Sztuka udawania - ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Sztuka udawania - ebook
Virginia potrzebuje stu tysięcy, by spłacić dług ojca hazardzisty. Może jej pomóc tylko jeden człowiek. Marcos zgadza się pod warunkiem, że będzie udawała jego kochankę do czasu, aż on sfinalizuje najważniejszą umowę w swej karierze. Virginii zadanie nie wydaje się zbyt trudne...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-3016-2 |
Rozmiar pliku: | 715 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Virginia Hollis objęła się w pasie i wyjrzała przez szybę czarnego lincolna, który sunął ulicami Chicago. Ludzie przemykali pośpiesznie, większość przyciskała brodę do piersi dla ochrony przed zacinającym wiatrem. Wszystko wyglądało normalnie. Ot, typowy wieczór.
Ale nie dla Virginii. Jej świat się zawalił. Mężczyźni, którzy rano zastukali do jej drzwi, nie żartowali. Wzdychając, zerknęła na swoją prostą czarną sukienkę i czarne szpilki. Ubrała się elegancko. Miała zamiar prosić swojego szefa o pomoc, była gotowa błagać go na kolanach. Do nikogo innego nie mogła się zwrócić.
Bawiąc się nerwowo sznurem starych pereł, ponownie usiłowała skupić się na przechodniach. Perły były jedyną pamiątką, jaką zdołała ocalić po matce. Wszystko inne – samochody, antyki, dom – ojciec stracił.
Nie zostało mu nic. Nic oprócz córki. A ona nie umiała się od niego odciąć ani zapomnieć o zbirach, którzy rano ją odwiedzili. W końcu to był jej ojciec, jej jedyna rodzina. Dawniej był biznesmenem, szanowanym i podziwianym. A dziś…
Nie miała pojęcia, ile wynosi jego dług. Wiedziała tylko, że ma miesiąc, aby zdobyć sto tysięcy. W tym czasie zbiry zostawią ojca w spokoju. Oczywiście taka suma była kompletnie poza jej zasięgiem, ale dla Marcosa Allende to nie jest wielka kwota.
Ciarki przeszły jej po plecach. Niektórzy powiadali, że przystojny małomówny Marcos był niczym Midas: wszystko zamieniał w złoto. Virginia – jego asystentka od roku, a raczej jedna z jego trzech asystentek – była skłonna w to uwierzyć. Kupując upadające firmy, które następnie stawiał na nogi, Marcos Allende zbudował imperium. Przyjaciele go podziwiali, wrogowie przed nim drżeli. Sądząc po liczbie telefonów, jakie odbierał od mieszkanek Chicago, kobiety za nim przepadały. W Virginii wzbudzał emocje, do których wolała się nie przyznawać.
Codziennie, gdy przychodziła do biura, mierzył ją uważnie wzrokiem. Starała się zachowywać profesjonalnie; czasem, speszona, odwracała głowę. Miała wrażenie, że Marcos rozbiera ją oczami. Niemal bała się zostać z nim sam na sam. Lecz dziś z własnej nieprzymuszonej woli jechała do niego do domu.
Poczuła ukłucie w piersi, kiedy samochód stanął przed jednym z najbardziej luksusowych budynków przy ruchliwej Michigan Avenue. Podziękowawszy kierowcy, wysiadła i po paru krokach weszła do przestronnego holu. Unikając kontaktu wzrokowego z kręcącymi się tam ludźmi, skierowała się w stronę windy.
– Pan Allende na panią czeka – oznajmił windziarz. Wsunął kartę w górny otwór, po czym cofnął się.
Drzwi się zasunęły. Virginia wpatrywała się w swoje zamazane odbicie. Boże, spraw, by mi pomógł, modliła się w duchu. Zrobię wszystko, czego zechce…
Winda stanęła, a drzwi rozsunęły się, ukazując ogromny elegancko urządzony pokój o czarnej kamiennej podłodze. Wejścia strzegła para mosiężnych posągów, a na przeciwległej ścianie wisiał wielki obraz olejny. Zanim Virginia zdołała ogarnąć resztę pomieszczenia, jej wzrok padł na bar, przy którym stał Marcos, zwrócony twarzą do okna. Z bijącym sercem postąpiła krok naprzód.
– Dojechałaś bez problemu?
Niski ochrypły głos brzmiał łagodnie, jakby człowiek przy oknie dla nikogo nie stanowił zagrożenia. Powietrze było naelektryzowane.
– Tak. Dziękuję, że przysłałeś samochód.
Stąpając po miękkim perskim dywanie, podeszła bliżej. Marcos nie odwrócił się. Może tak było lepiej, bo ilekroć w biurze ich spojrzenia się spotykały, przenikał ją dreszcz. Marcos nawet nie musiał się odzywać, mówiły jego oczy. A ona wyobrażała sobie, co wyrażają.
Teraz była w mieszkaniu mężczyzny, o którym ciągle fantazjowała, i przyszła błagać go o pomoc.
Nieważne, że wiodła uczciwe życie, że w porę płaciła rachunki, że unikała kłopotów. To się nie liczyło. Liczył się ojciec. Musi zrobić wszystko, by go uratować. Mogłaby przysiąc, że Marcos czytał w jej myślach, bo spytał szeptem:
– Masz problem, Virginio?
Wciąż spoglądał przez okno.
– Chyba tak – powiedziała do jego pleców.
– I przyszłaś prosić mnie o pomoc?
– Tak, bardzo jej potrzebuję – przyznała.
Odwrócił się.
– Ile?
Serce zabiło jej szybciej. Przez chwilę milczała, zafascynowana, a zarazem przerażona jego niesamowitym seksapilem. Z zaciekawieniem wodził po niej wzrokiem. Uniosła dumnie głowę. Zdradzały ją ręce, które drżały.
– Nie oczekuję czegoś za nic. Chciałam cię prosić o zaliczkę, a raczej pożyczkę. Może mogłabym ją jakoś odpracować, zostawać po godzinach…
– Ślicznie wyglądasz – rzekł, wpatrując się w jej usta.
Przeszył ją dreszcz. Nie podniecaj się, skarciła się w duchu. Pewnie na każdą kobietę tak patrzy.
– Usiłuję zebrać… – urwała, po czym zdobywając się na odwagę, dokończyła: – sto tysięcy. – Czuła się upokorzona, prosząc mężczyznę o pieniądze.
– Tylko tyle? – spytał cicho. Jakby to było nic. Ot, drobna suma. I dla niego, który miał miliardy, faktycznie to było nic. – Można wiedzieć, na co ich potrzebujesz?
Potrząsnęła głową. Usta mu zadrżały, w kącikach oczu pojawiły się zmarszczki.
– Nie zdradzisz mi?
– Wolałabym nie – szepnęła. – Ja… chętnie się zrewanżuję… Mogę pracować po nocy. Mogę…
Roześmiał się. Chyba nigdy wcześniej nie widziała, by się śmiał. Odstawiwszy szklankę na bar, skinął w stronę skórzanych kanap.
– Siadaj.
Usiadła. Sztywno wyprostowana obserwowała jego kocie ruchy. Jak to możliwe, aby tak wysoki mężczyzna poruszał się z taką gracją?
– Kieliszek wina?
– Nie, dziękuję.
Nalał dwa, jeden dla siebie, drugi dla niej.
– Wypij.
Ściskając kieliszek, wpatrywała się w mosiężną rzeźbę przy wejściu i starała się nie oddychać. Marcos pachniał bosko, wodą o korzennym, lekko piżmowym zapachu. Po chwili usiadł na drugiej kanapie. Pod rozpiętą koszulą widać było kawałek śniadego torsu oraz lśniący złoty krzyżyk. Virginię kusiło, by wyciągnąć rękę, sprawdzić, czy jest zimny, czy nagrzany…
Czując na sobie spojrzenie Marcosa, uniosła głowę.
– Nie pijesz – rzekł, wskazując na kieliszek.
Posłusznie wypiła łyk.
– Mm, dobre… Dojrzałe…
– Czy kiedykolwiek cię ugryzłem?
Niemal się zakrztusiła. Dopiero po chwili zobaczyła uśmiech, ironiczny, lekko zaczepny.
– Widzę, że to dla ciebie trudne.
– Nie. Tak. – Boże, gdyby tylko wiedział!
Postawił kieliszek na stole, skrzyżował ręce na piersi i oparł się wygodnie, jakby zamierzał obejrzeć film.
– Nie ufasz mi?
Serce jej zabiło szybciej. Hm, szanowała go, podziwiała, czasem się go bała. I… tak, ufała mu. Z jej obserwacji wynikało, że Marcos zawsze staje w obronie swoich ludzi. Był niczym lew broniący lwiątek. Kiedy Lindsay, asystentka numer dwa, wpadła w depresję po narodzinach bliźniąt, Marcos wynajął dla niej armię niań, a ją i jej męża wysłał na Hawaje w drugą podróż. Lindsay do dziś opowiadała o pobycie na Maui.
A kiedy umarł mąż pani Fuller, kobieta wylała więcej łez, opowiadając o tym, ile Marcos zrobił dla jej rodziny, niż na pogrzebie.
– Ufam – odparła, patrząc mu prosto w oczy. – Bardziej niż komukolwiek.
Podrapał się z namysłem po brodzie.
– Mimo to nie chcesz mi powiedzieć, na co potrzebujesz pieniędzy?
Nie tyle nie chciała, co wstydziła się.
– Powiedziałabym, gdyby od tego zależało, czy mi je pożyczysz.
Marcos wstał i wyjął jej z ręki kieliszek.
– Chodź ze mną.
Dźwignąwszy się z kanapy, ruszyła za nim. Obserwując kątem oka jego wysoką sylwetkę, zastanawiała się, czy słusznie robi, okazując mu zaufanie. Przygryzła nerwowo wargę. Dokąd ją prowadził? Przed oczami przesuwały się jej obrazy szerokiego łóżka i pogrążonej w półmroku sypialni. Zaczerwieniła się.
Na końcu korytarza Marcos otworzył drzwi.
– To twój gabinet?
– Tak. – Zapalił światło.
Trzy z czterech ścian zajmowały regały, na podłodze leżał turecki dywan. Pośrodku biurka stał najnowszej generacji komputer, obok za fotelem pięć drewnianych segregatorów. W oczy rzucał się brak ozdób, zdjęć, obrazów, by nic nie odciągało uwagi od pracy.
– Podoba mi się – stwierdziła Virginia.
– Wiem o twoim ojcu.
– Wiesz? – Odwróciła się.
– Tak. – Marcos wszedł do gabinetu, który nagle jakby się skurczył. – W świecie, w którym żyję, nie mogę sobie pozwolić na przypadkowe znajomości. Muszę wiedzieć, z kim mam do czynienia. Posiadam informacje na temat każdej osoby, która ze mną współpracuje. Więc tak, wiem o twoim ojcu.
Ciekawa była, o czym jeszcze miał informacje.
– Dlaczego wcześniej do mnie nie przyszłaś? – Odsunął fotel od biurka i opierając ręce o blat, przyjrzał się jej spod zmrużonych powiek. – Od dawna jest uzależniony?
– Próbował… zerwać z hazardem, ale… – Uciekając wzrokiem w bok, zaczęła poprawiać książki na półce. – Stracił nad sobą kontrolę – przyznała. – Gra o coraz wyższe stawki. Niczego już nie ma. A mnie nie stać na spłacanie jego długów.
– Tylko dlatego tu przyszłaś?
Odwróciła się, zaskoczona pytaniem. Przez moment nie była w stanie oddychać. Marcos wpatrywał się w nią intensywnie, niczym wygłodniałe zwierzę. Poczuła narastające podniecenie. Jeszcze żaden mężczyzna tak na nią nie patrzył.
– Czy to jedyny powód, Virginio?
Podeszła bliżej na drżących nogach. Była jak w transie.
– T…tak.
– Niczego więcej nie chcesz? Tylko pieniędzy?
Z trudem oddychała. Z trudem myślała.
– Nie, niczego więcej – odparła. W głowie miała mętlik. Bliskość Marcosa oraz jego spojrzenie wytrąciły ją z równowagi. – Pomożesz mi? – zapytała szeptem, speszona, jakby prosiła go o pocałunek.
– Tak, pomogę.
Zalała ją fala ulgi. Był niczym rycerz na białym koniu.
– Odwdzięczę się.
Miała wrażenie, jakby coś pchało ją do niego, jakaś nadprzyrodzona siła. Nie była pewna, dokąd by doszła, gdyby nie dzieliła ich szerokość biurka.
Marcos przeczesał włosy.
– Dam ci te pieniądze, ale też mam prośbę.
– Zrobię wszystko…
W jego oczach pojawiła się złość. Zacisnął dłonie w pięści.
– Jest coś, czego pragnę. Coś, co należy do mnie. Coś, co muszę zdobyć, bo inaczej zwariuję.
Nie mówił o niej, mimo to zadrżała, jakby to ona była obiektem jego pożądania.
– Rozumiem.
– Naprawdę? – Uśmiechając się, sięgnął po stojący na biurku globus i wprawił go w ruch. – O, tu. – Przytknął do kuli palec. – To, czego pragnę, znajduje się tutaj.
Virginia zbliżyła się i czubkiem paznokcia obrysowała granice kraju, na który wskazywał.
– W Meksyku?
Przysunął palec do jej palca. Nic nie mówił. Ona też. Żadne z nich się nie poruszyło. Marcos obrócił głowę. Ich twarze dzieliły centymetry.
– Chcę Allende – oznajmił cicho, jakby zdradzał swój największy sekret.
Natychmiast skojarzyła, o co mu chodzi.
– Firmę twojego ojca?
– Firmę, którą stracił.
Odstawił globus na miejsce i palcem pogładził Virginię po policzku. Marcos Allende… Zakręciło się jej w głowie. Chryste, ależ on fantastycznie pachnie.
– I uważasz, że ci się przydam? – Cofnęła się o krok, potem drugi, próbując się uwolnić.
– Obecna właścicielka nie radzi sobie. Zwróciła się do mnie o wsparcie. Zazwyczaj nie odmawiam, ale tym razem… – Potrząsnął gniewnie głową. – Nie zamierzam jej pomóc, rozumiesz?
– Tak. – Nie rozumiała, ale słyszała, że nie wolno przy Marcosie wymieniać nazwy Allende Transport.
Zaczął krążyć po gabinecie.
– Chcę odzyskać firmę. W razie czego dokonam wrogiego przejęcia.
– Aha.
– Przydałaby mi się osoba towarzysząca, ktoś, komu mogę ufać. Ktoś – zmierzył ją uważnie wzrokiem – kto, wcieli się w rolę mojej kochanki.
– Kochanki? – Virginia dyskretnie wytarła o suknię wilgotne ręce.
Marcos podszedł do regału.
– Byłabyś zainteresowana?
Nawiedziły ją dziesiątki zdrożnych myśli. Myśli o Marcosie, Meksyku, tequili, mariachis.
– Oczywiście – odparła, zastanawiając się, co kryje się pod słowami „wcielić się w rolę kochanki”. – Co miałabym robić?
– Spędzić ze mną tydzień w Monterrey. Potem będę cię jeszcze potrzebował kilka razy po powrocie, do czasu sfinalizowania umowy. A twoim problemem się zajmę.
– To wszystko?
Popatrzył na nią zdziwiony.
– A co, to mało?
Uśmiechnęła się. Nie spuszczała z niego oczu. Z górnej półki Marcos zdjął grube, oprawne w skórę tomiszcze.
– Może wybrałabyś się ze mną na kolację, którą Fintech urządza dla ważnych klientów?
Ponownie zaczęła się bawić naszyjnikiem z pereł.
– Proszę, to dla ciebie. – Położył książkę na kanapie. – Znajdziesz tu mnóstwo informacji o Monterrey.
– Mam wrażenie, że cię wykorzystuję.
– Wykorzystywać można niewinną ofiarę.
Przycisnęła książkę do piersi. Nie chciała, by widział, jaka jest podniecona. Nie liczyła jego uśmiechów, ale dziś chyba pobił rekord.
– Jesteś doskonałą pracownicą, Virginio – ciągnął. – Lojalną, sumienną, inteligentną. Dlatego jestem gotów dużo zapłacić za tydzień twojego czasu. Zdobyłaś moje zaufanie i podziw, a mało komu się to udaje.
Podejrzewała, że tym samym rzeczowym tonem przemawiał na zebraniach. Ciekawe, ilu członków zarządu miało gęsią skórkę, kiedy go słuchało.
Nie chcąc stać bezczynnie, odłożyła na bok książkę i zaczęła robić to co zawsze w chwilach niepewności: układać w równy stos papiery na biurku.
– Dziękuję za miłe słowa. Lubię pracę w Fintechu. Nie chciałabym jej stracić. – Porządkowała bałagan na biurku, świadoma, że Marcos stoi obok i się jej przygląda. Tak jak czasami w biurze. – Co powiemy w firmie?
Jak wszędzie, tam również ludzie plotkowali. Bała się, by Lindsay lub pani Fuller nie pomyślały, że postąpiła nieuczciwie, błagając szefa, aby to ją zabrał w podróż służbową do Meksyku.
Marcos milczał. Odwróciwszy się, napotkała jego rozbawione spojrzenie. Coś jej mówiło, że dopiero przed sekundą oderwał oczy od jej bioder.
– Powiemy, że kazałem ci jechać ze mną. W końcu jesteś moją asystentką.
Miał rację: była jego asystentką. Uświadomiła sobie, że nigdy nie będzie niczym więcej. Marcos Allende nie zadaje się ze zwykłymi śmiertelnikami. Jest niczym Zeus, wszechmocny władca. Oszukiwała się, myśląc, że może coś do niej poczuć. Oszukiwała, myśląc, że widzi błysk pożądania w jego oczach. Zresztą, nawet gdyby jej pożądał, pewnie nic by z tego nie wynikło.
Musi wziąć się w garść. Nie powinna zachowywać się jak nastolatka i snuć fantazji na jego temat. Marcos nie proponował jej wyjazdu z powodów romantycznych; prosił ją o pomoc przy zadaniu, które miał do wykonania.
Kiedy papiery na biurku leżały idealnie równo, Virginia wyprostowała się.
– Zgoda. Będę ci towarzyszyć w tej podróży.
Skinął głową.
– Doskonale. Wiedziałem, że dojdziemy do porozumienia.
Starała się nie okazywać emocji, jakie się w niej kłębiły. Strach mieszał się z ekscytacją, wdzięczność z pożądaniem. Spędzą tydzień w Meksyku jako kochankowie. Wiele razy fantazjowała o tym, że ląduje w łóżku Marcosa. Ale teraz to nie będzie fantazja; naprawdę razem wyjadą, a ona będzie udawała jego kochankę.
Czekało ją nie lada wyzwanie. Musi przekonująco odegrać swoją rolę. Czy Marcos jej nie wyśmieje? On, który spotykał się z aktorkami, z księżnymi, z modelkami? Przejęta swoim nowym zadaniem, podniosła „Monterrey: Tras el Tiempo” i skierowała się wolno ku drzwiom.
– Dziękuję, Marcos. Za wszystko. Dobranoc.
– Virginio… – Dogonił ją już w holu, chwycił za nadgarstek i obrócił do siebie. – Lot trwa pięć godzin. Chciałbym lecieć jutro po południu. Będziesz gotowa?
Uśmiechnęła się i skinęła głową, choć w duchu wiedziała, że nigdy nie będzie gotowa. Ujął ją za brodę. Dotyk sprawił, że przeszył ją dreszcz.
– Virginio, czy będziesz gotowa? – powtórzył.
Nogi miała jak z waty. Ledwo stała. Czuła na twarzy gorący oddech Marcosa. Z trudem powstrzymała jęk. Jak to będzie, kiedy ich ciała zetkną się w uścisku? Kiedy jego usta zacisną się na jej wargach, a ręce na piersiach?
Był silny, umięśniony. Czuła się przy nim bezpiecznie, a zarazem płonęła. Bała się własnych pragnień.
– Będę, na pewno – odparła, ignorując szybkie bicie serca, po czym cofnęła się. – Jeszcze raz dziękuję. Zdaję sobie sprawę, że mógłbyś poprosić o pomoc kogoś innego. Kogoś, komu nie musiałbyś nic płacić.
Oczy mu pociemniały. Nie potrafiła z nich nic wyczytać.
– Owszem, ale chcę ciebie.
Chcę ciebie? Nie, to tylko taki zwrot. Przecież nie ma w tym podtekstu erotycznego. Powtarzała sobie, że Marcosowi zależy na osobie spokojnej i spolegliwej. A że sam ma wielkie serce i odruch niesienia pomocy…
Wolałaby być dla niego kimś innym. Atrakcyjną kobietą, a nie kimś takim jak jego brat przyrodni, beztroski playboy, którego Marcos ciągle wyciągał z opresji; nie kimś takim jak bliżsi i dalsi znajomi, którzy codziennie do niego dzwonili, prosząc o radę, pomoc lub pożyczkę.
Każdy chciał coś od Marcosa, bo pod twardą zewnętrzną powłoką kryło się wielkie serce. Był pełen sprzeczności. Wierzył w ludzi, w ich wrodzoną dobroć, a zarazem był bezwzględny. Głównie jednak otaczał wszystkich troską. Czasem, kiedy zaglądała rano do jego gabinetu, siedział pochylony nad biurkiem. Rękawy miał podwinięte, oczy przekrwione z niewyspania, głos ochrypły, włosy w nieładzie. Silny wojownik. Marzyła o tym, by się nim zaopiekować. Tak wiele dajesz innym, Marcosie, pomyślała, a kto się troszczy o ciebie?
Dziś postanowiła, że da mu wszystko, o co poprosi.
– Nie pożałujesz tego, że zgodziłeś się mi pomóc.
Kąciki ust mu zadrgały. Uśmiech jednak nie dotarł do jego oczu. Patrzył na nią poważnie.
– Obyś ty nie pożałowała. – Palcem przesunął po jej policzku. – Tego, że zwróciłaś się do mnie.
Virginia Hollis objęła się w pasie i wyjrzała przez szybę czarnego lincolna, który sunął ulicami Chicago. Ludzie przemykali pośpiesznie, większość przyciskała brodę do piersi dla ochrony przed zacinającym wiatrem. Wszystko wyglądało normalnie. Ot, typowy wieczór.
Ale nie dla Virginii. Jej świat się zawalił. Mężczyźni, którzy rano zastukali do jej drzwi, nie żartowali. Wzdychając, zerknęła na swoją prostą czarną sukienkę i czarne szpilki. Ubrała się elegancko. Miała zamiar prosić swojego szefa o pomoc, była gotowa błagać go na kolanach. Do nikogo innego nie mogła się zwrócić.
Bawiąc się nerwowo sznurem starych pereł, ponownie usiłowała skupić się na przechodniach. Perły były jedyną pamiątką, jaką zdołała ocalić po matce. Wszystko inne – samochody, antyki, dom – ojciec stracił.
Nie zostało mu nic. Nic oprócz córki. A ona nie umiała się od niego odciąć ani zapomnieć o zbirach, którzy rano ją odwiedzili. W końcu to był jej ojciec, jej jedyna rodzina. Dawniej był biznesmenem, szanowanym i podziwianym. A dziś…
Nie miała pojęcia, ile wynosi jego dług. Wiedziała tylko, że ma miesiąc, aby zdobyć sto tysięcy. W tym czasie zbiry zostawią ojca w spokoju. Oczywiście taka suma była kompletnie poza jej zasięgiem, ale dla Marcosa Allende to nie jest wielka kwota.
Ciarki przeszły jej po plecach. Niektórzy powiadali, że przystojny małomówny Marcos był niczym Midas: wszystko zamieniał w złoto. Virginia – jego asystentka od roku, a raczej jedna z jego trzech asystentek – była skłonna w to uwierzyć. Kupując upadające firmy, które następnie stawiał na nogi, Marcos Allende zbudował imperium. Przyjaciele go podziwiali, wrogowie przed nim drżeli. Sądząc po liczbie telefonów, jakie odbierał od mieszkanek Chicago, kobiety za nim przepadały. W Virginii wzbudzał emocje, do których wolała się nie przyznawać.
Codziennie, gdy przychodziła do biura, mierzył ją uważnie wzrokiem. Starała się zachowywać profesjonalnie; czasem, speszona, odwracała głowę. Miała wrażenie, że Marcos rozbiera ją oczami. Niemal bała się zostać z nim sam na sam. Lecz dziś z własnej nieprzymuszonej woli jechała do niego do domu.
Poczuła ukłucie w piersi, kiedy samochód stanął przed jednym z najbardziej luksusowych budynków przy ruchliwej Michigan Avenue. Podziękowawszy kierowcy, wysiadła i po paru krokach weszła do przestronnego holu. Unikając kontaktu wzrokowego z kręcącymi się tam ludźmi, skierowała się w stronę windy.
– Pan Allende na panią czeka – oznajmił windziarz. Wsunął kartę w górny otwór, po czym cofnął się.
Drzwi się zasunęły. Virginia wpatrywała się w swoje zamazane odbicie. Boże, spraw, by mi pomógł, modliła się w duchu. Zrobię wszystko, czego zechce…
Winda stanęła, a drzwi rozsunęły się, ukazując ogromny elegancko urządzony pokój o czarnej kamiennej podłodze. Wejścia strzegła para mosiężnych posągów, a na przeciwległej ścianie wisiał wielki obraz olejny. Zanim Virginia zdołała ogarnąć resztę pomieszczenia, jej wzrok padł na bar, przy którym stał Marcos, zwrócony twarzą do okna. Z bijącym sercem postąpiła krok naprzód.
– Dojechałaś bez problemu?
Niski ochrypły głos brzmiał łagodnie, jakby człowiek przy oknie dla nikogo nie stanowił zagrożenia. Powietrze było naelektryzowane.
– Tak. Dziękuję, że przysłałeś samochód.
Stąpając po miękkim perskim dywanie, podeszła bliżej. Marcos nie odwrócił się. Może tak było lepiej, bo ilekroć w biurze ich spojrzenia się spotykały, przenikał ją dreszcz. Marcos nawet nie musiał się odzywać, mówiły jego oczy. A ona wyobrażała sobie, co wyrażają.
Teraz była w mieszkaniu mężczyzny, o którym ciągle fantazjowała, i przyszła błagać go o pomoc.
Nieważne, że wiodła uczciwe życie, że w porę płaciła rachunki, że unikała kłopotów. To się nie liczyło. Liczył się ojciec. Musi zrobić wszystko, by go uratować. Mogłaby przysiąc, że Marcos czytał w jej myślach, bo spytał szeptem:
– Masz problem, Virginio?
Wciąż spoglądał przez okno.
– Chyba tak – powiedziała do jego pleców.
– I przyszłaś prosić mnie o pomoc?
– Tak, bardzo jej potrzebuję – przyznała.
Odwrócił się.
– Ile?
Serce zabiło jej szybciej. Przez chwilę milczała, zafascynowana, a zarazem przerażona jego niesamowitym seksapilem. Z zaciekawieniem wodził po niej wzrokiem. Uniosła dumnie głowę. Zdradzały ją ręce, które drżały.
– Nie oczekuję czegoś za nic. Chciałam cię prosić o zaliczkę, a raczej pożyczkę. Może mogłabym ją jakoś odpracować, zostawać po godzinach…
– Ślicznie wyglądasz – rzekł, wpatrując się w jej usta.
Przeszył ją dreszcz. Nie podniecaj się, skarciła się w duchu. Pewnie na każdą kobietę tak patrzy.
– Usiłuję zebrać… – urwała, po czym zdobywając się na odwagę, dokończyła: – sto tysięcy. – Czuła się upokorzona, prosząc mężczyznę o pieniądze.
– Tylko tyle? – spytał cicho. Jakby to było nic. Ot, drobna suma. I dla niego, który miał miliardy, faktycznie to było nic. – Można wiedzieć, na co ich potrzebujesz?
Potrząsnęła głową. Usta mu zadrżały, w kącikach oczu pojawiły się zmarszczki.
– Nie zdradzisz mi?
– Wolałabym nie – szepnęła. – Ja… chętnie się zrewanżuję… Mogę pracować po nocy. Mogę…
Roześmiał się. Chyba nigdy wcześniej nie widziała, by się śmiał. Odstawiwszy szklankę na bar, skinął w stronę skórzanych kanap.
– Siadaj.
Usiadła. Sztywno wyprostowana obserwowała jego kocie ruchy. Jak to możliwe, aby tak wysoki mężczyzna poruszał się z taką gracją?
– Kieliszek wina?
– Nie, dziękuję.
Nalał dwa, jeden dla siebie, drugi dla niej.
– Wypij.
Ściskając kieliszek, wpatrywała się w mosiężną rzeźbę przy wejściu i starała się nie oddychać. Marcos pachniał bosko, wodą o korzennym, lekko piżmowym zapachu. Po chwili usiadł na drugiej kanapie. Pod rozpiętą koszulą widać było kawałek śniadego torsu oraz lśniący złoty krzyżyk. Virginię kusiło, by wyciągnąć rękę, sprawdzić, czy jest zimny, czy nagrzany…
Czując na sobie spojrzenie Marcosa, uniosła głowę.
– Nie pijesz – rzekł, wskazując na kieliszek.
Posłusznie wypiła łyk.
– Mm, dobre… Dojrzałe…
– Czy kiedykolwiek cię ugryzłem?
Niemal się zakrztusiła. Dopiero po chwili zobaczyła uśmiech, ironiczny, lekko zaczepny.
– Widzę, że to dla ciebie trudne.
– Nie. Tak. – Boże, gdyby tylko wiedział!
Postawił kieliszek na stole, skrzyżował ręce na piersi i oparł się wygodnie, jakby zamierzał obejrzeć film.
– Nie ufasz mi?
Serce jej zabiło szybciej. Hm, szanowała go, podziwiała, czasem się go bała. I… tak, ufała mu. Z jej obserwacji wynikało, że Marcos zawsze staje w obronie swoich ludzi. Był niczym lew broniący lwiątek. Kiedy Lindsay, asystentka numer dwa, wpadła w depresję po narodzinach bliźniąt, Marcos wynajął dla niej armię niań, a ją i jej męża wysłał na Hawaje w drugą podróż. Lindsay do dziś opowiadała o pobycie na Maui.
A kiedy umarł mąż pani Fuller, kobieta wylała więcej łez, opowiadając o tym, ile Marcos zrobił dla jej rodziny, niż na pogrzebie.
– Ufam – odparła, patrząc mu prosto w oczy. – Bardziej niż komukolwiek.
Podrapał się z namysłem po brodzie.
– Mimo to nie chcesz mi powiedzieć, na co potrzebujesz pieniędzy?
Nie tyle nie chciała, co wstydziła się.
– Powiedziałabym, gdyby od tego zależało, czy mi je pożyczysz.
Marcos wstał i wyjął jej z ręki kieliszek.
– Chodź ze mną.
Dźwignąwszy się z kanapy, ruszyła za nim. Obserwując kątem oka jego wysoką sylwetkę, zastanawiała się, czy słusznie robi, okazując mu zaufanie. Przygryzła nerwowo wargę. Dokąd ją prowadził? Przed oczami przesuwały się jej obrazy szerokiego łóżka i pogrążonej w półmroku sypialni. Zaczerwieniła się.
Na końcu korytarza Marcos otworzył drzwi.
– To twój gabinet?
– Tak. – Zapalił światło.
Trzy z czterech ścian zajmowały regały, na podłodze leżał turecki dywan. Pośrodku biurka stał najnowszej generacji komputer, obok za fotelem pięć drewnianych segregatorów. W oczy rzucał się brak ozdób, zdjęć, obrazów, by nic nie odciągało uwagi od pracy.
– Podoba mi się – stwierdziła Virginia.
– Wiem o twoim ojcu.
– Wiesz? – Odwróciła się.
– Tak. – Marcos wszedł do gabinetu, który nagle jakby się skurczył. – W świecie, w którym żyję, nie mogę sobie pozwolić na przypadkowe znajomości. Muszę wiedzieć, z kim mam do czynienia. Posiadam informacje na temat każdej osoby, która ze mną współpracuje. Więc tak, wiem o twoim ojcu.
Ciekawa była, o czym jeszcze miał informacje.
– Dlaczego wcześniej do mnie nie przyszłaś? – Odsunął fotel od biurka i opierając ręce o blat, przyjrzał się jej spod zmrużonych powiek. – Od dawna jest uzależniony?
– Próbował… zerwać z hazardem, ale… – Uciekając wzrokiem w bok, zaczęła poprawiać książki na półce. – Stracił nad sobą kontrolę – przyznała. – Gra o coraz wyższe stawki. Niczego już nie ma. A mnie nie stać na spłacanie jego długów.
– Tylko dlatego tu przyszłaś?
Odwróciła się, zaskoczona pytaniem. Przez moment nie była w stanie oddychać. Marcos wpatrywał się w nią intensywnie, niczym wygłodniałe zwierzę. Poczuła narastające podniecenie. Jeszcze żaden mężczyzna tak na nią nie patrzył.
– Czy to jedyny powód, Virginio?
Podeszła bliżej na drżących nogach. Była jak w transie.
– T…tak.
– Niczego więcej nie chcesz? Tylko pieniędzy?
Z trudem oddychała. Z trudem myślała.
– Nie, niczego więcej – odparła. W głowie miała mętlik. Bliskość Marcosa oraz jego spojrzenie wytrąciły ją z równowagi. – Pomożesz mi? – zapytała szeptem, speszona, jakby prosiła go o pocałunek.
– Tak, pomogę.
Zalała ją fala ulgi. Był niczym rycerz na białym koniu.
– Odwdzięczę się.
Miała wrażenie, jakby coś pchało ją do niego, jakaś nadprzyrodzona siła. Nie była pewna, dokąd by doszła, gdyby nie dzieliła ich szerokość biurka.
Marcos przeczesał włosy.
– Dam ci te pieniądze, ale też mam prośbę.
– Zrobię wszystko…
W jego oczach pojawiła się złość. Zacisnął dłonie w pięści.
– Jest coś, czego pragnę. Coś, co należy do mnie. Coś, co muszę zdobyć, bo inaczej zwariuję.
Nie mówił o niej, mimo to zadrżała, jakby to ona była obiektem jego pożądania.
– Rozumiem.
– Naprawdę? – Uśmiechając się, sięgnął po stojący na biurku globus i wprawił go w ruch. – O, tu. – Przytknął do kuli palec. – To, czego pragnę, znajduje się tutaj.
Virginia zbliżyła się i czubkiem paznokcia obrysowała granice kraju, na który wskazywał.
– W Meksyku?
Przysunął palec do jej palca. Nic nie mówił. Ona też. Żadne z nich się nie poruszyło. Marcos obrócił głowę. Ich twarze dzieliły centymetry.
– Chcę Allende – oznajmił cicho, jakby zdradzał swój największy sekret.
Natychmiast skojarzyła, o co mu chodzi.
– Firmę twojego ojca?
– Firmę, którą stracił.
Odstawił globus na miejsce i palcem pogładził Virginię po policzku. Marcos Allende… Zakręciło się jej w głowie. Chryste, ależ on fantastycznie pachnie.
– I uważasz, że ci się przydam? – Cofnęła się o krok, potem drugi, próbując się uwolnić.
– Obecna właścicielka nie radzi sobie. Zwróciła się do mnie o wsparcie. Zazwyczaj nie odmawiam, ale tym razem… – Potrząsnął gniewnie głową. – Nie zamierzam jej pomóc, rozumiesz?
– Tak. – Nie rozumiała, ale słyszała, że nie wolno przy Marcosie wymieniać nazwy Allende Transport.
Zaczął krążyć po gabinecie.
– Chcę odzyskać firmę. W razie czego dokonam wrogiego przejęcia.
– Aha.
– Przydałaby mi się osoba towarzysząca, ktoś, komu mogę ufać. Ktoś – zmierzył ją uważnie wzrokiem – kto, wcieli się w rolę mojej kochanki.
– Kochanki? – Virginia dyskretnie wytarła o suknię wilgotne ręce.
Marcos podszedł do regału.
– Byłabyś zainteresowana?
Nawiedziły ją dziesiątki zdrożnych myśli. Myśli o Marcosie, Meksyku, tequili, mariachis.
– Oczywiście – odparła, zastanawiając się, co kryje się pod słowami „wcielić się w rolę kochanki”. – Co miałabym robić?
– Spędzić ze mną tydzień w Monterrey. Potem będę cię jeszcze potrzebował kilka razy po powrocie, do czasu sfinalizowania umowy. A twoim problemem się zajmę.
– To wszystko?
Popatrzył na nią zdziwiony.
– A co, to mało?
Uśmiechnęła się. Nie spuszczała z niego oczu. Z górnej półki Marcos zdjął grube, oprawne w skórę tomiszcze.
– Może wybrałabyś się ze mną na kolację, którą Fintech urządza dla ważnych klientów?
Ponownie zaczęła się bawić naszyjnikiem z pereł.
– Proszę, to dla ciebie. – Położył książkę na kanapie. – Znajdziesz tu mnóstwo informacji o Monterrey.
– Mam wrażenie, że cię wykorzystuję.
– Wykorzystywać można niewinną ofiarę.
Przycisnęła książkę do piersi. Nie chciała, by widział, jaka jest podniecona. Nie liczyła jego uśmiechów, ale dziś chyba pobił rekord.
– Jesteś doskonałą pracownicą, Virginio – ciągnął. – Lojalną, sumienną, inteligentną. Dlatego jestem gotów dużo zapłacić za tydzień twojego czasu. Zdobyłaś moje zaufanie i podziw, a mało komu się to udaje.
Podejrzewała, że tym samym rzeczowym tonem przemawiał na zebraniach. Ciekawe, ilu członków zarządu miało gęsią skórkę, kiedy go słuchało.
Nie chcąc stać bezczynnie, odłożyła na bok książkę i zaczęła robić to co zawsze w chwilach niepewności: układać w równy stos papiery na biurku.
– Dziękuję za miłe słowa. Lubię pracę w Fintechu. Nie chciałabym jej stracić. – Porządkowała bałagan na biurku, świadoma, że Marcos stoi obok i się jej przygląda. Tak jak czasami w biurze. – Co powiemy w firmie?
Jak wszędzie, tam również ludzie plotkowali. Bała się, by Lindsay lub pani Fuller nie pomyślały, że postąpiła nieuczciwie, błagając szefa, aby to ją zabrał w podróż służbową do Meksyku.
Marcos milczał. Odwróciwszy się, napotkała jego rozbawione spojrzenie. Coś jej mówiło, że dopiero przed sekundą oderwał oczy od jej bioder.
– Powiemy, że kazałem ci jechać ze mną. W końcu jesteś moją asystentką.
Miał rację: była jego asystentką. Uświadomiła sobie, że nigdy nie będzie niczym więcej. Marcos Allende nie zadaje się ze zwykłymi śmiertelnikami. Jest niczym Zeus, wszechmocny władca. Oszukiwała się, myśląc, że może coś do niej poczuć. Oszukiwała, myśląc, że widzi błysk pożądania w jego oczach. Zresztą, nawet gdyby jej pożądał, pewnie nic by z tego nie wynikło.
Musi wziąć się w garść. Nie powinna zachowywać się jak nastolatka i snuć fantazji na jego temat. Marcos nie proponował jej wyjazdu z powodów romantycznych; prosił ją o pomoc przy zadaniu, które miał do wykonania.
Kiedy papiery na biurku leżały idealnie równo, Virginia wyprostowała się.
– Zgoda. Będę ci towarzyszyć w tej podróży.
Skinął głową.
– Doskonale. Wiedziałem, że dojdziemy do porozumienia.
Starała się nie okazywać emocji, jakie się w niej kłębiły. Strach mieszał się z ekscytacją, wdzięczność z pożądaniem. Spędzą tydzień w Meksyku jako kochankowie. Wiele razy fantazjowała o tym, że ląduje w łóżku Marcosa. Ale teraz to nie będzie fantazja; naprawdę razem wyjadą, a ona będzie udawała jego kochankę.
Czekało ją nie lada wyzwanie. Musi przekonująco odegrać swoją rolę. Czy Marcos jej nie wyśmieje? On, który spotykał się z aktorkami, z księżnymi, z modelkami? Przejęta swoim nowym zadaniem, podniosła „Monterrey: Tras el Tiempo” i skierowała się wolno ku drzwiom.
– Dziękuję, Marcos. Za wszystko. Dobranoc.
– Virginio… – Dogonił ją już w holu, chwycił za nadgarstek i obrócił do siebie. – Lot trwa pięć godzin. Chciałbym lecieć jutro po południu. Będziesz gotowa?
Uśmiechnęła się i skinęła głową, choć w duchu wiedziała, że nigdy nie będzie gotowa. Ujął ją za brodę. Dotyk sprawił, że przeszył ją dreszcz.
– Virginio, czy będziesz gotowa? – powtórzył.
Nogi miała jak z waty. Ledwo stała. Czuła na twarzy gorący oddech Marcosa. Z trudem powstrzymała jęk. Jak to będzie, kiedy ich ciała zetkną się w uścisku? Kiedy jego usta zacisną się na jej wargach, a ręce na piersiach?
Był silny, umięśniony. Czuła się przy nim bezpiecznie, a zarazem płonęła. Bała się własnych pragnień.
– Będę, na pewno – odparła, ignorując szybkie bicie serca, po czym cofnęła się. – Jeszcze raz dziękuję. Zdaję sobie sprawę, że mógłbyś poprosić o pomoc kogoś innego. Kogoś, komu nie musiałbyś nic płacić.
Oczy mu pociemniały. Nie potrafiła z nich nic wyczytać.
– Owszem, ale chcę ciebie.
Chcę ciebie? Nie, to tylko taki zwrot. Przecież nie ma w tym podtekstu erotycznego. Powtarzała sobie, że Marcosowi zależy na osobie spokojnej i spolegliwej. A że sam ma wielkie serce i odruch niesienia pomocy…
Wolałaby być dla niego kimś innym. Atrakcyjną kobietą, a nie kimś takim jak jego brat przyrodni, beztroski playboy, którego Marcos ciągle wyciągał z opresji; nie kimś takim jak bliżsi i dalsi znajomi, którzy codziennie do niego dzwonili, prosząc o radę, pomoc lub pożyczkę.
Każdy chciał coś od Marcosa, bo pod twardą zewnętrzną powłoką kryło się wielkie serce. Był pełen sprzeczności. Wierzył w ludzi, w ich wrodzoną dobroć, a zarazem był bezwzględny. Głównie jednak otaczał wszystkich troską. Czasem, kiedy zaglądała rano do jego gabinetu, siedział pochylony nad biurkiem. Rękawy miał podwinięte, oczy przekrwione z niewyspania, głos ochrypły, włosy w nieładzie. Silny wojownik. Marzyła o tym, by się nim zaopiekować. Tak wiele dajesz innym, Marcosie, pomyślała, a kto się troszczy o ciebie?
Dziś postanowiła, że da mu wszystko, o co poprosi.
– Nie pożałujesz tego, że zgodziłeś się mi pomóc.
Kąciki ust mu zadrgały. Uśmiech jednak nie dotarł do jego oczu. Patrzył na nią poważnie.
– Obyś ty nie pożałowała. – Palcem przesunął po jej policzku. – Tego, że zwróciłaś się do mnie.
więcej..