- W empik go
Sztylet Negusa - ebook
Sztylet Negusa - ebook
Powieść kryminalna Jacka Corta, tajemniczego pisarza pierwszej połowy XX wieku.
Do domu Sherlocka Holmesa wpada człowiek, którego stan może zwiastować tylko coś złego - blada twarz, niemożność złapania oddechu czy nawet utrzymania pozycji siedzącej. Strzał był celny, ale nie idealny - zraniony zdążył dotrzeć do sławnego detektywa ostrzegając go przed zasadzką, która ma pozbawić go życia.
Język, postacie i poglądy zawarte w tej publikacji nie odzwierciedlają poglądów ani opinii wydawcy. Utwór ma charakter publikacji historycznej, ukazującej postawy i tendencje charakterystyczne dla czasów z których pochodzi. W niniejszej publikacji zachowano oryginalną pisownię.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-264-4406-3 |
Rozmiar pliku: | 217 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dziwna przestroga.
— Panie Holmes! Panie Holmes!
Na progu gabinetu detektywa stanęła oblana ciemnym rumieńcem stara gospodyni. Na twarzy jej wyciskało swoje piętno niedające się ukryć zatrwożenie do tego stopnia, że Sherlock Holmes, który w tej chwili siedział przy biurku, z zadziwieniem spojrzał na służącą.
— Cóż się stało pani Bonnet?―zapytał. —Oblicze pani wyraża coś tak złowieszczego, jak gdyby w najbliższej już chwili miała się wydarzyć straszliwa katastrofa obejmująca Londyn cały. Jeżeli pani ma coś ważnego do powiedzenia, to proszę niechaj to pani ućzyni odrazu.
― Ach! panie Holmes, jest to rzeczywiście coś ważnego. Jakiś człowiek zjawił się na dole... Ten człowiek chce się widzieć i mówić z panem.
— Nie rozumiem, co w tem może być takiego dziwnego. Przecież sądzę, że podobne rzeczy zdarzały się już często.
— To prawda, ale niech pan zobaczy, jak ten człowiek wygląda! — zawołała kobieta, nie zważając w wzburzeniu swojem, że pan jej uśmiechał się ironicznie.—Całe jego ubranie jest zbryzgane krwią, twarz ma trupio-bladą, głos zaś jego brzmi tak słabo i bezdźwięcznie, jak gdyby miał umrzeć lada minutę.
— Czy mam go wprowadzić na górę? — dodała z wahaniem.
— Ależ naturalnie, moja pani Bonnet. Wprawdzie nie mogę się uskarżać, ażeby mi na razie zabrakło zatrudnienia, ale w każdym razie mogę temu osobliwemu gościowi kilka minut poświęcić.
Otrzymawszy takie rozporządzenie, gospodyni zniknęła w korytarzu.
Wkrótce potem słychać było ciężkie kroki człowieka, który wchodził na górę po schodach.
W kilka sekund później krokiem niepewnym weszła do pokoju postać mężczyzny skromnie ubranego, mogącego mieć lat około 50. Na bezkrwistej twarzy jego kładła już śmierć swoje piętno. Na pierwszy rzut oka widzieć było można, że ten człowiek zaledwie z trudem trzyma się na nogach, Sherlock Holmes wskazał mu krzesło, na którem też on usiadł jęcząc cicho.
Teraz opuściła go zupełnie siła woli. Głowa jego zwiesiła się w tył, z unoszącej się miarowo piersi wydobywało się z trudem rzężenie, podobne do gwizdu.
Sherlock Holmes pochylił się nad tym człowiekiem, który, jak się zdawało musiał być ciężko raniony. Kiedy po kilku sekundach detektyw znów się wyprostował, to wyraz jego oblicza stał się bardzo poważny.
— Harry! — zawołał w stronę pomocnika i powiernika swojego, który oparty o okno był niemym świadkiem tej sceny. —Przywołaj natychmiast lekarza, najlepiej doktora Gryffitha, posiadającego klinikę na wprost domu naszego. Ale pospiesz się, mój Harry.
Harry Takson skinął tylko głową i jak wicher wybiegł z pokoju.
Sherlock Holmes wydobył tymczasem z małej szafki wiszącej na ścianie, butelkę starej madery, nalał z niej kieliszek i wino podsunął do ust leżącego na krześle człowieka.
Mocne wino zdawało się orzeźwiać chorego. Kurczowo trzymając się obu rękami poręczy krzesła starał się on unieść w górę.
Było to jednak po nad siły jego. Z bolesnym jękiem upadł znów z powrotem na krzesło. Kąciki ust jego drgały, jak gdyby chciał coś powiedzieć, ale niezrozumiałe tylko dźwięki wydobywały się przez zabarwione na niebiesko wargi.
Detektyw rozpiął surdut i kamizelkę nieznajomego, nie dostrzegł jednak na nim żadnej rany. Dopiero, gdy górną częścią ciała, człowiek, który powtórnie zapadł w omdlenie, nachylił ku przodowi, znalazł na plecach pod przesiąkniętem krwią ubraniem małą, lecz jak się zdawało bardzo głęboką ranę.
— Strzał z rewolweru―mruknął wielki kryminalista — strzał ten dany być musiał z niewielkiej odległości, kanał bowiem rany idzie w kierunku prostopadłym, od góry do dołu; tak mi się przynajmnlej zdaje, jak równie zdaje mi się, że ten człowiek uciekał, przebiegł co najmniej jedno piętro i dopiero wtedy dosięgnęła go kula.
— Ah! to pan doktorze―przerwał rozumowania swoje, kłaniając się małemu wątłemu człowiekowi, który w towarzystwie Harry'ego wszedł właśnie do pokoju. — Mam tu właśnie pacyenta, potrzebującego gwałtownie pomocy pańskiej
Lekarz położył na krześle małe puzdro, które trzymał w ręku i zwrócił się ku rzężącemu człowiekowi.
— Obawiam się, ażebym w tym wypadku nie był bezsilnym―oświadczył lekarz cicho, zwrócony do Holmesa, po dokonaniu krótkiego badania. — Kula dostała się pomiędzy łopatki i skaleczyła płuco. Ten człowiek umiera. Ze względu na zbyt silny upływ krwi, pomoc wszelka jest spóźniona.
— Tak samo prawie myślałem. — Rzekł Sherlock Holmes głosem przyciszonym. — Ile mu jeszcze pan czasu pozostawia do śmierci?
Lekarz wzruszył ramionami:
— Mojem zdaniem żyć on może jeszcze tylko kilka minut.
— Czy uzyska on jeszcze przed śmiercią przytomnośc?
— Wątpię; chyba tylko wtedy byłoby to możliwe, gdyby użyto ku temu środków sztucznych.
— Czy środki takie ma pan przy sobie? — dowiadywał się wielki detektyw.
Doktór Gryffith wskazał ręką na puzdro.
— Stosując się do wskazówek, jakich mi udzielił pomocnik pański―odparł lekarz — uważałem za stosowne wziąć z sobą apteczkę podręczną.
— Doskonale! W takim razie niechaj pan bez zwłoki zrobi wszystko, co potrzebne. Jest to bezwarunkowo konieczne, ażeby ten człowiek raz jeszcze z omdlenia swojego obudził się do życia.
Lekarz wyjął z puzdra małą butelkę, zawierającą w sobie płyn brunatny. Kilka kropel tego płynu wpuścił do ust człowieka, spoczywającego na fotelu.
Działanie ożywcze pokazało się natychmiast. Jęczący, rzężący człowiek zaczął się uspokajać, oddech zaś stał się równiejszy. Powoli, z trudem widocznym podniósł głowę do góry i oczami błędnemi prawie wodził po wszystkich obecnych.
W miarę tego zdawał się odzyskiwać przytomność i rozpoznawać miejsce, w którem znajdował się teraz.
Sherlock Holmes podszedł tuż do umierającego.
— Zapewne stałeś się pan ofiarą napadu i przyszedłeś tutaj ażeby mnie o tem powiadomić? — zapytał detektyw. — Jak przypuszczam, to żądasz pan pomocy odemnie?
Śmiertelnie ugodzony mężczyzna zrobił ręką znak zaprzeczający.
— Nie... nie dlatego przyszedłem — rzekł nareszcie w sposób urywany! — Mnie już nikt nie może dopomódz... Inny powód przywiódł mnie do pana.., Tam postanowiono dokonać zbrodni... łotrowski pomysł... Tu chodzi o ludzi niewinnych, pan zaś ma temu zapobiedz.
Sherlock Holmes zatopił wzrok w bladych rysach twarzy mówiącego.
― Kim są ci zbrodniarze, o jakich pan mówi? badał detektyw. — Kiedy zbrodnia ma być dokonaną?
— W jednej z najbliższych nocy. Ale pan nie wie jednak jeszcze wszystkiego. Jeszcze drugi zamach jest przygotowywany, ten zamach skierowano przeciw panu, panie Holmes! Chcą pana wprowadzić w pułapkę i sprzątnąć ze świata.
Przelotny, prawie niedostrzegalny usulech przebiegł przez bladą twarz detektywa.
— Przypuszczam, że nie łatwo pójdzie tym ludziom ten milutki zamiar w czyn wprowadzić―rzekł sucho. Do tej pory jednak nie wiem jednak nic jeszcze o własnej osobie pańskiej. Jak brzmi nazwisko pana i co skłoniło go do tego, że postanowiłeś udzielić mi tej przestrogi.
Zdawało się, że zraniony człowiek nie slyszał tego, skierowanego do niego pytania.
— Niechaj się pan strzeże — szepnął natarczywie. — Ma pan wrogów, którzy nie znają litości. Niebezpieczeństwo jest bliższe, niż się panu zdaje. Zamach ma być wykonany dziś jeszcze. Dziś wieczorem... wystosowany będzie do pana list, w którym wzywać będą pomocy pańskiej na Colchesterstreet.. Tam...
— Colchesterstreet? — rzucił Harry Takson pytanie, nie umiejąc zapanować nad sobą. — Czy to nie tę nazwę ulicy podano w telegramie, otrzymanym dziś po południu przez pana?
Surowy wzrok detektywa skłonił Taksona do milczenia, ale nawet ta krótka chwila, podczas której wielki detektyw odwrócił uwagę swoją od umierającego, wystarczyła, ażeby w nim raptowna zaszła zmiana. Bladość dotychczasowa tego obrośniętego brodą człowieka zniknęła i ustąpiła miejsce zabarwieniu niebieskawemu. Rysy twarzy się przedłużyły; wielkie krople potu perliły się na jego skroni.
— Zbliża się koniec―rzekł doktór Gryffith.
Lekarz miał racyę. Kurcz i wstrząśnienie zatargały członkami tego człowieka. Głębokie westchnienie wydobyło się z piersi. — Potem raz jeszcze cała postać się wstrząsnęła i — umarł, zanim zdążył Holmesowi wyjaśnić rodzaj uplanowanego zamachu, któremu on przez przybycie swoje tutaj pragnął zapobiedz.
Zaciśniętemi ustami patrzał detektyw ponuro na trupa.
— Będziemy musieli zameldcwaó o tem policyi―przerwał nareszcie doktór Gryffith kilka minut trwające milczenie.
Genialny kryminalista nie odpowiedział nic na to. Nie mówiąc ani słowa, zaczął badaé ubranie nieznajomego człowieka.
Praca jego nie wydała żadnego rezultatu. Wszystkie jego kieszenie były puste. Ani dokumentów legitymacyjnych, ani wogóle żadnych papierów, z których można by stwierdzić osobistość zmarłego, nie było przy nim. Na bieliźnie nie było również żadnych znaków.
Założywszy ręce na piersiach przechadzał się Sherlock Holmes po pokoju.
— Trzeba będzie, panie doktorze — rzekł―záwladomienie policyi odroczyć na dzień albo dwa dni. Wprawdzie, biorąc te rzeczy ściśle, wykraczamy tutaj przeciw prawu―wiem o tem doskonale―ale mam bardzo ważny powód, który mnie skłania do tego.
— Słyszał pan słowa, wypowiedziane przez tego człowieka. Uplanowano jakiś zamach łotrowski. Na razie wiemy tylko tyle, pozatem nie mam żadnego punktu, na którym mógłbym się zaczepić, ażeby dojść kim są ci ludzie. Nie wiem również, gdzie oni się znajdują w tej chwili. Wyszukać łotrów wydaje się rzeczą niezmiernie trudną, prawie nienożliwą do wykonania wobec całych tysięcy zaułków i nor, które posiada takie miasto, jak Londyn.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.