Sztuka uwodzenia - ebook
Sztuka uwodzenia - ebook
Szosa przez pustynię, upał, długa podróż samochodem. Kris jest reżyserem filmowym, Victoria Jane dziewczyną z małego miasteczka, którą podwozi do Dallas. Podczas jazdy Victoria Jane wykłada mu swą teorię romansu. Kris stwierdza, że ta kobieta budzi w nim pożądanie. Zaczyna sobie wyobrażać sceny, które doskonale wyglądałyby w erotycznym filmie...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-2592-2 |
Rozmiar pliku: | 830 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Niedobrze się zgubić, ale prawdziwą tragedią jest zgubić się w Teksasie. Do tego w sierpniu.
Kris Demetrious przysiadł na tyle pożyczonego żółtego ferrari, odkleił koszulę od wilgotnej od potu piersi i obrócił telefon. W nowym położeniu linie mapy wciąż nie pokrywały się z betonową przestrzenią pod kołami auta. No tak, mapy internetowe mogą pomóc, jeśli są dokładne.
Ferrari posiadało co prawda stację dokującą do mptrójki, ale wewnętrznego urządzenia GPS już nie. Włoscy inżynierowie najwyraźniej nie błądzili albo ich nie obchodziło, dokąd jadą.
Wokół na horyzoncie widniały góry, ale w odróżnieniu od tych z Los Angeles żadna nie była oznaczona. Nie było nazw posiadłości, znaku HOLLYWOOD ani też wskazówek, jak skorygować trasę.
Na planie filmowym nigdy się nie gubił. Gdy jakaś scena nie kleiła się, wystarczyło krzyknąć: Cięcie!
Cóż go więc opętało, by wybrać się samochodem do Dallas, zamiast tam polecieć? Taktyka uników, ot co.
Nie miał zamiaru umierać na pustyni, ale zwlekał z dotarciem do miejsca przeznaczenia. Gdyby udało mu się znaleźć wodę i jedzenie, chętnie pozostałby w tej głuszy. Bo w Dallas będzie musiał ogłosić zaręczyny z Kylą Monroe. I choć zgodził się na jej pomysł, teraz wolałby wyrzucić nakręcony dotąd materiał, niż brać w tym udział.
Schował telefon do kieszeni. Popołudniowe słońce prażyło niemiłosiernie, a efekt gorąca potęgowała czerń, w którą się ubierał. Rozgrzane powietrze drgało, zmieniając horyzont w zamazaną plamę.
Nagle nad drogą wzbił się tuman kurzu i z jego środka wyłonił się wypłowiały pomarańczowy pikap ze śladami rdzy. Gdy stanął za ferrari, Kris odgarnął włosy z twarzy i ruszył na powitanie wybawiciela.
Mówiąc szczerze, gdyby zabrakło mu benzyny, mógł tu utknąć na długo, mając do obrony przed sępami smartfona i okulary. Już dwukrotnie zawracał, ale tracił orientację. Pikap pojawił się w idealnym momencie. Po chwili jego drzwi otworzyły się ze zgrzytem i słońce oświetliło wypłowiałe logo: „Warsztat Dużego Bobba”. Poniżej drzwi pojawiły się spękane buty i z opadającej chmury pyłu wyłoniła się drobna postać. Dziewczyna.
– Problemy z furą, szefie? – Choć mówiła z teksańskim akcentem, jej głos był dźwięczny. Zsunęła okulary, czas zatrzymał się na chwilę. Bezlitosny żar, brak drogowskazów i problemy w Dallas zniknęły.
Jasnobłękitne oczy zerkały na niego z twarzy w kształcie serca, a burza włosów o cynamonowej barwie spływała po policzkach. Nie dostrzegł śladu makijażu, co już samo w sobie było na tyle niezwykłe, że chętnie spojrzał na nią ponownie. Stała skąpana w blasku słońca, nie musiałby nawet doświetlać ujęcia. Była świeża, niewinna, zapierająca dech w piersiach urodą. Niczym słonecznik. Miał ochotę od razu zacząć zdjęcia.
– Problema con el coche, señor?
Kris zamknął usta i odchrząknął.
– Jestem Grekiem, a nie Latynosem.
Cóż za wredna odpowiedź, i do tego nieprawdziwa – zrzekł się greckiego obywatelstwa w wieku lat szesnastu i uważał się za rodowitego Amerykanina. Jakim cudem ta mała osóbka zawładnęła nim w ciągu pół minuty?
– Niech mnie. Tak, ten seksowny akcent i w ogóle. Niech pan coś jeszcze powie, na przykład że życie beze mnie nie ma sensu i że oddałby pan fortunę, by mnie posiąść.
Z nieznanych przyczyn znów otworzył usta.
– Serio?
Wybuchnęła śmiechem, a on poczuł dreszcz. Ten śmiech to był niezwykle mocny afrodyzjak, dodatek do zmysłowości, której aurę roztaczała.
– Tylko jeśli to prawda – dodała.
Miała ponad dwadzieścia lat i ewidentnie pochodziła z miejscowości Nigdzie w stanie Teksas. Pewnie uwielbia melodramaty i brakuje jej instynktu przetrwania. W końcu równie dobrze mógłby być drugim Mansonem, a nie Scorsesem. Szczerząc zęby w uśmiechu, skinęła głową.
– Dam ci spokój, kolego. Możesz gadać, o czym chcesz. W tej okolicy nie widujemy często cudzoziemców, ale chętnie sprawdzę, co ci szwankuje. Znaczy, co szwankuje w twoim wozie. – Pokręciła głową i przymrużyła oczy. -Obejrzę go. Może to nic takiego.
Pewnie pracuje jako mechanik u Dużego Bobba. Intrygujące. Większość kobiet nie wie, gdzie jest bak.
– Nie jest zepsuty. To ja się zgubiłem – wyjaśnił, a wyobraźnia ukazała mu wizję dziewczyny sprawdzającej, co z nim jest nie tak. Poczuł gwałtowne pożądanie. Było to uczucie równie silne, jak niespodziewane. Może powinien przypomnieć sobie, że nie ma już siedemnastu lat. Kobiety narzucały mu się cały czas, ale były to zaloty o subtelności startującego odrzutowca, dlatego bez zastanowienia je odrzucał. Niepotrzebny był mu związek, chyba że fikcyjny, nadający się do wykorzystania w filmie.
Tej kobiecie jednak udało się wyciągnąć go zza kamery jedynie kilkoma zdaniami. To niepokojące.
– Zgubiliśmy się, co? W takim razie dobrze, że cię znalazłam. Czy więc mam u ciebie dług wdzięczności?
Słowa dziewczyny zawierały zawoalowaną sugestię. W połączeniu z jej prostolinijnym zachowaniem i świeżą twarzą było to niezwykle niebezpieczne.
– Cóż, nie zrobiłaś jeszcze niczego konkretnego.
– A co byś chciał, żebym dla ciebie zrobiła?
Nachylił się na tyle blisko, by poczuć zapach jej włosów. Kokos i smar. Jeszcze niedawno zarzekałby się, że połączenie tych zapachów nie jest podniecające. Podobnie jak za duży T-shirt ze spękanym emblematem Texas Christian University czy też tanie dżinsy. Na niej – wręcz przeciwnie.
– Teraz mam dla ciebie tylko jedno zadanie. – Jego wzrok spoczął na jej ustach, jakby oczekiwał, że ten pustynny miraż obdarzy go pocałunkiem. Jednak całowanie nieznajomych kobiet nie było w jego stylu i nagle posmutniał.
– Taak? Co miałabym zrobić? – Zwilżyła usta.
– Powiedz mi, gdzie jestem.
Jej dźwięczny śmiech znów go oszołomił.
– Na Little Crooked Creek Road. Znanej również jako Środek Pustkowia.
– Przez te piaski płynie jakiś strumień? – Woda, wilgoć, doskonałe miejsce, by się ochłodzić. Nie! Żadnych nagich nieznajomych. Co się z nim dzieje?
– Ee tam. – Zmarszczyła nos w uroczy sposób. – Strumień wysechł w dziewiętnastym wieku. Brak nam wyobraźni, żeby zmienić nazwę tej drogi.
– No to powiedz mi, czy zawsze jest tu tak gorąco?
– Nie, wcale nie. Zwykle jest goręcej. Dlatego nie ubieramy się na czarno, kiedy temperatura przekracza czterdzieści stopni. Ale pasuje ci ten kolor. A tak w ogóle, to jak znalazłeś się na tym bezdrożu?
– Żałuję, że ta opowieść nie jest ciekawsza, ale po prostu źle skręciłem. – Uśmiechnął się. – Wyjechałem z El Paso pewien, że jadę w dobrym kierunku, ale od dawna nie widziałem drogowskazu do Dallas.
– Jasne. Zgubiłeś się. Ta droga skręca do Rio Grande. Daleko jej do grande, nie mówiąc już o rio. Nie poleciłabym jej turystom spragnionym pięknych widoków, wróciłabym więc do Van Horn i skręciła w prawo w drogę numer 10.
– Van Horn. Nie pamiętam tej nazwy.
– Nie ma czego żałować. Właśnie stamtąd jadę. A propos, muszę ruszać. Części zamienne, które tam kupiłam, nie zainstalują się same w aucie Gusa. – Wskazała kciukiem na drogę. – Van Horn jest w tamtą stronę. Powodzenia i uważaj na policję. Żyją z mandatów dla kierowców szybkich wozów. Albo też – ciągnęła pogodnie – możesz pojechać w tamtą stronę i skręcić w pierwszą w prawo. Droga zaprowadzi cię wprost do centrum Little Crooked Creek, gdzie dają najlepsze smażone kurczaki w okolicy.
Nie mógł się nasycić jej głosem ani też uroczym gawędzeniem o niczym. Ale poczuł zaciekawienie. Za horyzontem wyłania się prawdziwe życie i nawet jeśli dotarcie do Dallas potrwa miesiąc, i tak będzie niezadowolony z finansowej umowy na „Wizje czerni”. Kyla zawsze będzie sobą, kobietą niewierną i samolubną, i wiele będzie go kosztowało, by przymknąć na to oko. Ale, napominał się w myślach, warto. Jeśli chce nakręcić „Wizje”, musi zdobyć rozgłos, ogłaszając zaręczyny z uwielbianą przez masy zdobywczynią Oscara.
– Uwielbiam pieczonego kurczaka. – Poczuł głód. – A co to jest Little Crooked Creek?
– Najmniejsza dziura, jaką będziesz mieć pecha odwiedzić. – Skrzywiła usta. – Tam właśnie mieszkam.
Zerknęła w lusterko wsteczne. Tak. Ferrari podąża za pikapem ojca. Grecki bóg zstąpił z kart mitologii na pobocze w miejscu, w którym nic nigdy się nie wydarzyło od tysięcy lat, i teraz ona widzi go w lusterku.
Od dawna czekała na rycerza w lśniącej zbroi, ale nie spodziewała się go tu i za milion lat. A jednak proszę, jedzie za nią. Do lokalu Pearl. Przeszył ją dreszcz radości.
Zaparkowała przy barze i wydęła wargi na widok innego białego auta z paką. Wspaniale. Lenny i Billy są na miejscu. Pewnie jest później, niż myślała. Jej bracia nie wyłazili z wyrek przed trzecią, a i to dopiero wtedy, kiedy ich z nich wykopała, grożąc pozbawieniem śniadania.
Miała nadzieję, że są przed drugą kawą i nie zauważą nieznajomego. Nie pragnęła ujawnienia księcia z bajki dwóm najgłupszym chłopakom w Teksasie.
Ferrari wjechało na miejsce obok pikapa i Kris powoli wysiadł. Najsmakowitszy kąsek w czterech okolicznych stanach, i do tego cały jej. Na razie. Nie miała złudzeń, że zostanie tu na zawsze.
U Pearl było prawie pusto. Nieznajomy wyglądał tu dziwacznie. Już po chwili zawisło na nim osiem par oczu, gdy szedł między odrapanymi stolikami do boksu przy kuchni, który zdaniem klientów służył parom chcącym zaznać nieco intymności.
V.J. klapnęła na ławkę sklejoną srebrną taśmą, by gość mógł usiąść na tej lepszej. Zajął miejsce naprzeciwko niej i położył ręce na sercu wyrytym w blacie z inicjałami Laurie i Steve’a, którzy pobrali się niemal dwadzieścia lat temu. Ten lokal nie pasował do mężczyzny, który bez wątpienia chadzał do drogich restauracji.
Co sobie wyobrażała, zapraszając go tutaj?
– Ciekawe miejsce – stwierdził.
Obskurne, mroczne i cuchnące starym olejem, ale ciekawe? Nijak nie pasowało to do lokalu Pearl.
– Najlepsza kuchnia w okolicy. I do tego jedyna.
Roześmiał się, a ona przeszukiwała zakamarki pamięci, by rzucić coś zabawnego, aby znów usłyszeć jego śmiech. Zrezygnowała, kiedy wbił w nią spojrzenie swych piwnych oczu. Zadowoli się patrzeniem. Był dobrze zbudowany, niczym marmurowa rzeźba.
– Jestem Kris. – Wyciągnął dłoń. – Z Los Angeles.
Ukradkiem wytarła pot i zacisnęła palce na jego gładkiej ręce. Między nimi przeskoczyła iskra.
– Przepraszam, prąd. Teraz jest pora sucha. – Położyła dłoń na kolanie. – Ja jestem V.J. Znikąd. I tak zostanie, jeśli nie zabiorę się do roboty. Oszczędzam każdego dolara, żeby się stąd wyrwać. – Była niezadowolona, że musi iść, ale dochodziła już czwarta.
– Zostawiasz mnie? – Kris przekrzywił głowę, a pasmo włosów spadło na jego twarz. Zacisnęła palce, by nie odgarnąć mu ich z policzka. Nie wolno dotykać dzieł sztuki, nawet jeśli nie znajdują się za szkłem.
– Wykluczone – odparła. – Najpierw muszę włożyć mundurek, a potem przyjmę od ciebie zamówienie.
Zerknął na klientów, którzy ich obserwowali.
– Pracujesz tutaj?
Niesamowity jest ten jego akcent. Słowa były w języku, którego używała całe życie, ale każda sylaba miała egzotyczne i niespotykane brzmienie. Na tym polega różnica między Detroit i Włochami – tu i tam produkuje się samochody, ale łączy je tylko obecność opon i kierownicy.
Najwyższy czas skończyć z udawaniem.
– No tak. Pięć dni w tygodniu.
Jej bracia zsunęli się ze stołków przy barze i ciężkim krokiem szli w stronę boksu.
– Co to za goguś? – rzucił drwiąco Lenny.
V.J. szturchnęła go w pierś, aż spuścił wzrok.
– Daj spokój – rzuciła ostro. – Jest tu przejazdem i nic ci do tego. Zostaw go.
Lenny odsunął ją na bok, jakby była piórkiem. Zanim odzyskała równowagę, Kris stanął przy niej, patrząc na Lenny’ego i Billa. Serce w niej zamarło, gdy spojrzała na zasłaniające ją ciało Krisa. Jej dwaj zwaliści bracia nie robili na nim żadnego wrażenia. Tutaj nikt by się nie postawił jednemu z braci, nie mówiąc o dwóch naraz.
– Kristian Demetrious. A wy co za jedni? – Na jego twarzy pojawił się władczy wyraz. Był jak wojownik, który za chwilę ruszy do boju z mieczem i wzniesioną tarczą. Nie trzeba wiele podpowiadać wyobraźni: właśnie dostrzegła w nim swojego księcia z bajki, który wyrwie ją z tej amerykańskiej pipidówki.
Wtedy dotarło do niej, jak się nazywa.
Zamrugała, ale postać w czerni nawet nie drgnęła. Kristian Demetrious stał sobie jak gdyby nigdy nic pośrodku lokalu Pearl. Nikt w to nie uwierzy. Może powinna to sfotografować? Na żywo wyglądał całkiem inaczej. Szlag, pewnie pomyślał, że jest prowincjuszką, bo go nie poznała. Musi zadzwonić do Pameli Sue, ale najpierw powstrzyma braci przed znokautowaniem narzeczonego Kyli Monroe.
– To są moi bracia. Lubią grać chojraków, ale są nieszkodliwi – zwróciła się do Krisa. – Przepraszam za nich. Nieczęsto dostają przepustkę z wariatkowa. – Trącając mocno obu braci w pierś, rzuciła: – Siadać. Macie wypić jeszcze jedną kawę i ochłonąć. Pan Demetrious nie przyjechał tu na zaczepki.
Samo brzmienie nazwiska zmieniło Krisa w postać niedostępną, jakby z innej bajki. Poczuła ucisk w piersi. To narzeczony Kyli Monroe. No jasne. Mężczyźni tacy jak on wybierają kobiety takie jak Kyla – wspaniałe, eleganckie, z nagrodami. Cóż, wiedziała, że jej Grek należy do innej klasy niż ona, ale nie miała pojęcia, że aż tak odległej. Nawet odniosła wrażenie, że wdał się z nią w niewinny flirt – ale to niemożliwe. Źle go zrozumiała.
Bracia usadowili się na stołkach i nadal patrzyli na Krisa z niechęcią. Kretyni.
– Dzięki. – Spojrzała Krisowi w oczy. – Dzięki. Za to, że się pan za mną ujął.
Ależ siara. Ale jak miała skomentować próbę ratunku przez kogoś takiego jak Kristian Demetrious? Dla niego to drobiazg, ale dla niej wielka sprawa.
Wzruszył ramionami i odrzucił z twarzy kosmyk włosów, jakby był zmieszany.
– Ja tak zawsze robię w takich sytuacjach. A więc teraz jesteśmy na pan-pani?
Wśliznął się na ławkę i uśmiechnął gorzko, kiedy dalej stała. Nie potrafiła wrócić na miejsce przy stoliku.
– Nie jestem zwolennikiem konwenansów, dlatego przedstawiłem się jako Kris. Możemy wrócić do przyjaznych układów?
Jego uśmiech był tak zniewalający, że odruchowo go odwzajemniła.
– Nie, nie możemy. Mama kazała mi okazywać pewnym osobom należny szacunek.
– Bardziej mi się podobało, kiedy miałaś szacunek gdzieś. – Westchnął. – Chyba już wiesz, kim jestem. I mam wrażenie, że chodzi o Kylę, a nie o moje filmy.
– Przepraszam. Oczywiście czasem do kina w Van Horn trafiają znane dzieła. W tym zakątku świata reżyserowane przez ciebie filmy są, no… – strzeliła palcami – kosmopolityczne. No, muszę brać się do roboty. – Tym zdaniem wytworzyła między nimi dystans, by nie zapytać, na czym polega jego praca, jakie ma plany. Marzenia. Mogłaby go słuchać całą noc. To rozmowa na poziomie, taka, w jakiej nie miała okazji uczestniczyć.
Odwróciła się, by odejść. Jego palce musnęły jej ramię. Jakaż to byłaby rozkosz, gdyby ta dłoń wędrowała po jej ciele, rozbierając ją, pieszcząc i… dość tego.
– Przebierz się szybko. Padam z głodu – powiedział, jego oczy znów zalśniły.
– Ty tu rządzisz. Wracam w mgnieniu oka.
Odeszła przerażona, że jeśli odwróci wzrok, on zniknie. A jeśli tak się stanie? Kris należy do Kyli Monroe, bogini ekranu. Pochodzą z odmiennych światów. On znalazł się tu tylko dlatego, że pomylił drogę, a nie za sprawą jakiegoś boskiego planu, by spełniły się jej marzenia.