- W empik go
Tajemnica Dworu Helmersbruk - ebook
Tajemnica Dworu Helmersbruk - ebook
Flora Winter przybywa z mamą do małego nadmorskiego miasteczka Helmersbruk. Zamieszkują w domku portiera znajdującym się na terenie opuszczonej posiadłości rodziny von Hiems. Jest początek grudnia 1975 roku.
Zbliżają się święta Bożego Narodzenia, ale nic nie jest takie jak dawniej. Nie ma taty, mama jest zajęta pracą, więc Flora jest zdana sama na siebie. W wolnym czasie zwiedza teren wokół starego dworu. Bardzo szybko przekonuje się, że rezydencja ma swoje tajemnice… Czy naprawdę słyszała muzykę, dochodzącą z pokoju w wieżyczce, czy to wyobraźnia spłatała jej figla? Kto podrzuca jej figurki ze starej szopki? Dlaczego w nocy słychać stukot kopyt? I kim jest chłopiec, który pojawia się i znika, zanim Flora zdąży się odezwać. Stary dwór nie wydaje się tak opuszczony, jak wszyscy myślą.
Książka składa się z dwudziestu czterech rozdziałów – po jednym na każdy dzień od pierwszego grudnia aż do Wigilii – i każdy zbliża Florę do odkrycia prawdy o posiadłości von Hiemsów oraz o niej samej.
Książka wydana w ramach projektu KSIĄŻKI NIOSĄCE NADZIEJĘ.
Wydanie książki jest współfinansowane przez Unię Europejską w ramach programu Kreatywna Europa, który powstał między innymi po to, żeby Europejczycy mogli poznawać pisarzy z innych krajów Unii Europejskiej i ich literaturę oraz kulturę.
Przygotowanie aplikacji do programu Kreatywna Europa dotyczącej projektu „Książki niosące nadzieję” zostało dofinansowane przez Polską Agencję Rozwoju Przedsiębiorczości.
Partnerami projektu są:
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-967960-9-7 |
Rozmiar pliku: | 5,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nikt rozsądny nie jeździ nad morze w środku zimy. Cały sens takich wyjazdów polega na tym, że można się podczas nich kąpać, bawić na piasku i opalić sobie nogi. Mama jednak ani trochę na to nie zważała. Była święcie przekonana, że miesiąc nad morzem jest dokładnie tym, czego im – Florze i jej – właśnie trzeba.
W miejsce parasola słonecznego i strojów kąpielowych zapakowały najgrubsze swetry, wełniane skarpety i zimowce. Flora miała też wziąć ze sobą podręczniki. Nauczycielka dała jej długą listę zadań do wykonania przed świętami. Sporo z nich Flora zrobiła jeszcze w domu, zanim gdziekolwiek pojechały. Nauka szła jej jak z płatka, jeśli tylko mogła przysiąść do lekcji w spokoju i nikt nie rzucał w nią kawałkami chrupkiego pieczywa, które wplatały się jej we włosy, ani nie przezywał jej Zasmarkaną Florą.
Mama spakowała pomarańczową maszynę do pisania. Zamierzała pracować nad kolejną książką, kiedy Flora będzie się uczyć. Wieczorami miały palić w kominku, jeść kanapki z kiełbasą i grać w karty, tak w każdym razie obiecywała mama.
Jedzenie kanapek i palenie w kominku zapowiadało się całkiem przyjemnie, Flory jednak nie opuszczały wątpliwości. Mamie czasem coś dziwnego potrafiło strzelić do głowy, a teraz, gdy nie było z nimi taty, który mógłby poskromić jej najbardziej szalone pomysły, Florze nie pozostawało nic innego, jak się temu poddać. Cieszyło ją, że nie będzie musiała przynajmniej chodzić do szkoły, tylko dlaczego muszą wybierać się aż tak daleko?
Kiedy wysiadły z autobusu, Florę ogarnęły jeszcze większe wątpliwości. Helmersbruk? Co to w ogóle za miejsce? Gdziekolwiek spojrzeć, wszędzie ciemno i ponuro. Po odjeździe autobusu nigdzie nie było widać żywego ducha, mimo że znajdowały się podobno w centrum małego miasteczka.
– Wszyscy pewnie siedzą u siebie w domach i jedzą kolację – zapewniła ją mama. – Chodź, pójdziemy do siebie.
– Czy to daleko? – stęknęła Flora.
Jej plecak ważył tonę, a jakby tego było mało, w jednej ręce miała dużą siatkę z pościelą, a w drugiej torbę z ubraniami.
– Nie, rzut beretem – odparła mama, ale jej głos zdradzał, że sama nie ma bladego pojęcia.
Kiedy tak wlekły się przed siebie, Flora odniosła wrażenie, że pochłania je gęsta, lepka mgła. Zaczęło zmierzchać i palące się latarnie wyglądały jak unoszące się nad ziemią, wielkie, paskudne świetliki. Na domiar złego po pewnym czasie zaczęło kropić.
Szły i szły. Florze zaczęło brakować sił w nogach, a ciężkie tobołki wżynały się jej w ręce do tego stopnia, że pozostawiały na nich zagłębienia. Flora z trudem się hamowała, żeby w kółko nie pytać mamy: „daleko jeszcze?”, jak to robią małe dzieci.
Latarnie zabarwiały drogę na pomarańczowo, poza tym wszystko było tutaj skąpane w mroku. Czasem Florze wydawało się, że po prawej stronie drogi dostrzega pojedyncze światła. Może domy? Żaden z nich nie był jednak tym, do którego zmierzały.
– Muszę chwilę odpocząć – wybąkała i postawiła ekwipunek na ziemi.
Dookoła słychać było ciche dudnienie i Flora zorientowała się, że stoi na moście. Po obu jego stronach znajdowała się barierka, ale gdzieś daleko w dole kipiała woda. Flora zastanawiała się, jak wysoki może być w zasadzie ten most.
Zostawiła bagaże i podeszła do barierki, żeby przez nią wyjrzeć.
Nic, tylko ciemność, Florze nie udało się nawet dojrzeć wody. Może stała nad bardzo głęboką przepaścią?
Szybko ruszyła, żeby dogonić mamę.
– Zaraz powinnyśmy być na miejscu – powiedziała mama, ale nie przekonała tym ani Flory, ani nawet siebie.
Za mostem latarnie były rzadziej ustawione, między nimi ledwie dało się zobaczyć własne stopy. Flora domyślała się jednak, że muszą być blisko morza, bo zaczęło porządnie wiać, a powietrze pachniało solą i zgnilizną.
Mama raptownie się zatrzymała i zawołała:
– Popatrz, Passadvägen! Musimy być już niedaleko.
Nazwa ulicy widniała na tabliczce zawieszonej na wysokim ceglanym murze. Przez chwilę szły wzdłuż ogrodzenia, po czym zobaczyły domek – mały i bardzo stary. Ponieważ także był zbudowany z cegły, niemal zlewał się z ogrodzeniem.
– Tu mamy mieszkać? – wyrwało się Florze.
– Tak mi się wydaje.
– Jak w ogóle dostaniemy się do środka?
– Tam dalej jest furtka. Chodź, bo zaraz zamarznę!
Mama chwyciła klamkę niewielkiej furtki. Najpierw spróbowała ją pociągnąć do siebie, potem pchnąć. Furtka ani drgnęła.
– A niech mnie, co jest do jasnej ciasnej? – wydyszała.
– Może ja spróbuję?
– Proszę cię bardzo, musiała najwyraźniej zardzewieć albo coś.
Mama przesunęła się na bok, a Flora chwyciła za klamkę.
Furtka otworzyła się z delikatnym skrzypnięciem, jakby niemal mówiła „ha-haa”.
Mama parsknęła śmiechem.
– Jak to zrobiłaś?
– Po prostu ją pociągnęłam. Nie musiałam jej nawet mocno szarpać. Ale już chodźmy.
Weszły przez furtkę i okrążyły dom. Znalazły niewielkie schodki prowadzące do drzwi.
– Może zapukamy? – spytała mama.
– No co ty!
Flora nie miała wcale zamiaru prychać, ale okazało się to silniejsze od niej.
Co też ta mama znów wymyśliła? Było tu ciemno, zimno i paskudnie, a dom wydawał się do tego... no cóż, jakby to ująć, potwornie samotny. Emanował od niego smutek. Poważnie będą tu mieszkały cały miesiąc? W takim małym przygnębiającym domku pośród ogromnej, spowijającej wszystko ciemności?
Kiedy jednak drzwi się otworzyły, z wnętrza domu wylało się na schody ciepłe światło. W progu stał jakiś mężczyzna. Wydawał się poważny, ale ani trochę nie sprawiał groźnego wrażenia.
– Ach, tak. No proszę – powiedział z zamyśloną miną.
„Dość osobliwy sposób powitania”, przemknęło przez myśl Florze. Zdecydowanie bardziej naturalne zdawałoby się „Zapraszam!” albo „Dotarłyście bez problemu?”. Mężczyzna dał znak ręką, żeby weszły, po czym przyglądał im się zaciekawiony, kiedy dźwigały rzeczy po schodkach.
Był mały jak na dorosłego mężczyznę, niższy od Flory, chociaż ona miała zaledwie dwanaście lat. Jego kędzierzawe jasne włosy sterczały na wszystkie strony i miał błękitne oczy. Trudno było zgadnąć, ile może mieć lat, ale na pewno był starszy od mamy. Wyglądał jak krzyżówka dość ponurego skrzata z wyrośniętym dzieckiem.
– Dobry wieczór! – zawołała mama krępująco głośno.
W domu było ciepło i pachniało intensywnie, ale przyjemnie, tak jak to zwykle bywa, kiedy pali się w kominku. Z zewnątrz dom wyglądał ponuro, w środku był jednak przytulny.
Flora upuściła ciężkie toboły na podłogę w sieni i odsapnęła.
– Pada, jak widzę – wymamrotał mężczyzna i popatrzył na ich przemoczone ubrania. – Mam nadzieję, że nie chwyci mróz i nie zrobi się ślizgawica.
Mama ściągnęła rękawiczkę i wyciągnęła dłoń w kierunku mężczyzny.
– Miło mi poznać. To ja nazywam się Linn Winter, a to jest Flora.
– Aha, tak. Fridolf. Mieszkam obok.
Flora zdjęła buty i weszła na palcach do małego salonu. Przed kominkiem, w którym trzeszczał ogień, stały dwa fotele. To właśnie na nich będą siedzieć i zajadać się kanapkami z kiełbasą. Drzwi prowadziły z salonu do kuchni z cytrynowymi szafkami, a z przedpokoju dało się wejść po schodach na piętro.
– Ach, ależ tu ładnie – powiedziała mama.
Fridolf pokiwał głową z poważną miną.
– Taaa – przyznał. – Zawsze lubiłem tę stróżówkę.
– Stróżówkę?
– Taaa. Chociaż stróż nie jest tu dzisiaj potrzebny. Ja sam mieszkam w pralni.
– Dlaczego mieszka pan w pralni? – zdziwiła się Flora.
– Eee, to nie jest już pralnia, przebudowałem ją na mieszkanie. Stróżówka była dla mnie za duża. Pralnia okazała się w sam raz.
Flora zawsze sądziła, że pralnie to takie pomieszczenia, które ewentualnie można spotkać w starych blokach w piwnicy. Miało to jednak sporo sensu, żeby ulokować ją w oddzielnym budynku.
– Jest tutaj coś jeszcze? – spytała.
– Taaa. Jest garaż i stajnia. Kilka budynków gospodarczych i oranżeria, no i, rzecz jasna, dwór.
Flora aż podskoczyła.
Dwór!
Mama nic nie mówiła o tym, że będzie tu jakiś dwór!
Flora zawsze uwielbiała stare domy. Marzyła o tym, żeby pewnego dnia zamieszkać w takim naprawdę starym z licznymi ornamentami, zamiast kisić się w nudnym mieszkaniu w dużym mieście. Może kiedyś jej się uda, jeśli trafi szóstkę w totka lub coś w tym stylu.
Wprawdzie stróżówka też była stara, ale trudno uznać ją za imponującą. Flora miała nadzieję, że dwór okaże się naprawdę duży i piękny. Najchętniej od razu by tam pobiegła, żeby zobaczyć go na własne oczy, ale na zewnątrz było zbyt ciemno.
– Czy w tym dworze ktoś mieszka? – spytała.
Fridolf pokręcił głową.
– Neee. W dworze von Hiemsów nikt już nie mieszka od dobrych pięćdziesięciu lat.
Fridolf zniknął z mamą w kuchni. Mama głośno trajkotała, a on mamrotał coś o rurach z wodą i wentylacji. „Nie wydaje się szczególnie zadowolony z naszej obecności – pomyślała Flora. – Po co więc wynajął ten dom, skoro nie chce lokatorów?”. Zarazem Flora uważała za irytujących ludzi pełnych sztuczności, którzy cały czas tylko się uśmiechają. Z dwojga złego wolała już małych i ponurych, ale uprzejmych, niskich dżentelmenów.
Wspięła się po schodach na piętro. Z niewielkiego przedpokoju odchodziły trzy pary drzwi, otworzyła te najbliżej schodów i weszła do pokoju z tapetą w kwiaty. W kącie stało staromodne łóżko z fikuśną żeliwną ramą i niewielki stolik nocny. Pod oknem było biurko i krzesło, a tuż przy wejściu duża, pomalowana na biało szafa z lustrem na drzwiach.
Pomysł przyjazdu do Helmersbruk i spędzenia miesiąca nad morzem zaczął wydawać się jej nieco lepszy. Zawsze marzyła o tym, żeby mieć na ścianach taką tapetę. Podobały jej się także białe koronkowe firanki, na pierwszy rzut oka również stare.
„Pokój w sam raz dla Ani z Zielonego Wzgórza”, pomyślała i położyła czerwony plecak na szydełkowej narzucie. Na krzesło rzuciła czapkę, długi szalik i kurtkę.
Podeszła do okna i wyjrzała na podwórze, mając nadzieję, że dostrzeże dwór, ale mimo że przywarła nosem do szyby, widziała tylko ciemność i własne odbicie.
Odgłosy dobiegające z sieni wskazywały na to, że Fridolf zbiera się do wyjścia.
– Teraz będziecie musiały radzić sobie same. Pukajcie, gdyby coś się działo. Cały czas jestem w domu.
– Bardzo dziękuję – powiedziała mama.
Fridolf popatrzył na Florę, która stała na schodach.
Nagle wydał się jej zdziwiony. Wlepił w nią swoje duże błękitne oczy wystające spod krzaczastych brwi.
– Ależ to nie może być... – wymamrotał pod nosem, zanim jednak Flora zdążyła go zapytać, co takiego, Fridolf odwrócił się do jej mamy.
– No cóż. Będzie wam tu dobrze. W tym domu mieszkali porządni ludzie. Dobro siedzi w ścianach. Czujecie?
Teraz znów popatrzył na Florę.
– Tak – przyznała Flora, bo naprawdę wyczuwała tutaj dobrą energię.
Drzwi zatrzasnęły się za Fridolfem z łoskotem. Mama zachichotała.
– Nie jest on może radosny jak skowronek, ale wydaje się miły.
– Lubię go – odparła Flora.
– Ja też. No i co powiesz, skarbie? O domu i w ogóle.
– W porządku.
– Na pewno? Myślisz, że będzie nam tu dobrze?
Mama zdawała się wystraszona. Rychło w czas. Było już przecież za późno, żeby się rozmyślić.
Flora postanowiła być jednak miła i poklepała mamę po ramieniu.
– Z pewnością będzie nam tu cudownie!
Od razu spróbowały się zadomowić. Pościeliły łóżka, mama wypakowała maszynę do pisania i postawiła ją na stole w salonie, a Flora ustawiła podręczniki w równym rządku w pokoju z tapetą w kwiaty. Anię z Zielonego Wzgórza i Upiora rodu Canterville’ów położyła na stoliku nocnym. W szafie wisiało mnóstwo starych ubrań i tylko jedna półka okazała się wolna, ale nie miało to jednak większego znaczenia, bo Flora prawie nic ze sobą nie przywiozła.
– Chodź na dół coś zjeść – zawołała z kuchni mama.
Flora zgasiła światło w sypialni i już miała zejść, kiedy jej wzrok padł przypadkiem na okno.
Dziwne, chociaż był późny wieczór, miała wrażenie, że na zewnątrz zrobiło się odrobinę jaśniej. Może mgła się rozrzedziła i wyjrzał księżyc?
W tym samym momencie Flora zauważyła, że za oknem trzepocze coś białego!
Nie tylko coś tam trzepotało, rozległ się też szelest. Przypominał szept!
– To ona!
To coś białego zniknęło tak szybko, że Flora nie zdążyła zobaczyć, co to, ale przez kilka upiornych chwil sądziła, że zza okna przyglądała się jej i do niej szeptała jakaś blada twarz.
Pokój znajdował się jednak na piętrze, nikt więc nie mógł tu przecież zajrzeć?
Stała w progu jak sparaliżowana.
Czy znajdzie w sobie tyle odwagi, żeby podejść do okna i wyjrzeć?
Kilka razy przełknęła ślinę.
Nie, nie może być tak lękliwa. Jak inaczej wytrzyma cały miesiąc w starym domu, skoro za każdym razem, gdy zobaczy lub usłyszy coś nieoczekiwanego, będzie truchleć ze strachu?
Podeszła do okna i znów wyjrzała.
Kiedy wytężyła wzrok, dostrzegła w oddali kilka gałęzi. Nigdzie jednak nie było widać nic białego.
„Musiało mi się coś przywidzieć – pomyślała. – Może było to tylko moje odbicie? A to, co przypominało szept, to miotana wiatrem gałąź, która przejechała po ścianie domu...”.
– Idziesz wreszcie? – zawołała mama.
W domu zapachniało pieczonymi kiełbaskami i Flora zeszła na dół.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------