Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Tadeusz Kościuszko. Wakacje z wodzem - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
18 marca 2019
21,34
2134 pkt
punktów Virtualo

Tadeusz Kościuszko. Wakacje z wodzem - ebook

Uczył się sztuki wojennej w warszawskiej Szkole Rycerskiej, walczył o niepodległość Stanów Zjednoczonych, przyjaźnił z przyszłym prezydentem tego kraju i z... wodzem Indian. Po powrocie do ojczyzny został obwołany naczelnikiem powstania przeciw Rosji i Prusom napastującym Polskę. Bohater dwóch krajów, o których wolność walczył: Polski i Stanów Zjednoczonych. Wielki zwolennik wolności, równości i braterstwa wszystkich ludzi. 

Kiedy mama oznajmia Antosiowi, że spędzi wakacje u dziadków w Olszówce pod Krakowem, chłopiec nie jest zachwycony. Jednak szybko okazuje się, że nawet na wsi można się dobrze bawić, zwłaszcza jeśli ma się dziadka, który chciałby wcielić się w postać Tadeusza Kościuszki podczas widowiska historycznego. W tajemnicy Antoś i jego kuzyni, Sonia i Kuba, starają się pomóc dziadkowi w zdobyciu tej roli. Czy ich plan się powiedzie? Kto zostanie Naczelnikiem?

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8151-107-0
Rozmiar pliku: 3,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział 1

Mie­siąc w dzi­czy

Co ta­kie­go? Mam je­chać do dzi­czy? — prych­nął An­toś, kie­dy do­wie­dział się, gdzie spę­dzi po­ło­wę wa­ka­cji.

— Jaka zno­wu dzicz? — ob­ru­szy­ła się mama. — To uro­cza miej­sco­wość. A nie­da­le­ko jest Kra­ków, nie­mal o rzut be­re­tem.

— Tia­aaa… Po pro­stu cu­dow­nie!

An­toś był pe­wien, że to fa­tal­ny po­mysł. Ma­leń­ka Ol­szów­ka nie mia­ła ka­blów­ki ani ska­te­par­ku (ma­rze­nie ścię­tej gło­wy), pro­wa­dzi­ła do niej dro­ga peł­na wer­te­pów, a za­sięg do In­ter­ne­tu był tyl­ko na dwie kre­ski, w po­ry­wach do trzech. I po co się tam tak tłuc? Żeby się nu­dzić u dziad­ka, któ­re­go nie wi­dział od lat! Dla­te­go do swo­je­go ple­ca­ka za­pa­ko­wał głów­nie gry.

Kie­dy wresz­cie do­tar­li, An­toś wy­siadł z sa­mo­cho­du na­bur­mu­szo­ny, sta­nął i skrzy­żo­wał ręce na pier­si. Sło­wo „po­raż­ka” to naj­mil­sze z okre­śleń, ja­kie znaj­do­wał na naj­bliż­szy mie­siąc.

Mama zdję­ła mu czap­kę z dasz­kiem i pchnę­ła go lek­ko do przo­du.

— Przy­wi­taj się — po­wie­dzia­ła cie­pło, ale on stał jak wmu­ro­wa­ny.

— No, chło­pie, chodź do mnie! — Dzia­dek Adam roz­ło­żył sze­ro­ko ręce w ocze­ki­wa­niu na uko­cha­ne­go wnu­ka. Był wy­so­ki, łysy, a per­ka­ty nos w ogó­le nie pa­so­wał do jego twa­rzy. — Mam coś dla cie­bie!

An­toś drgnął. Pre­zen­ty lu­bił i to bar­dzo.

— Tak? A co? — Ru­szył wol­no.

Dzia­dek gwizd­nął prze­ni­kli­wie na pal­cach (to aku­rat było faj­ne, sam chciał­by tak umieć) i oto zza rogu domu wol­no wy­chy­lił się brą­zo­wy łeb. An­toś zmarsz­czył czo­ło. Czy to…

— Koń! — Dzia­dek z za­do­wo­le­niem klep­nął się dło­nią o udo. — A do­kład­nie ku­cyk Ami­go. Bę­dziesz mógł na nim jeź­dzić. Cie­szysz się?

— Nie pro­ściej wziąć z domu ro­wer?

— Ro­wer? — Dziad­ko­wi zrze­dła mina. Miał w swym obej­ściu kil­ka­na­ście koni, pięk­nych i bar­dzo za­dba­nych, na któ­rych jeź­dzi­li sztyw­ni jak koł­ki, wy­stro­je­ni pa­no­wie i jesz­cze bar­dziej wy­stro­jo­ne pa­nie. Jak­by na ko­nia nie moż­na było wsiąść bez tych śmiesz­nych spodni, dłu­gich bu­tów i dzi­wacz­nej cza­pecz­ki. — Ro­wer nie umy­wa się do ko­nia! A ty masz już osiem lat, naj­wyż­sza pora, że­byś umiał jeź­dzić.

An­toś nie od­po­wie­dział, tyl­ko smęt­nym wzro­kiem prze­su­nął po oko­li­cy. Dom dziad­ka pre­zen­to­wał się cał­kiem nie­źle, ale ten za­pach bi­ją­cy od staj­ni i pa­do­ku! Ten AB­SO­LUT­NY brak cy­wi­li­za­cji! Te lasy, chasz­cze i łąki za­miast chod­ni­ków i skwer­ków z huś­taw­ka­mi. Ten roz­czo­chra­ny rudy chło­pak pro­wa­dzą­cy kuca…

— A niech mnie…! — wrza­snął ura­do­wa­ny. — Kuba!

Kuba, któ­ry wła­śnie bar­dzo spo­koj­nie przy­wią­zał wo­dze ko­nia do żer­dzi, pod­szedł pręż­nym kro­kiem do ku­zy­na. Był duży, miał prze­cież już dzie­sięć lat, a co naj­waż­niej­sze świet­nie so­bie ra­dził ze wszyst­ki­mi strze­lan­ka­mi i wy­ści­ga­mi. A wia­do­mo, że gra się le­piej, kie­dy ma się do dys­po­zy­cji dru­gie­go gra­cza!

— No cze­eeść — po­wie­dział Kuba przy­jaź­nie. — Faj­nie, że je­steś!

Za­raz po­tem uści­ska­ła An­to­sia bab­cia Ka­sia. Pach­nia­ła świe­żo upie­czo­nym cia­stem, a jej ru­mia­na twarz pro­mie­nia­ła ra­do­ścią.

— Aleś ty chu­dy! — oce­ni­ła. Tyl­ko ona tak uwa­ża­ła. — Ale wiem, jak temu za­ra­dzić! — I za­pro­si­ła wszyst­kich na pysz­ną chał­kę z mle­kiem.

To była sym­pa­tycz­na go­dzi­na – peł­na żar­tów, śmie­chu i do­bre­go je­dze­nia. Nie­ste­ty nie­ba­wem mama się po­że­gna­ła i zo­sta­wi­ła go na wy­gna­niu.

— Dzwoń do mnie co­dzien­nie! — po­pro­si­ła na od­chod­ne.

— Po co? — mruk­nął, po­now­nie tra­cąc do­bry hu­mor.

— Jak to „po co”? Po­opo­wia­dasz, co się dzie­je.

— A co tu się może dziać? — Sap­nął. — Kuc zje tra­wę i zro­bi kupę. To wszyst­ko.

— No to nie dzwoń, sko­ro nie chcesz — od­par­ła mama, nie kry­jąc roz­cza­ro­wa­nia.

— Gdy­by ta­tuś tu był… — za­czął An­toś, ale prze­rwał. Ta­tuś pra­co­wał za gra­ni­cą i przy­jeż­dżał rzad­ko i na krót­ko. Chło­piec po­wo­li za­czy­nał za­po­mi­nać, jak tata wy­glą­da.

Mama uca­ło­wa­ła go w czo­ło i już jej nie było. An­toś wes­tchnął zre­zy­gno­wa­ny i zro­bił je­dy­ną sen­sow­ną rzecz, to zna­czy pod­łą­czył kon­so­lę do te­le­wi­zo­ra. Już po chwi­li cały dom wy­peł­nił ło­mot BANG! BANG!, kie­dy wa­lił z pią­chy po­two­ry, i gło­śne PIP! PIP!, ile­kroć zdo­był punk­ty. Wiel­ka szko­da, że Kuba gdzieś znik­nął, ale prze­cież sam też świet­nie się ba­wił.

Dziad­ków i Kubę zo­ba­czył do­pie­ro wie­czo­rem, na ko­la­cji, kie­dy wró­ci­li od koni. Wszy­scy uśmiech­nię­ci i za­do­wo­le­ni, nie­usta­ją­co opo­wia­da­li o szczot­ko­wa­niu, kłu­so­wa­niu i ta­kim tam nu­dziar­stwie. An­toś pod­parł gło­wę dłoń­mi i się nie od­zy­wał. Prze­cież ni­ko­go nie za­in­te­re­su­je, że zdo­był ko­lej­ny po­ziom w sta­rej grze, któ­rą prze­szedł już wie­le razy. Bab­cia, sta­wia­jąc go­rą­ce pa­rów­ki na sto­le, spoj­rza­ła krzy­wo na roz­ło­żo­ną kon­so­lę, ale nic nie po­wie­dzia­ła. Może nie zdą­ży­ła? W drzwiach bo­wiem po­ja­wi­ła się So­nia, naj­star­sza ku­zyn­ka An­to­sia. Była na­sto­lat­ką i bez prze­rwy pod­kre­śla­ła, że jest mą­drzej­sza od dzie­ci, to zna­czy, oczy­wi­ście, od nie­go i Kuby.

— Hej, mały! — przy­wi­ta­ła się nie­zbyt grzecz­nie. An­toś, na­wet je­śli był od niej mniej­szy, to z pew­no­ścią nie mały!

— Ty też tu je­steś? — zdu­miał się. To zna­czy­ło, że przez mie­siąc bę­dzie dzie­lił po­kój z Kubą. Dziew­czy­na, na bank, do­sta­ła dru­gą sy­pial­nię tyl­ko dla sie­bie.

— Aha. Jak­byś wy­szedł z tej ja­ski­ni, to zo­ba­czył­byś wcze­śniej. Ob­je­cha­łam kon­no całą oko­li­cę!

— Też mi atrak­cja — po­wie­dział ci­cho.

Nie­ste­ty So­nia mia­ła uszy jak nie­to­perz. To zna­czy ta­kie czu­łe, nie wiel­kie.

— A że­byś wie­dział! — od­par­ła, mierz­wiąc mu grzyw­kę. Nic in­ne­go nie da­ło­by się zmierz­wić, bo za­raz po za­koń­cze­niu roku szkol­ne­go An­toś tra­fił pod no­życz­ki fry­zje­ra, któ­ry zo­sta­wił mu tyl­ko kęp­kę wło­sów na czub­ku. Od tam­tej pory, kie­dy mógł, cho­dził w czap­ce. — Tyl­ko dzi­dziu­sie wolą sie­dzieć przy ba­ju­siach i dur­nych grach, kie­dy mogą wsiąść na praw­dzi­we­go ko­nia i po­gnać przed sie­bie!

— Nie je­stem dzi­dziu­siem! I… i… ju­tro będę jeź­dził na Ami­sie!

— Ami­go — po­pra­wi­ła go bab­cia, uśmie­cha­jąc się dziw­nie.

— Okej, zo­ba­czy­my — od­rze­kła So­nia i, nie wie­dzieć cze­mu, pu­ści­ła oko do dziad­ka.

Po ko­la­cji dzia­dek od­pro­wa­dził chłop­ców do ich sy­pial­ni. Nie­ste­ty za nimi, jak ogon, drep­ta­ła wścib­ska So­nia.

— Bab­cia roz­pa­ko­wa­ła już wa­sze rze­czy. — Dzia­dek wska­zał na sza­fę, sta­rą i trzesz­czą­cą.

Chłop­cy nie pa­trzy­li na sza­fę, tyl­ko sko­czy­li na łóż­ka, każ­dy na swo­je. Sprę­ży­ny jęk­nę­ły, a oni, za­do­wo­le­ni, za­czę­li ska­kać w górę i w dół. To była świet­na za­ba­wa, da­wa­li susy nie­mal pod su­fit!

— Kuba! An­tek! Chy­ba nie ska­cze­cie po łóż­kach? — do­bie­gło ich z kuch­ni.

— Nie! — od­krzyk­nę­li chłop­cy, sia­da­jąc grzecz­nie na po­sła­niach.

So­nia za­chi­cho­ta­ła, ale ich nie zdra­dzi­ła. A dzia­dek, cóż, dzia­dek pa­trzył gdzie in­dziej. Dziw­nie po­ka­słu­jąc, jak­by tłu­mił śmiech, pre­zen­to­wał im ko­lej­ny sta­ry me­bel, nie­co po­dob­ny do biur­ka z nad­staw­ką.

— A tu ma­cie se­kre­ta­rzyk — po­wie­dział, su­nąc sę­ka­tą dło­nią po gład­kim bla­cie. — Mo­żesz na nim roz­ło­żyć swój kom­pu­te­ro­wy sprzęt, An­to­siu.

— Jaki on ślicz­ny! — pi­snę­ła za­chwy­co­na So­nia. Sta­ry se­kre­ta­rzyk miał spo­ro szu­fla­dek i zu­peł­nie zbęd­nych rzeź­bień oraz zdo­bień. — U mnie ta­kie­go nie ma!

— Ory­gi­nal­ny — po­chwa­lił się dzia­dek. — Po­cho­dzi z daw­nych cza­sów. Kto wie, czy nie ma ja­kiejś ta­jem­nej skryt­ki. Ale ja nie o tym. Sko­ro bab­cia nie sły­szy… to… no, tego… chcia­łem was o coś spy­tać.

Dzia­dek sta­nął w dziw­nej po­zie — z dło­nią na bio­drze i dum­nie unie­sio­ną gło­wą.

— I jak? Je­stem po­dob­ny?

An­toś i Kuba po­pa­trzy­li na sie­bie za­in­try­go­wa­ni.

— Do kogo?

— Do nie­go, oczy­wi­ście! — Tu dzia­dek wska­zał na por­tret, któ­ry wi­siał tuż za nim. Przed­sta­wiał męż­czy­znę z za­dar­tym no­sem w ja­kimś sta­ro­daw­nym mun­du­rze. — Nie mów­cie, że nie wie­cie, kto to jest!

— Ja wiem! — oświad­czy­ła prze­mą­drza­le So­nia. — To ge­ne­rał Ta­de­usz Ko­ściusz­ko. Moja szko­ła nosi jego imię.

— Phi! — Kuba wzru­szył ra­mio­na­mi. — Pa­tro­na swo­jej szko­ły każ­dy roz­po­zna. Ale jak trze­ba coś wię­cej po­wie­dzieć, to ani be, ani me.

— Ła­twi­zna — prych­nę­ła So­nia. — Daw­no temu wal­czył o nie­pod­le­głość Pol­ski i Sta­nów Zjed­no­czo­nych. I był na­czel­ni­kiem in­su­rek­cji ko­ściusz­kow­skiej.

— Kim był? — Skrzy­wił się Kuba.

— Na­czel­ni­kiem, ta­kim przy­wód­cą po­wsta­nia.

Dzia­dek za­cmo­kał na­glą­co, wciąż bo­wiem stał w tej śmiesz­nej po­zie.

— Ale czy je­stem po­dob­ny? No, mów­cie!

— Za­dar­ty nos masz — przy­zna­ła So­nia — ale poza tym… Nie, ra­czej nie.

— To już kuc jest bar­dziej po­dob­ny! — An­toś za­chi­cho­tał. — Przy­naj­mniej nie jest łysy.

— Ły­si­nę moż­na za­kryć — kom­bi­no­wał dzia­dek, prę­żąc się przed lu­strem. Wy­jął z szu­fla­dy ja­kiś wło­cha­ty be­ret i wło­żył go na swą świe­cą­cą i zu­peł­nie po­zba­wio­ną wło­sów gło­wę. — A te­raz?

— Te­raz to wy­glą­dasz jak dzia­dek w czap­ce bab­ci — oce­ni­ła So­nia.

— Iii! — zde­ner­wo­wał się dzia­dek. — Nie zna­cie się! Po­do­bień­stwo jest ude­rza­ją­ce. U-de-rza-ją-ce! I wła­śnie dla­te­go to JA będę w tym roku Na­czel­ni­kiem. Na ko­niu! I zło­żę przy­się­gę!

So­nia, An­toś i Kuba po­pa­trzy­li na nie­go wy­trzesz­czo­ny­mi ocza­mi. Jak nic, dzia­dek zbzi­ko­wał!

— Po­dob­no — szep­nął Kuba — jak ktoś spad­nie z ko­nia i ude­rzy się w gło­wę, to mogą mu się wy­da­wać róż­ne rze­czy.

— Aha — od­szep­nę­ła So­nia — na przy­kład, że jest Na­po­le­onem albo ja­kimś ce­le­bry­tą.

— Może i je­stem sta­ry, ale nie głu­chy! — od­pa­ro­wał dzia­dek Adam. — I wca­le mi się nie wy­da­je, że je­stem Ko­ściusz­ką! Ja tyl­ko go za­gram. — I opo­wie­dział wnu­czę­tom o tym, jak ra­zem z przy­ja­ciół­mi w roku ko­ściusz­kow­skim prze­bra­li się w stro­je pol­skich ofi­ce­rów z daw­nych lat, prze­je­cha­li kon­no przez Kra­ków i od­two­rzy­li słyn­ne ślu­bo­wa­nie Na­czel­ni­ka na sa­miut­kim Ryn­ku. I jak wszy­scy wi­wa­to­wa­li, a te­le­wi­zja to wszyst­ko re­la­cjo­no­wa­ła. I że znów pla­nu­ją to po­wtó­rzyć.

— Nie sły­sza­łem o żad­nym słyn­nym ślu­bo­wa­niu — przy­znał się Kuba.

— Ani w ogó­le o Ko­ściusz­ce — do­rzu­cił An­toś.

So­nia zmarsz­czy­ła nos.

— Ko­ściusz­ko był nud­ny. Przy­siągł na­ro­do­wi, że Pol­ska bę­dzie wol­na. Jeź­dził na ko­niu i ma­chał sza­blą, a jego in­su­rek­cja i tak oka­za­ła się kla­pą.

— Dziec­ko dro­gie, cze­go was uczą w tej szko­le? — obu­rzył się dzia­dek.

— Szcze­rze mó­wiąc, kie­dy była o nim lek­cja, cho­ro­wa­łam. Czy­ta­łam tyl­ko stresz­cze­nie.

Dzia­dek za­ła­mał ręce. Chy­ba nie do­wie­rzał, że jego wnucz­ka mo­gła po­wie­dzieć coś rów­nie nie­do­rzecz­ne­go.

— Jak wiel­ki bo­ha­ter — ode­zwał się wresz­cie — ktoś, kto skoń­czył Szko­łę Ry­cer­ską, był roz­bit­kiem na Ka­ra­ibach, znał in­diań­skie­go wo­dza i prze­żył nie­szczę­śli­wą mi­łość, może być nud­ny?

— Był roz­bit­kiem? — An­toś, wiel­ki ama­tor mor­skich przy­gód, aż pod­niósł się z łóż­ka.

— Kum­plo­wał się z wo­dzem In­dian? — Kuba wy­trzesz­czył oczy. Wła­śnie prze­czy­tał książ­kę o czer­wo­no­skó­rych i uwa­żał, że nie ma nic wspa­nial­sze­go od skra­da­nia się i tro­pie­nia śla­dów.

— Nie­szczę­śli­wa mi­łość? — So­nia nad­sta­wi­ła uszu. — O tym nie było w szko­le!

— No ale sko­ro jest ta­aaki nu­uud­ny, nie będę wam za­wra­cać nim gło­wy. — Dzia­dek wło­żył be­ret do szu­fla­dy i wy­szedł z sy­pial­ni. Chy­ba tyl­ko An­toś za­uwa­żył, że ma przy tym chy­trą minę. Za nim szyb­ciut­ko wy­su­nę­ła się So­nia.

— Ale co to za mi­łość? Po­wiedz mi, po­wiedz! — pro­si­ła przy­mil­nie.

— Nie chcę cię za­nu­dzić — od­parł twar­do dzia­dek i scho­wał się w swo­jej bi­blio­te­ce.

------------------------------------------------------------------------

Rok Ta­de­usza Ko­ściusz­ki (2017) upa­mięt­niał dwu­set­ną rocz­ni­cę śmier­ci Na­czel­ni­ka Ta­de­usza Ko­ściusz­ki.

In­su­rek­cja ko­ściusz­kow­ska to pol­skie po­wsta­nie na­ro­do­we prze­ciw­ko Ro­sji i Pru­som w 1794 roku. Za­po­cząt­ko­wa­ło je ślu­bo­wa­nie zło­żo­ne 24 mar­ca przez Na­czel­ni­ka po­wsta­nia Ta­de­usza Ko­ściusz­kę na Ryn­ku Głów­nym w Kra­ko­wie.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij