- W empik go
Sztuka przyciągania - ebook
Sztuka przyciągania - ebook
Czy dwie niedopasowane części mogą stworzyć całość?
Mallory to outsiderka. Ma wrażenie, że w szkole jest jak niedopasowany puzzel. Najbardziej ceni swoją grupkę przyjaciół. To, że mają siebie, pomaga im przetrwać.
Życie dziewczyny wciąż uprzykrza Elliot. Chłopak robi wszystko, by Mal nie mogła wyrzucić go ze swoich myśli. Po tym, jak obydwoje trafiają na dywanik dyrektorki szkoły, nie mają jednak wyjścia i muszą współpracować.
Dostają zadanie – czeka ich wspólna organizacja Zimowego Balu, czyli jednego z najważniejszych wydarzeń w ciągu roku szkolnego. Od tego momentu spędzają ze sobą więcej czasu i dowiadują się o sobie nowych rzeczy. Wkrótce ich wzajemna niechęć przeradza się w coś więcej. Ale czy uczucia Elliota są szczere? I czy po wszystkim, co się między nimi działo, Mallory będzie w stanie mu zaufać?
Książka, która wygrała konkurs na powieść młodzieżową Wydawnictwa Young!
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8321-855-7 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Maisie Peters – _The List_
John Legend – _All of Me_
Ruth B. – _Lost Boy_
Billie Eilish – _What Was I Made For?_
NONONO – _Pumpin Blood_
Jacob Whitesides – _Rules of Beautiful_
Khalid – _Location_
Tow’rs – _The Kitchen_
Ruben – _Lay By Me_
The Cranberries – _Dreams_
Grace VanderWaal – _Moonlight_
P!nk – _What About Us_
NF – _Let You Down_
OneRepublic, Logic – _Start Again_
Bastille – _Things We Lost In The Fire_
Jaymes Young – _I’ll Be Good_
The Fray – _How to Save a Life_
Bastille – _Pompeii_
Coldplay – _Fix You_
The Beatles – _Hey Jude_
Adele – _Make You Feel My Love_
Snow Patrol – _Chasing Cars_
Sara Bareilles – _Gravity_
Maisie Peters – _Coming Of Age_
Maisie Peters – _Feels Like This_
Ricky Martin – _Livin’ la Vida Loca_
Kodaline – _High Hopes_
Alan Walker, Jamie Miller – _Running Out Of Roses_
Twenty One Pilots – _Stressed Out_
Maisie Peters __ – _Hollow_ROZDZIAŁ 1
NIEPASUJĄCY PUZZEL
Stałam dwa kroki przed drzwiami wejściowymi do szkoły, czując się jak niepasujący element układanki. Niezły początek, nie? Takie porównanie nie brzmiało dobrze, nawet jeśli dryfowało jedynie w mojej głowie. Gdyby ktoś je usłyszał, pewnie pomyślałby, że mam nierówno pod sufitem. Nie byłam rąbnięta... No dobra, może odrobinę, ale taka drobna dawka szaleństwa chyba jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Nie zmienia to faktu, że tego deszczowego dnia, dokładnie w tej chwili, gdy z nosa kapała mi woda, czułam się jak kolorowy kawałek tektury. W żadnym wypadku nie chodziło mi jednak o taki zwykły puzzel, zręcznie ułożony tam, gdzie pasował. W tym momencie byłam wyszczerbionym puzzlem, po którym przejechała ciężarówka i którego trzeba wpychać na siłę, żeby dokończyć obrazek. Krótko mówiąc, czułam po prostu, że nie pasuję teraz, w ogóle, zawsze…
Zapewne pan Wilkinson, szkolny woźny, także pomyślał, że uciekłam z domu dla pomylonych, gdy otworzył mi drzwi wejściowe do szkoły. Codziennie o siódmej czterdzieści pięć zamykano je przed spóźnialskimi na klucz, by dodatkowo utrudnić im życie.
– Robię to tylko dlatego, że cię lubię, Howard – zapowiedział pan Wilkinson, przepuszczając mnie w progu.
Na jego twarzy nie widziałam jednak żadnej oznaki sympatii, ani jednego przelotnego uśmiechu lub czegoś podobnego. Zastanawiałam się, czy mówi prawdę, czy kpi. A może po prostu zrobiło mu się mnie żal, bo wyglądałam w tym momencie jak kupka nieszczęścia.
– Za wcześnie pan zamknął, dopiero dwie minuty temu zadzwonił dzwonek na apel. Słyszałam go po drugiej stronie ulicy.
Nie wspomniałam nic o tym, że właśnie wtedy jakiś głupi kierowca wjechał swoim głupim samochodem w głupią dziurę i od góry do dołu ochlapał mnie wodą, która zalegała w jednej z licznych kałuż. Byłam przemoczona i brudna i musiałam szybko doprowadzić się do choć względnego porządku. Poprawiłam szybko krawat – nieodłączny element mundurka szkoły imienia Agapetusa Bartlessa. Zawiązałam go w biegu, ale obawiałam się, że nie wyglądałam dzięki temu lepiej. Właściwie trudno się dziwić. Był w kolorze, który nasza dyrektorka określała jako radosną zieleń, ale moim zdaniem bliżej mu do odcienia zwiędłej brukselki.
– Nie awanturuj się, Howard – powiedział zmęczonym głosem woźny, a ja w myślach przyznałam mu rację. Była prawie ósma, a on i tak wpuścił mnie do środka. – Howard, nie biegaj po korytarzu w tych butach! – Woźny spojrzał z odrazą na moje przemoczone brązowe botki, które zostawiały ślady błota na wypolerowanych na błysk płytkach. – Jeszcze się poślizgniesz, a obydwoje wiemy, że krew trudno zmyć z tej posadzki.
Nie miałam pojęcia, o co mogło mu chodzić. Może próbował zażartować?
Zwolniłam na chwilę, ale gdy tylko znalazłam się na klatce schodowej, gdzie pan Wilkinson nie mógł mnie już zobaczyć, przyspieszyłam kroku. Nie był to dobry pomysł, bo choć nie wyrżnęłam na stopniach, to kiedy znalazłam się w końcu na trzecim piętrze – tam odbywała się pierwsza lekcja – byłam tak czerwona, że wyglądałam jak makak japoński. Ostatnio oglądałam o tych małpach program przyrodniczy i one…
– Mam nadzieję, że nie umierasz. Nie chciałbym cię reanimować.
Usłyszałam ten jakże dobrze znany mi, denerwujący głos, gdy próbowałam złapać oddech, uczepiona balustrady.
Pewnie gdybym nie przywracała moich palących płuc i policzków do stanu sprzed zbyt szybkiej wspinaczki po schodach, zdobyłabym się na przewrócenie oczami. Nie musiałam się odwracać, by wiedzieć, kto się do mnie odezwał. A ostatnią rzeczą, której potrzebowałam, była wymiana „uprzejmości” z tą uroczą osobistością.
– Wyglądasz okropnie – dodał z wyraźną kpiną.
Naprawdę nie musiał mi tego mówić, bez jego błyskotliwych komentarzy doskonale wiedziałam, że prezentuję się nadzwyczaj marnie.
– Przepuść mnie, Russell. Spieszę się – wysyczałam przez zęby, bo nadal trudno łapało mi się oddech.
Mógłby darować sobie te uwagi i po prostu przejść obok mnie obojętnie. Rozumiem, że nie stapiałam się z balustradą, ale normalna osoba po jednym spojrzeniu zapewne zrozumiałaby, że ten dzień zaczął się dla mnie wyjątkowo paskudnie. Sęk w tym, że Elliot Russell nie był normalny i pewnie gdyby nie groziło za to więzienie, z wielką przyjemnością zepchnąłby mnie teraz ze schodów. No dobra, może by tego nie zrobił, ale tylko dlatego, że mógłby sobie przy tym pobrudzić mundurek, a tego zapewne by nie przeżył.
– Na zlot czarownic? – zapytał. Kpina go nie opuszczała.
Mogłam sobie z łatwością wyobrazić, jak mały Russell, siedząc na dywanie, na prośbę przedszkolanki, by policzyć do dziesięciu, spytał: „Na serio, tylko na tyle cię stać?”.
– Na lekcję historii – powiedziałam butnie, odgarniając mokry kosmyk włosów z twarzy i podnosząc dumnie brodę.
– Niewiele się pomyliłem.
– Przesuń się – rzuciłam zirytowana.
Próbowałam wyminąć Russella, ale on na złość uniemożliwiał mi przejście. Śmiał się w odpowiedzi na moje groźne spojrzenie. Nagle pochylił się i zrobił coś, czego w życiu bym się po nim nie spodziewała. Poprawił mi krawat. Wprawnym ruchem rozwiązał mój nieudany splot i zastąpił go podręcznikowym węzłem windsorskim.
– Czasami bywasz przezabawna, Mallory.
Sposób, w jaki wypowiadał moje imię, zupełnie mi się nie podobał. Brzmiał, jakby prychał i wzdychał jednocześnie, nie dało się tego podrobić.
Russell odsunął się na bok, więc skorzystałam z okazji i pognałam dalej korytarzem w stronę właściwej sali, nie zawracając sobie głowy odpowiedzią na jego jakże elokwentną uwagę. Lepiej, żeby wiedział, że nie obchodziło mnie jego zdanie. „Przezabawna” – ciekawe, ile myślał nad tym epitetem. Zaśmiałam się pod nosem. Niestety gdy wpadłam do sali historycznej, a pani Hill przewierciła mnie wzrokiem, mój uśmiech prysł jak bańka mydlana. Oczywiście swoim wejściem zwróciłam uwagę wszystkich uczniów, ale niewiele sobie zrobili z mojego spóźnienia. Przynajmniej tak na początku myślałam. Salę lekcyjną wypełniały rozmowy, ale przebiło się przez nie perfekcyjnie wyćwiczone prychnięcie Paisley Foley. Do tej pory zajmowała się ona prawdopodobnie jedyną rzeczą, która jej wychodziła – piłowaniem paznokci pod ławką. Aby uciszyć klasę, pani Hill parokrotnie uderzyła o blat biurka swoim etui na okulary. Od początku roku rozwaliła w ten sposób już dwa. Było to jednak skuteczne, bo w sali zrobiło się po tym przeraźliwie cicho. Było słychać jedynie deszcz uderzający o szyby.
– Howard! – zawołała pani Hill swoim tubalnym głosem.
Aż podskoczyłam w miejscu.
– Zdajesz sobie sprawę, że od początku roku szkolnego ani razu nie pojawiłaś się na mojej lekcji o czasie?
– Możliwe – powiedziałam, uśmiechając się niewinnie.
Historia odbywała się w poniedziałki z samego rana, trudno było się na nią nie spóźniać.
– Zero poszanowania… – mamrotała pod nosem, podpisując się swoim koślawym pismem na jaskrawopomarańczowym kawałku papieru. – Znasz zasady. – Wręczyła mi kwit. – A teraz siadaj. – Westchnęła przeciągle, a ja powstrzymałam się, aby nie odpowiedzieć tym samym.
W drodze do swojej ławki zauważyłam Andrew Chatfielda, który z oburzeniem patrzył, jak wepchnęłam pomarańczową kartkę do kieszeni mundurka, nie przejmując się tym, że może się pognieść lub przemoczyć. Nie dziwiłam się Andrew, jego średnia oscylowała gdzieś w granicach pięć dwadzieścia. Oznaczało to, że nigdy nie mógłby pozwolić sobie na coś takiego jak karne zostanie po lekcjach, nawet dla samego dreszczyku emocji. Było więc jasne, że po prostu mi zazdrościł.
– Niezłe wejście – zaśmiała się Bianca.
Bianca Blackwood była moją najlepszą przyjaciółką, z którą siedziałam w ławce na nieszczęsnej historii. W przeciwieństwie do Andrew nie posyłała w moją stronę karcących spojrzeń, jakbym co najmniej zamordowała kota z Downing Street tuż przed porannymi lekcjami.
– Jasne – westchnęłam zmęczona wszystkimi wypadkami, które przytrafiły mi się dzisiejszego poranka.
– Co tym razem sprawiło, że przegapiłaś jakże ważny i pouczający poranny apel?
– Chyba wyłączyłam budzik przez sen – wyszeptałam, a Bi zerknęła na mnie spod przymrużonych powiek.
Nie powinno mnie dziwić, że uznała moją wymówkę za marną. Miałam już coś odpowiedzieć, kiedy nam przerwano.
– Mallory, czy jedno upomnienie ci nie wystarcza? Niedługo zacznę podejrzewać, że robisz to wszystko umyślnie, by tylko zostawać po lekcjach – zwróciła mi uwagę pani Hill, czerwieniąc się przy tym ze złości.
– Może Mallory kocha się w panu Bakerze? – spytała kąśliwie Paisley, która wróciła do piłowania paznokci.
Pani Hill w ogóle na to nie reagowała, co było strasznie niesprawiedliwe.
Uwaga wrednej Foley spowodowała, że wszyscy, oprócz moich wiernych przyjaciół, zanieśli się głośnym śmiechem. Nawet Andrew wydał z siebie coś, co brzmiało jak skrzypienie podłogi. Pani Hill znowu uderzyła etui okularów o blat biurka.
– Pogadamy na przerwie – zwróciłam się do Bianki.
Z zażenowania miałam ochotę uciec z sali lekcyjnej. Zdusiłam w sobie to pragnienie i wyjęłam z torby notatnik. Otworzyłam go na jednej z zapisanych stron. W zamyśleniu przygryzłam skuwkę długopisu i pochyliłam się nad zeszytem.
Początek dnia nie mógł być gorszy, naprawdę.
Lista rzeczy do zrobienia w poniedziałek:
- Wstać wcześnie rano (może w ogóle nie kłaść się spać?).
- Nie spóźnić się na pierwszą lekcję.
- Przeżyć poniedziałek.
- Uniknąć kolejnego spotkania z Elliotem. Czemu on się wszędzie plącze?
- Popatrzeć krzywo na Judy, niech wie, że się jej nie boję.
- Zrezygnować z codziennej dawki czekolady. Jestem za gruba!!!ROZDZIAŁ 2
CZARNE OWCE
Wyszłam z sali od historii szybkim krokiem, jakby goniła mnie Buka z _Muminków_. W sumie pani Hill trochę ją przypominała. Bianca truchtała obok mnie.
– Idziemy do łazienki – zarządziła, a ja nie protestowałam.
Toaleta znajdowała się po drugiej stronie korytarza. Kiedy tam weszłyśmy, kilka dziewczyn pindrzyło się przed lustrami. Nasza szkoła była mała i wszyscy znali się przynajmniej z widzenia. Dziewczyny chodziły do młodszej klasy i charakteryzowało je to, że co drugą przerwę spędzały w łazience, poprawiając makijaż. Bi nazywała je kąśliwie chodzącymi puderniczkami. Nie miałyśmy nic do malujących się dziewczyn i do łamania szkolnego regulaminu, który zabraniał tuszu na rzęsach i błyszczyka na ustach, bo same także nie przestrzegałyśmy tej zasady. Pracownicy szkoły co jakiś czas przypominali sobie o tym punkcie, ale zdarzało się to niezwykle rzadko. Znacznie surowiej i częściej karano inne przewinienia. Puderniczki nakładały jednak tyle kosmetyków na swoje twarze, że zacierał się ich prawdziwy wygląd. Wcale nie stawały się dzięki temu ładniejsze. Używały tyle pudru, tuszu i pomadek, że zaczynały wyglądać tak samo.
Puderniczki zauważyły nas między jednym a drugim pociągnięciem eyelinera i bez słowa opuściły łazienkę. Ich synchroniczne wyjście zrobiło na mnie wrażenie, musiały ćwiczyć je od dawna. Poszły sobie, bo nie chciały mieć ze mną i Biancą nic wspólnego. Ja, ona i reszta naszej grupy byliśmy w szkole czarnymi owcami. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – cała łazienka była nasza.
– Łap, kurczaku – zawołała Bianca i rzuciła we mnie paczką mokrych chusteczek. Nie zdążyłam jej złapać i opakowanie wpadło do jednej z umywalek. – Umyj buźkę, to pogadamy.
Przyjrzałam się mojemu odbiciu w lustrze i stwierdziłam, że z twarzą wcale nie jest tak źle. Bianca pewnie jak zwykle chciała mnie nastraszyć. Wyjęłam chusteczkę z opakowania i zajęłam się zmywaniem tuszu do rzęs, którego użyłam niezgodnie ze szkolnym regulaminem. Lekko rozmazał mi się na policzkach, ale trzeba było się przyjrzeć, żeby to dostrzec. W lustrze widziałam, jak Bianca wdrapuje się na parapet i na nim siada. Była niska, więc jej stopy dyndały w powietrzu.
– W końcu.
Usłyszałam głośne westchnienie mojej drugiej przyjaciółki, Sabriny, gdy tylko przekroczyła próg szkolnej toalety.
– Za cholerę nie mogłam się tutaj dostać. Musiałam przepchnąć się przez cały tłum. Co jest z tymi ludźmi? – powiedziała rozgorączkowanym głosem i postawiła torebkę na blacie między umywalkami.
– Miałaś nie mówić „cholera” – powiedziała spokojnie Bianca, patrząc, jak Sabrina przeczesuje swoją kasztanową grzywkę palcami.
– Cho… Wiem, ale nie umiem się powstrzymać.
Sabrina pochyliła się nade mną. Kiedy powąchała moją marynarkę, zmarszczyła nos.
Z pewnością nie pachniałam najlepiej po atrakcjach, jakie spotkały mnie przed lekcjami.
– Wiem, wyglądam żałośnie i tak się też czuję. Normalka. – Wzruszyłam ramionami. – Idziemy? – spytałam, wyrzucając kulkę ze zużytych chusteczek do kosza na śmieci.
Bianca z ociąganiem zeskoczyła z parapetu. Przypominała przy tym kota. Miała duże brązowe oczy w kształcie migdałów i włosy tak jasne jak piasek na Karaibach. W dni wolne malowała paznokcie na czarno. Czasem przychodziła w nich nawet na lekcje, zupełnie nie przejmując się, że zostanie ukarana. Czerń w ogóle była jej ulubionym kolorem. Chodziła własnymi drogami, gdy miała na to ochotę, i co tydzień toczyła przynajmniej jedną potyczkę z którymś z nauczycieli.
– Pospieszcie się. Widok jednego pomarańczowego kwitu z pewnością nam wystarczy.
Sabrina spojrzała na mnie przelotnie i uśmiechnęła się pokrzepiająco. Chciała mnie wesprzeć i dać znać, że razem przetrwałyśmy już gorsze rzeczy niż zostanie po lekcjach w kozie. Sabrina stanowiła przeciwieństwo Bianki. Dla mnie była jak słońce, które pozwalało, byśmy ogrzewali się w jego blasku. Miała swoje lepsze i gorsze dni jak każdy, ale i tak przez większość czasu starała się znaleźć pozytywy we wszystkim, co ją spotykało.
– Chcesz dokładniej mu się przyjrzeć? – zapytałam. – Z bliska ten pomarańcz jest jeszcze bardziej pomarańczowy. – Sięgnęłam do kieszeni, w której ukryłam pognieciony kwit.
– Kuszące – sarknęła Bianca.
Drzwi od łazienki zamknęły się za nią z trzaskiem, który zginął w odgłosach korytarza.
– Mogliby je drukować na papierze pachnącym pomarańczami – stwierdziła po dłuższej chwili Sabrina.
Zbliżałyśmy się do sali komputerowej, w której odbywała się kolejna lekcja. Miałam nadzieję, że chłopcy – pozostała część naszego kwintetu – czekają na nas pod drzwiami.
– Nie wiem, czy szkole chciałoby się tracić kasę na coś, co i tak ma gdzieś.
– Co ktoś ma gdzieś?
Pod ścianą przy sali komputerowej stali Gabriel Stevens i Paul Marks. Paul strategicznie milczał, gdy Gabe zaczął swój maraton pytań. Lubił je zadawać i już niejednego wpędził nimi w zakłopotanie.
– Cały świat ciebie – mruknęła Bianca i uśmiechnęła się do Gabe’a fałszywie. Rzuciła swoją torbę na ziemię i z założonymi na piersi rękoma oparła się o ścianę.
– Przystopuj, mroczna. To co się stało?
– Pomarańczowe kartki, które dają nam za przewinienia, powinny pachnieć pomarańczami – wyrzuciła z siebie na jednym wydechu Sabrina.
– Dziwaczne, ale jednocześnie w pewnym sensie logiczne – odparł dyplomatycznie Paul i przestąpił z nogi na nogę. Ten ruch spowodował, że spod lewej nogawki jego spodni wychynęła zielona skarpetka w żółte romby.
Paul mawiał, że szaloną część jego osobowości można poznać, oswajając się z jego kolorowymi skarpetkami. Po części była to prawda. Zachowywał się statecznie, a dodatkowo natura obdarzyła go taką barwą głosu, że czasem stwierdzenie, czy żartuje, czy mówi poważnie, sprawiało trudność. Skarpetki w fikuśne wzory reprezentowały to, co Paul dawno schował głęboko w sobie. Wiązała się z nimi długa historia pełna pomarańczowych kartek i dodatkowych godzin spędzonych w szkole. Regulamin zabraniał nie tylko makijażu, ale także kolorowych elementów ubioru. Jednak akurat tego drugiego punktu nauczyciele trzymali się sztywno, bo znacznie łatwiej było im zauważyć modyfikację w mundurku niż rzęsy pociągnięte tuszem. Paul nosił barwne skarpetki tak długo, że w końcu nikt nie zwracał już na nie uwagi. Według Sabriny wymagało to uporu. Bianca od razu nazwała to głupotą. Gabe pozostał przy swoich pytaniach. W kółko zadawał jedno: „Nie lepiej było dać sobie z tym spokój?”_._ Ja nic nie mówiłam, tylko po cichu podziwiałam odwagę Paula.
– Mówiąc dokładniej, Sabby chciałaby, żeby pomarańczowe kwity pachniały pomarańczami, ale według Bianki może o tym jedynie pomarzyć, bo szkoła ma to gdzieś.
– Ta szkoła w ogóle ma wszystko gdzieś – odparł spokojnie Paul. – I nie, nie zamierzam mówić o tym dokładniej, Gabe.
Spojrzałam w głąb korytarza i miałam nadzieję, że to, co właśnie widzę, to jakieś halucynacje. Czytałam gdzieś, że takie coś może się przytrafić ludziom, którzy niewiele śpią, a ja od kilku nocy prawie nie zmrużyłam oka. Od tygodnia co wieczór przygotowywałam się do zbliżającego się sprawdzianu z matematyki. Na ostatnim teście nie poszło mi najlepiej, więc nie mogłam zawalić kolejnego.
– No i pięknie – warknęła Bi.
Czyli jednak widziałyśmy to samo. Szkoda, haluny byłyby sto razy lepsze.
Prosto w naszym kierunku zmierzał potworny huragan. Nie dosłownie oczywiście. Była to po prostu grupka, do której idealnie wręcz pasowała pieszczotliwa nazwa „pentagram śmierci”. Na czele pochodu szła przewodnicząca szkoły, kapitanka żeńskiej drużyny siatkarskiej i jednocześnie dziewczyna, za którą oglądała się połowa szkoły. Mój najgorszy koszmar. Judith – prawdziwa gwiazda Agapetusa. Za nią jak dwórki szły jej wierne przyjaciółeczki, czyli Modwen Morgan i Cadence Velde. Jedna bardziej pyskata od drugiej. Pochód zamykało dwóch szkolnych pajaców. Jerome Cheney, synalek dyrektorki, któremu wszystko zawsze i wszędzie uchodziło na sucho, oraz Benjamin Whitelaw, o którym nie dało się powiedzieć nic ciekawego.
Judy patrzyła prosto na nas, jej świta zresztą też, a to nigdy, przenigdy nie zwiastowało niczego dobrego. Wiedziałam, że to nie skończy się na zwyczajnym gapieniu. W powietrzu aż czuć było nadchodzącą konfrontację. Judy nie mogłaby przegapić tak dobrej okazji do zrobienia małej pokazówki na korytarzu. My, stadko marnych, czarnych owieczek, praktycznie wepchnęliśmy się jej pod buty.
– Co tak się gapisz, Howard? – zawołał beztrosko Paul i bynajmniej nie zwracał się do mnie.
Judy była moją kuzynką, ale dzięki niej nikt w szkole nie mówił o tym głośno.
Świat nagle przyspieszył, gdy Paul zdecydował się rzucić na żer rekinom.
– Słyszałaś coś? – zapytała Judy, spoglądając na Candy. Jej głos był lepki jak roztopiony cukier i za każdym razem przyprawiał mnie o nieprzyjemny dreszcz.
Tym razem też mimowolnie się otrząsnęłam.
– Nic a nic. Ale… Może Wilkinson znów ma problem z karaluchami?
Modwen parsknęła śmiechem i sięgnęła do kieszeni po telefon. Zdaje się, że chciała uwiecznić całe zajście. Jej trzecią ręką był nowy iPhone w różowym puchatym etui przypominającym watę cukrową.
– Chyba trzeba komuś donieść, że te paskudy znowu plączą się po korytarzu – podjął grę Jerome.
Powolnym krokiem zbliżał się do Paula, a na jego twarzy pojawił się zarozumiały uśmieszek.
Do Paula dołączyła Bianca. Najpierw pomyślałam, że chciała go obronić przed Cheneyem i resztą, ale to nie byłoby w jej stylu. Raczej zamierzała okazać mu wsparcie, dać mu znać, że brodzą w tym błocie razem. Chciałam do nich podejść, zrobić kilka kroków do przodu, ale gdy Judy zmroziła mnie swoim wzrokiem, nie mogłam się ruszyć. Bałam się jej i nie potrafiłam nic na to poradzić.
– Są okropne, zagarniają całą przestrzeń dla siebie – prychnęła Cadence i zdmuchnęła niewidzialny pyłek ze swoich paznokci.
Po jej słowach Jerome, kapitan drużyny pływackiej, z całej siły popchnął Paula na rząd ciemnozielonych szafek. Coś przy tym powiedział, ale zagłuszył go głośny trzask metalu. Paul w wyniku uderzenia o szafki bezwładnie osunął się na podłogę. Miałam nadzieję, że to z powodu szoku i że nic poważnego mu się nie stało. Sabrina i Gabe zaraz podbiegli, by podnieść Paula z posadzki. Ja dalej się nie ruszyłam, patrząc w jasnoniebieskie tęczówki Judy. Wiedziałam, że czekała na jakiś niewłaściwy ruch z mojej strony. Wydawało mi się, że jej usta się poruszyły i wyszeptały jedno słowo: „tchórz”. Wcale mnie to nie ruszyło, bo miała rację.
– Brawo, Jerome! – Bianca parę razy zaklaskała w dłonie. Ten dźwięk rozniósł się ponurym echem po korytarzu. – Kolejny raz znakomicie udowodniłeś, jak wielkim jesteś dupkiem. Medal wyślę ci pocztą.
– Jeszcze jedno słowo i…
– No co? Popchniesz mnie tak samo jak Paula? Jakoś mi się nie wydaje.
Przez chwilę walczyli na spojrzenia. Jerome pierwszy odwrócił wzrok, łamiąc się przed pełnią siły ciemnobrązowych oczu Bianki. Nie on pierwszy, nie jedyny.
Zadzwonił dzwonek, ale nikt jakoś szczególnie się nim nie przejął. Wszyscy uczniowie starszych klas, którzy akurat znaleźli się na tym korytarzu, woleli zaryzykować i zostać. Przedstawienie zorganizowane przez czarne owce i szkolne gwiazdy było ciekawsze niż lekcje.
– Niezłe przemówienie, Scouse. Szkoda tylko, że robale raczej nie mają prawa głosu. Dobrze ci radzę, weź to sobie do serca. – Judy ruszyła na ratunek swojemu chłopakowi. Wypowiedziała „Scouse”, jakby to była obelga, a nie nazwa akcentu, który Bi przejęła od pochodzącej z Liverpoolu niani.
Judy nie poprzestała jedynie na słowach dla publiczności. Pochyliła się w stronę Bianki i wyszeptała jej coś do ucha.
– Zbieramy się – zarządziła swojej grupce i uśmiechnęła się z wyższością.
Zapewne uważała, że to ona wygrała tę walkę. Może rzeczywiście tak było.
– Szkoda marnować czas na te żałosne karaluchy.
– Jakaś ty poetycka, Howard – zawołała Bianca, gdy wesoła gromadka oddalała się już korytarzem. Jej głos nie był już taki pewny siebie jak chwilę wcześniej.
Zastanawiało mnie, czy to przez to, co nagadała jej Judy. Mimo wszystko dalej ją podziwiałam. Choćby za to, że stanęła obok Paula z dumnie uniesioną głową.
Zrobiłam krok do przodu, dopiero gdy korytarz znowu zapełnił się gwarem. Byłam tchórzem.ROZDZIAŁ 3
PROGNOZA NA WEEKEND
Stołówka to bardzo niebezpieczne miejsce. Wystarczy, że ktoś podłoży ci nogę, a twoja taca z jedzeniem wyląduje na podłodze i staniesz się pośmiewiskiem całej szkoły. Taka sytuacja zdarzyła mi się w pierwszym tygodniu nauki w Agapetusie. Miałam wtedy jedenaście lat i jeszcze mało wiedziałam o świecie. Teraz jako szesnastolatka, zbyt dobrze zaznajomiona z niepisanymi zasadami rządzącymi szkołą, miałam świadomość, że zajmowanie stolików na środku sali i tych przy oknach nie jest najlepszym pomysłem, gdy królowa szkoły i jej świta nie darzą cię sympatią. Lepiej spędzić lunch jak najbliżej drzwi wejściowych i w spokoju zjeść posiłek, zamiast całą długą przerwę spierać purée ziemniaczane ze szkolnego mundurka.
– Czy wy też macie już wszystkiego dość? – Bianca postawiła na stoliku swoją tacę z jedzeniem.
– Jak zwykle przesadzasz, Bi – zaśmiała się Sabrina.
Tylko ślepy nie zauważyłby, że miała wyjątkowo dobry humor.
– To ty przesadzasz z tym swoim durnym entuzjazmem. – Bianca była niezwykle zgryźliwa od porannego zdarzenia na korytarzu.
Zastanawiało mnie, czy to przez to, co powiedziała jej Judy. Spytałam o to Bi, ale nie chciała mi niczego zdradzić. Denerwowało mnie, że wiele rzeczy chowała w sobie, zamiast wykrzyczeć je na głos. Czy miałam jednak prawo oczekiwać od niej zwierzeń, skoro pozwoliłam, by ona i Paul sami stawili czoła Judith? Chyba nie.
– Dzisiaj po lekcjach mam spotkanie komitetu organizacyjnego balu. Ostatnio wymyśliliśmy już temat przewodni i teraz będziemy dopracowywać elementy wystroju sali – oznajmiła rozentuzjazmowana Sabrina. – Nawet nie wiecie, jak bardzo na to czekałam.
– Nie rozumiem cię. Jak możesz tak dawać się wykorzystywać ludziom? – mruknęła Bianca i sięgnęła po frytkę.
Wyjęła mi to pytanie z ust. Sabrina lubiła brać udział w najróżniejszych inicjatywach organizowanych przez szkołę, lecz za każdym razem odbijało jej się to czkawką. Wplątywała się w dziwne relacje, które szybko się kończyły, gdy dane wydarzenie dobiegało końca. Zaskakująco często trafiała jej się współpraca z Paisley, która nie miała skrupułów, by pożyczać od niej rzeczy na wieczne nieoddanie i później obgadywać Sabby po kątach. Poza tym najróżniejsze spotkania po lekcjach odciągały Sabrinę od nauki. Przestawała uczyć się systematycznie i przed testami nie pomagały jej nawet notatki, które ode mnie pożyczała. Gdyby to moje oceny się pogorszy, od razu zrezygnowałabym z dodatkowych aktywności i do tego miałabym straszne wyrzuty sumienia.
Mój wzrok bezwiednie poszybował w stronę stolika zajętego przez Paisley i resztę osób z naszej klasy. Czasem zastanawiałam się, czy gdyby nie Judy i jej nienawiść do mnie i moich znajomych, bylibyśmy jednym z tych roczników, które są zgrane, głośne, a nauczyciele mają ich wiecznie dość. Może wtedy ja i Tony mielibyśmy jakąś szansę?
Ech… Tony Brandon, moje beznadziejne zauroczenie. Ze swojego miejsca miałam dobry widok na jego idealną twarz. Nawet z daleka widziałam te przepiękne zielone oczy okolone długimi rzęsami. Ale podobało mi się w nim coś więcej niż wygląd. Najbardziej lubiłam w nim to, że nie wstydził się pomagać innym. Organizował zbiórki pieniędzy na schroniska dla bezdomnych, zimą budował domki dla bezpańskich zwierzaków, a swój wolny czas po szkole spędzał w świetlicy, gdzie z młodszymi uczniami odrabiał zadane im prace domowe. W przeciwieństwie do Judy i jej bandy miał serce, i to szczerozłote. Szkoda tylko, że nie zwracał na mnie uwagi. Mogłam o nim jedynie bezwstydnie fantazjować
– Co ty na to, Mała? – zapytał Gabe. Nie przepadałam za tą ksywką, ale w gronie moich przyjaciół przylgnęła do mnie jak rzep.
Zorientowałam się, że przez dłuższy czas byłam nieobecna. Przyjaciele nadal prowadzili rozmowę, w której nawet nie próbowałam uczestniczyć. Zamiast tego wgapiałam się w Tony’ego, jakbyśmy byli sami na tej durnej stołówce i jakby nie istniała między nami przepaść.
– Przepraszam, zamyśliłam się. – Skupiłam wzrok na cieście pasterskim znajdującym się na talerzu.
– Chyba raczej się zagapiłaś. Nieładnie, oj, nieładnie – zaśmiała się Bi.
Oczywiście, że zauważyła, na kogo się patrzyłam. Nigdy nic jej nie umykało, a do tego najlepiej z całej grupy wiedziała, jak fatalne było moje zauroczenie.
– Bianca! – skarciła ją Sabrina.
– No co? Po prostu…
– Nie kończ – przerwałam jej, czując, jak policzki zaczynają mnie palić ze wstydu. – Nie kopie się leżącego.
– Rozmawialiśmy o weekendzie – oznajmił Gabe. – Dawno nigdzie razem nie wychodziliśmy. Moglibyśmy powłóczyć się po mieście dzisiaj, bo na zewnątrz jest zaskakująco ładnie, ale…
Nie pójdziemy nigdzie razem, bo spóźniłam się na lekcję i teraz musiałam ponieść tego konsekwencje. Chyba to chciał powiedzieć, zanim Paul wszedł mu w słowo.
– Co powiesz na sobotę? Posiedzimy u mnie. Tata przebąkiwał wczoraj coś o jakimś wyjeździe firmowym, więc chyba nie będzie nam przeszkadzał.
– Obejrzymy film i upieczemy babeczki – powiedziała Sabrina, poprawiając opaskę podtrzymującą jej kasztanowe włosy.
– Raczej to ja je dla was upiekę – mruknęłam.
To zdanie zabrzmiało gorzej, niż zakładałam. Chciałam tylko stwierdzić fakt. Uwielbiałam gotować dla ludzi, a moi przyjaciele lubili moje wypieki. Robiłam więc dla nich ciasta, ciasteczka, torty i przy okazji świetnie spędzałam z nimi czas.
– Racja.
– Proszę o chwilę ciszy. Do głowy wpadła mi pewna myśl – oznajmiła uroczyście Bianca.
Przez kilka ostatnich minut bujała się na krześle, ale teraz usiadła na nim wyprostowana jak struna, z szerokim uśmiechem na ustach.
To nie wróżyło niczego dobrego.
– Zaczyna się – westchnął przeciągle Paul i założył ręce na piersi.
Pomysły Bianki nigdy nie kończyły się dobrze. W teorii zawsze miały urozmaicić nasze nastoletnie życie szkolnych odludków. W praktyce doprowadzały do tego, że wszyscy razem lądowaliśmy w bagnie, z którego później nie tak łatwo było się wydostać. Tak jak wtedy, gdy uparła się, że musimy jakoś uczcić zdane egzaminy. Namówiła nas, byśmy zrobili coś wielkiego, wymyślili jakąś akcję, która miała nikomu nie zaszkodzić, ale jednocześnie sprawić, by wszyscy nas zapamiętali. Cóż… Udało nam się przynajmniej spełnić ten drugi wymóg – Wilkinson będzie nam wypominał ten wybryk do końca świata, a nauczyciele spoglądają na nas nieufnie za każdym razem, gdy za bardzo zbliżymy się do pracowni chemicznej. Wszystko przez to, że eksperyment wymyślony przez Paula wymknął się spod kontroli. Obiecał nam, że doświadczenie będzie spektakularne, łatwe do przygotowania, a nasz nauczyciel niczego nie zauważy, gdy na moment odciągniemy go od stanowiska z palnikiem. Jednak pomylił się w obliczeniach i wsypał za dużo jednej substancji. Pojawiły się ogień i o wiele więcej dymu, niż przewidział Paul. Nawet włączony wyciąg w pracowni nie zapobiegł uruchomieniu systemu przeciwpożarowego. Nigdy nie zapomnę płomieni, które wystrzeliły aż pod sufit, zamieszania związanego z ewakuacją i min moich rodziców, gdy dowiedzieli się, że brałam udział w całym zajściu. Ze szkoły nie wyrzucili nas tylko dlatego, że szkody były niewielkie, bo pożar szybko opanowano, a tata Paula bez mrugnięcia okiem pokrył koszty związane z wezwaniem straży pożarnej i odmalowaniem ściany w pracowni chemicznej.
Przez miesiąc wakacji sprzątałam w naszej rodzinnej restauracji, by jakoś udobruchać rodziców. Niezliczone godziny wkładania naczyń do zmywarki i wynoszenia śmieci przyniosły efekt, ale nie zamierzałam znowu przez to przechodzić. Przysięgłam sobie, że już nigdy więcej nie dam się skusić na żaden z cudownych pomysłów Bianki. Był tylko jeden problem – Bi potrafiła być szalenie przekonująca, jeśli czegoś naprawdę pragnęła.
– W ten weekend nie będziemy oglądać filmu jak jakieś przegrywy…
– No pewnie, że nie, zamiast tego napadniemy na bank – odparł spokojnie Paul.
– Zamknij się. Uratowałam cię przed gniewem zakompleksionego Jerome’a, okaż choć trochę wdzięczności i mi nie przerywaj.
Paul skrzywił się na ten przytyk. Zdarzenie z rana nie dawało mu o sobie zapomnieć.
– Ma rację. To co tam wymyśliłaś? – zapytał Gabe.
– Tak się składa, że zbliżają się urodziny Ivett Lalymer. Z czym wam się kojarzą? – Spojrzała wyczekująco na każdego z naszej czwórki, czekając, aż któreś się odezwie. – Z jedną z większych imprez organizowanych przez ludzi ze szkoły, na której na bank pojawi się mnóstwo maturzystów, a może nawet jacyś absolwenci – oznajmiła zniecierpliwiona. – Ivett organizuje ją co roku i tak się składa, że podsłuchałam szczegóły.
– Impreza – prychnął Paul. – Raczej demolka.
– A słyszeliście, że na niektórych przyjęciach ludzie dopuszczają się kradzieży rodzinnych pamiątek? Georgia mi mówiła, że…
– Później nam opowiesz, Sabby. Co wymyśliłaś, Bi? – zapytałam, choć wiedziałam, do czego zmierza Bianca i nie za bardzo mi się to podobało.
– Wprosimy się na imprezę do Ivett.
– Jak cudownie, weźmiemy udział w tym cyrku – skwitował Paul. W jego głosie próżno było szukać entuzjazmu.
– Chyba sobie żartujesz! – wyrzuciłam na jednym wdechu. – Przecież ona przyjaźni się z Elliotem, a ja z tym gościem nie wytrzymam w jednym pomieszczeniu dłużej niż przez pięć minut.
Na samo wspomnienie porannego spotkania na schodach poczułam ucisk w żołądku. Miałam dość Elliota i tego, że prawie cały czas na niego wpadałam. Sobota była dniem, w którym mogłam odpocząć od widoku jego twarzy, i nie uśmiechało mi się tego zmieniać. Już słyszałam te jego okropne komentarze na mój temat. Byłam pewna, że tam będzie. Niemożliwe, żeby nie przyszedł na imprezę w domu swojej najlepszej przyjaciółki. Chociażby po to, żeby pomóc jej sprzątać.
– Jesteś przewrażliwiona. Będzie tam tyle ludzi, że nie ma szans, byś na niego wpadła.
– A Ivett to czasem nie dziewczyna Elliota? – Gabe zmarszczył brwi.
Ciekawe, że akurat to go interesowało.
– Nie – zaprzeczyła szybko Sabrina, która z nas wszystkich najlepiej łapała się w szkolnych plotkach i ploteczkach.
– To dlaczego oni…
– Ich się o to pytaj, Gabe. Nawet będziesz miał ku temu świetną okazję, bo w sobotę wszyscy, bez żadnych wyjątków, idziemy na imprezę do Ivett – powiedziała Bianca.
– Daj spokój – westchnęłam zrezygnowana.
Bianca ani trochę nie przejęła się naszą mało entuzjastyczną reakcją.
– Nigdy nie braliśmy udziału w czymś takim. Wiecie dlaczego? Bo są osoby, które nas nie lubią i którym wydaje się, że są od nas lepsze. A my im na to pozwalamy, wciąż i wciąż chowając się po kątach. To nasz przedostatni rok tutaj, powinniśmy go przeżyć jak najlepiej. Korzystać z życia, porobić masę głupich błędów.
– Dzisiaj to do ciebie dotarło? – prychnęłam.
– A wiesz, że tak? Uświadomiłam sobie, że czas pędzi do przodu, a ja tylko stoję w miejscu. Nie powinno tak być.
Rozmyślałam nad jej słowami. Może Bianca miała rację. Rzeczywiście ostatnio moje życie składało się jedynie z przesiadywania w szkole lub w domu. Ciągle się uczyłam, żeby moje oceny nadal utrzymywały się na wysokim poziomie, i tylko kilka razy dałam się namówić na jakieś spotkanie z przyjaciółmi w weekend lub po lekcjach. Zdawałam sobie sprawę, że więcej wspólnych wyjść nie zaszkodziłoby moim wynikom w nauce, ale do tej pory nie zrobiłam nic, by spotykać się z przyjaciółmi częściej. Gryzący sweter, który długo nosimy, w pewnym momencie w końcu zaczyna być wygodny.
– Dobra, wchodzę w to – stwierdził po chwili Paul i wyciągnął dłoń w stronę Bianki. – Impreza u Ivett?
– Impreza u Ivett – odparła zadowolona z siebie Bi.
Gabe i Sabby jej zawtórowali, dokładając swoje dłonie do tej Paula.
Zostałam jedynie ja.
– To co? Przyłączysz się, Mała?
Moi przyjaciele spojrzeli na mnie wyczekująco. Nie mogłam ich zawieść, wcześniej zbyt wiele razy mi się to zdarzyło. Poza tym cieszyłam się, że Paul, mimo trudnej sytuacji w domu, przystał tak szybko na tę imprezę.
– Pewnie tego pożałuję, ale nie mogę zostawić was samych. Impreza u Ivett. – Położyłam swoją dłoń na ręce Gabe’a i uśmiechnęłam się szeroko.
W tamtym momencie byłam szczęśliwa. Wydawało mi się, że po tych pełnych chmur i deszczu dniach w szkole w końcu wzejdzie słońce. Myliłam się, bo prognoza wcale mi nie sprzyjała.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_