Szukając Kopciuszka. Znajdując szczęście - ebook
Szukając Kopciuszka. Znajdując szczęście - ebook
Po historii Sky i Holdera czas na opowieść o Danielu i Six.
Spędzili razem zaledwie godzinę. Daniel nie poznał jej imienia i... nie widział jej twarzy. Przekonał samego siebie, że miłość od pierwszego wejrzenia zdarza się tylko w baśniach. Jednak rok później wciąż pamięta uczucie, jakie wzbudziła w nim tajemnicza dziewczyna.
Gdy poznaje Six, czuje, że może się w niej zakochać. Nie spodziewa się jednak, że miłość do niej zmieni całe jego życie. Ich związek się rozwija, jednak po pewnym czasie Daniel dostrzega, że Six coraz bardziej oddala się od niego i zamyka w sobie. Początkowo uważa, że przytłacza ją nadmiar codziennych obowiązków, ale rodzina i przyjaciele uświadamiają mu, że chodzi o coś więcej, a ukochana może go potrzebować bardziej, niż mu się wydaje.
Daniel i Six staną przed największym dylematem w życiu. Czy uda im się odnaleźć szczęście?
Zanim przeczytasz te opowiadania, sięgnij po „Hopeless” i „Wszystkie nasze obietnice”.
COLLEEN HOOVER
to autorka poruszających powieści. Zaczęła pisać dla przyjemności, ale pisarstwo szybko stało się jej pasją i sposobem na życie. Jej książki trafiają na najwyższe miejsca list bestsellerów, są też wysoko oceniane przez czytelników. Jej najpopularniejszą serią dla młodzieży jest cykl „Hopeless”:
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7515-799-4 |
Rozmiar pliku: | 699 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W ciągu ostatnich dwóch lat wydarzyło się mnóstwo cudownych rzeczy. Wszystkie je zawdzięczam czytelnikom. Początkowo opublikowałam _Szukając Kopciuszka_ w internecie jako formę podziękowania dla nich, ponieważ to oni sprawili, że moje życie wygląda w tej chwili właśnie tak, jak wygląda.
Nie spodziewałam się reakcji, jakie wzbudziła ta książeczka. Nie dość, że wszyscy udzieliliście mi nieocenionego wsparcia, to jeszcze zebraliście się razem, by wybłagać u mnie wydanie jej drukiem. Przecież mieliście ją w formie elektronicznej, całkiem za darmo! A mimo to chcieliście mieć książkę, którą można postawić na półce. To największy komplement, jaki może otrzymać autor, to znak, że jego słowa wiele znaczą dla czytelników.
Po kilku miesiącach w końcu mogę zaprezentować drukowaną wersję książki. Chyba jeszcze nigdy tak się nie cieszyłam. Bo ta książka nie znalazła się na półkach dzięki mnie. Ona się tam znalazła dzięki Wam.
Dedykuję ją wszystkim fanom z grupy CoHorts w podzięce za nieustające, niezrównane wsparcie. Kocham Was wszystkich!Moja wersja baśni o Kopciuszku
Jeszcze dwa lata temu mieszkałam z mężem i trzema synami w domu z prefabrykatów i zarabiałam dziewięć dolarów na godzinę. Byłam szczęśliwa, choć nie tak wyobrażałam sobie nasze życie.
Od dzieciństwa marzyłam, by zostać pisarką, jednak przez trzydzieści jeden lat nie robiłam nic więcej poza szukaniem wymówek, dlaczego nią nie zostałam. Oto niektóre z nich:
Brakuje mi wolnego czasu.
Moja pisanina jest do niczego.
Nigdy mi nic nie opublikują.
Jestem zbyt zajęta spisywaniem wymówek, żeby napisać książkę.
W rzeczywistości nie mogłam spełnić tego marzenia dlatego, że uważałam je za… marzenie właśnie. A więc coś nieuchwytnego. Nierzeczywistego. Infantylnego.
Zawsze stąpałam twardo po ziemi, nigdy nie patrzyłam, czy szklanka jest do połowy pełna, czy pusta. Jestem jedną z tych osób, które są wdzięczne, że w ogóle mają szklankę. Właśnie w ten sposób zapatrywałam się na życie jeszcze dwa lata temu. Byłam wdzięczna za to, co mam, i nie pragnęłam niczego więcej.
Oboje z mężem pochodzimy z biednych rodzin i z trudem wiązaliśmy koniec z końcem podczas nauki w college’u. Wzięłam kredyt studencki i każde z nas pracowało co drugi dzień, dzięki czemu nie musieliśmy wynajmować opiekunki do dziecka. W grudniu 2005 roku, dwa miesiące przed urodzeniem naszego trzeciego dziecka, zdobyłam tytuł licencjata na Texas A&M University-Commerce i zostałam pracownikiem socjalnym.
Po kilku latach tułaczki po wynajętych mieszkaniach moi rodzice pomogli nam kupić dom z prefabrykatów. Miał trzy sypialnie, dwie łazienki i nieco ponad dziewięćdziesiąt metrów kwadratowych powierzchni. Cieszyłam się, że mam pracę, troje zdrowych dzieci, cudownego, oddanego męża i dach nad głową.
Mimo to czułam, że coś mnie omija. Dziecięce marzenie o pisaniu co jakiś czas wypływało na powierzchnię. Spychałam je na dno przy użyciu nowych wymówek.
Dopiero w październiku 2011 roku, kiedy jedno z moich dzieci zrealizowało swoje marzenie, zaczęła kiełkować we mnie myśl, że może jednak marzenia się spełniają.
Mój średni syn, wówczas ośmioletni, poszedł na przesłuchanie do miejscowego teatru amatorskiego. Zaimponowała mi jego odwaga, ale kiedy dostał rolę, o którą się starał, musiałam sprostać nowym wyzwaniom. Pracowałam po jedenaście godzin dziennie i nie mogłam go zawozić na wieczorne próby. Mąż w tamtych czasach był kierowcą ciężarówki i spędzał w domu zaledwie kilka dni w miesiącu, więc w zasadzie można było mnie uznać za samotną matkę. Jednak szczęście moich dzieci było dla mnie zawsze najważniejsze i nie mogłam zawieść syna. Poprosiłam o pomoc przyjaciółkę. Przywoziła go po szkole do mnie do pracy, dzięki czemu mogliśmy jeździć na próby, a wtedy moja mama zajmowała się pozostałą dwójką dzieci.
Przez następne dwa miesiące codziennie siedziałam na widowni bite trzy godziny, przypatrując się próbom przedstawienia. Oglądałam swojego syna na scenie i rozpierała mnie duma, że w tak młodym wieku udało mu się spełnić marzenie. Dzięki temu wróciłam myślami do swoich dziecięcych planów zostania pisarką. W dzieciństwie pisałam w każdej wolnej chwili i na każdym skrawku wolnego miejsca, jaki udawało mi się znaleźć. Mama entuzjastycznie odnosiła się do opowiadań, które spisywałam kredkami na zszytych razem kartkach. Pisałam dalej dla zabawy przez całą szkołę średnią, a na pierwszym roku college’u nawet zajmowałam się dziennikarstwem. Potem jednak wyszłam za mąż za swoją licealną miłość i w wieku dwudziestu lat urodziłam pierwszego syna, więc dziecięce marzenia musiały ustąpić miejsca obowiązkom związanym z prawdziwym życiem. I chociaż bardzo pragnęłam zostać pisarką, wydawało mi się to niemożliwe do osiągnięcia. Przez dziesięć lat wątpiłam we własne siły, pochłonęły mnie też bez reszty obowiązki.
Kiedy siedziałam na widowni, przyglądając się próbom z udziałem swojego syna, dostrzegłam w nim coś, co obudziło we mnie długo uśpioną twórczą pasję.
Te niezwykłe chwile, gdy byłam świadkiem spełniania się marzenia syna o aktorstwie, okazały się dla mnie również zimnym prysznicem. Zrozumiałam, że robię krzywdę swoim dzieciom, ucząc je na swoim przykładzie, że należy się poświęcać dla innych i odkładać swoje pragnienia na później. Tego wieczoru przyrzekłam sobie, że wrócę do pisania, nawet gdybym miała to robić wyłącznie dla własnej przyjemności. Kiedy już zdałam sobie z tego sprawę, zaczęłam czerpać natchnienie z różnych dziedzin życia.
Jednym z najważniejszych bodźców do działania okazał się dla mnie koncert Avett Brothers, na który poszłyśmy z siostrą. To było jedno z największych przeżyć w moim życiu – nie dlatego, że siedziałyśmy w pierwszym rzędzie, lecz z powodu przejmującego fragmentu tekstu ich piosenki _Head Full of Doubt, Road Full of Promise_. Słyszałam te słowa wiele razy, ale dopiero w tamtej chwili w pełni do mnie dotarły:
„Zdecyduj, kim chcesz być, i tą osobą bądź”*.
To proste, zwyczajne zdanie wywarło na mnie ogromne wrażenie. Rozbrzmiewało w mojej głowie przez kilka dni, aż wreszcie uświadomiłam sobie, że jeśli naprawdę chcę zostać pisarką, nie ma powodu, żebym nią nie została. Na następną próbę wzięłam ze sobą laptopa i napisałam pierwsze zdanie _Pułapki uczuć_:
„Kel i ja pakujemy ostatnie dwa kartony do wynajętej ciężarówki”**.
Miało ono odmienić moje życie.
W tamtym czasie pisałam tę książkę tylko dla siebie, choć muszę przyznać, że wielkie wsparcie okazała mi moja mama. W końcu wciąż miała w pamięci opowiadania, które pisałam kredkami. Chociaż wiedziałam, że jej opinia nie będzie obiektywna, pozwoliłam jej przeczytać to, co już napisałam. Pokochała ten tekst, jak na kochającą matkę przystało, i zaczęła mnie zadręczać prośbami o więcej.
Pierwsze rozdziały pokazałam również swojemu szefowi i obu siostrom. Oni również prosili o ciąg dalszy. Te prośby zmotywowały mnie do dalszego pisania. Spodobało mi się ono do tego stopnia, że przeznaczałam na nie każdą wolną chwilę. Zaczynałam po położeniu dzieci spać, a kończyłam grubo po północy, chociaż nazajutrz musiałam być w pracy już o siódmej rano. Do końca grudnia udało mi się skończyć książkę, a moje dzieci musiały się w tym czasie zaprzyjaźnić z mikrofalówką.
Napisałam słowo „Koniec” i poczułam, że właśnie spełniłam dziecięce marzenie, chociaż nie miałam prawdziwej książki, wydawcy ani czytelników.
Kiedy rodzina i przyjaciele dowiedzieli się, że napisałam książkę, zapragnęli ją przeczytać. Nie mogłam sobie pozwolić na wydanie jej drukiem, dlatego zaczęłam szukać innych rozwiązań. W końcu natrafiłam na program Amazon Kindle Direct Publishing. Przez kilka dni próbowałam dowiedzieć się wszystkiego, co tylko można, o tym sposobie publikowania. W końcu odważyłam się i dodałam swoją książkę do zasobów Amazona.
Nie robiłam sobie wielkich nadziei. Nawet nie starałam się wydać tej książki w tradycyjny sposób, ponieważ w moim mniemaniu spełniłam już swoje marzenie. Nie sądziłam, że ludzie, którzy mnie nie znają, zechcą ją przeczytać.
Tymczasem wydarzyło się coś zupełnie przeciwnego. Setki ludzi, kompletnie mi obcych, zamówiły moją książkę. Zaczęłam dostawać od nich listy z prośbami o kontynuację. I o ile pisanie pierwszej książki sprawiało mi wielką frajdę, o tyle tworzenie jej dalszego ciągu było czymś absolutnie niesamowitym. _Nieprzekraczalna granica_ ukazała się w lutym 2012 roku. Niedługo potem na moje konto zaczęły spływać tantiemy. Wszystko działo się tak szybko, że cieszyłam się każdą chwilą, bojąc się, że skończy się to równie raptownie, jak się zaczęło. W ogóle nie brałam pod uwagę możliwości, że będzie jeszcze lepiej. Myślałam, że entuzjastyczne listy, pozytywne recenzje i prośby o dalsze pisanie w końcu ustaną. Uważałam, że to wszystko jest zbyt piękne, żeby było prawdziwe.
A jednak tak się nie stało. Każdy dzień przynosił nowych czytelników, aż w końcu obie książki trafiły na listę bestsellerów „New York Timesa”. Wydawcy zauważyli ich sukces i po podpisaniu umowy z agentem literackim przyjęłam ofertę od wydawnictwa Atria Books.
Moje życie zaczęło obfitować w tyle zdarzeń, że musiałam rzucić pracę, żeby całkowicie skupić się na pisaniu. Martwiłam się, czy starczy nam pieniędzy na utrzymanie rodziny, ale po wydaniu w grudniu 2012 roku mojej trzeciej książki, _Hopeless_, ostatecznie przekonałam się, że pisarstwo to mój nowy zawód. _Hopeless_ zajęła pierwsze miejsce na liście bestsellerów „New York Timesa”, a w sklepie internetowym Amazon została najlepiej sprzedającym się w 2013 roku e-bookiem wydanym nakładem własnym autora (na liście najlepiej sprzedających się wszystkich e-booków zajęła szesnaste miejsce).
Niecałe dziesięć miesięcy temu przeprowadziliśmy się z naszego domku z prefabrykatów do domu nad jeziorem. W najśmielszych marzeniach nie przypuszczaliśmy, że kiedyś będzie nas na niego stać. Budzę się co rano i nie mogę uwierzyć, że tak obecnie wygląda nasze życie. Udało nam się spłacić długi i odłożyć pieniądze na college dla chłopców. Wspieramy również organizacje charytatywne – w ten sposób chcemy się odwdzięczyć za te wszystkie niesamowite rzeczy, które przytrafiły się nam w życiu.
Jeszcze dwa lata temu byłam zwyczajną matką, której nie mieściło się w głowie, że jej dziecięce fantazje mogą się ziścić. Obecnie jestem pisarką mającą w swoim dorobku pięć powieści znajdujących się na liście bestsellerów „New York Timesa”, jedną nowelę i dwie kolejne powieści, które zostaną wydane jeszcze w tym roku.
Każda z tych książek stanowi dowód na to, że jeśli człowiek zdobędzie się na odwagę, jego marzenia się spełniają. Wystarczy tylko iskra zapalna. Może nią być coś tak prostego jak tekst piosenki albo uśmiech dziecka na scenie. Potem czeka jeszcze długa droga: siedzenie przed komputerem i wpatrywanie się w onieśmielająco pusty ekran. Nie można wówczas się poddawać, dopóki nie dotrze się do ostatniej linijki.
Mimo wielu doświadczeń i osiągnięć wciąż największą dumą napawa mnie ta chwila, gdy po raz pierwszy napisałam słowo „Koniec”.
Dla mnie ten koniec był początkiem.
Colleen Hoover
październik 2013
* Colleen Hoover, _Pułapka uczuć_, przeł. Katarzyna Puścian. W.A.B., Warszawa 2014 (przyp. tłum.).
** Tamże.Prolog
– Masz tatuaż?
Już trzeci raz pytam o to Holdera i wciąż nie mogę uwierzyć. To do niego w ogóle niepodobne. Zwłaszcza że to nie ja go do tego namówiłem.
– Jezu, Daniel… – jęczy po drugiej stronie linii telefonicznej. – Przestań już. I przestań wypytywać dlaczego.
– To po prostu dziwaczne. A jeszcze do tego ten napis: _Hopeless_. Strasznie ponury. No ale jestem pod wrażeniem, niech ci będzie.
– Muszę kończyć. Zadzwonię jeszcze w tym tygodniu.
Wzdycham ciężko do telefonu.
– Wszystko do dupy. Jedyna dobra rzecz, jaka mi się przytrafiła w budzie od twojego wyjazdu, to piąta lekcja.
– A co z nią? – pyta Holder.
– Nic takiego. Po prostu zapomnieli mi ją wpisać do planu, więc zamiast niej mam okienko i codziennie przez godzinę ukrywam się w schowku na szczotki.
Holder wybucha śmiechem. Nagle uświadamiam sobie, że po raz pierwszy od śmierci Les dwa miesiące temu słyszę, jak się śmieje. Może przeprowadzka do Austin jednak wyjdzie mu na dobre.
Rozlega się dzwonek. Przytrzymując telefon ramieniem, składam kurtkę i rzucam ją na podłogę, po czym gaszę światło.
– Pogadamy później. Teraz czas na drzemkę.
– Na razie – rzuca Holder.
Rozłączam się, nastawiam budzik i kładę telefon na blacie roboczym. A potem osuwam się na podłogę. Zamykam oczy i myślę o tym, że ten rok jest do dupy. Wkurzam się, że Holder przechodzi przez to wszystko, a ja zupełnie nie mogę mu pomóc. Jeszcze nikt z mojej bliskiej rodziny nie umarł, a co dopiero ktoś tak bliski jak siostra.
Nawet nie próbuję mu nic doradzać i chyba mu to odpowiada. Wydaje mi się, że chce, żebym po prostu dalej był taki, jaki jestem. Nikt w tej całej pieprzonej budzie nie wiedział, jak się zachowywać w jego obecności. Gdyby nie byli takimi głupimi dupkami, pewnie dalej by tu chodził i szkoła nie byłaby nawet w połowie taka do dupy, jak jest.
Bo jest do dupy, to fakt. Zresztą wszyscy tutaj są do dupy. Nienawidzę ich. Nienawidzę wszystkich z wyjątkiem Holdera. To przez nich go tutaj nie ma.
Wyciągam nogi i krzyżuję je w kostkach, a potem zasłaniam ramieniem oczy. Przynajmniej mam swoją piątą lekcję.
Piąta lekcja jest spoko.
*
Otwieram raptownie oczy i jęczę. Czuję na sobie jakiś ciężar. Drzwi zamykają się z trzaskiem.
Co jest, do diabła?
Kładę rękę na tym czymś, co na mnie leży, i pod palcami wyczuwam włosy.
Czy to człowiek?
Dziewczyna?
Leży na mnie jakaś laska. W schowku na szczotki. I płacze.
– Coś ty za jedna? – pytam z rezerwą.
Kimkolwiek jest, próbuje się ode mnie odsunąć, ale wygląda na to, że oboje ruszamy w tym samym kierunku. Kiedy się podnoszę i próbuję ją przekręcić na bok, nasze głowy się zderzają.
– Cholera – rzuca.
Opadam z powrotem na swoją prowizoryczną poduszkę i przykładam dłoń do czoła.
– Sorki – mamroczę pod nosem.
Tym razem oboje pozostajemy w bezruchu. Słyszę, jak pociąga nosem, usiłując powstrzymać płacz. Nic nie widzę, bo światło ciągle jest zgaszone, ale nagle przestaje mi przeszkadzać, że na mnie leży, bo pachnie niesamowicie.
– Chyba się pomyliłam – bąka pod nosem. – Chciałam wejść do łazienki.
Potrząsam głową, chociaż nie może mnie widzieć.
– To nie łazienka – odpowiadam. – Dlaczego beczysz? Uderzyłaś się o coś, kiedy na mnie spadałaś?
Dziewczyna wzdycha ciężko i chociaż nie mam zielonego pojęcia, kto to jest ani jak wygląda, robi mi się jej żal. Niespodziewanie dla samego siebie obejmuję ją ramionami, a ona przytula policzek do mojej piersi. W ciągu pięciu sekund przechodzimy od niezwykle niewygodnej pozycji do takiej, która zapewnia nam maksymalny komfort, zupełnie jakbyśmy robili to na okrągło.
To dziwne, a zarazem normalne, seksowne, a zarazem smutne. Jednak naprawdę nie chcę tego zmieniać. To stan bliski euforii, zupełnie jakbyśmy znaleźli się w jakiejś bajce. Jakby ona była Dzwoneczkiem, a ja Piotrusiem Panem.
Zaraz, zaraz. Wcale nie chcę być Piotrusiem Panem.
Może raczej niech ona będzie Kopciuszkiem, a ja księciem.
Tak, ta fantazja o wiele bardziej mi się podoba. Kopciuszek jest bardzo seksowny, taki biedny, spocony i uwiązany przy kuchence. W sukni balowej też mu do twarzy. A na dodatek spotykamy się w pomieszczeniu na szczotki. Wszystko do siebie pasuje.
Czuję, że dziewczyna unosi dłoń do twarzy, prawdopodobnie po to, by zetrzeć łzę.
– Nienawidzę ich – mówi cicho.
– Kogo? – pytam.
– Wszystkich – odpowiada. – Nienawidzę ich wszystkich.
Zamykam oczy i unoszę rękę, po czym gładzę ją po włosach, usiłując dodać jej otuchy. W końcu ktoś to rozumie.
Nie mam pojęcia, dlaczego wszystkich nienawidzi, ale coś mi mówi, że musi mieć jakiś ważny powód.
– Ja też wszystkich nienawidzę, Kopciuszku – wyznaję. Śmieje się cicho, pewnie zbita z tropu, że tak ją nazwałem.
Zresztą nieważne, z jakiego powodu się śmieje, grunt, że już nie płacze. Jej śmiech jest tak boski, że zaczynam się zastanawiać, jak go znów wywołać. Właśnie próbuję wymyślić coś śmiesznego, kiedy dziewczyna odrywa policzek od mojej piersi i przysuwa się do mojej twarzy. I nagle czuję jej usta na swoich ustach, i nie wiem, czy powinienem ją odepchnąć, czy raczej przeturlać się na nią. Unoszę dłonie do jej twarzy, ale odtrąca je równie szybko, jak mnie pocałowała.
– Przepraszam – szepcze. – Muszę już iść.
Kładzie dłonie na podłodze i zaczyna się podnosić, ale przyciągam ją z powrotem do siebie.
– Nie – mówię. Tym razem to ja ją całuję. Nie odrywając ust od jej warg, przesuwam się na bok i przyciągam ją do siebie, tak że jej głowa spoczywa na mojej kurtce. Jej usta smakują tak bosko, że chcę ją całować aż do chwili, gdy będę w stanie rozpoznać wszystkie smaki.
Gdy badam wnętrze jej ust, ściska mnie za ramię. Mam wrażenie, jakby na końcu języka miała truskawkę.
Wciąż ściska moje ramię, od czasu do czasu wędrując ręką do tyłu mojej głowy. Ja trzymam rękę na jej talii, ani razu nie zapuszczając się w inne rejony jej ciała. Badamy jedynie wnętrza swoich ust. Całujemy się w całkowitej ciszy, dopóki nie odzywa się budzik w moim telefonie. Nic sobie jednak z tego nie robimy. Nie przerywamy nawet na chwilę. Całujemy się jeszcze przez jakąś minutę, aż wreszcie rozlega się dzwonek na przerwę i trzaskają drzwiczki szafek, i potężnieje gwar rozmów, i w ogóle wszystko sprzysięga się przeciwko nam. Powoli odrywam się od jej ust.
– Muszę lecieć na lekcję – szepcze dziewczyna.
Kiwam głową, chociaż mnie nie widzi.
– Ja też – odpowiadam.
Odsuwa się ode mnie, a ja przewracam się na plecy. Nasze usta spotykają się jeszcze na chwilę, po czym dziewczyna wstaje. Kiedy otwiera drzwi, ostre światło z korytarza sprawia, że zaciskam powieki i zakrywam oczy ręką.
Słyszę odgłos zamykanych drzwi i znów zapada ciemność.
Wzdycham ciężko. Dalej leżę na podłodze, usiłując dojść do siebie po tym, co się wydarzyło. Nie mam zielonego pojęcia, co to za laska i dlaczego wylądowała w schowku na szczotki, ale mam nadzieję, że jeszcze tu wróci. Mam ochotę na więcej.
*
_Dalsza część dostępna w wersji pełnej_