Tajemnica Giocondy - ebook
Tajemnica Giocondy - ebook
Biznesmen Khalis Tannous po piętnastu latach wraca na Sycylię. Jego ojciec zginął w katastrofie, a Khalis odziedziczył po nim firmę i majątek. Odkrywa tajny sejf, w którym ojciec przechowywał kolekcję dzieł sztuki, w większości pochodzących z kradzieży. Khalis zaprasza najlepszego eksperta, by ocenił autentyczność i wartość obrazów. Z tą misją przybywa piękna i tajemnicza Grace Turner, zwana w środowisku Giocondą…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-1933-4 |
Rozmiar pliku: | 670 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Otwórz go – rozkazał Khalis Tannous.
Dotarcie do tego etapu zajęło pełne dwa dni wytężonej pracy. Khalis Tannous stał z tyłu, gdy dwaj inżynierowie, których zatrudnił, żeby otworzyli skarbiec, zdejmowali stalowe drzwi z zawiasów. Użyli całego swojego doświadczenia i wiedzy, lecz przesadnie ostrożny właściciel wykorzystał zaawansowane technologie, żeby go zabezpieczyć. W końcu przecięli stal za pomocą lasera. Do niedawna Khalis nie miał pojęcia o istnieniu skrytki w piwnicy warowni na prywatnej wyspie ojca. W innych pomieszczeniach znalazł dość dowodów przestępczej działalności, by skazać go na dożywocie, gdyby nadal żył.
Jeden z inżynierów oparł rozprute drzwi o ścianę i zajrzał w czarną czeluść.
– Tam jest ciemno – zauważył.
– Jakoś nie wyobrażałem sobie tu okien – odparł Khalis z niewesołym uśmiechem. Nie potrafił odgadnąć, co zobaczy w środku. Skarby czy źródło kłopotów? Niczego innego nie mógł oczekiwać. – Podajcie mi latarkę – poprosił.
Zapalił ją i wszedł do pogrążonego w ciemnościach skarbca. Dłonie mu zwilgotniały, serce biło za szybko. Irytowało go, że odczuwa strach, ale znał ojca na tyle dobrze, żeby przewidywać, że ujrzy jakieś kolejne dowody jego potęgi i okrucieństwa.
Po kolejnym kroku wyczuł pod stopami miękki dywan. Gdy wciągnął w nozdrza zapach drewna i politury, poczuł równocześnie ulgę i zaciekawienie. Oświetlił zaskakująco obszerne pomieszczenie, przypominające gabinet dżentelmena z sofami, krzesłami, a nawet podręcznym stolikiem. Mimo to nie przypuszczał, by jego ojciec schodził do zapieczętowanego podziemnego schronu na kufel ulubionego piwa słodowego. Dostrzegł kontakt na ścianie i zapalił światło elektryczne. Na ścianach wisiały obrazy, całe mnóstwo, rama przy ramie. Niektóre rozpoznawał, innych nie, ale wszystkie stanowiły dowód łamania prawa.
– Panie Tannous? – zawołał z góry jeden z inżynierów.
Khalis uświadomił sobie, że zbyt długo milczał.
– Wszystko w porządku! – odkrzyknął wbrew rzeczywistym odczuciom.
To, co zobaczył, zachwyciło go i śmiertelnie przeraziło. Ruszył dalej i dostrzegł kolejne drzwi. Te łatwo ustąpiły. Z drżeniem serca przekroczył próg. W małym pokoju wisiały tylko dwa obrazy. Na ich widok Khalisowi zaparło dech. Jeśli prawidłowo ocenił…
– Khalis? – zawołał jego asystent, Eric.
Khalis wyszedł z małego pokoju, zamknął za sobą drzwi, wyłączył światło i wrócił na górę. Eric i dwaj inżynierowie czekali w napięciu, zmartwieni i zaciekawieni.
– Zostawcie tu te drzwi – rozkazał. – Później zrobię z nimi porządek.
Nikt nie zadał żadnego pytania. Na szczęście, ponieważ nie zamierzał nikogo informować, co znalazł w skarbcu. Na pewno nie tych ludzi, choć obecnie podlegali jemu. Każdy, kto pracował dla jego ojca, musiał być desperatem lub człowiekiem bez skrupułów. Skinął na inżynierów.
– Możecie odejść. Śmigłowiec zabierze was do Taorminy.
Po wyłączeniu systemu alarmowego wszyscy ruszyli do windy. Khalis odczuwał nieznośne napięcie. Towarzyszyło mu od tygodnia, odkąd opuścił San Francisco, by przybyć na tę przeklętą wyspę, gdy dowiedział się, że jego ojciec i brat zginęli w katastrofie helikoptera. Nie widział żadnego z nich od piętnastu lat. Nie miał nic wspólnego z Tannous Enterprises, rodzinną firmą ojca. To potężne, skorumpowane imperium obecnie należało do niego. Dziwne, że nagle dostał je w spadku. Ojciec wydziedziczył go, kiedy opuścił rodzinę w wieku dwudziestu jeden lat.
Po powrocie do biura, które objął po zmarłym, westchnął głęboko i przeczesał palcami włosy. Od tygodnia przeglądał dokumentację i śledził nielegalne interesy ojca. Zawartość skarbca przepełniła czarę goryczy.
Za oknem Morze Śródziemne lśniło jak klejnot w promieniach słońca. Jednak Khalisowi wyspa nie przypominała raju, lecz więzienie, nie tylko z powodu wysokich murów, najeżonych drutem kolczastym i tłuczonym szkłem. Prześladowały go wspomnienia niegdysiejszego rozczarowania i rozpaczy. Gdy zamknął oczy, widział ból w oczach Jamili, gdy żegnała go na plaży przed wyjazdem.
– Nie zostawiaj mnie tu, Khalis – błagała.
– Wrócę po ciebie, obiecuję. Wydostanę cię stąd.
Odpędził wspomnienie. W przeciągu minionych piętnastu lat wielokrotnie powtarzał sobie, że nie powinien niczego żałować. Podjął jedyną słuszną decyzję, choć nie przewidział konsekwencji.
– Khalis?
Eric zamknął drzwi i czekał na instrukcje. Wyglądał jak typowy przystojniak z Kaliforni. Lecz mimo swobodnego stroju i zachowania najbliższy przyjaciel i współpracownik Khalisa posiadał bystry umysł i doświadczenie w branży informatycznej niemal równe umiejętnościom szefa.
– Trzeba tu jak najszybciej sprowadzić rzeczoznawcę od malarstwa, najlepiej renesansowego – oznajmił Khalis.
– To w skarbcu są obrazy? – zapytał Eric z zaciekawieniem.
– Tak, całe mnóstwo, przypuszczalnie wartych miliony.
Khalis opadł na krzesło za biurkiem ojca i patrzył niewidzącym wzrokiem na listę jego aktywów. Nieruchomości, technologia, finanse, polityka – Tannous Enterprises maczało brudne palce w każdej branży. Khalis kolejny raz zadał sobie pytanie, jak można przekształcić przestępcze imperium w uczciwą firmę, ale nie znalazł sposobu.
– Co zrobisz z obrazami, gdy zostaną wycenione? – zapytał Eric.
– Pozbędę się ich – odparł Khalis z posępnym uśmieszkiem. Nie chciał mieć nic wspólnego z bezcennymi dziełami, najprawdopodobniej kradzionymi. – I zawiadomię policję, zanim Interpol zacznie nam deptać po piętach. Ten otwarty skarbiec to wielkie ryzyko. Okazja czyni złodzieja, a ja nie ufam nikomu.
Eric przez chwilę obserwował go uważnie przymrużonymi, błękitnymi oczami.
– Widzę, że to miejsce cię przygnębia – zauważył.
– Spędziłem tu dzieciństwo – mruknął Khalis, wzruszając ramionami, zanim wrócił do pracy. Kilka sekund później usłyszał odgłos zamykanych drzwi.
– Zadanie dla Giocondy – oznajmił David Sparling, jeden z najlepszych światowych ekspertów od fałszerstw Picassa z firmy Axis Art Insurers.
– Bardzo zabawne – warknęła Grace Turner, wysokiej klasy specjalistka od malarstwa epoki Odrodzenia. – Jakie? – spytała z lodowatym uśmiechem, któremu zawdzięczała przezwisko.
– Właśnie wpłynęło pilne zlecenie od prywatnego kolekcjonera. Życzy sobie specjalisty od Renesansu.
– Naprawdę? – mruknęła Grace z pozornym spokojem, choć rozsadzała ją ciekawość. Zamiast sięgnąć po wydruk komputerowy, którym kolega wymachiwał jej przed nosem, wbiła wzrok w ekran komputera. Wyceniała bowiem właśnie niezłą, ale niezbyt wartościową kopię dzieła Caravaggia.
– Właściciel przewiezie eksperta na prywatną wyspę na Morzu Śródziemnym. Pokryje wszystkie koszty – kusił dalej David.
– Nic dziwnego.
Trudno bezpiecznie przetransportować bezcenne zbiory, a właściciele nielicznych renesansowych obrazów niechętnie ujawniają światu swój stan posiadania, do tego stopnia, że rzadko wzywają rzeczoznawców. Grace w ciągu całej kariery zawodowej poznała ich zaledwie kilku.
– Znasz nazwisko kolekcjonera?
– Szef mi go nie zdradził. Wyznaczył ciebie. Osobiście przedstawi ci wszystkie szczegóły.
Grace wreszcie odebrała od niego wydruk i ruszyła do gabinetu Michela Latoura, przyjaciela ojca, dyrektora naczelnego jednej z najlepszych firm na świecie, oceniającej i ubezpieczającej dzieła sztuki. Gdy weszła, Michel odwrócił się od okna wychodzącego na ulicę Rue St Honore w pierwszej dzielnicy Paryża.
– Dostałaś wiadomość? – zagadnął na powitanie.
– Tak, ale przypominam sobie zaledwie kilka nazwisk kolekcjonerów dzieł Renesansu.
– Ten nie należy do ich kręgu. To Tannous.
– Balkri Tannous? – wykrztusiła Grace z bezgranicznym zdumieniem.
Znanego hochsztaplera podejrzewano o namiętne kolekcjonowanie sztuki. Nikt jednak nie wiedział, co zawiera jego kolekcja ani czy rzeczywiście istnieje. Tym niemniej, gdy z któregoś z muzeów skradziono cenny obraz, szeptem wymieniano jego nazwisko, jak wtedy, gdy Klimt zniknął z galerii w Bostonie, czy Monet z Luwru.
– Zaraz, zaraz, czy on nie zmarł ostatnio? – zauważyła Grace.
– Tak, zginął w katastrofie śmigłowca w zeszłym tygodniu – potwierdził szef. – Jego syn zażądał ekspertyzy. Podejrzana sprawa.
– Myślałam, że on też zginął.
– Ale drugi żyje.
Grace nie miała pojęcia o jego istnieniu.
– Czy zamierza sprzedać kolekcję? – spytała.
Michel przerzucił dokumentację muzealnych kradzieży. Podejrzewano, że zlecił je Tannous, ale niczego mu nie udowodniono.
– Raczej nie. Gdyby planował sprzedaż na czarnym rynku, nie zatrudniłby nas do wyceny.
Wielu ekspertów oceniało kradzione obrazy, ale firma Axis odmawiała świadczenia usług osobom podejrzanym o łamanie prawa.
– Myślisz, że zamierza podarować kolekcję? Może być warta miliony, jeśli nie miliard dolarów.
– Nie sądzę, żeby potrzebował pieniędzy.
– Chciwość nie zawsze wynika z biedy. A w ogóle kto to taki? Nigdy nie słyszałam o istnieniu drugiego syna Tannousa.
– Nic dziwnego. Opuścił rodzinę w wieku dwudziestu jeden lat, gdy ukończył Cambridge z oceną celującą z matematyki. Założył w Stanach własną firmę komputerową. Prowadzi ją do dziś.
– Czy to legalny interes?
– Wygląda na to, że tak. Prosi o jak najszybszą wycenę obrazów.
– Dlaczego?
– Nietrudno zrozumieć, czemu uczciwy przedsiębiorca nie chce przetrzymywać kradzionych dzieł.
– O ile rzeczywiście jest uczciwy. Ciekawe, dlaczego nie zawiadomił policji? Badanie autentyczności zajmuje całe miesiące.
– Moim zdaniem chce tylko, żeby ktoś rzucił na nie fachowym okiem.
– Nie przekonałeś mnie. Niewiele o nim wiesz.
– Ale mu ufam, choćby z tego powodu, że wybrał najuczciwszą firmę.
Grace zamilkła. Nie ufała ani owemu Tannousowi, ani żadnemu innemu mężczyźnie, zwłaszcza potężnemu i bogatemu właścicielowi skorumpowanego imperium.
– Tannous prosi o przysłanie rzeczoznawcy na wyspę Alhaja dziś wieczorem – oznajmił Michel.
– Skąd ten pośpiech?
– Już ci mówiłem. Okazja czyni złodzieja.
Zaintrygował ją, ale nie rozproszył obaw.
– To nie dla mnie – westchnęła ciężko. – Doskonale wiesz, że muszę uważać.
– Jak długo zamierzasz żyć jak pustelnica?
– Tak długo, jak będzie trzeba – odparła bez wahania, odwracając wzrok. Nie chciała, żeby Michel zobaczył, jak cierpi. Na samą myśl o Katerinie łzy napłynęły jej do oczu.
– Moje biedactwo – westchnął Michel ze współczuciem. – Wyjazd dobrze ci zrobi. Od czterech lat siedzisz jak mysz pod miotłą.
– Muszę prowadzić przykładny tryb życia.
– Ale powinnaś również wykonywać polecenia przełożonych. Deleguję cię na Alhaję jako mojego najlepszego eksperta od sztuki Renesansu.
– Nie mogę tam pojechać! – protestowała dalej Grace.
– Nie przyjmuję odmowy. Mimo że byłem najlepszym przyjacielem twojego ojca, nie zwykłem faworyzować nikogo.
Postawił Grace w sytuacji bez wyjścia. Cztery lata wcześniej, gdy została sama jak palec, zrozpaczona, zaoferował jej posadę w Axis i na swój sposób przywrócił do życia. Mimo że wiele mu zawdzięczała, nie dawała za wygraną:
– Jeżeli Lucas się dowie…
– Że wykonujesz służbowe polecenie? To nic zdrożnego. Uprawiasz tylko swój zawód.
Grace nerwowo splotła palce. Obcowanie ze sztuką nauczyło ją, jakie emocje potrafi wzbudzić drogocenne dzieło: namiętność, zachłanność i żądzę posiadania. Widziała, jak piękne obrazy obracają miłość w nienawiść, a piękno w szpetotę. Doświadczyła tego na własnej skórze i nie chciała powtarzać tego doświadczenia.
– Wyślemy cię tam w sekrecie, z zachowaniem pełnej dyskrecji – kusił Michel.
Lecz Grace przerażała perspektywa przebywania sam na sam na wyspie z synem osławionego i znienawidzonego hochsztaplera. Nie miała żadnych podstaw, żeby wierzyć, że zapomniany syn nie wrodził się w bezwzględnego ojca.
– Nie będziecie tam sami. Właściciel zatrudnia pracowników.
– Jak długo mam tam zostać?
– Około tygodnia. Ale dość tych pytań, Grace. Wylatujesz za trzy godziny.
– Tak szybko?
– Zdążysz się spakować. Nie zapomnij kostiumu kąpielowego. Może Khalis Tannous zostawi ci trochę czasu na kąpiel w Morzu Śródziemnym.
Grace zadrżała na dźwięk nazwiska zleceniodawcy. Budziło w niej strach i zaciekawienie. Intrygowało ją, dlaczego syn pozbawionego skrupułów przedsiębiorcy porzucił rodzinę w tak młodym wieku i na jakiego człowieka wyrósł.
– Nie jadę na wczasy, tylko do pracy – odburknęła. – Zamierzam wykonać zlecenie tak szybko, jak to możliwe.
– Nie wątpię – odparł Michel z uśmiechem. – Ale radzę ci też zacząć korzystać z życia. Przynajmniej spróbuj.
Grace w milczeniu pokręciła głową. Nie miała zamiaru posłuchać jego rady. Zbyt dobrze wiedziała, do czego prowadzi uleganie pokusom.