- W empik go
Szofar zabrzmiał - ebook
Szofar zabrzmiał - ebook
Najnowsza bestsellerowa powieść Francine Rivers na rynku polskim.
On miał być idealnym pastorem, zdolnym, aby poprowadzić Centerville Christian Church. Ona była idealną żoną pastora.
Kiedy Paul Hudson przyjął zaproszenie, aby zostać pastorem kościoła walczącego o przetrwanie, tak naprawdę nie miał pojęcia, czego się spodziewać. Jednak Paul nie potrzebował wiele czasu, aby sytuacja Centerville Christian Church zmieniła się diametralnie. Liczba uczestników nabożeństw rosła. Wszystko szło tak dobrze. Gdyby tylko jego żona mogła tak to postrzegać. Nie dopuszczał jednak, aby jej cicha postawa mogła mu w czymś przeszkodzić.
Ona wiedziała, że coś było nie tak, i to od dłuższego czasu...
Eunice cicho zamknęła drzwi do sypialni i uklękła przy łóżku.
Tonę, Boże. Nigdy nie czułam się taka samotna. Do kogo mam się zwrócić, Panie, jak nie do Ciebie? Dokąd ma się udać żona pastora po pomoc, gdy jej małżeństwo się rozpada, a jej życie wymyka się spod kontroli? Komu mam zaufać w mojej trosce i niepokoju, Panie? Komu, jak nie Tobie?
Chwyciła poduszkę i przycisnęła mocno do ust tak, aby nie było słychać jej łkania.
„Misternie splecione wątki z niezapomnianymi kreacjami bohaterów”.
– Romantic Times Book Club
To książka, która w niezwykle wnikliwy sposób pokazuje na zagrożenia pojawiające się w momencie, gdy powołanie do służby wchodzi z związek z ambicją budowania swojego królestwa na ziemi.
Niezwykle celne obserwacje dotyczące środowiska ewangelicznego chrześcijaństwa w USA, pełnokrwiste postaci, fabuła wolna od przewidywalnych rozwiązań i napominające duchowe przesłanie składają się na powieść, jakiej jeszcze nie było.
„Ta książka to potężna i niemal prorocza wypowiedź na temat Kościoła w Ameryce”
Anne Graham Lotz (córka Billy'ego Grahama).
Lektura obowiązkowa dla pastorów, przywódców kościelnych, liderów służb zborowych oraz... ich żon, a jednocześnie książka, która wciągnie każdego czytelnika lubiącego obyczajową fabułę, niepozbawioną wątków romansowych.
Pastor Włodzimierz Tasak
Kolejna świetna książka Francine Rivers! Jak Ona to robi!
Fikcja literacka, która wydaje się, aż nazbyt prawdziwa niestety. Uwielbiam w powieściach Francine ten niewyczuwalny zamiar sprowokowania czytelnika do przemyśleń. Czytasz przejmującą historię i nieświadomie zadajesz sobie pytanie "Co to ma wspólnego ze mną?". I warto je sobie zadać. Jest pełna chrześcijańskiego slangu i frazesów, szybko wyczujesz delikatnie zarysowaną linię pomiędzy bezkompromisową prawdą a matrixem chrześcijańskim, który sami tworzymy. Nie sądziłam, że któraś z powieści może pokonać trylogię "Znamię lwa", ale to się chyba udało, albo poprostu "Szofar zabrzmiał" dotyka naszych czasów i mnie osobiście.
Polecam Wydawca, Edyta Bogulak
jedna z najpopularniejszych pisarek amerykańskich, autorka ponad 20 bestsellerowych powieści, przetłumaczonych na dwadzieścia języków, m.in. trylogii: „Głos w wietrze", „Echo w ciemności", „Jak świt poranka". Zdobyła liczne nagrody i zaszczyty, w tym Christy Award, za stworzenie inspirującej fikcji o charakterze historycznym, złoty medal Amerykańskiego Stowarzyszenia Wydawców Chrześcijańskich ECPA za powieść „Ostatni zjadacz grzechu" (zekranizowaną przez Michaela Landona). W 2010 roku książki Francine zostały uznane za najlepiej sprzedające się tytuły na liście „New York Timesa".
Spis treści
Podziękowania
Część pierwsza
Powołanie
Część druga
Ziema Obiecana w zasięgu wzroku
Część trzecia
Błądzenie po pustkowiu
Część czwarta
I szofar zabrzmiał
Epilog
Pytania do dyskusji
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-63097-21-9 |
Rozmiar pliku: | 5,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
wiernych sług Jezusa Chrystusa
Podziękowania
Chcę podziękować wielu żonom pastorów, świeckim przywódcom, sługom, budowniczym Kościoła, nauczycielom i tym, którzy przechodzili w swoim życiu przez ogień i dzielą ze mną swoje bolesne, często bardzo osobiste doświadczenia. Wielu z Was jest głęboko zranionych, a mimo to nadal służycie pośrodku trudności i prześladowań. Zachowajcie wiarę! Nie traćcie ducha! To nie plany ludzkie, lecz Boże się powiodą.
Chciałabym wyrazić swoje głębokie słowa uznania dla Kathy Olson, mojej znakomitej redaktorce, oraz dla zespołu Tyndale za ich nieustające wsparcie.
Pragnę również podziękować Bobowi Coibionowi za podzielenie się swoim doświadczeniem w zakresie projektów budowlanych.
Bracia i Siostry, jesteśmy jedno w ciele i Duchu naszego Pana Jezusa Chrystusa, będącego jedynym kamieniem węgielnym, na którym buduje się to, co przetrwa na wieki: relację z naszym Stwórcą, Zbawicielem i Panem.
Francine Rivers
Pslam 127:1Rozdział 1
1987
Samuel Mason siedział w swoim białym samochodzie marki DeSoto, który zaparkował po drugiej stronie ulicy naprzeciwko Centerville Christian Church. To stare miejsce – tak jak on – widziało już lepsze czasy. Wieży kościelnej nadal brakowało paru dachówek, wyrwanych podczas wichury w osiemdziesiątym czwartym. Ze ścian budynku odchodziła też farba, odsłaniając wiekowe, szare deskowanie. Jedno z wysokich okien łukowych było roztrzaskane. Trawnik dogorywał, róże były zarośnięte, a brzozę na dziedzińcu pomiędzy kościołem, salą wspólnoty a małą plebanią toczył jakiś rodzaj chrząszcza.
Samuel obawiał się, że jeśli wkrótce nie zapadnie jakaś decyzja, to niedługo przyjdzie mu zobaczyć na terenie kościelnej posiadłości tablicę z napisem: „Na sprzedaż”, a na drzwiach frontowych kłódkę założoną przez pośrednika biura nieruchomości. Samuel pochylił się i sięgnął po leżącą na siedzeniu pasażera Biblię w wytartej, czarnej, skórzanej obwolucie. Staram się zachować wiarę, Panie. Próbuję Ci ufać.
– Samuel! – zawołał Hollis Sawyer, kuśtykając wzdłuż chodnika First Street. Spotkali się przy schodach wejściowych. Hollis lewą ręką chwycił za żelazną, pordzewiałą poręcz balustrady, postawił swoją laseczkę i podciągnął biodro, stawiając protezę nogi na drugim stopniu. – Dzwonił Otis. Powiedział, że się spóźni.
– Jakieś kłopoty?
– Nie powiedział, ale słyszałem Mabel, gdy rozmawiała z nim na podwórzu. Wydaje się, że był dość frustrowany.
Samuel otworzył drzwi frontowe kościoła i zajrzał do środka, na podłodze przedsionka leżał niegdyś fiołkoworóżowy, a teraz wyblakły od słońca, szary dywan. Hollis skrzywił się z bólu, przekraczając próg. Samuel zostawił Otisowi uchylone drzwi. Od lat nic się nie zmieniło w środku foyer. Zachowały się, ułożone w doskonałe stosy, wypłowiałe traktaty ewangelizacyjne. Wystrzępiony brzeg dywanu wciąż lekko zawadzał i trzeba go było wyszarpywać spod drzwi wiodących do małego biura pastora. Zakurzone listki stojącego w kącie fikusa ze sztucznego jedwabiu wciąż gościły pająka. Kolejna pajęczyna znajdowała się w rogu wysokiego okna. Ktoś musiałby przystawić drabinę, aby ją stamtąd usunąć. Ale któż miałby ochotę wdrapywać się po niej, gdy mogło to grozić upadkiem, w rezultacie czego czyjeś stare kości spoczęłyby w szpitalu? Wezwanie fachowca natomiast nie wchodziło w rachubę. Nie było na to pieniędzy. Hollis pokuśtykał w dół nawy bocznej. – Tutaj jest tak zimno, jak zimą w Minnesocie. W świątyni unosił się zapach stęchlizny, jak w pomieszczeniu zamkniętym przez cały sezon. – Mogę włączyć ogrzewanie.
– Nie kłopocz się tym. Do czasu, gdy się nagrzeje, nasze spotkanie się skończy. Hollis wszedł do drugiego rzędu ławek, powiesił swoją laseczkę tuż przed sobą, na oparciu poprzedzającej ławki, i rozluźnił się. – A zatem kto głosi kazanie w tę niedzielę?
Samuel zajął miejsce po drugiej stronie, a tuż obok położył Biblię. – Niedziela to najmniejszy z naszych problemów, Hollis. Położył nadgarstki na oparciu przed sobą, splótł dłonie i popatrzył w górę. Przynajmniej mosiężny krzyż i dwa świeczniki na ołtarzu były wypolerowane. Wyglądało tak, jakby tylko one zasługiwały na uwagę. Dywan domagał się czyszczenia, kazalnica malowania, a organy naprawy. Niestety z każdym rokiem pracowników ubywało, a zasoby finansowe kurczyły się, mimo ochotnego ducha parafian, którzy utrzymywali się ze stałych dochodów, a tylko nieliczni dzięki Pomocy Społecznej.
Panie… w umysł Samuela wkradała się pustka, gdy walczył ze łzami. Mając ściśnięte gardło, spojrzał na pusty balkon dla chóru. Pamiętał czasy, gdy był pełen chórzystów, a wszyscy ubrani w czerwone i złote szaty. Teraz została tylko jego żona, Abby, która śpiewała co którąś niedzielę, a na pianinie akompaniowała jej Sussana Porter. Choć tak bardzo kochał tę niemłodą już dziewczynę, Samuel musiał przyznać, że głos Abby nie był już taki, jak kiedyś. Aktywności kościelne, jedna po drugiej, zamierały i obracały się w niwecz. Dzieci dorastały i wyprowadzały się. Ludzie w średnim wieku starzeli się, a starzy umierali. Głos pastora odbijał się echem, nie napotykając na żadne żywe ciało, które mogłoby wchłonąć jego rozważne słowa.
Och, Panie, nie pozwól, abym dożył czasów, gdy pewnego niedzielnego poranku zobaczę drzwi tego kościoła zamknięte.
Przez czterdzieści lat on i Abby byli częścią tego kościoła. Ich dzieci chodziły do Szkółki Niedzielnej i zostały tutaj ochrzczone. Pastor Hank prowadził ceremonię ślubną ich córki Alice, a potem także nabożeństwo żałobne, gdy ciało ich syna, Donny’ego, zostało sprowadzone do domu z Wietnamu. Nie mógł sobie przypomnieć ostatniego chrztu, za to pogrzeby zdarzały się za często. Z tego, co wiedział, baptysterium dawno już wyschło. Samuel także czuł się duchowo wypalony. Stare, suche kości. Był zmęczony, przygnębiony, pokonany. A teraz spadła na nich jeszcze jedna tragedia. Nie miał pojęcia, co zrobić, aby kościół mógł nadal funkcjonować. Co jeśli nie znajdą jakiegoś wyjścia? Co stanie się z małą grupką wierzących, którzy nieprzerwanie, w każdą niedzielę przychodzą do kościoła, aby wspólnie uwielbiać Boga? Większość stanowili ludzie zbyt starzy, aby prowadzić samochód, a inni byli zbyt onieśmieleni, aby jechać aż 20 mil, by wraz z nieznajomymi uczestniczyć w nabożeństwie.
Czy nam wszystkim przyjdzie oglądać telewizyjnych ewangelistów, którzy jedną trzecią swojego czasu spędzają, prosząc o pieniądze? Boże, pomóż nam.
Drzwi wejściowe kościoła zatrzasnęły się, a podłoga zaskrzypiała pod czyimś ciężarem; słychać było zbliżające się kroki. – Przepraszam za spóźnienie. Otis Harrison szedł wzdłuż bocznej nawy. Usiadł w pierwszej ławce.
Samuel rozluźnił zaciśnięte dłonie i podniósł się, aby się przywitać. – Jak się czuje Mabel?
– Kiepsko. Lekarz na nowo zalecił jej tlen. Doprawdy staje się zrzędliwa, gdy po całym domu musi ciągnąć ten zbiornik z tlenem. Ktoś pomyśli: może przecież przysiąść na chwilę. Ależ skąd. Muszę mieć na nią oko. Wczoraj przyłapałem ją w kuchni. Mieliśmy ostre starcie. Powiedziałem jej, że któregoś dnia przekręci kurek kuchenki gazowej, zapali zapałkę i wysadzi nas oboje w powietrze. A ona na to, że nie może już znieść mrożonych obiadów.
– Dlaczego nie zadzwonisz po Meals on Wheels? – zapytał Hollis.
– Zadzwoniłem. I dlatego się spóźniłem.
– Nie pojawili się?
– Przybyli na czas, inaczej wciąż byście na mnie czekali. Problem polega na tym, że musiałem tam być, aby otworzyć im drzwi, bo Mabel stanowczo nie chciała o tym słyszeć.
Przednia ławka zaskrzypiała pod ciężarem Otisa, gdy ten rozsiadł się jeszcze bardziej. – Przez lata Samuel i Abby spędzali liczne przyjemne wieczory, goszcząc w domu Harrisonów. Mabel zawsze przygotowywała ucztę: nadziewany drób, domowe, puszyste ciasto, warzywa z własnego ogródka, opiekane lub gotowane na parze. Żona Otisa uwielbiała gotowanie. To nie było hobby; to było powołanie. Mabel i Otis witali nowe rodziny w kościele, zapraszając je na obiad. Kuchnia włoska, niemiecka, francuska, nawet chińska – nie bała się podjąć wyzwania i zachwycała każdego, kto zasiadł przy ich stole. Ludzie wprost rzucali się na jakiekolwiek danie czy ciasto Mabel, położone w ramach poczęstunku na długich stołach przykrytych winylowymi obrusami. Wysyłała ciasteczka Donny’emu, gdy stacjonował w Hue, w Wietnamie. Otis zwykł narzekać, że nigdy nie wiedział, co też będzie na obiad, ale jakoś nikt mu nie współczuł.
– Ona wciąż ogląda te programy kulinarne i spisuje przepisy. I doprowadza to ją do szału! A ja wściekam się razem z nią! Podsunąłem jej myśl, aby zajęła się szyciem. Albo malowaniem. Albo układaniem puzzli. Czymś. Czymkolwiek! Nawet nie chcę powtarzać, co mi na to odpowiedziała.
– A może jakiś elektryczny piekarnik? – powiedział Hollis. – Albo kuchenka mikrofalowa?
– Mabel nie dotknie się elektrycznego piekarnika. A co do mikrofali, to kilka lat temu nasz syn dał nam jedną na święta Bożego Narodzenia. Żadne z nas nie może dojść do tego, jak to działa. Potrafimy jedynie nastawić ją na minutę i podgrzać kawę – Otis kręcił głową. – Tęsknię za starymi, dobrymi czasami, kiedy nigdy nie miałem pojęcia, co też moja żona postawi na stole, gdy wracałem z pracy. A teraz nie może nawet ustać, aby zrobić sałatkę. Krzywiąc się, nerwowo wymachiwał ręką. – Ale dość już o moich kłopotach. Słyszałem, że mamy inne sprawy do omówienia. Co tam słychać u Hanka?
– Niedobrze – odpowiedział Samuel. – Abby i ja byliśmy wczoraj wieczorem w szpitalu razem z Susanną. Chce, aby Hank przeszedł na emeryturę.
Hollis wyprostował swoją chorą nogę. – Powinniśmy zaczekać i zobaczyć, co powie Hank.
Samuel wiedział, że nie chcą stawić czoła faktom. – Hollis, on miał zawał serca. Nie może powiedzieć ani słowa bez rurki wpuszczonej mu do gardła.
Czy naprawdę myśleli, że Henry Porter może tak działać w nieskończoność? Już dawno przestał uchodzić za Króliczka Energizera.
Otis zmarszczył brwi. – Jest aż tak źle?
– Wczoraj po południu był z wizytą duszpasterską w szpitalu i upadł, dosłownie wychodząc z izby przyjęć. Gdyby nie to, dzisiaj siedzielibyśmy tutaj, planując jego nabożeństwo pogrzebowe.
– Bóg miał go w swojej opiece – powiedział Hollis. – Zawsze miał.
– Nadszedł czas, abyśmy i my także o niego zadbali.
Otis usztywnił się. – A to co miało znaczyć?
– Po prostu Samuel miał kiepską noc – wyglądało na to, jakby Hollis chciał przyjść mu z pomocą.
– To też – zgodził się Samuel. – To była rzeczywiście długa noc patrzenia prawdzie w oczy – w przyszłość. Prawda jest taka, że to jest kolejny kryzys w całej serii problemów, jakim stawiamy czoło. Ale nie chcę, aby ten nas dobił. Musimy podjąć jakieś decyzje.
Hollis, trochę niespokojny, zmienił kierunek rozmowy: – O której ty i Abby dotarliście do szpitala?
Za każdym razem, gdy rozmowa schodziła na nieprzyjemne sprawy, Hollis przeskakiwał na inny temat.
– Pół godziny po tym, jak zadzwoniła do nas Susanna. Hank już od dłuższego czasu nie czuł się dobrze.
Ottis zmarszczył brwi. – Nigdy nic nie mówił.
– Jego włosy całkowicie zbielały w ciągu ostatnich dwóch lat. Nie zauważyłeś?
– Tak, jak moje – powiedział Hollis.
– I stracił na wadze.
– Chciałbym – powiedział Ottis i zaśmiał się do siebie.
Samuel usiłował zachować cierpliwość. Musiał być ostrożny, inaczej spotkanie mogłoby potoczyć się w innym kierunku i skończyć się gadaniną o kiepskim stanie, w jakim znalazł się świat oraz kraj.
– Jakiś tydzień temu Hank powiedział mi o przyjacielu z czasów koledżu, który jest dziekanem na chrześcijańskim uniwersytecie na Środkowym Zachodzie. Bardzo dobrze się wyrażał zarówno o nim, jak i o szkole. – Samuel popatrzył na swoich najstarszych przyjaciół. – Myślę, że próbował dać mi do zrozumienia, gdzie powinniśmy rozglądać się za jego następcą.
– Chwila! Chwila! – powiedział Hollis. – Samuel, to jeszcze nie czas, aby wysyłać go na emeryturę. Jaki to byłby cios dla takiego, jak on? Po prostu nóż w plecy! – prychnął prowokacyjnie. – Jakby tobie się to podobało, gdyby ktoś wszedł do twojego pokoju szpitalnego, stanął nad tobą i powiedział: „Przykro mi, stary przyjacielu, miałeś atak serca, a czas, w którym mogłeś się na coś przydać, właśnie się skończył”?
Twarz Otisa zrobiła się czerwona, a mina ścięta. – Hank był siłą napędową tego kościoła przez ostatnie czterdzieści lat. Trzymał mocno rękę u steru. Nie damy sobie rady bez niego.
Samuel wiedział, że nie będzie łatwo. Był czas, kiedy należało być łagodnym, ale też chwile, kiedy trzeba było mówić wprost: – Mówię wam, że Hank nie wróci. I jeśli chcemy, aby ten kościół przetrwał, lepiej zróbmy coś, aby znaleźć kogoś innego u steru. Bo właśnie dryfujemy na skały.
Hollis pokiwał głową. – Hank był w szpitalu pięć lat temu i miał operację wszczepiania by-passów. I wrócił. Po prostu zaprosimy kilku mówców, aby przemawiali gościnnie, do czasu, gdy stanie na nogi. Tak, jak zrobiliśmy to ostatnim razem. Kogoś z organizacji Gedeonitów czy Armii Zbawienia, lub z tych, którzy usługują w kuchni przy rozdawaniu zupy po drugiej stronie miasta. Poproś ich, aby przyszli i porozmawiamy o ich usługujących. Mogą przecież przez kilka niedziel stanąć za kazalnicą – zaśmiał się nerwowo. – A jak będziemy przyparci do muru, to zawsze mamy slajdy Otisa z Ziemi Świętej, które można jeszcze raz wyświetlić.
Samuel przesuwał obcasem po podłodze, unosząc cicho raz w górę, raz w dół swoją stopę, jak zawsze miał w zwyczaju, gdy był napięty. Co takiego musiałoby się wydarzyć, aby dotarło to do jego starych przyjaciół? Czy sam Pan miał zadąć w róg bawoli po to, by nakłonić ich, by ruszyli do przodu? – Susanna powiedziała, że ich najstarsza wnuczka tej wiosny spodziewa się dziecka. Powiedziała, że byłoby miło, gdyby mogła zobaczyć jeszcze Hanka, jak bawi swoją prawnuczkę na kolanach. Znów chcieliby mieć udział w życiu swoich dzieci, usiąść w jednej ławce, w tym samym kościele. Kto z was chce powiedzieć Hankowi, że nie zasłużył sobie na takie prawo? Kto z was chce powiedzieć Hankowi, że oczekujemy, aby stał za kazalnicą tak długo, aż padnie martwy? – jego głos się łamał.
Hollis zmarszczył brwi, a potem odwrócił wzrok, ale przedtem Samuel dojrzał w jego oczach łzy.
Samuel oparł ramię o ławkę. – Hank musi wiedzieć, że rozumiemy. Potrzebuje naszej wdzięczności za wszystkie lata swojej wiernej służby dla tego zboru. Potrzebuje naszego błogosławieństwa. I potrzebuje także funduszu emerytalnego, jaki założyliśmy lata temu po to, aby on i Susanna mieli więcej, niż wynosi miesięczny czek rządowy oraz wsparcie finansowe ze strony ich dzieci! – ledwo widział ich twarze, zamazane przez łzy napływające mu do oczu.
Otis wstał i przemierzał nawę boczną, jedną rękę wsadzając do kieszeni, podczas gdy drugą skrobał się w brew. – Rynek akcji spada, Samuel. Fundusz jest wart połowę tego, co rok temu.
– Połowa to lepsze niż nic.
– Może, gdyby wycofać akcje firm technologicznych wcześniej… czyli teraz, to dostanie on około 250 dolarów miesięcznie za czterdzieści lat służby.
Samuel zamknął oczy. – Przynajmniej byliśmy w stanie opłacać ich długoterminową polisę zdrowotną.
– Dobrze, że złożył o nią wniosek po trzydziestce, bo w przeciwnym razie nie mielibyśmy dość środków na składki asekuracyjne – Otis opadł ciężko na kraniec ławki. Patrzył wprost na Samuela, przytakiwał głową, wiedząc, że on i Abby byli gotowi dopłacać. Czynili to wtedy, gdy nie wystarczyło z kolekty na pokrycie wszystkich kosztów.
Hollis westchnął. – Pięć lat temu mieliśmy sześciu starszych zboru. Pierwszy, jakiego straciliśmy, to był Frank Bunker, który odszedł na raka prostaty, a potem Jim Popoff zasnął na swoim bujanym fotelu i więcej się nie obudził. Zeszłego roku Ed Frost miał udar. Przyjechały jego dzieci, wypożyczyły ciężarówkę U-Haul, wbiły w ziemię tablicę z napisem: „Na sprzedaż” na trawniku z przodu domu i przeprowadzili ich do jakiegoś domu opieki daleko na południe. A teraz Hank… – Hollis z trudnością wypowiadał te słowa. Znów zmienił pozycję swojego biodra.
– Więc… – Otis cedził słowa – co zrobimy bez pastora?
– Poddamy się – powiedział Hollis.
– Albo zaczniemy od nowa.
Obaj mężczyźni byli wpatrzeni w Samuela. Otis prychnął: – Jesteś marzycielem, Samuel. Zawsze nim byłeś. Ten kościół dogorywa już od dziesięciu lat. Kiedy Hank wyjedzie na północ, zbór będzie już martwy.
– Czy naprawdę chcesz zamknąć drzwi kościoła na trzy spusty i tak po prostu odejść?
– Nie chodzi o to, czego my chcemy! Po prostu tak to się skończy!
– Nie zgadzam się – powiedział Samuel z determinacją w głosie. – Dlaczego się o to nie pomodlimy?
Otis wyglądał za zasępionego. – Na co w tym momencie przyda się modlitwa?
Hollis wstał. – Zesztywniała mi noga. Muszę się rozruszać. Wziął swoją laseczkę, która była oparta o tylną ściankę ławki i pokuśtykał do przodu kościoła. – Nie wiem, co się dzieje w naszych czasach w tym kraju. Walił laską w podłogę. – Wszystkie moje dzieci, całą czwórkę, wychowałem na chrześcijan, a żadne z nich nie uczęszcza już do kościoła. Poza świętami Bożego Narodzenia i Wielkanocą.
– Pewnie pochłania ich praca w ciągu całego tygodnia – powiedział Otis. – W tych czasach dwoje współmałżonków musi pracować, aby zarobić na dom, a potem co kilka lat trzeba wymieniać samochód, bo tak dużo podróżują. Mój syn przejeżdża 140 mil swoim samochodem każdego dnia, pięć dni w tygodniu, a jego żona połowę tego. A poza tym opieka nad dzieckiem miesięcznie wynosi 1800 dolarów. A do tego ubezpieczenie i…
I tak dalej, i tak dalej. Samuel już nie raz to słyszał. Świat wciąga i wysysa energię. Nowe pokolenie nie ma szacunku dla starszych. Obrońcy środowiska naturalnego – wszyscy to hipisi z lat 60., a wszyscy politycy to oszuści, cudzołożnicy i jeszcze gorzej. – Wiemy, jakie są problemy. Popracujmy nad ich rozwiązaniem.
– Rozwiązaniem! – Otis pokiwał głową. – Jakim rozwiązaniem? Posłuchaj, Samuel, to koniec! Ile liczy nasz zbór?
– Pięćdziesiąt dziewięć osób – odparł smętnie Hollis. Tyle mamy na liście członków. A w ostatnią niedzielę były trzydzieści trzy osoby.
Otis spojrzał na Samuela. – O właśnie. Sam widzisz, jak to jest. Nie mamy pieniędzy na popłacenie rachunków. Nie mamy pastora, by głosił kazania. Jedyne dzieci, jakie mamy w zborze, to wnuki Brady’ego i Friedy, a w dodatku rzadko się pojawiają. Chyba że ty, Samuel, chcesz przejąć odpowiedzialność za prowadzenie kościoła, inaczej – powiedzmy, że grzecznie i z czystym sumieniem odejdziemy.
– Grzecznie? Jak można grzecznie zamknąć drzwi kościoła?
Otis poczerwieniał. – To koniec. Kiedy to dojdzie do twojej łepetyny, mój przyjacielu? Było fajnie, ale przyjęcie już się skończyło. Czas iść do domu.
Samuel poczuł w samym środku narastające ciepło, tak jakby ktoś stopniowo dmuchał na gasnące węgle wewnątrz jego serca i rozniecał ich żar. – Co się stało z tym ogniem, jaki wszyscy mieliśmy, gdy nawracaliśmy się do Chrystusa?
– Zestarzeliśmy się – powiedział Hollis.
– Zmęczyliśmy się – powiedział Otis. – Zawsze pracują ci sami, podczas gdy reszta siedzi w ławkach i oczekuje, że wszystko pójdzie gładko.
Samuel wstał. – Abraham miał sto lat, gdy urodził mu się Izaak! Mojżesz miał osiemdziesiąt lat, gdy Bóg wezwał go z pustyni. Kaleb miał osiemdziesiąt pięć lat, kiedy zajął górzysty kraj otaczający Hebron!
Otis mruknął z dezaprobatą: – Osiemdziesięciolatkowie w czasach biblijnych byli o wiele młodsi niż ci w naszych czasach.
– Zebraliśmy się tutaj, ponieważ wierzymy w Jezusa Chrystusa, zgadza się? – Samuel uparcie trzymał się swojej wiary. – Czy to się zmieniło?
– Ani na jotę – powiedział Hollis.
– Mówimy tu o zamknięciu kościoła, a nie o porzuceniu naszej wiary – Otis odpowiedział gorączkowo.
Samuel spojrzał na niego. – Czy można jedno oddzielić od drugiego?
Otis nadął policzki i podrapał się w brew. Jego twarz znowu robiła się czerwona. A to zawsze był zły znak.
– Wciąż tu jesteśmy – powiedział Samuel. – Ten kościół jeszcze nie umarł.
Nie miał zamiaru ustąpić, niezależnie od tego, jak bardzo Otis by się obruszał i nadymał.
– Ostatniego tygodnia zebraliśmy z kolekty 102 dolary i 65 centów – Otis spojrzał spode łba. – Nie dość nawet, aby zapłacić za wywóz śmieci. Zresztą – zaległego rachunku.
– Pan Bóg nas zaopatrzy – powiedział Samuel.
– Pan Bóg, owszem, ale rachunki swoją drogą trzeba płacić. To my jesteśmy tymi, którzy jeszcze wciąż łożą na kościół. Masz zamiar znów zapłacić podatek od nieruchomości, Samuel? – zapytał Otis. – Jak długo to jeszcze będzie trwać? Nie ma sposobu, aby ten kościół mógł dalej się utrzymać, a szczególnie bez pastora!
– Właśnie.
– I co? Mamy zamiar go jakoś dostać? – Otisowi aż zaiskrzyły się oczy. – Z tego, co wiem, to nie rosną na drzewach.
– Nawet zatrudniając nowego pastora i tak nie będziemy mieli pieniędzy na zapłacenie rachunków. Potrzebujemy więcej ludzi. Hollis usiadł i rozprostował swoją nogę, ugniatając udo swoimi nękanymi przez artretyzm palcami. – Nie mogę już prowadzić autobusu i nie jestem w stanie chodzić od drzwi do drzwi, jak za dawnych dni.
Otis przeszył go wzrokiem. – Nie mamy autobusu, Hollis. A dlatego że teraz nie mamy pastora, nie będzie też nabożeństwa, na które będzie można ludzi zapraszać. Machnął ręką. – To, co mamy obecnie, to ten budynek. A trzęsienie ziemi prawdopodobnie sprawi, że spadnie nam on na głowy.
Hollis zaśmiał się ponuro. – Przynajmniej mamy pieniądze z ubezpieczenia, by bez żenady wysłać je Hankowi.
– Mam pomysł – ton głosu Otisa ociekał sarkazmem. – Dlaczego nie przerobić tego starego miejsca w nawiedzony dom w czasie Halloween? Opłata za wstęp – dziesięć dolców od łebka. Będziemy mogli zapłacić wszystkie nasze rachunki i jeszcze zostanie, aby Hankowi przekazać dodatkową sumę za wierną służbę.
– Bardzo śmieszne – Samuel powiedział sucho.
Otis popatrzył spode łba. – Tylko w połowie żartuję.
Samuel spoglądał poważnie raz na jednego raz na drugiego z przyjaciół. – Wciąż mamy trzydzieści trzy osoby, które potrzebują wspólnoty.
Ramiona Hollisa opadły. – Wszyscy z nas są jedną nogą w grobie, a pozostali w stanie ryzyka utraty zdrowia.
Samuel przeszedł do rzeczy. – Głosuję za tym, aby zadzwonić do tego dziekana.
– Dobrze. – Otis podniósł ręce. – Zgoda! – jeśli tak ci na tym zależy, to masz mój głos. Zadzwoń do tego dziekana. Przekonaj się, co może dla nas zrobić. Założę się, że nic. Dzwoń, do kogo tylko zechcesz. Wzywaj Boga, jeśli wciąż chce zaprzątać sobie tym głowę. Zadzwoń choćby do prezydenta Stanów Zjednoczonych. Do kogo sobie chcesz. A ja idę do domu, aby przekonać się, czy moja żona nie wysadziła kuchni i samej siebie w powietrze.
Jego ramiona opadły gwałtownie i podążył wzdłuż nawy kościoła.
Mimo tego całego zawadiackiego zachowania oraz słów sprzeciwu Samuel wiedział, że jego stary przyjaciel tak naprawdę nie chciał się poddać, tak samo jak on. – Dzięki, Otis.
– Tylko nie sprowadzaj mi tu jakiegoś gwiazdora, który przywiezie tutaj perkusję i gitarę elektryczną! – Otis rzucił przez ramię na odchodne.
Samuel się zaśmiał. – Być może właśnie tego potrzebujemy, stary.
– Po moim trupie – drzwi kościoła się zatrzasnęły.
Hollis podciągnął się i stanął na nogi, zabrał laseczkę z tylnej ścianki ławki i westchnął głęboko. Rozejrzał się wokół przez chwilę. – Wiesz… jego oczy zaszkliły się. Próbował coś powiedzieć, ale jego ściśnięte wargi drżały. Kiwał głową. Podniósł swoją laseczkę w geście przyjacielskiego, niedbałego pożegnania i pokuśtykał wzdłuż nawy.
– Nie trać wiary, bracie.
– Dobranoc – Hollis powiedział zachrypłym głosem. Drzwi otworzyły się znowu, a po chwili zamknęły się zdecydowanie.
Kościół wypełniała cisza. Samuel położył swoją rękę na Biblii, ale jej nie zdejmował. Modlił się, łzy spływały mu po policzkach.
• • •
Samuel pojechał wąską drogą, zajechał na zadaszone miejsce parkingowe i wjechał do swojego garażu. Otworzyły się tylne drzwi małego amerykańskiego bungalowu, a w nich, w świetle, stała Abby, która wyczekiwała na męża. Pocałowała go, gdy przekroczył próg.
– Jak poszło spotkanie?
– Jutro zadzwonię do przyjaciela Hanka – odpowiedział, delikatnie dotykając jej policzka.
– Dzięki Bogu – powiedziała i weszła do kuchni. – Usiądź, kochanie. Już podgrzewam ci kolację; będzie gotowa za kilka minut.
Samuel położył Biblię na białym blacie stołu, odsunął chromowane krzesło i usiadł na czerwonym, winylowym siedzisku. – Mamy przed sobą sporo pracy.
– Przynajmniej cię usłuchali.
– Tylko dlatego, że byli już zbyt zmęczeni, aby dłużej się spierać.
Abby uśmiechnęła się przez ramię. – Nie stawaj się cyniczny pod koniec tej rozgrywki. Coś takiego może sprawić, że znowu poczujemy się młodzi. Wcisnęła kilka guzików w kuchence mikrofalowej.
– Otis powiedział, że jestem marzycielem.
Obserwował, jak Abby rozkładała przed nim srebrne sztućce oraz serwetki. Była tak samo piękna teraz, w wieku siedemdziesięciu czterech lat, jak wtedy, gdy miała lat osiemnaście i za niego wyszła. Chwycił ją za rękę. – Wciąż cię kocham, wiesz o tym.
– Lepiej, żeby tak było. Przyczepiłeś się do mnie i nie możesz się odczepić.
Mikrofalówka zadzwoniła. – Twoja kolacja już jest gotowa.
– Otis już był cały spięty, jak tylko wszedł do kościoła. Mabel znowu ma problemy ze zdrowiem. Z powrotem tlen.
– Tak też słyszałam.
Postawiła przed nim jedzenie. Kotlet mielony, gniecione ziemniaki, zielona fasolka. – Dzwoniłam do niej dziś wieczorem. Miałyśmy długą pogawędkę.
Usiadła na krześle naprzeciwko niego.
Wziął do ręki widelec. – Czy zachowywała się naturalnie?
Abby zaśmiała się. – Słyszałam w tle, jak ktoś opowiadał o kilkuwarstwowej sałatce, później Mabel ściszyła telewizor.
– Biedactwo.
– O, co za brednie. Ona ma niezły ubaw z doprowadzania Otisa do rozpaczy. Wie dokładnie, jaki guziczek nacisnąć, aby podskoczyło mu ciśnienie.
– Czy nie brak jej gotowania?
– Nie tak, jakby się tego spodziewała.
– Och, kobiety. Nie można z wami żyć, a bez was też nie.
Wstała z krzesła i otworzyła starą lodówkę. Nalała pełną szklankę mleka, postawiła przed nim i usiadła naprzeciwko. Nigdy nie mogła dłużej usiedzieć na miejscu. To było wbrew jej naturze. Splotła palce i patrzyła na niego. Mimo braku apetytu jadł, powoli, tak by się nie martwiła.
– Susanna odetchnie z ulgą, Samuel. Chciała, aby Hank przeszedł na emeryturę, odkąd założono mu by-passy. Nie mają dużo życia przed sobą. Nie jest też tak, że mają do sprzedania jakąś nieruchomość.
– Myślę, że Susanna będzie tęsknić za tą starą plebanią. Powiedziała mi, że mają około 10 tysięcy oszczędności. Dzięki Bogu opłacaliśmy dla nich fundusz emerytalny. Inaczej byliby zdani na pomoc dzieci.
Samuel przekazał jej złe wieści. Abby skłoniła głowę i milczała. On odłożył widelec i czekał, wiedząc, że właśnie znów kieruje jedną ze swoich rozpaczliwych modlitw. Kiedy podniosła głowę, jej twarz była blada, a oczy wilgotne. On podzielał jej zawstydzenie. – Chciałbym być bogaty zamiast przystojny.
Stary żart wydawał się dość płaski. Abby podniosła się i położyła swoją rękę na jego dłoni. Pokiwał głową, nie będąc w stanie nic powiedzieć.
– Zastanawiam się, co w tym czasie czyni Pan Bóg – powiedziała pełna zadumy.
– Nie tylko ty.
• • •
Paul słyszał harmider, jak tylko otworzył drzwi frontowe domu, który wynajmowali. Zrzucił z siebie kurtkę i powiesił ją w szafie w przedpokoju. Roześmiał się, gdy zobaczył swojego trzyletniego synka, Tymothy’ego, który siedział na podłodze w kuchni i z hukiem uderzał drewnianą łyżką w dno garnka, podczas gdy Eunice śpiewała: „Księga Rodzaju, Wyjścia, Powtórzonego Prawa, Liczb…”. Uśmiechając się szeroko, Paul opierał się o framugę i obserwował ich. Timothy zauważył go. – Tatuś! – rzucił łyżkę i podskoczył na równe nogi. Paul pochwycił go i pocałował. Zawirował nim i wziął go na ręce. Eunice, uśmiechając się, odłożyła pełną garść srebrnych sztućców na suszarkę i sięgnęła po ściereczkę. – Jak minął dzień?
– Świetnie! Zajęcia poszły wspaniale. Mnóstwo pytań. Dobra dyskusja. Uwielbiam obserwować, jak ludzie do czegoś się zapalają. – Podszedł i pocałował ją. – Hmm… mamusia pięknie pachnie.
– Robiliśmy dziś ciasteczka.
– Czy mogę pojeździć na koniku, tatusiu?
– Jeśli dobrze się dzisiaj sprawowałeś.
Paul znalazł się na czworakach. Timmy kołysał się, uderzając swoimi szczupłymi nóżkami w żebra taty. Paul zarżał i wydobywał z siebie donośne dźwięki. Timmy przerwał na chwilę zabawę, trzęsąc się cały ze śmiechu. Dwa razy uderzył piętami w żebra Paula. – Spokojnie, kowboju! – Paul zerknął na Eunice, która się z nich śmiała, a jego serce rosło. Czy jakiś mężczyzna może być bardziej błogosławiony? – Dobrze, że nie ma ostróg!
Pozwalał Timmy’emu ujeżdżać go, trzy razy okrążając salon, zanim się przewrócił i zrzucił synka na dywan. Dziecko wspięło się na brzuch Paula, ugniatając go niemiłosiernie. – Uh! Uh! – Paul jęczał.
– Masz nagraną wiadomość od dziekana Whittiera – powiedziała Eunice.
– Już od jakiegoś czasu z nim nie rozmawiałem. Która jest godzina?
– Szesnasta trzydzieści.
– Samolot, tatusiu, proszę!
Paul jedną ręką chwycił synka za nogę i obracał nim, podczas gdy Timmy wydawał okrzyki, głośno piszcząc. – Nigdy nie wychodzi z biura przed szóstą. Ostrożnie umieścił syna na sofie. – Pograjmy w piłkę, Timmy. Pocałował Eunice, zanim podążył w stronę ogródka za domem. – Daj mi znać o piątej trzydzieści, dobrze? Nie chcę, aby dziekan czekał.
Na dworze Timmy kopnął do niego piłkę, a ten podał jemu. Kiedy Timmy’emu znudziła się gra, Paul zaczął go huśtać, trzymając w swoich ramionach, po czym wszedł do środka.
Żona wzięła synka. – Pora umyć się do kolacji, brudasku.
Paul sięgnął po telefon. Nacisnął przycisk sekretarki automatycznej. „Tu dziekan Whittier. Musiałem zadzwonić i myślę, że ta sprawa cię zainteresuje”.
Paul niełatwo znosił takie tajemnicze wiadomości. Przeszukał swoją książkę adresową i wybrał numer. Dziekan Whittier był dla niego zachętą przez lata studiów w koledżu. Paul starał się utrzymywać z nim kontakt, ale od ostatniej rozmowy minęło już sześć miesięcy. Był wdzięczny za wsparcie dziekana w Midwest Christian College, szczególnie wtedy, gdy czuł zewsząd presję oczekiwań. Ponieważ był synem bardzo znanego pastora, niektórzy myśleli, że musiał odziedziczyć specjalny rodzaj namaszczenia. Każdy by się zdziwił, gdyby się dowiedział, że Paul nigdy nie był wtajemniczony w pracę swego ojca w kościele, poza dawaniem mu jasno do zrozumienia, że to jego ojciec trzyma cugle. Paul słuchał i obserwował parafian, żywiąc pełen lęku szacunek dla Davida Hudsona, będąc gotowym wypełnić jego polecenia.
Paul ciężko pracował, aby być najlepszym w swojej klasie. To nie było łatwe, ale nie śmiał zaniżać poziomu, odkąd był dostatecznie duży, by pójść do szkoły. Wszystkie stopnie poniżej „celujący” zasługiwały na wzgardę ojca. Wymagał on doskonałości. „Wszystko inne poniżej twoich możliwości przynosi ujmę Bogu”. Paul zmagał się, aby temu sprostać i często nie udawało mu się spełnić oczekiwań ojca.
Dziekan Whitter polecił Paula na stanowisko pastora pomocniczego w Mountain High Church, w jednym z największych kościołów w kraju. Czasami Paul czuł się zagubiony, prowadząc nabożeństwa w niedzielne poranki, ale jak tylko przekraczał próg sal wykładowych, czuł się jak w domu. Uwielbiał uczyć, szczególnie w małych grupach, gdzie ludzie mogli się otworzyć i porozmawiać więcej o swoim życiu, by doznać zachęty i wzmocnienia swojej wiary.
– Kancelaria dziekana Whittiera. MacPherson. W czym mogę pomóc?
– Cześć, Evelyn. Jak się masz?
– Paul! A co u ciebie? Jak się miewa Eunice?
– Jak zawsze – wspaniale.
– A Timmy?
Zaśmiał się. – Timmy dopiero co skończył grę na bębnach w kuchni. Przyszły lider uwielbienia.
Evelyn zachichotała. – Nic dziwnego, zaważywszy na talenty Eunice. Ktoś jest u dziekana, ale wiem, że chce z tobą pomówić. Możesz chwilę poczekać? Przekażę mu wiadomość, że jesteś na linii.
– Jasne. Nie ma problemu.
Czekając, przeglądał pocztę. Eunice już otworzyła koperty z rachunkami. Och… Opłaty za gaz wzrosły, tak samo jak za telefon i wywóz śmieci. Odłożył je na bok i przesiał, by wyrzucić masę listów z różnorakich organizacji charytatywnych proszących o pieniądze, a potem przewertował katalog książek dla pastorów firmy wysyłkowej.
– Paul – powiedział dziekan Whittier – przepraszam, że musiałeś czekać. – Wymienili się pozdrowieniami i uprzejmościami. – Rozmawiałem z pastorem Rileyem któregoś dnia. Przekazał mi fantastyczne wieści na temat twoich postępów. Powiedział, że na twoich zajęciach zawsze jest komplet uczestników i jeszcze są listy oczekujących.
Paul czuł się skrępowany taką pochwałą. – Wielu ludzi jest głodnych Słowa.
– I dziedzin, które zamierają z powodu braku dobrego nauczania. Co sprawia, że właśnie z tego powodu dzwonię. Starszy z małego kościoła w Centerville, w Kalifornii, zadzwonił do mnie dziś rano. Ich pastor to mój stary przyjaciel. Miał on zawał serca i już nie wróci do służby. Starszy zboru powiedział, że kościołowi grozi zamknięcie, jeśli nie znajdą kaznodziei. Liczba członków kongregacji spadła do około pięćdziesięciu, a większość przekroczyła 65 lat. Mają jakieś nieruchomości. Posiadają stuletnią świątynię, salę spotkań wspólnoty, zbudowaną w latach 60. oraz małą plebanię, którą za darmo może wynajmować i mieszkać w niej pastor. Pan Bóg natychmiast przypomniał mi ciebie.
Paul nie wiedział, co powiedzieć.
– Miasto jest gdzieś w Central Valley pomiędzy Sacramento a Bakerfield. Byłbyś bliżej rodziców.
Central Valley. Paul znał te okolice. Wychowywał się w Południowej Karolinie. Każdego lata jego matka zawoziła go na północ, by odwiedzić jego ciotkę i wujka w Modesto. Niektóre z jego najlepszych wspomnień z dzieciństwa wiązały się właśnie z tymi tygodniami spędzonymi z kuzynostwem. Jego ojciec nigdy do nich nie zajeżdżał, twierdząc, że ma pracę do zrobienia w kościele, która wymagała jego uwagi. Kiedy Paul zebrał się na odwagę, aby zapytać, dlaczego ojciec unikał wujka i cioci, ten mu odpowiedział: – Paul, to mili ludzie, jeśli wszystko, czego w życiu chcesz, to się bawić. Ale ja nie mam czasu dla ludzi, których nic nie obchodzi budowanie Królestwa Bożego.
Rok później, w wakacje, matka Paula pojechała na północ bez niego, natomiast Paul udał się na obóz chrześcijański na wyspie Catalina. Czasem Paul myślał o tych kuzynach, którzy teraz już dorośli i pewnie się wyprowadzili. Niewiele mieli krewnych ze strony matki, a ojciec był jedynakiem. Babcia Hudson zmarła na długo przed narodzinami Paula, a dziadka Ezry, który swoje ostatnie lata spędził w szpitalu, prawie nie pamiętał. Staruszek umarł, gdy chłopak miał osiem lat. Paul pamiętał to poczucie ulgi, gdy już więcej nie musiał wracać do tego odrażającego miejsca ani oglądać łez spływających po twarzy jego matki za każdym razem, gdy wychodzili z tego przygnębiającego budynku.
Dziwne, jak sięgnięcie pamięcią do tego regionu kraju mogło wywołać taką falę wspomnień, jakie w przeciągu zaledwie kilku sekund przetoczyły się przez jego głowę. Niemalże czuł zapach gorącego piasku, winnic i sadów oraz słyszał śmiech swoich kuzynów, knujących kolejne wybryki.
– Pracowałbyś w pojedynkę – powiedział dziekan Whittier – i zastąpiłbyś pastora, który przewodził temu kościołowi od czterdziestu lat.
– Czterdzieści lat to szmat czasu.
Paul wiedział, że strata, jak ta, może wywołać burzę w kościele, wystarczająco wielką, by zetrzeć zbór na proch, zanim jeszcze by tam przybył. Albo też spalić jego, gdyby czuł, że ma ruszyć odważnie naprzód, nie oglądając się na nic.
– Wiem, wiem. Strata długoletniego pastora może zabić kościół szybciej niż cokolwiek innego. Ale wiem, że ty możesz być człowiekiem, którego Bóg tam powołuje. Masz wszystkie potrzebne kwalifikacje.
– Będę musiał się o to modlić, dziekanie Whittier. Być może szukają kogoś znacznie starszego i bardziej doświadczonego niż ja.
– Kwestia wieku nie była poruszana w naszej rozmowie. I nie czas tracić ducha. Starszy kościoła nie szukał kogoś konkretnego. Dzwonił, przede wszystkim prosząc o radę. Ale po dziesięciu minutach rozmowy z tym dżentelmenem dotarło do mnie, że chce czegoś więcej, niż zostawić sobie furtkę.
Paul chciał z miejsca powiedzieć „tak”, ale się wstrzymał. – Wiesz, marzyłem, aby być pastorem kościoła, dziekanie Whittier, ale najpierw poważnie się o to pomodlę. Nie chcę wyprzedzać tego, co Pan chce, abym robił.
Wiedział, że emocje mogą być zwodnicze.
– Nie spiesz się, niech to zajmie tyle czasu, ile potrzebujesz. Tylko daj znać Samuelowi Masonowi, że o tym myślisz. Oto numer, więc możesz z nim porozmawiać.
Przedyktował mu szybko numer, ale Paul miał już w gotowości papier i ołówek.
– Pomów o tym z pastorem Rileyem i Eunice oraz z tymi, którym ufasz.
– Tak zrobię.
– I daj mi znać, co dalej.
– Umówię się z panem na lunch, jak tylko wszystko się wyjaśni.
– Jak najbardziej. Niech cię Bóg błogosławi, Paul. I pozdrów swoją piękną żonę – rozłączył się.
Euny weszła do kuchni z Timmym.
– Dziekan Whittier pozdrawia.
– Był wyraźnie czymś podekscytowany.
– Można tak powiedzieć.
Wziął Timmy’ego i wsadził go do krzesełka dla dziecka, podczas gdy Eunice wyjęła z piekarnika zapiekankę. – Dzwonił do niego starszy małego kościoła w Kalifornii. Potrzebują pastora.
Wyprostowała się, jej oczy zabłyszczały. – I ciebie wezwano!
– Może tak. Może nie. Nie wybiegajmy przed Pana Boga, Euny. Musimy się o to modlić.
– Co rano i co wieczór modlimy się do Boga, aby prowadził nas tam, gdzie chce, Paul.
– Wiem. Nie sądzę, aby telefon dziekana Whittiera był zbiegiem okoliczności. Nic nie dzieje się przypadkowo. Bardzo pragnąłem wyskoczyć i powiedzieć „tak”, Euny. Wiesz, jak bardzo marzyłem o tym, aby prowadzić swój własny kościół. Ale jestem w środku prowadzenia dwóch kursów. Nie mogę tak po prostu zrezygnować i odejść.
– Jeśli to Boża wola, to będzie ona wyraźna.
– Dziekan Whittier dał mi nazwisko starszego zboru, który dzwonił z Centerville Christian; to jest Samuel Mason.
– Może powinieneś do niego zadzwonić. Czas kadencji kończy się za niecały miesiąc.
– Miesiąc to może być za długo. Ich pastor miał zawał. Potrzebują kogoś jak najszybciej.
– Czy mają tymczasowego pastora?
– Nie wiem. Ich pastor służył im przez czterdzieści lat, Euny.
To tak długo, jak jego ojciec w kościele w Karolinie Południowej. – Trudno będzie podążać ścieżką, jaką wyznaczył ten pastor.
– Będzie trudno.
– Dziekan Whittier zasugerował, abym zadzwonił do pana Masona. Co mi szkodzi? Mogę opowiedzieć o swoim pochodzeniu i doświadczeniu i wyjaśnić, jakie są moje obowiązki tutaj. Jeśli pan Mason powie, że nie mogą czekać, to będzie to odpowiedź od Pana Boga – nie jechać.
– Kiedy masz zamiar zadzwonić?
– Nie szybciej, jak za parę dni. Chcę najpierw pościć i modlić się o to.
• • •
Samuel drzemał w fotelu, kiedy zadzwonił telefon. Abby odłożyła swoją krzyżówkę i odebrała telefon. Samuel wciąż drzemał. Brzęczenie telewizora zawsze sprzyjało temu, że zasypiał. Mógł zacząć od oglądania kanału ESPN, zasnąć i obudzić się na Turner Classic Movies; pilot dzierżyła mocno Abby.
– Chwileczkę. Proszę poczekać. Samuel. Psst. Samuel!
Samuel podniósł głowę.
– Dzwoni do ciebie Paul Hudson – powiedziała Abby.
– Kim jest Paul Hudson?
– Pastor z Mountain High Church w Illinois. Dzwoni w sprawie twojej rozmowy z dziekanem Whittierem.
Samuel obudził się całkowicie. – Odbiorę w kuchni. – Zwlókł się ze swojego rozkładanego fotela, podniósł się, rzucając pobieżne spojrzenie na telewizor. Zrobił kpiarską, lekko nachmurzoną minę w stronę żony. – Szybko przełączyłaś na inny kanał, prawda? Skoro mecz Dodgersów już się skończył, możesz oglądać sobie The Sound of Music („Dźwięki muzyki”), masz moje błogosławieństwo.
Uśmiechnęła się do niego w wymuszony sposób, podnosząc słuchawkę. – Mąż zaraz podejdzie, pastorze Hudson.
Samuel odebrał telefon w kuchni. – Już mam, Abigail.
Jego żona się rozłączyła. – Mówi Samuel Mason.
– Nazywam się Paul Hudson. Dziekan Whittier dzwonił do mnie w zeszłym tygodniu i powiedział, że szukacie pastora. Powiedział, że powinienem do pana zadzwonić.
Samuel drapał się w brodę. Jak to się robi? Co teraz? – Jak pan myśli, co powinniśmy o panu wiedzieć?
– Kogo szukacie?
– Kogoś jak Jezus.
– No cóż… Mogę panu powiedzieć wprost, że daleko mi do Niego.
Po głosie można było poznać, że Paul jest młody. Samuel wziął notesik i długopis. – Czemu nie zacząć od pana kwalifikacji.
– Ukończyłem Midwest Christian College – zawahał się. – Będzie najlepiej, jak porozmawia pan z dziekanem Whittierem o mojej pracy tutaj. Od czasu ukończenia studiów jestem pracownikiem w Mountain High Church.
– Zajmował się pan młodzieżą?
– Nowymi chrześcijanami. W każdym wieku.
– Brzmi nieźle. Jak długo pan tam pracuje?
– Pięć lat. Właśnie ukończyłem studia magisterskie, specjalizacja – poradnictwo rodzinne.
– Złota rączka. Czy jest pan żonaty?
– Tak, proszę pana. – Samuel mógł niemal usłyszeć uśmiech w głosie Hudsona. – Moja żona ma na imię Eunice. Poznałem ją w koledżu i dwa tygodnie po ukończeniu studiów pobraliśmy się. Główny kierunek jej studiów to muzyka. Gra na pianinie i śpiewa. Nie mam zamiaru się chwalić, ale jest bardzo utalentowana.
– Dwóch usługujących w cenie jednego. – Dzieci?
– Tak, proszę pana. Mamy bardzo energicznego trzyletniego chłopca, ma na imię Timothy.
– Dzieci są błogosławieństwem od Pana. – Samuel miał już zacząć opowiadać historyjki o swojej córce i synu, ale nagle się powstrzymał, gdyż ból z powodu utraty Donny’ego znów nim szarpnął. Odchrząknął: – Powiedz mi o swojej relacji z Panem.
Oparł się o blat kuchenny, podczas gdy Paul z entuzjazmem zaczął opowiadać mu swoje świadectwo. Urodzony w chrześcijańskiej rodzinie. Ojciec, pastor kościoła w Południowej Karolinie. Hudson? Gdzieś już słyszał to nazwisko. Nie wiedział jednak, czy to alarm pożarowy, czy odgłos dzwonów. Paul dalej opowiadał. Przyjął Jezusa, gdy miał dziesięć lat; zaangażowany w grupę młodzieżową, doradca na obozach kościelnych, w wakacje praca na rzecz Habitat for Humanity. Pomiędzy zajęciami w koledżu zgłosił się jako wolontariusz do pracy w ośrodku dla seniorów w pobliżu koledżu. Pracował z młodzieżą z trudnych środowisk, udzielał korepetycji uczniom w dziedzinie czytania w liceum w centrum miasta.
Wydawało się, jakby Paul Hudson był głosem z nieba. Nastąpiła długa przerwa.
– Panie Mason?
– Tak, wciąż tu jestem. Wprost oszołomiony energią młodości.
– Może wyślę swoje CV e-mailem? – wydawało się, jakby Paul czuł się lekko zawstydzony.
– Nie mamy komputera.
– To może faksem.
– Nie – Samuel znów drapał się w brodę. – Wie pan, co? Proszę wysłać do mnie swój życiorys kurierem FedEx.
Jako że nikogo z pracowników nie było w kościele, Samuel podał mu swój adres domowy. – Jaka jest pana sytuacja? Domyślam się, że ma pan obowiązki w Mountain High Church.
– Pracuję w kilku dziedzinach, ale obecnie do moich głównych obowiązków należy prowadzenie dwóch kursów na temat fundamentów wiary.
– Jak długo trwa taki kurs?
– Oba kursy skończą się za trzy tygodnie. A tydzień później organizujemy „uroczystość przymierza” dla tych, którzy podjęli decyzję o nawróceniu się do Chrystusa.
– A zatem nie będzie pan dostępny przez najbliższe cztery-pięć tygodni.
– Zgadza się, proszę pana. A jeśli zostanę powołany na to stanowisko, potrzebuję czasu na spakowanie i przeprowadzkę wraz z moją rodziną.
– To nie stanowi problemu. Ale nie chcemy podejmować zbyt pochopnych kroków. Powiadomię pozostałych starszych zboru. Wszyscy potrzebujemy się o to modlić. Jesteśmy małym kościołem, Paul. Mniej niż sześćdziesiąt osób.
– Może przecież urosnąć.
Będzie musiał urosnąć, bo inaczej nie będzie ich stać na utrzymanie nowego pastora. – Wyślij swój życiorys. Jeszcze raz porozmawiam z dziekanem Whittierem. – Samuel chciał się upewnić, że to tego młodego człowieka dziekan miał na myśli. – Odezwę się w ciągu około tygodnia. Czy to ci odpowiada?
– Brzmi rozsądnie, proszę pana.
– Zatrudniłbym cię od razu, Paul, ale lepiej się nie spieszyć i patrzeć, czy tego Bóg chce dla ciebie.
– Mógłbym dalej ciągnąć naszą rozmowę, aż pana zamęczę, panie Mason. Modliłem się o to, aby Pan Bóg powołał mnie na pastora.
Samuelowi podobał się dźwięk jego głosu. – Nic, co mi powiedziałeś, nie działa na twoją niekorzyść.
Wymienili się uprzejmościami i Samuel się rozłączył. Wrócił do salonu.
„Do, a deer, a female deer” – śpiewała z ekranu Julie Andrews.
– Znasz ten film na pamięć, Abby – powiedział Samuel. – Ile razy już go oglądałaś?
– Tyle samo, ile ty zasypiałeś, oglądając Monday Night
Football.
Chwyciła pilota i ściszyła telewizor, po czym odłożyła go, kładąc po swojej stronie stołu.
Siedział w swoim fotelu i czekał. Wiedział, że to długo nie potrwa.
– A więc…?
– Daj mi pilota, to ci powiem.
– Wiesz, że znowu go odzyskam, kiedy ty ponownie zaśniesz. – Oddała pilota.
– Ma dwadzieścia osiem lat, jest szczęśliwie żonaty, mają trzyletniego syna.
– I to wszystko, czego się dowiedziałeś w trzydzieści minut?
– Stopień magisterski. Gorliwy.
– To wspaniale – czekała, gdy on się zastanawiał – nieprawdaż?
– To zależy. Ogień z wysokości może podnieść kościół z popiołów. Źle ulokowana gorliwość może go spalić.
– Możesz być dla niego mentorem.
Popatrzył na nią zza szkieł okularów.
– Cóż, kogo jeszcze mogłabyś zaproponować? Otisa? Hollisa?
Samuel złożył podnóżek swojego fotela. – Zobaczymy, czy uda nam się znaleźć kogoś starszego, bardziej doświadczonego.
– Nie jesteś aż tak bojaźliwy, Samuel.
– Raczej nie jestem siłą napędową i osobą przewracającą wszystko do góry nogami dla kogokolwiek, kochanie.
– Wiesz, jak to się mówi: „Gdyby młodość wiedziała, a starość mogła”.
– Myślę, że miseczka deseru lodowego Rocky Road dobrze by teraz smakowała.
Westchnęła i wstała. Samuel chwycił ją za rękę, gdy zbliżyła się do jego krzesła.
– Daj mi całusa, staruszko.
– Nie zasłużyłeś na całusa.
Uśmiechnął się do niej. – Ale i tak dostanę.
Nachyliła się i ucałowała go w usta. – Jesteś starym dziwakiem – powiedziała i zamrugała oczami. – Dostaniesz pilota, jak wrócisz.
Samuel zaczął modlić się w sprawie Paula Hudsona, jak tylko Abby wyszła z pokoju. Modlił się, jedząc lody. Modlił się, podczas gdy jego żona oglądała The Sound of Music. A gdy kładli się spać, modlił się z żoną i jeszcze długo się modlił leżąc, gdy Abby już spała. Modlił się następnego dnia, gdy kosił trawnik, jak też wtedy, gdy oliwił zawiasy w drzwiach garażowych i sprężyny. Wciąż się modlił, gdy uzupełniał olej w swoim wozie marki DeSoto, skrobał kilka robaków z grilla swojego samochodu i strzygł żywopłot.
Abby wyszła do garażu z kopertą FedEx. CV Pula Hudsona. Ten dzieciak działał szybko. Samuel otworzył przesyłkę, przeczytał CV, włożył je do środka i położył na stole. – Zobacz i powiedz, co o tym myślisz.
Zmierzał w kierunku drzwi.
– A co z obiadem?
Wziął banana z miski stojącej na narożnym stoliku i znów wyszedł na dwór, aby dalej rozmawiać z Panem Bogiem. Wszedł dopiero, gdy Abby zawołała go na obiad. CV leżało na stole. – I co?
Abby lekko zagwizdała.
– Otóż to!
Samuel zadzwonił do dziekana Whittiera tego popołudnia. – Musiał naprawdę się wykazać, kiedy tu przybył.
Samuel zmarszczył się. – A to dlaczego?
– Jego ojciec to David Hudson. Każdemu byłoby trudno dorównać takiej reputacji.
Zanim Samuel miał możliwość, aby zapytać, kim jest David Hudson, dziekan zaczął wyliczać różnorakie projekty Paula, jakie zapoczątkował i zakończył podczas koledżu. W tle usłyszał głos sekretarki: – Przepraszam, Samuel, ale mam kolejną rozmowę na linii. Pozwól, że wyrażę to w ten sposób: Paul Hudson ma potencjał stania się wspaniałym pastorem, może nawet większym niż jego ojciec. Lepiej chwyć go i nie puszczaj, póki możesz.
Samuel wyszedł, aby poszukać swojej żony. – Czy słyszałaś kiedyś o Davidzie Hudsonie?
– Jest pastorem jednego z megakościołów na południu. Jego kazania są emitowane w telewizji. Pat Sawyer go uwielbia.
Jej oczy aż się zaświeciły. – Wielkie nieba! Chyba nie powiesz, że Paul Hudson jest z nim spokrewniony?
– Można tak to ująć. Paul Hudson to jego syn.
– Och, o czymś lepszym nawet nie moglibyśmy pomarzyć…
– Jeszcze się nie nie ekscytuj, Abby.
Zmierzał w kierunku drzwi.
– Gdzie teraz idziesz, Samuel?
– Na spacer.
Potrzebował czasu w samotności, aby pomyśleć i pomodlić się, zanim zadzwoni do dwóch pozostałych starszych zboru.