Ta druga - ebook
Dwie identyczne kobiety, dwa różne światy.
Kiedy Alicja dowiaduje się, że zaginęła jej siostra bliźniaczka, z którą nie miała kontaktu od dziesięciu lat, postanawia za wszelką cenę ją odnaleźć. Podejrzewa, że siostra kolejny raz wciągnęła ją w swoją grę. Szybko okazuje się, że nic nie jest takie, jakim się wydaje, a ślady wskazują Alicji drogę do prawdy o niej samej.
Sprawę zaginionej Poli prowadzi podkomisarz Mariusz Rudzki, który próbuje chronić młodszego brata, uporać się z problemami osobistymi i jednocześnie odnaleźć zaginioną.
Kim była Pola? Jakie sekrety skrywa Alicja? Czy prawda okaże się wyzwoleniem? I czy zawsze rodzina jest opoką?
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Kryminał |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8425-861-3 |
| Rozmiar pliku: | 977 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ALICJA
Za oknem pojedyncze, rozmazane krople połączyły się w ścianę wody. Od rana zbierało się na deszcz, a ciężkie od wody chmury brzuchami ocierały się o warszawskie wieżowce. Wyższe kondygnacje budynków zdawały się zatapiać niczym ostrza noży w pękatych wnętrzach obłoków.
Jednostajny szum deszczu uspokajał Alicję, pozwalając jej zebrać myśli przed rozmową z policjantem. Wezwano ją na warszawską komendę policji przy Grenadierów w celu złożenia wyjaśnień w związku z zaginięciem jej siostry Poli. Długo nie miała pojęcia, że Pola zniknęła. Dowiedziała się przypadkiem.
Zaczęło się od tego, że w sklepie przy Grochowskiej, gdzie robiła zazwyczaj drobne zakupy, zaczepiła ją starsza pani, która przypatrywała jej się na tyle długo i uporczywie, że nie dało się tego nie zauważyć.
– Pani jest bardzo podobna do tej zaginionej z plakatów. W telewizji też ją pokazywali. – Kobieta odważyła się wreszcie zagadnąć, po czym podeszła bliżej, mrużąc oczy. Ewidentnie wyglądała na taką, co to czas spędza głównie w towarzystwie serialowych bohaterów, a w przerwach ekscytuje się rodzinnymi dramatami z serii „Dlaczego nie ja?”.
Alicji przyszło na myśl, że pewnie powinna nosić okulary, ale widać, że kobieta chciała wyglądać młodziej, niż na to wskazywała metryka. Legginsy w lamparci wzorek, plastikowe kolczyki z tym samym wzorem i długie, choć rzadkie włosy, upięte na czubku głowy w niechlujny węzeł, mogły z powodzeniem należeć do nastolatki.
– Nie. Jednak nie. – Starsza pani machnęła ręką i pokręciła głową, uprzednio zajrzawszy Alicji głęboko w oczy z odległości kilku centymetrów, aż ta cofnęła się i zamrugała. – Tamta lepiej wyglądała. Zadbana była i taka… światowa. Cerę też miała lepszą. No i ciuchy. – Mlasnęła. – Drogo się nosiła. Zresztą biednej by tak nie szukali.
Po kręgosłupie Alicji przebiegł zimny dreszcz. Tylko jedna osoba była do niej na tyle podobna, by je pomylić. Zaginiona. Tak o niej powiedziała kobieta. Wspomnienie siostry boleśnie zburzyło spokój ducha Alicji. Odżyło to, co dawno uśpione.
Wracając do domu, starała się odsunąć od siebie niepokojącą myśl o powrocie do przeszłości, do tego, przed czym uciekła i od czego się odcięła. Ostatecznie kobiecie mogło się wydawać, że widziała w telewizji kogoś podobnego do Alicji.
Wątpliwości pozbawił ją telefon z komendy. Policjant przedstawił się tak szybko, że nie zdążyła zapamiętać ani jego szarży, ani nazwiska, choć utkwiło jej w głowie, że było twarde, brzmiące ostro jak szczęk odbezpieczanej broni.
– Chciałbym zadać pani kilka pytań w związku z zaginięciem pani siostry. – Głos miał głęboki, dudniący basem. Musiał robić piorunujące wrażenie na przesłuchiwanych.
Alicja chwilę milczała, nie mogąc wydusić słowa z wyschniętego nagle gardła. W głowie przelewały się obrazy jak w kalejdoskopie.
– Jest pani tam? – ponaglił ją policjant.
– Tak, przepraszam. Nie wiedziałam, że Apolonia zaginęła.
– Nie wiedziała pani – powtórzył mężczyzna.
Alicja odniosła wrażenie, że zapisał to sobie, choć nie brzmiał jak ktoś zdziwiony. Potem zapytał, czy będzie się mogła stawić na komendzie następnego dnia.
– Mogę nawet dziś – odparła szybko i zaraz tego pożałowała. Z jednej strony chciała mieć to już za sobą, jak najszybciej wrócić do mieszkania i do pracy nad nowym projektem książki. Z drugiej strony wolałaby nigdy nie być zmuszoną do wizyt na komendzie i rozmów z policją na temat siostry, przeszłości i tego, dlaczego nie lubiła do niej wracać. Z Siennickiej, gdzie mieszkała, na Grenadierów, gdzie znajdowała się komenda, było tak blisko, że mogła tam się znaleźć w ciągu kilku minut.
Ostatecznie umówili się za dwie godziny. Tyle Alicji wystarczyło, żeby przebrać się w dżinsy i białą koszulkę z nadrukiem, strój nieco bardziej wyjściowy niż dres. Jeszcze związała długie, ciemne włosy w koński ogon, poprawiła grzywkę, zarzuciła plecak na plecy i mogła iść.
Zanim oficer dyżurny zawiadomił o jej przybyciu właściwego funkcjonariusza, ustalił najpierw, o kogo jej chodzi, bo nie była w stanie podać nazwiska. Chwilę potem, w przeszklonych drzwiach prowadzących w głąb komendy, dostrzegła olbrzyma bardziej przypominającego bramkarza z nocnego klubu niż policjanta. Gdyby nie szopa ciemnych, proszących się o fryzjera włosów, mógłby uchodzić za osiedlowego dresiarza. Miała nadzieję, że to nie z nim jest umówiona, ale ta nadzieja prysła szybko.
– Podkomisarz Mariusz Rudzki. Zapraszam, pani Parzych – wymamrotał policjant, otwierając drzwi i jednocześnie robiąc miejsce, żeby mogła przejść.
Alicja poczuła się, jakby stanęła w cieniu góry albo potężnego drzewa. Opuściła spojrzenie na buty i przemknęła obok.
– Proszę za mną. – Nie czekał i nie oglądał się, więc podreptała za nim niezbyt eleganckim korytarzem ku klatce schodowej, a potem na piętro.
Pokój podkomisarza Rudzkiego, który dzielił z innymi funkcjonariuszami, o czym świadczyły dwa dodatkowe biurka, wyglądał, jakby był w trakcie remontu. Gołe ściany, masa papierów piętrzących się na podłodze, na blatach, na szafkach na dokumenty, a nawet na szafach, brudne kubki, monitory, nieużywane komputery, poupychane gdzieś w kącie między przypadkowymi meblami, nadawały niemałemu pomieszczeniu wrażenia tymczasowości. Nie tak to wyglądało na tych wszystkich filmach kryminalnych.
Policjant wskazał jej zdezelowane krzesełko, które przyciągnął blisko biurka tak, że Alicja kolanami niemal dotykała kontenerka z szufladami. Zanim jednak zaczęli rozmowę, został gdzieś wezwany, a w pomieszczeniu pojawił się inny policjant, który mruknął pod nosem coś, co mogło oznaczać dzień dobry lub ewentualnie wal się. W tym czasie deszcz rozpadał się na dobre. Machinalnie gapiąc się w mokre okno, Alicja zastanawiała się, jak bardzo zmoknie, biegnąc do domu. Na szczęście nie miała daleko, choć w obliczu ulewy to była marna pociecha. Nie wzięła parasola.
Jakby wtórując jej myślom, po niebie przetoczył się pomruk pierwszej wiosennej burzy. W pomieszczeniu zrobiło się ciemno. Siedzący przy drugim biurku policjant bez słowa zapalił światło i wrócił do przekładania papierów oraz mruczenia w rytmie znaków wystukiwanych dwoma palcami na zdezelowanej klawiaturze.
Z otwartej teczki leżącej na blacie wystawała fotografia Apolonii. Alicja doskonale znała tę twarz. Widziała ją każdego dnia w lustrze. Jasna cera w połączeniu z ciemnymi włosami i ładnymi, pełnymi wargami nadawały kobiecie wygląd królewny Śnieżki. Błękitne tęczówki okolone były długimi, gęstymi rzęsami, nos miała niewielki i lekko zadarty. Zabawne było to, że o siostrze zawsze myślała, że jest piękna, w sobie zaś niekoniecznie umiała dostrzec to piękno. Być może dlatego, że nie miała tej pewności siebie, tej przebojowości i tak bardzo czasem denerwującego przeświadczenia o własnej wyjątkowości. Na pewno też nie potrafiła nosić ciuchów tak, jak to robiła jej siostra. Bo nawet w czasach, gdy miały jednakowe sukienki, to Pola wyglądała jak gwiazda. Tymczasem Alicja odnosiła wrażenie, że na niej wszystko wisi.
Kobieta westchnęła. Gdziekolwiek przebywa jej bliźniaczka, z pewnością da sobie radę. Z nich dwóch to zaginiona siostra zapewne zrobiła karierę, więc nikogo nie zdziwiło, a już najmniej Alicję, że o siostrze trąbiła telewizja. Od dzieciństwa tak było. Apolonia potrafiła wykorzystać ich niemal nierozróżnialne twarze do swoich celów. Niestety, konsekwencje ponosiła zazwyczaj Ala.
Drzwi się otworzyły i z pochyloną głową do biura wparował Rudzki. Chwilę sadowił się w fotelu, który z trudem mieścił jego potężną sylwetkę, trzeszcząc przy tym ostrzegawczo. Funkcjonariusz wyjął z teczki zdjęcie Poli i spojrzał na siedzącą przed nim kobietę. Drugi policjant zapamiętale stukał w klawiaturę, co jakiś czas zerkając w ekran. Upewniał się, czy dobrze napisał dane słowo. Ala pomyślała, że przydałby mu się kurs szybkiego pisania na klawiaturze, bo żal było patrzeć, jak się męczy.
– Kurde, naprawdę wygląda pani jak ona. – Nieco zakłopotany Rudzki podrapał się w głowę, odrywając Alicję od obserwacji piszącego policjanta.
– Niestety – powiedziała cicho.
Policjant wpatrywał się w nią chwilę, a Alicja się zastanawiała, co jest w nim dziwnego. Bo ewidentnie coś przykuło jej uwagę. Nie chodziło o tatuaż wystający spod rękawa opiętej koszulki ani o to, że ubierał się jak rekrut.
– Dlaczego niestety?
– To skomplikowane. Powiedzmy, że nie byłyśmy w zbyt zażyłych stosunkach.
– W porządku. Nazywa się pani Alicja Parzych i jest siostrą zaginionej Apolonii Parzych.
– Zgadza się.
Mężczyzna rzucił jej kolejne badawcze spojrzenie. Oczy. To o nie chodziło. Miał różnokolorowe tęczówki. Trochę jakby patrzyły na Alicję dwie różne osoby uwięzione w jednym ciele.
– Muszę sprawdzić pani tożsamość, pani Parzych. Poproszę o dowód.
Alicja wyjęła z plecaka portfel i wygrzebała z niego dokument. Policjant obejrzał plastik z każdej strony.
– Alicja Apolonia Parzych, urodzona piętnastego maja tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego dziewiątego roku. – Podniósł wzrok. – Obie nosiłyście podwójne imiona – stwierdził zaskoczony.
– Tak, ojciec w urzędzie podobno zrobił mamie taki żart. Ale ja to Ala, a siostra Pola – wyjaśniła.
Policjant zanotował coś w rozłożonych przed nim papierach i zwrócił dokument Alicji.
– Zmieniła pani dowód niecały rok temu… – zawiesił głos.
– Poprzedni gdzieś posiałam. – Kiedy policjant nie przestawał patrzeć na nią wyczekująco tymi dziwacznymi oczyma, dodała: – Zgłosiłam to i wyrobiłam nowe dokumenty.
– Oczywiście. Kiedy pani widziała siostrę ostatni raz?
Alicja przewróciła oczami. Spodziewała się tego pytania, a jednak zrobiło jej się gorąco. Policjant przy sąsiednim biurku zaszurał krzesłem i wyjął jakiś papier z szuflady, a potem wrócił do szturchania klawiatury.
– Nie utrzymywałyśmy kontaktów. Ostatni raz widziałyśmy się jakieś dziesięć lat temu, krótko po ukończeniu studiów.
– Dziesięć lat to szmat czasu. Dlaczego panie się nie kontaktowały? – Rudzki wpatrywał się w nią intensywnie. Lewe, błękitne oko patrzyło z ciekawością, a prawe, piwne, podejrzliwie. Czy wiedział, że ludzie pod wpływem tego podwójnego spojrzenia tracili pewność siebie?
– Widzi pan, moja siostra należy do osób, które nie przejmują się zbytnio innymi. Po prostu żyją tak, jakby były najważniejsze. Za wszelką cenę dążą do celu.
– Nawet po trupach? – zapytał przekornie policjant, uśmiechając się przy tym.
– Sądzę, że gdyby była taka konieczność, gdyby Pola miała coś na tym ugrać, to mogłaby zabić, więc powiedzmy, że poszło o całokształt.
Krzywy uśmieszek zniknął z twarzy policjanta. Zmrużył oczy. Jedno patrzyło badawczo, drugie zdawało się pytać: czyżby?
– W takim razie proszę opowiedzieć: o co konkretnie wam poszło? – Nie dawał za wygraną.
Alicja westchnęła. Nie chciała się spowiadać przed obcym człowiekiem ani wracać do czarnej dziury, jaką była jej przeszłość. Pola miała tę denerwującą cechę, że nawet gdy jej nie było, gdy znikała, siała spustoszenie w życiu Alicji i dręczyła ją.
– Pola odebrała mi możliwość ukończenia studiów. Podszywając się pode mnie, rzekomo ukończyła studia polonistyczne. W rzeczywistości to ja studiowałam. Ona w tym czasie udawała, że studiuje, świetnie się bawiąc, zamiast pisać pracę magisterską.
– Jak to? – Błękitne oko policjanta było zaskoczone. Piwne niedowierzało.
Alicja wzruszyła ramionami, starając się zachować spokój, serce jednak przyspieszyło. Zebrała się w sobie i tylko ledwie zauważalny grymas, który przemknął po jej twarzy, mógł być objawem emocji, jakie w niej wywoływało wspominanie o tym, czego dopuściła się siostra.
– Studiowałyśmy na jednym kierunku. Czasem chodziłam za nią na egzaminy i tym sposobem dotrwała do piątego roku i do obrony. Za każdym razem, kiedy udawało mi się oszukać egzaminatora, obiecywała, że to ostatni raz. Groziłam jej, że o wszystkim powiem, że nie będę oszukiwać, ale nigdy nie zrealizowałam tych obietnic. Nie chciałam denerwować matki, która w tamtym czasie chorowała już na serce, więc nikomu o tym nie wspominałam. – Alicja zamilkła, bo zorientowała się, że ucichło stukanie w klawiaturę i policjant przy sąsiednim biurku również przysłuchuje się jej opowieści. Zaczęła mówić, dopiero kiedy Rudzki znacząco chrząknął i kolega wrócił do swoich zajęć. – Apolonia udawała, że pisze pracę. Zaczęła coś nawet robić, jakieś badania. Interesowała się tym, o czym ja pisałam. Dopiero w dniu obrony zrozumiałam dlaczego.
Policjant uniósł brwi, ale nie odezwał się, więc Alicja kontynuowała.
– Zamknęła mnie w mieszkaniu i pojechała na obronę zamiast mnie. Oczywiście oczarowała wszystkich, tłumacząc, że zaszło drobne nieporozumienie i w dokumentach jest błąd. Jak pan zauważył, mamy te same imiona, ale ich kolejność jest inna. Nie wiedziałam nawet, że na mojej pracy widniało nazwisko z imionami Apolonia Alicja, a nie na odwrót. Dałam się jej podejść. – Alicja opuściła głowę i zaczęła przyglądać się swoim zadbanym paznokciom. Bolało bardziej, niż się spodziewała. Została oszukana i wykorzystana przez własną siostrę. Niełatwo było się do tego przyznać. – Pozwoliłam jej złożyć nasze prace w dziekanacie. Nie wiedziałam… Nie miałam pojęcia, że była tylko jedna praca. Moja. I że na obronę nigdy nie dotrę, a pracę obroni moja siostra.
– Nie mogła pani wyjaśnić tego na uczelni?
– To nie takie proste. Obydwie zostałybyśmy ukarane za oszustwo. Poza tym Pola… Straszyła mnie, że żadna z nas tych studiów nie skończy, bo powie o naszych, jak to eufemistycznie nazwała, „małych kłamstewkach” związanych z egzaminami. Zrezygnowałam z dochodzenia prawdy, żeby nie łamać serca matce, która wiele poświęciła, żebyśmy mogły studiować.
– Poświęciła więc pani dla siostry swoją ciężką pracę.
– Można tak to nazwać. Matka, przekonana, że przez pięć lat żyłam jak pasożyt, zamiast studiować, nie wytrzymała tego rozczarowania. Zawał. – Alicja zapatrzyła się w zapłakane szyby. Szmer długopisu sunącego po papierze stopił się z szumem deszczu. Kolejny grzmot rozrywający świat na pół wyrwał kobietę z letargu. Spojrzała na policjanta zapisującego w dokumentach jej słowa. Na szczęście ten drugi wciąż studiował leżący przed nim papier. A może tylko udawał? – Wiem, co pan pomyśli.
– Doprawdy? – Rudzki wbił w nią spojrzenie. Błękitne oko wciąż wyglądało na zaciekawione. Piwne błyskało ironią.
– To wszystko wygląda jak motyw. Jakbym ja… Ale ja nie mogłabym. Po prostu nie chciałam mieć z nią nic wspólnego. Po tylu latach to już i tak nie ma żadnego znaczenia – dokończyła z rezygnacją.
– Czyli nie spotkała się z nią pani w ostatnim czasie, ani w żaden sposób się nie kontaktowałyście? – Rudzki patrzył na kobietę podejrzliwie.
– Już mówiłam, że nie. Nawet nie wiedziałam, że mieszka w Warszawie. Kiedy robiłam zakupy, dowiedziałam się, że zaginęła. Nie mam telewizora, więc nie słyszałam o tym wcześniej. A potem pan zadzwonił.
Policjant pokiwał głową, w zamyśleniu stukając długopisem w leżące przed nim zeznanie.
– To ciekawe. I nie wiedziała pani, że dyrektorem wydawnictwa, w którym wydawała pani swoje książki, jest pani siostra, Apolonia?
Alicja zamrugała szybko, jakby właśnie się przebudziła.
– Ale jak to? Nie rozumiem.
– Nie rzuciło się pani w oczy nazwisko siostry w żadnych dokumentach? Nigdy pani jej nie spotkała? Nie była pani w wydawnictwie? – dociekał policjant.
Alicja miała nieodparte wrażenie, że cokolwiek powie, Rudzki i tak jej nie uwierzy, mimo to, opanowując drżenie głosu, wyjaśniła ze spokojem:
– Owszem, pomyślałam, że osoba, która się ze mną kontaktowała, ma tak samo na imię jak moja siostra, ale nazwisko się nie zgadzało. Poza tym moje teksty przechodzą przez ręce redaktorów: inicjującego i prowadzącego. Umowy podpisywałam z prezesem. Ilustracje dostawałam bezpośrednio od grafika. I nie, nigdy nie byłam w wydawnictwie. Mamy dwudziesty pierwszy wiek i nie trzeba jechać do wydawcy, żeby podpisać dokumenty. Może pan nie wierzyć, ale w zasadzie mój kontakt z wydawnictwem ograniczał się do wymiany maili.
Rudzki pokiwał głową i zanotował to, co powiedziała.
– U terapeuty też się nie spotkałyście? – rzucił od niechcenia, nie patrząc na nią.
Zawahała się.
– Ona też była klientką Talkowskiego? – Alicja tym razem nie ukrywała zaskoczenia.
– Można tak powiedzieć. Odwiedziła go tylko raz, tuż przed zniknięciem. Pani natomiast była jego klientką od dłuższego czasu. – Policjant przewertował dokumenty na biurku i chyba znalazł ten właściwy, bo wyjął go ze stosu, i stuknąwszy w niego długopisem, dokończył: – Dokładnie od początku listopada jest pani na terapii. Co takiego się wydarzyło, że poszła pani do Talkowskiego?
– Nic. – Wzruszyła ramionami. – Postanowiłam uporządkować swoje życie. Poza tym z wydawnictwa, w którym, jak pan mówi, pracowała moja siostra, dostałam intratną propozycję wydania moich książeczek dla dzieci.
– Wcześniej wydawała pani gdzie indziej?
– Tak.
– Co skłoniło wydawcę, żeby zaproponować akurat pani podpisanie umowy? To chyba nie jest częsta praktyka, prawda? Zazwyczaj to autor zabiega o wydawcę, a nie odwrotnie.
– Owszem. – Alicja była zaskoczona tym, że Rudzki miał jakiekolwiek pojęcie o procesie wydawniczym. Musiał się przygotować do tej rozmowy. Czy gdyby zaginęła nikomu nieznana anonimowa kobieta policja też prowadziłaby tak drobiazgowe przesłuchania? – Zapewne ma pan to gdzieś zapisane, że moje książeczki dla dzieci cieszą się ogromnym powodzeniem. Wydawca to biznesmen. Zależy mu na zarobieniu pieniędzy. Jeśli ma możliwość zakupu książek, które zwyczajnie mu się opłaca sprzedawać, to będzie zabiegał o to, by mieć ich autora do swojej wyłącznej dyspozycji.
– Kiedy podpisała pani umowę z wydawcą? – drążył policjant.
– W maju. – Nie miała pojęcia, do czego zmierza upierdliwy glina, ale podskórnie czuła, że nie spodoba jej się efekt tych dociekań
– Kiedy miała się ukazać pierwsza książka z serii?
– Miała premierę na początku listopada. Nie rozumiem, co to ma wspólnego ze zniknięciem mojej siostry. – Zaczynały jej puszczać nerwy, co Rudzki przyjął z zadowoleniem, które udzieliło się jego koledze zza sąsiedniego biurka, bo się uśmiechnął. Zapewne tego właśnie uczą w tych policyjnych szkołach. Jak wytrącić człowieka z równowagi, zadając mu serię pytań zupełnie niezwiązanych z tematem.
– To żadna tajemnica. Próbuję ustalić, co było powodem podjęcia przez panią terapii, i podejrzewam, że w jakiś sposób mogła się pani dowiedzieć, że być może siostra stoi za tą, jak pani to określiła, intratną propozycją wydawniczą. – Rudzki przekrzywił głowę. Błękitna źrenica śmiała się z niej.
– Po prostu uznałam, że chcę uporządkować przeszłość. Nie musi się pan dopatrywać w tym żadnych podtekstów, bo ich tam nie ma. Powtarzam, że nie wiedziałam, że Pola nadal tu mieszka i że pracuje w tym wydawnictwie. Jeśli sugeruje pan, że miałam coś wspólnego z jej zniknięciem, to niech pan porzuci ten trop. O ile znam moją siostrę, siedzi teraz gdzieś, gdzie nie pada, i śmieje się z tych, którzy jej szukają. – Alicja zaplotła ręce na piersiach w obronnym geście. Dosyć miała tej rozmowy. Była zmęczona i marzyła o tym, by wrócić do domu.
W tym momencie leżący na biurku policjanta telefon rozjarzył się niebiesko-zielonym światłem. Dźwięki musiały być wyłączone. Rudzki spojrzał na wyświetlacz kątem błękitnego oka i zbladł. Szybko się jednak opanował. Wyświetlacz wciąż łypał na niego złowrogo, lecz policjant już nie reagował. Odchrząknął i wrócił do rozmowy.
– W porządku. Nie powiedziałem, że jest pani podejrzana. Po prostu ustalam fakty. Jesteście tak podobne, że nawet mąż mógłby was nie odróżnić…
– Pola ma męża?
– Nie wiedziała pani? – Teraz to Rudzki był zaskoczony.
– Na ślub mnie nie zapraszała – burknęła w odpowiedzi Alicja. – Jak już mówiłam, nie mam pojęcia, co robiła moja siostra przez ostatnie kilka lat, i nie interesowało mnie to. Poza tym nasze podobieństwo ogranicza się wyłącznie do identycznego wyglądu. Pola jest… Inna.
– To znaczy? – Znowu to zaciekawienie.
– Jest silna, przebojowa, pyskata i niczego się nie boi. Lubi ryzyko. Jest moim przeciwieństwem. Poza tym uwielbia być w centrum uwagi, dlatego nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że to zniknięcie to wyłącznie kolejny pomysł na to, by znaleźć się na pierwszych stronach gazet. – Alicja odczekała, aż policjant zapisze jej słowa. – Jeśli to wszystko, chciałabym już iść, zanim znów zacznie padać.
Rudzki spojrzał w okno. Deszcz ustał i zza pasków rolet błysnęło słońce.
– Dobrze. Proszę jeszcze przeczytać zeznanie. Jeśli nie ma pani zastrzeżeń, to proszę się podpisać.
Alicja przebiegła wzrokiem po kartce zapełnionej nierównym pismem. Widać było, jak bardzo mężczyzna starał się notować wyraźnie. Złożyła podpis u dołu strony i odłożyła długopis.
– Czy mogę o coś zapytać? – Czuła się zakłopotana i nie umiała tego ukryć, ale ciekawość była silniejsza.
– Jasne, że pani może, choć nie gwarantuję, że odpowiem na to pytanie.
Kobieta pokiwała głową.
– Czy mąż Poli wie o moim istnieniu?
– Nie wiem. Kiedy zgłaszał zaginięcie, ja też o pani nie wiedziałem. Sądzę jednak, że gdyby wiedział, wypłynęłoby to w toku rozmowy.
Alicja pokiwała głową.
– Odprowadzę panią. – Rudzki wstał, więc poszła w jego ślady.
Policjant otworzył jej drzwi, a kiedy dotarli do przeszklonego wejścia, wyciągnął do niej rękę.
– Dziękuję, że pani tak szybko się do nas pofatygowała. Będziemy w kontakcie.
Uścisnęła jego dłoń i wyszła z komendy, nie oglądając się za siebie.2
ALICJA
Omijając kałuże, w drodze do domu rozmyślała o siostrze. Dziesięć lat temu siostra odebrała jej wykształcenie i rodzinę. Zagarnęła wszystko dla siebie. Miała obecnie dobrą pracę, no i męża. Alicja nie miała nic poza swoimi książeczkami. Co musiało się stać, że Pola zniknęła? O ile męża mogłaby rzucić, bo nigdy nie zależało jej na ludziach, a jedynym ważnym dla niej człowiekiem była ona sama, o tyle nie zrezygnowałaby z kariery i wygodnego życia. To do niej niepodobne. Musiało się coś wydarzyć, bo Pola raptem znalazła się na terapii, a potem zniknęła bez śladu. Jako typowy narcyz Pola nie uznawała żadnych terapii i uważała, że to szarlataneria. Brała od życia to, co akurat chciała, i to dosłownie.
Kiedy Pola upatrzyła sobie w liceum chłopaka, to nie spoczęła, póki nie odbiła go ich wspólnej koleżance, Ani.
– Po co to robisz? – spytała ją naiwnie Alicja, kiedy się zorientowała, że jej siostra nie bez powodu maluje się mocniej niż zwykle i ubiera coraz bardziej wyzywająco.
– O co ci chodzi? – Pola usiłowała zbagatelizować sytuację. – Nie robię niczego, czego bym nie robiła wcześniej.
– Zapominasz, że jestem twoją bliźniaczką. Wiem, o czym myślisz, Pola, zanim ty to sobie uświadomisz. – To miało zabrzmieć poważnie i pewnie tak zabrzmiało, siostra jednak zaśmiała się głośno, jakby usłyszała świetny żart.
– Nie wiem, o co ci chodzi. I nie obchodzi mnie to – rzuciła zaraz potem.
Kilka dni później na szkolnej dyskotece Pola całowała się w łazience z chłopakiem Ani. Być może byłoby cokolwiek do uratowania z przyjaźni, być może Ania mogłaby się nigdy o tym wybryku nie dowiedzieć, bliźniaczka jednak zaplanowała to tak, że wychodząc do toalety, powiedziała Ali, że źle się czuje. Doskonale wiedziała, jak siostra zareaguje i że zabierze ze sobą Anię. Pola, nakryta na gorącym uczynku, tylko uśmiechnęła się tym swoim uśmiechem sytej kotki. Ania wybiegła z toalety zapłakana. Nie chciała znać bliźniaczek. Dwa dni później Pola polowała już na kolejnego chłopaka, udając, że nie widzi, jak były Ani, którego usiłowała się pozbyć, łazi za nią jak natrętny pies.
Wtedy Alicja zrozumiała, że jedyną metodą, by nie pozwolić sobie odebrać tego, co cenne, jest nie mieć niczego. Może gdyby nie były bliźniętami, mogłaby przed siostrą mieć jakieś sekrety, tajemne marzenia. Ale Pola czytała w Alicji jak w otwartej księdze. Jeśli nie umiała z niej czegoś wyciągnąć, obrażała się i tak manipulowała, że Ala w końcu ustępowała.
Tylko raz, kiedy rozpoczynały studia, Alicja sądziła, że zmierza tam, gdzie jej siostra być nie chce, i skończyło się jak zawsze. Wielką przegraną i utratą, po której długo nie mogła się pozbierać. Okłamała policjanta. Wciąż miała żal do siostry. Ale to była sprawa rodzinna pomiędzy nią a siostrą. W sumie były kimś więcej niż rodziną. Stanowiły jedność, były dwiema połówkami tego samego, bo miały być jedną osobą. Wiedziały o sobie wszystko. Choć Ala uważała, że to Pola wie o niej wszystko, bo nie wierzyła, że siostra nie ma przed nią tajemnic. Mogła mieć do siostry żal, ale zanim wróciła do kawalerki, wiedziała, że musi zacząć szukać bliźniaczki, zanim znów wpadnie w tarapaty albo wydarzy się jakaś tragedia.3
RUDZKI
Chwycił za telefon, jak tylko Alicja Parzych zniknęła za szklanymi drzwiami komendy. Było coś dziwnego w tej kobiecie. Nie umiał jej rozszyfrować. Zupełnie jakby stała pomiędzy nimi zasłona, a ona wychyliła się zza niej nieznacznie, pokazując tylko tyle, ile uważała za stosowne. Sekrety i tajemnice pozostawiła sobie. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że znalazła się wysoko na liście osób podejrzanych, które mogły stać za zniknięciem Apolonii Parzych. Ale teraz nie miał do tego głowy. Dość miał własnych problemów.
Wybrał numer i przycisnął aparat do ucha, aż zbielały mu kłykcie. Mimowolnie zacisnął też drugą dłoń. Szedł wolno korytarzem, a potem schodami na górę, nie doczekał się jednak, aż rozmówca zechce odebrać. Wybrał numer ponownie i z ręką na klamce czekał przez kilka sygnałów. Wreszcie, czując, jak mocno uderza mu serce, wszedł do pokoju, który dzielił z dwoma innymi policjantami. Stanisław Cieszyński, zwany przez kolegów Zaciesz, wciąż wystukiwał litery w irytująco wolnym tempie. Mimo że robił to od lat, nie wpłynęło to w żaden sposób na przyspieszenie tempa pisania. Zawsze dziobał klawiaturę, jakby pierwszy raz ją widział i nie miał zielonego pojęcia, gdzie znajduje się która litera. Któregoś razu Rudzki nie wytrzymał i sprawdził, czy przypadkiem Zaciesz nie ma jakiejś niestandardowej tej klawiatury, lecz była to typowa quwerty, bez udziwnień. Zaciesz, wbrew pseudonimowi, był typem z gruntu widzącym świat w czarnych barwach. Rzadko się uśmiechał, bo, jak twierdził, w tej pracy nie ma niczego do śmiechu.
Nie spojrzał nawet na Rudzkiego, kiedy ten wybierał trzeci raz ten sam numer, żeby po chwili wreszcie usłyszeć głos automatu, który go poinformował, że abonent ma wyłączony telefon lub jest poza zasięgiem. Policjantowi zrobiło się niedobrze. Miał ochotę zakląć i cisnąć telefonem, ale nie chciał przykuwać niepotrzebnie uwagi kolegi. Zamiast tego chwycił bluzę wiszącą na oparciu fotela i poprosił:
– Gdyby ktoś pytał, powiedz, że musiałem ruszyć w miasto w związku z tym zaginięciem.
Zaciesz wbił w niego swoje czujne spojrzenie przypominające laser.
– Monia? – rzucił tylko.
– Tak. – Rudzki krótko odparł i zaraz pożałował. Mógł nic nie mówić, zamiast kłamać. Wszyscy wiedzieli, że jego żona potrafiła wydzwaniać w najmniej odpowiednich momentach i żądać stu procent uwagi, nawet kiedy stał nad zwłokami lub właśnie wjeżdżał z czarnymi na kwadrat jakiegoś podejrzanego typa.
– Baby są jakieś inne, Rudy. A ta twoja to już całkiem. Powinna popracować u nas. Może wtedy przestałaby ci truć dupę. Prędzej czy później ona cię zostawi. Zobaczysz…
– Pierdol się, Zaciesz, albo zatrudnij się w poradni małżeńskiej. Ty akurat jako ekspert od związków byś się nadał – warknął, wiedząc, że Cieszyński po rozwodzie od lat nie ma nikogo na stałe i mieć nie planuje, bo jak mawiał, robota to jego jedyna kochanka.
Rudzki trzasnął drzwiami, nie dając koledze dojść do słowa. Nerwy miał napięte do granic wytrzymałości. Zbiegł schodami i wypadł na parking. Najchętniej włączyłby sygnały, żeby jak najszybciej przebić się z Pragi na Gocław, ale liczył na to, że do godzin szczytu jeszcze daleko. W międzyczasie kilka razy wybierał numer brata, nie doczekał się jednak rozmowy. Po piątym razie rąbnął dłońmi o kierownicę i zaklął, rezygnując z wykonywania kolejnych połączeń. Był wściekły, bo nie umiał zapanować nad strachem o młodszego brata.
Kiedy dotarł na Umińskiego, zostawił auto zaparkowane byle jak pod blokiem i pobiegł do dobrze znanej klatki. Wybrał numer mieszkania i wcisnął przycisk domofonu. Nikt nie otworzył. Warknął pod nosem:
– Kurwa, no otwórz.
Miał szczęście. Nie czekał długo. Jakaś babcia z wózeczkiem wychodziła po zakupy. Wbiegł po schodach, nie czekając na windę, i najpierw zadzwonił, a potem załomotał do drzwi. Odpowiedziała mu cisza.
– Otwórz, Wojtas! – wydarł się, uderzając ponownie w drzwi.
Zamarł na moment, bo wydawało mu się, że coś zaszurało w głębi mieszkania. Ponowił dzwonienie. Jednocześnie poczuł, że w kieszeni wibruje mu telefon. Zignorował to. Miał już pewność, że ktoś jest w mieszkaniu, bo usłyszał cichy jęk. Za sąsiednimi drzwiami też ktoś był, ale Rudzki domyślił się, że podglądacz ograniczył się do przylgnięcia do judasza i gapienia się, jak kolejny raz policjant robił z siebie wariata.
Rudzki już miał ponownie załomotać do drzwi, kiedy z mieszkania dobiegł go stłumiony głos:
– Wszystko w porządku. Możesz wracać do pracy, Mario.
– Chuja w porządku. Wpuść mnie, to zobaczymy, co tym razem ci zrobił.
– Nic mi nie zrobił.
– To po co dzwoniłeś? Wpuść mnie. Nie będę gadał z tobą przez drzwi. – Ponownie uderzył pięścią.
Wreszcie po chwili ciszy zamki zagrzechotały i Rudzki z impetem wpadł do mieszkania, niemal przewracając stojącego za drzwiami drobnego, bladego chłopaka o ciemnych, zmierzwionych włosach.
– Pokaż się – warknął Mariusz.
– Przecież mówię ci, że nic się nie stało. Pomyliłem się i wcisnąłem twój numer niechcący – odparł tamten nienaturalnie cicho, krzywiąc się, kiedy odchylił się nieznacznie, żeby zwiększyć dystans.
– Nic się nie stało? Zdejmij bluzę, Wojtek – nakazał Rudzki.
– Idź już – poprosił płaczliwie chłopak.
Komisarz zwinnym ruchem nieznacznie przycisnął dłoń do lewego boku brata, a ten jęknął z bólu. W jego oczach błysnęły łzy.
– Ten chuj złamał ci żebra. – Chwycił chłopaka za łokieć, ten się jednak wywinął z grymasem bólu, którego nawet nie próbował już ukryć. – Jedziemy na pogotowie.
– Nigdzie nie pojadę. Coś sobie nadwerężyłem. Dzwoniłem przez przypadek…
– Dzwoniłeś, bo ci kazałem dzwonić, kiedy znowu podniesie na ciebie rękę. Czy ty nie rozumiesz, że tak nie powinien wyglądać związek?
– Wtedy narozrabiałem na imprezie. To był pierwszy i ostatni raz…
– Nieważne, co zrobisz. On nie ma prawa cię tknąć. Rozumiesz to? – Rudzki chwycił brata za ramiona i lekko nim potrząsnął, ale zaraz go puścił, bo Wojtek się skrzywił, a oczy zaszły mu mgłą. Mariusz był pewien, że ten debil, Jeremi, pobił chłopaka kolejny raz i z pewnością, jeśli ujdzie mu to płazem, nie będzie to ostatnia taka akcja.
– Wiem. Mówiłem ci już, że to ja sam… On nie ma z tym nic wspólnego – powtarzał Wojtek, jakby się zaciął. – Przewróciłem się. Sam. To nie on.
Rudzki oddychał ciężko, starając się uspokoić.
– Musi cię zobaczyć lekarz. Zawiozę cię do szpitala.
– Nie ma potrzeby. To tylko stłuczenie. Naprawdę – upierał się chłopak. – Powinieneś już iść – dodał, kiedy Mariusz się nie odezwał.
– Chcesz powiedzieć, że ta menda zaraz wróci do domu? – Serce Rudzkiego momentalnie przyspieszyło, a wyrzut adrenaliny sprawił, że spiął się w sobie.
– Tak. Nie. Nie wiem – plątał się Wojtek. – Idź, proszę. Nie chcę awantur. Wiem, że go nie lubisz…
– Nie lubię? Ja tego skurwiela zabiłbym gołymi rękami – warknął Rudzki i umilkł, widząc przerażoną minę brata. Zrobił krok w stronę Wojtka, ale ten cofnął się z przestrachem w oczach. – Nic ci nie zrobię. Wojtek… Możesz od niego odejść.
Chłopak zaśmiał się. W oczach miał łzy.
– Dobrze wiesz, że mam tylko jego. Starzy dawno postawili na mnie kreskę.
– Masz mnie…
– Ty i Monia macie własne problemy.
Znowu zapadła cisza nabrzmiała niewypowiedzianymi słowami i czymś jeszcze, czego bracia nie chcieli nazywać.
– Pamiętaj, że nie jesteś sam, Wojtuś. – Rudzki chwycił brata za kark i przyciągnął do siebie, opierając czoło na jego czole. Przewyższał go nie tylko wzrostem, ale i siłą mięśni oraz charakteru. Choć czasem się zastanawiał, na ile był silny. Czy na tyle, by dotrzymać słowa danego Wojtkowi, utrzymać ręce przy sobie i nie stłuc jego partnera?
– Wiem. Dzięki – sapnął chłopak.
– Dzwoń, gdybyś mnie potrzebował – wydusił z siebie Rudzki, czując w gardle puchnącą gulę.
– Jasne.
Pożegnali się i Mariusz wyszedł. Szedł wolno, wciąż mając nadzieję, że spotka tego skurwiela, nie miał jednak szczęścia. Za to zadzwonił telefon, kiedy wsiadał do auta. Nie zdążył odebrać, więc oddzwonił, jak tylko zajął fotel kierowcy.
– Cześć, kochanie. Coś się stało?
– Ty mi, kurwa, powiedz.
Umilkł zaskoczony. W myślach zaczął już przerzucać wszystkie ważne daty, obawiając się, że o czymś zapomniał, jednak mimo całego wysiłku nie zdołał sobie nic przypomnieć. Zimno leniwie zaczynało pełznąć mu wzdłuż kręgosłupa, a w żołądku poczuł bolesny skurcz. Nienawidził zawodzić, zwłaszcza tych, na których mu zależało. Jeszcze bardziej nie znosił nie wiedzieć, o co chodziło, a niestety, żona często fundowała mu takie sytuacje, w których nie był w stanie zrozumieć, gdzie popełnił błąd i co poszło nie tak. Żeby zyskać na czasie, przekręcił kluczyk w stacyjce.
– Jestem w pracy, Monia…
– Nie wiem, gdzie ty jesteś i z kim. Wiem tylko, że nie odbierasz telefonów.
– Przecież oddzwaniam natychmiast. – Odetchnął z ulgą. Nie zapomniał o niczym. Chodziło tylko o to, że nie odebrał od razu.
– Nie musiałbyś, gdybyś odbierał…
– Tyle razy ci tłumaczyłem, że czasem nie mogę odebrać. Jestem policjantem, a nie urzędnikiem bankowym. – Zaczynał się irytować, ale jeszcze panował nad sobą, kiedy manewrował po wyjeździe z osiedlowego parkingu, żeby dojechać do Ostrobramskiej.
– Sugerujesz, że ja w pracy mam czas na pogaduszki? Że w banku to nic, tylko kawki spijamy i gawędzimy sobie? Tak?
– Tego nie powiedziałem… – Jeszcze starał się powściągnąć narastającą frustrację. Nie chciał się kłócić. Wiedział jednak, że jeśli Monika nie spuści z tonu, za chwilę skończy się to tak, jak większość ich rozmów ostatnio.
– Nie musiałeś – syknęła.
Nie miał zamiaru ustąpić, więc kontynuowała:
– Wystarczy, że tak myślisz. My tu też pracujemy i nie ganiamy po mieście, kiedy najdzie nas ochota. Przypominam ci tylko, że gdyby nie moja lekka, łatwa i przyjemna praca, nie stać by nas było…
Nie chciał tego słuchać. W uszach mu szumiało, kiedy manewrował autem, zmieniając bez zastanowienia i potrzeby pasy ruchu. Monika wciąż jednak wypominała mu to, o czym sam doskonale wiedział. Gdyby nie jej bankowa pensja, nie mieliby pięknego mieszkania na Grochowie, nie byłoby ich stać na wiele rzeczy. Niemal od samego początku znajomości Monika namawiała go na zmianę pracy, na coś bardziej dochodowego i zżerającego mniej czasu. Mimo że wtedy postawił sprawę jasno, co jakiś czas temat wracał. Nie wyobrażał sobie siebie w roli gryzipiórka, choć często, pisząc raporty i spisując zeznania oraz notatki służbowe, miał wrażenie, że robota papierkowa stanowi lwią część jego czasu pracy. Pozostałe kilkanaście procent czasu miał jednak możliwość prowadzić dochodzenia, bywać w terenie, przesłuchiwać świadków i nade wszystko sklejać z tego wszystkiego sensowne wyjaśnienie tego, co się wydarzyło, żeby móc dorwać tych, którzy zignorowali z różnych przyczyn obowiązujące prawa i zasady. Tego dreszczu ekscytacji, poczucia dobrze wypełnionej misji, nie dałaby mu żadna robota. Dobrze o tym wiedział. Monia też wiedziała. Mimo to z premedytacją wracała do tego tematu.
– O co ci chodzi? Co masz mi do powiedzenia, poza tym, że chcesz mi dowalić, jaki to jestem mało zaradny, że zarabiam połowę tego, co ty?
– Nie muszę ci dowalać. Tak po prostu jest. To fakty. I nic nie mam ci do powiedzenia.
– To po co dzwoniłaś?
– Żeby kolejny raz się przekonać, jak mało jestem ważna, że nie raczysz odebrać telefonu ode mnie. Nie pomyślałeś, że mogło mi się coś stać?
– Gdyby coś ci się stało, to raczej zadzwoniłby ktoś z policji. Wiem, że dzwonisz czasem, tak jak teraz, żeby się ze mną pokłócić – odparł zrezygnowany, skręcając w Grenadierów.
– Nie dzwonię, żeby się kłócić. Chciałam spytać, jak mija ci dzień. Ale widzę, że to nie ma najmniejszego sensu.
Rudzki otworzył usta, nie zdążył jednak odpowiedzieć. Monia się rozłączyła. Za każdym razem w ten sam sposób wytrącała mu z rąk broń, wciskała do gardła każdą ciętą ripostę i zostawiała z bałaganem w głowie.
– Kurwa! – wrzasnął i uderzył dłońmi w kierownicę.