Szokująca propozycja lorda Westcrofta - ebook
Szokująca propozycja lorda Westcrofta - ebook
Selina wychowała się w bogatym domu, jednak po śmierci ojca została bez środków do życia. Przyjmuje posadę guwernantki u lorda Westcrofta, opiekuna osieroconych bratanic. Już pierwszego dnia żałuje, że podjęła się tej pracy. Zaniedbana rezydencja na odludziu jest równie ponura, jak smagane wiatrem okoliczne klify. W dodatku małomówny i nieskory do uśmiechu pan domu traktuje ją niemal jak intruza. No i dlaczego trzy poprzednie guwernantki szybko stąd uciekły? Selina nie może sobie na to pozwolić, dlatego cierpliwie zdobywa zaufanie i sympatię lorda Westcrofta. Im lepiej go poznaje, tym bardziej jest nim oczarowana. Niestety jego szokująca propozycja każe jej się zastanowić, czy nie oddała mu serca zbyt pochopnie.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-9116-3 |
Rozmiar pliku: | 739 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Miało być pięć minut drogi podjazdem – burknęła pod nosem Selina, wchodząc do następnej kałuży. Stangret odmówił podwiezienia jej pod dom; rzucił tylko z powozu torbę zawierającą cały jej dobytek i zakrzywionym palcem wskazał teren rozpościerający się za rdzewiejącą żelazną bramą.
Minęło już dobre dwadzieścia minut zmagań z ostro zacinającym wiatrem, szarpiącym jej spódnice oraz z zimną mżawką wsiąkającą w pelerynę. Zaczynała żałować decyzji o dalekiej podróży na północ z zamiarem przyjęcia posady w miejscu, w którym nikogo nie znała. Panował tu surowy klimat, a miejscowi niechętnie i podejrzliwie traktowali nowo przybyłych.
Pokonawszy kolejny zakręt, ujrzała dom, duży budynek z dwoma bocznymi skrzydłami. Fasada z szarego kamienia, wypalana przez słońce i chłostana przez wiatr, wymagała zabiegów renowacyjnych. Bluszcz, porastający ścianę po jednej ze stron, sięgał okien.
– Dom… – mruknęła Selina, czując, jak żołądek kurczy jej się ze strachu. Ta budowla nie wyglądała jak dom, w każdym razie nie taki, w którym chciałaby mieszkać.
Przystanęła. Wiedziała, że musi iść dalej, ale nie potrafiła zrobić następnego kroku. Może powinna wrócić do Londynu, pójść jeszcze raz do agencji i sprawdzić, czy mają inne posady? W jakimś bardziej przyjaznym miejscu, nie na takim odludziu. Zacisnęła palce na małej sakiewce z monetami. Powrót do Londynu nie wchodził w grę, skromne oszczędności, jakie zdołała zgromadzić przez ostatni rok, wydała na przejazd dyliżansem do północnego Yorkshire i porządną suknię, w której chciała zrobić dobre wrażenie na nowym chlebodawcy.
Na lordzie Westcrofcie, człowieku, o którym niewiele udało jej się dowiedzieć.
Deszcz się wzmógł, gęste krople uderzały o kaptur peleryny i ściekały po brzegach. Nie mogła dłużej zwlekać. Nadszedł czas, by poznać rodzinę, z którą miała mieszkać przez kolejne lata. No i może ustalić, dlaczego poprzednie guwernantki stąd uciekły.
Ponownie ruszyła naprzód, z pewnym wysiłkiem, jako że buty utknęły w błocie, gdy przez chwilę stała nieruchomo. Gwałtowny ruch sprawił, że straciła równowagę i choć starała się ją odzyskać, machając wyciągniętymi przed siebie rękami, wiedziała, że już za późno, jeszcze zanim upadła.
Wylądowała w największej kałuży, jaka znajdowała się w zasięgu jej wzroku. Przez chwilę po prostu siedziała, czując, jak spódnica i halki nasiąkają wodą. Nie mogła uwierzyć, że ta woda jest aż tak lodowata… i że ten straszny dzień stał się jeszcze gorszy.
W końcu, trzęsąc się z zimna, wstała i z przerażeniem spojrzała na swój zabłocony strój. W tym opłakanym stanie wyglądała raczej na żebraczkę, a nie na guwernantkę, która przyjechała objąć posadę w domu angielskiego arystokraty.
– Głowa do góry, proste plecy, ramiona do tyłu – powiedziała do siebie. Taką postawę zawsze kazała jej przyjmować nieżyjąca już matka. Radziła jej też, by zawsze patrzyła ludziom w oczy, nawet jeśli oni próbują patrzeć na nią z góry.
Starając się wykrzesać resztki pewności siebie, podeszła do drzwi. Odniosła wrażenie, że jest obserwowana, toteż na moment znieruchomiała z ręką wyciągniętą do ciężkiej żeliwnej kołatki. Podniosła wzrok na tyle szybko, że zdążyła dostrzec dwie smutne twarze, które zaraz znikły z okna na piętrze. Były tak blade, niemal przezroczyste, że Selina zaczęła się zastanawiać, czy dziewczynki, które miała uczyć, w ogóle widują słońce. Spojrzała na ciężkie chmury na niebie; być może tak daleko na północy rzadko bywała ku temu okazja.
Nie czekając, aż całkiem opuści ją odwaga, Selina uniosła kołatkę i stuknęła nią dwukrotnie. Wzdrygnęła się, zaskoczona siłą uderzenia. Nastąpiła chwila ciężkiej ciszy zakłócanej jedynie pluskiem dreszczu chłoszczącego kałuże na podjeździe.
– Czego chcesz? – warknęła starsza kobieta, wyglądając zza drzwi uchylonych zaledwie na parę centymetrów. Zmierzyła Selinę od stóp do głów niechętnym spojrzeniem. – Nie wpuszczamy żebraków.
– Nie jestem… – Gwałtowny protest Seliny przerwało skrzypnięcie zawiasów… i drzwi zamknęły jej się przed nosem. Rozgrzana wewnętrznie narastającym oburzeniem ponownie sięgnęła do kołatki. Tym razem stukała szybko i uporczywie, wiedząc, że żaden służący nie zlekceważy rabanu, który mógłby zdenerwować jego pana.
– Wynoś się! – Ta sama kobieta znów otworzyła drwi, ale tym razem wystawiła przez nie chudą rękę i chciała zepchnąć Selinę ze schodów.
– Co to za hałasy? – dobiegł a ciemnego wnętrza domu niski głos, niecierpliwy i wyraźnie poirytowany.
– Powiedziałam jej, żeby sobie poszła – odezwała się służąca tonem wyjaśnienia. – Mówiłam, że żebracy nie są tu mile widziani.
Selina otworzyła usta do dalszych protestów, zamierzała też wyjawić swą prawdziwą tożsamość, ale powstrzymało ją nagłe poruszenie w drzwiach. W progu stanął potężny mężczyzna, tak wysoki, że niemal sięgał głową górnej framugi, szeroki w ramionach. Selina domyśliła się, że to lord Westcroft. Minę miał surową, wręcz gniewną, ale to jego oczy przyciągały uwagę. Przyjrzał się dokładnie zabłoconej sukni i dopiero potem spojrzał Selinie w twarz, w taki sposób, że poczuła się nieswojo.
– Daj jej trochę jedzenia z kuchni – polecił służącej i odwrócił się, by odejść. Lada moment miał znów niknąć w czeluści domu…
– Lordzie Westcroft! – zawołała Selina, z trudem wydobywając głos. Prawdopodobnie to jej ton, zdradzający wykształcenie i ogładę, go zatrzymał.
– Przestań zawracać panu głowę – skarciła ją szorstko służąca. – Podejdź do kuchennych drzwi.
Drzwi znów zaczęły się zamykać, ale tym razem Selina była na to przygotowana. Szybko wsunęła stopę w szparę przy progu i skrzywiła się, bo nacisk ciężkiego dębowego skrzydła był dość bolesny, ale nie zamierzała ustąpić.
– Lordzie Westcroft – powtórzyła głośniej – jestem zziębnięta, mokra i zmęczona. Powiedziano mi w agencji, że pilnie potrzebuje pan guwernantki, więc jeśli pan nie chce, bym zawróciła na pięcie i wsiadła do następnego dyliżansu do Londynu, radziłabym zaprosić mnie do środka. I skierować w stronę najbliższego rozpalonego kominka.
Matthew czuł, jak ogarnia go strach. Kobieta stojąca przed nim wcale nie wyglądała na guwernantkę, ale wypowiadała się jak typowa przedstawicielka tej profesji. Przybrała ton łączący w sobie autorytet i dezaprobatę, tak skutecznie, że słysząc ją, bezwiednie wyprostował plecy. W pierwszym odruchu miał ochotę do niej podbiec, wciągnąć ją do domu i poprosić, by się rozgościła.
Powstrzymał się jednak. Nawet człowiek z bardzo świeżym tytułem wiedział, że nie wolno o nic błagać, zwłaszcza przy służbie.
– Panna Salinger? – spytał, przypominając sobie nazwisko figurujące w liście z agencji. Zapamiętał je po dwóch długich miesiącach poszukiwania guwernantki dla nieszczęśliwych dziewczynek powierzonych jego opiece.
– Miło mi pana poznać, lordzie Westcroft – oznajmiła filigranowa kobieta, choć nie sprawiała wrażenia zachwyconej. Matthew przyjrzał jej się uważniej i odkrył, że mimo zabrudzeń, zapewne odzwierciedlających trudy podróży w niesprzyjającej pogodzie, jej suknia i płaszcz były w dobrym gatunku i porządnie uszyte. Cerę miała jasną i gładką, a jej włosy, choć zmierzwione wiatrem, były gęste i zdrowe. Nie mógł uwierzyć, że początkowo wziął ją za żebraczkę.
– Proszę wejść do mojego gabinetu – zaproponował, machnięciem wskazując na korytarz odchodzący od mrocznego holu. – Rozpalono tam w kominku, wiec jest ciepło.
– Dziękuję.
Ruszyła za nim sztywnym krokiem; nasiąknięta spódnica zostawiała mokry ślad na posadzce.
– Guwernantki wyglądają jak żebraczki, to niby jak mam rozróżnić – mamrotała za ich plecami pani Fellows, gospodyni, którą Matthew odziedziczył wraz z tym domem.
– Proszę wejść i się ogrzać – zachęcił, patrząc, jak panna Salinger podchodzi do buzującego na palenisku ognia. Odniósł wrażenie, że lekko opuściła ramiona, jakby się wyzbywała usztywniającego je napięcia. W holu przez moment naprawdę się bał, że spełni groźbę i wróci do Londynu. Właściwie wcale by jej się nie dziwił po przywitaniu, jakie ją spotkało, czy choćby po obejrzeniu ponurej fasady Manresa House. Posiadłość, stojąca samotnie na skraju wrzosowiska, wyglądała dość odpychająco.
– Przepraszam za moją niechlujną powierzchowność – odezwałam się w końcu panna Salinger. – Woźnica nie chciał mnie podwieźć pod sam dom, a droga przez podjazd okazała się… trudna. – Uniosła rękę, by odgarnąć z twarzy luźny kosmyk włosów. Odwróciła się do Matthew z niepewnym uśmiechem. – Wpadłam do kałuży.
W momencie, gdy ich spojrzenia się spotkały, przeszył go dziwny dreszcz; nie zaznał czegoś takiego od bardzo dawna. Szybko przywołał się w duchu do porządku i powściągnął chęć przyjrzenia się z bliska regularnym rysom i apetycznym krągłościom panny Salinger. Nie mógł ryzykować, że przez jego niestosowne spojrzenie mogłaby zrezygnować z posady.
– Mam nadzieję, że podróż zanadto pani nie zmęczyła – powiedział, zastanawiając się, jak długo należy podtrzymywać niezobowiązującą rozmowę, nim będzie mógł zaprowadzić guwernantkę do pokoju dziecięcego i oficjalnie przekazać jej pod opiekę swoje dwie bratanice. Odpowiedzialność za ich los niezmiernie mu ciążyła przez ostatnie dwa miesiące i nie mógł się wprost doczekać, by znów odpowiadać tylko za siebie.
Panna Salinger popatrzyła na niego ciemnymi oczami i na jej wargach zaigrał lekki uśmiech. Jakby dostrzegła jego zniecierpliwienie, choć tak starannie próbował ją ukryć.
– Mieszkacie naprawdę daleko od Londynu – powiedziała.
– Jest pani pierwszy raz w północnym Yorkshire?
– Owszem. – Wyraźnie zadrżała, spoglądając ponad jego ramieniem za okno. – Żałośnie mało podróżowałam.
– Przyjechała pani z Londynu?
– Z Cambridge. Proszę mi wybaczyć, lordzie Westcroft, ale odnoszę wrażenie, że wolałby pan być teraz gdzie indziej.
Matthew zmarszczył brwi; zaskoczyła go nie tyle zuchwała bezpośredniość jej słów, co fakt, że tak łatwo rozszyfrowała jego nastrój.
– Dzieci bardzo chcą panią poznać – skłamał gładko.
Na wzmiankę o nowych podopiecznych spojrzenie panny Salinger wyraźnie złagodniało, a nawet pojawił się w nim ciepły błysk.
– Niech mi pan o nich opowie – poprosiła. Zdjęła płaszcz i przewiesiła go sobie przez ramię. Pod spodem miała skromną szarą suknię, bardzo odpowiednią dla guwernantki. Suknia była praktyczna, z ciemnego materiału i z długimi rękawami, a do tego miała prosty, pozbawiony wszelkiej frywolności krój… ale i tak nie ukrywała wąskiej talii i uroczej krągłości bioder.
– Priscilla ma dziewięć lat, jest spokojna i uważna, lubi książki i muzykę. Theodosia ma siedem lat… – Urwał, niepewny, jak dyplomatycznie opisać charakter młodszej z bratanic. – Jest żywiołowa i ciekawa świata… i bardzo lubi wychodzić z domu.
– Brzmi fantastycznie. Dużo się uczyły do tej pory?
– Trochę. – W istocie nie miał pojęcia, co odpowiedzieć. Nim jego brat zmarł przed rokiem, Matthew nawet nie wiedział, że ma bratanice. Przez rozłam w rodzinie wszelkie kontakty ograniczano do absolutnego minimum, a brat nie uznał za stosowne powiadomić go o narodzinach Priscilli i Theodosii. Matthew zresztą bardzo sobie cenił wolność i brak wszelkich zobowiązań.
Do czasu, pomyślał z niechęcią. Teraz już nie mógł się od nich wymigać. Został lordem, opiekunem obu dziewczynek, odpowiadał za posiadłość i wszystkich jej mieszkańców.
– Proszę pozwolić, że panią do nich zaprowadzę, a potem gospodyni, pani Fellows, wskaże pani kwaterę – powiedział, biorąc od panny Salinger wciąż ociekający wodą płaszcz. Przypadkowo musnął jej dłoń, miękką i delikatną. Natychmiast cofnęła rękę, a nagły wyraz nieufności na jej twarzy kazał mu się cofnąć o krok. – Proszę tędy.
Zostawił płaszcz w holu i wprowadził pannę Salinger szerokimi, skręcającymi łukowato schodami na piętro, a potem węższymi, znacznie mniej reprezentacyjnymi na drugie, gdzie mieścił się pokój dziewczynek. Trzymała się kilka stopni za nim i rozglądała, jakby chciała jak najlepiej zapamiętać każdy szczegół otoczenia. Była w niej jakaś cicha energia, jakiej ten dom rozpaczliwie potrzebował.
Matthew stanął przed drzwiami pokoju, przygotowując się na scenę, którą mógł zastać w środku.
– Odejdź – zawołał pozbawiony wyrazu głos, kiedy Matthew otworzył drzwi.
Pokój prezentował się schludnie, panował w nim wręcz nienaturalny porządek, a dwie dziewczynki siedzące obok siebie na podokiennej ławie patrzyły na deszcz przez zaparowane okno.
– Dziewczynki, to jest panna Salinger, wasza nowa guwernantka – powiedział Matthew.
Theodosia zaczęła się odwracać, wyraźnie zainteresowana, ale siostra powstrzymała ją zdecydowanym szarpnięciem za ramię. Matthew poczuł, że wzbiera w nim irytacja. Wiedział, że dziewczynki przeżywają żałobę i potrzebują dużo czasu, by poczuć się trochę lepiej, ale nie wolno tolerować braku podstawowej uprzejmości.
– Dziewczynki – zaczął jeszcze raz. – Chodźcie się przywitać z waszą nową guwernantką.
Obie powoli wstały. Priscilla posłała mu niechętna spojrzenie, odrzuciła do tyłu jasne włosy i popatrzyła wyzywająco na ubłoconą suknię panny Salinger.
– Dzień dobry – odezwała się Selina. – Miło mi was poznać, lady Priscillo i lady Theodosio.
– Przyszła tu pani pieszo? – spytała wyniosłym tonem Priscilla. – W taki deszcz?
– Tylko od bramy na końcu podjazdu – wyjaśniła Selina. Widząc jej niezmącony spokój, Matthew miał ochotę wymknąć się z pokoju, zostawiając ją samą na pastwę bratanic.
– To było głupie.
– To było konieczne. – Wzruszyła ramionami. – A odrobina błota jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Priscilla zmarszczyła nos, natomiast jej młodsza siostra próbowała stłumić uśmiech, co nie uszło uwadze Matthew.
– Nie mogę się doczekać, żeby was lepiej poznać, dziewczynki – powiedziała panna Salinger. – Jutro zdecydujecie, czego chciałybyście się uczyć.
– Możemy wybierać? – Theodosia niemal podskoczyła, oczy jej rozbłysły. – Ja chcę się uczyć łucznictwa… bo wszyscy najdzielniejsi wojownicy potrafią strzelać z łuku.
– Nie jestem pewien, czy panna Salinger miała na myśli akurat łucznictwo.
Theodosia wydęła usta, jednak widząc kątem oka, że guwernantka mruga porozumiewawczo do młodszej z dziewczynek, Matthew odetchnął. Sam słabo sobie radził w kontaktach z bratanicami, ale wszystko wskazywało na to, że panna Salinger doskonale sobie radzi. Uznał, że to mu pozwoli usunąć się na drugi plan i poświęcić najbliższe tygodnie na lepsze poznanie domu i posiadłości. A później, kiedy już dziewczynki oswoją się z panną Salinger, będzie mógł uciec z powrotem do Indii, do życia, które bardzo mu odpowiadało.ROZDZIAŁ DRUGI
Selina przeciągnęła grzebieniem po włosach i westchnęła z zadowoleniem. Pierwsze zetknięcie z Manresa House może pozostawiało nieco do życzenia, ale wchodząc do swojego pokoju, zobaczyła, że gospodyni kazała już pokojówkom napełnić wielką wannę gorącą wodą, żeby Selina mogła się wykąpać i umyć włosy przed obiadem.
Szubko upięła jeszcze wilgotne loki i przejrzała się w niewielkim lustrze. Była blada i zmęczona podróżą.
Otrząsając się z melancholijnych myśli o dawnym życiu, wstała, wygładziła spódnicę i skierowała się do jadalni położonej na parterze. Tego wieczoru miała jeść posiłek z lordem Westcroftem, zamierzała więc wykorzystać okazję, żeby omówić z nim plany kształcenia dziewczynek i trochę więcej się o nich dowiedzieć. Zakładała, że potem będzie jadać z dziećmi w ich pokoju.
Przez ostatni rok Selina nauczyła się cicho poruszać, nieustannie świadoma, że znajduje się w cudzym domu i nie powinna zwracać na siebie nadmiernej uwagi. Przechodząc koło bawialni, zatrzymała się przy otwartych drzwiach. Lord Westcroft był w środku, stał przy jednym z wielkich mahoniowych stołów, pochylony nad blatem. Obserwowała go przez moment, dostrzegając jego głębokie skupienie i małą pionową zmarszczkę między brwiami, kiedy wodził palcem po papierze.
Znienacka podniósł wzrok i napotkał jej spojrzenie. Selina się zawstydziła, ale zmusiła się do uśmiechu. Widząc zaciekawienie w jego oczach, odruchowo podniosła dłoń do szyi, jakby ten gest miał jej zapewnić ochronę, której potrzebowała przez ostatni rok. Nie wszyscy jej pracodawcy zachowywali odpowiednią powściągliwość i dystans.
– Panno Salinger – odezwał się z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
– Dobry wieczór – odpowiedziała, wykonując głęboki ukłon. Weszła do pokoju i zobaczyła z bliska dokument, który tak go interesował. Była to wielka, dobrze narysowana mapa, z kontynentami pomalowanymi na różne kolory; morza opisano na niej ozdobnym, krągłym pismem. Obok leżał mniejszy, trochę wyświechtany mapnik, w który lord Westcroft spoglądał, dokonując jakichś porównań. – Mam nadzieję, że panu nie przeszkadzam.
– Znajdę czas na obiad – zapewnił ożywionym tonem. Nie ulegało wątpliwości, że postrzegał najbliższą godzinę jako okazję do przekazania jej odpowiedzialności za swoje bratanice, a później zamierzał wrócić do zajęć, które uważał za ważniejsze.
Selina poczuła ulgę, bo w gruncie rzeczy takie bezpośrednie, rzeczowe podejście bardzo jej odpowiadało. Obydwoje pragnęli tego samego; jak najlepiej zadbać o los dwóch pogrążonych w żałobie małych dziewczynek. Skoro lord Westcroft nie miał czasu na grzecznościowe pogawędki, zamierzała podczas obiadu dowiedzieć się jak najwięcej o nowych uczennicach i być może również trochę o człowieku, który zapewniał im opiekę.
– Pójdziemy? – Podsunął jej ramię.
Selina się zawahała, nieprzyzwyczajona do tego, by okazywano jej takie względy. Na poprzednim stanowisku guwernantki syna lorda i lady Gilchrist traktowano ją jak służącą, zawsze spychano w cień i nigdy nie zwracano się do niej bezpośrednio.
Ostrożnie położyła dłoń na przedramieniu lorda Westcrofta i pozwoliła mu się zaprowadzić do jadalni. Pomieszczenie było bogato urządzone, ale zniszczone jak reszta domu. Umieszczone w rogach świeczniki słabo oświetlały dużą przestrzeń. Selina zesztywniała, kiedy odsuwając jej krzesło, lord Westcroft otarł się o nią ramieniem, ale szybkie spojrzenie na jego twarz upewniło ją, że nie zrobił tego umyślnie.
Gdy tylko usiedli, pojawił się lokaj z dwoma talerzami i ustawił je ostrożnie, żeby nie rozchlapać znajdującej się w nich zupy.
– Powinienem opowiedzieć pani co nieco o losie Priscilli i Theodosi – zaczął lord Westcroft, unosząc łyżkę. Jego zachowanie trochę Selinę zirytowała, otwarcie dawał do zrozumienia, że chce jak najszybciej znów mieć spokój. Szybko napomniała się w duchu, przypominając sobie, że przecież właśnie tego chciała – uprzejmych, ale oficjalnych relacji z chlebodawcą.
– Proszę.
– Nie twierdzę, że dobrze znam dziewczynki – zaczął jakby z wahaniem. – Ich matka zmarła dwa lata temu. Ich ojciec, mój brat, zmarł dziewięć miesięcy temu. Byłem wtedy w Indiach i powrót do Anglii zajął mi kilka miesięcy, więc mieszkam z nimi dopiero od niecałych dziewięciu tygodni.
Wystarczająco długo, by poznać dwoje dzieci, gdyby naprawdę chciał i trochę się postarał.
– Wiele przeszły – odezwała się Selina, myśląc zwłaszcza o starszej z dziewczynek, szorstkiej i podejrzliwej. Można było się spodziewać takiego zachowania po stracie obojga rodziców w tak krótkim czasie.
– W istocie. Są w żałobie, ale potrzebują wyznaczenia granic. Obawiam się, że zanim wróciłem do Anglii, zajmowała się nimi jedna ze starszych krewnych, bo poprzednie guwernantki szybko rezygnowały z posady. To dlatego trochę… zdziczały. Powinny się zachowywać jak młode damy, a nie jak rozbrykane zwierzątka.
– Jak dzieci – sprostowała spokojnie Selina.
– Słucham?
– Są dziećmi, nie młodymi damami. Zostaną nimi aż za szybko, ale na razie są dziećmi.
Lord Westcroft przez chwilę świdrował ją twardym spojrzeniem, a potem machnął dłonią zrezygnowany.
– Nawet dzieci powinny przestrzegać pewnych zasad.
Selina pochyliła głowę. W istocie, dzieciom służyło jasne stawianie granic i pilnowanie ustalonego porządku dnia. Pod warunkiem, że towarzyszyła im miłość, zasłużone pochwały i pozytywne nastawienie.
– Jak pan sobie życzy, bym się do nich zwracała? Mam zawsze używać tytułów czy po prostu imion?
– Myślę, że imiona wystarczą – oznajmił z lekkim skinieniem. – Będzie pani je uczyć matematyki, historii i muzyki.
Selina czekała, ale nie padły żadne dalsze wskazówki.
– A co ze sztuką? I literaturą? Ze światem przyrody?
Lord Westcroft posłał jej stalowe spojrzenie.
– Nie obchodzi mnie, czym będzie pani zajmować dziewczynki przez cały dzień, pod warunkiem, że zyskają przyzwoite podstawowe wykształcenie.
– Wystarczające do czego? – spytała łagodnym tonem Selina.
– Co pani ma na myśli?
– No cóż, zakres nauczania będzie zależeć od tego, jaką przyszłość ma pan nadzieję im zapewnić. Jeśli zależy panu tylko na tym, by przyciągnęły uwagę odpowiednich dżentelmenów, powinny się skupić na muzyce, tańcu i zarządzaniu domowym budżetem. Jeśli zaś chce pan dla nich czegoś więcej, wówczas powinny zgłębić inne dziedziny.
Po ciężkiej ciszy, która zapadła przy stole, Selina zorientowała się, że powiedziała za dużo. Już w pierwszym dniu pracy zaryzykowała, że zostanie odesłana w niesławie do Londynu. A pragnęła tylko uświadomić lordowi Westcroftowi, że bratanice nie są jedynie uciążliwym zobowiązaniem, lecz żywymi ludzkimi istotami, które mają marzenia i ambicje.
– Zacznijmy od matematyki, historii i muzyki – odezwał się w końcu. – Kiedy już odpowiednio zgłębią te przedmioty, mogą swobodnie zaspokajać też inne zainteresowania. – Odpowiedź była wyważona, udzielona ze spokojem i dyplomatyczna, co zaimponowało Selinie. Sprostał rzuconemu przez nią wyzwaniu.
Jako drugie danie lokaj podał soczyste plastry kurczaka z warzywami.
– Będę się widywał z dziewczynkami w każde niedzielne popołudnie w moim gabinecie, żeby wysłuchać sprawozdania z ich postępów.
– Raz w tygodniu?
– Tak, w niedziele.
– Z pewnością będzie pan chciał je widywać częściej? Żeby nawiązać z nimi porozumienie, żeby je poznać.
– Są dziećmi, panno Salinger. I mają panią.
– Ale ja jestem tylko guwernantką, osobą sprawującą opiekę za pieniądze. Pan jest ich rodziną.
Lord Westcroft odłożył widelec i przez dłuższy czas nie przerywał ciszy.
– Nim nadszedł list donoszący mi o śmierci brata, nie miałem pojęcia o istnieniu Priscilli i Theodosi – powiedział w końcu. – One mnie nie znają. Jesteśmy spokrewnieni, ale nasze życia biegły zupełnie osobno, nic nas nie łączy.
– Jednakże… – zaczęła Selina, lecz lord Westcroft uciszył ją uniesieniem ręki.
– Będę je widywał raz w tygodniu, by mieć pewność, że uczą się tego, czego powinny i są otoczone należytą opieką. Przez resztę czasu pozostaną w pani rękach, panno Salinger.
Mówił tak stanowczo, że Selina poniechała dyskusji. Zastanawiała się, co podzieliło tę rodzinę tak głęboko, że lord Westcroft nie został nawet powiadomiony o narodzinach bratanic.
– Zrobię to, czego pan sobie życzy, milordzie – zapewniła. I o wiele więcej, dodała w duchu.
Matthew bezszelestnie przechodził przez hol. Miał na nogach jedynie skarpetki, butów pozbył się dla wygody. W domu panowała cisza, tak głęboka, że aż nienaturalna, rozlegające się od czasu do czasu skrzypnięcie drewnianego okna jeszcze potęgowało atmosferę lekkiej grozy. Na zewnątrz zahukała sowa, a potem jej cień przemknął za szybą
Czuł się nieswojo, niepokój nie opuszczał go od dziewięciu tygodni. Był znowu w Manresa House, choć przysięgał sobie, że nigdy tu nie wróci. W każdym pomieszczeniu czaiły się wspomnienia, o których wolałby zapomnieć, każda wnęka groziła przeniesieniem go do czasów, gdy był bezbronnym chłopcem. Gdyby mógł, kazałby zburzyć posiadłość, rozbijając kamień, z którego została zbudowana, a wraz z nim złą przeszłość.
To tylko budynek, powtarzał sobie. Nie mógł zmieść tego domu z powierzchni ziemi, bo stanowił ważne, znajome miejsce dla Priscilli i Theodosii. Miał tylko nadzieję, że kiedyś były w nim szczęśliwsze niż on i zachowały lepsze wspomnienia.
Cicho otworzył drzwi do biblioteki i od razu poczuł, że opuszcza go napięcie, jak zawsze, gdy tu wchodził. Już w dzieciństwie to miejsce miało dla niego szczególne znaczenie, było jego schronieniem, jako że ani rodzice, ani starszy brat nie okazywali żadnego zainteresowania tysiącami książek zapełniających półki. Wszedł do środka i poczuł, jak usta same układają mu się w uśmiech na widok znajomych tytułów. Nie mógł spać, ale przynajmniej nie musiał się nudzić.
Zdjął z półki upatrzony tom i odruchowo ścisnął, słysząc ciche kaszlnięcie tuż za plecami. Na moment serce zamarło mu w piersi, a wszystkie mięśnie napięły się w gotowości do działania, ale rozsądek powstrzymał go przed wymierzeniem ciosu na oślep. Przecież nic mu tu nie groziło. Atak tygrysa– ludojada, czy jadowitego węża był raczej niemożliwy.
Odwrócił się powoli, przybierając surową minę.
– Proszę mi wybaczyć, milordzie – odezwała się czerwona ze zmieszania panna Salinger. – Nie chciałam pana przestraszyć. Sądziłam, że wszyscy już śpią i miałam nadzieję, że nie weźmie mi pan za złe wypożyczenia jakiejś książki.
Oczywiście to była guwernantka. Mieszkała w tym domu od mniej więcej siedmiu godzin i już zaczynała mu być solą w oku.
Natychmiast skarcił się w duchu za to, że tak o niej pomyślał.
– Często pani wędruje po obcych domach w środku nocy, w dodatku bez świecy? – spytał cierpkim tonem.
– N– nie – wydukała.
Jej zakłopotanie sprawiło mu złośliwą satysfakcję. Patrzył, jak otwierała usta, by coś powiedzieć, ale nie znalazła właściwych słów. Nawet w mroku widział, że wargi ma pełne i różowe, z pewnością wielu mężczyzn fantazjowało o nich przez lata.
– Uczono mnie, by nigdy nie wnosić żywego ognia do biblioteki – oznajmiła w końcu.
– Kto panią tego uczył, panno Salinger? – Matthew sam przestrzegał tej reguły, ale wydawało mu się mało prawdopodobne, by guwernantka dorastała w domu z biblioteką.
– Ojciec.
Nie dodała nic więcej, więc stwierdził:
– Rozsądny człowiek. Miał jakiś pogląd na temat pory dnia najbardziej stosownej do odwiedzania biblioteki?
– Księżyc świeci wystarczająco jasno – odpowiedziała, nieznacznie unosząc podbródek.
Jak na zamówienie jasna tarcza wyłoniła się zza chmur i perłowy blask wpadł szerokim strumieniem przez okna. Oświetlił nie tylko rzędy książek, ale też białą koszulę nocną panny Salinger wystającą spod luźno zawiązanego szlafroka.
Matthew nie potrafił odwrócić wzroku. Był mężczyzną. Wprawdzie nigdy by nie wykorzystał zatrudnionej przez siebie kobiety, ale nie umiał obojętnie patrzeć na takie widoki.
Przełknął ślinę. Zamrugał. Panna Salinger była atrakcyjną młodą kobietą, wysoką i zgrabną. Tego wieczoru miała włosy luźno rozpuszczone, ciemne loki okalały twarz i spływały kaskadą na ramiona.
– W istocie – wymamrotał.
Poruszyła się nieznacznie, co wystarczyło, by tkanina koszuli jeszcze bardziej uwydatniła ponętne krągłości.
Matthew zamknął oczy i policzył do pięciu. Od zbyt dawna w jego życiu nie było kobiety.
– Znalazła pani to, czego szukała? – Na wszelki wypadek przesunął się w bok, żeby nie patrzeć bezpośrednio na nią.
– Jeszcze nie. Przeglądałam tytuły. To naprawdę wspaniała biblioteka.
Potwierdził niewyraźnym mruknięciem, bezwiednie znów szukając wzrokiem jej ust. Były bardzo różowe. I miło byłoby je pocałować…
Zły na swą słabość, odgonił swawolne myśli. Panna Salinger była zbyt ważna, by mógł sobie pozwolić na jakikolwiek śmielszy gest. Za nic w świecie nie mógł jej zniechęcić do nowej posady. Od dziewięciu tygodni czekał na guwernantkę i cierpiał emocjonalne tortury, patrząc, jak jego bratanice coraz bardziej zamykają się w sobie.
– Chętnie pomogę pani w szukaniu – zaproponował, uznawszy, że powinien zachęcić ją, by jak najszybciej wróciła do swojej sypialni. I zniknęła mu z oczu. – Co miała pani nadzieję znaleźć?
– Może coś z klasyki. _Iliadę_ albo _Odyseję._
Miała wyrafinowany gust literacki. Cóż, wydawało się to dość naturalne u guwernantki.
– Proszę… – Sięgnął do półki po lewej stronie i wyciągnął dwa tomy. – _Iliada_ i _Odyseja._ Później pani zdecyduje, którą chce przeczytać najpierw.
– Dziękuję – powiedziała z uśmiechem. Odbierając od niego książki, przesunęła palcami po jego dłoni. W pierwszym odruchu chciał gwałtownie cofnąć rękę, ale ostatecznie udał, że nic nie zauważył.
– Dobranoc, panno Salinger. – Zrobił krok w tył, żeby mogła przejść do drzwi. Kiedy się oddalała, odprowadził ją wzrokiem, zauważając miękkie kołysanie bioder pod bezkształtnym szlafrokiem.
– Daj mi siłę – wymamrotał pod nosem.
– Słucham?
– Dobrej nocy – powiedział głośniej.
Uśmiechnęła się jeszcze raz i zostawiła go samego, pogrążonego w dalekich od rycerskości myślach.