- W empik go
Szybki i łatwy. Niegrzeczna kolekcja. Tom 2 - ebook
Szybki i łatwy. Niegrzeczna kolekcja. Tom 2 - ebook
Szalone namiętności, kolejne rozczarowania i miłość, która zjawia się bez zapowiedzi!
Beata od dawna czuje się samotna. Pociągający doktor Kopytko, dla którego pracuje, może być kimś więcej jedynie w marzeniach, trzeba zatem szukać innego obiektu pożądania. A może od razu sprawdzić kilku? Szybkie randki początkowo wydają się Beacie szalonym pomysłem, jednak okazują się niezrównanym sposobem na zawieranie niezobowiązujących znajomości. Kobieta prędko daje się wciągnąć w poszukiwanie kolejnych przygód.
Czy do stolika Beaty przysiądzie się ktoś, kto okaże się kimś więcej? Pan Pewny Siebie Bankowiec? Pan Sebastian Bez Passata? Pan Profesor Dżentelmen? A może Pan Przystojny Szatyn? Czy szybki i łatwy sposób na poznawanie facetów to na pewno droga do sukcesu?
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67137-46-1 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Szybkie randki? Oszalałaś? – Patrzę na siostrę ponad oprawkami okularów, ale ona tylko wzrusza ramionami. – Nie jestem desperatką.
– Dlaczego uważasz, że osoby korzystające z tych spotkań to desperaci? – pyta Gracja, zakładając ręce na piersi. Bojowa postawa. Wiem, co to oznacza. Będzie się kłócić, aż skapituluję. Cholerna młodsza siostrzyczka.
– Mogę iść na imprezę, żeby kogoś poznać. Mogłabym też skorzystać z jakiegoś portalu randkowego. Nie muszę się zapisywać na _speed dating_.
– Czego się boisz?
– Co?
– Pytałam, czego się boisz. Dlaczego nie chcesz tam iść?
– Bo myślę, że będą tam same pasztety, które nie potrafią sobie znaleźć kogoś sensownego w standardowy sposób.
– A nie sądzisz, że to jest dużo lepsze niż portal randkowy? Siadasz na wprost gościa i od razu widzisz, z kim masz do czynienia. Wiesz, jak to jest w necie. Facet może ci miesiącami nawijać makaron na uszy, wysyłać fotki jakiegoś modela, a potem w realu okazuje się, że ma żonę, chujową pracę i wygląda tak, że nie tknęłabyś go kijem.
Wzdycham z frustracji. Gówniara ma rację. Kiedyś pisałam przez pół roku z takim jednym. Reklamował się jako niewyżyty buchaj z wielką pałą. Podobno pracował na uniwersytecie. Wyobrażałam sobie seksownego profesorka, który bierze mnie na swoim biurku w kantorku. Kiedy umówiłam się z nim na kawę, myślałam, że go zabiję. Tak mnie wkurwił. Facet był ode mnie starszy o dwadzieścia lat, wielki to miał brzuch, a pały nie miałam ochoty nawet oglądać, żeby ocenić prawdziwość zdjęć, które mi wysyłał. Pracował na uniwersytecie, owszem, jako stróż. To była moja ostatnia znajomość zawarta w sieci.
– Dobra. Ale pójdę raz i ty za to zapłacisz. – Celuję w nią długopisem, który trzymam w ręce. Pracuję w rejestracji, więc długopis to jeden z moich atrybutów.
Na twarzy Gracji pojawia się szeroki uśmiech. Wykonuje jakiś falujący ruch ramion, który w świecie mojej siostry jest równoznaczny z radością z wygranej, a potem odwraca się, posyła mi buziaka i wychodzi.
– Pani Beatko – zwraca się do mnie doktor Kopytko. Doktor Kamil seksowne-i-jędrne-pośladki Kopytko, w którego gabinecie zajmuję się rejestracją pacjentek, przekładaniem papierków, wykonywaniem i odbieraniem telefonów, zamawianiem tego, co się skończyło, i gapieniem się na brzoskwiniowy tyłeczek mojego pracodawcy. Dlaczego „brzoskwiniowy”? A widzieliście kiedyś soczystą brzoskwinię z tym kuszącym rowkiem? No właśnie. – Mogłaby pani podejść do sklepu na dole? Skończyło mi się mleko do kawy. Byłbym wdzięczny. – Posyła mi uśmiech, który na pewno stosuje nielegalnie, bo działa jak najlepsze narkotyki. Nie żebym wiedziała cokolwiek o narkotykach, poza tym, że są nielegalne, ale tak wyobrażam sobie odlot.
– Oczywiście, panie doktorze. Już idę. – Nie potrzebuje pan, żebym przy okazji possała panu fiuta i podrapała jajeczka? – Mleko bez laktozy, prawda?
– Zgadza się. – I znów ten uśmiech. Zaraz przedawkuję. – Jest pani najlepsza.
Wskazuje na mnie dłonią, na której palcu błyszczy obrączka ślubna, a następnie znika w swoim gabinecie, żeby przygotować się do eksplorowania wagin szczęśliwych kobiet, które dziś będą przez niego dotykane. Moja pochwa wyje z bólu. Kurwa. Pójdę na te szybkie randki i znajdę sobie jakiegoś porządnego faceta do łóżka. Bo na miłość życia to się tam raczej nie natknę.
W co mam się ubrać? Przerzucam ciuchy w szafie, ale nie mam pojęcia, co się nosi na takich szybkich randkach. Nie chcę wyglądać, jakbym przyszła tam po seks, chociaż, nie ukrywajmy, to mój główny cel. Samotny, wykąpany i w miarę przystojny mężczyzna, który zaspokoi mój popęd, jest wart wydania kilkudziesięciu złotych i wyjścia z domu w tę cholerną ulewę. Deszcz nie daje za wygraną. Wiem, że to wiosna i tak ma być, ale dlaczego akurat dzisiaj?
Przez cały tydzień zastanawiałam się, czy dobrze robię, decydując się na to spotkanie. Teraz nie ma już odwrotu, bo jeśli tam nie pójdę, Gracja będzie jak wrzód na dupie, a ja nie mam ochoty wysłuchiwać jej zrzędzenia. Zakładam granatową sukienkę bez dekoltu po pępek, wysokie obcasy i ruszam pod wskazany adres. Mam tylko nadzieję, że nie zobaczy mnie tam nikt znajomy. Szybkie randki. Nie wierzę. Równie dobrze mogłabym wynająć swatkę.
Kiedy docieram na miejsce, jestem trochę zdenerwowana. Rzecz dzieje się w całkiem przyjemnej knajpie. Sala jest wynajęta tylko na szybkie randki, więc nie ma tłumu gapiów. Koleś, który to wszystko prowadzi, wita mnie uprzejmie i podaje plakietkę z imieniem oraz formularz, na którym znajduje się lista męskich imion. Od razu rzucam na nie okiem i wydaje mi się, że niektórych poniosło podczas rejestracji. Kazimierz? Serio? Też mogłam coś wymyślić, zamiast przyznawać się, jak naprawdę się nazywam.
Siadam wśród dziewczyn, które też czekają na rozpoczęcie spotkania. Przyszło dopiero kilka, więc przedstawiamy się sobie i prowadzimy luźną pogawędkę o tej całej inicjatywie. Już mam zapytać, jaką wymówkę przygotowały, gdyby chciały wyjść, bo czeka je tu porażka, kiedy jedna z nich mówi przejętym głosem:
– Tam za ścianą może być ojciec moich dzieci. Czy to nie ekscytujące?
Udaję, że się zakrztusiłam, bo jej entuzjazm sprawia, iż jeszcze bardziej mam ochotę stąd uciec. W tej chwili odzywa się prowadzący:
– Drogie panie, proszę usiąść przy stolikach. Zaraz zaczynamy.
Zajmuję miejsce przy stoliku z numerem siedem. Może to będzie szczęśliwa siódemka? Sala powoli się zapełnia. Do każdego stolika dosiada się jakiś mężczyzna. Na wprost mnie pojawia się szczupły facet mojego wzrostu. Grupa wiekowa, do której zapisała mnie Gracja, obejmuje osoby mające od dwudziestu siedmiu do trzydziestu trzech lat. Koleś siedzący przy moim stoliku wygląda na jakieś trzydzieści. Na jego plakietce widnieje imię „Kazimierz”. A więc to ten żartowniś. Uśmiecham się do niego i od razu przerzucam uwagę na prowadzącego, który podaje instrukcję.
– Witam na szybkich randkach. Przedstawię zasady spotkania. Przy wejściu dostaliście formularze z listą osób, z którymi będziecie dziś rozmawiać. Każda rozmowa potrwa pięć minut. Na dźwięk dzwonka panowie przesiadają się do stolika oznaczonego kolejnym numerem. – Mężczyzna prezentuje dźwięk dzwonka i pokazuje trasę, którą mają podążać rozmówcy. – Jeśli ktoś przypadł wam do gustu i chcecie dostać jego numer telefonu, postawcie znak plus przy imieniu. Jeżeli nie macie ochoty wymienić się danymi kontaktowymi, postawcie minus. Po spotkaniu każde z was otrzyma e-mail z numerami osób, które zaznaczyły was na swoich listach i którym wy też daliście plusy. Podpiszcie, proszę, formularze, zanim mi je oddacie. Wszystko jasne?
Kiwamy głowami, że jasne, a wtedy on daje znak, że zaczynamy. Mój pierwszy rozmówca posyła mi szybki uśmiech i przystępuje do przesłuchania:
– Cześć. Jestem Kazimierz.
– Beata.
– Gdzie pracujesz?
– Jestem rejestratorką w prywatnym gabinecie lekarskim.
– Ciekawe.
Po chuju.
– A ty gdzie pracujesz, Kazik?
– Kazimierz.
– Proszę?
– Nie „Kazik”, tylko „Kazimierz”.
Czyli nie żartował z tym imieniem.
– Okej. To gdzie pracujesz?
Przez kolejne cztery i pół minuty słucham wywodu na temat kariery Kazimierza. Świetny wynik matury, studia ekonomiczne, posada w banku, kredyt na mieszkanie, zagraniczne szkolenia i planowany awans. Potakuję, a kiedy oddala się od mojego stolika, natychmiast stawiam minus przy jego imieniu.
– Hej. Jak masz na imię? – pyta sympatycznie wyglądający chłopak, lądując na wprost mnie z szerokim uśmiechem.
– Beata. A ty?
– Sebastian. I od razu chcę zaznaczyć, że nie mam passata, a już na pewno nie diesla.
Z poczuciem ulgi stwierdzam, że ten to chociaż ma poczucie humoru, ale wtedy on kontynuuje swoją wypowiedź:
– Diesel? No weź. Uważam, że najlepsze są silniki benzynowe. A ty czym jeździsz?
Przynajmniej zadaje jakieś pytania. Kazimierz tylko mówił o sobie.
– Niczym – odpowiadam. – Pracuję w centrum. Mam dobry dojazd tramwajem.
– Jakbyś chciała kupić coś do miasta, to polecam…
Dowiaduję się, jakimi modelami aut najlepiej poruszać się w korkach, w których samochodach szybko rdzewieją progi, a czego lepiej nie kupować, bo części są drogie. Kiedy zaczyna mi tłumaczyć zasady ekonomicznej jazdy, odzywa się dzwonek. Wybawienie.
– Fajna jesteś – mówi Sebastian, wstając, i rusza dalej.
Uśmiecham się i stawiam obok jego imienia dwa minusy. Wtedy przypominam sobie, że dwa minusy dają plus, więc dla pewności stawiam jeszcze trzeci.
Kolejne rozmowy są dość neutralne. Panowie są mili, chcą się czegoś o mnie dowiedzieć i nie mają na palcach śladów po obrączkach, które zdjęli przed przyjściem tutaj. Stawiam trzy plusy, bo rozmowy były całkiem normalne i chętnie pogadałabym jeszcze chwilę. Wtedy obok mnie siada wysoki chłopak z modną fryzurą i kolczykiem w uchu. Na jego plakietce napisane jest „Brajan”.
– Hejka – rzuca i wpatruje się we mnie.
– Cześć. Dlaczego nie podałeś prawdziwego imienia? – wypalam.
– Podałem. – Marszczy brwi. Robię wielkie oczy.
Przez pięć minut burczy coś o swoim zainteresowaniu piłką plażową i wyznaje, że chciałby wystąpić w reality show. Jest śmiertelnie poważny. I śmiertelnie obrażony za akcję z „Brajanem”. Przygryzam wargę, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Zanim wstaje, posyła mi pogardliwe spojrzenie. Dzwonek ratuje mnie z tej krępującej sytuacji.
– Zdradzisz mi powód swojego rozbawienia? – pyta postawny brunet, który właśnie podszedł do mojego stolika. – Można? – Wskazuje ruchem głowy krzesło.
– Oczywiście. Co to za pytanie? – Zapraszam go gestem dłoni, żeby usiadł.
– Powiem ci, jeśli ty mi powiesz, dlaczego się śmiałaś.
– Okej. Gość, który był tu przed tobą, chyba się na mnie obraził, bo niechcący wyśmiałam jego imię.
– A jak ma na imię?
– Brajan.
Parska krótkim śmiechem i mówi:
– O cholera. A ja myślałem, że moje jest kiepskie.
Spoglądam na plakietkę. Dorian.
– Też nieźle – oznajmiam z uśmiechem.
– Mama pojechała po bandzie. Chociaż nie wiem, co gorsze. Tata chciał, żebym nazywał się Alfons. Twierdził, że byłoby zabawnie.
Śmieję się, aż lecą mi łzy. W końcu hamuję wybuch wesołości i oznajmiam:
– Nie martw się. Mój tata chciał, żebym nazywała się Beatrycze, ale mama wynegocjowała to. – Wskazuję na swoją plakietkę.
– Wymyśliłaś to teraz, żebym poczuł się lepiej?
Mruży oczy i patrzy na mnie z rozbawieniem.
– No – potwierdzam, krzywiąc się.
– Miło mi cię poznać, Beato – mówi, podając mi dłoń. Ściskam ją.
– Teraz ty powiedz, dlaczego zapytałeś, czy możesz się przysiąść.
– Bo jestem dżentelmenem. – Udaje oburzonego.
– A tak na serio?
Wzdycha, ale cały czas się uśmiecha.
– Wiedziałem, że każdy przychodzi tutaj w innym celu. Jedni szukają miłości, inni przygodnego seksu lub nowych znajomych, jeszcze innym po prostu nudzi się w domu. Nie sądziłem jednak, że oczekiwania niektórych są bardzo sprecyzowane. Dziewczyna przy stoliku pod oknem oznajmiła mi, że mogę poświęcić pięć minut na pójście po coś do baru, bo ona nie będzie ze mną rozmawiać.
– Co? Dlaczego? – Jestem w szoku.
– Jej ideałem jest blondyn. A ja niestety urodziłem się brunetem.
– Żartujesz? – Kręci głową. – I co zrobiłeś?
– Poprosiłem, żeby opowiedziała mi o swoim ideale, i pięć minut zleciało.
Sprytne.
– Ja słuchałam wykładów na temat kariery bankiera, silników benzynowych i świetlanej przyszłości, jaką może zapewnić udział w reality show.
– Reality show?
– Brajan.
– Okej. A ty po co tutaj jesteś?
Na dobrą sprawę mogę spędzić z nim tylko pięć minut swojego życia i więcej go nie spotkać, więc postanawiam powiedzieć prawdę.
– Tak naprawdę to nie wiem. Siostra mnie zapisała. Twierdzi, że jestem samotna. Ale ja nie spodziewam się znaleźć tutaj niczego głębszego. Nastawiam się raczej na flirt i dobry seks, jeśli mam być szczera. A ty?
– Flirt i seks, nie zawsze dobry, mogę mieć na imprezie w weekend. Tutaj chyba liczę na coś więcej.
– Gdybyś tylko był blondynem, może znalazłbyś to przy stoliku pod oknem.
Śmieje się. Wiem, że mnie nie zaznaczy, bo szukamy czegoś zupełnie innego, ale miło się z nim rozmawia.
– Czym się zajmujesz? – pyta.
– Pracuję w rejestracji. To prywatny gabinet lekarski.
– Co to za lekarz?
– Ginekolog.
– Możesz korzystać z usług gratis jako pracownik firmy?
– Nie zniosłabym tego. Pan doktor jest bardzo gorący, więc pewnie doszłabym podczas cytologii. – Przewracam oczami, czym jeszcze bardziej go rozbawiam.
– Może zaproponuj mu zabawę w doktora i nie będziesz musiała szukać okazji tutaj?
– Niestety, jest żonaty. Szybkie randki to moja szansa na pozbycie się brudnych myśli o pracodawcy. – Zagryzam wargę. – Myślisz, że to molestowanie seksualne?
– Póki on o tym nie wie, to chyba nie.
– To dobrze. Gdzie ty pracujesz?
– Na uniwersytecie. – O nie! Tylko nie to. – Dlaczego się krzywisz?
– Przepraszam. Mam złe wspomnienia. Kiedyś randkowałam w sieci z gościem, który pracował na uniwersytecie. Zapomniał tylko dodać, że jest tam stróżem i ma czterdzieści siedem lat.
– O kurwa. – Zamyka oczy. – Przepraszam za mój język.
– Nie szkodzi. Nie jestem zakonnicą. – Uśmiecham się do niego.
– Ten facet. Opowiedz mi o nim.
Streszczam historię swojej porażki na portalu randkowym i wtedy rozlega się dzwonek. Szkoda, bo jeszcze bym pogadała, ale nie stawiam plusa obok imienia Doriana, bo wiem, że nie szuka tutaj dobrego seksu. Mam za to nadzieję, że ja taki znajdę. Moja nadzieja rośnie, kiedy do stolika przysiada się przystojny szatyn. Rozmowa się klei, a jego spojrzenie mówi mi, że dostałam plus.
Nie pamiętam, kiedy byłam tak podekscytowana. Właśnie dostałam e-mail z wynikami. Nie spodziewałam się, że te szybkie randki wywołają u mnie przyśpieszenie pulsu i ożywienie waginy. To ostatnie po raz pierwszy od dawna nie jest spowodowane widokiem brzoskwiniowego tyłeczka doktora Kopytki. Liczę, kiedy ostatnio byłam na randce, ale moje obliczenia sugerują, że pewien narząd powinien mi już zarosnąć. Nic dziwnego, że tak się jaram perspektywą spotkania z jakimś samcem.
– No to zobaczmy, co z tego wyszło – mówię sama do siebie, otwierając wiadomość.
Dostałam trzy numery telefonów. Sama nie zadzwonię, bo przecież jestem damą i chcę, żeby to facet o mnie zabiegał. Nawet jeśli ma mnie tylko sromotnie wymłócić. No co? Damy też mają swoje niegrzeczne potrzeby. Mogą się zapierać, że to nieprawda, ale natury nie oszukają. Każda dama miewa chwile, kiedy włada nią chuć.
Przeglądam treść wiadomości i przypominam sobie twarze mężczyzn, z którymi rozmawiałam. Jacek. Mój faworyt. Czuję pobudzenie między nogami, kiedy przypominam sobie jego gorące spojrzenie. O tak. On się nadaje.
Po południu dostaję pierwszą wiadomość od jednego z moich wybranków. Oświadcza mi, że byłam tylko jego opcją awaryjną, bo swoje serce oddał dziewczynie przy stoliku numer trzy, a na szczęście dostał jej numer. Oddał serce w pięć minut? Za cholerę nie pamiętam, co to za panna, ale życzę jej powodzenia z panem lubię-mieć-opcję-awaryjną. Nie odpisuję na wiadomość. Bo i po co?
Wieczorem docieram do domu obładowana zakupami. Nie żebym zarabiała kokosy i obławiała się w ekskluzywnych butikach. Zarabiam przeciętnie, ale wystarczająco, a zakupy to głównie zawartość kuchennych szafek i lodówki. Rozpakowuję zapas makaronu, kiedy po moich plecach przesuwa się kawał futra. To mój kot. Salceson. Wyczuł, że pańcia kupiła pasztetową. Mój łowca. Wydzielam mu kawałek pasztetówki i patrzę, jak znaczy nim szlak, turlając go przy każdym liźnięciu. Po dwóch minutach Salceson unicestwia swoją ofiarę. Urodzony morderca.
Wycieram pasztetowe ślady z płytek, podgrzewam sobie wczorajszy rosół i siadam do stołu. Za pół godziny przyjdzie Weronika. Kim jest? Nastolatką, która przynosiła ze szkoły same jedynki, więc rodzice postanowili poszukać korepetytora. Tak się składa, że rodzice Weroniki to starzy znajomi mojej siostry, więc dla dobra ogółu zgodziłam się pomóc młodej. Później zgłosiły się jeszcze jej trzy koleżanki, podnosząc mój nielegalny dochód. W końcu na coś mi się przydało pięć lat studiowania francuskiego. I nie chodzi tu o oral.
– Jak poszedł ostatni sprawdzian? – pytam, kiedy Weronika sadowi się przy moim kuchennym stole.
– Cztery minus – oznajmia, z dumą szczerząc zęby w uśmiechu. Pamiętam dzień, kiedy prawie popłakała się z radości, bo dostała tróję.
– Gratuluję. Pokaż, co ostatnio robiliście.
Przez kolejną godzinę tłumaczę jej ostatnie dwie lekcje. Ćwiczymy wymowę, wypija mi resztki orzechowego cappuccino i obiecuje, że już nie dostanie żadnej jedynki z francuskiego. Mam nadzieję, bo w przeciwnym razie zwątpię w swój talent pedagogiczny. Kiedy zamykam za nią drzwi, dostaję wiadomość.
Jacek: Hej. Z tej strony Jacek. Poznaliśmy się wczoraj na szybkich randkach. Masz ochotę spotkać się jutro i gdzieś wyjść?
Beata: Bardzo chętnie. Kończę o 18.
Jacek: Może w tej knajpie, gdzie wczoraj? 20?
Beata: Będę. Do zobaczenia.
No to mam pierwszą randkę. Może jednak Gracja miała rację? To chyba dobry sposób na nowe znajomości. Oby tylko Jacek okazał się gorącym ogierem.