Sznur. Tom 2 - ebook
Sznur. Tom 2 - ebook
Seryjni mordercy, psychopaci, szaleńcy. Prawdziwe potwory są wśród nas!
Opowiadanie przedstawia nieprawdopodobną historię Dennisa Radera, amerykańskiego seryjnego mordercy, znanego jako BTK (Bind, Torture, Kill), który przez ponad trzydzieści lat polował na swoje ofiary w Wichita w Kansas. Jak udawało mu się tak długo unikać schwytania? Co sam uważał na temat swojej krwiożerczej natury? I jak się skończyła jego „kariera”?
TRUE MONSTERS to seria opowiadań kryminalnych opartych na faktach. Jej bohaterami są wzbudzający grozę sprawcy zabójstw z całego świata, których motywacje i działania każą zadać pytanie, co sprawia, że człowiek staje się potworem.
Izabella Frej – autorka opowiadań i tłumaczka. Socjolog z wykształcenia, podobnie jak kryminolog Colin Wilson zastanawia się, co było pierwsze: zbrodnia czy społeczeństwo. Jest poliglotką, myśli i działa w czterech językach. Feministka, LGBT, zawsze w obronie słabszych i mniejszości.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67875-14-1 |
Rozmiar pliku: | 749 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Coś wisiało w powietrzu. Coś dziwnego, nieokreślonego. Euforia ostatnich miesięcy, radość z tego, że znowu wszyscy o nim mówili, powoli zamieniała się w ciężar w piersiach, który rozchodził się zimno i niemiło po całym ciele. Pierwszy raz od trzydziestu lat poczuł, że jego własne miasto go nienawidzi. Wiedział o tym od samego początku, ale dopiero teraz odczuł to fizycznie, jakby niebo zniżyło się niebezpiecznie, przyciskając do ziemi ciężkie drobinki powietrza, które z wysiłkiem wchodziły do jego płuc. Ulica, którą jechał, zwęziła się, a on miał wrażenie, jakby wjeżdżał w ciemny tunel. Okna mijanych domów wydawały się śledzić go zza zamkniętych okiennic, sprawiając, że czuł na sobie potępiający ciężar nienawiści miasta, które przez trzydzieści lat żyło w strachu i desperacji za jego sprawą. Od miesięcy, odkąd po dwudziestu czterech latach od jego ostatniej komunikacji z organami ścigania, zdecydował się dać im znak, że jeszcze żyje, zaczęła się dla niego ekscytująca zabawa w kotka i myszkę. Wreszcie gliniarze nauczyli się okazywać mu szacunek i zainteresowanie, o jakie mu chodziło.
Ten cały adwokacina, który się ogłaszał, że będzie pisał o nim książkę, nie miał do tego żadnego prawa i co najmniej połowy potrzebnych informacji. On sam będzie autorem własnej biografii, a nie jakiś domorosły gryzipiórek. Pozwolenie komukolwiek innemu na opowiedzenie jego własnej historii było nie do pomyślenia. Dlatego gdy tylko zobaczył wzmiankę w gazecie o powstającej o nim książce, postanowił wszystkim pokazać, że jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. Przypomniały mu się lata, gdy policjanci musieli przyznawać na konferencjach prasowych, że nie mają pojęcia ani kim jest, ani jak go złapać, i biegali w kółko za okruszkami chleba, które im zostawiał i które prowadziły donikąd, i jaką miał z tego frajdę. Sam artykuł na trzydziestolecie jego pierwszej zbrodni był całkiem fajny i stanowił jeden z ulubionych wycinków prasowych w jego kolekcji. Ale adwokacina gryzipiórek jeszcze zobaczy, kto tu tak naprawdę rządzi.
Pierwsza jego komunikacja po więcej niż dwóch dekadach była jak włożenie kija w mrowisko. Śmiał się pod wąsem, widząc nagłówki w gazetach i czołówki programów informacyjnych. Wszyscy zadawali sobie te same pytania: ile jeszcze mogło być ofiar? I jak to możliwe, że zabójca żyje między nami od ponad trzydziestu lat i nie mogliśmy go jeszcze zidentyfikować? Dobrze zrobił, że wysłał im kopię dowodu osobistego jednej z ofiar, których nigdy mu nie przypisano. Gliny zaczęły grzebać w archiwach, szukając nierozwiązanych cold cases, a dziennikarze zaczęli deptać glinom po piętach w poszukiwaniu sensacji. Zaczął się medialny cyrk, podsycany co jakiś czas wiadomościami od niego. Nie stracił żadnego programu, żadnej konferencji prasowej. W domu nie zwrócono na to uwagi, ponieważ wszyscy mieszkańcy Wichity robili to samo. Nieuchwytny seryjny morderca znowu się komunikuje? Czyste złoto dla lokalnej stacji telewizyjnej. Wreszcie na jednej z konferencji prasowych pojawił się ten gliniarz. Ale nie ten sam, który lata temu, potrząsając bezsilnie głową, mówił, że nie mają pojęcia, jak go złapać. Ten nowy trzymał wysoko posiwiałą głowę i patrzył bezpośrednio w kamerę, prosto na swojego wroga, który we własnym domu na fotelu zacisnął palce na puszce z piwem, i zapraszał go do dialogu. Takiej zabawy nie można było sobie odpuścić. I zaczął się początek końca.
Trzymając mocno dłonie na kierownicy, zerknął szybko na siedzenie pasażera. Była tam. Jego zabawka i towarzyszka na ten dzień, odsłaniająca w uśmiechu garnitur pięknych perłowych zębów pod pełnymi czerwonymi wargami. Nie przeszkadzały jej ani starannie wykonany bondage z czerwonego sznurka, który oplątywał ciasno całe jej ciało, ani cienki drut zaciśnięty tak mocno, że wrzynał się w różową szyję, powodując brzydkie nacięcia, odsłaniające ciemniejszą wewnętrzną materię, ani foliowy worek na głowie przymocowany drutem na szyi. Była doskonała. Wyciągnął dłoń, pogładził pasażerkę i natychmiast zaklął, wciskając hamulec w ostatniej chwili przed zmianą światła na skrzyżowaniu. Ogromny biały sedan za nim zdołał cudem wyhamować, nie pakując mu się całym impetem w kuper jeepa. Ludzie zgromadzeni na przejściu dla pieszych obrzucili go wrogimi i potępiającymi spojrzeniami, stawiając niepewnie pierwsze kroki na pasach. Przeprosił pieszych, podnosząc rękę i poprawił swoją towarzyszkę, którą hamowanie prawie zrzuciło z fotela.
– Przepraszam – wymruczał.
Kiedy zmieniło się światło, ruszył powoli w lewo. Odetchnął głęboko i jakby lżej. Zaczynał się starzeć, to wszystko. Nie było się czym martwić. Nad jego głową przeleciał nisko helikopter, cień maszyny jak wielki obrzydliwy robak przesunął się złowrogo po oświetlonych słońcem zadbanych ogródkach jego dzielnicy. Skręcił znowu, popukując w kierownicę, odwrócił się do pasażerki i zauważył kątem oka, że wielki sedan skręcił za nim. Helikopter przeleciał jeszcze raz, warcząc jak wściekły gigant, aż zadrżało powietrze. Zaparkowane po bokach ulicy samochody ożyły nagle i zajechały jeepowi drogę z piskiem opon. Do sedana jadącego z tyłu dołączył brat bliźniak i obydwa bardzo ładnie ustawiły się na drodze, tworząc barykadę nie do przekroczenia. Helikopter przyfrunął i znieruchomiał, jego złowrogi cień przykrył całą scenę. Z samochodów zaczęli wysypywać się ludzie ze strzelbami, ustawiając się w pozycji niepozostawiającej cienia wątpliwości. Z tub głośników coś zabrzęczało niezrozumiale, zagłuszone kompletnie warczeniem helikoptera. Mężczyzna w jeepie lekkim ruchem ręki zdmuchnął zmasakrowaną Barbie z pasażerskiego siedzenia i bardzo powoli i spokojnie podniósł do góry obie dłonie, rozstawiając je szeroko, aby były doskonale widoczne nawet z daleka. To wszystko, co był w stanie zrobić. Jego osłupiały umysł w błyskawicznym instynkcie przetrwania przekazał mu, że za strzelbami kryją się bardzo wrodzy mu ludzie o bardzo szybkich palcach na niezawodnych cynglach. Trzydzieści lat jego terroru nad miastem Wichita w Kansas właśnie się skończyło. Skurwysyn gliniarz okłamał go. A on mu uwierzył. Zaczynał się rzeczywiście starzeć.
Helikopter warczał, tuby skrzeczały, do ogólnego zamieszania dołączyła kakofonia syren podjeżdżających patrolowych wozów, mężczyźni ze strzelbami biegli w stronę unieruchomionego jeepa, krzycząc niezrozumiale. Jeden z nich otworzył z rozmachem drzwi pojazdu i wyciągnął bezceremonialnie na zewnątrz siedzącego w nim mężczyznę. Drugi jeszcze mniej ceremonialnie rzucił go twarzą na ziemię, wykręcając mu ręce do tyłu.
– Dennisie Raderze, jesteś aresztowany za popełnienie dziesięciu morderstw pierwszego stopnia… – szczeknął mu w twarz policjant. Jego głos zlał się z otaczającym hałasem. Mężczyzna nazwany Dennisem podniósł powoli głowę i popatrzył prosto w oczy policjanta wypluwającego z siebie paragrafy z szybkością karabinu maszynowego.
– Przepraszam – powiedział cichym, beznamiętnym głosem – czy któryś z panów mógłby podjechać i powiedzieć mojej żonie, że nie będzie mnie na obiedzie? Domyślam się, że wiecie, gdzie mieszkam.
DALSZA CZĘŚĆ DOSTĘPNA W WERSJI PEŁNEJ