Szpital w dżungli - ebook
Szpital w dżungli - ebook
Doktor Layla Morrison postanawia na dwa miesiące wyjechać z Nowego Jorku do Tajlandii. Jest to krok na drodze do kariery, ale także sprawdzian, czy naprawdę wygasły jej uczucia do Arla, przystojnego lekarza, z którym ma współpracować w szpitaliku w tajlandzkiej dżungli. Ich drogi rozeszły się kilka lat wcześniej, gdyż każde z nich inaczej widziało swoją przyszłość. Żadne nie było gotowe na ustępstwa. Może tym razem będzie inaczej?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-6711-3 |
Rozmiar pliku: | 623 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Pamiętam, jak było, mamo. Ale byliśmy ze sobą dwa lata i sprawy zasługują na lepsze zakończenie. Kiedy pojawiła się ta szansa i Ollie…
Ollie, czyli doktor Oliver Benedict, przełożony i opiekun naukowy Layli Morrison, oraz – och, jak życie bywa pogmatwane! – dziadek Arla, miał do obsadzenia stanowisko swojego zastępcy: wiceszefa kliniki chirurgicznej. Była czołową kandydatką. Ale pod drodze czekało ją jeszcze zadanie specjalne.
– Nie wiem, czy Arlo został powiadomiony, że Ollie wysyła akurat mnie. Kontakt z Arlem jest utrudniony. Dla Arla mój przyjazd może być zaskoczeniem.
Według doktora Benedicta, Arlo potrzebował pomocy. Został sam. Jego asystent medyczny wrócił na jakiś czas do Indii.
Podczas dwuletniego związku z Arlem Layla nasłuchała się o jego planach pracy w Tajlandii. Zgłaszając się na wyjazd, wiedziała, na co się pisze. Ośrodek medyczny w sercu dżungli. Ciężka harówka. Żadnych wygód.
Zapewnienie opieki medycznej miejscowej ludności było obsesją Arla. Zew dżungli stał się przyczyną, z której rozpadł się ich związek.
– Nie wiem, czy to odskocznia do dalszej kariery, ale ta delegacja pozwoli mi zamknąć jakiś rozdział w moim życiu. Z tego związku oboje wyszliśmy poobijani. Mam nadzieję, że to będzie szansa dla mnie, może również dla Arla, żeby zbudować sobie nowe życie.
Po rozstaniu z Arlem Layla próbowała znaleźć szczęście z innym mężczyzną. Zakończyło się to całkowitą klęską. Wszystko, co robił Brad, porównywała z tym, jak sprawy poprowadziłby Arlo. W sumie nie było czego porównywać.
Kariera zawodowa układała się jej całkiem dobrze. Była jednym z czołowych chirurgów w zespole doktora Benedicta. Jej umiejętności były doceniane. Miała perspektywę awansu. Pozostawało do uporządkowania życie osobiste.
Nie potrafiła się emocjonalnie otrząsnąć ze związku z Arlem. Wciąż dręczyły ją pytania, co by było, gdyby… Nadszedł czas, by przeszłość pozamiatać.
Westchnęła na tyle głośno, że matka na drugim końcu linii musiała to usłyszeć.
– To w końcu tylko dwa miesiące. Potem wrócę do domu, chyba na nowe stanowisko. Ollie dał mi do zrozumienia, że mam największe szanse. Życz mi szczęścia, bo praca w szpitalu w środku dżungli trochę mnie przeraża… – Nie tyle może praca, dodała w myślach, co perspektywa zetknięcia z Arlem. – Tak, mamo, będę ostrożna. Podziękuj tacie za SUV-a. Na tutejszych drogach bardzo się przyda…
Ojciec zatelefonował w kilka miejsc i terenówka czekała na nią na lotnisku. Czysta magia. Ale tata miał kontakty w Tajlandii. Właściwie miał kontakty wszędzie. Rodzice zawsze starali się ułatwić jej życie. Arlo twierdził, że zepsuli ją z kretesem.
W każdych okolicznościach mogła liczyć na ich wsparcie. Czasami z małą domieszką narzekania, bo pomysł rodziców na jej życie był całkiem inny niż jej własny. Lekarzem chciała być jednak od dziecka.
A teraz ma sprawdzać swoje umiejętności zawodowe w dżungli, u boku mężczyzny, z którym związana była dwa lata! Pomieszanie z poplątaniem!
Po rozmowie z matką ruszyła w trasę.
– Dwa lata! – wykrzyknęła, gwałtownie skręcając, by ominąć dziurę w polnej drodze.
Arlo Benedict był kolegą rezydentem i decyzja o dzieleniu z nim mieszkania miała przesłanki praktyczne. Dla Arla wymiar finansowy miał znaczenie. Dziadek Ollie wspierał go na studiach, ale na minimalnym poziomie. Klinika dziadka wymagała sporych nakładów. A rodzice, również lekarze, nie śmierdzieli groszem. Poświęcili się medycynie w dżungli.
Kiedy Layla go poznała, ledwie dawał sobie radę. Nie narzekał, ale nie było go stać na ekscesy. Czasami nawet na wyjście na pizzę i piwo z kolegami. Brał dodatkowe zajęcia, gdy powinien był ślęczeć nad książkami. Podziwiała jego oddanie medycynie. A przy tym był przystojny.
Gdy wspomniała, że ma wolną sypialnię i gotowa jest mu ją tanio podnająć, rzucił się na okazję, zaznaczając, że wyniesie się natychmiast z końcem rezydentury.
Wspólne lokum miało wszystkie zalety i jedną zasadniczą wadę. Przekształciło się w dwuletni związek. Nie miała związków w planach, w każdym razie nie do momentu, gdy zacznie się wspinać po szczeblach kariery. On zresztą też nie chciał się wiązać.
Im dłużej jednak z nim była, tym stawał się bliższy. Te dwa lata ją zmieniły. Zaczęła pragnąć czegoś, o czym wcześniej nawet nie myślała. Chciała go mieć dla siebie, choć tego nie było w umowie.
Uległa jego urokowi czy pociągało ją to, że stanowił wyzwanie? Pewnie jedno i drugie. Ostatecznie nie miało to znaczenia, bo i tak odszedł. Tak, jak zapowiadał od początku.
Koniec nie był miły. Wrzaski, płacz. Winiła go za wszystko, choć w głębi duszy od początku wiedziała, że nie potrafi go zatrzymać. Ale ignorowała to przeczucie.
Och, w założeniu miał to być związek wyłącznie przyjacielski. Nie minęły jednak nawet dwa tygodnie, gdy wspólny odpoczynek dwojga studentów chirurgii, na kanapie i z butelką wina, zakończył się… No właśnie.
Następnego dnia oboje się zarzekali, że to się nie powtórzy. Powtarzało się regularnie przez dwa lata. Teraz, pięć lat później, kiedy jej zawodowa kariera ułożyła się zgodnie z planem, Arlo pozostawał sprawą do załatwienia. Musiała emocjonalnie zamknąć ten rozdział; nie chciała być samotna przez resztę życia. Związki nie były najwyraźniej jej mocną stroną. Brad również był tego przykładem. A zegar biologiczny tykał.
Czy go kochała? Z pewnością. Ale nie na tyle, by pojechać za nim na koniec świata i wyrzec się ambicji. Żadne z nich nie było gotowe do takich poświęceń.
Właściwie dlaczego tu przyleciała? Szczerze rzecz ujmując, rzuciła się na tę szansę bez głębszego zastanowienia. Gotowa była stawić czoło każdemu wyzwaniu, by zapewnić sobie awans.
A skoro się zgłosiła, nie mogła się wycofać. Oświadczenie szefowi, że zmieniła zdanie i nie chce pracować przez dwa miesiące u boku dawnego chłopaka w małym szpitalu w tajlandzkiej dżungli, mogłoby tylko zaszkodzić karierze.
No i teraz jest tutaj, w Tajlandii, pełna obaw, jak Arlo zareaguje na jej widok. Zwłaszcza jeśli nie otrzymał wiadomości od dziadka.
Gdyby jednak przyjechała tu z nim pięć lat wcześniej, nie byłby to dwumiesięczny pobyt, ale dożywotnie zesłanie. Ta myśl też ją przerażała.
Ojciec zawsze powtarzał: „Trzeba robić wszystko, by wspiąć się na kolejny szczebel”. Nie mogła mieć pewności, że ten wyjazd zaprowadzi ją wyżej, ale bezsprzecznie pozwoli jej rozszerzyć praktyczną wiedzę medyczną.
Czyli, jeżeli wszystko pójdzie dobrze, za dwa miesiące będzie lepszym lekarzem i ogarnie się emocjonalnie. Udowodni Olliemu, że potrafi grać w zespole. To zaś nie zawsze było oczywiste. Miała opinię osoby, która bywa oschła i trzyma się na uboczu.
Dorastając, nauczyła się niezależności. Ojciec, fotoreporter, podróżował po świecie; matka, aktorka filmowa, też była ciągle w rozjazdach. Czasami jednak demonstrowanie niezależności może być szkodliwe. Nawet ona zdawała sobie z tego sprawę. Arlo wielokrotnie zwracał jej na to uwagę.
Tylko w nielicznych wspomnieniach rodzina pojawiała się w komplecie. Zwykle ojciec lub matka byli gdzieś daleko, każde zajęte swoją karierą.
Odejście Arla wzmocniło ciche przeświadczenie, że nie jest osobą, z którą warto być na dłużej. W rezultacie łatwiej było stawiać na niezależność i trzymać ludzi na dystans, niż ryzykować kolejne odrzucenie.
Miała nadzieję, że nauczy się z tym żyć i być szczęśliwa. No, wystarczająco szczęśliwa.
Czasami jednak wracały wspomnienia tego wieczoru na kanapie z butelką wina. I nie dawały się przegonić. Emocjonalnie utknęła na złym etapie. Musi się z tego stanu wyrwać.
Z tego punktu widzenia wyprawa do Tajlandii była nie tylko szczęśliwym zbiegiem okoliczności, była wręcz konieczna. Stanowiła szansę, by udowodnić samej sobie, że uczucia, jakie żywiła do Arla, przypisane były do określonego miejsca w czasie i przestrzeni i nie mają wpływu na jej dalsze życie.
Gdzie teraz jest dokładnie?
Nawigacja satelitarna w telefonie była nieprzydatna, nie miała zasięgu. Na mapie też tej drogi nie było.
Pozostawało ufać, że jedzie we właściwym kierunku. Do miejsca, gdzie najprawdopodobniej nie ma elektryczności ani bieżącej wody.
W takich warunkach wychował się Arlo. Tu chciał wrócić jako lekarz. Dorastał w dżungli, bo tu pracowali rodzice. Chciał żyć jak oni i twierdził, że do takiego życia pasuje najlepiej. Wkrótce będzie mogła to naocznie sprawdzić.
Zobaczyła przed sobą mężczyznę na słoniu i gwałtownie skręciła. Terenówkę zarzuciło i wylądowała w rowie z przebitą oponą. No to jestem ugotowana, pomyślała.
Bez przekonania sprawdziła telefon. Zgodnie z oczekiwaniem: nawet jednej kreski zasięgu. Żadnej szansy na kontakt z kimkolwiek. I co teraz? Wywaliła się na pierwszej przeszkodzie.
– Cholera…
Okrążyła samochód kilkakrotnie, oceniając sytuację. W końcu usiadła na pokrytej kurzem drodze, licząc, że pojawi się ktoś, kto wyciągnie ją z tarapatów.
Może będzie przejeżdżała terenówka z linką holowniczą? Może nawet sam Arlo? Ale jedyną osobą na drodze był zasuszony staruszek pchający wózek z warzywami, ziołami i kurczakami w klatkach. Uśmiechnął się do niej życzliwie, wygłosił mowę, z której nie zrozumiała ani słowa, po czym schwycił uchwyty wózka i oddalił się w ślimaczym tempie.
– I wszystko jasne – oświadczyła, ruszając przed siebie z nadzieją, że natknie się na kogoś lub natrafi na wioskę.
Godzinę później zatrzymała się, by trochę odpocząć. Siedząc na przydrożnym kamieniu, obserwowała, jak dzika świnia zjada leżące na ziemi owoce papai.
Przez ostatnie miesiące przed odejściem Arla do znudzenia mówili o jego planach. Widziała dżunglę jego oczami. To było miejsce, gdzie nic nie przychodziło łatwo. Transport i łączność były ograniczone. Nie, nie winiła go za tę obsesję. Po prostu jej nie podzielała. Nie widziała się w takich warunkach. Nawet teraz te dwa miesiące wydawały się jak wieczność.
Wstała i ze zdziwieniem dostrzegła staruszka z wózkiem. Powoli szedł w jej kierunku. Kiedy znalazł się obok niej, znów zaczął mówić. Nie rozumiała słów, ale gesty były oczywiste. Ma usiąść w częściowo teraz pustym wózku, a on zawiezie ją dalej.
– Wioska – oznajmiła ze świadomością, że nie potrafi poprawnie wymówić nazwy. – Wioska, gdzie jest duży figowiec.
Wskazała na drzewko figowe przy drodze i zatoczyła krąg rękami dla zobrazowania, że chodzi jej o duże drzewo. Arlo pewnie pokładałby się ze śmiechu. Musiało to wyglądać, jakby w środku tropikalnego lasu z miejscowym dziadkiem grała w kalambury.
– Duży figowiec – powtórzyła jeszcze kilka razy.
Staruszek najwyraźniej nie miał pojęcia, o co jej chodzi, ale wskazywał na wózek: taksówka czeka.
Wymuszając uśmiech, przyjęła ofertę, choć wolałby, żeby wózek nie był wyściełany ostrą słomą i nie musiała go dzielić z kurczakami oraz kudłatym brązowym psem w białe łaty, którego staruszek dokooptował gdzieś po drodze.
Usadowiła się wśród współpasażerów i przymknęła oczy. Arlo przed odejściem powiedział jej, że cierpi na przerost ambicji. Wciąż bolało, nawet jeżeli była to prawda. Ale przynajmniej dzięki ambicji, mruknęła do siebie, mieszka w cywilizowanym świecie. Życie tutaj okazuje się trudne, a nawet jeszcze nie dojechała na miejsce.
Arlo może być najbardziej życzliwym, altruistycznym i przepełnionym humanitaryzmem człowiekiem na świecie, ale takie życie jest nie dla niej. Upewniała się o tym z każdą chwilą.
– Ze wszystkich lekarzy, jakich miał pod ręką, wybrał ciebie? – Arlo pokręcił głową tyleż ze zdumieniem, co z rozbawieniem. – Ty w dżungli to równie nieprawdopodobny scenariusz, jak ja w nowoczesnym szpitalu. Ale z pewnością masz umiejętności, które są tu potrzebne… – Przygryzł wargę, by nie parsknąć śmiechem. – Zatem witaj.
Przez chwilę nie podnosiła powiek, by nie oglądać skutków swojej pochopnej decyzji. Na jego widok odebrało jej oddech. Tak jak kiedyś. Tyle że w tropikalnej scenerii wyglądał… nawet lepiej.
Wysoki, przystojny, o mocnych męskich rysach. Nabrały dodatkowej twardości, co czyniło go jeszcze bardziej atrakcyjnym. Długie blond włosy pojaśniały od słońca i lekko falowały. Pamiętała, jak owijała je wokół palców. Przenikliwe niebieskie oczy nadal wydawały się zaglądać w głąb duszy. Ale najbardziej urocze były dołeczki w policzkach.
– Gdybym miała wybór, to wjechałabym tu inaczej – stwierdziła, wyjmując źdźbło słomy z włosów. – Ale jestem. Owszem, Ollie wybrał mnie.
– Nic mi nie powiedział…
– Pewnie był zaskoczony, kiedy się zgłosiłam. Sama byłam. No i nie mógł się do ciebie dodzwonić.
– Domyślam się, że ten przyjazd wiąże się z obsadzeniem stanowiska zastępcy? Wspominał mi o tym i przewidywałem, że będziesz się ubiegać. Ale nie sądziłem, że w ramach selekcji Ollie wyśle cię na linię frontu. Zwłaszcza że nie rozmawialiśmy od pięciu lat.
– Od trzech – poprawiła go. – Rozmawialiśmy, kiedy wpadłeś przelotem do Nowego Jorku.
– Powiedziałaś mi wtedy „dzień dobry” w korytarzu. To wszystko.
– A ty w odpowiedzi coś mruknąłeś.
– Trudno to nazwać rozmową.
– To była uprzejma wymiana powitań. – Wyprostowała się na wózku z nadzieją, że pomoże jej zejść. Podejrzewała, że nie wygląda szczególnie dostojnie. Stał jednak obok z rękami złożonymi na piersiach. – Poza tym oboje się spieszyliśmy.
– Ty zawsze się gdzieś spieszysz. Teraz pewnie na nowe stanowisko.
– Nie zaprzeczam.
– Nigdy tego nie ukrywałaś. Widziałem to w tobie od początku.
Jasne. Widział to, co chciał widzieć. I to jest częścią problemu.
– Pewnie mam to w genach. Jakoś ci to początkowo nie przeszkadzało. – Udało się jej zejść z wózka bez nadmiernego wystraszenia kurczaków. Teraz próbowała wsadzić z powrotem na wózek psa.
– Imponowała mi twoja ambicja. Wychowali mnie bezstresowo rodzice pacyfiści i to mi zostało. Nie spotkałem przed tobą nikogo o tak silnej motywacji do robienia kariery. W dżungli nie ma takich ludzi. To było zaskakujące …i na swój sposób podniecające.
Layla ukłoniła się właścicielowi wózka i wetknęła mu w rękę kilka tajlandzkich banknotów, które skwapliwie schował. Otrzepała się ze słomy i spojrzała na Arla.
– Dwa miesiące. Potrzebujesz pomocy, zgłosiłam się i tyle.
– A przy okazji zbierzesz punkty, które zapewnią ci awans. Nic się nie zmieniłaś, to trzeba ci oddać. Nadal chcesz się wspinać na kolejne szczeble.
– Nie jestem jedyną kandydatką.
– Ale tylko ty jedna byłaś gotowa przylecieć do Tajlandii, żeby zrobić na Olliem wrażenie. To mocny ruch, nawet jeżeli nie chcesz tego otwarcie przyznać.
– Przyjechałam również nauczyć się czegoś nowego.
I uregulować sprawy między nami, choć początek nie jest najlepszy. Tego głośno jednak nie powiedziała.
– Proponowałem ci, żebyś tu ze mną przyjechała. Pamiętasz?
– Na resztę życia, Arlo. Chciałeś, żebym dokonała wyboru na resztę życia. I to nawet nie z… – Chciała powiedzieć: „miłości”, ale pozostawiła to słowo w domyśle.
Podczas dwuletniego związku nigdy nie było mowy o miłości. Owszem, mówiła mu, że go kocha, ale na zasadzie formułki grzecznościowej. Miłość jest zbyt skomplikowana. Tylko przeszkadzała. Nawet jeżeli to, co do niego czuła… Ale to już nie miało znaczenia.
– Jestem tu na dwa miesiące – ciągnęła. – Nie potrafiłabym zdecydować się na dożywocie. Wiedziałeś o tym od początku. To rozwiązanie jest obopólnie korzystne. Ty zyskujesz parę rąk do pracy, a ja wzbogacę swoją wiedzę i doświadczenie. – I odkreślę przeszłość grubą kreską, dodała w myślach.
– Czy naprawdę sądzisz, że pospieszenie z pomocą wnukowi szefa coś ci załatwi? Ollie tak nie działa. Może nawet obrócić się przeciwko tobie. Dziadek pamięta, jak potoczyły się sprawy między nami. Może uznać, że próbujesz nim manipulować. Ja bym się zastanawiał na jego miejscu.
– Albo może ocenić moją chęć przyjazdu tutaj jako chęć poszerzenia umiejętności. Dajmy już spokój. Plecak medyczny mam ze sobą, ale reszta rzeczy została w samochodzie, który utknął w rowie kilka kilometrów stąd. Jesteś w stanie zorganizować kogoś, kto potrafi go wyciągnąć? – Spojrzała na tablicę wiszącą nad wejściem do drewnianego budynku, przed którym stali. – „Wesoły szpital”. Poważnie?
Nazwę wymyślili wspólnie kilka lat temu.
Wypili kilka kieliszków wina, wygłupiali się, a przed snem zwierzali się, jak sobie wyobrażają przyszłość. Layla mówiła o pracy w dużym szpitalu wyposażonym w najbardziej nowoczesny sprzęt. Arlo powiedział, że chciałby pracować w szpitalu, w którym będzie wesoło. Nawet jej pochlebiało, że pamiętał tamtą rozmowę.
– Tu sprawy są proste. Nazwa jest odpowiednia. Kiedy, na przykład, zabraknie nam insuliny i nie ma perspektyw, żeby nowa dostawa przyszła w ciągu tygodnia lub dwóch, to albo możemy popaść w depresję, albo cieszyć się z tego, co mamy.
– A ty czujesz się tu szczęśliwy? Pamiętam, że zawsze chciałeś tu wrócić, ale czasami zastanawiam się, co by było, gdybyś został w klinice dziadka lub przyjął inną z wielu ofert, jakie ci złożono.
– Byłem tu szczęśliwy jako dzieciak, podróżując z rodzicami z wioski do wioski, i nadal jestem. Nie czułbym się szczęśliwy nigdzie indziej. – Nigdy nie miał wątpliwości. Tu go ściągnęło serce. Gdzie indziej życie mogło być łatwiejsze, co nie znaczy lepsze. Przynajmniej nie dla niego. – Nie mogę ci tu nawet zapewnić przyzwoitego miejsca do spania – ciągnął. – Mój asystent sypia na oddziale, kiedy mamy pacjentów, albo w naszym biurze, gdy nikt nie jest hospitalizowany. On się tym nie przejmuje, ale dla ciebie może to być problem.
– Nie ma problemu. Bylebym miała moskitierę.
– Odrobiłaś lekcję domową.
– Nie wchodzę w nic na oślep. No, może z wyjątkiem naszego związku.
– Ja nie tkwiłem w nim na ślepo. Nawet przez jeden dzień.
Cofnął się o krok, gdy Layla ruszyła w stronę szpitala, lekko się o niego ocierając. Muśnięcie wystarczyło, by poczuł na ramionach gęsią skórkę. Każdy jej dotyk, nawet przypadkowy, wywoływał taką reakcję. Cholera! Że też ciągle w nim to siedzi. Po co to wszystko teraz, gdy zaczął się godzić z myślą, że jest skazany na samotność, bo nigdy nie będzie miał dosyć pieniędzy, by komukolwiek zagwarantować przyzwoite życie?
Od początku ich związku przewidywał, że Layla się opamięta i uzna, że nie mają przyszłości. A mimo wszystko się zaangażował, choć nigdy nie przekroczył wyznaczonej sobie granicy. Z jednym wyjątkiem, kiedy tuż przed ich rozstaniem zaproponował jej, by pojechała z nim do Tajlandii.
To był błąd! Nawet w momencie, gdy składał jej tę propozycję, miał świadomość, że robi głupstwo. Choć przywidywał, jaką otrzyma odpowiedź, boleśnie odczuł jej odmowę. Odszedł tydzień później.
Layla zatrzymała się w drzwiach szpitala.
– Ilu pacjentów jesteście w stanie pomieścić?
– Góra dziesięć osób. Na ogół staramy się leczyć chorych w ich domach, miejscowa ludność woli takie rozwiązanie. Nie skupiamy się na „gdzie”, ale na „co i jak”.
Podejrzewał, że Layla już żałuje swojej decyzji. Zbyt jest przyzwyczajona do codziennych wygód. Że też sobie kiedyś wyobrażał, że będą tu pracowali ramię w ramię! Może jednak był trochę zaślepiony… A może po prostu nigdy nie czuł takiej więzi z żadną inną kobietą.
Ich związek był skazany na porażkę. Nie mógł z miłości do niej opuścić swoich pacjentów. Do końca życia pozostanie sam. Dokonując wyboru, okazał taki sam upór, o jaki oskarżał Laylę.
– Jest jeszcze inna możliwość. Możesz wprowadzić się do mojej chaty. Będziesz tam miała nieco więcej prywatności, choć też nie za dużo. Ludzie mnie tam na ogół nie nachodzą, chyba że zdarzy się nagły wypadek.
Nie miał zamiaru jej tego proponować. Słowa same się wypsnęły. Ale nie żałował.
Czyżby kierowała nim nostalgia? Kiedy byli razem, wieczorami świetnie się bawili. Było im dobrze z sobą. Może jej przyjazd zamknie ten rozdział? Pozwoli zapomnieć to, co było złe i pamiętać tylko to, co było dobre? Nie chciał nieść bagażu złych wspomnień do końca życia, zwłaszcza jeśli miał je przeżyć samotnie.
– Wyluzuj, Arlo. Dam sobie radę. Potrafię. Co więcej, chcę.
– Bo pozwoli ci to wspiąć się szczebel wyżej?
– Owszem, nie mam zamiaru zaprzeczać. Ollie chce ludzi dobrze funkcjonujących w zespole i nad tym od dłuższego czasu pracuję.
– Ciężko ci idzie? Bo nigdy nie należałaś do ludzi, którzy dobrze czują się w grupie. Zawsze byłaś dumna ze swojej niezależności.
– Kiedy byliśmy razem, faktycznie tak było. – Roześmiała się. – Nie lubię stada. Zdaję sobie z tego sprawę i Ollie też to wie. Ale liczy się awans i zrobię wszystko, żeby go dostać. Tak, demon ambicji nadal we mnie siedzi. Uznałam, że zrobienie czegoś nieoczekiwanego, jak przyjazd tutaj, pomoże mi zdobyć większe doświadczenie.
Spojrzał na nią z ukosa.
– Myślałem, że może ten wyjazd Ollie na tobie wymusił.
– Jedyną osobą, która chciała mnie do czegoś zmusić, byłeś ty. Sam wiesz, jak się skończyło.
– Miałaś inne propozycje?
– Praktykę w klinice w Miami jako asystentka chirurga opiekującego się drużyną futbolową. Sama się dziwię, że wybrałam Tajlandię. Nie bez obaw. Trochę mnie przeraża, że ty tutaj pasujesz, a ja nie. – Przygryzła wargę. – Nie chcę się zblamować. Znasz mnie, wiesz, jak zawsze bałam się porażki. Ale poszłam na całość. Teraz muszę liczyć na to, że zapomnimy o przeszłości i będziesz mi pomagać lub przynajmniej podpowiadać, jak mam sobie radzić. Tak, boję się, ale nie możesz mi zarzucić, że poszłam na łatwiznę.
– To fakt. Nigdy nie szłaś na łatwiznę. Sama też nie byłaś łatwa.
Odmowa przyjazdu do Tajlandii, gdy jej to zaproponował lata temu, też łatwo jej nie przyszła. Wiedziała jednak, że nie potrafi być tu szczęśliwa. Ważyła wszystkie za i przeciw, dręczyła się po nocach, wyspacerowała dziurę w dywanie i obgryzła wszystkie paznokcie. Uznała w końcu, że skoro nie potrafi się dla niego zmienić, to znaczy, że nie kocha go na tyle, by z nim wyjechać.
Popatrzyła na Arla. Miał na sobie szorty khaki i spraną niebieską koszulkę z cytatem z Woltera: „Leczenie polega na zabawianiu pacjenta, podczas gdy natura załatwia sprawę”. Tak, on znalazł swoje miejsce na ziemi.
A ona? Lubiła pracę w klinice Olliego, ale czy czuła się tam szczęśliwa? Nie była o tym do końca przekonana. Nie była nawet pewna, czy wie, co to jest szczęście.
– Może to, że nie byłam łatwa we współżyciu, stanowiło część mojego wdzięku?
– Och, wdzięku miałaś mnóstwo. Więcej, niż sobie uświadamiałaś.
– A może po prostu nasz związek był wygodny?
– Można było od ciebie oczekiwać wszystkiego, tylko nie poczucia wygody – zachichotał. – Wychowałem się w dżungli, nie miałem okazji poznać wielu kobiet. Ale nawet przy moim ubogim doświadczeniu nie mógłbym powiedzieć, że związek z tobą był wygodny. Pod żadnym względem.
– Mam to uznać za komplement?
– Wielokrotnie czułem frustrację. Ale taka już byłaś. I pewnie nadal jesteś. Owszem, to jest komplement, bo twoja niezależność odróżniała cię od innych.
– Tych innych, które się za tobą uganiały. Za chłopcem z dżungli.
– Ale tylko ty byłaś interesująca.
– Jesteś teraz z kimś? Masz żonę, czy jesteś w związku? Ollie nic nie wspominał, ale on nie lubi rozmawiać na takie tematy. Może zresztą uznał, że w naszym przypadku to drażliwa kwestia.
– Jestem sam. Spotykałem się z kobietą z Bangkoku, kiedy tu wróciłem, ale się nie ułożyło. Oczekiwała, że poświęcę jej cały swój czas, a to było niemożliwe. I nie chciała wyjeżdżać z miasta. Bardzo była niezadowolona, kiedy nie przyjąłem oferty pracy w jednym z tamtejszych szpitali. Z jej punktu widzenia nie byłem wystarczająco elastyczny. Ja zaś nie chciałem, żeby uznała, że dobra praca mi wystarczy i że ma nade mną kontrolę. Pół roku później spotkała kogoś, kto mógł jej zagwarantować życie, jakiego chciała.
– Przykro mi…
– Nie ma powodu. Ułożyło się jej lepiej niż mnie. Tak to już jest. Nikomu nie mogę zaoferować nic więcej niż siebie. Nie mam pieniędzy, niewiele posiadam, sama zobaczysz, jak mieszkam. Stale jestem zajęty. Głupotą byłoby oczekiwać, że ktoś się zgodzi dzielić takie życie. Ciebie też nie powinienem byłem stawiać przed takim wyborem, a potem odejść. Ale byłem wściekły. Nie na ciebie, na siebie. Za to, że w ogóle oczekiwałem, że mogę się z kimś związać, nie dając nic w zamian.
– Dajesz siebie. Dla kogoś, kto cię pokocha, to powinno wystarczyć.
– Nie wystarcza. Oboje to wiemy. Ale wypełniam obietnicę złożoną matce. Zdrowie i życie wielu ludzi zależy ode mnie. Poza mną nie mają nikogo.
Layla pokręciła głową.
– Ja też po tobie byłam z kimś na krótko. Próbował mnie zmienić, ale jak wiesz, nie jest typem do zmiany. Nie złamał mi serca, raczej otworzył oczy. Uświadomił, że lepiej sobie radzę, kiedy nie angażuję się uczuciowo. – Nie dodała, że w zestawieniu z Arlem Brad wypadł fatalnie. Tego Arlo nie musiał wiedzieć.
– Przykro mi. Tym bardziej że odegrałem w tym niepowodzeniu jakąś rolę.
Przywołała na twarz wymuszony uśmiech.
– Prawda jest taka, że nie wiem, czym jest miłość. Miłość, jaką dali mi rodzice, wynikała trochę z obowiązku. Ale nie chcę, żebyś o nich źle myślał. Próbowali, choć nie zawsze im wychodziło. To jest z pewnością jakaś forma miłości. Nasz związek oznakowany był od początku datą ważności, choć starałam się ją ignorować. Nie wiem… Może coś jest ze mną nie tak, może coś źle robię.
– Oboje zignorowaliśmy granice – przełknął ślinę – i zmieniliśmy przyjaźń w związek, który nie powinien był się zdarzyć. A potem szukaliśmy pocieszenia. Kogoś, kto wypełni pustkę.
– Skoro już przeanalizowaliśmy swoje błędy, pokażesz mi swoją chatkę?
– Poważnie chcesz się wprowadzić mimo wszystkich zaszłości…?
– Uznajmy, że to będzie moja dyżurka. Pamiętasz, jak podczas rezydentury byliśmy gotowi zwalić się gdziekolwiek, byle osoba w sąsiednim łóżku nie chrapała? – Urwała i dokończyła ze śmiechem: – Nie zacząłeś, mam nadzieję, chrapać?
– Nikt się nie skarży. Ani pacjenci, kiedy sypiam w szpitalu, ani Chauncy…
– Kto to jest Chauncy?
– Wkrótce go spotkasz. I pewnie będziesz sypiać w jego towarzystwie. – Zaśmiał się krótko.
Nie wiedziała, o co mu chodzi, ale w oczach miał radość. Dobrze tu z nim być.
– Nie masz drzwi – odnotowała, odciągając wiszącą we framudze moskitierę.
– Są na liście spraw do załatwienia. Szpital otrzymuje maleńką dotację, ale ja nie. To nie jest priorytet.
Niewielka przestrzeń, gdzie przygotowywał posiłki, biurko w jednym rogu, dwa grubo ciosane krzesła i oddzielająca resztę pomieszczenia kotara…
Trudno było sobie wyobrazić bardziej skromnie urządzone wnętrze.
– Żadnych wygód? Nie masz łazienki?
– Myję się w szpitalu. Można się przyzwyczaić. Nie jest najgorzej.
– To znaczy?
– Zbiornik na wodę jest na zewnątrz, ale jest wąż, który wchodzi przez okno. Albo możesz podgrzać wiadro wody na kuchence, jeżeli wolisz ciepłą kąpiel. Żyłem w bardziej prymitywnych warunkach, więc da się wytrzymać.
– Dla mnie prymitywne warunki to był domek kempingowy w górach, gdzie mnie raz zabrałeś.
– Nie narzekaj, tam była bieżąca woda i kanalizacja.
– Ale musiałam przynosić drewno do kominka, żeby było ciepło. – Mimo wszystko były to miłe wakacje. Ich dwoje, śnieg na zewnątrz, gorąca czekolada i godziny w jego ramionach.
– Zawsze byłaś mimozowata.
– Gdzie tu się włącza światło?
– Prąd jest z generatora na olej, ale olej jest drogi, więc zwykle korzystam z lampy naftowej i świec. Robi je dla mnie jedna z kobiet z wioski.
Ollie ostrzegał ją, by nie oczekiwała wygód, ale jego opis nawet w przybliżeniu nie oddawał rzeczywistości. Martwił ją jednak nie tyle brak wody i prądu, co perspektywa dwóch miesięcy bezpośredniej bliskości z Arlem. Ruszyła lawina wspomnień.
Wyjazd w Appalachy, wspólne zakupy na ulicznym rynku, czytanie sobie książek na głos, wspólne powroty ze szpitala. Zawsze przychodził po nią, by nie wracała do domu sama po zmroku. I sprawdzał, czy wszystko jest w porządku z jej samochodem.
Emocje targały jej serce. Najwyraźniej bardziej potrzebowała rozliczyć się z przeszłością, niż zdawała sobie z tego sprawę.
Czy potrafi przetrwać w tych warunkach?
Nie chciała się przed nim skompromitować. Naśmiewał się z niej, że była wydelikacona, chciała mu udowodnić, że potrafi sobie dać radę. Sprawdzić się jako lekarz. Zasłużyć na jego szacunek. Dlaczego to miało znaczenie, nie potrafiłaby odpowiedzieć. Ale miało.