- promocja
- W empik go
Szukaj mnie - ebook
Szukaj mnie - ebook
Młodzieńcza miłość, tajemnica, zagadka…
Konrad Wigocki, młody przedsiębiorca staje się właścicielem mieszkania w starej kamienicy. Podczas remontu, znajduje pod podłogą zapisany zeszyt i zniszczoną fotografię. Zagłębia się w pamiętnik - miłosną historię znajomości autora zapisków i tajemniczej Ewy. Opowieść ta coraz bardziej zajmuje jego myśli. W końcu decyduje się odnaleźć autora dziennika, dzięki czemu poznaje tajemniczą historię życia i i miłości niedopowiedzianą na kartach znalezionego pamiętnika.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67048-49-1 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
OBECNIE
Otworzył oczy. Nagle, jakby obudził go brzęk tłuczonego szkła. Zobaczył poplamiony sufit i rozbity żyrandol. Spojrzał w lewo – ściana, w prawo – stół. Na nim kilka puszek i butelek po piwie. Za stołem włączony telewizor. Skrzywił się, kiedy dostrzegł, że ton nadaje jakiś kanał muzyczny. Od dawna nie darzył sympatią takich programów.
Słońce bez trudu wpadało do pokoju przez ledwo zaciągniętą firankę.
Podniósł się i oparł na łokciach. Ból, jaki nagle poczuł w okolicy karku, powędrował wyżej i zatrzymał się na skroniach. Skrzywił się po raz drugi, od kiedy otworzył oczy. Zrzucił z siebie kołdrę, by zwlec się z łóżka. Nie zdziwił go fakt, że jest nagi – piżamy nie nosił od zawsze. Brak nocnej garderoby dawał mu poczucie wolności, które lubił.
Wstał z trudem i jeszcze raz rozejrzał się po pokoju. Za nic nie mógł sobie przypomnieć, co działo się minionej nocy. Nie był typem imprezowicza zapraszającym kolegów na piwo. Nie należał też do tych upijających się na umór z byle powodu. Musiała w takim razie istnieć jakaś inna, dość poważna, przyczyna tego przykrego stanu.
Głowa bolała, żołądek domagał się śniadania, nogi chętnie by się jeszcze wyciągnęły. Wszystko było nie tak.
Toaleta. Tam też znalazł butelkę po piwie. Ta jednak była do połowy pełna.
Wracając do pokoju, potknął się o buty, potem włożył bokserki i usiadł przy stole. Lustrując blat, zauważył pod jedną z butelek zdjęcie. Spojrzał i uśmiechnął się nienaturalnie.
– Weronika – wyszeptał i od razu odchrząknął, słysząc swój zmęczony głos.
Rzuciła go miesiąc wcześniej. Bez powodu. A przynajmniej o żadnym nie wspomniała. Stwierdziła, że nic już do niego nie czuje, że z pewnością nie będą razem szczęśliwi, że ich priorytety są odmienne. On miał inne zdanie na ten temat. Z jej opinią zgodził się mniej więcej po tygodniu. Powoli dochodził do tych samych wniosków. Dziwił się jedynie, że przez cały rok nie zorientował się, że podążają w różnych kierunkach. Ona była bardziej spostrzegawcza – choć swoje obserwacje potrafiła na tyle głęboko skrywać, że kiedy oznajmiła mu, co postanowiła, nie mógł uwierzyć.
To było tego wieczoru, kiedy mieli wyjść do klubu. Rzadko to robili, więc wydarzenie było szczególne. Powiedziała mu wszystko, zanim opuścili mieszkanie. Kiedy zamknęli drzwi, poszli w dwie różne strony. Jak w życiu. On tułał się później pustymi i ciemnymi ulicami. Do domu wrócił po północy i nie spał do rana. Nie wiedział, co ona robi, gdzie jest. Nie wróciła do niego, zniknęła. Jej telefon milczał jak zaklęty. Dopiero po trzech dniach jej przyjaciółka zdradziła, że Weronika jest na razie u niej i żeby się nie martwił.
Kilka razy w tamtych dniach przypominał sobie sytuację z rodzinnego miasta. Para na motocyklu zatrzymuje się na jednej z głównych ulic. Kłócą się. Ona zdejmuje kask i kładzie go na siedzeniu za jego plecami. On zdenerwowany zapala motor i rusza z impetem przed siebie. Po kilkudziesięciu metrach zrzuca kask i z premedytacją, przyśpieszając, uderza prosto w mur okalający dziewiętnastowieczny kościół. Ginie na miejscu.
Przez kilka miesięcy całe miasto mówiło o tym samobójstwie. Jedni współczuli, roniąc łzy, inni nie mogli zrozumieć jego decyzji.
Telefon.
Gdzie jest telefon? Słyszał go, ale nie potrafił sobie przypomnieć, gdzie go położył. Dźwięk dzwonka dochodził z łazienki, ale wydało mu się to niemożliwe, więc szukał aparatu w pokoju. Zaglądał pod rozrzuconą odzież, pod stół, za telewizor. Nie znalazł. Tym bardziej, że telefon przestał dzwonić. Zaklął głośno, ale zaraz potem roześmiał się, myśląc o tym, że niczego z ostatniego wieczoru nie pamięta. Co tu się działo, skoro wszystko mu zdołało ulecieć z głowy i nawet telefonu nie może zlokalizować?
Znowu dzwonek. Komuś zależało na połączeniu. Tym razem jednak zaufał swemu słuchowi i poszedł do łazienki. Dźwięk wydał się wyraźniejszy, choć nadal lekko przytłumiony. Podszedł do pralki. Pod stertą ubrań znalazł wreszcie swojego smartfona. Ciągle dzwonił. Spojrzał na wyświetlacz. Mama.
– Konrad? – miała głos pełen niepewności. – Konrad? Jesteś tam?
– No jestem, mamo – odpowiedział, choć nie był pewny, czy chce z nią teraz rozmawiać.
– Konrad, co się z tobą dzieje? Od dwóch tygodni nie dajesz znaku życia, nie oddzwaniasz.
– Maaaamo… – Przewrócił oczami, charakterystycznie przeciągając pierwszą sylabę. – Mam różne sprawy, nie mam głowy do telefonów.
– Wystarczy tylko dać znać, że wszystko okej.
– A dlaczego miałoby nie być okej?
W słuchawce cisza.
– Halo…? – pomyślał, że się rozłączyła.
– Ty dobrze wiesz, dlaczego miałoby nie być okej.
Wiedział, co miała na myśli. Ale wiedział też, że przejawiała tendencję do wyolbrzymiania i często była przewrażliwiona.
– Co u niej? – Wiedział też, że o to zapyta. Zrobiła to nieśmiało, jakby obawiając się odpowiedzi.
– Nie interesuje mnie to, mamo.
– Nie jesteś ciekawy?
– Nie.
Znowu cisza.
– Jak sobie radzisz? – zapytała po chwili.
– Jestem dużym chłopcem.
W tle usłyszał głos ojca. Coś podpowiadał. Nigdy z nim nie rozmawiał o życiu. Od tych spraw zawsze była matka. Wiedział jednak doskonale, co ojciec myśli i co chciałby mu powiedzieć.
– Może wpadłbyś do nas na kilka dni? Odpocząłbyś… – To pewnie była ta podpowiedź ojca.
– Nie jestem zmęczony – odparł szybko, ale po chwili pomyślał, że zabrzmiało to nieuprzejmie. – Wpadnę kiedyś, nie martwcie się.
Usiadł na kanapie i przetarł oczy.
– U was wszystko w porządku? – zapytał z grzeczności.
– Tak.
Odłożył słuchawkę z wyrzutem sumienia, że długo z rodzicami się nie kontaktował. Tuż po rozstaniu z Weroniką dał się zaprosić kilku kobietom na tak zwaną kawę; w jednym przypadku był to nawet klub. Z żadną z nich jednak nie miał ochoty na dłuższą konwersację, wychodził dość bezczelnie, nagle i po krótkim „do widzenia”. Wszelkie późniejsze próby kontaktu ze strony owych dziewczyn zbywał. Zaczął stronić od kobiet. Po rozpaczy pierwszych dni, kolejne przyniosły zniesmaczenie postawą Weroniki. Zakończenie związku bez uprzedzenia, bez przygotowania na to drugiej strony wydawało mu się żałosne. Z czasem zaczął też podejrzewać, że Weronika kogoś poznała. Nie dotarły do niego jednak żadne sygnały od wspólnych znajomych, a z upływem czasu i tak traciło to dla niego znaczenie.
Coraz częściej organizował w swoim mieszkaniu męskie mityngi z dużą ilością alkoholu. Niektórzy z gości donosili także inne używki. Konrad jednak nigdy nawet nie ich nie spróbował. Uważał, że nie jest mu to do niczego potrzebne. Nie palił też papierosów. Miał tysiące okazji, by wpaść w ten nałóg, a jednak nie skorzystał.
Rozejrzał się. Przeraziły go puste butelki i puszki. Nie mógł sobie przypomnieć, czy to pozostałości jednego wieczoru, czy raczej kilku.
Sięgnął po telefon i zadzwonił do Damiana. Powinien coś wiedzieć, w końcu to jego najlepszy kumpel.
– Nie, nie było mnie wczoraj u ciebie – odpowiedział niemal natychmiast. – Wyjątkowo nie mogłem być… naprawdę nie pamiętasz?
– Nie mogę sobie przypomnieć, nikt nie zostawił śladów – powiedział, śmiejąc się Konrad.
– Myślę, że byli Piotrek i Staszek. Być może też Dominik się przywlókł – stara ekipa.
Żaden z nich nie odbierał telefonu.
Stał w kuchni, kiedy poczuł głód. W lodówce były tylko jogurt, piwo i masło. „Co ja jadłem?” – pomyślał, zamykając drzwi chłodziarki. Żadnego pieczywa, nawet głupiej chińskiej zupki nie znalazł.
Zerknął przez okno na sklep naprzeciwko. Otwarty, mimo niedzieli. Przynajmniej tak mu się wydawało, że to niedziela. Wściekł się, że nie dość, że nie pamięta, z kim pił poprzedniego wieczoru, to jeszcze nie wie, jaki jest dzień tygodnia. Nie znosił stanu nieświadomości. Szybko włożył spodnie, pierwszą z brzegu koszulkę i wziął drobne z szafki koło lodówki. Zbiegł schodami, bo dzieciarnia znów zablokowała windę. Wolał pokonać pieszo tych kilka pięter, niż tracić czas, czekając.
Prędko przebiegł przez ulicę, mimo że nie przejeżdżał ani jeden samochód.
Kiedy wszedł do sklepu, uderzył go zapach świeżego pieczywa. Głód natychmiast się wzmógł.
Zakupy zrobił szybko, bo doskonale wiedział, czego chce. Do koszyka wrzucił też gazetę, bo miał poczucie, że nie wie, co dzieje się na świecie. Zanim dotarł do mieszkania, przerzucił kilka pierwszych stron. Nie znalazł niczego zaskakującego i ciekawego, ale ciągle się łudził, że kolejne artykuły zatrzymają go na nieco dłużej.
Wszedł do mieszkania i zatrzasnął drzwi. Rzucił gazetę na stół w kuchni, a na niej położył papierową torbę z chlebem. Zastanawiał się nad jajecznicą. Uwielbiał słabo ściętą, umiejętnie posoloną. Weronika zawsze dodawała kawałki szynki. Magda, poprzednia dziewczyna, wrzucała szczypiorek. Mama robiła jajecznicę z cebulką i pomidorami. Czy każda kobieta w jego życiu dodawała innego składnika do jajecznicy? Uśmiechnął się na samą myśl o tym. Zapach pieczywa łaskotał jego nozdrza, jakby prosząc się o ugryzienie. Posmarował pajdę białego chleba masłem i zatopił w niej zęby.
Jeszcze raz sięgnął po gazetę. Otworzył na stronach gospodarczych. Zatrzymał wzrok na notowaniach giełdowych. Nagle zdał sobie sprawę, że doskonale pamięta, w jakie spółki zainwestował. Pamiętał nawet kwoty. Było to o tyle dziwne, że tego dnia nie mógł sobie przypomnieć nawet tego, z kim spędził ostatni wieczór. A spółki pamiętał doskonale.
Pierwszy raz zainwestował siedem lat wcześniej, małą kwotę. Kiedy się przekonał, że intuicja go nie zawodzi, pożyczył pieniądze od wuja mieszkającego w Londynie i kupił kilka pakietów akcji spółek, które według niego dobrze rokowały. Stracił tylko na jednej, i to niewiele. Pozostałe akcje przyniosły mu zyski, o jakich mógłby tylko pomarzyć, pracując w jakimś kiepskim urzędzie albo tym bardziej w szkole jako nauczyciel języka polskiego. Bo był polonistą. Skończył studia z wyróżnieniem, pisząc pracę magisterską, która zachwyciła promotora. Był namawiany, a wręcz proszony o pozostanie na uczelni. Mimo że zdobył tytuł doktora i mógł zostać wykładowcą, ani chwili się nad tym nie zastanawiał. Chciał jak najszybciej pożegnać się z uniwersytetem. Nie lubił nauczycieli, z których większość stanowili nieudacznicy. Nie lubił tych murów, odrapanych ścian, głośnych korytarzy. Nie lubił nawet osławionego beztroskiego życia studenckiego. Uczestniczył w nim, ale go nie lubił. Nie chciał być nauczycielem. Wystarczyły studenckie praktyki, by podjąć decyzję, że tylko w ostateczności zostanie częścią grona pedagogicznego. Nie wyobrażał sobie siebie nauczającego, przepytującego, użerającego się z uczniami. Obawiał się, że nie wytrzyma tego nerwowo. Wolał nie ryzykować.
Zatrudnił się w księgarni. Kiedyś marzył o takiej pracy, o dostępie do książek, o możliwości dyskutowania z czytelnikami. Chciał polecać, doradzać i… czytać bez ograniczeń. Całe szczęście, że w tym czasie już nieźle zarabiał na giełdzie. Wiele razy zastanawiał się, jak to możliwe, że on, umysł humanistyczny, tak dobrze radzi sobie z cyferkami, analizami ekonomicznymi i swoimi finansami. Kiedy miał już dość pokaźną sumę na koncie, postanowił kupić mieszkanie, wreszcie swoje, tylko dla siebie. Traf chciał, że kiedy był już bliski podjęcia decyzji, właściciel księgarni, w której pracował, pięćdziesięcioczteroletni wtedy pan Witold, przyznał się, że niedługo będzie musiał zwinąć interes.
– Panie Konradzie, księgarnia nie przynosi takich zysków, by móc ciągnąć to dalej – powiedział tego dnia na malutkim, ciasnym zapleczu. – Ludzie nie czytają, ten sklep potrzebuje remontu… a ja już nie mam do tego zdrowia. Za tydzień rozpoczynam procedurę zamykania sklepu.
Konrad wrócił wtedy do domu i długo myślał. Następnego dnia zadzwonił w parę miejsc. Jedna z rozmów trwała ponad godzinę, inna zaledwie dwie minuty. Efekt był taki, że zanotował pięć kartek A4. Wieczorem wpisał wszystko do komputera, przyjrzał się temu jeszcze raz, podliczył wszystkie cyfry i spisał planowane działania w podpunktach.
Pan Witold nie mógł w to uwierzyć. Czytał dwa razy, zadając ciągle te same pytania. Potrzebował czasu do namysłu. Nie pojawił się w księgarni przez dwa dni, co wcześniej rzadko mu się zdarzało. Konrad siedział tam wtedy od rana do wieczora. Nielicznych klientów wypytywał, czego im w tym miejscu brakuje. Odpowiedzi zapisywał.
Wreszcie pojawił się właściciel i spojrzał Konradowi głęboko w oczy.
– Zgoda. – Konrad czekal na to słowo. Uścisnął dłoń swemu starszemu partnerowi i uśmiechnął się szczerze.
– Nie pożałuje pan – powiedział i wybiegł z księgarni.
Przez następne tygodnie Konrad niewiele spał. Pan Witold dał mu wolną rękę, więc działał. Zamknął sklep, książki wyniósł do magazynu, w którym ledwo się mieściły. Część musiał zabrać do swojego mieszkania. Za remont zabrali się koledzy ze studiów. Wbrew pozorom potrafili odnowić i pomalować ściany, zainstalować płyty kartonowo-gipsowe, złożyć nowe regały. W zamian obiecał im zakupy po nieco obniżonej cenie.
Księgarnia zmieniła się nie do poznania, choć kilka charakterystycznych elementów pozostało. Postanowił zachować małą antresolę, na którą prowadziły ładne, drewniane, pięciostopniowe schody. Nie pozbył się też biurka, za którym zwykle przesiadywał pan Witold. Udało mu się natomiast wygospodarować przestrzeń na cztery fotele nawiązujące stylem do biurka i schodów. Myślał jeszcze o stolikach, ale ostatecznie stwierdził, że jednak jest tu trochę za mało miejsca. Za to przed fotelami postawił małe podnóżki. Sam zawsze lubił w ten sposób spędzać czas: nogi na podnóżkach, książka na kolanach. Nawet w czasach studenckich obfitujących w imprezy w akademikach, znajdował wieczory, by delektować się literaturą. Nie wszyscy wiedzieli o jego upodobaniu, a ci, którzy wiedzieli, czasem mówili o nim Doktor Jekyll i Mister Hyde.
Nowa księgarnia została przyjęta bardzo ciepło. Odwiedzających pojawiało się coraz więcej, kupujących także. Ludzie przychodzili posiedzieć w fotelach i poczytać. Czasem zdarzał się ktoś, kto postanawiał przeczytać całą książkę bez dokonania zakupu. Pozostali byli nad wyraz uczciwi i kupowali, jeśli coś się im spodobało. Po kilku miesiącach Konrad zaczął serwować kawę. To był strzał w dziesiątkę.
Wszystkie zmiany sfinansował z własnych oszczędności. Zawiązał z panem Witoldem spółkę, zostali współwłaścicielami, z czego obydwaj byli bardzo zadowoleni. Konrad miał jednak coraz więcej do powiedzenia. Rozkręcał interes w bardzo szybkim tempie. Pojawiły się zyski, a także pomysł na drugą księgarnię w innej dzielnicy. Udało się. Powstała niemal identyczna, z tym samym klimatem, z fotelami i podnóżkami oraz z kawą. Tym razem jednak za kawową część biznesu odpowiadał producent jednej z marek. To był świetny interes, bo Konrad nie musiał inwestować w sprzęt, a w umowie zapewnił sobie zyski.
Pan Witold promieniał. Kilka miesięcy wcześniej chciał to przecież rzucić, a teraz księgarnia prosperowała świetnie, choć prawie nie musiał się nią zajmować. Zaufał Konradowi w stu procentach, bo wcześniej jako pracownik nigdy go nie zawiódł. Któregoś dnia zostali po zamknięciu sklepu i w małym gabineciku na zapleczu otworzyli butelkę whisky. Rozmawiali o nowych pozycjach na liście zakupów, kiedy pan Witold zadał niespodziewane pytanie.
– Chcesz to wszystko przejąć?
Konrad był tak zaskoczony, że zatrzymał szklaneczkę w połowie drogi do ust.
– Nie chcę, jest dobrze tak jak jest. Stuknęli się szklaneczkami.
– Ja przecież niewiele ci pomagam – ciągnął pan Witold.
– Ale stworzył pan możliwości, dał wolną rękę, potrafię to docenić.
Pan Witold wbił wzrok w podłogę.
– Wiesz… Córka wyjechała do Stanów, syn pracuje w Gdańsku i dobrze sobie radzi, nie mam komu przekazać tej księgarni.
– Jeśli pan będzie miał tego wszystkiego dosyć, kupię pańską część – powiedział Konrad po chwili namysłu.
I tak się wtedy umówili. Niedługo później Konrad zrealizował kolejny pomysł, tym razem nie swój. Znajomy prowadzący muzyczny sklep z klimatem zaproponował mu zajęcie pewnej części lokalu na księgarenkę lub małą czytelnię książek. Na tym jednak nie dało się zarobić. Konrad uznał to jednak za dobrą reklamę swoich księgarń.
Część zysków lokował w bankach. Większość funduszy wykorzystał jednak do gry na giełdzie. Intuicję ciągle miał dobrą. Nie dość, że kupował akcje, które niedługo potem szły w górę, to jeszcze sprzedawał je w idealnym momencie.
Po kilku latach żył już na takim poziomie, o jakim wielu jego rówieśników mogło tylko marzyć. Podróżował, zwiedził niemal całą Europę, wyjechał na miesiąc do Chin.
Zarobione na giełdzie pieniądze pozwoliły mu także kupić samochód. Pajero spełniało jego oczekiwania. Nigdy wcześniej nie miał auta tylko dla siebie, pożyczał volskwagena od ojca. Nie lubił tego samochodu, nie był stworzony dla niego.
W końcu nadszedł też ów moment, który zapowiadał pan Witold. Choroba na jaką zapadł, uniemożliwiała mu zajmowanie się interesem nawet w takim stopniu jak do tej pory. Szybko doszli do porozumienia. Konrad kupił jego udziały, a jednocześnie zobowiązał się do comiesięcznych dywidend z zysków. Pan Witold protestował przeciwko takiemu rozwiązaniu, uważając, że jest zbyt hojne. Ale Konrad twierdził, że zasługuje na to jako założyciel księgarni. Po kilku latach od zakończenia studiów Konrad stał się zatem właścicielem dwóch księgarń w stolicy i czytelni w sklepie muzycznym. Jeździł terenowym mitsubishi i wynajmował mieszkanie przy Marszałkowskiej.
Rzucił gazetę w kąt. Wszystko było tak, jak zakładał. Wiedział, ceny których akcji spadną, a których pójdą w górę, wyczuwał to instynktownie. Po inwestycjach, jakich dokonał w ostatnich latach w księgarnie, miał ulokowane w akcjach kilkadziesiąt tysięcy. Perspektywa była jednak jeszcze lepsza. Zysk według jego przewidywań był pewny i dość szybki. Nie chciał się tym jednak zajmować w tej chwili.
Posmarował masłem drugą pajdę świeżego chleba. Na to położył plastry swojego ulubionego żółtego sera. Zrezygnował z jajecznicy. Zagotował mleko i przelał je do kubka. Usiadł przy małym stole w kuchni. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz jadł takie śniadanie. Zwykle robił jakieś kanapki z wędliną albo jajecznicę. Weronika z kolei lubowała się w śniadaniowych eksperymentach. Nie zawsze wychodziło im to na dobre, ale na brak urozmaicenia nie mógł narzekać. Czasem jedli też w łóżku. W tym samym, w którym od dnia zerwania nie spał ani razu. Wolał kanapę w dużym pokoju. Nie dlatego, że nie mógł znieść pustego łóżka, tylko dlatego, że po rozstaniu przywykł zasypiać, oglądając telewizję. Często go irytowała, ale z reguły usypiała.
Telefon.
– Obudziłeś się? – zapytał Dominik.
– A miałem się nie obudzić?
– Wszystko w porządku? – zadał kolejne pytanie.
– Tak, w porządku. Cisza.
– Wiesz, dziwny wczoraj byłeś – powiedział Dominik.
– W jakim sensie dziwny?
– Było niby tak jak zawsze, daliśmy czadu… ale w pewnym momencie… – zawiesił głos. – Nie pamiętasz?
Konrad się zniecierpliwił i jednocześnie zaniepokoił.
– No właśnie jakoś nie do końca chyba potrafię odtworzyć ten wieczór – odparł.
– W pewnym momencie zacząłeś powtarzać, że musisz to zakończyć. Powiedziałeś to kilka razy. Na początku stwierdziliśmy, że to jakiś pijacki żart, ale mówiłeś to dość poważnie. Na szczęście potem słowo koniec zastąpiłeś zmianą.
– Zmianą? – zdziwił się Konrad. – Jaka zmianą?
– Wszelkie próby poszerzenia wiedzy na ten temat okazały się bezsensowne. Straciliśmy z tobą kontakt. Nie byłeś pijany, wypiłeś znacznie mniej od nas, ale przebywałeś jakby w innym świecie. W końcu zasnąłeś na kanapie.
Nigdy wcześniej nie zdarzyło mu się coś takiego. Najwyraźniej dotarł do jakiejś ściany, być może nastąpiło swego rodzaju przesilenie. Wprawdzie mężczyźni w ramach żartu opowiadają sobie po imprezach, czegóż to inni nie robili, ale koledzy Konrada nie mieli tego w zwyczaju.
Wrócił do śniadania. Jadł w zupełnej ciszy. Nawet przez otwarte okno nie docierał żaden dźwięk. Nie zdziwiło go to jednak, w tej okolicy czasami bywało niezwykle cicho, co stanowiło niewątpliwą zaletę tego miejsca.
Po śniadaniu poszedł do pokoju. Wrzucanie pustych puszek i butelek do worka zajęło mu kilka minut. Sprzątnął też plastikowe opakowania po rozmaitych przysmakach. Poza tym w mieszkaniu było raczej czysto, nigdy nie był ani brudasem, ani bałaganiarzem, choć do pedanta było mu daleko. Nigdy nie rzucał na podłogę brudnych skarpetek, nie rozsiewał ubrań po domu. Nie ścierał zbyt często kurzu, nie zmywał podłóg, nie dbał o to, by w mieszkaniu było sterylnie, ale bałagan był mu obcy.
Kiedy już zniknęły wszystkie butelki, zadzwonił do księgarni. Zatrudniona przed miesiącem dziewczyna złożyła raport i po raz kolejny poinformowała, jaka jest szczęśliwa, że może tam pracować. Irytowała go tym. Obiecywał sobie już kilka razy, że jej o tym powie, że zabroni jej okazywania wdzięczności. Polecił mu ją pan Witold, mówił, że ma podobny sposób prowadzenia rozmów z klientami co Konrad. Zastanawiał się, czy to w ogóle możliwe, ale kiedy obserwował ją w trakcie pracy, stwierdził, że coś w tym jest. Kasia na co dzień była przesłodzona, ale w pracy zachowywała profesjonalizm, potrafiła sprzedać każdą książkę. Jej rekomendacje były często ciekawsze niż same dzieła.
W drugiej księgarni Konrad zatrudnił znajomego polonistę, nauczyciela z pobliskiej podstawówki. Jerzy miał już dosyć oświaty i przyjął ofertę z pocałowaniem ręki. Konrad szukał ludzi, którzy swoją pasją potrafią przyciągać klientów, i to się udało. Sam już nie dawał rady zajmować się sprzedażą i wszystkimi pozostałymi sprawami związanymi z działalnością księgarń.
Usiadł na kanapie. Przeciągnął się, ziewając głośno. Dopiero teraz zauważył, że na podłodze w kącie leżał laptop. Podniósł go i położył na stole. Podnosząc ekran, zauważył, że komputer był w fazie czuwania…
Włączył internet. Na ekranie pojawiło się pytanie: „Przywrócić ostatnią sesję?”. Potwierdził. Otworzyło się kilka okien. Tych co zwykle. Portal informacyjny, wiadomości literackie, najnowsze wieści z giełdy. Ostatnie okno jednak trochę go zaskoczyło. Było to ogłoszenie o sprzedaży mieszkania. Pamiętał jak przez mgłę, że oglądał tę stronę. Zdjęcia wnętrza też zachowały się w jego pamięci. Przestronne, wysokie pomieszczenia, ogromne okno balkonowe. Była to stara kamienica na Mokotowie. Na dole ogłoszenia zamieszczono numer telefonu. Przypomniał sobie, że dzwonił pod ten numer i rozmawiał z agentką nieruchomości.
To była owa zmiana, o której mówił! Teraz na to wpadł. Lokum, w którym obecnie mieszkał, miał już od dawna dosyć. Było małe, niewygodne, nielogicznie zaprojektowane, a do tego nie należało do niego. Chciał to zmienić, więc zaczął przeglądać oferty nieruchomości. Znalazł tę kamienicę i umówił się z agentką na najbliższą środę. Okazało się, że nawet wpisał to spotkanie do kalendarza.
Sprawdził pocztę. Nieprzeczytane wiadomości w prywatnej skrzynce czekały na lekturę od sześciu dni. Firmowe konto było sprawdzane na bieżąco, znalazł tylko kilkanaście mejli, wśród których kilka dotyczyło ofert książkowych. Jedna wiadomość była potwierdzeniem spotkania z agentką nieruchomości.
Ożywił się na myśl o ewentualnej zmianie mieszkania. Poczuł się, jakby nagle dostał pozytywnego kopa. Aż uśmiechnął się do siebie, patrząc w lustro. Tak, to na pewno o tę zmianę chodziło. Nie miał już wątpliwości, zwłaszcza po tym, jak zauważył wpływ tej myśli na swoje samopoczucie.
Wziął prysznic, ale z golenia zrezygnował. Nie lubił uczucia pieczenia tuż po, dlatego najczęściej golił się wieczorem, by te najgorsze chwile przespać. Poza tym zwykle słyszał, że lepiej wygląda z zarostem. A czasem zależało mu, by dobrze wyglądać.
Skontrolował ubranie: dżinsy, bluza z długim rękawem, marynarka. Zerknął jeszcze raz do komputera i głośno przeczytał adres kamienicy, by go łatwiej zapamiętać. Postanowił, że w drodze do księgarni obejrzy tę okolicę. Otworzył okno w kuchni, zabrał kluczyki i wyszedł.
Po piętnastu minutach był na miejscu. Zaskoczył go ogrom zieleni otaczający „jego” kamienicę. Nie wysiadł z samochodu. Przyjrzał się tylko wejściu do budynku i nie zrobiło na nim dobrego wrażenia. Gotów był jednak przymknąć oko na to rozczarowanie, jeśli samo mieszkanie mu zaimponuje. Mógł je jednak zobaczyć dopiero w środę, czyli za dwa dni.ROZDZIAŁ DRUGI
OBECNIE
Te dwa dni spędził właściwie na wyczekiwaniu na spotkanie z agentką. Myśl o nowym adresie zawładnęła nim niemal całkowicie – do tego stopnia, że nawet w księgarni wertował lektury dotyczące remontów mieszkań. Podejrzewał bowiem, że taki etap go czeka, choćby samo odświeżenie lokalu.
Przeglądał też inne ogłoszenia. Kilka z nich zachował wśród ulubionych stron, by móc do nich wrócić po środowym spotkaniu. Pierwsza oferta nie musiała być najlepsza.
Wtorkowy wieczór spędził na sprawdzaniu stanu kont, osobistych i maklerskich. Nie wiedział, ile dokładnie ma pieniędzy, a w kontekście zakupu mieszkania ta kwestia zrobiła się bardzo istotna. Zdawał sobie sprawę, że będzie musiał się zadłużyć, nie wiedział jeszcze, czy w banku, czy też u znajomych. Wątpił jednak, czy ktokolwiek posiada dużą gotówkę do dyspozycji.
– Mamo, chcę kupić mieszkanie – powiedział, kiedy zadzwonił do rodziców.
– Skąd nagle taka myśl? – odparła nieco zaniepokojona.
– Nie jest nagła, myślałem o tym od jakiegoś czasu.
– To jest bardzo dobry pomysł, Konrad – rzuciła radośnie matka. W pierwszej chwili bała się, że coś się stało. Czasem miał wrażenie, że rodzice woleliby, żeby nic się nie działo. Byłoby przynajmniej spokojnie.
– Masz pieniądze?
– Mamo… – Uśmiechnął się. – Przecież wiesz, że mam.
– A skąd mam wiedzieć? Już dawno nie opowiadałeś o księgarniach.
– Bo nie ma o czym. Nic się nie dzieje, rozwijamy się.
– My?
– No ja, księgarnie, Kasia, Jurek, wszyscy.
– Aaaa.
– Jesteśmy jedną wielką rodziną – parsknął ironicznym śmiechem. Ale poniekąd tak właśnie było. Traktowali się nawzajem nie jak partnerzy w biznesie, ale jak przyjaciele. Zarówno Kasia, jak i Jurek szybko nabrali do Konrada zaufania i wiele mu o sobie opowiedzieli. A on był z tego zadowolony, cieszył się, kiedy sprawiał im radość. Już po dwóch tygodniach dobrej pracy nagrodził ich premią, po miesiącu dał podwyżkę, zaznaczając jednocześnie, że na następną będą musieli nieco dłużej poczekać.
– Ładna ta Kasia? – zapytała mama.
Nie była ładna. Kiedyś nawet pomyślał, że wręcz niekobieca. Jedyne co mu się w niej podobało, to uśmiech, który na szczęście bardzo często gościł na jej twarzy.
– A jakie to ma znaczenie? To nie jest agencja modelek, tylko księgarnia – odparł, wiedząc dokładnie, co mama ma na myśli. – Mam nadzieję, że nie zapytasz mnie, czy Jurek jest przystojny?
– Konrad! – krzyknęła, udając oburzenie.
– Jego wygląd jest równie ważny w moim biznesie jak fizjonomia Kasi – aż zacisnął pięść w geście triumfu, usatysfakcjonowany tym, co powiedział.
Po drugiej stronie słuchawki słychać było śmiech. Mama potrafiła się czasem wyluzować.
– Co to za mieszkanie? – zmieniła nagle temat.
– Jeszcze się nie zdecydowałem. Muszę je obejrzeć, ale na pierwszy rzut oka bardzo mi odpowiada.
– Pamiętaj, że gdybyś potrzebował pieniędzy, jesteśmy gotowi ci pomóc.
– Dziękuję, będę pamiętał.
Nie zaskoczyła go gotowość pomocy. Miał jednak nadzieję, że nie będzie zmuszony z niej korzystać.
Zanim położył się do łóżka, sprawdził jeszcze pocztę. Zapisał sobie imię, nazwisko i numer telefonu agentki. Wysłał mejl do Kasi i Jurka, by na niego nie czekali, poprosił też o przyjęcie towaru przed południem.
W ostatniej chwili zauważył wiadomość od Weroniki:
„Cześć, co słychać? Wszystko w porządku?”.
Uśmiechnął się. To miłe, że pamięta, ale stwierdził, że kompletnie nie jest mu to potrzebne. Po chwili zastanowienia odpisał:
„Wszystko w porządku. U Ciebie na pewno też. Pozdrawiam”. Ledwo wysłał, pojawiła się nowa wiadomość.
„Powinnam Cię przeprosić za to, w jaki sposób się wtedy zachowałam” – brzmiał kolejny mejl od Weroniki.
„Nie powinnaś przepraszać, miałaś rację. Cieszę się, że tak wyszło. Dobrej nocy”. – Odczekał kilka minut, ale na tę wiadomość Weronika już nie odpowiedziała. Może dlatego, że się pożegnał, a może powód był inny…
Na spotkanie z panią Magdą wyjechał wcześnie. Nie lubił się spóźniać i źle znosił, kiedy ktoś spóźniał się na spotkanie z nim. W rezultacie musiał na nią poczekać kilka minut, choć stawiła się punktualnie.
„Duża jest” – pomyślał, kiedy ją zobaczył. Puszysta blondynka z ogromnym biustem podała mu rękę na powitanie i od razu zaprosiła do budynku.
– To mieszkanie jest puste? – zapytał, kiedy wchodzili do windy.
– Tak. I to już od dłuższego czasu. Rzadko pojawiał się ktoś z właścicieli. Sprzedajemy to mieszkanie właściwie korespondencyjnie.
– Jak to?
– Właściciel mieszka od dziesięciu lat w Finlandii. I od tylu lat to mieszkanie było zajmowane tylko od czasu do czasu. Głównie wynajmowane. Dwa lata mieszkała tu siostra właściciela, ale zmarła.
– W tym mieszkaniu zmarła? – zapytał z lękiem.
– Nie sądzę, bo długo chorowała.
Podobały mu się drzwi wejściowe. Widać było styl lat 50–tych, były mocne, ciężkie i solidne.
– Mieszkanie ma dziewięćdziesiąt cztery metry, przestronne pokoje i jasną kuchnię… Przestał jej słuchać. Zaczął się wnikliwie przyglądać wszystkiemu po kolei. Ściany z pewnością wymagały odmalowania. Pod sufitem wisiały piękne, choć zakurzone żyrandole. Na podłodze parkiet, co miało dla niego ogromne znaczenie, bo nie lubił paneli podłogowych. Przeraziła go jednak podłoga w kuchni. Jakieś stare, zniszczone linoleum. Duży pokój był ogromny, w sam raz na salon. Wychodziło się z niego na balkon w kształcie półkola, szerokości czterech i głębokości dwóch metrów. Kiedy stanął przy balustradzie, zaniemówił. Pod nim było mnóstwo drzew, między nimi idealnie skoszona trawa i kilka ławeczek. Taki mały, prywatny park. Naprzeciwko, w odległości około stu metrów, zauważył podobną kamienicę. Była jednak schowana między drzewami.
– Właściciel mówi o tym balkonie, że to najpiękniejsze miejsce w tym mieszkaniu – usłyszał za swoimi plecami.
– Kiedy był tutaj ostatni raz?
– Nie wiem. To nieco tajemnicza osoba, ale zapewniam pana, że wszystkie dokumenty są w porządku.
Nawet nie zdążył jeszcze pomyśleć o dokumentach. Zostawił to sobie na później. Najpierw chciał poczuć klimat tego miejsca. Ze zdziwieniem, ale i z satysfakcją stwierdził, że dobrze czuje się w tym mieszkaniu. W jego głowie pojawiło się już kilka pomysłów na przearanżowanie wnętrz.
Zajrzał jeszcze do drugiego pokoju, który w jego oczach od razu stał się sypialnią. Potem zatrzymał się w łazience. Nie ulegało wątpliwości, że wymagała całkowitego remontu.
– Jest dość czysto jak na niezamieszkałe miejsce – zauważył, spoglądając na meble w kuchni.
– Pan Eugeniusz płaci pewnej pani za sprzątanie raz w miesiącu. Z tego co wiem, była tu trzy dni temu.
– Przelewem?
– Słucham?
– Czy przelewem płaci?
– Tego nie wiem, pewne sprawy są poza zainteresowaniem agencji.
Rozejrzał się jeszcze raz. Podobało mu się okno. „Będę przy nim jadł śniadania”, pomyślał. „Albo na balkonie” – przedłużył swoją myśl, kierując się jeszcze w stronę owego najpiękniejszego miejsca w mieszkaniu. Dopiero teraz zauważył, że pod jego stopami piszczała i poruszała się podłoga. Nacisnął delikatnie prawą stopą na dwie klepki. Podnosiły się.
– Pan Eugeniusz chętnie przystąpi do negocjacji. – Konrada rozbawiło, że agentka powiedziała to akurat w tym momencie.
– I słusznie – odparł, uśmiechając się. Już nieraz się przekonał, że w takich sytuacjach powinno się okazywać zwątpienie, wręcz niezadowolenie. Łatwiej wtedy negocjować.
W głowie próbował ocenić, jak kosztowny będzie remont. Ale w przypadku remontu księgarni dość znacznie się pomylił, więc postanowił poradzić się kogoś bardziej kompetentnego. Koniecznością jednak stało się dla niego wynegocjowanie niższej ceny.
– Pani będzie pośredniczyć we wszystkich formalnościach?
– zapytał.
– Tak, mam wszelkie pełnomocnictwa.
– Mogę w takim razie spojrzeć w dokumenty?
Agentka położyła na stole w kuchni papierową teczkę. Akt notarialny, księga wieczysta, umowy najmu z ostatnich dziesięciu lat. Stos był na tyle pokaźny, że zniechęcił się do czytania wszystkich szczegółów. Sprawdził tylko najistotniejsze kwestie.
– Pani Magdo, pozostańmy w kontakcie – powiedział, podając jej rękę. – Kiedy tylko oszacuję koszt remontu, możemy rozpocząć negocjacje z panem Eugeniuszem.
– Dziękuję, przekażę mu taką informację.
– Proszę mi szczerze odpowiedzieć: czy poza mną ktoś jeszcze jest zainteresowany tym mieszkaniem?
– Tydzień temu z powodów finansowych zrezygnowało młode małżeństwo. Jest jeszcze pewna pani, ale ona chciałaby się od razu wprowadzić, a tu ewidentnie parę rzeczy trzeba zrobić – odpowiedziała agentka, nieco skrępowana.
– Zgadza się, dlatego muszę pomyśleć, policzyć i ponegocjować – powiedział Konrad stanowczym głosem.
Kiedy wyszli z budynku, wymienili się wizytówkami. W drodze do księgarni nie myślał o tym, czy powinien kupić to mieszkanie. Myślał już o tym, jak je urządzić.
Kolejne dni spędził na wirtualnym aranżowaniu mieszkania. Dokładnie przekalkulował koszty remontu, wybierając również materiały, które chciał zastosować. Dość szybko doszło także do porozumienia z panem Eugeniuszem. Zgodził się obniżyć cenę o niemal dokładnie taką kwotę, jaką Konrad zamierzał przeznaczyć na doprowadzenie mieszkania do stanu pozwalającego na wprowadzenie się. Formalności nie były skomplikowane. Pani Magda zajęła się wszelkimi dokumentami i w ciągu dwóch tygodni gotowa była umowa przedwstępna.
Konrad czuł wyjątkowość sytuacji i mimo że wypowiedział już umowę najmu poprzedniego mieszkania, zawahał się przed złożeniem podpisu.
– Czy coś jest nie tak? – zapytała agentka. Uśmiechnął się.
– Nie, wszystko w jak najlepszym porządku.
Złożył zamaszysty autograf w kilku miejscach i westchnął głęboko.
– Mam nadzieję, że to nowy, ciekawy etap mojego życia – szepnął właściwie do siebie samego.
– Na pewno – przytaknęła pani Magda.
Część kwoty, zgodnie z umową, przelał na konto pana Eugeniusza. Zastanawiał się przy tym, co poprzedni właściciel zrobi z tymi pieniędzmi w dalekiej Finlandii. Resztę pokrył bank, z którym podpisał umowę kredytową. Długi okres spłaty spowodował, że miesięczne raty zupełnie go nie przerażały.
No i wreszcie to ostatnie mieszkanie. Tak samo je lubił, jak i nie znosił. To w nim rozkwitał i skończył się związek z Weroniką. To tutaj odpadał tynk i pękały ściany. To tutaj musiał z własnej kieszeni pokryć koszty usunięcia awarii kanalizacji. Ale to mieszkanie kojarzyło mu się także z narodzinami jego drugiej księgarni, tu podpisywał umowy, tu obmyślał strategię.
Mimo wszystko nie było mu żal. Kolejne kartonowe pudła zapełniał z przyjemnością i niecierpliwością, bo ciągle zastanawiał się, kiedy będzie mógł zająć nowe mieszkanie.
– Nie śpiesz się – powiedział Damian, kiedy spotkali się starą paczką w jednym z pubów, by uczcić zakup.
Damian był łysy. Golił głowę, od kiedy Konrad pamiętał. Nie był to wyraz ani poglądów politycznych, ani też stylu życia. Damian po prostu lubił wygodę. Był instruktorem w klubie fitness i czupryna byłaby w jego mniemaniu tylko problemem. Piotr nosił włosy do ramion, ale Piotr był typem muzyka rockowego. Ciągle wyjeżdżał na festiwale i koncerty. Sam był niespełnionym gitarzystą, choć trudno było go namówić do zagrania czegokolwiek. Od kiedy podjął decyzję o zaprzestaniu prób związania się z jakąkolwiek firmą fonograficzną, grał tylko dla siebie.
– Właściwie po co ci to mieszkanie? – zapytał Dominik, który do pubu dojechał ze swoją narzeczoną Iwoną. Pasowali do siebie. Oboje mieli ciemne, krótkie włosy, kolczyki w uszach i bardzo swobodny sposób bycia, który charakteryzował się między innymi brakiem planów na przyszłość. – Mogłeś tę kasę jakoś inaczej spożytkować.
– Na przykład jak?
– Nie wiem, lubisz inwestować… Mógłbyś też objechać świat. Konrad uśmiechnął się.
– Na to też się fundusze znajdą.
Wycieczka dookoła świata marzyła mu się od dawna. I to nie pieniądze były problemem. Nie chciał jechać sam, a nie spotkał dotąd nikogo, z kim chciałby spędzić tyle czasu w podróży.
– Mieszkanie to lokata kapitału, do tego fajna zmiana w życiu. Wreszcie mam coś swojego poza samochodem.
– Akurat ty nie masz prawa narzekać na brak własności – krzyknął, śmiejąc się Damian.
– Nie mam na myśli interesów. Doszedłem do wniosku, że tego mi właśnie brakowało – swojego kąta, zwłaszcza takiego.
Przez niemal całe spotkanie opowiadał o mieszkaniu w kamienicy na Mokotowie. Przedstawił im całą wizję tego miejsca po remoncie i przeprowadzce. Dokładnie wiedział, co i w jakim miejscu będzie stać.
– To kiedy przeprowadzka? – zapytała Iwona.
– Mam nadzieję, że w przyszłym tygodniu. Ekipa jest w połowie robót. – Takie Konrad miał przekonanie. Spojrzał na wszystkich i już wiedział, że musi coś obiecać. – Jak tylko się wprowadzę, uczcimy to jeszcze raz.
Deklaracja spotkała się z głośnym entuzjazmem i kolejnym toastem. Kelnerka donosiła kufle piwa, dorzucając do nich świeże porcje orzeszków pistacjowych.
Z każdą minutą Konrad uciekał jednak myślami od tego pubu. Miał dziwne przeczucie, że coś się wydarzy. Coś, co zmieni jego życie lub przynajmniej bardzo znacząco na nie wpłynie.ROZDZIAŁ TRZECI
OBECNIE
Niemal codziennie miał kontakt z ekipą remontową. Jeśli majster nie dzwonił, Konrad nie wytrzymywał i sam dopytywał o postępy. Nie było opóźnień, wszystko toczyło się zgodnie z planem. Było mu dobrze z myślą, że dzieje się coś nowego w jego życiu. Czuł się tak jak wtedy, kiedy odnawiał księgarnię pana Witolda i powstawała druga w innym miejscu Warszawy. Był wtedy całkowicie pochłonięty swoim przedsięwzięciem, tak jak teraz. Niewiele myślał o innych sprawach, trudno było mu się nawet skupić na książkach, które miał w planach przeczytać. Sięgał wtedy po tytuły, które już znał. Twierdził bowiem, że człowiek inteligentny powinien mieć stały kontakt z literaturą.
Przeczytał większość książek z półek swojej księgarni, a kolejne nowości wpisywał na wirtualną listę swoich lektur obowiązkowych, wertując je, by mieć jakiekolwiek pojęcie o książce. Kasia i Jerzy często zasięgali u niego opinii, kiedy chcieli zarekomendować klientowi konkretną pozycję.
Konrad zawsze starał się unikać oglądania ekranizacji, dopóki nie przeczytał powieści. Zdarzało się czasem, że oglądając film, nie wiedział, iż jest to ekranizacja książki. W takiej sytuacji, jeśli filmowa historia była interesująca, sięgał po książkę.
Kino było zresztą jego drugą pasją. Myślał nawet o wyodrębnieniu części księgarni na płyty DVD. Koszt inwestycji był jednak na tyle duży, że zrezygnował. Zrekompensował to sobie domową filmoteką.
Czas przeprowadzki zbliżał się szybko. W starym mieszkaniu czekały już spakowane pudła. W nowym wszystko nabierało kształtu i ładu. Jeszcze kiedy trwały ostatnie prace, Konrad pojawił się tam, by stanąć na balkonie. Rozejrzał się wokół i głęboko odetchnął. Czuł zapach drzew rosnących tuż przy kamienicy. Jedno mógł nawet dotknąć. Zerwał z niego liść i przycisnął do nosa. Wtedy spojrzał na budynek naprzeciwko. Było do niego dość daleko, ale zdołał zauważyć, że w jednym z mieszkań również trwał remont. Wydawało mu się, że ktoś malował ściany.
Wrócił do środka i natknął się na pana Wiesia, od początku nadzorującego remont.
– Już prawie kończymy, szefie. – Od kiedy Konrad sięgał pamięcią, fachowcy zawsze mówili do swoich zleceniodawców: szefie. Jakież to było komiczne!
– Może mi pan od razu zameldować, jeśli coś się nie do końca udało, panie Wiesiu – powiedział, śmiejąc się w duchu z tego „szefie”.
– Wszystko jest zrobione tak, jak pan chciał – odpowiedział fachowiec. – A nawet lepiej.
To powiedziawszy, uraczył Konrada szerokim uśmiechem bez dwóch trójek na górze. Pan Wiesio był niskim mężczyzną z czupryną bardzo kręconych włosów. Konrad pomyślał, że niewiele brakuje mu do afro, tym bardziej że miał śniadą skórę.
– Byleby tylko faktura mnie nie przerosła – zażartował Konrad.
– Szeeefie! – odparł przeciągle pan Wiesio – kto jak kto, ale pan to chyba ma kupę szmalu. Takie gniazdko sobie kupić!
– Niech pan nie snuje domysłów, tylko kończy robotę – rzucił Konrad zniesmaczony uwagą rozmówcy. Nigdy nie lubił insynuacji dotyczących stanu jego konta. Sprawy finansowe ukrywał przed wszystkimi dość skrzętnie i unikał rozmów na ten temat nawet ze swoimi najlepszymi kumplami.
– Dobrze już, dobrze… niech szef się nie irytuje… Panu Wiesiowi zrzedła nieco mina.
Konrad przeszedł do łazienki. W myślach wyraził zadowolenie z pracy wykonanej przez ekipę. Co do joty wypełnili jego polecenia. Był pod dużym wrażeniem. Do kuchni też nie miał zastrzeżeń. Trzeba było jeszcze tylko powiesić jakieś półki i odnowić stół, który stał tu pewnie od wielu lat. Nie chciał się go pozbywać, bo miał duszę. Drewniany, z szufladami i masywnymi nogami. Podobny mebel stał w przedpokoju. Stary kredens z pięknie wykończonymi szufladami. Zanim ekipa rozpoczęła remont, uczulił pana Wiesia, by ostrożnie obchodzili się zarówno ze stołem, jak i kredensem.
Kiedy stanął w przedpokoju, znów pochlebnie pomyślał o pracy ekipy. Mebel był zabezpieczony folią. Rozejrzał się i uznał, że nic już antykowi nie grozi. Zerwał zabezpieczenie. Przesunął dłonią po gładkiej powierzchni drewna, potem dotknął mosiężnych uchwytów. Zaczął je wszystkie kolejno otwierać. Szuflady przesuwały się cicho i lekko. Były puste, poza jedną, umieszczoną najniżej. Na jej dnie leżała książka. Czarna okładka, bez jakiegokolwiek tytułu. Dopiero kiedy wziął ją do ręki, stwierdził, że to nie książka, a zeszyt, tyle że z twardą okładką.
– Acha… właśnie! Szefie! – krzyknął pan Wiesio, kiedy zauważył Konrada ze znaleziskiem w ręku. – Odkryliśmy to pod podłogą w dużym pokoju. Nie wiedzieliśmy co z tym zrobić, to wrzuciliśmy do szuflady, w końcu to nie nasze, tylko pana.
„Znowu się spisał”, pomyślał Konrad o Wieśku. Spojrzał na niego i skinął głową z aprobatą. Potem znów zwrócił wzrok na okładkę. Trochę podziałał na nią czas, ale niejedna nowsza książka jest w gorszym stanie. Pierwsza strona była pusta, druga również. Na trzeciej, na samym dole było jedno zdanie: