka, nie mając odwagi nacisnąć zielonej słuchawki. Było mi wstyd, a jednocześnie wiedziałam, że ta rozmowa musi się odbyć. Wreszcie wystukałam wiadomość: „Cześć, Patryk. Głupio mi zostawić bez komentarza to, co zaszło między nami. Powinniśmy porozmawiać. Może zadzwonisz, gdy znajdziesz chwilę? Waleria”.
Nie zdążyłam odłożyć komórki i zobaczyłam na wyświetlaczu połączenie od Patryka. Trzęsąc się niczym galareta, odebrałam.
– Nie spodziewałem się, że będziesz chciała ze mną porozmawiać – zaczął.
– Tak naprawdę uznałam to za konieczne. Nie wyobrażałam sobie, żeby mogło być inaczej, skoro mamy spędzać ze sobą czas w pracy – odpowiedziałam neutralnie.
– W pracy… – Zamilkł na moment, po czym dodał: – No tak, niczego innego nie powinienem się spodziewać. Taka piękna i wykształcona kobieta jak ty nie może chcieć nic od faceta, który ledwie skończył college, przesiedział w pierdlu kilka ładnych lat, a teraz zajmuje się produkcją i handlem narkotykami – stwierdził ze smutkiem w głosie.
– Hej, chyba zapominasz, że właśnie dołączyłam do tego świata. – Próbowałam rozluźnić atmosferę śmiechem, lecz przerażały mnie słowa, które usłyszałam. – Miałeś rację, niewiele pamiętam z tamtej nocy – dodałam. – Nie wiem, jak to się stało, że wylądowałam z tobą w łóżku. Myślałam, że podczas tej rozmowy się dowiem, ale zostawmy ten temat. Stało się i już. Zamiećmy to pod dywan, jak mają w zwyczaju robić politycy. Niech ta rozmowa da nam czystą kartę. – Uśmiechnęłam się niezręcznie, choć mój rozmówca nie mógł zobaczyć tego grymasu.
– Pod dywan? I ty tak potrafisz? Kiedy zobaczyłem na lotnisku twoje długie blond włosy i magnetyczne spojrzenie, pierwsze, co pomyślałem, to że cię pragnę. Byłaś mocno wstawiona i nie protestowałaś, kiedy cię pocałowałem, a ja z premedytacją wykorzystałem tę sytuację. Przepraszam cię za to.
Czyli wrażenie zrobiliśmy na sobie podobne – pomyślałam. Miło było to usłyszeć.
– Nie przepraszaj – odparłam. – Zostawmy już ten temat. Powiedz mi: dlaczego nie zobaczyliśmy się więcej podczas mojego pobytu w Dublinie? Widziałam, że Maks robił wszystko, żeby do tego nie doszło. Nie daje mi to spokoju. – Chciałam koniecznie wiedzieć, co mój braciszek miał w głowie, a jednocześnie wyniuchałam dobrą okazję do przekierowania rozmowy na inny tor.
– Maks dał mi bardzo wyraźnie do zrozumienia, że jeśli kiedykolwiek cię skrzywdzę, to, krótko mówiąc, po mnie. Przyjaźnimy się od piętnastu lat i pierwszy raz czułem, że jest mną zawiedziony – powiedział Patryk poważnie.
– Hmm… A myślisz, że mógłbyś mnie skrzywdzić?
– Już to zrobiłem. Wykorzystałem cię, kiedy nie do końca byłaś tego świadoma. Chciałem spędzić z tobą tę noc i to było silniejsze niż rozsądek. Wybacz.
– Daj spokój. Powiedziałam ci: było, minęło – rzekłam pojednawczo. – Chociaż przyznaję… żałuję, że nic nie pamiętam – rzuciłam niepotrzebnie, mając wrażenie, że podświadomie go kokietuję.
– Odkąd wyszedłem wtedy z sypialni, nie mogę przestać o tobie myśleć.
Zaskoczył mnie tym wyznaniem, zwłaszcza że brzmiał, jakby zwracał się do panienki, a nie do trzydziestodwuletniej mężatki z dzieckiem.
– Ty chyba zapomniałeś, że mam męża i syna – powiedziałam.
– Z tego, co wiem, to mąż się od ciebie wyprowadził.
Skąd o tym wiedział? Ledwie zdążyłam wysłać Maksowi wiadomość, a on już przekazał plotkę dalej? A niby tak bardzo nie chciał mojego ponownego spotkania z Patrykiem.
– Wyprowadził się, ale kto wie, czy nie wróci. – Zaśmiałam się. Chyba nie dawałam mu jasnych sygnałów, że nic między nami nie będzie, tylko się droczyłam i nie miałam pojęcia dlaczego.
Bałam się ciągnąć tę rozmowę. Coś pchało mnie w ramiona Patryka, ale nie wiedziałam, czym to coś jest.
– Jeśli będziesz miał chwilę jutro, to się odezwij. Muszę już kończyć – palnęłam głupio w popłochu.
Teraz moja głowa przypominała kocioł z gotującą się zupą – bulgotało w niej wszystko i się rozlewało. Mimo lęku wynikającego z całej tej sytuacji i strachu o to, co przyniesie los, wiedziałam, że nie zrezygnuję z wyjazdów do Irlandii. Wiedziałam też, że muszę porozmawiać z Alkiem i powiedzieć mu o swoich zamiarach. Tymczasem najgorzej działała na mnie niepewność. Czy mój mąż myślał poważnie o rozwodzie? Może to rozstanie było tylko chwilowe? Wiedziałam jedno: że się wścieknie i załamie, kiedy usłyszy, że będę co około dwa tygodnie latać do Dublina.
* * *
Kolejnego ranka co chwilę zerkałam na komórkę. Dotarło do mnie, że zwyczajnie czekam na jakiś znak od Patryka. Byłam na siebie o to zła.
Waleria, kurwa mać, używaj mózgu! – próbowałam sprowadzić na ziemię samą siebie.
Chciałam się czymś zająć, więc przedpołudnie spędziłam na generalnych porządkach. Nie mogłam się doczekać, aż odbiorę Mikiego ze szkoły. Mieliśmy mnóstwo planów.
Ledwie zjedliśmy obiad, kiedy usłyszałam dzwonek swojego telefonu. Gdy na wyświetlaczu zobaczyłam imię Patryka, serce zabiło mi mocniej.
– Dzień dobry. Jak dzisiejsze samopoczucie? – przywitał mnie.
– Cześć. Moje doskonałe. Mam nadzieję, że twoje również – odpowiedziałam z dobrym humorem.
– Moje się poprawi, jak wygrzebiemy ten śmietnik spod dywanu. – Po głosie poznałam, że również się uśmiechał.
– Że co? – Udałam zdziwienie, lecz doskonale wiedziałam, do czego pił.
– No coś tam wczoraj zamiotłaś pod dywan. Zdecydowanie jestem czyściochem. – Cały czas się uśmiechał, ale zaraz przeszedł w poważniejszy ton. – Wal, ta noc z tobą była cudowna. Co ty, dziewczyno, wyprawiasz w łóżku.
– Patryk… nie zawstydzaj mnie. Niech to jednak zostanie pod dywanem.
– Zapewniam cię, że nie masz się czego wstydzić. Możesz jedynie żałować, że nie pamiętasz.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Mówił to w taki sposób, jakby tamtej nocy wstąpił we mnie diabeł.
– A wymiatając resztki: chciałem dodać, że jak przylecisz do Dublina, to odbiorę cię z lotniska. Już uprzedziłem o tym Maksa.
Każde jego słowo powodowało, że brakowało mi języka w gębie.
Ta jego stanowczość i fakt, że nie zwracał uwagi, czy ja czegoś chcę, czy nie, coraz bardziej mi się podobały. Tym samym z minuty na minutę bałam się mocniej, że za szybko wplączę się w coś, co przyniesie kłopoty. W końcu nadal miałam męża i choć mnie irytował, to na swój sposób go kochałam.
„Na swój sposób”? Czy to w ogóle jeszcze miłość? – zastanowiłam się.
– Czyli widzimy się na lotnisku dokładnie za tydzień – wydukałam wreszcie.
– Nie mogę się doczekać, Walerio – rzekł Patryk zmysłowym tonem, co kompletnie zwaliło mnie z nóg.
Nigdy nie miałam problemów z komunikacją. Wręcz przeciwnie – od zawsze byłam gadułą. Potrafiłam zaczepić kogoś na ulicy czy w kolejce do kasy i nawijać jakieś głupoty. A tym razem czułam się jak spięta nastolatka stojąca z rumieńcami przy tablicy i nieznająca odpowiedzi na zadane pytanie.
Siedziałam na kanapie zawieszona, ze zmarszczonym czołem, rozmyślając, jak to się stało, że Patryk coś zarządził, a ja bez słowa sprzeciwu przyjęłam to do wiadomości. Jak się przed nim bronić? Ten człowiek mnie intrygował, a moja wrodzona umiejętność panowania nad emocjami nagle zaczynała szwankować.