Sztuka mówienia NIE - ebook
Sztuka mówienia NIE - ebook
Nikt nie lubi, by mu odmawiano. Nie jest bowiem łatwo zaakceptować odmowę pomocy, o którą prosimy, odmowę bliskości, odmowę przebaczenia. A jednak u podstaw każdej zdrowej relacji leży wolność odmowy lub sprzeciwu. Na odpowiedzialnym NIE zasadzają się nie tylko zdrowe relacje, lecz również dojrzałe charaktery.
Aby uchronić własne życie, musimy umieć mówić NIE. Wiele osób o wyrobionym poczuciu odpowiedzialności, pracując z ludźmi nieodpowiedzialnymi, ponosi konsekwencje niefrasobliwości swoich współpracowników. Nieustannie zastępują leniuchów i wybawiają ich z opresji, przez co w rezultacie same nie czerpią żadnej radości z tych relacji, a nawet korzyści z pracy. Pamiętajmy: żadna broń w arsenale manipulatora nie jest tak skuteczna, jak reakcje wywołujące poczucie winy.
Sztuka mówienia NIE pomoże rozpoznać techniki manipulacji i nauczy jak sobie radzić z osobami, które próbują innych oszukiwać i wykorzystywać. Pomoże nie tylko przejść własny program wytyczania osobistych granic wolności i niezależności, lecz nauczy również jak egzekwować od innych ludzi poszanowanie tych granic. Będziecie zdumieni, jak bardzo może się odmienić wasze życie, jak dużo prawdziwej radości możecie z niego czerpać i jakie pokłady satysfakcji można odnaleźć w życiu osobistym i zawodowym.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7829-144-2 |
Rozmiar pliku: | 891 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Scott Bolinder i Bruce Ryskamp doskonale zrozumieli intencje autorów tej książki. Zorganizowali rekolekcje nad jeziorem Michigan, na których mogliśmy zaprezentować wizję tej książki innym pracownikom wydawnictwa Zondervan.
Sandy Vander Zicht, który kierował pracami edytorskimi, oraz Lori Walburg sprawili, że tekst stał się bardziej precyzyjny i łatwiejszy w odbiorze. Dan Runyon skrócił całość do optymalnych rozmiarów.
Sealy Yates dodawał nam otuchy podczas kolejnych etapów powstawania książki – od momentu podpisania kontraktu do chwili zakończenia druku.
Serdecznie im wszystkim dziękujemy.Rozdział 1
Jeden dzień z życia, w którym nie wytyczono granic
6:00
Dręczący sygnał elektronicznego budzika. Sherrie, jeszcze półprzytomna z niewyspania, ucisza intruza, zapala lampkę i siada na łóżku. Patrząc tępo w ścianę, próbuje pozbierać myśli. — Dlaczego tak się boję tego dnia? Czy nie obiecałeś mi, Panie, życia pełnego radości?
Po chwili Sherrie uzmysławia sobie powód swego przerażenia: o czwartej jest umówiona z nauczycielką swego dziewięcioletniego syna Todda. Powracają słowa wczorajszej rozmowy telefonicznej: — Sherrie, tu Jean Russel. Chciałabym się z tobą spotkać i porozmawiać o postępach Todda w nauce i... jego zachowaniu.
Todd nie potrafi usiedzieć spokojnie w ławce i koncentrować się na słowach nauczyciela. Nie słucha nawet jej i Walta. Jest dzieckiem upartym, o bardzo silnej woli, a Sherrie nigdy nie chciała, by utracił te cechy. Czyż nie to było ważniejsze od wpajania zasad dyscypliny?
— Dość tego zamartwiania się. Mam dzisiaj wystarczająco dużo na głowie — mruczy do siebie Sherrie. Ciężko wstaje z łóżka i z wolna kieruje się w stronę łazienki.
Pod strumieniem ciepłej wody Sherrie uwalnia się od resztek snu. Przebiega myślą listę spraw do załatwienia. Dwójka dzieci – dziewięcioletni Todd i sześcioletnia Amy – nastręcza niemało obowiązków, a przecież Sherrie pracuje także zawodowo.
— A więc tak... Najpierw śniadanie dla całej rodziny, potem drugie śniadanie dla dzieci. Trzeba dokończyć kostium dla Amy na szkolne przedstawienie. Trzeba się będzie dobrze uwijać, żeby zdążyć z tym przed wyjściem Amy do szkoły.
Sherrie z żalem myśli o wczorajszym wieczorze. To wczoraj miała zamiar przygotować kostium. Chciała, aby dzień przedstawienia był wielkim dniem dla córki. Tymczasem zupełnie niespodziewanie zjawiła się matka i Sherrie musiała pełnić honory pani domu. Nie tylko nic nie zrobiła, lecz na dodatek została z niemiłym wspomnieniem nieudanych prób wykorzystania tego czasu na szycie.
Najpierw próbowała załatwić sprawę dyplomatycznie:
— Nie masz pojęcia, mamo, jak lubię te niespodziewane wizyty! Chyba nie będzie ci przeszkadzać, że porozmawiam z tobą, szyjąc kostium dla Amy?
Wypowiedziawszy te słowa, skurczyła się wewnętrznie, trafnie przewidując reakcję gościa.
— Wiesz, moja droga, że jestem ostatnią osobą, która robiłaby zamach na twój czas dla rodziny. — Matka Sherrie jest od dwunastu lat wdową i zdążyła wynieść swoje wdowieństwo do rangi męczeństwa. — Od kiedy umarł twój ojciec, czuję taką pustkę... Tak mi brakuje naszej rodziny, jakże więc mogłabym stawać między tobą a Walterem i dziećmi?
— Zdaje się, że wkrótce poznam odpowiedź na to pytanie — pomyślała wówczas Sherrie.
— Doskonale rozumiem, dlaczego tak rzadko odwiedzasz mnie z Walterem i dziećmi. Cóż to za atrakcja – stara, samotna kobieta, która całe swoje życie poświęciła dzieciom. Kto chciałby na kogoś takiego tracić swój czas?
— Ależ nie, mamusiu, absolutnie nie masz racji! — Sherrie błyskawicznie odnalazła się w roli, którą gra od lat. — Nie o to mi chodziło! Cudownie jest mieć cię przy sobie! Naprawdę częściej byśmy cię odwiedzali, gdyby nie te wszystkie obowiązki... Dlatego tak się cieszę, że sama wpadłaś! — w duchu Sherrie poprosiła w tym momencie Boga, by wybaczył jej to małe kłamstwo.
— Kostium może w gruncie rzeczy poczekać — powiedziała w końcu, ponownie uzupełniając swe słowa cichą prośbą do Boga o wybaczenie kolejnego małego kłamstwa. — Napijesz się kawy?
Matka westchnęła z ulgą. — Chętnie, jeśli masz ochotę. Ale oczywiście pod warunkiem, że ci nie przeszkadzam.
Matka wyszła bardzo późno. Sherrie siedziała cały czas jak na szpilkach. Wprawdzie znalazła wytłumaczenie dla tej niefortunnej sytuacji. — To był przynajmniej jakiś promyk rozświetlający jej samotność — ale natychmiast zadała sobie niepokojące pytanie o to, dlaczego matka, nawet wychodząc, ciągle jeszcze skarżyła się na samotność. Odpędzając tę natrętną myśl, położyła się spać.
6:45
Sherrie wraca do teraźniejszości. — Nie ma sensu płakać nad rozlanym mlekiem — mruczy, zmagając się z zamkiem błyskawicznym przy spódnicy. Powoli przestaje się mieścić w dotychczasowych ubraniach. — Czyżby już wiek średni i otyłość? — zastanawia się. — Muszę zacząć stosować dietę i pomyśleć o jakiejś gimnastyce.
Następna godzina okazuje się jak zwykle zupełną klęską. Dzieci nie mogą się pogodzić z koniecznością wstania z łóżka, a Walt podsumowuje wszystko pytaniem: — Czy naprawdę nie jesteś w stanie nic zrobić, by siadały do stołu o odpowiedniej porze?
7:45
Dzieci cudem zdążyły wyszykować się do szkoły, Walt pojechał do pracy. Sherrie wychodzi z domu, zamykając na klucz frontowe drzwi. Nabiera głęboko powietrza w płuca i modli się w duchu: — Panie, już teraz mam dosyć tego dnia. Daj mi, proszę, jakąś nadzieję. Makijaż kończy w samochodzie. — Dzięki Ci, Boże, za te korki!
8:45
Wpadając do budynku McAllister Enterprises, gdzie pracuje jako projektantka mody, Sherrie rzuca okiem na zegarek. Tylko kilka minut spóźnienia. Może współpracownicy rozumieją, że ona zawsze się spóźnia i wcale się jej nie spodziewają na czas?
Okazuje się jednak, że oczekują punktualności. Kolegium zaczęło się bez niej. Sherrie usiłuje wejść niepostrzeżenie, ale kiedy dociera do swojego miejsca, wszyscy na nią patrzą. Rozgląda się wokół i z niepewnym uśmiechem mamrocze coś o „niesłychanych korkach”.
11:59
Reszta przedpołudnia upływa pomyślnie. Sherrie jest świetną projektantką i szefowie doceniają to. Problem pojawia się tuż przed przerwą na lunch. Dzwoni telefon.
— O, jesteś, dzięki Bogu! Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym cię już nie zastała!
Nie ma wątpliwości. To Lois Thompson, koleżanka ze szkoły. Nerwowa, rozkojarzona Lois nieustannie przeżywa jakieś trudności. Sherrie zawsze stara się otwierać na jej problemy, ale Lois nigdy tego zainteresowania nie odwzajemnia i kiedy to Sherrie wspomina o swoich trudnościach, albo zmienia temat, albo nagle przypomina sobie, że bardzo się spieszy.
Sherrie naprawdę ma wiele serca dla Lois i naprawdę przejmuje się jej problemami, ale zdaje sobie sprawę, że Lois potrafi tylko brać. Ma jej to za złe, ale z drugiej strony czuje się zawsze winna, dostrzegając u siebie gniew na Lois. Jako chrześcijanka jest świadoma wagi, jaką Biblia przywiązuje do tego, by darzyć bliźnich miłością i pomagać im. — Znowu zaczynam — wyrzuca sobie, łapiąc się na krytycznych myślach pod adresem Lois. — Zamiast o innych, myślę o sobie. Proszę Cię, Panie, spraw, bym poświęcała się sprawom Lois bezinteresownie i nie koncentrowała tak na samej sobie.
— Co się dzieje, Lois? — pyta Sherrie.
— Koszmar, po prostu koszmar! — eksploduje Lois. — Anne została dzisiaj w szkole wyproszona za drzwi, Tom nie dostał awansu, a mój samochód rozkraczył się na środku autostrady!
— Dokładnie tak samo wygląda każdy mój dzień! — myśli Sherrie i czuje, jak rośnie w niej niechęć do Lois. Mimo to mówi: — Biedactwo! Jak ty sobie poradzisz?
Lois udziela bardzo szczegółowej odpowiedzi na to pytanie, w związku z czym połowa przerwy na lunch mija Sherrie na rozmowie z przyjaciółką. — Lepszy hamburger niż nic – decyduje Sherrie.
Czekając w barze szybkiej obsługi na swoją porcję, Sherrie zastanawia się nad Lois: — Gdybym widziała jakikolwiek skutek wszystkich tych rozmów, pocieszeń i rad, może warte by to było zachodu. Ale Lois popełnia te same błędy, co dwadzieścia lat temu. Po co ja się tak męczę?
16:00
Wczesne popołudnie mija bez wstrząsów. Sherrie jest już w drodze na spotkanie z nauczycielką, kiedy zatrzymuje ją Jeff Moreland, jej szef.
— Dobrze, że cię złapałem — mówi. Jeff ma w Allister Enterprises opinię człowieka, który „potrafi nadać bieg sprawie”. Problem polega tylko na tym, że nader często osiąga ten cel, wyręczając się innymi. Sherrie wie już, co usłyszy.
— Słuchaj, terminy mnie strasznie naglą — mówi Jeff, wręczając jej plik papierów. — To jest podstawa do ostatecznej decyzji w sprawie Kimborough. Materiał wymaga jedynie selekcji i przepisania na czysto. Muszę to mieć jutro. Jestem pewien, że sobie z tym poradzisz.
Uśmiecha się przymilnie.
Sherrie jest bliska załamania. Jeff słynie ze swoich „selekcji”. Ważąc papiery w ręku, Sherrie ocenia pracę na minimum pięć godzin.
— Przecież dałam mu to wszystko trzy tygodnie temu! — myśli z wściekłością. — Kiedy wreszcie ten facet przestanie dotrzymywać swoich terminów moim kosztem?
Odpowiada jednak spokojnie:
— Jasne. Żaden problem. Cieszę się, że mogę pomóc. Na którą godzinę to przygotować?
— Dziewiąta będzie w sam raz. I... dziękuję, Sherrie. Kiedy jestem w kłopotach, zawsze najpierw myślę o tobie. Naprawdę można na tobie polegać — Jeff oddala się wolnym krokiem.
— Dobra przyjaciółka, dobry pracownik — myśli Sherrie. — Tak mówią o mnie ludzie, którzy czegoś ode mnie chcą. A traktują mnie jak dojną krowę.
I znowu nagły przypływ poczucia winy: — O Boże, znowu mam coś komuś za złe. Panie, pomóż mi „kwitnąć tam, gdzie mnie zasadziłeś”.
W głębi duszy jednak Sherrie wolałaby być przesadzona do innej doniczki.
16:30
Jean Russell to dobra nauczycielka – jedna z tych, które zdają sobie sprawę, że problemy, jakich nastręcza dziecko, mają skomplikowane podłoże. Spotkanie z nią rozpoczyna się tak jak wiele poprzednich; brakuje tylko Walta, który nie mógł się zwolnić z pracy.
— To nie jest zły chłopak — zaczyna życzliwie pani Russell. — Todd jest żywy i bystry. Jeśli tylko chce, potrafi być wspaniały.
Sherrie czeka już jednak na zasadniczą część przesłania. — Do rzeczy, do rzeczy – ponagla nauczycielkę w myślach. — Mam dziecko z „problemem”, zgadza się? Dla mnie to żadna nowość. Całe moje życie to jeden wielki problem.
Dostrzegając napięcie matki, nauczycielka przechodzi do sedna sprawy.
— Rzecz w tym, że Todd zupełnie nie ma wyczucia sytuacji, nie rozumie, że istnieją pewne granice, których nie należy przekraczać. Na przykład nie potrafi samodzielnie pracować nad wyznaczonymi zadaniami. Wychodzi z ławki, przeszkadza innym, buzia mu się nie zamyka. Kiedy daję mu do zrozumienia, że zachowuje się niewłaściwie, złości się albo w ogóle odmawia współpracy.
Sherrie instynktownie próbuje bronić syna: — Może potrzebuje więcej uwagi albo jest nadpobudliwy?
Nauczycielka kręci głową.
— Taką diagnozę stawiano już w zeszłym roku, ale test psychologiczny to wykluczył. Todd radzi sobie z samodzielną pracą bardzo dobrze, jednak pod warunkiem, że go ona interesuje. Nie jestem psychologiem, ale moim zdaniem Todd nie ma nawyku stosowania się do ustalonych z góry reguł.
Sherrie broni teraz siebie: — Chce pani powiedzieć, że to wynika z sytuacji w domu?
Nauczycielka jest wyraźnie zażenowana. — Powtarzam, nie jestem psychologiem. W trzeciej klasie większość dzieci buntuje się przeciw nakazom i zakazom. Ale u Todda nie mieści się to już w granicach normy. Ilekroć każę mu zrobić coś, na co nie ma ochoty, rozpoczyna ze mną wojnę. A ponieważ wyniki testów na inteligencję i percepcję są w normie, zaczęłam się zastanawiać, jaki jest w domu.
Sherrie nie kryje już dłużej swych uczuć. Zakrywa twarz i łka konwulsyjnie przez kilka minut. Na dzisiaj miara została przebrana. W końcu uspokaja się.
— Przepraszam... Zły dzień sobie pani wybrała na rozmowę ze mną — nerwowo szuka w torebce chusteczki. — To nie tylko to. Co do Todda, będę szczera. Mam z nim dokładnie te same problemy co pani. Naprawdę z największym trudem przychodzi nam z Waltem wymóc na nim posłuszeństwo. Kiedy bawimy się wspólnie albo rozmawiamy, Todd potrafi być cudowny. Ale ilekroć stawia mu się jakieś wymagania, przestaję sobie z nim dawać radę. Doprawdy, niewiele mogę pomóc.
Nauczycielka wolno kiwa głową. — A jednak pomogła mi pani, mówiąc, że w domu też macie ten problem. Teraz razem możemy szukać rozwiązania.
17:15
Sherrie jest zadowolona, że jazda do domu przedłuża się z powodu popołudniowego szczytu. — Przynajmniej tutaj nikt nie siedzi mi na karku. Wykorzystuje czas na planowanie tego, czemu jeszcze dzisiaj musi stawić czoła: dzieci, kolacja, papiery Jeffa, spotkanie w kościele i... Walt.
18:30
— Powtarzam czwarty i ostatni raz: kolacja na stole! — Sherrie nie znosi krzyczeć, ale czy cokolwiek innego skutkuje? Zarówno dzieci, jak i Walt zjawiają na posiłek wtedy, kiedy przyjdzie im na to ochota. Kolacja najczęściej jest już wówczas zimna.
Sherrie nie ma pojęcia, dlaczego tak się dzieje. Z całą pewnością nie jest to kwestia kuchni, bo gotuje dobrze. Poza tym, kiedy się już zejdą, pochłaniają wszystko błyskawicznie.
Z wyjątkiem Amy. Patrząc na dziewczynkę, która nic nie mówi i jakby w roztargnieniu skubie swoją porcję, Sherrie po raz kolejny czuje się nieswojo. Amy to doprawdy kochane, wrażliwe dziecko. Dlaczego jednak odnosi się do wszystkiego z taką rezerwą? Wcale nie garnie się do ludzi. Woli w samotności czytać, malować albo po prostu przesiadywać w swoim pokoju, rozmyślając o „różnych rzeczach”.
— O jakich rzeczach, kochanie? — pytała czasem Sherrie.
— Po prostu o różnych rzeczach — brzmiała odpowiedź.
Sherrie czuje się wyłączona ze świata córki. Kiedyś marzyła o rozmowach „między nami kobietami”, o wspólnych wyprawach po zakupy. Ale Amy żyje życiem, do którego nikt nie ma dostępu. Sherrie boi się dotknąć tej pieczołowicie strzeżonej sfery.
19:00
W połowie kolacji dzwoni telefon. — Naprawdę przydałaby się w takich chwilach automatyczna sekretarka. Tak mało mamy dla siebie czasu jako rodzina — myśli Sherrie. Jednocześnie, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pojawia się druga myśl: — To może być ktoś, kto mnie potrzebuje.
Sherrie zawsze idzie za tą drugą myślą, więc zrywa się, żeby podnieść słuchawkę. Przeżywa nieprzyjemny moment, rozpoznając w słuchawce znajomy głos.
— Mam nadzieję, że nie przeszkadzam — to Phyllis Renfrow, animatorka parafialnej grupy kobiet.
— Oczywiście, że nie — kłamie po raz kolejny Sherrie.
— Mam problem, Sherrie — mówi Phyllis. — Margie podjęła się organizacji i poprowadzenia wyjazdu rekolekcyjnego, ale teraz się wymówiła. Ma podobno „coś ważnego do zrobienia w domu”. Nie wskoczyłabyś na jej miejsce?
Wyjazd rekolekcyjny. Sherrie na śmierć zapomniała, że w najbliższy weekend jest doroczny wyjazdowy dzień skupienia dla kobiet. W zasadzie już od dawna cieszyła się na tę chwilę samotności bez dzieci i Walta. Piękna górzysta okolica – i ona, sam na sam z Panem. Chodziło jej zresztą głównie o samotność, nie o udzielanie się w grupie. Przejęcie obowiązków Margie będzie oznaczało rezygnację z tej samotności. Nie, na to się nie zgodzi. Tym razem będzie musiała powiedzieć...
I znowu automatycznie odzywa się w niej ten drugi głos: — Przecież to przywilej służyć Bogu i siostrom, Sherrie! Poświęcając coś ze swego życia, rezygnując z egoistycznych upodobań, możesz się komuś naprawdę przysłużyć. Przemyśl to sobie.
Sherrie nie musi długo myśleć. Jest przyzwyczajona reagować bezkrytycznie na ów drugi głos, tak jak bezkrytycznie reaguje na głos matki, Phyllis czy może samego Boga. Do kogokolwiek ten głos należy, Sherrie nie jest w stanie go zignorować. Nawyk bierze górę.
— Z przyjemnością wezmę to na siebie — mówi do Phyllis. — Podrzuć mi tylko to wszystko, co przygotowała Margie, a ja poprowadzę sprawy dalej.
Phyllis wzdycha z ulgą do słuchawki: — Wiem, Sherrie, że to z twojej strony poświęcenie. Sama muszę się na coś takiego zdobywać kilka razy dziennie. Ale w tym tkwi właśnie całe bogactwo naszej chrześcijańskiej posługi. Żyjemy ofiarą.
— Skoro tak mówisz... — myśli Sherrie. Jednak nie potrafi nie zadać sobie pytania, kiedy wreszcie poczuje się „bogata”.
19:45
Po kolacji Sherrie obserwuje, jak Walt usadawia się przed telewizorem w oczekiwaniu na transmisję meczu piłkarskiego. Todd zwołuje przez telefon kolegów. Amy zaszyła się niepostrzeżenie w swoim pokoju.
Na stole zostały brudne naczynia. Rodzina nie ma zwyczaju pomagać jej w sprzątaniu. Zresztą, może dzieci są jeszcze za małe... Sherrie zabiera się do pracy.
23:30
Kiedyś, przed laty, Sherrie potrafiła błyskawicznie sprzątnąć po kolacji, położyć dzieci do łóżek i zrobić coś dla Jeffa. Wystarczyła filiżanka kawy i przypływ adrenaliny w obliczu stojącego przed nią zadania, a Sherrie mogła działać cuda. Nie darmo zwano ją „Super Sherrie”! Ostatnio jest jednak inaczej. Wyzwania nie działają już na nią tak mobilizująco. Coraz trudniej przychodzi jej koncentracja, coraz częściej zapomina o terminach, a nawet coraz mniej się tym wszystkim przejmuje.
Dziś samą już tylko siłą woli poradziła sobie ze wszystkim. Może trochę ucierpiała na tym robota Jeffa, ale zbyt wiele ma mu za złe, by się tym przejmować. — A jednak zgodziłam się — myśli — więc mogę winić tylko siebie. Dlaczego nie było mnie stać na to, by powiedzieć mu otwarcie, że to nie fair tak się mną wysługiwać?
Szkoda czasu na czcze rozmyślania. Przed Sherrie jeszcze najważniejsze przedsięwzięcie wieczoru – rozmowa z Waltem.
Okres narzeczeństwa i pierwsze lata małżeństwa przeżyli szczęśliwie. Choć ona bywała zagubiona, Walt zawsze potrafił zająć zdecydowane stanowisko. Choć ona bywała niepewna, on zawsze potrafił być silny. Oczywiście Sherrie również w istotny sposób budowała związek. Świadoma, że Walt ma słaby kontakt z własnymi uczuciami, wnosiła do wzajemnej relacji niezbędne ciepło. — Pan Bóg stworzył udany duet — mawiała sobie. — Walt dowodzi, a ja kocham. Takie podejście pomagało jej przetrwać trudne chwile osamotnienia, kiedy on zdawał się absolutnie nie rozumieć jej zranionych uczuć.
Z biegiem lat Sherrie zaczęła jednak zauważać pewne zmiany we wzajemnej relacji. Pojawiły się niepostrzeżenie i z czasem stawały się coraz wyraźniejsze. Dostrzegała ironię, z jaką Walt reagował na zgłaszane przez nią problemy. Widziała brak szacunku, na jaki napotykały jej prośby o pomoc. Zdawała sobie sprawę z potężniejącego nacisku, by postępowała w sposób, który on uznaje za najwłaściwszy.
No i jego przykry sposób bycia. Może winna jest temu stresująca praca albo dzieci, w każdym razie kiedyś Sherrie nawet przez myśl by nie przeszło, że może usłyszeć raniące, gniewne słowa z ust człowieka, którego wybrała na męża. I nie trzeba wiele, żeby go rozzłościć: przypalony tost, przekroczenie budżetu na wydatki domowe, niezatankowany na czas samochód – wszystko to jest wystarczającym powodem do zdenerwowania.
Nieuchronnie nasuwa się wniosek, że partnerstwo w ich związku przestało funkcjonować – o ile w ogóle kiedykolwiek funkcjonowało. Jest to teraz raczej układ rodzic-dziecko, w którym rola dziecka przypadła Sherrie.
Kiedyś łudziła się, że wszystkie te spostrzeżenia to wytwór jej wyobraźni. Mówiła sobie: — Znowu szukam dziury w całym, choć niczego mi nie brak do szczęścia. Przyjęcie takiej optyki pomagało na pewien czas – aż do następnego wybuchu Walta. Wtedy znowu docierała do niej bolesna i smutna prawda, której tak bardzo nie chciała przyjąć do wiadomości. Uświadamiając sobie w końcu, że Walt dominuje w ich związku, Sherrie wzięła na siebie całą odpowiedzialność za ten stan rzeczy. — Sama nie byłabym inna, gdybym miała do czynienia z takim tłumokiem — mówiła sobie. — To ja jestem głównym powodem jego frustracji.
Na podstawie tych przemyśleń wypracowała sobie taktykę, którą stosuje od lat: „Miłością na gniew”. W praktyce wygląda to następująco: Najpierw na podstawie aktualnego nastroju, „mowy ciała” i wypowiedzi nauczyła się rozpoznawać stan emocjonalny Walta. Opanowała tę umiejętność w stopniu doskonałym, bezbłędnie wyczuwała, co najbardziej go drażni – spóźnianie się, niezgodność opinii między nimi, jej własny gniew. Póki Sherrie jest cicha i układna, wszystko jakoś idzie. Z chwilą jednak gdy pozwoli sobie na okazanie osobistych preferencji, ryzykuje niemal głową.
Sherrie nauczyła się szybko wyciągać trafne wnioski z zachowania Walta. W momencie gdy widzi, że przekroczyła granicę jego tolerancji, niezwłocznie przechodzi do następnego etapu taktyki „Miłością na gniew”: wycofuje się. Werbalne (aczkolwiek nie rzeczywiste) przychylenie się do stanowiska męża, przemilczenie czegoś czy wręcz przeproszenie za to, że „tak trudno z nią wytrzymać” – łagodzi sytuację.
Trzeci etap taktyki to sprawianie Waltowi różnych przyjemności, które mają być potwierdzeniem szczerości okazywanej mu uległości. Może to być atrakcyjniejszy strój, albo podawanie mu kilka razy w tygodniu ulubionych potraw. Czy nie tak właśnie przedstawia Biblia idealną żonę?
Trzystopniowa taktyka „Miłością na gniew” skutkuje na pewien czas, ale pokój nigdy nie jest trwały. Tymczasem Sherrie jest już śmiertelnie zmęczona zacałowywaniem podenerwowanego męża. A złe humory Walta trwają coraz dłużej i coraz skuteczniej ją od niego oddalają.
Sherrie czuje, że jej miłość słabnie. Kiedyś uważała, że skoro Bóg ich złączył, to kochając się, ze wszystkiego wyjdą obronną ręką. Jednak przez ostatnie lata trwa przy Walcie raczej siłą woli niż miłości. Czasami w przystępie szczerości przyznaje się przed sobą, że często nie czuje do Walta nic poza urazą i strachem.
I o tym właśnie chce z nim dzisiaj rozmawiać. Coś się musi zmienić. Muszą próbować na nowo rozniecić płomień ich pierwszej miłości.
Sherrie wchodzi do salonu. W telewizji komik kończy właśnie zabawny monolog. — Chciałabym z tobą porozmawiać, kochanie — mówi Sherrie nieśmiało.
Milczenie. Podszedłszy bliżej, Sherrie widzi, że Walt śpi w najlepsze. Zastanawia się, czy go obudzić, ale przypominają się jej bolesne wyrzuty, jakich musiała wysłuchać, kiedy ostatnim razem okazała się tak „nieczuła”. Wyłącza telewizor, gasi światło i idzie sama do pustej sypialni.
23:50
Sherrie leży w łóżku i nie wie, czy gorsza jest jej samotność czy zmęczenie. W końcu uznaje, że samotność, więc zdobywa się na wzięcie do ręki Biblii i otwiera ją na Nowym Testamencie. — O, Panie, daj mi jakąś nadzieję. Błagam — modli się bezgłośnie. Jej wzrok pada na słowa Chrystusa z Ewangelii Mateusza (5,3-5):
Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni. Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię.
— Ależ Panie, ja już taka jestem! — woła w myślach Sherrie. — Czuję się uboga w duchu. Płaczę nad swoim życiem, nad małżeństwem, nad dziećmi. Staram się być cicha, ale za każdym razem czuję się potem tak, jakby mnie ktoś rozdeptał. Gdzie Twoja obietnica? Gdzie nadzieja? Gdzie Ty jesteś, Panie?
Czeka w mrocznej sypialni na odpowiedź, ale wokół jest głucha cisza, przerywana tylko odgłosem łez kapiących na stronice Biblii.
Na czym polega problem?
Sherrie stara się żyć jak najlepiej. Wkłada całe serce w swoje małżeństwo, dzieci, pracę zawodową, relacje z ludźmi i Panem. Tymczasem w jej życiu coś szwankuje. Sherrie bardzo cierpi duchowo i psychicznie.
Wszyscy, bez względu na płeć, potrafimy wejść w położenie Sherrie. Dociera do nas coś z jej osamotnienia, bezradności, zagubienia i poczucia winy, nade wszystko zaś ze świadomości, że przestała panować nad swoim życiem.
Przyjrzyjmy się bliżej sytuacji, w której się znalazła. Jeśli pod pewnymi względami życie Sherrie przypomina nasze, zrozumienie jej wewnętrznych zmagań rzuci światło na nasze własne problemy. Bardzo szybko możemy zidentyfikować kilka rozwiązań, które nie sprawdzają się w życiu Sherrie.
Po pierwsze, nie sprawdza się intensyfikowanie starań. Sherrie wydatkuje ogromną ilość energii, aby dobrze ułożyć sobie życie. Nie można jej zarzucić lenistwa. Po drugie, nie sprawdza się uczynność motywowana strachem. Zabiegi mające na celu przypodobanie się innym ludziom wcale nie owocują bliskością, której Sherrie potrzebuje. Po trzecie, nie sprawdza się branie na siebie cudzej odpowiedzialności. Sherrie ma poczucie klęski. Jej wydatkowana bezproduktywnie energia, podszyta strachem uczynność i przerost odpowiedzialności wskazują na istotę problemu: Sherrie ma ogromne trudności z wzięciem w posiadanie własnego życia.
O przysługującym człowiekowi prawie do własnego życia Bóg mówił już w raju, gdy nakazał Adamowi i Ewie: Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną; abyście panowali nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrznym i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi (Rdz 1,28).
Jako istoty stworzone na obraz Boży obarczeni jesteśmy odpowiedzialnością podjęcia pewnych zadań. Owa odpowiedzialność, wyrastająca z własności, polega również na poznaniu, co jest, a co nie jest naszym zadaniem. Pracownik, który stale podejmuje się wykonywania poza swoimi również cudzych obowiązków, w końcu straci wszelką ochotę do pracy. Poznanie, co do nas należy, a co nie, wymaga pewnej mądrości. Nie zdołamy zrobić wszystkiego.
Sherrie ma ogromne trudności z rozeznaniem, co leży w zakresie jej obowiązków, a co nie. Dążenie do tego, aby postąpić w sposób możliwie najlepszy, czy też aby uniknąć konfliktu, prowadzi ją do brania na swe barki problemów, których Bóg nigdy jej nie przeznaczył: samotności matki, nieodpowiedzialności szefa, permanentnego kryzysu w życiu przyjaciółki, skażonej poczuciem winy chrześcijańskiej ofiarności czy wreszcie niedojrzałości męża.
To jednak nie wszystko. Fakt, że Sherrie nie potrafi mówić ludziom NIE, negatywnie odbija się na zdolności jej syna do odsuwania w czasie spełnienia swych pragnień, jak również na jego zdolności dostosowania zachowania do wymagań szkoły. Także Amy „zawdzięcza” w jakiś sposób matce skłonność do uciekania we własny, zamknięty świat.
Wszelkie zaciemnienie kwestii odpowiedzialności i przy-sługującego człowiekowi prawa do własnego życia jest zarazem problemem wytyczania granic. Tak jak właściciel domu ustala fizyczne granice swej posiadłości, tak i my musimy określić obowiązujące w naszym życiu granice fizyczne, emocjonalne i duchowe, oddzielające odpowiedzialność własną od cudzej. Jak to doskonale widać na przykładzie Sherrie, niezdolność do określenia granic odpowiednich zarówno ze względu na moment, jak i konkretną relację międzyludzką może mieć opłakane skutki.
Jest to jeden z najpoważniejszych problemów, wobec których staje współczesny chrześcijanin. Wielu głęboko wierzących ludzi czuje się zagubionych, próbując rozstrzygnąć kwestię zgodności z Biblią takiej czy innej granicy. Kiedy zarzuca im się, iż nie wytyczyli niezbędnych granic, zadają bardzo ważne pytania:
1. 1. Czy wytyczanie granic nie wyklucza miłości?
2. 2. Czym jest uprawnione wytyczanie granic?
3. 3. Jak sobie radzić w sytuacji, kiedy kogoś granice te szokują lub ranią?
4. 4. Jak reagować, kiedy ktoś żąda naszego czasu, miłości, energii, pieniędzy?
5. 5. Dlaczego wytyczaniu granic towarzyszy poczucie winy i strach?
6. 6. Jaka relacja zachodzi między wytyczaniem granic a podporządkowaniem się?
7. 7. Czy wytyczanie granic nie jest egoizmem?
Niewłaściwa interpretacja biblijnych odpowiedzi na powyższe pytania doprowadziła do rozpowszechnienia się mylnych poglądów na temat wytyczania granic. Wiadomo też, że wiele objawów klinicznych, takich jak depresja, niepokój, zaburzenia funkcji jedzenia, nałogi, zaburzenia w sferze zachowań odruchowych, problemy związane z poczuciem winy i wstydem, reakcje paniczne, problemy w relacjach małżeńskich i innych relacjach międzyosobowych – ma swe źródło w naruszeniach granic.
Niniejsza książka prezentuje biblijną wizję granic: czym są, co chronią, w jaki sposób powstają, jak dochodzi do ich pogwałcenia, jak je naprawiać i jak z nich korzystać. Czytelnik znajdzie w niej odpowiedź na wszystkie te pytania, a także na wiele innych. Autorzy pragną pomóc czytelnikom we właściwym zrozumieniu i wykorzystywaniu granic wskazanych przez Biblię, tak aby mogli nawiązywać relacje międzyosobowe i osiągać cele życiowe zamierzone dla nich – jako dzieci Bożych – przez Pana.
Niewłaściwa interpretacja Pisma Świętego, tak wyraźna u Sherrie, jest tylko potwierdzeniem charakterystycznego dla naszej bohaterki braku granic. Niniejsza książka pozwala wniknąć w głęboko biblijną naturę granic, które mają należne sobie miejsce w działaniu samego Boga, funkcjonowaniu stworzonego przezeń wszechświata i życiu Jego ludu.