Szpieg jego królewskiej mości - ebook
Szpieg jego królewskiej mości - ebook
Rodzice lorda Benedicta Lucasa zostali przed laty zamordowani, a sprawców nigdy nie ujęto. Kiedy Benedict dorósł, został tajnym agentem. Miał w życiu dwa cele: pracę dla Korony i odnalezienie zabójcy. Wykonując misje, nigdy nie musiał pojawiać się na przyjęciach śmietanki towarzyskiej Londynu. Nowe zadanie jednak wymaga od niego powrotu do wyższych sfer. Pomaga mu w tym jego dobra znajoma, młoda wdowa, Genevieve Woollerton, wykorzystując swoje rozległe koneksje. Benedict nie spodziewa się, że Genevieve odegra bardzo ważną rolę w jego śledztwie, a także odmieni jego życie.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-291-1613-8 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Londyn, maj 1817_
– Czy mogę ci zaoferować przejażdżkę moim powozem, Genevieve?
Genevieve odwróciła się i spojrzała na mężczyznę, który stał obok niej na schodach kościoła Świętego Jerzego przy Hanover Square. Właśnie odbył się ślub ich wspólnych znajomych, na którym obydwoje byli świadkami.
Zaskoczył ją nie tyle ton głosu dżentelmena, co samo pytanie, bowiem na ulicy czekał jej własny powóz, który miał ją odwieźć do domu przy Cavendish Square. Chodziło również o to, że ona, Genevieve Forster, była owdowiałą księżną Woollerton, a dżentelmenem u jej boku był lord Benedict Lucas, znany w kręgu przyjaciół i znajomych jako Lucyfer. Istniała różnica w ich pozycji społecznej i aż do dzisiaj znali się jedynie z widzenia, toteż Benedict zwracając się do niej, powinien używać tytułu, a nie imienia.
– Genevieve?
Na dźwięk jego zmysłowego głosu przeszył ją dreszcz. Patrzył na nią zagadkowo czarnymi jak węgiel oczami, unosząc kpiąco brwi pod cylindrem, który nałożył w progu kościoła. Lucyfer – ten przydomek doskonale do niego pasował. Włosy, czarne jak noc, opadały miękko na kołnierz czarnego żakietu. Oczy miały kolor tak ciemnego brązu, że również wydawały się czarne. Ponadto Benedict miał wysoko osadzone kości policzkowe, ostro zarysowany nos i usta o ładnym wykroju. Od czasu do czasu te usta uśmiechały się zmysłowo, zwykle jednak pozostawały pogardliwie zaciśnięte.
Miał trzydzieści jeden lat, zaledwie o sześć więcej niż Genevieve, ale głębia emocji skryta w tych błyszczących czarnych oczach świadczyła o doświadczeniu życiowym znacznie przerastającym wiek. Zapewne po części spowodowane to było tragiczną śmiercią jego rodziców. Podobnie jak wszyscy w towarzystwie, Genevieve wiedziała, że Lucyfer przed dziesięciu laty znalazł ich oboje zamordowanych w wiejskiej posiadłości. Zabójców nigdy nie wykryto. Może dlatego Benedict Lucas zawsze ubierał się na czarno, z wyjątkiem białej koszuli. Oczywiście były to doskonale uszyte stroje, podkreślające szerokie ramiona, mocną klatkę piersiową, smukłe biodra i długie nogi w czarnych skórzanych butach do konnej jazdy. W takim stroju powinien wyglądać poważnie i praktycznie, ale jakimś dziwnym sposobem w czerni wydawał się jeszcze bardziej nieosiągalny i niebezpieczny.
Czyżby propozycja powrotu do domu w jego powozie miała oznaczać, że Genevieve dostąpi zaszczytu przekroczenia owej bariery niedosiężności? Gdyby się zgodziła, zyskałaby doskonałą okazję do wypełnienia obietnicy, którą złożyła przed tygodniem dwóm swoim najbliższym przyjaciółkom, Sophii i Pandorze. Niepewnie przeciągnęła językiem po ustach.
– To bardzo uprzejmie z pańskiej strony, milordzie, ale…
– Z pewnością damy tak śmiałej jak ty nie może wprawić w zdenerwowanie myśl o jeździe ze mną w jednym powozie, Genevieve.
Fakt, że użył słowa „śmiała”, natychmiast wzbudził jej czujność, sama bowiem użyła go przed tygodniem w rozmowie z Sophią i Pandorą. Wiedziała, że tę rozmowę słyszał jeden z dwóch najbliższych przyjaciół Lucyfera i być może również mu ją powtórzył. Jeśli tak, było to zachowanie niegodne dżentelmena.
Uniosła dumnie głowę i czujnie spojrzała na niego błękitnymi oczami.
– Nic mi o tym nie wiadomo, bym kiedykolwiek zachowywała się w sposób, który mógłbyś, milordzie, określić jako śmiały. – Nie była również pewna, czy w ogóle jest zdolna do takiego zachowania. Czym innym były przechwałki w rozmowie z przyjaciółkami, a czym innym wprowadzenie słów w czyn.
Poza tym Benedict Lucas był dżentelmenem, o którym całe towarzystwo rozprawiało przyciszonym tonem, o ile w ogóle odważyło się o nim mówić. Charakter miał porywczy i namiętny. Przed dziesięciu laty przysiągł sobie, że znajdzie mordercę rodziców, choćby miało mu to zająć całe życie, a gdy to uczyni, nie powierzy go sądom, lecz zabije własnymi rękami. Było również powszechnie wiadomo, że jest jednym z najlepszych strzelców w Anglii, a także doskonale włada bronią białą. Obydwie te umiejętności wyćwiczył podczas lat spędzonych w armii, był zatem człowiekiem w zupełności zdolnym do wprowadzenia obietnicy w czyn.
Gdy nie odpowiedział, zapytała prowokująco:
– A może doszły do ciebie inne słuchy, milordzie?
Benedict omal nie wybuchnął śmiechem. Wyraz lekceważenia zupełnie nie pasował do drobnej, uroczej twarzy Genevieve Forster. Jednakże od dziesięciu lat niełatwo było pobudzić go do śmiechu, toteż tylko uśmiechnął się kpiąco.
– Niczego takiego nie słyszałem, droga Genevieve. – Wciąż rozmyślnie zwracał się do niej po imieniu, zauważył bowiem, że zbija ją to z tropu. – Ale jestem pewien, że nie jest jeszcze za późno, by nadrobić ten brak, o ile zechciałabyś to uczynić.
Nie sposób było odmówić pani Forster urody. Błękitny czepek skrywał gęste, ogniste loki, a jej żywe oczy miały kolor bławatków. Nosek nad pełnymi zmysłowymi ustami był nieco zadarty, cerę Genevieve miała brzoskwiniową i choć była drobna, z dekoltu błękitnej sukni wyłaniały się pełne piersi. Benedict wiedział, że owdowiała przed rokiem. Nie miała żadnych męskich krewnych oprócz starszego od siebie o kilka lat pasierba, który odziedziczył po ojcu tytuł diuka. Dla nikogo nie było tajemnicą, że nie łączyły ich serdeczne stosunki. Dwie najbliższe przyjaciółki Genevieve niedawno zaangażowały się w nowe związki, przez co nie miały dla niej wiele czasu.
Benedict nigdy nie żerował na bezbronnych kobietach, ale dwudziestopięcioletnią wdowę trudno było nazwać bezbronną. Bliższa znajomość z nią mogłaby w najbliższych tygodniach posłużyć za zasłonę dymną dla jego szpiegowskiej działalności, a jej uroda i radość życia pozwoliłyby mu połączyć przyjemne z pożytecznym.
– Chyba że twoim zdaniem jazda ze mną w jednym powozie byłaby zbyt śmiałym wyczynem – dodał prowokująco.
Genevieve obruszyła się. Nie była niedoświadczoną młódką, lecz księżną i wdową, a od śmierci męża bardzo dbała o własną niezależność. Mogła robić, co jej się podobało, i nie zamierzała dać temu kpiarzowi satysfakcji, pozwalając, by ją uznał za tchórza.
– Absolutnie nie, milordzie – zapewniła go lodowato. – Zechciej poczekać chwilę, to odeślę swój powóz.
– I pokojówkę?
To było kolejne wyzwanie.
– I pokojówkę – zgodziła się chłodno po chwili namysłu.
Benedict Lucas podał jej ramię i sprowadził po schodach. Serce Genevieve zabiło szybciej, gdy jej dłoń w rękawiczce spoczęła na jego mocnym ramieniu. Na dole przeprosił ją i podszedł do swojego stangreta, ona zaś ruszyła w stronę swojego powozu.
– Czy jest pani pewna, wasza wysokość? – May, która od siedmiu lat była pokojówką Genevieve i dobrze wiedziała, jak okropne było małżeństwo jej pani z Josiahem Forsterem, niespokojnie spojrzała w stronę atrakcyjnego Lucyfera.
– Tak, jestem zupełnie pewna – odrzekła Genevieve z pewnością siebie, której nie czuła.
May jednak nie wydawała się przekonana.
– Słyszałam różne historie o tym dżentelmenie…
– Dość już tego, May. Dziękuję ci za troskę – przerwała jej Genevieve. Ona również słyszała różne historie na temat Lucyfera, ale cóż mogła zrobić, gdy rzucił tak oczywiste wyzwanie? Uciekać jak najdalej, podpowiadał rozsądek. Wiedziała jednak, że tego nie uczyni. Nie chciała już dłużej żyć tak jak wtedy, gdy była żoną Josiaha, bojąc się własnego cienia, choć na samą myśl o tym, że mogłaby się znaleźć sam na sam z mężczyzną, puls jej przyspieszał i zaczynała czuć mdłości. Ale cóż takiego Benedict Lucas mógł jej zrobić we własnym powozie w środku jasnego dnia?
– Czy to naprawdę konieczne, milordzie?
Benedict, zajęty zasuwaniem zasłonek w oknach powozu, uśmiechnął się do Genevieve Forster, która siedziała naprzeciwko, wpatrując się w niego z wyraźnym niepokojem.
– Nie sądzisz, pani, że słońce jest nieco zbyt jaskrawe?
Jeszcze przez kilka długich sekund nie odrywała od niego spojrzenia.
– Owszem, nieco oślepia – zgodziła się nieoczekiwanie.
– No właśnie. – Nie spuszczając oczu z jej twarzy, Benedict zaciągnął ostatnią zasłonkę. – Tak jest o wiele przyjemniej, prawda?
– O wiele. – Uśmiechała się chłodno, ale puls jej przyspieszył. – Niech mi pan powie, milordzie, czy był pan równie zdziwiony dzisiejszym ślubem jak ja.
– Nie. – Należało zachować dyskrecję. To, co pan młody powiedział mu w zaufaniu, musiało pozostać tajemnicą.
– A czy sądzi pan…
– Nie.
Genevieve Forster uniosła złociste brwi.
– Przecież jeszcze nie dokończyłam pytania.
Benedict uśmiechnął się drwiąco.
– To nie ma znaczenia, bo nie zamierzam roztrząsać prywatnych spraw młodej pary. – Przesunął spojrzenie na jej piersi. – Masz bardzo ładny naszyjnik.
– Ach… dziękuję. – Dłoń w rękawiczce instynktownie powędrowała do spoczywającego pomiędzy piersiami szafiru, wielkiego jak jajo drozda. – To był ślubny prezent – dodała sztywno.
– Twój mąż musiał był dżentelmenem o wyrafinowanych gustach, zarówno przy wyborze żony, jak i biżuterii, którą ją obdarzał – mruknął Benedict.
– Jeśli pan chce, może pan tak myśleć, Lucas. – Głos Genevieve był twardy jak lód. Benedict przymrużył oczy i zatrzymał na niej przenikliwe spojrzenie. Na jej policzki wystąpiły czerwone plamy, a piękne niebieskie oczy rozbłysły złością.
– Czy mam rozumieć, że książę nie był dżentelmenem o wyrafinowanych gustach? – powtórzył powoli.
– W ogóle nie był dżentelmenem – parsknęła. – I muszę panu powiedzieć, Lucas, że jeśli zaprosił mnie pan do swojego powozu z zamiarem pogłębienia naszej znajomości, to z pewnością nie uda się panu tego dokonać rozmową o moim świętej pamięci mężu.
Benedict uniósł brwi, zaskoczony jej bezpośredniością. Rozmowa z nią okazała się ciekawsza, niż mógłby przypuszczać.
– Twoje małżeństwo nie było szczęśliwe?
– Naturalnie, że nie.
– A czy tytuł książęcy nie rekompensował ci niedostatków diuka jako męża?
– Nie rekompensował. – W ciemnych oczach Benedicta Lucasa pojawił się błysk humoru, ale nastrój Genevieve nie poprawił się ani na jotę. – Być może powinnam pana ostrzec: następnym razem, gdy znajdzie się pan w towarzystwie damy, niech pan lepiej nie wspomina o jej nieżyjącym mężu.
– Jeśli cię uraziłem…
– Nie uraziłeś mnie, milordzie, po prostu nudzi mnie ta rozmowa. – Odsunęła zasłonkę i wyjrzała na ulicę. Zaskoczony Benedict przez dłuższą chwilę milczał. Jeszcze nigdy nie spotkał takiej kobiety jak Genevieve Forster, choć w ciągu ostatnich dwunastu lat poznał blisko wiele kobiet – kobiet, które pociągały go fizycznie, ale nie interesowały w żaden inny sposób – ani one same, ani szczegóły życia, jakie prowadziły, zanim go spotkały. Nie inaczej było w tym przypadku. Chciał użyć przyjaźni z Genevieve jako pretekstu do pojawiania się w towarzystwie. W przeszłości czynił tak wielokrotnie. Zwykle starał się unikać wszelkich balów i przyjęć; pokazywał się na nich tylko wówczas, kiedy było to konieczne ze względu na powinności szpiega. Ale Genevieve Forster pokazała charakter i wyraźnie dała mu do zrozumienia, że nie interesuje jej pogłębianie tej znajomości. Wbrew sobie Benedict poczuł się zaintrygowany.
– Czy jest jakiś sposób, bym mógł się zrehabilitować w twoich oczach?
Obróciła twarz w jego stronę i dostrzegł na jej czole zmarszczkę irytacji.
– Mogę ci powiedzieć, milordzie, że byłam nieszczęśliwa przez sześć lat małżeństwa, a przez ostatni rok nosiłam żałobę po mężu, do którego nie czułam nic oprócz niechęci i pogardy. Dlatego też w przyszłości zamierzam szukać w życiu jedynie przygód i dobrej zabawy.
Benedict wiedział, że między diukiem a żoną istniała wielka różnica wieku, ale aż do tej pory nie miał pojęcia, jak naprawdę wyglądało to małżeństwo. Zaczął się zastanawiać, dlaczego Genevieve była aż tak nieszczęśliwa.
– Sądzisz, że ja nie mógłbym dostarczyć ci przygód i zabawy? – zapytał prowokująco.
– Być może mógłbyś się stać pewnego rodzaju przygodą – stwierdziła już bardziej opanowanym tonem. – W końcu jesteś niebezpiecznym i trudnym do zdobycia… Lucyferem.
Benedict uniósł ciemne brwi.
– Czyżby?
– Och, tak. Ale jeśli chodzi o dobrą zabawę… nie, nie jestem o tym przekonana, milordzie.
Znów napotkał chłodny uśmiech i jego irytacja wzrosła.
– Skąd możesz o tym wiedzieć, pani, skoro dotychczas bardzo niewiele czasu spędziłaś w moim towarzystwie?
Genevieve wzruszyła ramionami.
– Milordzie, ta przejażdżka powozem w zupełności wystarczy, bym mogła mieć pewność, że nasze charaktery zanadto się różnią.
Frustracja Benedicta rosła z chwili na chwilę.
– Czy pojawisz się dziś wieczorem na balu u lady Hammond?
Odpowiedziało mu kolejne wzruszenie ramion.
– Jeszcze nie zdecydowałam, czy pójdę na ten bal, czy też na prywatną kolację z earlem Sandhurst.
Benedict wyprostował się na miejscu z wyraźnym zdumieniem.
– Zamierzasz zjeść kolację z Charliem Brooksem?
Niebieskie oczy popatrzyły na niego zaczepnie.
– Earl jest miły i czarujący, a ponadto przystojny jak grecki bóg.
Owszem, earl posiadał wszystkie te przymioty, a ponadto reputację największego uwodziciela w Londynie. Z pewnością był odpowiednim człowiekiem, by zaspokoić pragnienie przygód i dobrej zabawy. Benedict zastanawiał się, skąd się wzięła jego nagła irytacja i złość na Sandhursta. Czyżby aż tak dotknęły go słowa Genevieve o tym, że nie pasują do siebie? Może trochę, przyznał przed sobą. Ale, doprawdy, przegrać rywalizację z kimś takim jak Charlie Brooks?
– Wczesnym wieczorem jestem zajęty, ale później moglibyśmy zjeść kolację we dwoje, o ile sądzisz, że mogłoby ci to dostarczyć rozrywki i przygody.
– Sądzę, że nie, ale dziękuję za zaproszenie – odrzekła Genevieve chłodno.
– Dlaczego nie, do diabła? – prychnął Benedict.
– Cóż… Przede wszystkim nie podoba mi się to, że zajmuję drugie miejsce po jakimś innym spotkaniu, które ma się odbyć wcześniej.
– To jest spotkanie w interesach.
Lekko wzruszyła ramionami.
– W takim razie życzę panu więcej szczęścia w interesach niż w rozmowie ze mną.
Lucyfer nachmurzył się groźnie.
– Zachowujesz się nierozsądnie.
Genevieve spojrzała na niego ze współczuciem.
– Jestem pewna, milordzie, że wiele kobiet doceniłoby pańskie zainteresowanie, ja jednak bardzo niedawno uwolniłam się od nieszczęśliwego małżeństwa i potrzebuję czegoś nieco bardziej romantycznego niż to, co pan mi proponuje.
– Romantycznego… – Popatrzył na nią, jakby zupełnie postradała zmysły, ale Genevieve spokojnie wyglądała przez okno.
– Jesteśmy już przy moim domu. – Rzuciła mu nieobecny uśmiech. – Dziękuję za przejażdżkę, milordzie. Dała mi wiele do myślenia.
Lucas znów się zachmurzył.
– Rozrywki mają wiele twarzy, Genevieve – rzekł cicho. – I sądzę, że gdybyś się nad tym zastanowiła, to doszłabyś do wniosku, że więcej wiem o rozrywkach niż Sandhurst.
Genevieve uniosła brwi.
– Może nadejdzie kiedyś dzień, kiedy się nad tym zastanowię, ale z pewnością jeszcze nie dzisiaj.
– Jesteś bardzo naiwna, jeśli wierzysz, że przy kimś takim jak Charlie Brooks czekają cię tylko przygody i zabawa.
Prawdę mówiąc, Genevieve już teraz bawiła się doskonale. Wyszła za mąż bardzo młodo i wcześniej nie miała okazji flirtować z mężczyznami, ale mimo to nie miała ani cienia wątpliwości, że wzbudziła zainteresowanie Benedicta Lucasa, udając, że ten zupełnie jej nie pociąga. Może rzeczywiście była naiwna, gdy chodziło o dżentelmenów z towarzystwa, ale nie była głupia i wiedziała, że mężczyzny takiego jak on nie pociągają łatwe wyzwania. Zaproponował jej przejażdżkę, bo uznał ją za łatwą zdobycz. Pomyślała z zachwytem, że wzbudzenie zainteresowania takiego mężczyzny jest ogromnie podniecające, i wzruszyła ramionami.
– Wspomniałam już, że chciałabym poczuć się adorowana, zanim w ogóle rozważę wzięcie sobie dżentelmena za kochanka.
– Sandhurst…
– Sandhurst przysłał mi kwiaty i czekoladki, a także piękny bilecik – uśmiechnęła się.
– Bo ma nadzieję, że wieczorem trafisz do jego łóżka.
Genevieve lekko skłoniła głowę.
– Naturalnie, zdaję sobie z tego sprawę. Ale nadzieje Sandhursta nie wystarczą jeszcze, by tak się stało.
Chyba żadna jeszcze kobieta nie potrafiła go tak rozzłościć i sfrustrować jak Genevieve. Rzadko okazywał emocje, co oczywiście nie oznaczało, by ich nie odczuwał. Po prostu wolał ich nie ujawniać. Teraz skrzywił usta z niechęcią.
– Nie widzę zupełnie nic romantycznego w tym, że Sandhurst próbuje cię zmiękczyć kwiatkami, czekoladkami i bilecikami, wyłącznie po to, byś poszła z nim do łóżka zaraz po wspólnej kolacji.
Genevieve popatrzyła kpiąco.
– A czy ty nie oczekiwałbyś ode mnie tego samego, tylko bez kwiatów, czekoladek i bilecików, gdybym zgodziła się spotkać z tobą na balu lady Hammond?
Benedict parsknął ze zniecierpliwieniem.
– Nawet jeśli tak, to przynajmniej szczerze wyraziłem swoje intencje.
– Może zbyt szczerze? – zapytała z pewną dozą współczucia.
– Jesteś niesłychanie irytującą kobietą, Genevieve.
– Teraz dopiero mówisz szczerze, Benedikcie. – Zaśmiała się.
Czarne oczy patrzyły na nią przez szerokość powozu. Benedict niecierpliwie potrząsnął głową.
– Jeśli zechcesz, znajdziesz mnie wieczorem na balu u lady Hammond.
Znów chłodno skłoniła głowę.
– Zachowam tę łaskawą propozycję w pamięci, a teraz, jeśli nie masz nic przeciwko temu… – Spojrzała wymownie na drzwi powozu. Benedict nie miał wyboru: musiał wyjść i pomóc jej wysiąść. Jeszcze raz skinęła mu głową, weszła na schody prowadzące do frontowych drzwi i znikła w środku. Lucas pomyślał ponuro, że ani razu nie obejrzała się w jego kierunku.