Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Ta, którą pozostawiono. Detektyw Gina Harte Tom 9 - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
24 lutego 2025
3367 pkt
punktów Virtualo

Ta, którą pozostawiono. Detektyw Gina Harte Tom 9 - ebook

Pięcioro przyjaciół spędza noc w lesie na obrzeżach miasteczka – jednak nowy dzień powita już tylko czworo z nich.

Leah została zamordowana, a jej zdruzgotani przyjaciele przysięgają, że nie słyszeli i nie widzieli niczego podejrzanego. Utrzymują, że całą noc dobrze się bawili: tańczyli, siedzieli przy ognisku, piekli pianki i pili piwo. Tylko.. czy mówią całą prawdę? Bo gdzie na całą godzinę zniknęła najlepsza przyjaciółka Leah? Co ma do ukrycia pomysłodawca tej wyprawy? I jak to możliwe, że żadne z nich nie zwróciło uwagi na zniknięcie dziewczyny?

W ich wersję wydarzeń wkradają się coraz większe nieścisłości i z czasem staje się jasne, że jedno z nich kłamie, a jedno z nich będzie następne...

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-9180-6
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Książkę tę de­dy­kuję na­sto­lat­kom i ich ro­dzi­com. Jako na­sto­let­nia osoba za­pewne zma­gasz się z hor­mo­nami i pra­gniesz
wol­no­ści, którą masz już w za­sięgu wzroku. Jako ro­dzic czu­jesz, że tra­cisz dziecko i bo­isz się za­gro­żeń. Masz mą­drość, aby do­ra­dzać, ale mło­dzi w ocze­ki­wa­niu na zbli­ża­jącą do­ro­słość pra­gną od­kry­wać świat na wła­sną rękę. To za­równo trudny, jak i eks­cy­tu­jący czas dla was obojga. Mam na­dzieję, że prze­trwa­cie go bez­pro­ble­mowo.



Pro­log

Wtedy

Bi­blio­te­karka znika za drzwiami z ta­bliczką: „Wstęp tylko dla per­so­nelu”. To chwila, w któ­rej po­sta­na­wiasz wy­ko­rzy­stać swoją szansę. Pra­cu­jąca tu ko­bieta za­zwy­czaj kiwa głową jak pie­ski, które lu­dzie sta­wiają na de­skach roz­dziel­czych w sa­mo­cho­dach. Wy­daje się, jakby jej głowa nie była pra­wi­dłowo przy­mo­co­wana do ra­mion.

Po­now­nie spo­glą­dam na cie­bie, wy­daje ci się, że nikt nie wie, co kom­bi­nu­jesz, ale ja zer­kam spo­mię­dzy sto­ją­cych na półce „Wiel­ko­mi­luda” i „Fan­ta­stycz­nego Pana Lisa” Ro­alda Dahla. Stoję nie­ru­chomo, od­dy­cham tak ci­cho, że nie sły­szę na­wet wła­snego od­de­chu.

Oży­wasz. Char­lotte zo­sta­wia piór­nik i książki na stole, i idzie do to­a­lety. Kiedy opusz­cza salę, wsu­wasz drżące palce do jej piór­nika i wyj­mu­jesz dłu­go­pisy że­lowe. Lu­bisz błysz­czące rze­czy – ar­ty­kuły pa­pier­ni­cze, na­klejki, flu­ore­scen­cyjne ma­zaki. Dla cie­bie to sztuka.
Nie pierw­szy raz wi­dzę, że za­bie­rasz rze­czy in­nych osób. Tłu­mię śmiech, bo nie chcę, że­byś mnie zo­ba­czyła.

Kiedy prze­cho­dzisz, uda­jąc, że pa­trzysz na książki na re­ga­łach, ja wy­glą­dam przez okno. To po­nury lu­towy dzień. Ho­ry­zont za­snuła mgła, na ziemi błysz­czy szron i nie za­nosi się na wio­snę. W po­wie­trzu unosi się woń tru­skaw­ko­wej gumy do żu­cia. My­ślę, że to za­pach Char­lotte, bo kiedy dziew­czyna od­cho­dzi, zo­staje za­stą­piony wil­go­cią, która wszę­dzie za tobą po­dąża. Wiem, że twoja ro­dzina jest tak biedna jak moja i śpisz na ka­na­pie w sa­lo­nie. Do­szły mnie słu­chy, że inne dzieci cię prze­zy­wają. Mamy ze sobą na­prawdę dużo wspól­nego. Oboje je­ste­śmy nie­po­pu­lar­nymi wy­rzut­kami i oboje wy­glą­damy nieco nie­chluj­nie.

Po­kle­pu­jesz się po ubra­niu, jesz­cze raz roz­glą­dasz, po czym wy­cho­dzisz w tej sa­mej chwili, w któ­rej wraca Char­lotte. Bie­gnę za tobą, nie­mal po­ty­kam się o wła­sne stopy, aby do­go­nić cię na ze­wnątrz.

– Hej! Wiem, co zro­bi­łaś! – wo­łam.

Smut­nie­jesz i wy­glą­dasz, jak­byś miała się roz­pła­kać. Od­da­jesz mi dłu­go­pisy. Od­py­cham twoją rękę.

– Nie po­wiem. Ni­gdy. Za­przy­jaź­nijmy się.

Tak to się za­czyna. Nie są­dzę, że­byś do tej chwili w ogóle mnie
za­uwa­żała.

Opo­wia­dasz mi o swoim bra­cie i ro­dzi­nie. Mó­wię ci o tym, że miesz­kam z mamą i sio­strą u babci. Wy­daje mi się, że le­piej się już znamy, i nie chcę, że­byś mnie igno­ro­wała, gdy na­stęp­nym ra­zem zo­ba­czymy się w szkole. Lu­bię twoje to­wa­rzy­stwo. Je­steś fajna.

– Chcesz wpaść do mnie ju­tro na her­batę? – Wiem, że mama nie bę­dzie miała nic prze­ciwko, za­wsze mówi, że trzeba mieć przy­ja­ciół.

– Z chę­cią. Faj­nie. Wie­czo­rem po­wiem swo­jej ma­mie i może będę mo­gła cię od­pro­wa­dzić po szkole. – Przy­gryza dolną wargę. – Obie­caj mi, pro­szę, że o ni­czym nie po­wiesz Char­lotte. Jest po­pu­larna, więc je­śli kto­kol­wiek do­wie się o tym, co za­szło, bę­dzie mnie drę­czyć cała
szkoła.

– Ni­gdy. – Po­ka­zuję ręką, że za­my­kam usta na kłódkę. – Za­wrzyjmy obiet­nicę na mały pa­lu­szek. – Uśmie­cham się sze­roko, gdy łą­czymy na­sze małe palce i nimi po­trzą­samy. Od te­raz bę­dziemy ra­zem już na za­wsze. Po­doba mi się to. Kręci mi się w gło­wie. Nie wiem, co to praw­dziwy przy­ja­ciel, któ­remu można się ze wszyst­kiego zwie­rzyć.

Inne dzieci po­tra­fią być okropne, zwłasz­cza z po­wodu mo­ich ubrań ze skle­pów z uży­waną odzieżą, ale bar­dzo cię lu­bię i nie chcę cię ni­gdy stra­cić. Je­steś moją przy­ja­ciółką i za­wsze nią po­zo­sta­niesz. Chcę się z tobą ba­wić, pić her­batę, może spać u cie­bie. Ni­gdy wcze­śniej nikt nie za­pro­sił mnie na noc. Może na­ry­suję cię mo­imi no­wymi dłu­go­pi­sami że­lo­wymi.

– Dla­czego nie po­wiesz Char­lotte o tym, co zro­bi­łam? – Marsz­czy nos.

– Bo je­śli kto­kol­wiek do­wie się o tym, co zro­bi­łaś, ze mną też nie będą roz­ma­wiać, bo się przy­jaź­nimy. Inne dzieci mnie nie­na­wi­dzą. Ob­wi­nią mnie o to, mimo że to nie moja wina. Cho­dzi o coś jesz­cze. Przy­ja­ciele trosz­czą się o sie­bie na­wza­jem i nie wy­ja­wiają ni­komu swo­ich ta­jem­nic. Ni­gdy ni­komu nie po­wiem, co zro­bi­łaś, ale ty też nie mo­żesz mó­wić nic o mnie. – Wpa­truję się w nią sta­now­czo, po czym po­spiesz­nie od­wra­cam wzrok. – Obie­caj. Ni­gdy ni­komu nie po­wiesz nic o mnie.

Za­ci­ska usta.

– Nie po­wiem – wy­po­wiada słod­kim, lekko drżą­cym gło­sem.

– Mu­sisz po­wie­dzieć, że obie­cu­jesz. – Zbli­żam się do niej.

– Okej.

– Mów.

Dla­czego mil­czy?

Prze­łyka ślinę.

– Obie­cuję.

Uśmie­cham się.

– Wi­dzisz? To nie było ta­kie trudne, a od te­raz już na za­wsze bę­dziesz moją naj­lep­szą przy­ja­ciółką.

Roz­dział 1

Nie­dziela, 1 VIII

Ła­godne pta­sie trele spra­wiły, że czaszkę Na­omi prze­szył ostry, kłu­jący ból. Było już bar­dzo go­rąco, a le­żąc w szczel­nie za­mknię­tym, płó­cien­nym na­mio­cie, czuła, że się lepi. Po­czuła mdło­ści, gdy do­tarł do niej za­pach wy­mio­cin z chu­s­teczki, którą na­dal ści­skała w dłoni. Ni­gdy wię­cej. Wtedy do­brze się ba­wiła – na­prawdę świet­nie. „To bę­dzie naj­lep­sza im­preza na świe­cie!” – wy­krzyk­nął Oscar, gdy wy­jął z siatki kilka bu­te­lek cy­dru. Nie­które gwizd­nął ze skrytki ojca, inne ku­pił w ma­łym skle­pie na osie­dlu, w któ­rym sprze­da­wano im, co chcieli, i nie za­da­wano zbęd­nych py­tań. Zro­bili zrzutkę, pra­gnąc prze­żyć naj­lep­szą noc w ży­ciu.

Żo­łą­dek znów za­czął jej się kur­czyć, więc się­gnęła po te­le­fon, żeby sku­pić się na czymś in­nym, ale kwa­śny po­smak w ustach nie po­zwa­lał jej za­po­mnieć. Z cia­snej kie­szeni dżin­sów wy­jęła paczkę mię­tó­wek. Uśmiech­nęła się, wkła­da­jąc cu­kierka do ust. Ulga była na­tych­mia­stowa. Wczo­raj na ekra­nie ko­mórki nie było pęk­nię­cia. Serce biło jej po­spiesz­nie, gdy ssała. Na­ci­snęła gu­zik z boku te­le­fonu, aby go włą­czyć. Cu­dow­nie. Nie tylko roz­biła no­wego iPhone’a, ale wy­czer­pała też ba­te­rię. Matka wpad­nie w szał. Do­stała ten pre­zent za­le­d­wie ty­dzień wcze­śniej, to na­groda za pilną na­ukę do ma­tury.

Drżą­cymi pal­cami roz­pięła su­wak i wyj­rzała z na­miotu na szarą trawę i miej­sce, w któ­rym roz­pa­lono wczo­raj ogni­sko. Za­sta­na­wiała się, czy inni jesz­cze śpią. Za­uwa­żyła, że Jor­dan po­dra­pał się po tyłku, a na­stęp­nie za­czął si­kać na drzewo. Też chciała iść na stronę, z każdą se­kundą pi­liło ją co­raz bar­dziej. Kiedy po­now­nie prze­łknęła ślinę, su­chy ję­zyk pra­wie przy­kleił się jej do pod­nie­bie­nia. Się­gnęła po bu­telkę, po­trzą­snęła nią i ją od­rzu­ciła. Nie było w niej już wody. Wsa­dziła rękę do swo­jej żół­tej to­rebki, ale też nie zna­la­zła ni­czego do pi­cia. Błysk słońca od­bity od jed­nej z pu­stych bu­te­lek nie­mal ją ośle­pił. Wie­działa, że musi się na­pić, ale pę­cherz pod­po­wia­dał, że naj­pierw po­winna się wy­si­kać. Może ktoś z po­zo­sta­łych miał wodę.

– Dzień do­bry, le­niu­chu. – Jor­dan za­piął roz­po­rek i wró­cił do miej­sca, w któ­rym stały na­mioty.

– Która go­dzina? Pa­dła mi ba­te­ria w te­le­fo­nie. – Nie wspo­mniała, że roz­biła ekran. Po­sta­no­wiła opo­wie­dzieć o tym, gdy wszy­scy już wstaną. Ktoś mu­siał wie­dzieć, jak do tego do­szło.

– Około dzie­wią­tej. Reszta na­dal kima. – Wy­szcze­rzył zęby w uśmie­chu. – Dość so­lid­nie się wczo­raj upi­łaś, by­łaś za­bawna, zwłasz­cza gdy pró­bo­wa­łaś się ro­ze­brać. Elsa się z tobą szar­pała, że­byś po­zo­stała w ubra­niu. – Po­dra­pał się po ru­dym za­ro­ście na pod­bródku.

Nie pa­mię­tała, żeby chciała się ro­ze­brać. Kiedy pro­mie­nie sło­neczne prze­biły się przez chmury, skrzy­wiła się i za­sło­niła oczy, bo znów zro­biło jej się nie­do­brze. Po­ru­szała ję­zy­kiem mię­tówkę, aby roz­pro­wa­dzić smak po ca­łych ustach.

– Kac? – Jor­dan po­chy­lił się i ze śmie­chem uda­wał, że wy­mio­tuje. – Tak wczo­raj wy­glą­da­łaś. Jak ta na­wie­dzona dziew­czyna z „Eg­zor­cy­sty” – re­cho­tał. – Ale wstyd. Bła­ga­łaś Elsę, żeby trzy­mała ci włosy. Po­ma­gała ci, ale bie­ga­łaś w kółko jak ja­kiś pie­prz­nięty kur­czak bez głowy. Na­gra­łem. Chcesz zo­ba­czyć?

– Za­mknij się i nie, nie chcę. Na­tych­miast to ska­suj. – Po­czuła, że się czer­wieni.

Wró­ciły do niej prze­bły­ski. Czy w któ­rejś chwili pła­kała? Do­szło do kłótni, wi­działa w krza­kach czy­jeś oczy. Prze­szedł ją dreszcz. Prze­cze­sała pal­cami splą­tane, dłu­gie blond włosy, ale nie po­pra­wiło jej to sa­mo­po­czu­cia, bo były mocno skoł­tu­nione wo­kół uszu.

– Sorki, nie chcia­łem cię wku­rzyć.

– Nie wku­rzy­łeś. Do­brze wiem, że nie jest ci przy­kro.

– Ależ jest.

Wi­działa, że kła­mał. Za­raz jed­nak się ro­ze­śmiał i za­czął wy­da­wać z sie­bie od­głosy imi­tu­jące wy­mio­to­wa­nie.

Na­omi po­krę­ciła głową, prze­szła obok niego, przy czym ude­rzyła go w ra­mię i skie­ro­wała się w krzaki.

– Nie leź za mną, bo idę si­kać. Je­śli bę­dziesz pod­glą­dać… – Unio­sła pięść, po czym po­dra­pała się po no­sie. – Obie­cuję, że ci przy­walę. – Nie mia­łaby naj­mniej­szych szans wy­rzą­dzić ja­kiej­kol­wiek krzywdy ko­le­dze, który grał w rugby, ale mu­siał wie­dzieć, że nie żar­to­wała. Jak śmiał na­gry­wać to, że rzy­gała? Po­waż­nie nad­szarp­nął jej za­ufa­nie. To, co działo się na im­pre­zach, po­winno na nich zo­stać. Nie po­winni zbie­rać do­wo­dów na to, co się stało.

Od sze­ro­kiego uśmie­chu w ką­ci­kach jego oczu po­ja­wiły się ku­rze łapki.

– Dla­czego miał­bym pod­glą­dać, jak si­kasz? Wi­dzia­łem już wczo­raj, gdy się tam za­ła­twia­łaś – po­wie­dział, ru­chem głowy wska­zu­jąc na jej na­miot. Wzru­szył ra­mio­nami i pu­ścił do niej oko, po czym ob­ró­cił się do miej­sca, w któ­rym pa­lili wczo­raj ogni­sko. Te­raz była to zwę­glona dziura w ziemi, a jesz­cze nie­dawno pró­bo­wali w niej piec pianki.

Cho­ciaż słońce dawno już wstało, zie­mia była po­kryta rosą, a może było jed­nak zimno? Zmar­zły jej stopy w ja­pon­kach i za­drżała pod ka­mi­zelką. Wrony kra­kały tuż za li­nią drzew ota­cza­ją­cych po­lanę, wy­raź­nie spło­szone tym, że po­sta­no­wiła wejść do gę­stego lasu. Prze­szła po­nad ścieżką mró­wek, które zmie­rzały do szcze­liny w ziemi, i po­now­nie się ro­zej­rzała, chcąc się upew­nić, że nikt nie pod­gląda. Oka­zało się, że wie­czo­rem dała już wy­star­cza­jący po­kaz.

Wy­brała miej­sce kilka me­trów od mró­wek. We­szła w krzaki i po raz ostatni się ro­zej­rzała. Ni­kogo nie zo­ba­czyła.

Zsu­nęła dżinsy, kuc­nęła i po­czuła na­tych­mia­stową ulgę, gdy resztki cy­dru wy­do­stały się z jej ciała. Strze­liła ga­łązka. Na­omi się spięła. Ha­łas do­cho­dził zza li­ści po le­wej stro­nie.

– Jor­dan, spa­daj stąd! – Wku­rzona, pod­cią­gnęła spodnie i roz­chy­liła ga­łę­zie krze­wów, ale ni­g­dzie go nie zo­ba­czyła. – To nie jest śmieszne. Wy­chodź!

We­szła głę­biej w za­ro­śla, ale wi­działa wo­kół sie­bie tylko li­ście. Może się prze­sły­szała.

Znów roz­legł się trzask. Serce obi­jało się jej o że­bra. Ktoś ją pod­glą­dał, a te­raz ucie­kał. Szarp­nęła głowę w lewo, po­tem w prawo i na­tych­miast wy­trzeź­wiała. W za­ro­ślach coś do­strze­gła.

– Leah? – Roz­po­znała ró­żowo-czarne trampki dziew­czyny. – Co ty tu, do dia­bła, ro­bisz? Spa­łaś tu całą noc? – Ko­le­żanka wy­da­wała się zimna i sztywna, gdy Na­omi pró­bo­wała wy­cią­gnąć ją za nogę spod krzaka. Pod­dała się, pu­ściła nogę i prze­łknęła ślinę. – Leah? – Uklę­kła, ga­łę­zie po­dra­pały ją po rę­kach, gdy się po­mię­dzy nie wci­snęła. Chwilę po­tem wrza­snęła ile sił w płu­cach, gdy do­strze­gła siną twarz przy­ja­ciółki, otwarte, wy­ba­łu­szone oczy i wy­wie­szony, spuch­nięty ję­zyk.

Leah nie od­dy­chała.

Na­omi na­tych­miast się ob­ró­ciła i zwy­mio­to­wała żół­cią, po­tem krzyk­nęła tak gło­śno, jak tylko mo­gła. Nikt nie przy­szedł, ale znów roz­legł się trzask. Wy­co­fała się, upa­dła na po­śladki i sta­rała się spoj­rzeć przez za­ro­śla.

– Pro­szę, nie rób mi krzywdy. – Po po­licz­kach po­pły­nęły jej łzy.

Ża­ło­wała, że przy­szła na tę im­prezę. Ktoś za­bił Leah, a te­raz ją ob­ser­wo­wał.

Wbiła pa­znok­cie w twardą zie­mię, udało jej się pod­nieść, choć nogi miała jak z waty, po czym po­bie­gła do pro­wi­zo­rycz­nego obozu i wy­darła się na całe gar­dło. Oscar już wstał. Rzu­cił nie­do­pa­łek na zie­mię i wy­dmu­chał chmurkę dymu. Zo­ba­czyła rudą czu­prynę Jor­dana, który wy­chy­nął z krza­ków.

– Co się stało? Za­łożę się, że zo­ba­czyła pa­jąka. – Oscar wy­buch­nął śmie­chem. Brą­zowe włosy miał zmierz­wione po stro­nie, na któ­rej spał. – Chcesz za­pa­lić? – Po­dał jej sa­mo­dziel­nie skrę­cone pa­pie­rosy.

Na­omi ode­pchnęła pu­dełko.

– Na­tych­miast daj­cie mi te­le­fon. Leah nie żyje.

Roz­dział 2

Gina obu­dziła się gwał­tow­nie z głę­bo­kiego snu, a serce biło jej w rytm te­le­fonu wi­bru­ją­cego na szafce noc­nej, z któ­rej miał za­raz spaść. Była nie­dziela, miała mieć wolne. Zła­pała ko­mórkę w ostat­niej chwili i unio­sła do ucha.

– Ko­mi­sarz Harte. – Wzdry­gnęła się, sły­sząc do­no­śny głos, i od­su­nęła te­le­fon od sie­bie.

– Sze­fowo, w le­sie przy rzece nie­da­leko Wa­ter­side Café, przy któ­rej za­trzy­mują się kie­rowcy cię­ża­ró­wek, zna­le­ziono ciało. – Sier­żant Ja­cob Dri­scoll brzmiał ży­wio­łowo, jakby tego ranka wy­pił już wia­derko kawy.

– Wiemy coś wię­cej? – Otarła cienką war­stwę potu z czoła.

Dziś miało być go­rąco. Zwłoki i wy­soka tem­pe­ra­tura to nie naj­lep­sze po­łą­cze­nie. Za­słony po­ru­szyły się na cie­płym let­nim wie­trze, gdy się od­kryła, a jej kotka Ebony ze­sko­czyła z łóżka i po­gnała po scho­dach na dół.

– Wiem tylko tyle, co prze­ka­zano mi ze zgło­sze­nia pod nu­mer alar­mowy. Dzwo­niła Na­omi Car­pen­ter. Zna­la­zła szes­na­sto­let­nią ko­le­żankę Leah Fen­more nie­żywą w krza­kach. Wczo­raj wie­czo­rem mło­dzież urzą­dziła so­bie bi­wak. Naj­wy­raź­niej im­pre­zo­wali w le­sie.

– Szlag. Tech­nicy już wie­dzą?

Sły­szała, że kli­kał myszką.

– Tak, za­raz się tam zja­wią, a mun­du­rowi od­gra­dzają już miej­sce zda­rze­nia ta­śmą i spi­sują pierw­sze ze­zna­nia.

– Już się zbie­ram.

Roz­łą­czyła się, wstała, wzięła szybki prysz­nic i umyła zęby. Na dole zo­ba­czyła, że nad­in­spek­tor Briggs po­pija kawę. Przy­szedł do niej wczo­raj wbrew zdro­wemu roz­sąd­kowi. Mieli prze­żyć przy­jemny wie­czór, ale at­mos­fera się po­psuła, gdy do­stał ano­ni­mową wia­do­mość. Ktoś wie­dział o prze­szło­ści Giny, o tym, co zro­biła, i po­sta­no­wił po­in­for­mo­wać o wszyst­kim Brig­gsa. Około dru­giej w nocy zo­sta­wiła go śpią­cego na ka­na­pie i po­szła po­ło­żyć się do sy­pialni. Miała straszne kosz­mary. Mała czarna kotka Ebony wiła się jej się pod no­gami, łak­nąc karmy.

Briggs pod­niósł te­le­fon.

– Do mnie też już dzwo­nili. Za­bój­stwo przy Wa­ter­side Café.

Gina chciała, aby głów­nie śmierć dziew­czyny za­przą­tała jej my­śli, nie­stety tak nie było. Ta­jem­ni­czy in­for­ma­tor wie­dział o tym, co mo­gło po­ło­żyć kres jej ka­rie­rze i ode­brać wol­ność, więc do­pil­no­wał, aby za­równo Gina, jak i Briggs otrzy­mali wia­do­mość.

– Co zro­bimy?

Prze­cze­sał pal­cami opa­da­jące włosy, nie­które na­dal kle­iły mu się do czoła.

– Na­prawdę nie wiem. Na ra­zie to prze­myśl.

– Dla­czego chro­nisz za­bój­czy­nię? – Gina po­mru­gała, bo łzy na­pły­nęły jej do oczu. – Skąd ta osoba wie, co zro­bi­łam? I dla­czego mi po­ma­gasz? Mógł­byś mnie wy­dać. Ni­czemu bym nie za­prze­czyła, więc skoń­czyłby się ba­ła­gan w twoim ży­ciu.

– Nie je­steś za­bój­czy­nią. Terry był nie twoim mę­żem, a drę­czy­cie­lem, który do­stał to, na co za­słu­gi­wał. – Briggs ją ob­jął i po­ca­ło­wał w skroń.

Oboje wie­dzieli jed­nak, że toną w jej mrocz­nej prze­szło­ści.

Wzięła kawę z blatu i do­piła resztę.

– My­ślę, że ława przy­się­głych ina­czej spoj­rzy na tę sprawę. – Zmarsz­czyła brwi i otarła oczy.

Po­gła­skał ją po po­liczku.

– To może nic nie zna­czyć. Być może na­wet nie cho­dzi o cie­bie. Wy­cią­gamy po­chopne wnio­ski. Po­jadę na po­ste­ru­nek, spo­tkamy się tam za ja­kiś czas. Mu­szę przy­go­to­wać oświad­cze­nie dla dzien­ni­ka­rzy. Je­stem świa­domy, że skoro w za­bój­stwo tej dziew­czyny uwi­kłane są na­sto­latki, sprawa szybko trafi do wszyst­kich me­diów spo­łecz­no­ścio­wych.

– Uwiel­biam, gdy utrud­nia nam się pracę. – Za­marła, gdy pik­nął jej te­le­fon.

– To wia­do­mość, prawda?

Gina stłu­miła pa­niczny strach. Nie wie­działa, jak prze­trwa ten dzień.

– Na­pi­sano: „Za­bój­czyni”.

– Po­każ. – Briggs spoj­rzał jej przez ra­mię.

– Mu­szę je­chać do pracy.

Zo­sta­wiła go w ko­ry­ta­rzu, trza­snęła drzwiami i wsia­dła do auta. Do­stała mdło­ści. Ostat­nio pró­bo­wała skon­tak­to­wać się z córką, ale ich re­la­cje ni­gdy nie były do­bre. Znów wy­brała nu­mer Han­nah, ma­jąc na­dzieję, że za­raz usły­szy jej przy­ja­zny głos, ale po­łą­cze­nie na­tych­miast zo­stało od­rzu­cone. Chciała je­dy­nie za­pew­nie­nia, że te wia­do­mo­ści nie miały nic wspól­nego z jej córką. Nie ist­niał po­wód, aby było ina­czej, ale nikt inny nie za­głę­białby się w jej sprawy ro­dzinne. Miała mę­tlik w gło­wie, gdy prze­mie­rzała wą­skie uliczki. Dzien­ni­ka­rze już wcze­śniej pró­bo­wali z nią po­gry­wać. Czy wzno­wili atak, ma­jąc na­dzieję, że pęk­nie i opo­wie im swoją hi­sto­rię? Wie­dzieli o jej prze­szło­ści. Pi­jany były mąż zgi­nął w tak zwa­nym wy­padku – spadł ze scho­dów. Jed­nak w tej chwili do­stała wia­do­mość, która sta­no­wiła ja­sny, kla­rowny prze­kaz. Ile in­nych za­bój­czyń chro­nił Briggs? Za­an­ga­żo­wa­nie go w tę sprawę wy­da­wało się mieć duże zna­cze­nie.

Mu­siała sku­pić się na pracy. Na wol­no­ści prze­by­wał nie­bez­pieczny osob­nik, który za­bił na­sto­latkę, więc po­winna go szybko do­paść. Jej ży­cie oso­bi­ste mu­siało po­cze­kać.

Roz­dział 3

Gina zo­sta­wiła kurtkę w sa­mo­cho­dzie i wy­sia­dła na dziu­ra­wej dro­dze as­fal­to­wej przy końcu par­kingu Wa­ter­side Café, gdzie stały trzy ra­dio­wozy, ka­retka i bus tech­ni­ków kry­mi­na­li­stycz­nych. Je­dy­nym po­jaz­dem przy lo­kalu ga­stro­no­micz­nym był czer­wony cią­gnik sio­dłowy z na­czepą. Gina roz­pięła górny gu­zik bluzki i po­wa­chlo­wała się ręką. Nie dość, że pa­no­wał upał, to ostat­nio drę­czyły ją ude­rze­nia go­rąca. Cho­lerna me­no­pauza.

Zmie­rzał do niej męż­czy­zna w far­tu­chu.

– Pro­szę po­cze­kać.

Spoj­rzała na ze­ga­rek, nie ma­jąc czasu na roz­mowę, ale moż­liwe, że ten czło­wiek coś wie­dział, więc przy­sta­nęła.

– Jest pani z po­li­cji? – Wy­tarł ręce w ścierkę, która wy­sta­wała mu z kie­szeni.

– Ko­mi­sarz Harte. A pan?

– John. Prze­pra­szam, John Tal­lis. Wła­ści­ciel baru. Co tu się dzieje? Wi­dzia­łem je­dy­nie na Fa­ce­bo­oku, że ko­goś za­mor­do­wano.

Briggs miał ra­cję w spra­wie me­diów spo­łecz­no­ścio­wych.

– Nie mogę o tym te­raz roz­ma­wiać, ale czy jest pan w po­sia­da­niu ja­kichś waż­nych in­for­ma­cji, które mo­głyby nam po­móc? – Czuła od niego za­pach sma­żo­nego boczku.

Wzru­szył ra­mio­nami. Szpa­ko­wate włosy przy­kle­iły mu się do czoła, gdy dra­pał się po pę­ka­tym no­sie.

– Wiem tylko tyle, że za­wsze kręcą się tu­taj ja­kieś dzie­ciaki. Po­cho­dzą z do­brych do­mów i im­pre­zują ca­łymi no­cami. Cza­sami si­kają mi na drzwi, cią­gle znaj­duję tu ka­ni­stry po ben­zy­nie. To tro­chę uciąż­liwe, ale mło­dzi też się do cze­goś przy­dają.

– Przy­dają?

– Ku­pują chipsy, na­poje w pusz­kach i inne ta­kie. Otwie­ram zbyt późno, by mo­gli do mnie zaj­rzeć kie­rowcy prze­jeż­dża­ją­cych cię­ża­ró­wek.

Gina wy­jęła no­tes.

– O któ­rej pan za­myka?

– Co­dzien­nie o dwu­dzie­stej dru­giej, na­wet w nie­dzielę.

– Czy wi­dział pan coś wczo­raj wie­czo­rem?

– Sły­sza­łem dud­niącą mu­zykę. Brzmiała, jakby do­cho­dziła stam­tąd. – Wska­zał las. – Pusz­czali no­wo­cze­sne ka­wałki, któ­rych nie znam, a po­tem usły­sza­łem dziwny krzyk lub śmiech. I tyle. Nie zwró­ci­łem na to więk­szej uwagi, bo tak dzieje się przez cały czas.

– Ma pan tu mo­ni­to­ring?

Po­krę­cił głową.

– Chciał­bym, ale nie stać mnie na taki luk­sus.

– Dzię­kuję, pa­nie Tal­lis. Za ja­kiś czas przyj­dziemy pana prze­słu­chać.

– Mu­szę zło­żyć ze­zna­nie?

– To ru­ty­nowa pro­ce­dura.

– Oczy­wi­ście. – Splótł dło­nie i za­czął wy­krę­cać so­bie palce. – To chyba za­cze­kam, aż ktoś przyj­dzie. Czy mogę jesz­cze ja­koś się
przy­dać?

Wy­da­wał się dziw­nie skory do po­mocy. Może zbyt chętny. Gina dłuż­szą chwilę pa­trzyła mu w oczy, aż od­wró­cił wzrok i spoj­rzał pod nogi.

– Tak.

– Okej.

Wy­jęła z kie­szeni port­fel, a z niego dwu­dziestkę.

– Przy­nie­sie nam pan sporo kawy? Moc­nej. By­łoby świet­nie, gdyby po­dał ją pan na tacy po­ste­run­ko­wemu przy ta­śmie. – Wie­działa, że każ­demu przyda się nieco po­bu­dze­nia. Czuła, że ręce jej drżą. Za­sta­na­wiała się, czy ko­fe­ina nie by­łaby naj­lep­sza w taki dzień jak dziś.

Mu­siała po­ra­dzić so­bie z za­bój­stwem i tymi cho­ler­nymi wia­do­mo­ściami, więc na jej bar­kach spo­czy­wał po­dwójny cię­żar. Mieli nie­dzielny po­ra­nek, wielu we­zwa­nych na miej­sce funk­cjo­na­riu­szy praw­do­po­dob­nie pra­co­wało we wczo­raj­szy wie­czór. Na pewno przyda im się kawa.

Od­su­nął jej rękę.

– Na koszt firmy. Chęt­nie po­mogę.

– Dzię­ku­jemy. To bar­dzo miłe z pana strony. Mu­szę już iść. – Ob­ró­ciła się i ode­szła kilka kro­ków, ma­jąc na­dzieję, że męż­czy­zna wróci do ka­wiarni, ale po­zo­stał wpa­trzony w nią, aż ze­szła z jego par­kingu.

Uśmiech­nęła się do po­li­cjanta przy ta­śmie i po­dała mu swoje dane, by za­pi­sał je w for­mu­la­rzu. Na skraju lasu po­now­nie się obej­rzała i do­strze­gła, że John Tal­lis wraca do swo­jego lo­kalu. Po­czuła nie­po­kój, gdy wkła­dała dwu­dziestkę i no­tes z po­wro­tem do kie­szeni, na­stęp­nie po­szła wy­zna­czoną ścieżką. Prze­łknęła ślinę, wie­dząc, że na jej końcu znaj­do­wało się ciało.

Roz­dział 4

– Tu­taj, sze­fowo! – za­wo­łał Ja­cob.

Ma­chał rę­kami i ska­kał po­nad krza­kami w swoim ob­szer­nym kom­bi­ne­zo­nie ochron­nym i czepku za­kry­wa­ją­cym za­wsze lśniące i ucze­sane włosy. Wciąż był ra­nek, a tem­pe­ra­tura na­dal ro­sła. Smith roz­wi­jał ta­śmę po­li­cyjną po­mię­dzy drze­wami. Prze­śli­zgnęła się, za­nim cał­ko­wi­cie od­gro­dził te­ren.

– Czy po­zo­stałe na­sto­latki wciąż tu są?

Uła­twi­liby jej pracę, gdyby po­zo­stali.

– Tak. Jest z nimi Ka­poor. O’Con­nor nie­dawno się po­ja­wił, a te­raz roz­ma­wia z ro­dzi­cami nie­któ­rych dzieci, któ­rzy do­je­chali.

Wy­chy­liła się i do­strze­gła łysą, błysz­czącą głowę de­tek­tywa Harry’ego O’Con­nora oraz po­ste­run­kową Jha­nvi Ka­poor w mun­du­rze. Po­mimo ob­ra­żeń, które od­nio­sła pod­czas jed­nego z po­przed­nich śledztw, do­szła do sie­bie i za­częła się przy­go­to­wy­wać do eg­za­minu na sto­pień sier­żanta. Po­ma­chała Gi­nie i ru­szyła w jej stronę. Ja­cob od­su­nął się na bok i za­czął roz­glą­dać po te­re­nie.

– Cześć, sze­fowo. Roz­ma­wiamy z mło­dzieżą. Do­brze się czu­jesz? Go­rąco tu. – Po­mimo oko­licz­no­ści Jha­nvi Ka­poor jak zwy­kle wy­glą­dała na pełną ener­gii.

Gina na­dal nie mo­gła się na­dzi­wić, jak ta drobna, młoda ko­bieta z pi­skli­wym gło­sem i moc­nym ak­cen­tem z Bir­ming­ham mo­gła być aż taka twarda. Po­przed­nia sprawa, nad którą pra­co­wała, mo­głaby zła­mać psy­chikę każ­dej osoby, ale Ka­poor po wyj­ściu ze szpi­tala wzięła je­dy­nie ty­dzień wol­nego i za­rze­kała się, że wróci do pracy o wiele sil­niej­sza. Od razu zło­żyła też do­ku­menty na eg­za­min wy­ma­gany do awansu.

– Świet­nie, że znów je­steś w eki­pie, tak jak Smith. Tylko naj­lepsi! – Gina na­prawdę tak my­ślała.

Smith i Ka­poor po­ma­gali przy nie­zli­czo­nych spra­wach i za­wsze byli mile wi­dziani, bo wy­ko­ny­wali ciężką, po­trzebną pracę.

– Za nic bym tego nie prze­ga­piła, sze­fowo. Bę­dzie do­brze, je­śli znowu nie po­rwie mnie ża­den za­bójca.

Gina po­now­nie za­sta­no­wiła się, ja­kim cu­dem Ka­poor miała tak opty­mi­styczne uspo­so­bie­nie. Mar­twiła się, że trauma być może bę­dzie ją prze­śla­do­wać, po­że­rać żyw­cem, ma­ni­fe­sto­wać się pod po­sta­cią ze­społu stresu po­ura­zo­wego, ale po­li­cyjny psy­cho­log zwol­nił ją z ko­lej­nych se­sji te­ra­peu­tycz­nych.

– Wiem, że to twoje pierw­sze tak po­ważne śledz­two od tam­tej pory.

Jha­nvi spoj­rzała na nią wiel­kimi cze­ko­la­do­wymi oczami i uśmiech­nęła się, uka­zu­jąc do­łeczki w po­licz­kach.

– Na­prawdę nic mi nie jest, sze­fowo. Już za­wsze będę miała kilka blizn na ciele, ale tu­taj – wska­zała na swoją głowę – wszystko gra.

– Cóż, je­śli kie­dy­kol­wiek bę­dziesz chciała po­ga­dać, wiesz, że moje drzwi za­wsze stoją otwo­rem, bez względu na porę dnia i nocy.

– Wiem i dzię­kuję, sze­fowo. Je­żeli będę tego po­trze­bo­wała, po­pro­szę o po­moc. Obie­cuję.

Gina ro­zu­miała, że po­winna za­milk­nąć. Od tam­tych wy­da­rzeń pró­bo­wała nieco opie­ko­wać się Ka­poor, ale te­raz po­winna co­raz rza­dziej py­tać młod­szą ko­le­żankę, czy na­prawdę do­brze się czuje.

– Tak, le­piej już pójdę. – Jha­nvi udała się do obo­zo­wi­ska.

– Świet­nie. Przejdźmy da­lej. – Gina uśmiech­nęła się do Ja­coba, wy­cią­gnęła z kie­szeni gumkę i zwią­zała swoje nie­sforne włosy, nim zdą­żyły zwil­got­nieć od potu.

– Nie wiem, ja­kim cu­dem ona tak świet­nie się trzyma. – Ja­cob zmarsz­czył brwi.

– Ja też nie. Ale bar­dzo ją po­dzi­wiam. – Gina wzięła kom­bi­ne­zon i wło­żyła go na czarne spodnie i kre­mową bluzkę, na­stępne były ochra­nia­cze na buty, rę­ka­wiczki i ma­seczka. Czuła się ospała, a dzień się jesz­cze w pełni nie za­czął. – Ber­nard w pracy?

Ber­nard Small był kie­row­ni­kiem tech­ni­ków kry­mi­na­li­stycz­nych, z któ­rym pra­co­wała przy więk­szo­ści po­waż­nych spraw.

– Tak, już tam jest i oce­nia sy­tu­ację. Jak za­uwa­ży­łaś, roz­ło­żono już ścieżkę z płyt. W tej chwili fo­to­gra­fują i fil­mują.

Gina pierw­sza ze­szła po skar­pie i po­dą­żyła ścieżką wy­dep­taną po­mię­dzy gę­stymi za­ro­ślami i drze­wami. Do­tarła do płyt. Oboje stą­pali ostroż­nie, aby nie po­śli­zgnąć się w ochra­nia­czach na buty.

Harte ro­zej­rzała się po nie­wiel­kiej po­la­nie po­mię­dzy drze­wami. Ide­alne miej­sce na im­prezę z na­mio­tami. Wszę­dzie wa­lały się śmieci i pu­ste bu­telki po al­ko­holu. Za­uwa­żyła zu­żytą pre­zer­wa­tywę, da­lej ko­lejną. To, co po­winno być pięk­nym miej­scem na ło­nie na­tury, do któ­rego mo­gły cho­dzić ro­dziny na spa­cer, stało się me­liną.

Usły­szała kli­ka­nie mi­gawki apa­ratu, więc uświa­do­miła so­bie, że do­tarła na miej­sce. Ber­nard Small wy­ło­nił się zza krzaka i wy­pro­sto­wał, osła­nia­jąc oczy przed słoń­cem.

– Cześć, Ber­nar­dzie. Gdyby nie te oko­licz­no­ści, po­wie­dzia­ła­bym, że miło cię wi­dzieć.

Ski­nął jej głową.

– Prawda? Za­wsze spo­ty­kamy się nad tru­pem. Chodź­cie. – Roz­chy­lił ga­łę­zie, więc Gina i Ja­cob prze­szli za nim do skrzyń na do­wody, w któ­rych le­żały już opi­sane wo­reczki z róż­nymi rze­czami. – Wciąż do­ku­men­tu­jemy, co się da, ale stąd też do­brze wi­dać. Praw­do­po­dob­nie mi­nie dłuż­szy czas, nim bę­dzie­cie mo­gli po­dejść, bo ciało znaj­duje się w dziw­nej po­zy­cji. Nie chcemy za­cie­rać śla­dów, choćby tych naj­drob­niej­szych, dla­tego za­cho­wu­jemy naj­wyż­szą ostroż­ność. Od­su­nę­li­śmy li­sto­wie, żeby zro­bić zdję­cia i za­cząć ba­dać.

Gina sta­nęła na pal­cach i zer­k­nęła po­nad krza­kiem. Za­uwa­żyła pra­cu­jący ze­spół. Sta­rała się nie sku­piać na tym, jak jej żo­łą­dek ści­snął się z po­wodu wy­mio­cin obok zwłok. Ja­cob uniósł rękę i po­ma­chał do tech­niczki Jen­ni­fer, na co dziew­czyna się uśmiech­nęła. Byli już długo w związku i po­zdra­wiali się czule, ile­kroć ra­zem pra­co­wali. Gina opu­ściła wzrok i do­strze­gła je­dy­nie nogi dziew­czyny. Więk­sza część jej ciała na­dal le­żała w krza­kach.

– Po­wiesz mi, co tam wi­dzia­łeś?

– Tak. Na­sto­latkę po­mię­dzy czter­na­stym a osiem­na­stym ro­kiem ży­cia – od­po­wie­dział Ber­nard.

Zga­dzało się to ze zgło­sze­niem. Na­omi Car­pen­ter zi­den­ty­fi­ko­wała de­natkę jako Leah Fen­more, lat szes­na­ście. Gina po­czuła ucisk w gar­dle. Trudno jej było pa­trzeć na mar­twą dziew­czynę, po­nie­waż sama miała córkę. Nie po­tra­fiła so­bie na­wet wy­obra­zić, jak ro­dzice ofiary za­re­agują na wie­ści. Gdyby w krza­kach le­żała mar­twa Han­nah, Gina za­wa­liłby się świat.

– Drobna bu­dowa ciała, wzrost około metr sześć­dzie­siąt. Brą­zowe włosy do ra­mion, kol­czyk w war­dze, ale chyba wo­le­li­by­ście, że­bym prze­szedł do sedna.

Ja­cob pi­sał w rę­ka­wicz­kach.

– Tak, pro­simy.

– Przy­czyna śmierci to praw­do­po­dob­nie udu­sze­nie, po­nie­waż na szyi wi­dać ślady, które wy­glą­dają jak po pal­cach. – Ber­nard ski­nął głową tech­ni­kowi, który od­cią­gnął ga­łę­zie. – Wi­dzisz sińce, które za­czy­nają się po­ja­wiać na ciele?

Gina przy­tak­nęła.

– Wi­dzę.

– Ma sze­roko otwarte oczy, wi­dać, że po­pę­kały w nich na­czynka krwio­no­śne. Na pod­sta­wie tem­pe­ra­tury i stop­nia stę­że­nia po­śmiert­nego okre­ślam czas zgonu na po­mię­dzy pierw­szą a drugą w nocy.

– Ja­kieś oznaki na­pa­ści na tle sek­su­al­nym?

Ber­nard cof­nął się o krok i prze­stą­pił z nogi na nogę.

– Nie je­stem pe­wien, ale praw­do­po­dob­nie w gór­nej czę­ści pra­wej piersi mamy ślad po ugry­zie­niu. Zę­bów nie wbito głę­boko w skórę, ale po­ja­wiło się krwawe roz­cię­cie i si­niec. Zy­skamy pew­ność, kiedy za­bie­rzemy stąd ciało i prze­pro­wa­dzimy au­top­sję.

Gina wzdry­gnęła się na myśl, że ktoś ugryzł tę dziew­czynę tak mocno. Jej były mąż Terry gryzł ją cza­sem pod­czas seksu i znę­cał się nad nią jesz­cze bar­dziej, gdy mó­wiła mu, że to boli. Wy­rzu­ciła te my­śli z głowy. Może ofiara była na­pa­sto­wana sek­su­al­nie, a może ob­ra­że­nia te po­wstały w wy­niku unie­sień mi­ło­snych. Nie mo­gła jesz­cze od­po­wie­dzieć na te py­ta­nia, a wy­cią­ga­nie wnio­sków na pod­sta­wie wła­snych okrop­nych do­świad­czeń nie po­może w śledz­twie.

– Wi­dać brzeg dżin­so­wych spode­nek, które mają roz­pięte za­równo su­wak, jak i gu­zik.

Gina od­wró­ciła wzrok od ciała.

– Ja­kieś ślady na­sie­nia?

– Nie by­li­śmy w sta­nie stwier­dzić, ale jak mó­wi­łem, wię­cej do­wiemy się pod­czas sek­cji.

Za­le­d­wie kilka go­dzin temu to nie były zwłoki, a żywa, zdrowa dziew­czyna. Ginę prze­szedł dreszcz.

– A ślady walki?

– Do tej pory nie zna­leź­li­śmy żad­nych ran, które mo­głyby po­wstać przy obro­nie.

To pod­po­wie­działo Gi­nie, że dziew­czyna nie sta­wiała oporu. Znie­ru­cho­miała ze stra­chu lub coś, co za­częło się za obo­pólną zgodą, przy­brało fa­talny ob­rót. A może zo­stała na­ćpana?

– Zle­cisz ba­da­nia tok­sy­ko­lo­giczne, żeby spraw­dzić, czy czymś jej nie odu­rzono? Ro­hyp­no­lem lub czymś, co może wy­wo­łać sen­ność i dez­orien­ta­cję. Chyba wszy­scy obecni tu mło­dzi lu­dzie pili al­ko­hol.

– Zda­jesz so­bie sprawę, że ba­da­nia tok­sy­ko­lo­giczne po­trwają wieki, prawda? – Uniósł rękę do ochra­nia­cza na brodę i po­dra­pał się po pod­bródku.

– Tak, jak zwy­kle, ale mu­simy wie­dzieć, czy coś jej po­dano. Chcę mieć nie­zbite do­wody, czy wal­czyła z tym, kto ją du­sił. Mu­simy wszystko spraw­dzić – urwała. – Daj mi znać, gdy do­wiesz się cze­goś wię­cej.

Ja­cob sta­nął na ko­lej­nej pły­cie i no­to­wał, po­now­nie ocie­ra­jąc
czoło.

Ber­nard po­ki­wał głową.

– Ja­sne. – Spoj­rzał na swoją ekipę i się uśmiech­nął. – Je­śli chce­cie, mo­że­cie już po­dejść. Tylko nie schodź­cie z płyt, cho­ciaż nie są­dzę, że­by­ście zo­ba­czyli tyle, na ile li­czy­cie. Zo­stała nieco wy­su­nięta z krza­ków. Dziew­czyna, która ją zna­la­zła, cią­gnęła ją za nogę, bo my­ślała, że ko­le­żanka śpi.

Ber­nard miał ra­cję. Zo­ba­czyli je­dy­nie dolną część ciała de­natki i jej zwi­sa­jący ję­zyk. Mo­gliby zo­ba­czyć wię­cej, gdyby od­su­nięto ga­łę­zie. Do­strze­gła coś, co wy­glą­dało jak za­schnięta krew.

– Co jest na tam­tej kol­cza­stej ga­łęzi?

Ber­nard spoj­rzał we wska­zane miej­sce.

– Krew. Dziew­czyna, która pró­bo­wała wy­cią­gnąć ją z tych krza­ków, zra­niła się w rękę.

Jen­ni­fer po­chy­liła się i po­ło­żyła żółty znacz­nik do­wo­dowy przy ko­lej­nym opa­ko­wa­niu po chip­sach. Cały las usiany był żół­tymi ta­blicz­kami, więk­szość stała przy śmie­ciach.

– Cześć, Jen – przy­wi­tał się Ja­cob, wkła­da­jąc no­tes do kie­szeni.

– Do­brze się czu­jesz? – Mimo że Jen­ni­fer miała na twa­rzy ma­seczkę, Gina wi­działa, że pa­rzyła na Ja­coba z we­so­ło­ścią w oczach.

Po­li­cjant po­ki­wał głową i rów­nież się do niej uśmiech­nął.

– Na ra­zie. – Wró­ciła do pracy.

– Ja­kieś prze­my­śle­nia na tę chwilę? – Gina ob­ró­ciła się do Ja­coba, wy­po­wia­da­jąc słowa dość gło­śno, aby usły­szał ją po­nad świer­go­tem pta­ków.

Piękny, sło­neczny po­ra­nek na ło­nie na­tury zo­stał ska­żony przez śmierć na­sto­latki. Gina za­ła­my­wała ręce. Mu­siała zła­pać sprawcę, kim­kol­wiek był, i nie miała czasu do stra­ce­nia.

Po­krę­cił głową.

– Mu­siała być na­prawdę pi­jana lub na­wet odu­rzona, żeby w ogóle się nie bro­nić. To zna­czy, gdyby mnie ktoś du­sił, wpadł­bym w szał. – Otarł czoło.

Cho­ciaż kom­bi­ne­zony nie były grube, ma­te­riał kleił się Gi­nie do karku. Wie­działa, że Ja­cob czuł się rów­nie nie­kom­for­towo.

– Chodźmy do obo­zo­wi­ska, zo­ba­czymy, gdzie spali. Póź­niej zdej­miemy kom­bi­ne­zony i po­ga­damy z Ka­poor i O’Con­no­rem, może mają już ze­zna­nia świad­ków. Chcę zo­ba­czyć te na­sto­latki wraz z ro­dzi­cami na po­ste­runku, żeby for­mal­nie ich prze­słu­chać. Czeka nas trudny dzień, ale mu­simy wszystko na­grać. Trzeba się do­wie­dzieć, co te dzie­ciaki po­ra­biały w nocy. – Ro­zej­rzała się po le­sie. – Do tam­tych do­mów da się dojść w kilka mi­nut. – Wska­zała na ko­miny na tle nieba.

– To Oak Tree Walk. Spo­kojna uliczka, przy któ­rej stoi kilka sze­re­gó­wek.

– Chcę wie­dzieć, czy wła­ści­ciele coś wi­dzieli lub sły­szeli. Miesz­kają na tyle bli­sko, że mo­gli im prze­szka­dzać ha­ła­śliwi im­pre­zo­wi­cze. Może ktoś z nich spa­ce­ro­wał wczo­raj z psem albo sie­dział w ogro­dzie. Mu­simy wie­dzieć, czy ktoś tu kie­dyś dzwo­nił na po­li­cję w spra­wie za­kłó­ca­nia ci­szy noc­nej. Nie­wy­klu­czone, że re­gu­lar­nie od­by­wa­jące się tu im­prezy ko­goś wku­rzyły. Mo­żesz za­dzwo­nić na po­ste­ru­nek do Wyre? Może za­cznie to spraw­dzać, nim wró­cimy.

Kiedy do­tarli do ta­śmy, Gina zdjęła ma­seczkę. Ski­nęła głową Smi­thowi, który pil­no­wał, żeby ża­den czło­wiek z psem czy bie­gacz nie wszedł na miej­sce zbrodni i nie znisz­czył do­wo­dów. Ja­cob wy­jął te­le­fon, za­czął roz­ma­wiać z de­tek­tyw Paulą Wyre. Gina się ro­zej­rzała. Dzia­ła­nia po­li­cji za­wsze przy­cią­gały sporo ga­piów, a tu­taj tylko ta­śma po­wie­wała na lek­kim wie­trze. Nie było jesz­cze żad­nych dzien­ni­ka­rzy, któ­rzy pró­bo­wa­liby zro­bić do­bre zdję­cie czy za­dać kilka py­tań. Wie­ści o zda­rze­niu roz­nio­sły się już w me­diach spo­łecz­no­ścio­wych, więc jak za­wsze i o tym za­bój­stwie bę­dzie gło­śno.

Ja­cob się roz­łą­czył.

– Już się za to bie­rze, sze­fowo.

– Do­bra, sprawdźmy obo­zo­wi­sko i do­wiedzmy się, czy zdo­byte in­for­ma­cje po­mogą nam od­na­leźć za­bójcę.

Roz­dział 5

Caro ziew­nęła i uchy­liła jedno oko. Obu­dziła ją matka, która tłu­kła się na dole. Dziew­czyna ob­ró­ciła te­le­fon, żeby spraw­dzić, która go­dzina. Grubo po je­de­na­stej. Może nie pój­dzie do dziadka na nie­dzielny obiad. Po­si­łek zwy­kle był do bani. Tro­chę okrop­nego, tłu­stego mięsa z wod­ni­stym so­sem i spora por­cja wa­rzyw­nej papki. Może wci­śnie ma­mie, że jest chora i nie chce za­ra­zić dziadka, zwłasz­cza że ten cho­ruje na astmę. Prze­cież cała ro­dzina mar­twiła się jego świsz­czą­cym od­de­chem.

Otwo­rzyły się drzwi jej po­koju, młod­szy brat Jake wsko­czył na jej łóżko i za­czął pod­ska­ki­wać na ma­te­racu i krzy­czeć. Łóżko skrzy­piało i ugi­nało się przy każ­dym jego od­bi­ciu, gro­żąc za­pad­nię­ciem.

– Tata mówi, że za dzie­sięć mi­nut masz wstać, le­niu­chu!

Rzu­ciła w niego po­duszką. Ośmio­la­tek ubrany w ogrod­niczki z ła­two­ścią unik­nął pu­cho­wego po­ci­sku. Po­bie­lały jej knyk­cie, gdy za­ci­snęła palce na dru­giej po­duszce i unio­sła ją nad głową, go­towa do rzutu.

Jake ze śmie­chem po­ka­zał jej ję­zyk.

– Wy­noś się z mo­jego po­koju, Jake. Wiesz, że nie mo­żesz tu wcho­dzić bez pu­ka­nia. Bez­czelny gów­niarz.

Po­ka­zu­jąc ję­zyk, opluł jej po­li­czek. Ze­sko­czył z łóżka tak gwał­tow­nie, że aż za­drżała szyba w fu­try­nie okien­nej i za­grze­cho­tały ża­lu­zje, a po­tem po­czę­sto­wał się cze­ko­lad­kami, które miała w mi­sce na ko­mo­dzie. We­pchnął je so­bie do prze­past­nych ust, aż brą­zowa ślina ze­brała się na jego pod­bródku, po czym skap­nęła na dy­wan. Fuj. Się­gnął po ko­lejny sma­ko­łyk.

Caro wy­sko­czyła z łóżka, zła­pała go za rękę na tyle mocno, że aż po­czer­wie­niał na twa­rzy. Sta­rał się za­ci­snąć palce na ła­ko­ciach, więc za­sze­le­ściły opa­ko­wa­nia.

– Pusz­czaj, mały skunk­sie. Są moje, a ty je­steś obrzy­dliwy. Idź umyj tę brzydką buźkę!

– To nie fair. Chcę cu­kierka. To ty masz brzydką gębę.

Wzięła go na ręce i wrzesz­czą­cego wy­nio­sła na ko­ry­tarz, po czym za­mknęła drzwi. Tyle razy się z nim kłó­ciła, ale za­wsze wy­gry­wał, ob­rzu­cał ją wy­zwi­skami i się śmiał.

W tym mo­men­cie do­bi­jał się do jej drzwi.

– Wpuść mnie, Caro. Ko­cham cię, sio­strzyczko. Żar­to­wa­łem. Je­steś tylko tro­chę brzydka.

– Odejdź.

– Prysz­czata.

Nie­kiedy okrop­nie go nie zno­siła. Po­tarła pul­su­jące skro­nie i spoj­rzała w lu­stro sto­jące na ko­mo­dzie. Na ta­fli znaj­do­wał się kurz z pu­dru, więc wy­tarła go rę­ka­wem pi­żamy, by le­piej się wi­dzieć. Nie było mowy, żeby przy­szy­ko­wała się w dzie­sięć mi­nut. Brą­zowe oczy w kształ­cie mig­da­łów były pod­puch­nięte po gwał­tow­nej po­budce. Na jej skó­rze wi­dać było sporo plam, które mu­siała za­tu­szo­wać. Prysz­cze od za­wsze wy­cho­dziły jej, gdy się de­ner­wo­wała. Nic nie dzia­łało na trą­dzik, bli­zny ro­biły się co­raz więk­sze. Chciało jej się pła­kać. Pla­no­wała wziąć prysz­nic, ale nie miała na to czasu. Su­per, bę­dzie nie tylko kiep­sko wy­glą­dać, ale też śmier­dzieć.

– Pięć mi­nut, Caro! – za­wo­łał z dołu do­no­śnym gło­sem tata.

W tej sa­mej chwili roz­ja­śnił się ekran jej ko­mórki, za mo­ment zro­bił to po­now­nie. Na gru­pie na What­sAp­pie po­ja­wiło się kilka wia­do­mo­ści. Jedna była od zna­jo­mych ze szkoły, druga od przy­ja­ciół z po­dwórka, a po­tem jesz­cze wy­sko­czyły po­wia­do­mie­nia z Fa­ce­bo­oka i Twit­tera. Wszystko na­raz. Coś się stało, więc mu­siała to spraw­dzić. Otwo­rzyła Twit­tera i spoj­rzała na lo­kalną grupę zna­jo­mych.

Bel­la­Bo­o89xx: OMG! W le­sie za­mor­do­wano dziew­czynę. #Za­bój­stwoWC­le­eves­ford

AJ­J1lo­ve­he­art: @Bel­la­Bo­o89xx Kto? Znamy ją? #Za­bój­stwoWC­le­eves­ford

OrEl­sa_: Te­raz. Ma­sa­kra. Wszę­dzie pełno po­li­cji. RIP @Fen­ny­_Le­ah_

AJ­J1lo­ve­he­art: @Fen­ny­_Le­ah_ RIP Bę­dziemy tę­sk­nić. Mie­li­śmy ra­zem WF.

Al­ly­Kay­Ben­son: OMG, tylko nie @Fen­ny­_Le­ah_ To moja przy­ja­ciółka z pod­sta­wówki. #Kla­sa­Pa­ni­Smith @OrEl­sa_ Co się stało? Kto ją za­bił?

OrEl­sa_: @Al­ly­Kay­Ben­son Je­stem w szoku i nie wiem. #Mor­der­ca­Na­Wol­no­ści

The­Me­eganMrs: Im­pre­zo­wi­cze mieli po szes­na­ście lat. Jacy ro­dzice na to po­zwa­lają? Są cho­ler­nie uciąż­liwi. Za­kłó­ca­nie po­rządku na #Oak­Tre­eWalk

Jim­Ber­ry­ATW: @The­Me­eganMrs Święta prawda. Roz­wy­drzona mło­dzież. Pew­nie cho­dziło o nar­ko­tyki, po­ra­chunki gan­gów czy coś ta­kiego. Im szyb­ciej się wy­strze­lają, tym le­piej. #Oak­Tre­eWalk

OrEl­sa_: @The­Me­eganMrs @Jim­Ber­ry­ATW Była moją przy­ja­ciółką, a jej ro­dzice są cu­downi. Cza­sami nie­na­wi­dzę lu­dzi. #Dup­kiZ­Twit­tera

Jim­Ber­ry­ATW: @OrEl­sa_ Do­ro­śnij #Po­ko­le­nie­Płat­ków­Śniegu

OrEl­sa_: @Jim­Ber­ry­ATW Wal się!!!

War­wick­shi­re­He­rald: Ze­szłej nocy zgło­szono za­bój­stwo przed @Wa­ter­si­de­Ca­feC­le­eves­ford w Cle­eves­ford. Świad­ko­wie pro­szeni są o na­tych­mia­stowe sta­wien­nic­two na po­ste­runku po­li­cji.

Wa­ter­si­de­Ca­feC­le­eves­ford: @War­wick­shi­re­He­rald Dzięki za wspo­mnie­nie o nas, ale to stało się bli­żej #Oak­Tre­eWalk U nas na­dal otwarte. Spo­czy­waj w po­koju @Fen­ny­_Le­ah_ Kon­do­len­cje dla ro­dziny.

Wpisy cią­gnęły się w nie­skoń­czo­ność, w nie­któ­rych ob­wi­niano ro­dzi­ców Leah, w in­nych samą dziew­czynę, ale więk­szość to kon­do­len­cje. Caro prze­łknęła ślinę, aby stłu­mić łzy. Z za­my­śle­nia wy­rwało ją pu­ka­nie.

– Odejdź, Jake. – Nie chciała się z nim kłó­cić.

– To ja, mama. Wła­śnie za­dzwo­niła do mnie jedna z ma­tek ze szkoły. Mogę wejść? – Nie za­cze­kała na po­zwo­le­nie, tylko ostroż­nie otwo­rzyła drzwi i we­szła, ob­jęła córkę i otarła jej mo­kre po­liczki. – Tak mi przy­kro, skar­bie. Mam na­dzieję, że trafi za to do pie­kła.

Mama nie wie­działa, że Caro rów­nież zo­stała za­pro­szona na tę
im­prezę, ale od­mó­wiła. Po jej twa­rzy po­pły­nęły ko­lejne łzy. Nie mo­gła zła­pać tchu, tak mocno szlo­chała, jej pierś uno­siła się wraz z wy­pły­wa­ją­cym z niej smut­kiem. Ożyło wspo­mnie­nie, które spra­wiło, że prze­stała łkać. Było to coś mrocz­nego, du­szą­cego, a po­tem ciem­ność – tylko to wciąż wi­działa. Te­raz nie czas, by się za­sta­na­wiać nad nie­ja­snym wspo­mnie­niem z ostat­niej im­prezy, w któ­rej uczest­ni­czyła. Jedne chwile pa­mię­tała, dru­gich nie mo­gła so­bie przy­po­mnieć. To wła­śnie te ostat­nie naj­bar­dziej ją mar­twiły.

– Mogę na chwilę zo­stać sama, mamo? Pro­szę. – Od­su­nęła się od pach­ną­cej kwia­tami ro­dzi­cielki i spoj­rzała na nią za­szklo­nymi oczami.

– Do­brze, skar­bie. Zejdź, kiedy bę­dziesz go­towa. Za­dzwo­nię do dziadka i po­wiem, że przy­je­dziemy póź­niej.

– Dzięki, mamo.

Za­smu­cona ko­bieta ob­ró­ciła się i wy­szła, za­my­ka­jąc za sobą drzwi. Caro po­bie­gła do szafki noc­nej i otwo­rzyła szu­fladę. Za­no­to­wała in­for­ma­cję, która jej się przy­po­mniała – wy­ła­nia­jący się z ciem­no­ści prze­błysk świa­tła. Spoj­rzała na no­tatki, w któ­rych na­dal bra­ko­wało wielu wspo­mnień. Mu­siała szybko wy­peł­nić te luki. Pik­nął jej te­le­fon. Po­wia­do­mie­nie ze Snap­chatu.

Pi­śnij choć słówko, a zgi­niesz na­stępna!

Na­pis znik­nął z ekranu, a Caro prze­szedł nie­kon­tro­lo­wany dreszcz. Upu­ściła dłu­go­pis i no­tes, po czym otarła łzy.

Kto pra­gnął jej śmierci?
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij