Tajemnica człowieka z blizną - ebook
Tajemnica człowieka z blizną - ebook
Każda rodzina ma swoje tajemnice. A już dzieciom to niczego się nie mówi. 12-letni Jasiek nie cierpi półsłówek i uśmieszków pod nosem – postanawia sam dojść prawdy: skąd u mężczyzny, tak blisko z nim spokrewnionego, skrywana dotąd pod krzaczastą brodą – blizna? Może się pojedynkował? Może działał w opozycji? Wyobraźnia podsuwa Jaśkowi różne rozwiązania…
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7672-877-3 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Poczekaj może, aż powstanie się skończy – przemawiała do niego babcia, ale on już wtedy był bardzo uparty.
Urodził się drugiego czy trzeciego dnia powstania i zrobił to tak szybko, że lekarz zdążył dopiero na przecinanie pępowiny. Pierwszym dźwiękiem, jaki mój stary usłyszał w życiu, był świst lecących bomb i straszny huk wybuchów. W pokoju na górze nie dało się mieszkać. To było zbyt niebezpieczne – piętro mogło w każdej chwili przestać istnieć. Mieszkańcy kamienicy przenieśli się do piwnic. Mury tam były grubsze i bomby pod ziemią nie latały. Jacyś dobrzy ludzie pomogli babci znieść na dół materac i zawiniątko ze starym. Znaleźli dla nich najlepszą miejscówkę w całej piwnicy. W najdalszym kącie stał przy ścianie pogrążony w półmroku prosty regalik zbity z nieheblowanych desek, na którym w dobrych czasach ustawiano pewnie słoiczki z powidłami, kiszonymi ogórkami i maślaczkami w occie. Teraz na półkach upchnięte były stosy rozmaitych przedmiotów, które lokatorzy piwnicy poznosili ze swoich mieszkań na górze. Najniższa półka, umocowana dość wysoko nad ziemią, tworzyła jakby daszek częściowo osłaniający od góry ciemny zaciszny zakamarek. Stało w nim kilka worków ziemniaków, które jakiś przezorny szczęściarz zgromadził na czarną godzinę. Po przestawieniu worków pod regałem powstała maleńka komórka, w której jeden z sąsiadów ułożył materac babci. To tam w tej ciemnej piwnicy mój stary spędził pierwszy dzień swojego życia.
Na Woli powstanie nie bardzo się udało. Nieliczne polskie oddziały wypchnięto do innych dzielnic, a na ich miejsce przyszli Niemcy. Rozpełźli się po ulicach i placach. Wlewali się na podwórka, wpadali do domów… Robili straszne rzeczy.
W piwnicy mojego starego ludzie wiedzieli, że przyjdą i do nich. Słyszeli strzały, wrzaski, lamenty… Ale przecież na Woli było tyle podwórek! Tyle piwnic na każdym podwórku! Przecież Niemcy nie musieli przyjść do każdej! Przecież o którejś mogli zapomnieć! Gdyby tylko mój stary tak się nie darł!
– Pani coś zrobi z tym dzieckiem! – syczeli wystraszeni sąsiedzi, więc babcia tuliła starego, kołysała, śpiewała, szeptała, aż trochę się uspokajał.
Przyszli i tak. Na schodach rozległ się tupot nóg i jakaś ciemna, przerażona postać wpadła do piwnicy.
– Idą! – zawołała i przez chwilę zrobiło się strasznie cicho.
– Pani się schowa w tym kącie! – ktoś szepnął babci do ucha i delikatnie popchnął ją w stronę zagraconego regału.
Babcia ułożyła starego na materacu. Jak najbliżej ściany. Jak najdalej od wejścia. Sama skuliła się przy nim, jakby chciała go własnym ciałem odgrodzić od świata. Na chwilę jeszcze odwróciła głowę i na tle bladej poświaty świeczki zobaczyła, jak czyjeś dobre ręce przenoszą w jej stronę worki kartofli. Potem zapadła ciemność. Stary zaniepokojony nagłym brakiem światła zaczął się wiercić i pochlipywać. Babcia wyszukała ustami jego maleńkie uszko i szepnęła błagalnie:
– Ciiiiicho, malutki, cichutko, proszę, to ważne, bądź mądrym chłopcem, cichutko!
Po drugiej stronie kartofli ktoś strasznie głośno krzyczał, ktoś biegał, ktoś płakał, ktoś się szarpał, ktoś strzelił, ktoś upadł. Szeptane prośby babci najwyraźniej pieściły starego w uszko, bo przestał się ruszać i zamruczał jak mały kotek. Babcia, chociaż śmiertelnie przerażona, nie mogła powstrzymać uśmiechu. Odgłosy z piwnicy ucichły – może wszyscy umilkli, a może nikogo już tam nie było. Przez długie, ciemne minuty zza grubych murów słychać było tylko głuche, odległe pomruki powstania.
I wtedy drgnęła ściana z ziemniaków. Jeden z worków odłączył się od reszty i trochę światła wśliznęło się pod regał. Akurat tyle, żeby babcia dostrzegła niewyraźną kratkę nietynkowanych cegieł, a tuż przed oczami wątłe, jasne kłaczki nad uchem starego. Dziurę po worku i sprawcę dziury, i całą piwnicę miała za plecami, ale nie próbowała się odwracać. Nawet nie drgnęła. Wstrzymała oddech i czekała, co będzie. Słyszała ciężkie kroki, ale były coraz cichsze – najwyraźniej się oddalały. Potem zapadła cisza. Babcia leżała jeszcze przez dłuższą chwilę, szepcząc coś staremu do uszka. Dopiero po kilku minutach odważyła się poruszyć. Obróciła się ostrożnie na materacu, wyjrzała przez wyrwę w workach i zamarła. Z przeciwnej strony patrzyła na nią czarna lufa i dwoje oczu spod ciemnozielonego niemieckiego hełmu.
– Łaaaaaaa! – zawyło za plecami babci, tak głośno i tak niespodziewanie, że żołnierz nerwowo podniósł wyżej karabin.
Potem bardzo powoli, małymi ostrożnymi kroczkami zbliżył się do regału. Nie powiedział ani jednego słowa, tylko przyglądał się babci uważnie. Nie spuszczając z niej wzroku, wyciągnął z kieszeni latarkę i wycelował snop światła w czarną czeluść za jej plecami. Z jasnego kręgu spojrzała na niego czerwona, pomarszczona, bezzębna buzia mojego starego.
Żołnierz niepewnie obejrzał się za siebie, a potem znów popatrzył na babcię. W końcu schylił się nad otworem kryjówki, chwycił jeszcze jeden worek kartofli i zni-knął bez słowa, zatrzaskując za sobą ciężkie drewniane drzwi.
Babcia i stary zostali sami w zupełnie pustej piwnicy. Chociaż właściwie nie pustej – rzeczy sąsiadów walały się po całej podłodze. Pościel, rozprute materace, miednica, grzebień, książka – tylko sąsiedzi gdzieś zniknęli.Widać było, że wojenne przygody mojego taty zrobiły na chłopakach wrażenie. Każdy z powagą żuł po źdźble boiskowej trawy i w pełnym szacunku milczeniu słuchał mojej opowieści.
– I co? Uratowali się w końcu? – spytał Krzysiek, kiedy skończyłem.
– A jak myślisz, głąbie? – upomniał go Zbychu, pukając się przy tym w czoło. – Jakby się nie uratowali, to Jasiek by tu z nami nie siedział, co?
Krzysiek coś tam bełkotał, że niby tylko żartował, ale widać było, że go po prostu wciągnęła ta moja historia i trochę się zapomniał. Cenna była natomiast uwaga Zbycha. Gdyby się nie uratowali, mnie by nie było – dokładnie! Czyli że w pewnym sensie to była też moja przygoda. To ja się darłem w tej ciemnej piwnicy, to na mnie leciały niemieckie bomby, to do mnie celował żołnierz w ciemnozielonym hełmie. Krzysiek i Zbychu patrzyli na mnie jak na coś w rodzaju bohatera i mieli rację. Sam też myślałem o sobie z coraz większym podziwem, kiedy tak leżałem w wysokiej trawie na szkolnym boisku i grałem z chłopakami w piłkę.
I wtedy oczywiście musiał się wtrącić Mareczek – kujon, mądrala i wymoczek. Gdyby nie bezrybie, nigdy bym go nie zaprosił na piłkę, a już na pewno nie opowiedziałbym mu o swoich przygodach w powstaniu. Mareczkowi wydawało się, że zawsze wszystko wie najlepiej, a najbardziej wkurzające było w nim to, że rzeczywiście najczęściej wszystko najlepiej wiedział.
– Te, Jasiek, to ile ten twój stary ma lat? – spytał z niewinną minką.
– A bo co? – burknąłem, zły, że mi przeszkadza rozkoszować się sławą.
– A tak się po prostu pytam – niedbale wzruszył ramionami.
Wiedziałem, że przemądrzały cwaniaczek coś kombinuje. Nie mogłem tylko wyczuć, w którą dokładnie stronę zmierza.
– Trzydzieści dziewięć – odpowiedziałem ostrożnie, a Mareczkowi aż oczy zapłonęły z radości.
– Trzydzieści dziewięć, tak? – kwiknął z uciechy. – A powstanie to kiedy było, co?
– No, w tysiąc dziewięćset czter… – zacząłem i nie dokończyłem, bo coś tu się faktycznie nie zgadzało.
Mieliśmy rok 2009. Powstanie warszawskie było sześćdziesiąt… dwa, trzy, cztery… sześćdziesiąt pięć lat temu. Mój tata był dość stary, to prawda. Ale jak by nie liczyć, nie aż tak stary. A może…?
– Ano, faktycznie! – pacnąłem się w czoło i próbowałem się zaśmiać. – To mój dziadek był w powstaniu!
W gruncie rzeczy nie miało to specjalnego znaczenia. Gdyby dziadek się nie uratował, mój tata nie pojawiłby się na świecie i mnie też by tutaj nie było.
– No tak, już sobie przypomniałem! – powiedziałem chłopakom. – Mój dziadek urodził się w czasie powstania. To moja prababcia mieszkała wtedy u jakichś znajomych w starej kamienicy na Woli. Kiedy pierwszego sierpnia rozpoczęły się walki, myślała głównie o tym, że mój dziadek zaczyna…
– Ta? A może to był brat twojego sąsiada? – przerwał mi Marek i mrugnął znacząco do pozostałej dwójki.
Krzysiek ze Zbychem zarechotali głupawo.
– Nie, to był mój dziadek! Na pewno! – zaprotestowałem, ale zaraz naszły mnie wątpliwości. – Chociaż… Nie, no chyba… Oj, już sam nie wiem, każdemu się może pokręcić!
– Dobra, dobra, daruj sobie – Krzysiek lekceważąco machnął ręką. – A wiecie, ile mój stary za tę beemkę daje?
Nie pamiętam już teraz dokładnej kwoty. W każdym razie była na tyle duża, żeby wyraźnie przebić powstańczą przeszłość mojego taty, która w dodatku wcale nie była jego własną przeszłością – to znaczy jego też trochę była, ale nie aż tak bardzo jak dziadka.