- W empik go
Szukając tego - ebook
Szukając tego - ebook
Czasem doświadczamy czegoś, od czego chcemy uciec. Nigdzie konkretnie – byle dalej.
Ona próbuje uwolnić się od przeszłości. On już dawno stracił nadzieję na lepszą przyszłość. Oboje skrywają w sobie zbyt wiele bólu i tajemnic, żeby móc zaufać drugiej osobie.
Kiedy drogi do wolności 19-letniej Neli i 31-letniego Arka niespodziewanie się przetną, ich ucieczka donikąd przerodzi się w zwiedzanie Polski, a to okaże się zaskakującą podróżą w głąb siebie i w najciemniejsze zakamarki drugiego człowieka.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8083-145-2 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie istnieje coś takiego jak PEWNOŚĆ.
Nie istnieje coś takiego jak STABILNOŚĆ.
Nie istnieje coś takiego jak TRWAŁOŚĆ.
Ponieważ istnieje CHWILA, w której wszystkie nasze gwarancje rozsypują się jak zamki z piasku. Ta chwila zabiera nam nadzieję. Usuwa radość. Niszczy bezpieczeństwo. Porywa zaufanie. Zamyka nas w klatce, w której nie ma szczęścia – nie ma w niej nawet życia.
Istnieje też MOMENT, w którym ktoś z klatki obok wyciąga do nas rękę. A może to my wyciągamy ją do niego, bo nie chcemy trwać w ciemności samotnie?
Istnieje również SEKUNDA, w której musimy zdecydować, czy jest dla nas ratunek, czy damy radę dalej walczyć, czy w ogóle zasługujemy na zwycięstwo.
Drogi Czytelniku, ta książka nie jest receptą na szczęście. Nikt nie może Ci jej dać, ponieważ nikt na tym ogromnym świecie jej nie ma.
Możemy uciekać. Możemy podróżować. Możemy iść przed siebie, nie patrząc wstecz. Możemy błądzić… Możemy. Ale jedyne, co musimy robić, to wierzyć, że słońce gdzieś na nas czeka…ROZDZIAŁ PIERWSZY
NELA
Lipiec – Wrocław
Pakowałam szybko do plecaka to, co wpadło mi w ręce. Kilka ubrań na zmianę, ładowarkę do telefonu, jakieś kosmetyki, portfel z dokumentami. Nie mam czasu na nic więcej. Ostatni raz rozejrzałam się po mieszkaniu, w którym spędziłam niemal rok ze swojego dziewiętnastoletniego życia. Jeszcze kilka godzin temu było zupełnie zwyczajne. Typowe studenckie mieszkanko – trochę zabałaganione, ale przytulne. Chociaż… może tylko na takie wyglądało? Dla mnie od dawna już nie było w nim przytulnie. Tak właściwie to chyba nigdy.
Teraz na podłodze leżało mnóstwo potłuczonego szkła, przewrócony stół i połamane krzesła – efekt szaleństwa, które się tu rozegrało. Mój wzrok powędrował w stronę łóżka i kilka nowych łez popłynęło z moich oczu. Próbowałam złapać oddech, ale nie byłam w stanie, więc czym prędzej stamtąd wyszłam.
Stanęłam na Dworcu Głównym przed tablicą odjazdów. Najbliższy autobus jechał do Łodzi – nie zastanawiając się dłużej, nic nie planując, podeszłam do kasy i kupiłam bilet. Po chwili siedziałam już na swoim miejscu. Zamknęłam oczy, myśląc, co ja właściwie robię. Czego się spodziewam? Jaki jest mój cel? Czy na końcu tego wszystkiego coś na mnie czeka? Jedyne, co wtedy wiedziałam, to to, że uciekam. Uciekam od koszmaru, chcąc odnaleźć lepsze życie. Gdzieś przecież musiało być, prawda? Gdzieś musiało na mnie czekać. Ale skoro przez tyle czasu uparcie mi się wymykało, to całkiem możliwe, że wcale nie chciało stanąć na mojej drodze.
***
Wiele milionów ludzi miało, i wiele jeszcze będzie mieć, poważniejsze problemy niż ja. Ani przez chwilę w to nie wątpiłam, ale wiedziałam też, że ból, nieważne, czym spowodowany, zawsze pozostaje bólem. Większym czy mniejszym, ale jednak bólem, którego niełatwo jest się pozbyć. Bieda, głód, choroba, zdrada, cokolwiek dopisałoby się po przecinku, to wszystko mogłoby nas zniszczyć. Tak jak mnie.
Nie chciałam mówić, że nigdy nie byłam szczęśliwa. Okłamywałabym wtedy wszystkich dookoła oraz samą siebie. Nawet jeśli nie na każdym kroku byłam ze sobą szczera, w tym jednym kłamać nie chciałam. Tak, byłam szczęśliwa. Ale to już dawno minęło.
Od dłuższego czasu nie widziałam już w sobie szczęścia. Ono ode mnie odeszło i nie chciało wrócić. Miałam wrażenie, że tułam się od jednej katastrofy do drugiej. Czasami oszukiwałam innych albo samą siebie, że jest dobrze. A potem mogłam robić to, co było naprawdę łatwe: stanąć pod prysznicem i płakać. Lecąca woda nie tylko zagłuszała szloch, ale też zmywała cały ten ciężar. Na chwilę pomagało – później jednak wszystko wracało na swoje miejsce. Wracało do tej przerażającej normy. A ja nie potrafiłam tego zatrzymać.
Jest taki moment, między końcem snu a całkowitym rozbudzeniem, który większość ludzi uwielbia. Czują się wtedy pełni sił. Mają wrażenie, że świat staje przed nimi otworem. Myślą, że odrzucą kołdrę na bok, położą prawą stopę na zimnej podłodze, otworzą oczy i… wszystko będzie dobrze. Co ja wtedy czułam? Nie miałam już żadnych złudzeń. Za każdym razem, kiedy wreszcie otwierałam oczy, wiedziałam, że ten dzień nie będzie różnić się od poprzedniego zupełnie niczym. Nie będzie jakiś wyjątkowy, nie będzie w nim nic specjalnego. To będą tylko kolejne godziny pozbawione sensu, kolejne godziny pozbawione nadziei. Ale przyzwyczaiłam się do tego i nie martwiło mnie nawet, że było to złe. Aż do teraz.
***
– Już pani mówiłem, że nie mogę się tak po prostu zatrzymać. Muszę jechać zgodnie z rozkładem jazdy i robić postój tam, gdzie mam wyznaczone miejsce.
– A ja panu mówię po raz kolejny, że mój synek źle się czuje i w każdej chwili może zwymiotować w tym przeklętym autobusie! Wystarczy, że zaczerpnie odrobinę świeżego powietrza. To zajmie jedynie pięć minut, na litość boską.
– A czy interesuje panią to, że przez taką pięciominutową przerwę mogę stracić pracę?
– A czy interesuje pana to, że Kacperek zaraz się rozchoruje?
I tak już od ponad pół godziny. Też nie miałabym nic przeciwko krótkiej przerwie, bo szczerze mówiąc, zdrętwiały mi już nogi, ale ta kobieta nie musiała aż tak głośno krzyczeć. Kłótnia z kierowcą autobusu przebijała się nawet przez moje słuchawki, z których płynął Bon Jovi.
Rozmasowałam palcami skronie, bo to niekiedy pomagało mi przy bólu głowy, a ten był coraz silniejszy.
Lubiłam dzieci. Naprawdę. Tylko nie rozumiałam tych wszystkich nadopiekuńczych matek, które uważały, że trzeba im we wszystkim ustępować, a kiedy coś nie szło po ich myśli, strasznie się wykłócały. A czy to miało przysłużyć się tym biednym dzieciom? Czasami wydawało mi się, że ta cała troska była tylko na pokaz, żeby otoczenie zobaczyło, jakimi są troskliwymi i kochającymi mamami.
Ale co ja tam wiedziałam? Sama nie byłam matką i zapewne nią nie będę. Ja nawet nigdy nie poznałam swojej! Może właśnie w tym tkwił mój problem? Jak mogłam kogokolwiek oceniać? Jak mogłam oceniać matkę kochającą swoje dziecko?
Po prostu byłam zazdrosna. Zazdrościłam tym wszystkim dzieciom. Zazdrościłam im miłości rodziców. Zazdrościłam im tego ciepła, bezpieczeństwa…
Byliśmy jakieś dwadzieścia kilometrów przed Łodzią, kiedy chłopczyk zwymiotował.
***
Po ogłoszeniu, że mamy piętnaście minut przerwy na stacji benzynowej, wzięłam portfel oraz telefon i poszłam do toalety. Kiedy zobaczyłam swoje odbicie w lustrze, bezgłośnie jęknęłam. Moja twarz była jeszcze bledsza niż zazwyczaj i dobitnie odzwierciedlała to, jak się teraz czułam: zmęczona, wyczerpana. Miałam podkrążone oczy, ale czego mogłam się spodziewać po tym wszystkim, co się wczoraj wydarzyło? Szerokiego uśmiechu i zarumienionych policzków?
Ściągnęłam z nadgarstka gumkę i związałam swoje ciemnorude loki w kucyk. Ochlapałam twarz zimną wodą i wzięłam kilka głębokich oddechów. Musiałaś to zrobić – mówiłam w myślach do swojego odbicia. Nie mogłaś pozwolić, żeby twoje życie dalej tak wyglądało.
Nie, nie mogłam. Ale bałam się każdej sekundy. Bałam się, co zrobi, kiedy dowie się, że uciekłam. Będzie mnie szukać? Będzie dzwonić i błagać, żebym wróciła? Będę musiała zmienić numer telefonu i skontaktować się z bratem.
Westchnęłam i jeszcze raz spojrzałam w lustro. Potrzebowałam snu, i to jak najszybciej. Gdy dojedziemy do Łodzi, znajdę jakiś nocleg i porządnie się wyśpię. A później pomyślę, co dalej.
***
Niosąc paczkę ciastek czekoladowych i butelkę soku, które przed chwilą kupiłam, skierowałam się w miejsce, gdzie powinien stać autobus. No właśnie, „powinien” to dobre słowo. Gdzie, do cholery, jest mój autobus?! – pytałam sama siebie.
Stanęłam i rozejrzałam się dookoła po całym parkingu, ale nigdzie go nie zobaczyłam. Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie się stało. Czy oni tak po prostu odjechali beze mnie? Jak tak w ogóle można?! Kierowca nie przeliczył osób? Nie zauważyli, że kogoś brakuje?
– Szlag by to wszystko trafił!
I wtedy do mnie dotarło: zostałam sama. Z niczym. Cały mój plecak pojechał sobie samotnie do Łodzi. Z każdą następną sekundą był coraz dalej ode mnie. Już nawet nie wiedziałam, czy mam się cieszyć, czy płakać, że zabrałam chociaż portfel i komórkę. Ale co mi po komórce, skoro nie mam ładowarki? Nie, to się nie dzieje naprawdę – pomyślałam. Jeden oddech. Drugi oddech. Trzeci…
– Wszystko z tobą dobrze? – usłyszałam.
Męski głos blisko mnie spowodował, że aż podskoczyłam. Obróciłam się i zobaczyłam faceta około trzydziestki stojącego przy dystrybutorze i tankującego samochód. Nie, poprawka, to nie facet, tylko wojownik. Miał krótko przystrzyżone brązowe włosy i kilkudniowy zarost. Był wysoki, a spod czarnej koszulki, która opinała jego umięśnione ciało, wystawały tatuaże rozchodzące się po ramionach. Gdyby mnie podniósł, na pewno nie poczułby żadnego ciężaru. W jego rękach byłabym nic nieważącym piórkiem – pomyślałam. Ale nie miałam zamiaru sprawdzać swojej teorii w praktyce.
Przyglądał mi się z zainteresowaniem i chyba czekał na odpowiedź.
– Wszystko w porządku? – zapytał jeszcze raz.
Wzruszyłam ramionami i rzuciłam sarkastycznie:
– Jeśli nie liczyć tego, że właśnie odjechał autobus, w którym został mój plecak ze wszystkimi rzeczami, to tak, wszystko w porządku.
Milczał przez chwilę, a potem pokiwał głową jakby ze zrozumieniem, ale widziałam, że próbował ukryć rozbawienie.
Dupek uważa to za zabawne?
– Czyli dzień jak co dzień. Nie masz się czym przejmować.
– Nie mam się czym przejmować? – Spojrzałam na niego z niedowierzaniem, kiedy skończył tankować. – Właśnie ci powiedziałam, że straciłam wszystko, co przy sobie miałam. To tak, jakbym została okradziona!
Obszedł samochód i wyciągnął z niego portfel.
– Skoro tak twierdzisz – rzucił, jak gdyby nigdy nic, i odszedł. Prawdopodobnie po to, żeby zapłacić za benzynę.
– Niewiarygodne – mruknęłam do siebie i pokręciłam głową. – Co to w ogóle było? Czy tylko ja mam taki fart do spotykania dziwnych ludzi i pakowania się w jeszcze dziwniejsze sytuacje?
Spojrzałam na zegarek w telefonie. Dochodziła osiemnasta. Nie mając wyboru, wzięłam cały swój dobytek, czyli portfel, komórkę, ciastka czekoladowe oraz sok, i poszłam złapać stopa.ROZDZIAŁ DRUGI
AREK
Miałem trzydzieści jeden lat i byłem zepsutym sukinsynem. Cztery lata temu spieprzyłem życie sobie i swojej rodzinie. Z kasą, którą miałem na koncie, mogłem spokojnie przetrwać do końca swojej bezwartościowej egzystencji i jeszcze by zostało.
Moim domem był teraz samochód. Co za ironia.
***
Gdy wyjeżdżałem ze stacji benzynowej swoim czarnym audi Q3, zobaczyłem ponownie tego seksownego, małego liska, któremu, jak dowiedziałem się z krótkiej rozmowy, zwiał autobus.
Dziewczyna szła poboczem, na pewno z zamiarem złapania stopa. Miała na sobie krótkie dżinsowe spodenki opinające jej zgrabny tyłek i luźną koszulkę, na której wcześniej zauważyłem wizerunek Amy Winehouse. Nie mogłem powstrzymać uśmiechu, kiedy powiedziała mi, że zwiał jej autobus razem z plecakiem. Byłem pewien, że takie rzeczy dzieją się tylko w filmach.
Nim zdążyłem pomyśleć, co robię, zwolniłem, uchyliłem szybę od strony pasażera i zatrąbiłem dwa razy. Chciałem coś powiedzieć, ale ona, nawet nie patrząc w moją stronę, wystawiła mi środkowy palec.
Okej, tego się nie spodziewałem.
– Uprzedzę twoje pytanie, palancie – powiedziała. – Nic nie biorę za godzinę, bo wyobraź sobie, nie jestem dziwką! Chcesz wiedzieć coś jeszcze?
Dalej szła z wystawionym palcem, a ja wciąż jechałem powoli obok niej.
– Ilu kolesi uznało cię już za prostytutkę? – zapytałem, powstrzymując śmiech. Ale gdzieś w środku czułem, że chętnie bym tym gnojom przywalił.
Chyba rozpoznała mnie po głosie, bo przystanęła, a ja zatrzymałem samochód, czekając, aż wreszcie spojrzy w moim kierunku. Kiedy to zrobiła, westchnęła i przyznała:
– Trzech.
– Nieźle – powiedziałem z podziwem. – Mogłaś zarobić kilka stów.
Jej piękne ciemnozielone oczy patrzyły teraz na mnie z obrzydzeniem.
– Chciałam cię nawet przeprosić za tego „palanta”, ale widzę, że nie ma potrzeby, bo ty naprawdę nim jesteś. – Odwróciła się i znów poszła przed siebie.
Tak, byłem palantem.
– Hej! – krzyknąłem za nią. – Zaczekaj! Tylko żartowałem! – Kiedy nie zareagowała, włączyłem awaryjne, wysiadłem z samochodu i podbiegłem do niej. – Żartowałem! – Złapałem ją za rękę i obróciłem w swoją stronę.
– Nie dotykaj mnie! Nie jestem dziwką, którą możesz sobie dotykać!
Próbowała mi się wyrwać, ale nie pozwoliłem jej na to. Prawą ręką wytarła kilka łez, które popłynęły po jej policzku. Zauważyłem, że na wewnętrznej stronie nadgarstka miała niewielki tatuaż przedstawiający słońce.
– Nawet przez myśl mi nie przeszło, że nią jesteś – powiedziałem łagodnie. – Nie płacz.
Ostatnią kobietą, którą doprowadziłem do łez, była moja matka. A to nie skończyło się zbyt dobrze. Przynajmniej nie dla mnie.
– To łzy frustracji, bo na swojej drodze spotykam samych dupków, takich jak ty.
Przestała się wyrywać, a ja się uśmiechnąłem.
– No widzisz, już ci lepiej. Powyzywaj mnie jeszcze trochę, to złość całkowicie ci przejdzie.
Przewróciła oczami i wzięła kilka głębokich oddechów. To samo robiła wtedy, kiedy pierwszy raz zobaczyłem ją na stacji. Może to był jej sposób na uspokojenie?
– Dlaczego się zatrzymałeś? – zapytała, poprawiając sobie kucyk na głowie.
Jak mi się podobają te jej rude loki.
– Chciałem ci coś zaproponować. – Spojrzała na mnie ostro, a ja w duchu dałem sobie w pysk. – To znaczy chciałem wiedzieć, czy może potrzebujesz podwózki.
Przyglądała mi się, zapewne zastanawiając się, czy nie żartowałem.
– A gdzie jedziesz? – spytała w końcu.
– Okolice Poznania? – To zabrzmiało bardziej jak pytanie, a nie odpowiedź.
Cholera, sam nawet nie wiem, gdzie jadę.
Patrzyłem, jak się zastanawia, czy wsiąść do samochodu, czy mnie spławić. Gdybym był na jej miejscu, to bym się spławił, ale chciałem, żeby ona dała mi szansę. I chciałem jej pomóc. No bo przecież nie codziennie ucieka ci autobus z plecakiem.
– Nie daj się prosić – powiedziałem, patrząc jej w oczy. – Potraktuj to jako przeprosiny.
Ona na to nie pójdzie.
– Zgoda – odparła wreszcie.
Serio?
Podszedłem do samochodu od strony pasażera i otworzyłem dla niej drzwi. Zanim jednak weszła, wyciągnąłem w jej stronę dłoń.
– Arek Marczak.
Uśmiechnęła się lekko i uścisnęła moją rękę.
– Nela Tokarska.
Coś czuję, że prędko nie zapomnę naszej wspólnej jazdy.
***
Od jakiegoś czasu jechaliśmy w ciszy. Zapytała mnie tylko na początku, czy paliłem. Musiała wyczuć zapach dymu w samochodzie. To był mój nałóg i nic nie mogłem na to poradzić, choć nawet nie próbowałem go rzucać. Spytałem, czy jej to przeszkadza, a ona stwierdziła, że sama nie pali, ale lubi ten zapach. To mnie zaskoczyło.
– Może powinniśmy gdzieś zadzwonić, żeby odzyskać twój plecak? Miałaś w nim coś ważnego?
– Właściwie to tylko kilka ciuchów na przebranie i kosmetyczkę. Wcześniej myślałam, że to tragedia, ale teraz niespecjalnie mi na tym zależy. Chociaż jak już znajdę jakiś nocleg, to miło byłoby się ubrać w coś czystego.
Jak już znajdę? Spojrzałem na nią kątem oka.
– To gdzie się wybierasz? Nie jedziesz w jakieś konkretne miejsce?
Popatrzyła na mnie dziwnie.
Wyglądała bardzo młodo. Miałem tylko nadzieję, że nie zwiała z domu ani nie zrobiła niczego głupiego. Nie potrzebowałem teraz problemów, miałem ich już wystarczająco dużo. Brakowało mi jeszcze tylko policji na ogonie.
– Mam wakacje – powiedziała, jakby to przesądzało sprawę. – Po prostu spakowałam kilka rzeczy do plecaka i ruszyłam w Polskę.
– Sama?
Wzruszyła ramionami.
– Samotność czasami jest dobra.
Tak, samotność rzeczywiście była dobra. Odcinałeś się od ludzi, których już nie obchodziłeś. Od miejsc, które przypominały ci najgorsze momenty. Od wspomnień… Nie, od wspomnień nie było ucieczki. Tylko co ta małolata może o tym wiedzieć?
– Ile masz lat? – zapytałem, spoglądając na nią.
Obróciła się na siedzeniu, krzyżując ręce na piersiach, i popatrzyła na mnie spod zmrużonych powiek.
– Czuję się, jakbym była na jakimś przesłuchaniu. Skup się lepiej na drodze.
Tak, skup się na drodze.
Zaśmiałem się i skierowałem wzrok z powrotem na jezdnię.
Cholera, podobała mi się ta dziewczyna. Nie w takim sensie, że… Chociaż, kurwa, kogo chcę oszukać? Podobała mi się w każdym sensie. Co dziwne, w ogóle nie przypominała lasek, z którymi zazwyczaj sypiałem. Czułem, że nie była łatwa i na pewno potrafiła się postawić. Widziałem w niej pewność siebie i zadziorność. Widziałem ogień. Ale miała w sobie coś jeszcze, coś, czego nie potrafiłem rozgryźć. To była ta część jej, której nie pokazywała.
– Ja mam trzydzieści jeden. Za pół roku, w styczniu, skończę trzydzieści dwa – powiedziałem i zerknąłem na nią, żeby sprawdzić jej reakcję.
Kąciki jej ust uniosły się lekko.
– Czyli mam do ciebie mówić „proszę pana”?
– Ha, ha, ha. Bardzo zabawne. – Próbowałem zrobić obrażoną minę. – Twoja kolej.
Zabawa zabawą, ale jeśli się okaże, że to licealistka, będą kłopoty.
– Rocznikowo dwadzieścia.
Dobrze, przynajmniej jest pełnoletnia.
– Po co jedziesz do Poznania? – Rozejrzała się i zaglądnęła do tyłu, gdzie leżało kilka szarych pudeł. – Przeprowadzasz się tam?
Byłem daleki od przeprowadzenia się dokądkolwiek. Jeszcze godzinę temu nie wiedziałem nawet, że będę jechać do Poznania.
Pokręciłem głową.
– Wychodzi na to, że jestem takim samym wędrowcem jak ty. Kilka dni temu spakowałem swoje graty, wsiadłem do samochodu i oto jestem. – Dostrzegłem w niej błysk zaskoczenia, ale nic nie powiedziała. – A Poznań po prostu przyszedł mi do głowy jako pierwszy, kiedy zapytałaś, gdzie jadę.
Odwróciła się i przez chwilę wpatrywała się w krajobraz za szybą pasażera.
Zaczynało się ściemniać.
– Jesteś zła?
– Nie – odpowiedziała, nie patrząc na mnie. – Po prostu nie spodziewałam się tego.
Jechaliśmy już jakąś godzinę i miałem szczerą nadzieję, że to się prędko nie skończy. Ale jeżeli będzie chciała wysiąść, będę musiał pozwolić jej odejść.
– Okej, Nelcia – zacząłem. Nie wiedziałem, dlaczego zwróciłem się do niej takim zdrobnieniem, ale mało mnie to wtedy obchodziło. Po prostu zrobiłem to, bo tego chciałem. A ja zawsze robiłem to, co chciałem, nie licząc się z nikim ani z niczym. – Gdzie chcesz, żebym cię wysadził?
Odpowiedziała dopiero po kilku minutach:
– Właściwie to mogę jechać z tobą tak długo, aż będziesz chciał mnie wykopać.
Czyli nie w najbliższym czasie.
***
Zegar na desce rozdzielczej wskazywał niemal północ. Nela powiedziała, że tylko na chwilę przymknie oczy, bo jest zmęczona, ale spała już dobrą godzinę. Ja ładowałem w siebie kolejną kawę i jechałem dalej. Na szczęście ruch na drodze był niewielki. Jakieś dziesięć kilometrów przed Poznaniem, pod wpływem impulsu, odbiłem w lewo i pojechałem na południe. Zwiedzanie Polski? Niech będzie zwiedzanie Polski.
Nawet nie zapytałem, skąd ona pochodzi. Spotkaliśmy się pod Łodzią, ale mogła być z każdej części kraju.
Zerknąłem na nią. Mimo że włączyłem ogrzewanie, musiało być jej zimno, bo objęła się ramionami i podkuliła nogi. Zjechałem na pobocze i wysiadłem z samochodu, żeby wyciągnąć z bagażnika koc, który chyba powinien tam być.
Po chwili otworzyłem drzwi od strony pasażera i delikatnie ją przykryłem.
– Zostaw!
Już miałem odpowiedzieć: „Daj spokój, przecież jest ci zimno”, kiedy zrozumiałem, że nie mówiła do mnie. Miała zamknięte oczy i poruszała się niespokojnie. Mówiła przez sen:
– Błagam cię, nie rób tego, proszę…
Przyglądałem się Neli przez moment, myśląc, czy jej nie obudzić. Nie wyglądało mi to na przyjemny sen, wręcz przeciwnie, a doskonale wiedziałem, co koszmary potrafią zrobić z człowiekiem. Postanowiłem się jednak nie wtrącać. Wypaliłem dwa papierosy, po czym usiadłem za kierownicą i ruszyłem dalej.
***
– Gdzie jesteśmy? – spytała, kiedy przebudziła się jakiś czas później. Potarła zaspane oczy i spojrzała z lekkim uśmiechem na koc, którym ją przykryłem.
Moje punkty rosną. Tylko nie za bardzo wiem, na co liczę.
– Nie jestem pewien – odparłem, przeczesując wzrokiem teren. – Nie znam tych stron, ale znaki mówią, że jesteśmy niedaleko Środy Śląskiej. – Zaśmiałem się pod nosem. – Cokolwiek ta nazwa znaczy.
Niektóre nazwy miejscowości były naprawdę dziwne.
– Co?! – krzyknęła tak, że prawie straciłem panowanie nad kierownicą. Prawie. – Jak możemy być koło Środy Śląskiej? To jest przecież koło Wrocławia, do cholery! Nie miałeś przypadkiem jechać do Poznania?
Wyglądała w połowie na zdenerwowaną, w połowie na wystraszoną. Coś było nie tak z tą okolicą?
– Zwolnij trochę, lisku – powiedziałem spokojnie. – Przecież sama mówiłaś, że chcesz poznać Polskę. To poznajemy, proszę bardzo! – Machnąłem ręką w stronę szyby. – Tu jest drzewo. O! I tu następne… – Chciałem trochę rozładować napięcie, ale chyba mi się to nie udało.
Jej oczy ciskały w moim kierunku gromy.
– Zatrzymaj się.
– Co? – spytałem zaskoczony.
– Powiedziałam: zatrzymaj się! – rozkazała.
– Gdzie mam ci się niby zatrzymać? W polu? – zirytowałem się. – Powiedziałaś, że mam cię wykopać dopiero wtedy, kiedy będę miał na to ochotę, a tak się składa, że jeszcze nie mam.
– Nie obchodzi mnie to! Nie będę w tym samochodzie ani sekundy dłużej! Masz się natychmiast zatrzymać!
Kurwa, co jej odbiło? Może to przez ten sen? W końcu po swoich koszmarach też miewałem różne nastroje.
Chwilę później zobaczyłem jakąś małą stację benzynową, która wyglądała mi bardziej na parking dla tirów. Zjechałem tam i zatrzymałem samochód, a Nela wyskoczyła jak oparzona.
To się dopiero nazywa atrakcja turystyczna – pomyślałem.
A moje punkty chyba właśnie spadły do zera.ROZDZIAŁ TRZECI
NELA
Co ja sobie myślałam, do cholery?! Jak mogłam wsiąść do samochodu obcego typa? Przecież mógł być niebezpieczny! I jeszcze tam zasnęłam! I podałam mu swoje nazwisko… Połowa mnie wiedziała, że powinnam była odmówić, bo na jego czole aż świecił się neon z napisem: „KŁOPOTY”. Ale ta druga część mówiła mi, że i tak muszę złapać stopa, żeby jakoś się stamtąd wydostać, więc co za różnica?
Jeszcze drań nazwał mnie Nelcią. Ojciec zwracał się do mnie tym zdrobnieniem. A biorąc pod uwagę fakt, że nieczęsto się to zdarzało, miało to dla mnie znaczenie.
Okazało się, że jestem jeszcze bliżej swojego koszmaru niż kilka godzin temu. Co go podkusiło, żeby tu przyjechać? Nie mógł kierować się do Poznania, jak ustaliliśmy na początku?
Wybiegłam z samochodu, nawet nie zamykając za sobą drzwi, i od razu poszłam do toalety. Była tylko jedna kabina, na szczęście wolna, więc weszłam do niej i przekręciłam zamek. Nie mam pojęcia, ile tam siedziałam, ale kiedy mój oddech stał się już w miarę równy, postanowiłam wyjść.
W porównaniu z poprzednią stacją ta była dość zaniedbana i wyglądała jak jakaś melina. Przy kasie stało dwóch mężczyzn około czterdziestki popijających piwo i śmiejących się z czegoś ze sprzedawcą. Oprócz nich byłam tam jedyną osobą i nie miałam zamiaru się do nich zbliżać, ale chęć wypicia kawy okazała się silniejsza.
– Co mogę ci zaoferować, skarbie? – zapytał sprzedawca z leniwym uśmieszkiem na twarzy.
Poprosiłam o kawę pół na pół z mlekiem, ignorując usłyszane „skarbie”, bo wolałam jak najszybciej stamtąd wyjść.
Czekając na zamówienie, zarobiłam od całej trójki po kilka spojrzeń, które przesuwały się w górę i w dół po całym moim ciele. Nie czułam się zbyt pewnie w ich obecności i kiedy wreszcie dostałam swoją kawę, prawie odetchnęłam z ulgą.
– Coś jeszcze?
– Nie, to wszystko – powiedziałam i wyciągnęłam dychę z portfela.
– Jesteś pewna? – spytał jeden z pijących piwo. – Na zapleczu mamy kilka rzeczy, które mogłyby cię zainteresować.
Co za palant.
– Nie wątpię, ale z tych wszystkich rzeczy to kawa da mi najwięcej przyjemności.
Nie czekając, aż dostanę resztę, wyszłam na zimne, nocne powietrze. Przebiegłam wzrokiem otoczenie i nigdzie nie zobaczyłam samochodu Arka. Dobrze. Czyli jednak mnie zostawił. Pewnie pomyślał, że jestem jakąś rozhisteryzowaną wariatką. Cóż, może i byłam, ale miałam swoje powody.
Usiadłam na jednej z pobliskich ławek i potarłam ramiona, żeby było mi cieplej. W samej koszulce i krótkich spodenkach zaczynałam już marznąć. Spojrzałam do góry, w rozgwieżdżone niebo. To była jedna z niewielu rzeczy na tym świecie, które uwielbiałam – poczuć odrobinę spokoju. Zatracić się w tej ciszy. Zagubić w milionie gwiazd i choć przez chwilę nie myśleć. Albo… choć przez chwilę nie udawać. Nie udawać, że wszystko jest dobrze – bo nie jest. Pozwolić sobie na łzy.
Tęskniłam za tymi cennymi rozmowami z tatą, kiedy siadaliśmy razem na moim balkonie i patrzyliśmy w nocne niebo. Tęskniłam tak bardzo, że aż mnie to bolało.
Tak strasznie bolało.
Popijając kawę, wyciągnęłam z kieszeni komórkę i o mało jej nie upuściłam. Pięćdziesiąt nieodebranych połączeń i cała skrzynka pełna od SMS-ów, których nie miałam zamiaru czytać, bo za bardzo się bałam. A więc już wie, że mnie nie ma.
Zauważyłam też jedną wiadomość głosową od Bartka i zaczęłam jej słuchać.
– Cześć. Gdybyś już zapomniała, to jestem twoim starszym bratem, a ty nie odbierasz ode mnie telefonów. Nie rozmawialiśmy od soboty, a dzisiaj jest już czwartek, więc martwię się jak jasna cholera! Jeśli w ciągu doby do mnie nie zadzwonisz, wracam do Polski i zabieram cię za fraki do Londynu – westchnął i dodał już spokojniej: – Musimy mieć kontakt, mała. Rodzice na pewno by tego chcieli. A tak poza tym to mam dla ciebie niespodziankę. Nie chcę zostawiać tego na poczcie, ale… dobra, co mi tam: będziesz ciocią! Wiktoria jest w ciąży. To dopiero początek i nie wiemy, czy to będzie chłopczyk, czy dziewczynka, ale ja już zaczynam wariować. Oddzwoń i powiedz, na kiedy pasuje ci lot. Wszystko załatwię. Kocham cię, mała.
Też cię kocham i nawet nie masz pojęcia, jak bardzo tęsknię.
Starłam kilka łez z policzka i uśmiechnęłam się słabo.
Mój kochany braciszek był szczęśliwy. I zasługiwał na to jak nikt inny. A teraz jeszcze zostanie ojcem, stworzy ze swoją żoną rodzinę. Stworzy własną, prawdziwą rodzinę. Czy moje życie też wyglądałoby teraz tak pięknie, gdybym wtedy wyjechała z nim do Anglii? Prosił mnie i namawiał tyle razy, a ja uparłam się, żeby zostać tutaj. Chciałam studiować i jakoś stanąć na własnych nogach. Kiedy byliśmy razem, zawsze mnie chronił, a kiedy wyjechał… Cóż, myślałam, że zostawił mnie bezpieczną. Wierzyłam w to. Ale…
– Długo ci to jeszcze zajmie?
Aż krzyknęłam i poderwałam się z ławki. Obok stał Arek i muszę przyznać, że jego widok przyniósł mi odrobinę ulgi.
– Wiesz, mnie się nie spieszy – dodał – ale pytam tak z ciekawości.
Przez dłuższą chwilę patrzyłam na niego zaskoczona. Co on tam jeszcze robił?
– Myślałam, że już odjechałeś.
– Jak widać, nie odjechałem – westchnął i rozejrzał się dookoła, a później znów jego wzrok powędrował do mnie. – Czekam na ciebie. Wsiadaj do samochodu.
Otworzyłam szeroko oczy.
Co on sobie myślał? Nie byłam jego własnością i nigdy nie będę! Nie miał prawa mi rozkazywać. Nikt nie będzie mi rozkazywać. Nigdy więcej!
– Chyba sobie żartujesz? – Spojrzałam na niego jak na wariata. – Nie będziesz mi mówił, co mam robić.
– Nie wydaje mi się, żebym żartował. Myślisz, że zostawię cię tutaj samą? W miejscu, gdzie jest pełno typków, którzy tylko myślą, jak by cię tu przelecieć? – warknął.
Owszem, bałam się tych wszystkich facetów, którzy byli niedaleko, ale to wcale nie znaczyło, że mogłam zaufać Arkowi. W ogóle go nie znałam.
– A ty niby co? Nie jesteś jednym z tych typków? – odparowałam.
– Nigdy nie zrobiłbym czegoś bez twojej zgody. Uwierz mi, że gdybym był jednym z tych typków, już dawno byś o tym wiedziała. – Odwrócił się, podrzucając w ręce kluczyki, i rzucił przez ramię: – Zaparkowałem z drugiej strony. Lepiej chodź ze mną albo przerzucę cię przez ramię i sam zaniosę.
Powodzenia.
„Uwierz mi”. Do tej pory wierzyłam już w wiele obietnic i gorzko tego pożałowałam. Mogłam mieć tylko nadzieję, że nie będę żałować kolejny raz. A jeśli będę… Cóż, moje życie już dawno przestało wyglądać tak, jakbym sobie tego życzyła.
***
Kilka godzin temu zostawiliśmy za sobą stację. Powiedziałam Arkowi, żeby nawet nie myślał o jechaniu do Wrocławia. Nie zapytał dlaczego. A nawet gdyby zapytał, i tak bym mu nie odpowiedziała.
Nie powiedziałam mu również, że to, iż nie zostawił mnie tam wśród tych wszystkich napaleńców, wiele dla mnie znaczyło. Może miał rację, mówiąc, że nie jest taki jak tamci? Gdyby chciał mnie zgwałcić, zrobiłby to już dawno. Ale te bariery, które stworzyłam wewnątrz siebie, nie pozwalały mi zaufać komukolwiek, przynajmniej nie całkowicie, i bałam się, że dzień, w którym mogłoby się to zmienić, nigdy nie nadejdzie.
Zerknęłam na telefon – wyładowany. Może to i lepiej? Przynajmniej nie będę musiała patrzeć na powiększającą się liczbę nieodebranych połączeń.
– Chcesz gdzieś zadzwonić? – zapytał Arek.
Spojrzałam na niego i pokręciłam głową.
– Nie. Ale strasznie potrzebowałabym wpaść do centrum handlowego, żeby kupić kilka najpotrzebniejszych rzeczy.
A było ich chyba z milion: bielizna, kosmetyki, ładowarka do telefonu, starter, kilka koszulek, bluza, spodnie… Cholera, to będą prawdopodobnie moje najdłuższe zakupy. I nieźle zmniejszą stan mojego konta.
– I oddałabym wszystko za prysznic. Albo za jakieś normalne jedzenie. – Skrzywiłam się, patrząc na papierki po batonikach, które kupiliśmy niedawno w sklepie całodobowym.
Arek się zaśmiał.
– Narzekamy, włóczykiju?
– Też byś narzekał, gdybyś nie miał nic przy sobie – burknęłam.
– Zawsze możesz chodzić w moich ciuchach. Chętnie je dla ciebie ściągnę – powiedział, mrugając do mnie.
Przewróciłam oczami.
– Nie wątpię.
Wyjrzałam przez szybę, żeby zobaczyć, gdzie jesteśmy. Słońce wyszło już jakiś czas temu, a my przejeżdżaliśmy właśnie przez jakąś wieś. Minęliśmy kilka małych domków ogrodzonych drewnianymi płotami i w oddali dostrzegłam kościółek. Nigdy nie byłam zbyt wierzącą osobą – albo raczej nie miałam jakiejś swojej jedynej religii. To takie banalne rozważania, ale myślałam, że gdyby Bóg naprawdę istniał, to ludziom nie przytrafiałoby się tyle krzywd. On by po prostu nie pozwolił na to, żeby człowiek, który przez całe życie starał się być dobry i uczciwy, cierpiał. Więc w co wierzyłam? Wierzyłam w to, że sami musieliśmy walczyć o swój los. Mogliśmy podporządkować się bólowi albo próbować coś zmienić. Nic samo z siebie do nas nie przyjdzie, żadna odgórna siła z nieba nam nie pomoże.
Chciałam, żeby moja walka była prosta, choć wiedziałam, że taka nie będzie. Ale przynajmniej zrobiłam jeden maleńki krok do przodu. W końcu się odważyłam. Ale czy moją ucieczkę można było nazwać odwagą? Może to tylko zwykłe tchórzostwo?
Zauważyłam, że Arek zaczął zwalniać i po chwili zaparkował w jakiejś zatoczce.
– Dobra – westchnął. Oparł głowę o zagłówek i zamknął oczy. – Musimy coś ustalić – powiedział. – Po pierwsze, trzeba sprawdzić na mapie, gdzie w ogóle jesteśmy, bo za cholerę nie mam pojęcia. – Uzgodniliśmy wcześniej, że nie będziemy jechać z włączoną nawigacją. Kierowaliśmy się po prostu przed siebie, nie wiedząc właściwie, dokąd zmierzaliśmy. – Po drugie, kiedy już dojdziemy do tego, gdzie jesteśmy, pojedziemy do najbliższego centrum, żebyś kupiła sobie, co tam chcesz, i zjemy coś normalnego w jakiejś knajpie. A po trzecie, rozejrzymy się później za jakimś motelem. – Wyprostował się i wreszcie na mnie spojrzał. – Pasuje?
Dopiero teraz, w świetle dnia, zobaczyłam, że ma ładny, piwny kolor oczu. Jego linia szczęki była wyraźnie zarysowana, a ten kilkudniowy zarost dodawał mu jeszcze więcej męskości – na wypadek gdyby komuś sama góra mięśni nie wystarczała. Dostrzegłam też cienką bliznę na prawym łuku brwiowym. Niechętnie, bo nie to mi było teraz potrzebne, musiałam przyznać przed samą sobą, że Arek Marczak był naprawdę bardzo przystojnym facetem.
– Jasne, że pasuje – odpowiedziałam od razu.
Sięgnął do schowka z mojej strony i wyciągnął mapę. Rozłożył ją na kierownicy, przez chwilę studiując i mrucząc pod nosem nazwy jakichś miejscowości.
Przyglądałam mu się i powoli dochodziłam do wniosku, że naprawdę coś jest ze mną nie w porządku. Jednego dnia mieszkałam we Wrocławiu i żyłam swoim koszmarnym życiem, a drugiego – siedziałam w samochodzie nieznajomego faceta, którego poznałam na stacji benzynowej, jechałam z nim w Polskę i nawet nie wiedzieliśmy, gdzie dokładnie jesteśmy. A co najgorsze, zaczynało mi się to podobać. Tak, coś jest ze mną nie w porządku.
– Okej, spójrz tutaj – powiedział, a ja przysunęłam się bliżej niego i spojrzałam w miejsce, które pokazywał palcem. – Od Środy Śląskiej kierowałem się tędy. Pamiętam, że minęliśmy Lubin, Polkowice i niedawno Nową Sól. – Wskazał te miasta. – Więc gdzie jedziemy teraz?
Patrzyłam przez chwilę na mapę, a później powiedziałam:
– Może do Zielonej Góry? Zrobimy tam zakupy i od razu poszukamy miejsca do spania. Powinniśmy tam dojechać w jakieś pół godziny, co? – Spojrzałam na niego, a on pokiwał głową.
– Myślę, że tak – odparł.
Złożył mapę i rzucił mi ją na kolana. Przed tym, jak odpalił silnik, potarł jeszcze zmęczone oczy.
– Słuchaj, jak chce ci się spać, to mogę poprowadzić – zaproponowałam.
Wcześniej przecież spałam kilka godzin, a on był już długo bez odpoczynku. Nigdy nie prowadziłam samochodu z automatem, ale nie wydawało się to trudne.
Popatrzył na mnie i zaczął się śmiać.
– Może i jestem zmęczony, ale jeszcze nie zwariowałem.
– A co to ma niby znaczyć? – obruszyłam się i skrzyżowałam ręce na piersiach. – Myślisz, że nie potrafię kierować?
– A gdzie tam – powiedział z rozbawieniem i wyjechał z zatoczki. – Na pewno potrafisz. Ale nie będziemy tego testować, okej? – Mrugnął do mnie i ruszyliśmy.
***
Kiedy weszliśmy do centrum handlowego, powiedziałam Arkowi, żeby gdzieś usiadł i na mnie poczekał, bo nie ma sensu, aby chodził ze mną od sklepu do sklepu. Szczerze mówiąc, nie chciałam mieć go przy sobie, gdy będę zakładać ubrania w przymierzalni. To wydawało mi się… dziwne. Mruknął coś o godzinach i możliwości obejrzenia kilku filmów w kinie, na co przewróciłam oczami, aż wreszcie usiadł, a ja poszłam uszczuplić swoje konto.
Najpierw znalazłam jakiś serwis i kupiłam ładowarkę do telefonu, potem – starter w kiosku. To było dla mnie najważniejsze. Musiałam mieć poczucie odcięcia się od przeszłości, chociaż w najmniejszym stopniu. Wiem, że zmiana numeru telefonu to naprawdę niewiele.
W pierwszej lepszej sieciówce kupiłam kilka koszulek, dżinsy, bluzę i bieliznę. Pomyślałam, że nie ma sensu kupować nowej pary butów – moje conversy prawdopodobnie przetrwają wszystko. Wstąpiłam jeszcze do sklepu kosmetycznego po najpotrzebniejsze rzeczy. Ależ marzyłam o prysznicu! Na koniec się zawahałam, ale w końcu wyciągnęłam z portfela nową receptę na pigułki antykoncepcyjne i weszłam do apteki. Stwierdziłam, że lepiej ich nie odstawiać, bo nie miałam jak teraz skonsultować się z lekarzem. Niektórych przyzwyczajeń nie warto porzucać.
Arka znalazłam w tym samym miejscu, w którym go zostawiłam. Siedział oparty na ławeczce i przyglądał się przechodzącym obok niego ludziom. Kiedy mnie dostrzegł, zrobił zaskoczoną minę i spojrzał na swoją komórkę.
– Masz wszystko?
Kiedy kiwnęłam głową, stwierdził:
– Szybka jesteś. Nie było cię tylko godzinę.
– A co? Na swoją dziewczynę czekasz zwykle dłużej? – Położyłam torby na podłodze i usiadłam obok niego, żeby trochę odpocząć.
Uśmiechnął się szeroko. Nie wiedziałam tylko, czy na myśl o swojej dziewczynie, czy dlatego, że o nią zapytałam.
– Gdyby w ogóle taka istniała, to i tak bym na nią nie czekał, bo byłoby jasne, że po trzech godzinach wróci tylko z jedną sukienką, a później jeszcze kilka kolejnych godzin będzie szukać do niej szpilek. Szkoda czasu.
Zaśmiałam się lekko. Chyba pierwszy raz od tygodnia.
– W tym momencie powinnam ci skopać tyłek za to, że tak mówisz o dziewczynach, ale jakoś jestem po twojej stronie.
Może byłam dziwna, ale nienawidziłam robić zakupów. Kiedy inne dziewczyny łaziły po sklepach, ja wolałam spędzać czas z bratem i kumplami. To wydawało mi się o wiele lepsze.
– I w nagrodę mam coś dla ciebie. – Sięgnął po reklamówkę z empiku i podał mi ją.
Popatrzyłam na niego po trosze zaskoczona, a po trosze ciekawa, co on mógł wymyślić. Wzięłam niepewnie reklamówkę i otworzyłam ją.
W środku było kilka płyt, które od razu przejrzałam: krążek Linkin Park, Green Day i Nirvany.
– Dołożyłabym jeszcze… – zaczęłam, ale nie zdążyłam skończyć zdania, bo wyciągnął mi płyty z ręki.
– To nie dla ciebie, dziecko – zaśmiał się, a widząc moją minę, dodał: – No przecież nie powiesz mi, że tego słuchasz?
Postanowiłam nie skomentować tej uwagi. Skoro myślał, że tak dobrze mnie zna, to niech żyje dalej w tym przekonaniu. Dupek.
Z tej samej reklamówki wyciągnął jakąś gazetę i mi ją podał.
– To jest dla ciebie.
Spojrzałam na okładkę. Był to jakiś szmatławiec dla nastolatek z różową okładką i błyszczykiem jako dodatkiem gratis. W tym momencie przegiął.
Zerwałam się na równe nogi i nawet nie przejmowałam się tym, że robiłam scenę w miejscu publicznym.
– Co ty sobie wyobrażasz? – rzuciłam do niego. – Traktujesz mnie jak jakąś małolatę, a tak naprawdę nic o mnie nie wiesz! Znasz jedynie moje imię, a to nie daje ci prawa, żeby mnie oceniać. Myślisz, że ja nie mam żadnych problemów, tylko żyję sobie w swoim różowym świecie i słucham jakiegoś zasranego Justina Biebera? Za kogo ty się masz? Za jakiegoś siedemdziesięciolatka, który będzie mi mówił, jak to cholernie ciężko przeszedł przez swoje pełne bólu i cierpienia życie? Nie potrzebuję takiego pieprzenia!
Siedział i patrzył na mnie zaskoczony. Wzięłam swoje rzeczy, nie dając mu nawet szansy na jakąkolwiek reakcję, i ruszyłam w stronę wyjścia.
***
Odkąd wyszliśmy z centrum handlowego, żadne z nas nie odezwało się ani słowem. Jechaliśmy teraz ulicami Zielonej Góry, a ja… Ja odrobinę ochłonęłam, ale ciągle byłam zła. Byłam cholernie zła na siebie, że tak wybuchnęłam. Nie powinnam na niego krzyczeć. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby zaraz się zatrzymał i wykopał mnie ze swojego samochodu. Należało mi się to.
– Przepraszam – powiedziałam wreszcie, ale nie spojrzałam w jego kierunku. – Naprawdę bardzo cię przepraszam. Nie wiem, co mi się stało. Po prostu czasami… – Szukałam odpowiednich słów, żeby powiedzieć mu, co czuję. – Wkurza mnie, gdy ludzie, patrząc na mnie, widzą tylko błądzące w chmurach dziecko, które niech najlepiej pójdzie do piaskownicy pobawić się zabawkami. Oni mnie kompletnie nie znają. Myślą, że taka małolata jak ja nie wie, co to znaczy cierpieć. Co to znaczy mieć problemy albo podejmować trudne decyzje. Czy wiedza o prawdziwym życiu zarezerwowana jest tylko dla ludzi starych? Wszyscy coś przeżyli, nawet ja. – Wzięłam kilka głębokich oddechów i ciągnęłam dalej: – Przepraszam cię jeszcze raz. To naprawdę nie ma sensu, żebyśmy dalej razem jechali. Nie potrzebujesz w samochodzie kogoś takiego. Możesz się gdzieś zatrzymać i po prostu mnie wysadzić.
Arek wciąż się nie odzywał.
Westchnęłam cicho i zapatrzyłam się w krajobraz za szybą. Wiedziałam, że to już koniec naszej wspólnej drogi. Schrzaniłam wszystko kolejny raz.
Czy żałowałam? Żałowałam. Bo po raz pierwszy od bardzo dawna poczułam coś innego niż tylko ból i strach. Poczułam namiastkę wolności. Było jej naprawdę niewiele, ale była. Poczułam ją.