Tajemnica doktora Valentino - ebook
Tajemnica doktora Valentino - ebook
Kiri rozpoczęła pracę w szpitalu pediatrycznym w Miami. Była zdumiona, gdy przedstawiono jej tutejszego transplantologa. Był nim Alejandro Valentino, którego poznała pięć lat wcześniej w Las Vegas na ślubie przyjaciółki. Spędziła z nim wtedy noc. Teraz stwierdziła, że mimo upływu czasu Alejandro nadal ją pociąga. On jednak utrzymuje, że nie może się z nią wiązać. Kiri próbuje nakłonić go do zmiany zdania...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-3524-2 |
Rozmiar pliku: | 661 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Las Vegas, Nevada
Kiri wyszła na patio willi wynajętej przez znajomych w luksusowej dzielnicy Las Vegas. Wewnątrz zrobiło się zbyt duszno. Za dużo alkoholu i niewybrednych wygłupów, nie wspominając o obleśnym torcie, który jej babcię przyprawiłby o rumieniec wstydu. Kurczę, sama się zaczerwieniła na widok tortu w kształcie genitaliów.
Usłyszała pisk koleżanek, gdy przyszła panna młoda otworzyła kolejny prezent.
– Jesteście lekarkami, już to widziałyście! – krzyknęła przez okno.
Usiadła na leżaku nad basenem. Sandy, przyszła panna młoda, wytknęła jej, że psuje jej panieński wieczór. Możliwe, ale była skoncentrowana na czekającym ją egzaminie na zakończenie rezydentury. Tak, przemawiała przez nią zawiść. Sandy ma wszystko. Wychodzi za mąż, ma zapewnioną pracę i wraz z Tonym planuje jak najszybciej założyć rodzinę. Wszystko, o czym Kiri marzyła od dawna.
Problem w tym, że nie mogła znaleźć właściwego faceta. Kiedyś wydawało się jej, że go znalazła, ale dla niego okazała się nieodpowiednia. Żeby o tym zapomnieć, oddała się pracy. Jeśli nie może założyć rodziny, poświęci się medycynie.
– Kiri, jesteś moją druhną. Chcesz czy nie chcesz, musisz przyjechać do Vegas.
– Sandy, profesor Vaughan jest bardzo wymagający. Pozwala pracować z sobą tylko tym, którzy dobrze rokują. Muszę się uczyć. Bawcie się beze mnie.
– O nie! Ty też musisz się rozerwać. Spławiłaś ostatnio trzech facetów, bo musiałaś się uczyć. Od czasu do czasu należy ci się jakaś rozrywka.
Przyleciała do Las Vegas z podręcznikami. Sięgnęła teraz po notatnik, włączyła latarkę w smartfonie i zaczęła wkuwać. Niewykonalne z powodu głośnej muzyki.
Zatkała uszy palcami i czytała, aż okulary zaczęły zsuwać się jej z nosa. Cholera, to nie są warunki do nauki!
Koleżanki miały za sobą wszystkie egzaminy, już w praktyce szlifowały umiejętności. Egzamin z chirurgii dziecięcej wyznaczono w nadchodzącym tygodniu. Powinna siedzieć w Nowym Jorku i się uczyć. Jasne, jako druhna ma pewne obowiązki. Czuła się okropnie. Na szczęście wyręczyła ją siostra Sandy. Na przykład zajęła się organizacją weekendu.
Dlaczego Sandy wyznaczyła termin ślubu tak blisko egzaminów?
Tony był już cenionym chirurgiem gdzieś na Florydzie. Spędzał ten weekend, grając w golfa. Na Florydzie zapewne jest cieplej niż tutaj. Drżąc z zimna, zamknęła notatki.
– Myślałam, że w Vegas jest gorąco – mruknęła, popijając schłodzone bellini, choć było jej zimno.
– Jesteśmy na pustyni. W nocy robi się bardzo zimno.
Odwróciła się zaskoczona i otworzyła szeroko oczy na widok muskularnego Latynosa, który stał w drzwiach na patio. Przeszył ją dreszczyk. Zapowiada się na coś rozkosznie grzesznego.
– Słucham? – wyjąkała, podsuwając wyżej okulary, zła, że zapomniała soczewek kontaktowych.
– Jesteśmy na pustyni. Za dnia panuje tu upał, a w nocy robi się muy frio.
– My się znamy?
Uśmiechnął się leniwie.
– Przysłały mnie twoje koleżanki, żebym poprawił ci nastrój. Powiedziały, że musisz się zrelaksować.
O kurczę. Spojrzawszy przez ramię, zobaczyła jeszcze kilku ciemnoskórych bożyszczy tańczących z jej koleżankami. Aha, to właśnie miała na myśli Sandy, mówiąc o „rozrywce”. Tancerzy egzotycznych.
Najwyraźniej to najlepsze, co Las Vegas ma do zaoferowania.
Kiri oblała się rumieńcem, gdy Latynos wziął ją za rękę, wprowadził do pokoju i posadził na kanapie.
– Usiądź, mi tesoro – szepnął, a Kiri zapomniała, że zawsze czuje się niezręcznie w obecności mężczyzn. – Pozwól, że się tobą zaopiekuję.
Hm…
Z kolumn buchnął przebój, który w nastoletnich czasach przyprawiał dziewczynki o nerwowy chichot, a którego nigdy nie puszczano na szkolnych potańcówkach.
Sandy i jej koleżanki aż zapiszczały, gdy tancerze zainicjowali przepojony erotyką taniec.
Spoglądając na nieznajomego Latynosa, zrozumiała, dlaczego dyrektor szkoły zakazał odtwarzania tego hitu i dlaczego nie podobał się jej rodzicom. Siedziała na kanapie, dziewczyny piszczały, a nieznajomy tańczył, uśmiechając się i nie spuszczając z niej wzroku, jakby wiedział, że bardzo ją podnieca. Gdy zrzucił koszulę, obnażając wytatuowany tors, dotarło do niej, czego jej brakowało, dlaczego ciągle jest spięta. Kiedy po raz ostatni była z mężczyzną? Dawno temu.
Poczuła, że jej noga drga. Zawsze tak było, odkąd stała się pulchną prymuską, na którą nikt nie zwracał uwagi. Tancerz podszedł bliżej, by dłonią uspokoić jej kolano. Jej ciało zareagowało natychmiast. Co więcej, był skupiony tylko na niej. Płacą mu za to.
Zmysłowym krokiem podszedł blisko, pchnął ją na poduszki i położył jej ręce na swoich rozkołysanych biodrach. Patrzyła jak zahipnotyzowana. Wiedziała, że to tylko rozrywka, ale nie mogła oderwać od niego wzroku. Gdy muzyka ucichła, odwrócił się tyłem, a ona siedziała dalej jak zauroczona. Lód w koktajlu już dawno się rozpuścił, bo tak kurczowo ściskała pucharek. Odstawił go na stolik.
Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy jakiś mężczyzna tak ją zauroczył. Ani kiedy po raz ostatni spała z mężczyzną. Tak, w trakcie rezydentury, z Chadem, ale to już historia. Teraz widziała jedynie tego Latynosa. Myślała wyłącznie o tym, jak go zdobyć.
Przez kilka ostatnich lat koncentrowała się na chirurgii dziecięcej. Do tego stopnia, że zapomniała, jak bardzo jej brakuje bliskości drugiej osoby.
Jej dotyku. Pocałunków. I nie tylko.
Musi stąd wyjść.
Tancerze otaczali teraz Sandy, więc wymknęła się z willi. Pospiesznie, by nie popełnić jakiegoś głupstwa.
– Alejandro, nie sądzisz, że to był dobry występ?
– Słucham? – Nie bardzo zwracał uwagę na kolegów, gdy zasiedli we foyer hotelu po występie na wieczorze panieńskim. Jego myśli zaprzątała piękność, dla której zatańczył na początku. Ta, która tak nagle zniknęła. Ta sama, która teraz z kieliszkiem wina siedziała przy barze. Nie mógł oderwać od niej wzroku.
– Ej, Alejandro, obudź się! – Fernando machnął mu ręką przed twarzą.
– Co mówiłeś?
– Zapytałem, czy też uważasz, że mieliśmy udany występ. Dziwiłem się, kiedy Ricky postanowił przewieźć nas z Miami do Las Vegas, ale teraz, jak dostaliśmy kasę za ten wieczór, a do tego pobyt w takim wypasionym hotelu, już nigdy nie będę kwestionował jego decyzji.
– Uhm. – Alejandro wstał. – Chyba nie mam ochoty iść do miasta. Zostanę tutaj.
– Jesteś pewien? – zapytał jeden z tancerzy.
– Taa… Jestem zmęczony.
Prawdę mówiąc, nie chciał wydawać honorarium na hazard i alkohol. To, co dziś zarobił, wystarczy do pokrycia ostatniej raty pożyczki na studia, co oznacza definitywne zerwanie z tańcem egzotycznym. Oraz uwolnienie się od Ricky’ego.
Bracia nie mieli pojęcia o jego „artystycznej” działalności. Chcieli go wesprzeć finansowo, by pomóc w spłacaniu studiów, ale uparł się, że zrobi to sam. Nie muszą wiedzieć, że tańczył w klubie samby, gdzie pewnego razu odkrył go Ricky i włączył do zespołu.
Za tydzień rozpocznie rezydenturę na oddziale transplantologii dziecięcej w szpitalu Buena Vista w Miami i już nie będzie musiał tańczyć. Był to jego ostatni taniec, ale nie dawało mu spokoju, że po raz pierwszy w karierze klientka go zignorowała.
Gdy koledzy opuścili bar, zdobył się na odwagę, by do niej podejść. Był zły, gdy odesłano go do niej na patio, ale gdy ją zobaczył, zaskoczyła go jej uroda. Miała bujne kształty, ale właśnie to mu się podobało u kobiety. Czarne włosy lśniły w blasku księżyca, a spojrzenie jej ciemnych oczu niemal go powaliło.
Widział wiele pięknych kobiet, ale ta wydała mu się najpiękniejsza. Zapragnął jej dotykać, poznać smak jej ust. Podchodząc do niej, dużo ryzykował, ponieważ było to wbrew jego zasadom, ale musiał się dowiedzieć, dlaczego się jej nie spodobał.
Alejandro, odpuść.
– Woda mineralna z cytryną – rzucił barmanowi, z bijącym sercem siadając na sąsiednim stołku.
Co jest w niej takiego nadzwyczajnego?
Spojrzała na niego wyraźnie zszokowana. Lekki rumieniec wskazywał, że go rozpoznała.
– Uciekłaś – powiedział ze wzrokiem wbitym w rząd butelek za barem.
– Słucham?
– Uciekłaś z przyjęcia koleżanki.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz. – Bawiła się nóżką kieliszka.
– Wiesz doskonale, mi tesoro – rzekł półgłosem.
Upił łyk wody, spoglądając na nią. Była zmieszana.
– No cóż, najwyraźniej się pomyliłem. Życzę dobrej nocy. – Miał zamiar odejść.
– Dlaczego to takie ważne?
Rzucił jej pytające spojrzenie.
– Że wyszłam. Myślę, że nie ja pierwsza… Podejrzewam, że kobiety nieraz wychodzą w trakcie waszych występów.
– Ale nie w trakcie moich występów – obruszył się.
– Jesteś zadufany w sobie.
– Bo jestem dobry. – Puścił do niej oko, a ona lekko się uśmiechnęła. O, nadwątliłem jej system obronny, pomyślał z zadowoleniem. Gdy tańczył dla niej, zorientował się, że nie chce się otworzyć. Dlaczego?
– Zawsze widzisz, kto wchodzi albo wychodzi z klubu?
– Tego nie powiedziałem.
– Jak to?! Powiedziałeś, że nie wtedy, kiedy ty tańczysz. Zaprzeczysz?
– Nie, nie zaprzeczę, ale nie tańczę w nocnych klubach, tych ze striptizem. Kiedyś tańczyłem w klubach samby, ale w ubraniu, a teraz świadczę usługi na prywatnych przyjęciach. Bo jestem bardzo dobry. Kobiety chętnie za mnie płacą agentowi.
Przewróciła oczami.
– Nikt nie jest aż tak dobry.
– Ja jestem. I jestem dumny z tego, co robię. Nie jesteś dumna z tego, co robisz?
– Ależ jestem. Nie chwaląc się, należę do najlepszych.
To go zaintrygowało. W czym jest taka dobra?
– Naprawdę?
– Tak. Wyszłam wcześnie z przyjęcia, bo praca jest dla mnie najważniejsza. Musiałam przemyśleć pewne sprawy.
– To kiedy jesteś na luzie?
– Na luzie? O czym ty mówisz?! – Uśmiechnęła się.
Nie mógł się nie roześmiać. Starsi bracia często mu dokuczali, mówiąc, że za ciężko pracuje, że nie potrafi się zrelaksować. Ale czuł, że nie wolno mu się wyluzować, bo musi coś w życiu osiągnąć.
– Może masz rację. Dla niektórych nie ma taryfy ulgowej. Ale nie można mówić o perfekcji, jeżeli obydwie strony nie są usatysfakcjonowane, a wydaje mi się, że mój występ ci się nie podobał.
– Przepraszam, że wyszłam.
– Więc pozwól, że ci pokażę, co straciłaś.
Stary, co ty wyprawiasz?!
– Słucham? – wykrztusiła. – Ja nie… Nawet nie wiem, jak ci na imię. Nie zadaję się z nieznajomymi.
– Alejandro – przedstawił się, podając jej wizytówkę. -Mam pozwolenie na pracę i jestem ubezpieczony. Taniec to moja praca. Nie jestem żigolakiem i nie stanie się nic nieodpowiedniego.
– Dlaczego mam iść z tobą?
– Bo nie mogę sobie pozwolić na to, żeby klientka była niezadowolona. – Podał jej rękę. – Twoja koleżanka sporo zapłaciła za ten występ, więc pozwól mi go dokończyć.
Nigdy nie zaczepiał klientek, ale tym razem to, że wyszła, bardzo go zabolało. Niewykluczone jednak, że teraz sobie na to pozwolił, urzeczony jej niepospolitą urodą.
Czekał na jej odpowiedź z zapartym tchem, spodziewając się, że odmówi.
Dopiła wino.
– Może postradałam zmysły, ale jesteśmy w Vegas, a co wydarzy się w Vegas, w Vegas zostaje. Mam rację?
Poczuł pulsowanie w skroniach.
– Zdecydowanie.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Pięć lat później, wiosna w Miami
– Chyba zdajesz sobie sprawę, że wyszłaś za naszego brata brzydala? – Alejandro przekomarzał się ze swoją nową szwagierką Saoirse Murphy.
Saoirse, która niedawno poślubiła Santiaga, wzniosła wzrok do nieba, atakowana przyjaźnie przez Alejandra oraz bliźniaków Rafe’a i Dantego. Wszyscy byli „brzydalami”, ale Santiemu obrywało się najbardziej, ponieważ jako pierwszy z braci Valentino zdecydował się związać się z kimś węzłem małżeńskim.
– To przez was – bronił się Santi, wskazując na bliźniaków. – Jesteście starsi ode mnie i to wy powinniście ożenić się jako pierwsi.
Alejandro usunął się z linii ognia, pamiętając, że bliźniacy nie lubili, gdy nazywano ich starszyzną, ale Santi to olewał i za ich plecami tak o nich mówił.
Dante i Rafe byli dla niego jak ojcowie. Podobnie jak Santi, dopóki nie zaciągnął się do komandosów. Wszystko z powodu napadu na sklep. Mało brakowało, a sam w wieku dziesięciu lat by zginął trafiony kulą w klatkę piersiową, gdyby nie serce ojca. Żył dzięki niemu. Czuł przez to ogromną odpowiedzialność i był z tego dumny. To dlatego należał teraz do najlepszych transplantologów pediatrycznych w szpitalu Buena Vista.
No właśnie…
– Niestety, muszę jechać do szpitala. Dzisiaj poznamy nową szefową chirurgii dziecięcej. Podobno jest culo duro.
– Co to znaczy? – zapytała Saoirse.
– Upierdliwa – wyjaśnił Santi, po czym zwrócił się do Alejandra. – Braciszku, jeszcze jej nie oceniaj. Może wcale nie taka z niej zołza.
Alejandro nie znosił, gdy nazywano go „braciszkiem”. Ale okej, brat musiał jakoś się odgryźć za „brzydala”.
– Przepraszam, że nie mogę zostać dłużej, więc pozwól, że powiem, że les deseamos a ambos toda la felicidad del mundo.
Saoirse ściągnęła brwi.
– Gratulacje, życzę wam…
– Szczęścia – dokończył za nią, całując ją w rękę.
– Suficiente idiota! – zawołał Santi, klepiąc go w tył głowy.
– Aj, nie jestem idiotą. – Alejandro mrugnął do Saoirse, która wybuchnęła śmiechem.
– Hm… Powinniśmy się cieszyć, że po śmierci mami i pappi dalej rozmawiamy po hiszpańsku – mruknął Dante. – Ale czy on musi tak się popisywać?
– Zawsze, staruszku, zawsze – odciął się Alejandro.
Oddalił się, zanim starsi bracia wdali się w bójkę.
Było gorąco i parno. Zanosiło się na burzę.
Koledzy nazywali nową szefową, doktor Kiri Bhardwaj, Wiedźmą ze Wschodu.
Idąc do miejsca, gdzie zostawił motocykl, minął grupkę chłopców grających w piłkę. Znał ich, bo ich rodzicami byli ludzie, z którymi chodził do szkoły. Pochodzili z Heliconii, niewielkiej karaibskiej wyspy. Sam tam nigdy nie był, bo urodził się po tym, jak ich rodzice stamtąd uciekli.
To nieważne. Najważniejsze, że wszyscy stanowią zżytą rodzinę. Trzymają się razem.
Wyłamał się on jeden. Zamieszkał w South Beach. Z dala od tego miejsca, bo kojarzyło mu się ze śmiercią rodziców, z braćmi, którzy wiele dla niego poświęcili.
Tam też poznał Ricky’ego. Tańczył wtedy z samotnymi kobietami w obskurnym barze.
Nie myśl o tym. To przeszłość. Skup się na teraźniejszości.
Ciężko pracował, by zdobyć pozycję w zespole transplantologów w Buena Vista, i nie dopuści, żeby jakaś nowa szefowa chirurgii dziecięcej go zdominowała.
Normalnie by się nie przejął, ale doktor Bhardwaj zamierza wprowadzić zmiany wiążące się z cięciami. Zwłaszcza zabiegów wykonywanych pro bono, nieodpłatnie.
Tak, zdecydowanie nadciąga burza.
– Gdzieś ty się podziewał? – zapytał doktor Micha, gdy spotkali się w przebieralni.
– Santi, mój brat, brał ślub – wyjaśnił Alejandro, nie chcąc wdawać się w szczegóły.
– Mazel tov – rzucił z przekąsem doktor Micha. – A tak na marginesie, wiedźma już dosiadła miotły.
– Mm…? – Wolał nie słuchać tego malkontenta, ale na szczęście pracował on na dermatologii i nie wiadomo dlaczego Raul Micha ubzdurał sobie, że są kumplami.
– Już zdążyła obciąć fundusze na mój program. Jestem pewny, że stoi za tym Snyder. Ona przyjaźni się z doktorem Vaughanem, swoim mentorem w Nowym Jorku.
Ha! Doktor Vaughan to światowej sławy chirurg dziecięcy, więc doktor Bhardway chyba wie, co robi. Mimo to przeszył go dreszcz.
– Obcięła ci środki? – Alejandro obwiał się tego najbardziej.
– Tak. Cała moja praca poszła na marne.
– Buena Vista nie należy do biednych. Nie to, co Seaside Hospital. Dlaczego zarząd zaakceptował takie cięcia?
– Buena Vista miał kasę. – Micha wyjrzał za drzwi przebieralni. – O kurczę, idzie! Spadam!
Nim Alejandro zdążył zmienić ubranie, drzwi otworzyły się na oścież. Zamarł na widok jedynej, która mu się wymknęła. Kiri. Jedyna jego przygoda miłosna z czasów, gdy był tancerzem. Pięć lat temu. Czuł wtedy, że powinien jak najszybciej się usunąć, ale się na to nie zdobył.
– Nie myśl o mnie źle – szeptała. – Pierwszy raz poszłam do łóżka z dopiero co poznanym mężczyzną.
– Ja też nie mam tego w zwyczaju. – Pogładził ją po głowie. – Dawno nie widziałem tak pięknej kobiety jak ty.
Zatrzymała się w drzwiach z otwartymi ustami. Rozpoznała go. Fatalnie.
– Co? Ja… – Szukała słów.
Podał jej rękę.
– Domyślam się, że mam do czynienia z doktor Bhardwaj.
Będzie udawał, że jej nie zna. Wierutne kłamstwo. Poznał każdy centymetr jej ciała. Do dziś, pięć lat później, pamiętał jej smak, zapach, jej westchnienia, gdy wargami muskał jej szyję. Niedobrze.
– Hm… Tak. – Gapiła się na niego, jakby zobaczyła zjawę, na dodatek zjawę niechcianą. Pospiesznie uścisnęła mu dłoń. – Tak, jestem doktor Bhardwaj.
Skinął głową.
– Valentino, starszy chirurg w zespole transplantologii pediatrycznej.
Doktor Valentino? Nazywa się Valentino?
Nie poznała nazwiska swojego latynoskiego bóstwa, bo po tamtej nocy czym prędzej opuściła Las Vegas.
Owocem tego upojnego spotkania okazała się ciąża, mimo że nie zapomnieli o zabezpieczeniu. W dwudziestym trzecim tygodniu poroniła. Do tej pory nie mogła się po tym pozbierać. Widok ojca utraconego dziecka przypomniał jej o wszystkim, co mogło było się wydarzyć.
Mimo że ciąża nie była zaplanowana, pragnęła zostać matką. Próbowała skontaktować się z Alejandrem, ale gdy zadzwoniła na numer z wizytówki, powiedziano jej, że zrezygnował, a jego agent Ricky odmówił przekazania jakiejkolwiek informacji.
Alejandro obudził na nowo tamten ból. Najwyraźniej jej nie poznał, a to z kolei zabolało niczym policzek.
Czego się spodziewała po jednej nocy ze striptizerem?
– Miło pana poznać.
Kiri, weź się w garść.
Uśmiechnął się. Tak samo czarująco jak pięć lat wcześniej.
– Mnie również. Przepraszam, pani doktor, muszę iść do pacjenta.
– Oczywiście. Proponuję spotkać się po tej konsultacji, żeby omówić plany oddziału.
– Z przyjemnością.
Pragnę cię, wyszeptała. Jesteś pierwszym mężczyzną, którego pożądam aż tak bardzo. Weź mnie.
Z przyjemnością. Obsypał ją pieszczotami, całując miejsca, których jeszcze nikt nie całował.
Odwróciła się i wyszła z przebieralni.
Ej, jesteś szefową tego oddziału! Była zła na siebie z powodu tak tchórzliwej rejterady. Gdy poroniła, obiecała sobie, że nie ucieknie przed ojcem dziecka, jeżeli kiedykolwiek zobaczy go ponownie.
Zamierzała opowiedzieć mu o czarnych chwilach, gdy pochłonęła ją rozpacz. O wszystkim, co przyszło jej do głowy po śmierci dziecka.
Wróć.
Wyszedł z przebieralni. W szpitalnym stroju wyglądał inaczej niż pięć lat temu. Zważywszy na upływ czasu i fakt, że jest starszym chirurgiem w szpitalu o światowej renomie, stało się dla niej jasne, że ten tancerz już wtedy był lekarzem. Oburzające.
Dlaczego to robił? Jak można upaść tak nisko?
– Doktorze Valentino…
Aha, tak łatwo się mnie nie pozbędziesz.
– Słucham.
– Chciałabym być przy tej konsultacji.
– Dlaczego?
Super, dał się zaskoczyć. Odzyskała kontrolę.
– Nie mam jeszcze listy pacjentów, więc chciałabym zobaczyć, jak się tu pracuje. Wiem od szefa, że jest pan gwiazdą tutejszej transplantologii.
Trudno było jej w to uwierzyć, dopóki nie przekona się naocznie. Być może dlatego, że na długo nim poznała Alejandra, nauczyła się, że należy polegać tylko na sobie.
Kilka dni wcześniej zapoznała się z finansami oddziału. Dowiedziała się, że przeprowadza się tu sporo operacji pro bono. To chwalebne, ale członkowie zarządu dali jasno do zrozumienia, że należy tę praktykę ukrócić, by Buena Vista stał się placówką dla miejscowych elit.
Tych, którzy nie będą w stanie pokryć kosztów hospitalizacji oraz leczenia, należy przenieść do szpitali Seaside lub County, robiąc miejsce dla bogatych i sławnych. To przykre, ale rozumiała ambicję zarządu, by placówka utrzymała się w światowej czołówce. Byłoby to także spełnieniem jej marzeń o pracy w takim miejscu.
Może za jakiś czas uda jej się ich przekonać, by sami otworzyli swoje portfele dla programu pro bono, aczkolwiek teraz pan Snyder domagał się jego zamknięcia. Chwilami zastanawiała się, dlaczego skorzystała z propozycji pracy tutaj, bo od samego przyjazdu do Miami musiała użerać się z zarządem.
No cóż, miałaby nieczyste sumienie, odrzucając stanowisko, do którego przygotował ją jej mentor.
– Kiri, drugiej takiej szansy nie będzie – przekonywał ją. – Na Manhattanie nie zatrudnią tak młodej lekarki, a Buena Vista należy do najlepszych. Zacznij pracę, do której cię przygotowywałem. Snyder to mój dobry znajomy i wiem, że będzie cię dobrze traktował.
Skrzywiła się na to wspomnienie.
– Oczywiście, zapraszam do mojego pacjenta.
Dziwnie było iść z nim ramię w ramię, udając, że się nie znają. A poznali się w sytuacji nader intymnej. Doskonale pamiętała go nagiego, jego zapach i to, jak się kochali, a zachowują się jak nieznajomi.
Powinien ją zapamiętać.
Zapomniał o tobie. Zapewne przygody jednej nocy były dla niego chlebem powszednim. Mężczyźni nie zwracali na nią uwagi. Może dlatego nie wierzyła w miłość w tradycyjnym znaczeniu, mimo że jej rodzice bardzo się kochali, ale to rzadkość. Wierzyła wyłącznie w naukę i medycynę, choć ją zawiodły pewnego wieczoru pięć lat temu, kiedy straciła dziecko. Zdążyła je pokochać.
Nie myśl o tym.
Alejandro poprosił pielęgniarki o kartę pacjenta. Gdy się do nich uśmiechnął, jej uwadze nie uszły ich rozmarzone spojrzenia. Z kolei mijający go pielęgniarz przyjaźnie klepnął go w plecy. Alejandro to czaruś i wszyscy się na to nabierają. Ona też dała się oszukać.
– Ten pacjent jest jednym z naszych przypadków pro bono skierowanym z Little Heliconia. To ośmiolatek z zaawansowanym zwłóknieniem torbielowatym. Jego rodzice mówią tylko po hiszpańsku. Zna pani hiszpański?
– Tylko trochę.
Ściągnął brwi.
– Wobec tego, zanim do niego przyjdziemy, zaznajomię panią z tym, co powiem jego rodzicom. W ten sposób nie będę musiał robić przerw na tłumaczenie. – Zabrzmiało to tak, jakby jej obecność mu przeszkadzała.
Chce ją wystraszyć, taką przyjął taktykę.
– Okej.
– José Agadore to przypadek schyłkowej niewydolności wątroby. Niedrożność dróg żółciowych doprowadziła do uszkodzenia wątroby. Kiedy szpital County go do nas skierował, już nic nie mogliśmy zrobić, żeby ratować wątrobę, więc zgłosiłem go do banku narządów. Dzisiaj chcę poinformować rodziców o jego stanie.
– To znaczy, że jeszcze nie ma dla niego nowej wątroby? – upewniała się, wszystko notując, ponieważ prezes Snyder życzył sobie raportów na temat każdego przypadku pro bono na wszystkich oddziałach.
Alejandro pokręcił głową.
– Nie, a stan chłopaka się pogarsza. Najnowsze badanie krwi wypadło fatalnie. – Przytoczył konkretne dane.
Niedobrze, pomyślała. Organizm osłabiony czekaniem na wątrobę zmniejsza szansę pacjenta na przeżycie operacji.
– Przeszedł badania kardiologiczne?
Alejandro przytaknął.
– Teraz tylko czeka. Jak wielu innych.
Gdy weszli do sali, chłopiec spał, a jego przygnębieni rodzice siedzieli skuleni na kanapce. Na ich widok zerwali się z miejsca i od razu zwrócili do Alejandra. Na nią nawet nie spojrzeli.
Trudno im się dziwić. Byli zmęczeni, przerażeni, a na dodatek dzieliła ich bariera językowa.
Alejandro jednak im ją przedstawił.
– Permitame presente doctora Bhardwaj. Ella es el jefe de cirugía pediátrica.
– Hola. – Uśmiechnęli się uprzejmie.
Słuchając jego wyjaśnień, wyłapywała poszczególne słowa. Opowiedział im, co dzieje się z ich synem i tłumaczył, że muszą cierpliwie czekać, aż znajdzie się dla niego nowa wątroba.
Oddając pielęgniarkom kartę chłopca, Alejandro już się nie uśmiechał, bo jak ona wiedział, że życie małego pacjenta wisi na włosku.
– Ile mu jeszcze zostało? – zapytała.
– Kwestia dni. Nie wyłączam telefonu w nadziei, że odezwie się bank tkanek.
– Oby jak najprędzej. Dziękuję, że pozwolił mi pan towarzyszyć sobie podczas tej konsultacji. Jeszcze porozmawiamy. – Już miała odejść, ale ją zatrzymał.
– Nie może pani zlikwidować mojego programu.
– Słucham?
– Wiem, że obcięła pani fundusze – szepnął. – Nie może pani obciąć funduszy na nieodpłatne transplantacje.
– Doktorze, to nie miejsce ani czas na taką rozmowę.
Chwyciwszy ją za ramię, wyprowadził na zewnątrz. Nad ich głowami rozległ się grzmot. Zanosiło się na burzę.
– Co to ma znaczyć?!
– Nie może pani obniżać środków – powtórzył.
– Jako szefowa to ja podejmuję takie decyzje.
– Jeżeli obetnie pani środki, koszty będą horrendalne.
– Grozi mi pan?
– Nie, mówię tylko, że nie wolno obcinać funduszy programu.
– Nie zamierzam obniżać środków przeznaczonych na ten program. – Westchnęła. – Ograniczam jedynie program pro bono. Ten chłopiec to pana ostatni pacjent pro bono.
Osłupiał.
– Co takiego?!
– Zarząd tnie środki na zabiegi pro bono. Chce utrzymać szpital na najwyższym światowym poziomie, więc będą środki na programy badawcze, sprzęt i personel, ale zabiegi pro bono muszą być kierowane do County.
– County nie dysponuje sprzętem niezbędnym w takich przypadkach jak ten. Wysyłanie tam dzieci to jak wyrok śmierci. Nie bez powodu takie przypadki odsyłają do nas. Nie ma lepszych od nas.
– Mam związane ręce. Buena Vista ma leczyć wyłącznie tych, których na to stać. – Zawahała się. – Ty wiesz, jak zaspokoić bogaczy, prawda?
Zmrużył oczy.
– Pamiętasz mnie.
– A ty mnie. Wziąwszy pod uwagę twój wiek, musiałeś być wtedy rezydentem.
– Tak – warknął.
– Czy dyrekcja wie, co ich bezcenny doktor Valentino robił, nim podjął pracę w Buena Vista?
– Grozisz mi?
– Nie. – Mimo że od poronienia upłynęło pięć lat, kiedy nikt nie trzymał jej za rękę, miała wtedy ochotę go szantażować. Chciała, by cierpiał, by poznał jej rozpacz.
– Tańczyłem, żeby spłacić pożyczkę na studia. Kiedy spłaciłem ostatnią ratę, wycofałem się.
– Nie interesuje mnie to. – Wzruszyła ramionami. – Najważniejsze to dbałość o reputację Buena Vista. A gdyby się rozeszło, że ich lekarz był tancerzem egzotycznym?
– Nie tańczę od pięciu lat. Po raz ostatni tańczyłem w Las Vegas.
Zaczerwieniła się na wspomnienie tamtej nocy.
– Dlaczego udawałeś, że mnie nie poznajesz?
– A dlaczego ty udawałaś?
– Byłam zaskoczona, widząc tancerza w roli transplantologa. – Natychmiast pożałowała tych słów.
– Nie jestem striptizerem, jestem chirurgiem. Nikim więcej, chociaż trudno wykonywać ten zawód, kiedy ktoś obcina środki na program.
– Cięcia nie obejmują twojego programu, wyłącznie zabiegi pro bono. Możesz praktykować na pacjentach, którzy płacą.
Już miał odpowiedzieć, kiedy od strony kontenera na odpady doszło ich kwilenie.
– Niemowlę?
– Najwyraźniej. – Nasłuchiwał.
Znowu płacz, ale już znacznie cichszy. Jednym susem znalazł się przy pojemniku. Za nim stał zatłuszczony karton wypełniony gazetami. Gdy odrzucił gazety, ich oczom ukazało się sine niemowlę, noworodek, bo kikut pępowiny jeszcze nie odpadł.
– Boże… – wyszeptała Kiri.
Maleństwo porzucone pod szpitalem.
– Jak można zrobić coś takiego?! – mruknął Alejandro.
Przerażające. Przypomina, jak bardzo los bywa okrutny, bezlitosny. Alejandro ściągnął fartuch i ostrożnie otulił nim chłopczyka.
– Zabieramy go do środka. Nadchodzi burza.
Wbiegając do szpitala, zaalarmował pielęgniarki i rezydentów. Czekając na inkubator, włączono aparaturę i podano maluchowi tlen.
– Kto mógł to zrobić? – zastanawiała się Kiri.
– Nie wiem, ale na szczęście go znaleźliśmy. Długo by tam nie przeżył. Popatrz na jego parametry, przerażająco niskie. Cud, że żyje.
Gdy ułożono maluszka w inkubatorze, Kiri ze ściśniętym sercem zaczęła gładzić jego rączkę. Zalała ją fala tęsknoty za tym, co straciła. I czego już zapewne nigdy nie doświadczy, ponieważ ginekolog orzekł, że może mieć problemy z poczęciem lub donoszeniem drugiej ciąży. Nie dla niej macierzyństwo.
– Jak myślisz, ile on ma? – zapytał Alejandro.
– Trzydzieści tygodni albo nawet dwadzieścia osiem – powiedziała cicho, gdy wywożono inkubator na oddział wcześniaków. Straciła synka w dwudziestym trzecim tygodniu, był tylko trochę mniejszy od tego chłopczyka.
Alejandro przytaknął.
– Podejrzewam, że rozminęliśmy się z jego matką. Powiem kolegom z izby przyjęć, żeby zajęli się jej odszukaniem.
– Słusznie. Pójdę za nim na oddział i zorganizuję przeniesienie do County.
– Do County? – Alejandro nie krył zdumienia.
– Tak. Przecież cię poinformowałam o cięciach na przypadki nieodpłatne.
Splótł ramiona.
– On nie przeżyje transportu, a poza tym tam nie ma oiomu neonatologicznego.
– Wobec tego do Seaside. Nie może zostać tutaj.
Potrząsnął głową.
– Nie ma lepszej neonatologii od naszej. Musi zostać tutaj.
Nie chciała chłopczyka nigdzie odsyłać, ale miała związane ręce.
– Kto zapłaci za jego opiekę? Nikt. To podrzutek.
– Pokryję wszystkie koszty. Biorę na siebie odpowiedzialność za niego oraz rolę jego rodziców.