- W empik go
Tajemica pałacu w Wenecji - ebook
Tajemica pałacu w Wenecji - ebook
Kto by się spodziewał, że zaręczyny Agnieszki Lockwood i lorda Monberryego zostaną zerwane? Każdy, kto choć trochę poznał hrabinę Naronę, mógł oczekiwać takiego zakończenia. Tajemnicza, intrygująca, piękna i pewna siebie kobieta, która zarazem zachowuje w kontakcie lekki dystans - to istny wabik na mężczyzn. Kobieta puka do gabinetu lekarskiego lorda Monberryego z jasnym celem: uwieść i poślubić lekarza. Intryga, którą snuje, działa niezawodnie i nie oszczędza ofiar. Z biegiem czasu czytelnik poznaje jednak głębsze psychologiczne uzasadnienie tych zuchwałych działań. Postać hrabiny Narony to pierwszy tak wyrazisty portret tzw. "nowej kobiety" w literaturze wiktoriańskiej.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-282-8959-4 |
Rozmiar pliku: | 386 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W roku 1890 sława doktora Waybrow doszła do zenitu. Dobrze poinformowani twierdzili, że dochody jego z praktyki są tak znaczne, jakie wogóle lekarz w naszych czasach może osiągnąć.
Pewnego dnia, przy końcu sezonu w Londynie, doktór z pośpiechem kończył śniadanie, wypoczywając po niezliczonych wizytach w domu, a mając jeszcze na widoku długą listę pacjentów, których należało odwiedzić na mieście, — kiedy lokaj zaanonsował, że jakaś pani chce się z nim widzieć.
— Kto to? — zapytał doktór. — Nieznajoma?
— Tak, proszę pana.
— Nieznajomych przyjmuję w oznaczonych godzinach. Powiedz to jej i niech sobie idzie.
— Już to mówiłem.
— I cóż?
— Nie chce odejść.
— Nie chce? — rzekł uśmiechając się doktór. — Czy ta uparta dama powiedziała, jak się nazywa?
— Nie, sir. Nie chciała powiedzieć nazwiska, ale mówiła, że nie zajmie panu nawet pięciu minut czasu, że sprawa jest zbyt ważna i że nie może czekać do jutra. Siedzi w salonie, nie wiem więc, jak ją stamtąd wyprosić.
Doktór Waybrow zastanowił się. Jego znajomość kobiet (jako doktora) opierała się na trzydziestoletniem doświadczeniu; spotykał w życiu kobiety wszelkiego rodzaju — zwłaszcza takie, które nie znają wartości czasu i bez wahania zasłaniają się w każdym wypadku przywilejami swojej płci. Spojrzawszy na zegarek, przekonał się, że wkrótce musi rozpocząć wizyty u chorych, oczekujących go na mieście, zdecydował się zatem na jedyny rozsądny sposób działania, jaki pozostawał mu w tych warunkach. Innemi słowy mówiąc, doktór postanowił umknąć.
— Kareta gotowa? — zapytał.
— Czeka, sir.
— Dobrze. Otworzysz mi pocichutku drzwi, a damę najspokojniej zostawisz w salonie. Jeżeli zapyta, kiedy wrócę, wiesz, co masz powiedzieć. Na obiedzie będę w klubie, wieczór zaś spędzę w teatrze. Ciszej, Tomaszu! Jeżeli twoje trzewiki zaskrzypią, zginąłem.
Wysunął się do przedpokoju, służący szedł na palcach za nim.
Czy dama w salonie coś podejrzewała? czy też trzewiki Tomasza zdradziecko skrzypnęły, ona zaś miała słuch niezwykle delikatny? Niewiadomo. Jakkolwiekbądź możnaby tę okoliczność tłómaczyć, dość, że stało się to, czego doktór najbardziej się obawiał. Zaledwie bowiem minął poczekalnię, drzwi otwarły się — dama stanęła na progu — i ujęła go za rękę.
— Błagam pana, sir, zanim odejdziesz, pozwól mi ze sobą pomówić.
Akcent miała cudzoziemski, głos cichy, ale dobitny; palce jej łagodnie, lecz stanowczo ściskały dłoń doktora.
Nie słowa nieznajomej wszakże, nie zachowanie się jej skłoniły doktora do spełnienia jej prośby. Przyczyną, która zatrzymała go na progu, kiedy tak gorąco pragnął uniknąć spotkania z nieznajomą, był niezwykły jej wygląd. Uderzający kontrast pomiędzy śmiertelną bladością twarzy, a potęgą energji i siły, błyszczącą w jej wielkich, czarnych źrenicach, przykuły go literalnie do miejsca. Dama była ubrana ciemno i skromnie, lecz bardzo gustownie, średniego wzrostu i (jak się zdawało), mogła mieć najwyżej lat trzydzieści dwa. Dolne części twarzy — nos, usta, podbródek — posiadały wytworność i subtelność form, daleko częściej spotykaną u cudzoziemek, aniżeli u rodowitych angielek. Była niezaprzeczenie piękna, — za wyjątkiem jednej ogromnej wady — śmiertelnej bladości twarzy i drugiej, nie tak rzucającej się w oczy — absolutnego braku łagodności w wyrazie oczu. Uczucie, jakie po pierwszej chwili zdziwienia, osoba ta zbudziła w doktorze, możnaby nazwać uczuciem wyjątkowej, zawodowej ciekawości. Choroba jej mogła być całkiem nową w jego praktyce lekarskiej.
„Kto wie“, pomyślał: „może warto zostać“.
Nieznajoma, zauważywszy widocznie wahanie lekarza, puściła jego dłoń.
— Uspokoiłeś pan wiele cierpiących kobiet w swojem życiu, — rzekła. — Uspokój jeszcze jedną, dzisiaj.
I nie czekając na odpowiedź, weszła do gabinetu.
Doktór machinalnie podążył za nią i zamknął drzwi, poczem wskazał jej fotel dla pacjentów, naprzeciw okna. Nawet w Londynie w ów skwarny, letni ranek, słońce świeciło oślepiająco. Promienne światło oblało twarz nieznajomej. Oczy jej wytrzymały wzrok lekarza z niezachwianym spokojem. Matowa bladość przezroczystej skóry wydawała się jeszcze straszniejsza, niż przed chwilą. Po raz pierwszy od lat wielu, doktór poczuł, że puls zabił mu mocniej w obecności pacjentki.
Ta zaś, zawładnąwszy jego uwagą, milczała, jak gdyby nic nie mając do powiedzenia. Zdawało się, jakby jakaś dziwna apatja ogarnęła tę energiczną, stanowczą istotę. Doktór przemówił więc pierwszy, zapytując stereotypowym frazesem: czem może jej służyć.
Dźwięk jego głosu zbudził ją z zadumy. Oderwała oczy od okna i zwracając je na doktora, rzekła spokojnie:
— Muszę panu zadać przykre pytanie.
— A mianowicie?
Nieznajoma przez chwilę milczała, potem zaś, bez najlżejszego śladu wzruszenia zadała „przykre pytanie“ w następujących, dziwacznych wyrazach:
— Chciałabym wiedzieć, czy nie grozi mi pomieszanie zmysłów?
Niejednemu lekarzowi wydałoby się może ono śmieszne, innych — przestraszyłoby. Doktór Waybrow doznał tylko uczucia rozczarowania. Więc to jest owa niezwykła choroba, którą spodziewał się poznać, zbyt pośpiesznie wnioskując z powierzchowności pacjentki. Czyżby cierpiała tylko na hipochondrję, spowodowaną katarem żołądka, lub poprostu na rozstrój nerwowy?
— Pocóż więc zwraca się pani do mnie? — zapytał ostro. — Czemu nie poradziła się pani lekarza specjalisty?
Pacjentka wszakże miała gotową odpowiedź:
— Nie zwróciłam się do takiego lekarza właśnie dlatego, że jest specjalistą. Są oni zgóry uprzedzeni, że, jeżeli ktoś zasięga ich rady, przez to samo już musi być chory umysłowo. Przychodzę do pana dlatego, że cierpienie moje jest całkiem wyjątkowe, pan zaś zasłynąłeś z umiejętności odnajdowania źródeł tajemniczych chorób. Czy zadowolniła pana moja odpowiedź?
Doktór Waybrow był więcej, niż zadowolony— a zatem piewsza jego myśl była trafna. Po za tem, nieznajoma miała dokładne informacje, co do jego specjalności. Talentem, który pozyskał mu sławę i majątek, a co do którego żaden z lekarzy nie mógł z nim współzawodniczyć, była istotnie umiejętność stawiania djagnozy.
— Jestem na pani usługi — odparł: przystąpmy do badania.
I począł zadawać jej pytania, ona zaś odpowiadała jasno i dokładnie. Wszystko wszakże stwierdzało, że ta dziwna kobieta zarówno fizycznie, jak i umysłowo, znajduje się w doskonałym stanie zdrowia. Nie poprzestając na pytaniach, lekarz poddał najsumienniejszemu zbadaniu cały organizm pacjentki. Ani jego ucho, ani stetoskop jednak nie zdołały doszukać się śladów nerwowego rozstroju. Z zadziwiającą cierpliwością i starannością, z niezwykłem poszanowaniem dla swej sztuki, cechującem go od pierwszej chwili, kiedy poświęcił się medycynie, w dalszym ciągu poddawał pacjentkę to tej, to owej próbie. Rezultat był zawsze ten sam. Nie odnalazł nietylko skłonności do choroby umysłowej, nie stwierdził nawet najlżejszego rozstroju nerwowego.
— Nic u pani znaleźć nie mogę. — Nie jestem nawet w stanie wytłómaczyć niezwykłej pani bladości. Stoję wobec zagadki.
— Moja bladość jest bez znaczenia,—odezwała się nieznajoma trochę już niecierpliwie. — Będąc dzieckiem, o mało co nie umarłam skutkiem zatrucia. Od tej pory nigdy nie odzyskałam rumieńców — skórę zaś mam tak delikatną, że od różu dostaję natychmiast wyrzutów. Ale nie o to chodzi. Chciałabym usłyszeć pańskie ostateczne zdanie. Wierzyłam panu, a pan zawiodłeś moje nadzieje.
Opuściła głowę na piersi.
— Jestem zatem skazana, — rzekła z goryczą do samej siebie.
Lekarza ogarnęło współczucie. A może słuszniej byłoby powiedzieć, że jego ambicja doktorska została nieco dotknięta.
— Wszystko jeszcze może dobrze się skończyć, — rzekł po chwili, — jeżeli pani zechce mi dopomódz.
Spojrzała nań błyszczącemi oczami.
— Błagam pana, — zawołała gorąco, — mów, w jaki sposób mogę panu dopomódz?
— Wyznam szczerze, łaskawa pani, że stoję wobec zagadki, której rozwiązanie pozostawiasz pani jedynie mojej wiedzy lekarskiej. Może ona dokonać wiele, ale nie wszystko. Więc naprzykład: stało się zapewne coś, co niema nic wspólnego ze stanem pani zdrowia — co panią przestraszyło, w przeciwnym bowiem razie nie, zwracałaby się pani do mnie o radę. Nieprawdaż?
Pacjentka splotła ręce na kolanach.
— Prawda! — odrzekła, nagle się ożywiając. — Zaczynam napowrót wierzyć panu.
— Doskonale. Nie może się pani spodziewać, abym odgadł moralną przyczynę pani przestrachu. Twierdzę jedynie, że fizycznych powodów do obawy niema; — i jeżeli nie zaszczyci mię panł całkowitem swem zaufaniem — nic więcej uczynić nie będę w stanie.
Nieznajoma wstała i przeszła się po pokoju.
— A jeżeli powiem panu wszystko? — przemówiła. — Pamiętaj pan wszakże, że nie wymienię ani jednego nazwiska.
— Nazwisk mi nie potrzeba. Potrzebne mi są jedynie fakty.
— A te nie mają najmniejszego znaczenia, — odparła. — Mogę opowiedzieć panu swoje wrażenia tylko, pan zaś, poznawszy je, będziesz mię uważał za przesądną dziwaczkę. Uczynię wszakże wszystko, aby pana zadowolnić — i rozpocznę od faktów, które tak są panu potrzebne. Wierz mi pan, one niewiele panu pomogą.
Usiadła na poprzedniem miejscu. I w najprostszych wyrazach rozpoczęła najdziwaczniejsze wyznanie, jakie kiedykolwiek obiło się o uszy lekarza.
___________ROZDZIAŁ II.
— Oto jeden fakt, sir — jestem wdową, — rzekła. — A oto masz pan drugi — za tydzień wychodzę powtórnie za mąż.
Urwała i uśmiechnęła się, jakby coś przyszło jej na myśl. Na doktora Waybrow uśmiech ten nie wywarł korzystnego wrażenia — było w nim coś smutnego i okrutnego zarazem. Wypływał na usta zwolna, znikał zaś odrazu. Doktora ogarnęła wątpliwość, czy rozsądnie postąpił, ulegając pierwszemu wrażeniu. Pomyślał z żalem o zwykłych chorych i zwykłych chorobach, które opuścił dla tej tajemniczej pacjentki.
Nieznajoma ciągnęła dalej.
— Z małżeństwem mojem — rzekła, — łączy się pewna nieprzyjemna okoliczność. Mężczyzna, za którego wychodzę, był zaręczony z inną, kiedy spotkał się ze mną za granicą; należy dodać, że jego narzeczona pochodziła z tej samej, co on, rodziny, że była jego krewną. Mimowoli pozbawiłam ją narzeczonego i złamałam jej przyszłość. Mówię mimowoli — kiedy bowiem dałam mu słowo, nie wspominał nic, że jest zaręczony. Wyznał mi prawdę wówczas dopiero, gdy przyjechałam do Anglji i kiedy należało się spodziewać, że sama o wszystkiem się dowiem. Byłam, oczywiście, oburzona. On wszakże miał gotowe usprawiedliwienie; pokazał mi list swojej narzeczonej, w którym zwalniała go z danego jej słowa. Szlachetniejszego listu nigdy jeszcze czytać mi się nie zdarzyło. Rozpłakałam się nad nim — ja, która nie znajduję łez dla własnych swych smutków! Gdyby list ów pozostawiał mu choćby cień nadziei, że otrzyma od niej przebaczenie, byłabym bezwarunkowo zerwała z narzeczonym. Ale stanowczość tego listu, wypowiedziana bez gniewu, bez najlżejszego wyrzutu, nawet z serdecznem życzeniem szczęścia, stanowczość ta, powtarzam, nie pozostawiała żadnej wątpliwości. On zaś odwołał się do mego współczucia, do mojej miłości. Znasz pan kobiety. I ja również mam miękkie serce — powiedziałam więc: „dobrze już, dobrze, zgadzam się! I na tem stanęło. Za tydzień (z drżeniem w sercu o tem myślę) mamy wziąć ślub.
Zadrżała istotnie i przed powróceniem do opowiadania — zmuszona była zamilknąć i uspokoić się. Doktór, spodziewając się nowych faktów, począł się obawiać, że będzie zmuszony wysłuchać zbyt długiej historji.
— Pani mi wybaczy, jeżeli jej przypomnę, że czekają na mnie pacjenci, — rzekł. — Im prędzej przejdzie pani do samej sprawy, tem lepiej będzie i dla moich chorych i dla mnie.
Poprzedni dziwny uśmiech — smutny i okrutny zarazem, — wypłynął na blade wargi nieznajomej.
— Każde, wypowiedziane przeze mnie słowo, pozostaje w ścisłym związku ze sprawą, — odrzekła. — Za chwilę sam się pan o tem przekonasz.
Po tym wstępie powróciła do opowiadania.
— Wczoraj — niema się pan co obawiać zbyt długiej historji,—nie dalej jak wczoraj—byłam zaproszona między innymi do pewnego domu na wasze angielskie śniadanie. Kiedyśmy już wstali od stołu i przeszli do salonu, przyjechała pewna nieznana mi dama. Szczególnym zbiegiem wypadków po prezentacji posadzono ją koło mnie. Okazało się, że znam ją z nazwiska i że ona zna mię również. Była to ta sama kobieta, której zabrałam narzeczonego, ta sama kobieta, która pisała ów piękny, szlachetny list. A teraz słuchaj pan! Niecierpliwiłeś się, kiedy opowiadałam ci niezajmujące dla pana szczegóły. Wspominałam o tem dlatego, aby pana przekonać, iż z mojej strony nie mogło być nawet mowy o jakiejś niechęci względem tej kobiety. Podziwiałam ją, żałowałam — nie mając równocześnie przyczyny robienia sobie wyrzutów. A, jak się pan zaraz przekonasz, jest to rzeczą bardzo ważną. Z drugiej znów strony mam powody wierzyć, że sytuację oceniała sprawiedliwie i że ona także nie miała do mnie urazy. Teraz, znając te wszystkie, niezbędne szczegóły, wytłómacz mi pan, jeśli potrafisz, dlaczego, kiedy wstałam i spotkałam się ze wzrokiem tej kobiety, badawczo na mnie spoglądającej, zlodowaciałam od stóp do głowy, zadrżałam, zadygotałam i po raz pierwszy w życiu dowiedziałam się, co to jest okropny, paniczny strach.
Doktora Waybrow poczęło to wreszcie zaciekawiać.
— Może w powierzchownośei tej kobiety było coś niezwykłego, coś zwracającego uwagę? — zapytał.
— Nie, absolutnie nic! — brzmiała gorąca odpowiedź. — Oto jej rysopis: Najzwyczajniejsza w świecie angielka; jasne, zimne, błękitne oczy, śliczna cera, spokojne, uprzejme obejście, duże, dobrotliwe usta, pełne policzki i broda — oto wszystko.
— Czy w wyrazie jej twarzy, kiedy pani po raz pierwszy na nią spojrzała, nie było nic, coby panią zdziwiło?
— Na twarzy jej odbijała się całkiem naturalna ciekawość poznania kobiety, dla której ją porzucono, a może nawet zdziwienie, że nie zobaczyła osoby piękniejszej i bardziej pociągającej; ale oba te uczucia były utrzymane w granicach towarzyskiej uprzejmości i oba trwały parę zaledwie minut — przynajmniej tak mi się zdawało. Mówię „tak mi się zdawało“, ponieważ straszliwe wzruszenie, w które mię ta kobieta wprawiła, odebrało mi możność kontrolowania swoich myśli. Wzrok jej przeraził mię tak bardzo, że gdybym tylko mogła dostać się do drzwi, uciekłabym z tego przeklętego pokoju, na nic się nie oglądając! Nie byłam nawet w stanie utrzymać się na nogach — padłam bez sił na fotel i z śmiertelnym przestrachem utkwiłam spojrzenie w spokojnych, błękitnych oczach, wpatrzonych we mnie z łagodnem zdziwieniem. Jeżeli powiem, że działały na mnie, jak oczy węża, będzie to zbyt słabe wyrażenie. Czułam, że dusza jej patrzy na mnie z jej oczu — patrzy, jeśli to tylko możliwe, niezależnie od ziemskiej swej powłoki. Przedstawiam panu moje wrażenie w całej jego okropności i w całem szaleństwie! Przeznaczeniem tej kobiety jest (bez jej woli nawet) stać się złym duchem mojego życia. Niewinne jej oczy dostrzegły we mnie, dla mnie samej nieuświadomione ciążenie ku złemu, o którem nie wiedziałam, dopóki nie uczułam, jak poruszyło się we mnie pod wpływem jej wzroku. Jeżeli w przyszłości popełnię jakiś zły czyn — jeżeli nawet stanę się winna zbrodni — ta kobieta, bez świadomego udziału swej woli może stanie się narzędziem mojej kary — jestem o tem najgłębiej przekonana. Wszystko to poczułam w jednej, przelotnej chwili, a wrażenie to prawdopodobnie odbiło się na mojej twarzy. Ta dobra, niewinna istota uczuła obawę o mnie. — „Zdaje mi się, że w tym pokoju jest dla pani za gorąco; czy nie chciałaby pani orzeźwić się mojemi solami?“ Usłyszałam z jej ust tylko te łagodne, serdeczne wyrazy—i nie pamiętam nic więcej. Straciłam przytomność. Kiedy przyszłam do siebie, gości już nie było; koło mnie stała gospodyni domu. W pierwszej chwili nie byłam w stanie nic jej powiedzieć; straszliwe wrażenie, które usiłowałam panu opisać, powróciło do mnie wraz z życiem. Zaledwie odzyskawszy zdolność mówienia, poczęłam ją błagać, aby powiedziała mi całą prawdę o kobiecie, której miejsce zajęłam. Miałam, widzi pan, nadzieję, że ona nie zasługuje na swoją dobrą opinję, że jej wspaniałomyślny list był zręcznem kłamstwem jedynie — jednem słowem, że mię potajemnie nienawidzi, a jest tyle sprytna, że się z tem nie zdradza. Nie! ta pani była jej przyjaciółką z lat dziecinnych, kocha ją, jak siostrę, jest najmocniej przekonana, że to kobieta tak dobra, tak niewinna, tak niezdolna do znienawidzenia kogokolwiek, jak nikt na święcie. Jedyna nadzieja, że niepojęte uczucie moje nie było niczem więcej, jak całkiem naturalną obawą w obecności zwykłego wroga, zniknęła nazawsze. Mogłam uczynić jeszcze jeden wysiłek — i uczyniłam go. Zwróciłam się do mężczyzny, za którego mam wyjść za mąż, błagałam o zwolnienie mię z danego słowa. Odmówił. Oświadczyłam, że w takim razie zwrócę mu je sama. Wówczas pokazał mi listy od sióstr, braci, najbliższych przyjaciół, a wszyscy zaklinali go, aby się zastanowił, póki czas jeszcze, aby się ze mną nie żenił; wszyscy powtarzali plotki, kursujące o mnie w Paryżu, Wiedniu, Londynie — najnikczemniejsze oszczerstwa. — „Jeżeli zwrócisz mi pani słowo, — powiedział, — przyznasz tem samem, że plotki te są prawdą — przyznasz, że obawiasz się stanąć przy mnie, jako moja żona“. Co mogłam na to odpowiedzieć? Zaprzeczać było niepodobna — miał słuszność; gdybym trwała uparcie przy swojej odmowie, opinja moja byłaby nazawsze stracona. Zgodziłam się więc wziąć z nim ślub w dniu przezeń oznaczonym, i tak się rozstaliśmy. Minęła noc. I oto jestem tutaj z niezachwianem przekonaniem w duszy, że tej niewinnej kobiecie sądzone jest wywrzeć najfatalniejszy wpływ na moje życie. Przyjechałam tu, aby zadać jedno jedyne pytanie jedynemu człowiekowi, który może mi dać na nie odpowiedź! Pytam więc pana po raz ostatni, czem jestem — demonem, który ujrzał anioła mściciela? czy też poprostu nieszczęśliwą, szaloną kobietą, wytrąconą z równowagi przez złudne widzenia rozstrojonego umysłu?
Doktór Waybrow powstał z krzesła z mocnem postanowieniem przerwania rozmowy. To, co usłyszał, wywarło nań przykre, dręczące wrażenie, a im dłużej słuchał, tembardziej umacniał się w przekonaniu o złych instynktach tej kobiety. Napróżno usiłował o niej myśleć, jako o istocie, godnej współczucia, jak o kobiecie z chorobliwie pobudzoną wyobraźnią, która doskonale uświadamia sobie drzemiące u nas wszystkich dążenia do złego, a która usilnie pragnie otworzyć swą duszę dla przeważającego wpływu szlachetniejszych cech swego charakteru; usiłowania te przechodziły jego siły. Jakiś zły instynkt szeptał mu wciąż: „Strzeż się jej wierzyć!“
— Powiedziałem już pani swoje zdanie, — odrzekł. — Wiedza lekarska nie może doszukać się u pani ani jednego objawu umysłowego rozstroju obecnie, ani też w przyszłości — o ile ja się znam na tem. O wrażeniach zaś, z których przed chwilą pani mi się zwierzyła, mogę jedynie powiedzieć, że cierpieniu jej może raczej uiżyć pociecha religijna, aniżeli rada lekarska. Bądź pani pewną jednego wszakże. Nic z tego, co mówiła pani tutaj, nie wyjdzie poza próg tego pokoju. Wynurzeń jej strzec będę troskliwie, jak najświętszej tajemnicy.
Nieznajoma wysłuchała go do końca z posępną rezygnacją.
— I to wszystko? — zapytała po chwili milczenia.
— Wszystko, — odparł doktór.
Kobieta położyła na stole zwitek pieniędzy.
— Dziękuję panu, sir. Oto pańskie honorarjum.
Przy słowach tych powstała. Jej błyszczące, czarne źrenice wzniosły się ku niebu z wyrazem rozpaczy tak straszliwej, tak przejmującej w swym milczącym ogromie, że doktór odwrócił oczy, nie będąc wstanie znieść tego widoku. Mimo to myśl przyjęcia czegoś od niej — nietylko pieniędzy, ale czegokolwiek, co miało z nią styczność, przejęła go dreszczem odrazy.
— Proszę to zabrać, nic mi się nie należy, — rzekł pośpiesznie, wciąż na nią nie patrząc.
Nieznajoma nie zwróciła na niego uwagi. Oczy miała jeszcze podniesione w górę, usta jej poruszały się ledwie dosłyszalnym szeptem:
— Niech więc stanie się, co się ma stać, — mówiła. — Przestaję walczyć; poddaję się potędze przeznaczenia.
Zasłoniła twarz woalem, ukłoniła się doktorowi i powolnym krokiem wyszła z pokoju.
Doktór, zadzwoniwszy, podążył za nią do przedpokoju. Służący zamknął drzwi za nieznajomą — i nagle jakaś niepojęta ciekawość, niegodna tego nieposzlakowanego człowieka, ciekawość niepokonana — zbudziła się w duszy doktora Waybrow.
— Idź za nią aż do jej mieszkania i dowiedz się, jak się nazywa, — rzekł do służącego, zawstydzony, jak schwytany na gorącym uczynku wyrostek.
Lokaj popatrzył na pana, obawiając się, czy słuch go nie myli. Doktór spojrzał nań w milczeniu. Wyćwiczony służący wiedział, co to milczenie oznacza—ujął za kapelusz i wybiegł pośpiesznie na ulicę.
Doktór wszedł zpowrotem do gabinetu. Uczucie niezrozumiałej obawy napełniało mu duszę.
Czyżby ta kobieta pozostawiła tu, w jego domu bakterje złego, a on już się niemi zaraził? Jakiż demoniczny wpływ zmusił go do poniżenia się tak bardzo w oczach własnego lokaja? Postąpił nikczemnie — kazał człowiekowi uczciwemu — człowiekowi, który tyle lat wiernie mu służył, stać się naraz podłym szpiegiem! Myśl ta była tak nieznośna, że doktór wybiegł do przedpokoju i otworzył drzwi z mocnem postanowieniem odwołania służącego. Na schodach wszakże było pusto: Tomasz zniknął. Doktorowi pozostawała jedyna ucieczka od pogardy, którą względem siebie uczuwał — praca. Wsiadł do karety i pojechał odwiedzać pacjentów.
Gdyby ów słynny lekarz mógł zepsuć sobie opinję, lub stracić zaufanie chorych, byłoby to się stało tego dnia. Nigdy jeszcze nie zdarzyło się. aby odłożył do jutra napisanie recepty, lub postawienia djagnozy, jeśli konieczność nakazywała uczynić to dzisiaj. Doktór Waybrow wrócił do domu wcześniej, niż zwykle, i do najwyższego stopnia z siebie niezadowolony.
Tomasz już na niego czekał. Doktorowi wstyd było zapytywać o rezultat wywiadu, służący wszakże domyślił się sam rozpocząć rozmowę:
— Dama nazywa się hrabina Narona. Mieszka...
Wysłuchawszy adresu nieznajomej, doktór odpowiedział na ważne odkrycie, tyczące jej nazwiska, milczącem skinieniem głowy i wszedł do gabinetu. Honorarjum, przyjęcia którego odmówił, leżało jeszcze w białej bibułce na stole. Włożył je do koperty, zapieczętował i zaadresowawszy „Dla biednych“ na ręce najbliższego posterunku policji, zawołał Tomasza, polecając mu odnieść list jutro, z samego rana. Służący, wierny swoim obowiązkom, ośmielił się zadać stereotypowe pytanie:
— Czy obiad przygotować w domu, sir?
— Nie, na obiedzie będę w klubie, — odparł doktór po chwili wahania.
Najbardziej zepsutem, najzmienniejszem uczuciem w człowieku jest jego sumienie. W jednem usposobienie ducha — jest to najsurowszy sędzia, ferujący okrutne wyroki. W innem—człowiek i jego sumienie są ze sobą w najlepszej zgodzie, jak dwaj wspólnicy, umawiający się popełnić zły uczynek. Doktór Waybrow po raz drugi wyjeżdżając z domu, nie usiłował już nawet przed samym sobą zaprzeczać, że jedynym celem obiadowania w klubie była chęć uzyskania informacji o osobie hrabiny Narona.
___________