Szumowiny - ebook
Szumowiny - ebook
Stavern w samym środku lata: fale wyrzucają na brzeg odciętą lewą stopę w bucie do biegania. Potem następną. I jeszcze jedną. Łącznie cztery lewe stopy w ciągu jednego letniego tygodnia.
Cztery odrąbane stopy stanowią jądro tej zdumiewającej zagadki, w której ważną rolę odgrywają również skazani mordercy, ludzie ginący bez wieści, tajna organizacja stay-behind oraz ogromne ilości niezarejestrowanej broni.
Rozpoczynając nowe dochodzenie, inspektor William Wisting zawsze zastanawia się, dokąd zaprowadzi go kolejne śledztwo. Nie domyśla się jednak, że ta sprawa zmusi go do zakwestionowania najbardziej fundamentalnych zasad pracy policjanta.
„Doskonały kryminał rzucony na głęboką wodę.” Morten Abrahamsen, VG
„Kolejny celny strzał Horsta”. Terje Stemland, Aftenposten
„Podobnie jak stale rosnąca rzesza wiernych czytelników już nie mogę się doczekać kolejnej powieści.” Svend E. Hansen, Østlandets Blad
„…bardzo pomysłowy i ekscytujący kryminał, a rozwiązanie zagadki znajduje się o wiele dalej niż można by sądzić.” Kurt Hanssen, Dagbladet
„Historia toczy się wartko i porywa czytelnika z jednej kartki na drugą.” Helge Ottesen, Varden
Jørn Lier Horst (ur. 27.02.1970) to norweski pisarz i dramaturg; do września 2013 pracował jako szef wydziału śledczego norweskiej policji, obecnie jest pełnoetatowym pisarzem. Studiował kryminologię, filozofię i psychologię. Jest autorem przedstawień dla Teater Ibsen; od dwóch lat ukazują się również jego powieści kryminalne w tzw. serii CLUE, przeznaczone dla młodszych czytelników. Horst zadebiutował w 2004 powieścią „Nøkkelvitnet” (Świadek koronny). Stworzył w ten sposób cykl powieści kryminalnych, w których głównym bohaterem jest William Wisting, policjant pracujący w Larviku. W Polsce wyszły następujące tomy z serii o Williamie Wistingu: "Jaskiniowiec" (2104), "Psy gończe" (2015) i "Poza sezonem" (2015); „Ślepy trop” (2016).
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64846-71-7 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Centrala operacyjna policji w Tønsberg przyjęła zgłoszenie we wtorek 22 czerwca o godzinie 9:32.
William Wisting był trzecim funkcjonariuszem przybyłym na miejsce zdarzenia.
Właśnie wyszedł z gabinetu lekarskiego i wsiadł do samochodu, gdy usłyszał komunikat nadawany przez policyjną radiostację. Teraz stał na plaży w butach pełnych drobnego piasku i osłaniał oczy przed słońcem.
Fale uderzały o brzeg i toczyły się z powrotem do morza. Po obu stronach płytkiej zatoki ciągnęły się gładkie, oszlifowane przez wodę skały.
Dwóch umundurowanych policjantów odgrodziło biało-czerwoną taśmą zachodnią część plaży. O tak wczesnej porze prawie nie było ludzi. Grupka gapiów liczyła nie więcej niż dwanaście, trzynaście osób, głównie dzieci. Jeden z funkcjonariuszy odciągnął na bok dobrze zbudowanego chłopca o rudych sterczących włosach i twarzy obsypanej piegami. Chłopiec jedną ręką próbował przytrzymać małego czarnego teriera, który szarpał za smycz, a drugą wskazywał kierunek i coś tłumaczył.
Kilka mew krążyło leniwie nad zatoką, zataczając szerokie koła. Wisting zatrzymał wzrok na jednej z nich, jakby chciał zrobić sobie krótką przerwę, po czym wypełnił płuca słonym morskim powietrzem i skupił się na tym, co miało przerodzić się w długie i żmudne śledztwo.
Na wodzie kołysał się but do biegania. I chociaż za każdym razem, gdy piasek uciekał spod niego, zdawało się, że morze porwie go ze sobą, to jednak kolejne fale wyrzucały go z powrotem na brzeg. Wodorosty i trawa morska zaplątały się w zawiązane sznurowadła. Na podeszwie utworzył się osad z brunatnych alg. Z buta wystawały resztki ludzkiej stopy, oblepionej narybkiem krewetek i innymi drobnymi organizmami morskimi.
Wisting odwrócił wzrok i mrużąc oczy, spojrzał na cienką szarą linię oddzielającą morze od nieba. W oddali na zamglonym horyzoncie dostrzegł zarys statku kontenerowego.
Mała furgonetka wjechała na trawiastą równinę z tyłu plaży i zatrzymała się obok radiowozu. Espen Mortensen wysiadł z samochodu, po czym wsunął głowę do szoferki i wyjął z niej torbę z aparatem fotograficznym. Wisting przywitał młodego technika skinieniem głowy. Ten odwzajemnił pozdrowienie i otworzył boczne drzwi ambulansu kryminalistycznego. Wyjął ze środka łopatę i białą plastikową miskę i zszedł na dół do kolegi.
– Jeszcze jedna? – spytał, odkładając łopatę.
– Jeszcze jedna – potwierdził komisarz i ukucnął obok makabrycznego znaleziska, podczas gdy Mortensen przygotowywał sprzęt fotograficzny.
Stopa wyglądała tak, jakby została oderwana lub odcięta od reszty ciała tuż nad stawem skokowym, ale wciąż siedziała mocno w bucie. Płaty grubej skóry rozchylały się na boki. Między resztkami szarobiałej tkanki tłuszczowej prześwitywały blade fragmenty kości. Część czegoś, co przypominało więzadło, leżało na napiętku.
Wisting widział to wszystko już wcześniej. To była druga odcięta stopa, którą morze wyrzuciło na ląd w jego okręgu policyjnym w ciągu ostatnich kilku dni. Podniósł się i zerknął na technika.
– Nie pasują do siebie – oznajmił stanowczym głosem.
Mortensen spojrzał sceptycznie na but kołyszący się na brzegu.
– Co masz na myśli? Moim zdaniem wygląda dokładnie tak samo jak poprzedni.
– I w tym cały problem – skinął głową komisarz. – To jest lewy but. Tak jak poprzedni. – Pochylił się i jeszcze raz przyjrzał się jego zawartości. – Poza tym w środku jest biała skarpetka tenisowa, a w poprzednim była czarna podkolanówka.
Mortensen zaklął i pochylił się nad butem.
– Masz rację – stwierdził. – Zresztą ten jest na oko ze dwa numery większy. A to oznacza...
Urwał w pół zdania. Obaj dobrze wiedzieli, co to oznacza. Znaleźli fragmenty dwóch niezidentyfikowanych zwłok, które prawdopodobnie nadal pływały w morzu.
Zrobił kilka zdjęć, włożył aparat do torby, chwycił łopatę i wsunął ją pod but. Razem z obuwiem do białej miski wpadło trochę piasku, kilka muszelek i odrobina morskiej wody.
Policjant, który rozmawiał z rudym chłopcem, podszedł do Wistinga i Mortensena. Krótko zreferował wyjaśnienia nastolatka, który znalazł but, gdy zaledwie godzinę wcześniej wyprowadzał psa na spacer.
– Planujemy przeszukać plażę – wyjaśnił. – W każdej chwili reszta ciała może zostać wyrzucona na ląd. Niedługo zaroi się tu od dzieciaków. Czerwony Krzyż obiecał w ciągu godziny przysłać do pomocy ekipy poszukiwawcze.
Komisarz skinął głową z aprobatą. Po znalezieniu pierwszej stopy przez kilka kolejnych dni prowadzili poszukiwania zwłok wzdłuż brzegu. Bez rezultatu. Może tym razem będą mieć więcej szczęścia.
Wielka fala wtoczyła się na plażę i Wisting musiał cofnąć się o kilka kroków, żeby nie zmoczyć obuwia. Po chwili fala wycofała się, usuwając ślady jego stóp odciśnięte na wilgotnym piasku.
Komisarz przeczesał palcami gęste ciemne włosy i przeniósł wzrok na morze. Wiele już w życiu widział, lecz tym razem jego serce biło szybciej niż zwykle.2
Na mapie rozłożonej na stole w sali konferencyjnej południowy czubek Stavernsøya był zaznaczony czerwonym krzyżykiem. Wisting wziął do ręki pisak i narysował kolejny krzyżyk, tuż przy zwróconym na południe wale stanowiącym element dawnych fortyfikacji, na terenie stoczni w starej części Stavern. Nils Hammer wisiał mu na ramieniu.
– Kolejna lewa stopa? – spytał z powątpiewaniem.
Komisarz przytaknął. Wyjął z koperty plik zdjęć i rozłożył je na blacie. Motyw przewodni był ten sam. Niebieski but do biegania z przyszwą z syntetycznego materiału, usztywnionym brzegiem i językiem z naszytą nazwą marki Scarpa Marco. Z czerwonymi, mocno kontrastującymi paskami po obu stronach, które wyblakły na skutek przebywania w słonej morskiej wodzie.
Nie było już cienia wątpliwości. Obuwie znalezione sześć dni temu na Stavernsøya to był ten sam model tej samej marki co but, który znajdował się na metalowym blacie w laboratorium kryminalistycznym Espena Mortensena. Miejsca, w których odkryto stopy, dzielił w linii prostej zaledwie kilometr.
Po ujawnieniu pierwszego buta Wisting nie zaangażował się w śledztwo, lecz pozostawił je kolegom. Zgodnie z przyjętą hipotezą stopa stanowiła szczątki zwłok osoby, która utonęła w Skagerraku. Lekarze medycyny sądowej stwierdzili, że stopa mogła leżeć w wodzie od sześciu do dziewięciu miesięcy. Praca śledczych polegała głównie na sporządzeniu listy osób, które zaginęły na wybrzeżu w ciągu ostatniego roku.
Pierwsza myśl, jaka przyszła komisarzowi do głowy, gdy ujawniono drugi but ze stopą, była taka, że należały one do jednej osoby i tworzą parę. Okazało się jednak, że chodzi o dwie lewe stopy.
Hammer podszedł do ekspresu do kawy i napełnił papierowy kubek napojem. Urządzenie nie skończyło jeszcze pracy, więc za każdym razem, gdy krople gorącej kawy trafiały na płytę grzewczą, rozlegał się syk.
– Nie ma już mowy o żadnym wypadku, prawda? – spytał, odstawiając zbiornik na miejsce.
Wisting nie odpowiedział, ale on także rozumiał, że muszą zmienić założenia i skorygować kierunek śledztwa.
Hammer zaczął siorbać gorącą kawę.
– Porachunki mafii narkotykowej – skwitował.
Wyrośnięty oficer śledczy pracował jako szef sekcji do spraw narkotyków i w jego oczach większość przestępstw w ten czy inny sposób wiązała się z działalnością narkotykową. Był po czterdziestce, miał szerokie ramiona, beczkowatą klatkę piersiową i włosy koloru ciemny blond. Ciemne oczy nadawały jego twarzy sceptyczny wyraz. Często wystarczyło, że tylko wpatrywał się w podejrzanego, aby ten przyznał się do winy, chcąc uniknąć jego przenikliwego spojrzenia.
– To nie musi być czyn przestępczy – przypomniał mu Wisting.
Hammer odsunął krzesło, usiadł i położył nogi na stole.
– Odcinanie stóp jest czynem przestępczym bez względu na to, czy chodzi o żywych, czy umarłych.
Ekspres do kawy zabulgotał cicho i wyrzucił w powietrze chmurę pary. Wisting wyjął z szafki filiżankę i napełnił ją kawą.
– Nie musiały zostać odcięte – stwierdził i odchylił się do tyłu. – Zdarza się, że ręce i nogi oddzielają się od reszty ciała, które przebywa długo w wodzie.
– I zupełnie przypadkowo dotyczy to dwóch lewych stóp w tym samym rodzaju obuwia?
Komisarz wzruszył ramionami, chociaż wiedział, że nie przekona nikogo, zaprzeczając faktom. Westchnął. A fakty były takie, że mieli przed sobą wyjątkowo rozległe dochodzenie.
W drzwiach sali konferencyjnej stanęła Torunn Borg z plikiem dokumentów.
– Jeszcze jeden but? – spytała.
– Jeszcze jeden lewy but – uściślił Hammer.
– O dwa numery większy od poprzedniego – wyjaśnił Wisting. – Ale ta sama marka.
– Scarpa Marco – przytaknęła, siadając przy stole. – Wiązany but sportowy – dodała i zaczęła szukać czegoś w papierach.
Wisting zajął miejsce obok niej. Borg była jednym z najzdolniejszych oficerów śledczych w wydziale. Świetna pod względem merytorycznym, skuteczna i zaangażowana. To właśnie ona otrzymała zadanie sprawdzenia rodzaju obuwia.
– Odkryłaś coś? – spytał.
– Są produkowane w Chinach – wyjaśniła i położyła na stole kserokopie list zamówień i produkcji. – Europris importuje około piętnastu tysięcy par rocznie. Od 2005 roku w całym kraju sprzedali trochę ponad pięćdziesiąt tysięcy par.
Nagle zadzwonił telefon. Komisarz spojrzał na wyświetlacz. To była Suzanne. Wyłączył dźwięk i postanowił nie odbierać. Wiedział, że Suzanne chce z nim rozmawiać o jego wizycie u lekarza.
– Pierwszy but miał rozmiar czterdzieści trzy. W całym kraju sprzedano siedem tysięcy czterysta par w takim rozmiarze.
– To mnie pocieszyłaś – skomentował sucho Hammer i przygryzł papierowy kubek z kawą. – A tak w ogóle, kto kupuje buty do biegania w Europris?
– Buty sportowe – poprawiła go Borg i wyjęła broszurkę, z której wynikało, że buty są wykonane ze skóry syntetycznej i mają podeszwę z pianki, dzięki czemu doskonale amortyzują chód.
– Starzy ludzie – odparł Wisting. – Mój ojciec robi zakupy w Europris. Mają przystępne ceny i jakość, z której jest zadowolony. Stopy muszą należeć do „Starych”.
Borg i Hammer umilkli. Wiedzieli, że Wisting ma rację. Lista osób zaginionych w ubiegłym roku nie była długa. Komisarz miał ją przed sobą. Składała się z zaledwie czterech nazwisk.
Torkel Lauritzen
Otto Saga
Sverre Lund
Hanne Richter
Wszyscy czworo zaginęli we wrześniu ubiegłego roku, w odstępie kilku dni.
Sprawy ich zaginięć przyprawiły śledczych o ból głowy. Każdego roku przyjmowali około pięćdziesięciu zgłoszeń dotyczących zaginięcia osób w ich okręgu policyjnym. Większość tych ludzi udawało się odnaleźć. Byli to nastolatkowie, którzy uciekli z domu, dzieci, które w trakcie zabawy zapomniały o Bożym świecie, ludzie chorzy na demencję, którzy zabłądzili i nie potrafili odnaleźć drogi powrotnej, chorzy psychicznie, zbieracze jagód i myśliwi. Najczęściej wszystko kończyło się happy endem. Czasem okazywało się, że osoba zaginiona padła ofiarą nieszczęśliwego wypadku lub pozostawiła list pożegnalny. Bardzo rzadko zdarzało się, że ludzie ginęli bez wieści, przepadali jak kamień w wodę.
O trzech pierwszych osobach na liście mówiono w wydziale „Starzy”. Dwóch z nich mieszkało w domu opieki w Stavern, przy Brunlaveien. Trzeci mężczyzna był w podobnym wieku, lecz miał wystarczająco dużo sił, by mieszkać we własnym domu na Johan Ohlsens gate, w centrum Stavern. Poza tym jego żona jeszcze żyła.
Media nie spekulowały na temat dziwnego zbiegu okoliczności, chociaż z pewnością podzielały zdanie policji.
Statystycznie rzecz biorąc, do tych zaginięć nie miało prawa dojść. W Stavern mieszkało na stałe sześć tysięcy osób, z czego ludzie po siedemdziesiątym piątym roku życia stanowili zaledwie cztery procent. W ciągu jednego tygodnia zaginęło trzech mieszkańców w tym przedziale wiekowym.
Policja szukała możliwych powiązań między nimi, oprócz wieku i miejsca zamieszkania. Jedyne, co odkryli, to fakt, że córka jednego z nich była synową drugiego.
Torkel Lauritzen był wdowcem i dawnym szefem działu personalnego w koncernie Treschow-Fritzøe. Dwa lata wcześniej przeszedł ciężki udar. Na zdjęciu dołączonym do akt widać było, że jeden z kącików ust mu opadał. Choroba spowodowała, że mężczyzna mówił bełkotliwie i posługiwał się jedynie monosylabami, ale dzięki rehabilitacji prowadzonej w domu opieki był w stanie porozumieć się z otoczeniem. Wróciła mu również ruchomość w prawej stopie. Mężczyzna uwielbiał chodzić na krótkie spacery nadmorską ścieżką. Był zawsze dokładny i punktualny. Gdy w poniedziałek 1 września nie wrócił ze spaceru na obiad, personel był wyraźnie zaniepokojony. Mimo choroby mężczyzna nie rzucił palenia papierosów, miał wysokie ciśnienie i poziom cholesterolu, obawiano się więc, że mógł dostać kolejnego wylewu. Przeszukano okoliczne trasy spacerowe, ale nigdy go nie odnaleziono, ani żywego, ani martwego.
Otto Saga zniknął z domu opieki w Stavern trzy dni później. Był podpułkownikiem w stanie spoczynku i dawnym szefem Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Lotniczych w Stavern. Po śmierci żony zaczął pisać wiersze i wydał dwa zbiorki poezji w miejscowym wydawnictwie. Trzy lata temu rodzina zauważyła pierwsze niepokojące oznaki demencji. Nawracające zawały mózgu uszkodziły komórki nerwowe i z czasem doprowadziły do spadku sprawności intelektualnej. Mężczyzna zapominał o wielu rzeczach i powtarzał czynności. Bliscy złożyli wniosek o umieszczenie go w placówce leczniczej i wkrótce okazało się, że personel nawiązał z nim lepszy kontakt niż oni.
Otto Saga zniknął w czwartek 4 września, tuż po śniadaniu. Pracownicy najpierw przeszukali budynki, a potem poszerzyli obszar poszukiwań, uwzględniając teren nieczynnej stoczni z dawnym obozem wojskowym, w którym mężczyzna niegdyś pracował, oraz osiedle domków jednorodzinnych na Agnes, gdzie swego czasu mieszkał. Już wcześniej się gubił i nie mógł odnaleźć drogi powrotnej. Gdy dyżur przejęła wieczorna zmiana, o zaginięciu zawiadomiono policję. Poszukiwania trwały przez całą noc. Przetrząśnięto parki i prywatne ogrody. Niezamknięte na klucz szopy i pomieszczenia gospodarskie. Ulice w centrum miasta i przystanie jachtowe. Dobę później poszukiwania przerwano. Otto Saga, 79-letni emerytowany wojskowy, zniknął bez śladu.
Sverre Lund pracował w oświacie i zakończył karierę zawodową na stanowisku dyrektora szkoły podstawowej w Stavern. Z dokumentów wynikało, że jego zaginięcie zgłosiła żona, Greta Lund, w poniedziałek 8 września o godzinie 17:32. Sverre Lund powiedział jej, że ma do załatwienia parę spraw i około jedenastej wyszedł na spacer. Sprawy zwykle oznaczały filiżankę kawy, ciastko z owocami i kruszonką i ogólnokrajową gazetę w cukierni Nalum. Spacer nie zajmował mu więcej niż pięć minut. Mężczyzna zwykle wracał do domu około trzynastej.
Obie ekspedientki z cukierni wiedziały doskonale, kim jest dyrektor Lund, ale tego dnia ani jedna, ani druga go nie spotkała. Pokojówka z hotelu Wassilioff, która około godziny dwunastej siedziała na tyłach budynku i paliła papierosa, twierdziła, że widziała emerytowanego dyrektora wsiadającego do szarego samochodu kombi przed starym gmachem poczty. Tam ślad się urywał. Kierowca auta nigdy nie zgłosił się na policję. Od tamtej pory nikt nie widział Sverrego Lunda.
Hanne Richter miała trzydzieści cztery lata i nic jej nie łączyło z zaginionymi mężczyznami. Jej sprawa była inna. Kobieta pracowała jako przedszkolanka, ale przez długi czas przebywała na zwolnieniu lekarskim. Część tego okresu spędziła w Furubakken, na oddziale szpitala psychiatrycznego w Larviku. Zdiagnozowano u niej schizofrenię paranoidalną. Kobieta cierpiała na urojenia, wydawało jej się, że obca organizacja szpiegowska śledzi ją i przeprowadza u niej w domu tajne przeszukania, między innymi po to, by ulokować w jej mieszkaniu sprzęt szpiegowski. Leki przeciwpsychotyczne w postaci iniekcji domięśniowych zmniejszyły objawy choroby, dzięki czemu kobieta mogła mieszkać sama w domu, który wynajmowała. Gdy pielęgniarka środowiskowa odwiedziła ją w środę 10 września, nie zastała jej w domu. Pielęgniarka weszła do środka i przeszukała dom. Zauważyła, że poczta i gazety z piątku 6 września zostały wyjęte ze skrzynki, natomiast prasa i korespondencja z kolejnych dni wciąż w niej leżą. Spodziewała się, że znajdzie Hanne Richter martwą w łóżku lub w łazience, ale kobiety nigdzie nie było. Ani w domu, ani w najbliższej okolicy. Policja opublikowała nazwisko i zdjęcie zaginionej w mediach, ale nie przyniosło to żadnego rezultatu. Nikt nie widział 34-letniej przedszkolanki ani nie wiedział, co się z nią stało.
Praca nad rozwikłaniem zagadki zniknięcia w sumie czterech osób pochłonęła dużo sił i środków, a mimo to nie udało się ustalić losów zaginionych. Potem priorytetem stało się znalezienie sprawcy, który odciął głowę młodej dziewczynie i nadział ją na pal na środku targu, i w ten sposób jeszcze przed Wielkanocą wszystkie cztery śledztwa dotyczące zaginięcia zostały umorzone.
Godzinę temu Wisting wyjął z archiwum akta tamtych spraw.3
Zamknął drzwi gabinetu i zajął miejsce za biurkiem. Odsunął stosy dokumentów czekających na przejrzenie i wzdychając ciężko, położył na środku blatu akta dotyczące trzech zaginionych mężczyzn.
W ciągu ostatnich lat stale doświadczał tego, że ilość pracy rosła wprost proporcjonalnie do wciąż malejących zasobów ludzkich. Sprawy leżały całymi tygodniami lub były badane tylko powierzchownie, po czym je umarzano ku rozpaczy zarówno oficerów śledczych, jak i ofiar przestępstw. A przecież nie musiało tak być. Gdyby tylko mieli do dyspozycji więcej czasu. Gdyby tylko było ich więcej.
Prawdopodobnie zbliżali się do punktu, w którym łamanie prawa zacznie się opłacać. Przestępczość szerzyła się bardziej niż kiedykolwiek przedtem, a on nie dostrzegał żadnych możliwości skutecznego przeciwdziałania temu zjawisku. Wręcz przeciwnie: policja i sądy stawały się coraz bardziej bezbronne. Wymiar sprawiedliwości był coraz bliższy kapitulacji.
Sięgnął po kartkę papieru ze stosu na półce pod oknem. Nieco koślawymi literami po raz kolejny zapisał nazwiska zaginionych. Potem oparł się plecami o fotel i przez dłuższą chwilę przyglądał się krótkiej liście:
Torkel Lauritzen
Otto Saga
Sverre Lund
Za każdym z tych nazwisk krył się niepokój krewnych. Strach, rozpacz i cierpienie. Pustka. Zagadka – i jej rozwiązanie.
Dochodzenia w sprawie zaginięć zostały przeprowadzone. Przesłuchano rodziny i znajomych trzech zaginionych mężczyzn i ustalono, co robili w ciągu ostatnich dni przed zniknięciem. Sprawy ciągnęły się, a śledztwa nie przyniosły żadnych rezultatów. Wisting nie był za nie bezpośrednio odpowiedzialny, lecz obserwował podejmowane czynności z boku. Sam zajmował się wówczas sprawą „Nocnego mężczyzny”. Potem musiał wziąć kilka tygodni zaległego urlopu, a gdy wrócił do pracy, sprawy były już umorzone. Teraz musiał zapoznać się z obszernym materiałem dochodzeniowym i chociaż do końca dnia zostały dwie godziny, czuł się zmęczony na samą myśl o zadaniu, które na niego czekało.
Zaczął porządkować segregatory, gdy usłyszał pukanie do drzwi.
– Wejść! – zawołał.
Espen Mortensen wsunął do pokoju swoją pełną loków głowę.
– To ja lecę – powiedział.
Wisting uniósł brwi.
– Do zakładu medycyny sądowej – wyjaśnił technik. – Zawiozę im materiał porównawczy pobrany od członków rodzin, żebyśmy mogli zidentyfikować stopy.
Komisarz skinął głową z aprobatą. Nie zdążył się jeszcze zastanowić nad kolejnymi czynnościami śledczymi, ale odpowiedź na pytanie, czy odcięte stopy należą do dwóch z zaginionych mężczyzn, miała decydujące znaczenie.
– Jak ci się to udało? – spytał Mortensena, który zrobił kilka kroków w głąb pokoju.
– Profil DNA Sverrego Lunda mamy w bazie – wyjaśnił technik.
Wisting przyciągnął do siebie segregator leżący na samej górze i odszukał w nim kopię żółtego formularza ante mortem. Żona emerytowanego dyrektora dostarczyła jego szczoteczkę do zębów, dzięki czemu profil DNA został zabezpieczony na przyszłość i wprowadzony do rejestru zaginionych. Natomiast z osobami zaginionymi z domu opieki sprawa nie przedstawiała się już tak prosto. Zanim śledczy zrozumieli, że nie ma szans na szybkie rozwiązanie zagadki ich zniknięcia, pokoje mężczyzn zostały opróżnione z przedmiotów osobistego użytku, żeby zrobić miejsce nowym pacjentom, którzy czekali w kolejce. W rejestrze osób zaginionych znajdowały się szczegółowe informacje dotyczące ich wzrostu, wagi, koloru oczu, długości włosów, dane na temat ich uzębienia oraz ogólnego stanu zdrowia, natomiast brakowało profilu DNA. Żadna z posiadanych informacji nie wystarczyła do identyfikacji odciętych stóp.
– Właściwie poszło dość łatwo – ciągnął Mortensen. – Córka Ottona Sagi jest żoną syna Torkela Lauritzena. Godzinę temu byłem u nich w domu i przedstawiłem sytuację. Od obojga pobrałem próbkę śliny. – Technik był w drodze do drzwi. – Za dwa dni będziemy wiedzieć, do kogo należą stopy.
Wisting odprowadził go wzrokiem. Właśnie takie szczęśliwe zbiegi okoliczności jak ten, że dwóch z trzech zaginionych mężczyzn było ze sobą spokrewnionych, mogły pchnąć śledztwo do przodu. Co prawda ten fakt nie musiał mieć żadnego związku ze sprawą, ale takie przypadki automatycznie wzbudzały nieufność śledczych.
Komisarz przeniósł wzrok za okno. Gabinet wychodził na zachód i słońce wisiało wysoko nad horyzontem. Małe łodzie z postawionymi żaglami przemierzały fiord.
Podniósł się gwałtownie i nalał sobie kawy, po czym usiadł z powrotem za biurkiem i zaczął wgryzać się w zgromadzony materiał.
Na początku było mu trudno skupić się na pracy. Czuł, że powinien zadzwonić do Suzanne, ale ciągle odsuwał to w czasie. Nie był w stanie rozmawiać z nią o wizycie lekarskiej przez telefon.
Poznali się trochę ponad pół roku temu. Po tym, jak Ingrid zmarła nagle przed niespełna trzema laty, nie planował nowego związku, ale życie lubi zaskakiwać. Połączyła ich ponura sprawa dwóch brutalnych zabójstw. Bez pomocy Suzanne nie udałoby się jej rozwiązać.
Przez chwilę bawił się bezwiednie obrączką, którą wciąż nosił na palcu. Ogarnęło go poczucie winy, które pojawiało się natychmiast, gdy mieszał myśli o Suzanne ze wspomnieniami o Ingrid. Wyrzuty sumienia zalewały go jak zdradliwa fala.
Kawa w filiżance zaczęła stygnąć. Upił duży łyk i zmusił się do tego, by znowu być policjantem. Po kilku godzinach znał już akta sprawy. Czuł zmęczenie. Zapach potu spod pach sprawił, że stęchłe i wilgotne powietrze w pokoju stało się jeszcze bardziej nieświeże. Wniosek nasuwał się sam: przeprowadzone dochodzenie miało, delikatnie mówiąc, pewne braki. Wielu pracowników domu opieki, którzy odgrywali ogromną rolę w życiu dwóch zaginionych mężczyzn, w ogóle nie zostało przesłuchanych. Pozostałe czynności wykonano pobieżnie. W ogóle nie zadawano wnikliwych pytań. Nie stwierdzono nawet najmniejszych konfliktów między zaginionymi a ludźmi z ich najbliższego otoczenia. Żadnych zatargów. Żadnych wrogów ani ludzi im niechętnych. Nie ujawniono żadnych rodzinnych tajemnic.
Zgromadzony materiał był jak gładka tafla wody, ale Wisting wiedział, że gdzieś pod nią czai się ciemność. Zawsze tak było. Sztuka polegała na tym, by umieć dobrze szukać.
Nagle rozległo się pukanie. Inspektor Audun Vetti otworzył drzwi, nie czekając na odpowiedź.
– Krótkie wprowadzenie? – rzucił na dzień dobry i usiadł na krześle petenta.
Wisting przechylił się do przodu, oparł przedramiona o biurko i utkwił wzrok w oficerze. Był ubrany w świeżo wyprasowany mundur z gwiazdkami na naramiennikach, jakby chciał dać do zrozumienia, że to on sprawuje tutaj władzę.
Przypominał zarozumiały imbryk z baśni Andersena. Egocentryczny i arogancki, uważał się za lepszego od filiżanek i talerzyków z serwisu do herbaty, ponieważ posiadał ucho i dzióbek.
Audun Vetti nie potrafił grać zespołowo. Nie był otwarty na inne punkty widzenia ani propozycje i zręcznie unikał podejmowania trudnych decyzji. Miał niską samoświadomość, a jego jedyną motywację stanowiła chęć wybicia się. Wyjaśnienie sprawy nie miało dla niego żadnego znaczenia, chyba że mogło pomóc mu w karierze, a właśnie ubiegał się o posadę zastępcy komendanta okręgu. Potrzebował sprawy, która wzbudzi duże zainteresowanie mediów, i oczywiście liczył na jej szybki finał.
Wisting nie pamiętał dokładnie, jak kończy się historia imbryka do herbaty, ale wydawało mu się, że było tam coś o potłuczonych skorupach.
– Oto co wiemy – powiedział zmęczonym głosem. – Trzech starych mężczyzn zaginęło bez wieści dziewięć miesięcy temu. Nie ma po nich śladu. Dwóch z nich mieszkało w domu opieki w Stavern. Łączyły ich więzy rodzinne. – Zrobił pauzę i sięgnął po kopertę ze zdjęciami odciętych stóp. Rozłożył fotografie na blacie biurka i mówił dalej: – W tym tygodniu znaleźliśmy dwie stopy należące do dwóch różnych osób.
Vetti wziął do ręki jedno ze zdjęć i przyjrzał mu się, mrużąc oczy.
– Mamy sprawę o zabójstwo? – spytał.
Wisting rozejrzał się dookoła, jakby bał się, że ktoś może ich usłyszeć, po czym westchnął ciężko.
– Tak między nami: nie ma co do tego żadnych wątpliwości.4
Line jeszcze raz powiodła wzrokiem po obcym pomieszczeniu. Mała kuchnia była wyposażona tylko w najpotrzebniejsze sprzęty: szafki, blaty, kuchenkę i lodówkę. Dwa wysokie okna wychodziły na podwórze. Na półce z przyprawami kwitła bazylia, oregano i melisa cytrynowa, zasłaniając widok z okna.
Mężczyzna siedzący po drugiej stronie stołu piętnaście lat temu zabił człowieka. Nigdy by się tego nie domyśliła. Siedział odchylony do tyłu, z łagodnym wyrazem twarzy. Był czysty, ładnie ubrany i miał zadbane włosy. Zwróciła uwagę na jego myślące spojrzenie i spokojny, miarowy oddech. A jednak Line czuła się nieswojo i zastanawiała się, czy jej reportaż nie był pomyłką.
Pomysł był dobry. Miała przeprowadzić wywiad z sześcioma osobami skazanymi za zabójstwo, pięcioma mężczyznami i jedną kobietą, które łącznie odbyły karę prawie stu lat więzienia. Chciała, żeby opowiedzieli jej o latach spędzonych za kratami. O tym, jak to jest, kiedy czas wlecze się niemiłosiernie. Kiedy każdy dzień jest dniem straconym, skracającym resztę życia.
Chciała pokazać, jak wpłynęła na nich kara, czy stali się lepszymi, czy też przeciwnie – gorszymi ludźmi. Zamierzała zadać pytanie, czy kara więzienia jest celowa i zasadna. W czasach, gdy wzrost przestępczości wymagał większej liczby policjantów posiadających rozległe uprawnienia, a jednostkowe, wyjątkowo odrażające przestępstwa były opisywane szeroko w mediach, łatwo było domagać się zaostrzenia kar, widząc w tym skuteczny środek prewencyjny. Ludziom, którzy nigdy nie siedzieli w więzieniu, trudno było sobie wyobrazić, jak traumatycznym przeżyciem było wieloletnie pozbawienie wolności. Kara miała być surowa i dotkliwa, co zdaniem Line stanowiło swego rodzaju paradoks w społeczeństwie, którego podstawowa zasada brzmiała, że należy pomagać ludziom będącym w trudnej sytuacji życiowej, uśmierzać ich ból, łagodzić cierpienie.
Dzięki tym wywiadom Line chciała spróbować znaleźć odpowiedź na pytanie, czy surowe kary miały jakikolwiek sens. Pokazać, co stało się z ludźmi, którzy w więzieniu spędzili wiele lat. Chciała postawić hipotezę, że umiarkowany wymiar kary, rozważne stosowanie przymusu państwowego mogą przyczynić się do ukształtowania bardziej humanitarnego społeczeństwa.
Materiał miał się ukazać w magazynie weekendowym pod koniec lata. Line dostała osiem stron i dwa tygodnie na przeprowadzenie wywiadów. Liczba stron mogła wzrosnąć, wszystko zależało od tego, czy dostarczy dobre zdjęcia. Zamierzała pracować nad tą sprawą również w czasie wakacji, więc miała do dyspozycji w sumie pięć tygodni. Postawiła sobie ambitny cel: trafić z artykułem na pierwszą stronę.
Jej pierwszym rozmówcą był 41-letni Henning Mørk. Teczkę z materiałami na jego temat zostawiła w samochodzie. Składały się one głównie z wycinków prasowych z maja 1994 roku, gdy Mørk udusił trzynastoletniego chłopca z sąsiedztwa, Kristiana Storåsa. W większości artykułów mężczyzna był nazywany dzieciobójcą. Ohydna zbrodnia wstrząsnęła całym krajem.
Dwa dni przed popełnieniem morderstwa Henning Mørk skończył dwadzieścia sześć lat, tyle samo, ile teraz miała Line. Był krótko po ślubie i właśnie został zatrudniony w firmie produkującej lakier proszkowy. Jego żona była w ósmym miesiącu ciąży. Świat stał przed nim otworem.
Mimo to zaczął potajemnie romansować z ukochaną z dzieciństwa, która właśnie przeprowadziła się na tę samą ulicę. Z wycinków prasowych wynikało, że żona była na wizycie kontrolnej u ginekologa, gdy trzynastoletni sąsiad przyłapał Mørka z kochanką w ich małżeńskim łożu.
Line denerwowała się na myśl o spotkaniu z zabójcą, ale nie spodziewała się, że będzie aż tak nieprzyjemnie. Jego ciemne oczy przeszywały ją na wylot, w sposobie, w jaki marszczył brwi i patrzył na nią, było coś niepokojącego. Przerażał ją. Czuła, że jest niebezpieczny. Że czai się w nim coś ciemnego i nieobliczalnego.
Wrażenie, jakie na niej robił, mocno kontrastowało z tym, jak bardzo był chętny do współpracy i otwarty na jej pytania. Trzymał się tematu i udzielał wyczerpujących odpowiedzi. Opowiadał szczerze o życiu za kratami i o trudnym powrocie na łono społeczeństwa. O swoim obecnym samotnym życiu. I nie ukrywał, jak bardzo stał się zgorzkniały. Postanowiła spróbować pójść dalej. Przycisnąć go do muru.
– Jak z perspektywy czasu ocenia pan to, co pan zrobił? – spytała.
Wbił w nią wzrok, zaciskając prawą dłoń wokół szklanki, która stała przed nim na stole.
Line podniosła swoją szklankę i napiła się, jakby chciała złagodzić wydźwięk pytania.
– To był impuls, działanie pod wpływem chwili – odparł i odchrząknął. – Zrobiłem to, zanim zdążyłem pomyśleć. I za to pozbawili mnie piętnastu lat życia.
– Uważa pan, że kara była zbyt surowa?
Zbliżył szklankę do ust i napił się powoli, nie spuszczając z niej wzroku. Potem odstawił naczynie i odpowiedział:
– Nie powinienem w ogóle zostać skazany.
Line zawahała się.
– Co pan ma na myśli? Przecież przyznał się pan do zabójstwa?
– Zabiłem go – przytaknął. – Sędzia stwierdził, że źle zrobiłem, ale ja się z tym nie zgadzam.
Zapadła nieznośna cisza. Line zaczęła się wiercić na krześle.
– Nie rozumiem... – zaczęła. – Twierdzi pan, że postąpił słusznie...
Bała się, że nazwanie zbrodni, której się dopuścił, zabrzmi zbyt prowokacyjnie, więc nie dokończyła zdania.
– To, czy zabójstwo jest słuszne, czy nie, zależy od tego, jakie ma konsekwencje dla wszystkich zainteresowanych – wyjaśnił. – Jeśli łączne konsekwencje są dobre, zabójstwo jest moralnie usprawiedliwione. Jeśli są złe, zabójstwo jest czymś niewłaściwym.
Line zmarszczyła czoło. Nie kryła, że z trudem nadąża za jego tokiem myślenia.
– Niech pani sobie wyobrazi sytuację, w której może pani uratować dwie osoby, zabijając jedną. Czy zabójstwo byłoby wtedy czymś właściwym czy nie?
Musiała przyznać w duchu, że na to pytanie natury etycznej nie miała gotowej odpowiedzi.
– Ale przecież to nie był ten przypadek.... – zaoponowała.
– A co z uniknięciem niewyobrażalnych cierpień? – przerwał jej Mørk. – Czy nie byłoby słuszne zabicie jednej osoby, by oszczędzić długotrwałych tortur wielu innym? Czy suma konsekwencji nie usprawiedliwiałaby tego zabójstwa?
Nie odpowiedziała.
– Albo inna sytuacja: zdrowa osoba zostaje zamordowana po to, by jej organy mogły uratować życie innym ludziom, którzy potrzebują serca, wątroby i nerek. Niewykluczone, że takie zabójstwo przyczyniłoby się do stworzenia lepszego świata, z większą liczbą szczęśliwych istnień, niż świat, w którym ci, którzy czekają na przeszczep organów, muszą umrzeć. Czy odebranie życia jednej zdrowej osobie nie byłoby moralnie słuszne?
– Kristian Storås miał trzynaście lat – przypomniała mu Line. Czuła, że Mørk celowo ją prowokuje.
– I był postrachem dzielnicy – zripostował. – Inne dzieciaki bały się go. Dręczył je. Bił i okradał. Młodszych zmuszał do jedzenia dżdżownic i chrząszczy. Zakradał się do sąsiednich domów i kradł pieniądze, które leżały na wierzchu. Właśnie w ten sposób znalazł się u nas. Gdybym go nie powstrzymał, nie wiadomo, co by z niego wyrosło, ale zapowiadał się nieciekawie. Nawet rodzona matka spisała go na straty.
Henning Mørk mówił z coraz większym zapałem. Przechylił się do przodu, a w jego spojrzeniu było coś triumfującego, jakby był przekonany, że zabijając dziecko, uwolnił świat od okrutnego sadysty.
– Mimo to... – zaczęła Line
– Chwileczkę! – przerwał jej, unosząc dłoń. – Obliczenia nie są jeszcze gotowe. Dokładnie dziewięć miesięcy po tym, jak zostałem skazany, matka chłopaka urodziła córkę. Nowe dziecko jako rekompensata za syna, którego jej zabrałem. Gdyby nie ja, ta mała nigdy by się nie urodziła. Jak wygląda jej życie? Ma teraz czternaście lat. Niedawno brała udział w jednym z tych telewizyjnych talent show. Grała na instrumencie i śpiewała kompozycję własnego autorstwa. Możliwe, że ją pani widziała. Ładna i inteligentna. Ani ona, ani jej matka nie doświadczyłyby tego, gdyby jej brat nie został zamordowany.
Line nie wiedziała, jakie książki filozoficzne czytał w więzieniu mężczyzna, który przed nią siedział, ale jego pogląd na kwestie życia i śmierci był wyjątkowo nieciekawy. Skinęła głową, jakby na znak, że się z nim zgadza, i zaczęła zbierać swoje rzeczy.
– Jako dziennikarka powinna pani starać się zachować bezstronność – ciągnął Mørk. – Jeśli te wywiady mają się udać, powinna pani spróbować spojrzeć na to, co się stało, całkowicie obiektywnie, nie z perspektywy zabójcy, nie z perspektywy ofiary, ani też z czyjejkolwiek innej. Powinna pani potraktować interesy wszystkich osób jako równoważne i spojrzeć na sprawę z perspektywy wieczności.
Potrząsnęła głową, ale nie zabrała notesu ze stołu. Punkt widzenia Henninga Mørka mógł jej pomóc umieścić reportaż na pierwszej stronie. Dodać mu dramatyzmu.
– Zabił pan dziecko tylko po to, by ukryć własną niewierność. Nie rozumiem, jak może pan bronić tego, co pan zrobił – powiedziała spokojnym głosem.
– A rozumie pani, dlaczego przeciwnicy aborcji w USA twierdzą, że zabijanie lekarzy dokonujących aborcji jest słuszne? Dlaczego muzułmańscy myśliciele są przeciwni samobójstwom, a mimo to uważają, że ludzie powinni oddawać życie w świętej wojnie? W niektórych krajach wolno pomóc starym i chorym zakończyć życie, w innych idzie się za to do więzienia. Niektóre społeczeństwa dopuszczają, by głowa rodu zabijała członków rodziny, którzy złamali niepisany kodeks honorowy, inne to odrzucają. Niektórzy pozwalają na zabijanie i jedzenie zwierząt, inni praktykują wegetarianizm. Niektórzy dopuszczają zabijanie wrogów na wojnie, inni nie zgadzają się nawet na to.
Line pokiwała głową ze zrozumieniem. Ludzie nie stosują tych samych norm moralnych we wszystkich aspektach życia. Ale jej wyraz twarzy nie pozostawiał żadnych wątpliwości, co sądzi o powoływaniu się na podwójną moralność świata, by usprawiedliwiać własne błędne działania.
– A co z pani ojcem? – spytał nagle. – Co z komisarzem Williamem Wistingiem?
Wyprostowała się. Najwyraźniej nie ona jedna przeprowadziła research, przygotowując się do tego wywiadu.
– Co z nim? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.
– Czy on także nie jest zabójcą?
Słowa padły niespodziewanie i bardzo ją poruszyły. Nagłe uczucie odrazy sprawiło, że zrobiło jej się niedobrze. Wstała, by pokazać, że spotkanie dobiegło końca.
Siedem lat temu sprawa o zabójstwo, nad którą pracował ojciec, zakończyła się strzelaniną. Ojciec stanął twarzą w twarz z człowiekiem, który w bestialski sposób torturował, a następnie pozbawił życia emeryta. Doszło do wzięcia zakładnika i wtedy ojciec zastrzelił sprawcę. Śledztwo przeprowadzone przez SEFO^() uniewinniło Wistinga.
Zawsze czuła, że może porozmawiać z ojcem na każdy temat, ale ta sprawa jakoś nigdy nie wypłynęła w rozmowie. Nigdy o niej nie wspominali. Line wątpiła, czy ojciec z kimkolwiek rozmawiał o tamtym zdarzeniu. Nawet z matką.
Mørk zaśmiał jej się prosto w twarz.
– Widać życie nie jest aż taką świętością, skoro zabójstwo w obronie własnej uchodzi płazem.
------------------------------------------------------------------------
^() SEFO (De saerskilte etterforskningsorganene, od 1 stycznia 2005 roku Spesialenheten for politisaker) – specjalna jednostka, której zadaniem jest prowadzenie śledztwa w przypadkach, gdy funkcjonariusze organów ścigania są oskarżeni o popełnienie czynu karalnego w związku ze służbą, np. o nadużycie stanowiska służbowego. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).5
– Co powiedział lekarz?
Żuł powoli, jakby chciał zyskać na czasie.
Suzanne nakryła do stołu na dworze. Wiązy otaczające taras poruszały się ledwo dostrzegalnie na lekkim popołudniowym wietrze. Dalekie odgłosy miasta przybierały na sile.
– Hm? – spytała, gdy nie odpowiadał.
Ostatnio czuł się ospały, zmęczony i pozbawiony energii. Miewał zmienne nastroje i byle co wyprowadzało go z równowagi. Miał problemy z koncentracją, stracił zainteresowanie pracą i nie przejawiał żadnej inicjatywy, nie chciało mu się nawet iść po poradę do lekarza. To Suzanne umówiła go w końcu na wizytę.
– Klimakterium – odpowiedział krótko i nałożył sobie dokładkę sałatki z makaronem i szynką.
Suzanne otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
– Klimakterium? – powtórzyła i zaśmiała się.
– Lekarz nie był pewny, ale uznał, że to może być to. Mężczyźni też przez to przechodzą. Z wiekiem coraz bardziej spada poziom testosteronu.
Nadziała na widelec kawałek pomidora i mrugnęła do Wistinga.
– Jakoś tego nie zauważyłam – skomentowała i uniosła widelec do ust.
Odwzajemnił uśmiech.
– W każdym razie to nie jest cukrzyca.
– Dostałeś coś na to?
– Za kilka dni przyjdą wyniki morfologii. Za dwa tygodnie mam się zgłosić na badanie kontrolne, ale podobno można kupić jakieś suplementy hormonalne.
– Popytam w sklepie ze zdrową żywnością – zaproponowała. – Na pewno mają tam coś takiego.
Wzruszył ramionami.
– Jutro przyjeżdża Line – powiedział, głównie po to, by zmienić temat. – Po pracy pojadę do siebie.
– Wspaniale. Na długo przyjeżdża?
– Nie wiem. Od przyszłego tygodnia ma urlop, ale pracuje nad jakąś serią wywiadów dla „VG”. Między innymi ma się spotkać z mężczyzną, który mieszka w Helgeroa, więc chyba spędzi tu kilka dni. A w czwartek Tommy wraca z rejsu.
– Może któregoś wieczoru moglibyśmy wybrać się wszyscy razem do restauracji?
Wisting sięgnął po pieczywo czosnkowe.
– Sam nie wiem – odparł, dzieląc je na pół. – Obawiam się, że będę bardzo zajęty.
– Nowa sprawa?
Skinął głową.
– Znaleźliśmy jeszcze jedną stopę.
Spojrzała na niego pytającym wzrokiem.
– Innego człowieka – dodał, odchylając się na krześle. – Jutro rano muszę zmontować ekipę. Ekipę do spraw zabójstw.6
Zebrali się wokół stołu konferencyjnego: komisarze Nils Hammer i Torunn Borg oraz technik kryminalistyki Espen Mortensen. Zjawił się również inspektor Audun Vetti i szef komendy Eskild Anvik. W sumie było ich jednak niewielu i większość krzeseł pozostała pusta.
Śledczy zaczęli przeglądać swoje dokumenty. W powietrzu czuć było niepokój i napięcie podobne do tego, jakiego doznajemy na widok zbliżającej się, gwałtownej burzy.
Vetti siedział przy stole nad rozłożoną lokalną gazetą. Znalezieniu kolejnej części ciała poświęcono zaledwie dwie szpalty na piątej stronie pisma. Artykuł ilustrowało zdjęcie plaży i archiwalna fotografia inspektora. Wisting domyślał się, że po zakończeniu narady Vetti wytnie ten fragment i schowa do szuflady biurka w swoim gabinecie.
Informacji, że chodzi o stopy należące do dwóch różnych osób, nie ujawniono. Ze sposobu, w jaki dziennikarz opisywał znalezisko i akcję poszukiwawczą, wynikało, że nikt z redakcji nie podejrzewał, że może chodzić o czyn przestępczy. Łączono to ze sprawą ubiegłorocznych zaginięć. Inspektor wyraził nadzieję, że badania genetyczne w ciągu paru dni potwierdzą tę teorię.
Przynajmniej raz Vetti trzymał się wcześniejszych ustaleń, pomyślał Wisting. Powodem spotkania była wymiana informacji. Wszyscy, którzy mieli pracować dalej nad tą sprawą, musieli wiedzieć, na czym stoją. Trzeba było uzgodnić plan działania.
Wisting przywitał zebranych, ściągając na siebie spojrzenia kolegów.
– Dzieje się tutaj coś, czego konsekwencji nie jesteśmy teraz w stanie przewidzieć – zaczął. – Chwilowo za punkt wyjścia musimy przyjąć to, że stopy pochodzą od którejś z zaginionych osób. Dalsze dochodzenie należy prowadzić, zakładając najgorszy możliwy scenariusz.
Policjanci pokiwali głowami. Najgorszy możliwy scenariusz oznaczał, że wszczęte śledztwo będzie dotyczyło zabójstwa.
– W ciągu najbliższych dni najważniejsze będą trzy rzeczy – ciągnął Wisting. – Identyfikacja ofiar, znalezienie reszty ciał i ustalenie przyczyny zgonu.
– Kiedy możemy poznać tożsamość ofiar? – spytał komendant.
Komisarz przekierował pytanie do Mortensena.
– Próbki zostały przekazane do zakładu medycyny sądowej wczoraj po południu – wyjaśnił technik. Przesunął kopię wniosku w stronę Wistinga i wytłumaczył pozostałym, w jaki sposób zdobył materiał porównawczy od krewnych zaginionych. – Odpowiedź otrzymamy jutro w porze lunchu, a pod koniec dnia patolog prześle nam tymczasowy protokół z sekcji.
Promień słońca wdarł się przez żaluzje i oślepił Wistinga. Komisarz wstał, podszedł do okna i przekręcił żaluzje.
– Co robimy, żeby znaleźć resztę ciał? – spytał komendant, gdy Wisting wrócił na swoje miejsce.
– Przeszukujemy plażę – odpowiedziała Borg. – Umówiłam się również z ekspertem z Instytutu Meteorologii. – Zajrzała do notatek. – Z niejakim Ebbem Slettakerem, który jest specjalistą do spraw obiektów unoszących się w wodzie.
– Są specjaliści od takich rzeczy? – zdziwił się Hammer.
– Wyznaczają prawdopodobny kierunek rozprzestrzeniania się plam oleju, przemieszczania się tratw ratunkowych, ładunku statków czy ludzi, którzy wypadli za burtę. Slettaker przebywa na urlopie w Kragerø, ale jak tylko usłyszał, czego dotyczy sprawa, postanowił przyjechać.
– Kiedy tu będzie? – spytał Wisting.
– Jestem z nim umówiona na dwunastą.
Komisarz skinął głową i zanotował godzinę, po czym przerzucił jedną kartkę do tyłu.
– Przejrzałem sprawy zaginięć trzech mężczyzn – powiedział. – We wszystkich przypadkach przyjęto wstępnie, że chodzi o starych ludzi, którzy oddalili się od miejsca zamieszkania i padli ofiarą nieszczęśliwego wypadku. Musimy jeszcze raz przesłuchać rodziny tych mężczyzn i możliwie najdokładniej odtworzyć ich ostatnie dni przed zaginięciem. Potrzebujemy również szczegółowej listy krewnych i znajomych zaginionych.
Borg przytaknęła i zapisała coś w notesie. To było zadanie wymagające systematyczności i zdolności analitycznych – w sam raz dla niej.
– Co ze śladami elektronicznymi?
– Żaden z zaginionych nie miał telefonu komórkowego – wyjaśniła Borg – a dane z sieci stacjonarnej nie zostały jeszcze pobrane od operatorów.
– Ściśle rzecz biorąc, powinniśmy podać mediom fakty – stwierdził Vetti, wodząc dłonią po leżącej przed nim gazecie. – Potrzebujemy informacji od opinii publicznej.
– Pozwólmy sobie najpierw na chwilę oddechu – zaproponował Wisting i wziął do ręki filiżankę z kawą. – Stopy prawdopodobnie pływały w morzu od miesięcy. Wstrzymajmy się jeszcze jeden dzień, żeby móc wyrobić sobie lepszy pogląd na sprawę.
Z wyrazu twarzy Vettiego można było wyczytać, że nie zgadza się z komisarzem.
– Powinniśmy ujawnić fakty przed wieczornymi wiadomościami – upierał się. – A ty powinieneś sporządzić notatkę, o jakie informacje prosimy ewentualnych świadków.
– Właśnie tego jeszcze nie wiemy – odparł Wisting i gwałtownym ruchem odstawił filiżankę na stół. Zdawał sobie sprawę z tego, że w jego głosie słychać irytację. – Zobaczmy, co przyniesie dzień – dodał dyplomatycznie i przełożył stronę w notesie. – Jest jedno nazwisko, na które zwróciłem uwagę, przeglądając akta. Camilla Thaulow, pielęgniarka zatrudniona w domu opieki. Według zeznań wielu świadków miała dobry kontakt z pensjonariuszami, a wciąż nie została przesłuchana w związku z zaginięciem dwóch podopiecznych.
– Mam się tym zająć? – zaofiarowała się Borg.
Wisting potrząsnął głową.
– Sam z nią porozmawiam.
Komendant sięgnął po zdjęcie Ottona Sagi, które wystawało spomiędzy papierów komisarza.
– Starzy ludzie – westchnął. – Kto zabija starych ludzi?
Nikt nie potrafił na to pytanie odpowiedzieć. Wisting zatrzymał wzrok na mężczyźnie z fotografii. Miał gęste siwe włosy i ciemne, niemal czarne oczy, które uwydatniały jeszcze mocno zarysowane brwi. Skóra twarzy była również ciemna, poorana głębokimi zmarszczkami i bruzdami. Miał za sobą długie życie. Życie, które mogło pomieścić wiele tajemnic.
Ciąg dalszy w wersji pełnej