Tajemnica - ebook
„Tajemnica” to opowieść o dwóch kobietach. Maria, trzeźwiejąca alkoholiczka, spotyka tajemniczą Małgorzatę, a ich więź okazuje się głęboka i uzdrawiająca. To historia o uzależnieniu, samotności, przemocy i potrzebie zrozumienia. Książka jest pełna bólu, lęku i niewypowiedzianych uczuć, które stopniowo wychodzą na światło dzienne. „Tajemnica” wzbudza silne emocje i prowokuje do refleksji. Opowieść oparta jest na faktach, co nadaje jej autentyczności i sprawia, że każdy fragment jest przejmujący. To intymna podróż w głąb niewypowiedzianych emocji, która zostawia czytelnika z pytaniami długo po zakończeniu lektury. Nie sposób przejść obok niej obojętnie.
| Kategoria: | Powieść |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788397668003 |
| Rozmiar pliku: | 689 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wydaje mi się, że u dziecka, które przychodzi na świat, zetknięcie się z nim rodzi ogromny strach. Tyle tu szumu, hałasu, zimna. Takie maleństwo pewnie zupełnie nie rozumie, co się dzieje, jest przerażone i bezbronne. Jedynym bezpiecznym dźwiękiem jest głos kobiety, która nosiła je przez dziewięć miesięcy w sobie. Być może trzymała na nim swoje dłonie, ogrzewając i zapewniając o swojej bliskości. Być może powtarzała mu nieskończoną ilość razy, jak bardzo nie może doczekać się chwili, gdy będzie mogła pokazać mu to wszystko, co ją otacza, gdy będzie mogła kroczyć przy nim dzień po dniu, stopniowo puszczając jego rękę i podziwiać, jak samodzielnie wkracza w dorosłe życie z pewnością siebie i odwagą, bo cokolwiek się wydarzy, ona zawsze będzie przy nim i będzie wspierać, bo kocha, a przecież miłość jest pierwszym i najważniejszym pokarmem każdego człowieka. Ja z pewnością chciałabym być taką kobietą, która potrafiłaby kochać.
Miłość nie zna strachu, bo jest silniejsza od niego.
Gdyby świat złożony był tylko z takich matek i takich ojców, gdyby był pozbawiony przemocy i nienawiści, gdyby nie było w nim bólu i cierpienia, gdyby nikt nie grzeszył, historia, którą tutaj opiszę, nigdy by się nie wydarzyła. Dziś nie czułabym potrzeby przytulenia tej małej dziewczynki, którą tak dobrze poznałam, a dla której przez tak długi czas nie potrafiłam nic zrobić. Mimo jej usilnych błagań wyrażanych na tak wiele sposobów ja odwracałam głowę, udając, że nie słyszę.
Świat pełen jest zła, doskonale o tym wiemy, widzimy codziennie egoizm, który – jak sądzę – jest głównym powodem wszelkiego cierpienia. A gdyby tak każdy człowiek na ziemi spróbował zmienić w sobie tylko jedną swoją wadę, złe przyzwyczajenie, zrobił tylko jeden gest dobroci dla drugiego człowieka, chociażby miało to oznaczać tylko jeden drobny uśmiech lub jedno ciepłe słowo, lub nawet po prostu milczenie, jeśli właśnie tego trzeba by było... Jaki mógłby być świat przez ten jeden dzień?ROZDZIAŁ 1
Był 22 czerwca. Data ta wyryła się bardzo wyraźnie wśród innych mniej lub bardziej zwariowanych dni mojego życia. Od pewnego czasu postanowiłam spędzać ten dzień na zewnątrz. Lubiłam chodzić po mieście, zawsze wieczorem, gdy ludzie w swoim zabieganiu zwalniali troszeczkę, bo zmęczenie dniem kazało im mimowolnie pokazywać więcej uczuć. Przestawali wtedy udawać dyrektorów, prezesów ważnych firm, odpowiedzialnych lekarzy, niestrudzonych adwokatów. Zasiadali do stołów w przytulnych restauracjach, zamawiali smaczne posiłki i cieszyli się uśmiechami najbliższych, przy których mogli być po prostu sobą.
Lubiłam takie wieczory. Czasami siadałam w jednej z tych restauracji przy małym stoliczku dla jednej osoby. Napawałam się widokiem takiego miasta i tym, że mogę być jego częścią, niby siedząc z boku, ale w samym jego sercu.
Ten czerwiec był wyjątkowo zimny. Kiedy spojrzałam przez okno, uśmiechnęłam się do siebie.
– Pada – powiedziałam głośno. Uwielbiałam deszcz. Uwielbiałam spacery bez parasola, krople, które spływały po moich policzkach i dawały mi dziwny spokój. Lubiłam też spacerować w deszczu boso, lubiłam wiele dziwnych rzeczy. Tamtego dnia jednak uśmiechnęłam się tylko do moich wspomnień i wzięłam parasol.
Na ulicy było mniej ludzi niż zwykle. Z pewnością nie wszyscy czerpią tę samą satysfakcję z wieczornych deszczowych spacerów, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Kroczyłam spokojnie wzdłuż głównej ulicy, wsłuchując się w dźwięk kropli deszczu rozbijających się o twardą powierzchnię mojego parasola. Po godzinnym spacerze, wedle tradycji, skręciłam do jednej z moich ulubionych kawiarni. Złożyłam parasol i usiadłam przy oknie, tak, aby widzieć równocześnie wnętrze i ulicę. Zamówiłam gorącą czekoladę z dużą ilością bitej śmietany i czekałam, usiłując zapalić świeczkę stojącą na moim stoliku.
– Zamokła? – Usłyszałam za moimi plecami.
– Słucham? – Odwróciłam się, by spojrzeć, kto do mnie mówi.
– Zapalniczka. Zamokła pani. Proszę skorzystać z mojej, w czasie deszczu uwielbiam spacerować bez parasola, co zresztą widać po moich włosach, jednak zapalniczkę zawsze chowam głęboko w torebce. Nie mogę sobie pozwolić, by zamokła, bo jeśli będę potrzebowała akurat zapalić papierosa, to musi być sprawna!
Rzeczywiście, miała przemoczone włosy, jednak wcale nie wyglądało to niechlujnie. Wręcz przeciwnie, dodawało jej to uroku.
– Dziękuję, chętnie skorzystam. – Wyciągnęłam rękę, aby odebrać zapalniczkę, jednak w tym samym momencie kobieta poderwała się i podeszła do mojego stolika.
– Proszę! – Uśmiechnęła się, zapalając czerwoną świeczkę, która wyglądała już tak, jakby od kilku dni służyła swoim światłem przy tym stoliku.
– Dziękuję! Czy jest pani sama? – Zapytałam spontanicznie i od razu zganiłam się za to wścibstwo.
– Tak, co prawda byłam z kimś umówiona, ale celowo weszłam do innej kawiarni. – Znów się uśmiechnęła, jednak tym razem, być może dzięki zapalonej świeczce, albo po prostu dlatego, że stała bardzo blisko, spostrzegłam, że jej uśmiech był bardzo delikatny i niepewny. Automatycznie, ośmielona trochę jej otwartością postanowiłam kontynuować.
– Może zechce pani usiąść przy moim stoliku? Zamówiłam gorącą czekoladę...
– Chętnie, dziękuję!
Zaskakujące. Czułam poruszenie. Było w niej coś, co przyciągało. Nie mam w zwyczaju zapraszać nieznajomych do stolika, tym bardziej w dzień, który z założenia ma być tylko dla mnie.
– Mam na imię Maria – kontynuowałam.
– Miło mi, jestem Małgorzata. Czy nie będzie pani przeszkadzać, jeśli zapalę papierosa?
Dopiero wtedy zorientowałam się, że siedzę w części dla palących. Rzuciłam ten nałóg dwa lata temu, jednak nie przykładałam specjalnej wagi do dymu papierosowego, nie przeszkadzał mi zupełnie, co więcej: mam wrażenie, że nawet go lubiłam.
– Proszę spokojnie palić!
Małgorzata wyciągnęła znane mi bardzo dobrze pudełko papierosów. Było jeszcze nieotwarte, więc jednym ruchem zerwała górną folię i otwarła wieczko. Następnie bardzo sprawnie zerwała ochronne sreberko, aby dostać się do pierwszego papierosa. Pierwszy w tej paczce był zawsze na środku. Widać było, że robiła to wcześniej setki razy. Wsunęła biały filtr do ust i odpaliła. Zrobiła głęboki wdech i wypuściła dym, starając się skierować go w takim kierunku, by jak najmniej mi przeszkadzał. Obserwowałam ten rytuał z wielką uwagą, znałam go doskonale, ale w jej wykonaniu miał w sobie tajemniczy urok. Milczała. Zaciągała się regularnie co kilkadziesiąt sekund i wypuszczała dym zawsze w tym samym kierunku. Dość często strzepywała popiół do popielniczki, zupełnie jakby obawiała się, że przy kolejnym uniesieniu papierosa obsypie ją biały pył.
Przez moment czułam niepokój, nie wiedząc, o co zapytać, lecz ona wydawała się spokojna w tej sytuacji. Tak jakby siedziała przy stoliku z najlepszą przyjaciółką i milczenie było czymś zupełnie naturalnym.
– Czekolada dla pani! – Kelner wyrwał mnie z zamyślenia.
– Dziękuję!
Byłam zmuszona zająć się przez moment moją filiżanką. Kiedy z powrotem zwróciłam wzrok na twarz Małgorzaty zobaczyłam, że po jej policzku płynie łza. – Nie, to nie łza – pomyślałam. Przecież była przemoczona, z pewnością była to jeszcze kropla deszczu z jej długich włosów. Nie chciałam tego. Wydawała mi się zbyt piękną, zbyt normalną i zbyt młodą kobietą, by mogła tak po prostu przysiąść się do mojego stolika i zacząć płakać. Po chwili nie miałam już wątpliwości. Łzy płynęły gęsto, jednak jej wyraz twarzy nie zmieniał się. Musiałam coś zrobić.
– Pani Małgosiu – odezwałam się cicho. – Czy podać pani chusteczkę?
Wzięła bez słowa. Jedną ręką gasiła papierosa, drugą ocierała delikatnie twarz starając się nie rozmazać do reszty makijażu.
– Przepraszam. – Odezwała się wreszcie. – Jestem kretynką, przysiadam się ochoczo do obcej kobiety, która pragnie spędzić miło czerwcowy wieczór w ciszy i spokoju, a po chwili zalewam się łzami.
– Nie musi pani nic mówić, jeśli ma pani taką potrzebę, proszę płakać, mam tu całą paczkę chusteczek, powinno wystarczyć.
– Ja chyba nie dam rady...
– Z czym nie da pani rady?
– Nie dam rady przeżyć kolejnego dnia.
Od około piętnastu minut siedziałam z obcą kobietą przy zapalonej świeczce i filiżance czekolady, nie wiedząc o niej nic poza tym, że pali te same papierosy i że tak jak ja lubi moknąć na deszczu. Nie mogłam pojąć, dlaczego w tym krótkim czasie wzbudziła we mnie tyle uczuć. Zapragnęłam ją przytulić. Wiedziałam jednak, że byłoby to znacznym przekroczeniem jej granic, dlatego powstrzymałam się i próbowałam kontynuować rozmowę.
– Piętnaście minut temu myślałam, że nie dam rady zapalić tej świeczki, bo zamokła mi zapalniczka. Teraz obie siedzimy przy tym samym płomieniu i nie jest to bynajmniej moja zasługa.
Podniosła głowę i wyciągnęła kolejnego papierosa.
– Czy jest pani wierząca? – Zapytała Małgorzata.
– Tak, czy ma to jakieś znaczenie?
– Jeśli jest pani wierząca i zobaczyła pani już moje łzy, to czy zgodzi się pani mnie wysłuchać? Muszę po prostu to wszystko komuś powiedzieć, ale nie po to, by powiedzieć i być wysłuchaną. Ktoś musi ode mnie zabrać to, co w sobie noszę. Nie mogę już dłużej żyć, nie chcę żyć w taki sposób, tylko wiem, że muszę. Próbowałam się zabić, ale nie wyszło. Za wolno brałam leki, za długo czekałam na pociąg, który nie nadjeżdżał. Po którejś próbie zobaczyłam, że to nie ma sensu. Ja muszę żyć, tylko nie chcę, bo za bardzo mnie boli. Czy może mi pani obiecać, że jak wszystko opowiem, zabierze pani ode mnie ten ból, że uwolni mnie pani od tego ciężaru?
Była przerażona. Widziałam, jak zaczęła nerwowo bawić się kolejnym, jeszcze niezapalonym papierosem. Widziałam, jak wiele nadziei było w jej oczach, gdy wypowiadała ostatnie słowa. Nie była już tą samą kobietą, która chwilę wcześniej uśmiechała się, zapalając moją świeczkę. Z dorosłej, pięknej kobiety w jednej chwili zamieniła się w małą, zrozpaczoną dziewczynkę, która wyglądała zupełnie tak, jakby zrobiła coś bardzo złego i ze strachu przed rodzicami nie chciała wrócić do domu, a spotykając mnie na drodze, prosiła, abym wzięła ją za rękę i ochroniła przed tym, co ją czeka. Mimo wszelkich instynktów macierzyńskich, które się wtedy we mnie zrodziły i które nakazywały mi zaopiekować się Małgorzatą wiedziałam, że jedyne co mogę, to przejść tę drogę do domu razem z nią, trzymając ją za rękę, ale nie wolno mi zrobić tego za nią.
– Pani Małgorzato – odważyłam się złapać ją za rękę, którą trzymała na stoliku. Miałam wrażenie, że wzdrygnęła się, jednak nie wyrwała jej. – Jeśli pani chce, mogę pani towarzyszyć. Mogę słuchać i trzymać za rękę, jednak – zawahałam się – pytała mnie pani, czy jestem wierząca. Myślę zatem, że sprawy Boga i Jego cierpienia są dla pani ważne. Czyż Bóg nie mógł wymyślić innego sposobu, aby nas zbawić? Mógł wszystko, jednak chciał, aby Jezus przez śmierć i to tak okrutną pokazał nam, że nie będzie życia bez cierpienia. On wziął swój krzyż i powiedział, że i my musimy nieść swoje, jeśli tylko chcemy Jego naśladować.
To był niesamowity wieczór. Poznałam kogoś, kto był moim odbiciem. Kogoś, kto jak się okazało, żył zawsze tak blisko mnie, a nigdy wcześniej nie zwracałam na niego uwagi. Było to nowe wyzwanie dla nas obu. Ja pragnęłam z całego serca pomóc Małgorzacie, zaopiekować się nią najlepiej jak potrafię, choć nigdy wcześniej tego nie robiłam, ona natomiast, musiała na to pozwolić i to przyjąć. Nie wiem, dla kogo to było trudniejsze, ale wiem, że ten wieczór odmienił mnie na zawsze.ROZDZIAŁ 2
Do odjazdu pociągu było jeszcze sporo czasu. Ludzie chodzili wzdłuż peronu, spoglądając leniwie w różne strony i próbując znaleźć jakiś punkt zaczepienia, by jak najszybciej upłynął im czas oczekiwania. Siedziałam na jednej z obskrobanych drewnianych ławek na końcu peronu i obserwowałam. Miałam wtedy dziesięć lat. Byłam sama. Miałam proste, średniej długości włosy, które zawsze były zaniedbane i grzywkę opadającą na niebieskie oczy. Nosiłam różową kurtkę i jakiś szalik owinięty byle jak wokół szyi. Dlaczego siedziałam tam sama? Gdzie byli moi rodzice? Zimą o 17:00 jest już zupełnie ciemno, dworzec w moim mieście nie należał do najbezpieczniejszych miejsc. Zupełnie nie pamiętam, dlaczego podróżowałam sama.
Przez stary megafon, który co kilka sekund wyłączał się i przerywał, można było usłyszeć komunikat: „Pociąg osobowy z Gliwic do Częstochowy wjeżdża na tor pierwszy przy peronie drugim! Pociąg osobowy z Gliwic do Częstochowy wjeżdża na tor pierwszy przy peronie drugim!”
Z wielkim hałasem zaczął wtaczać się na peron. Ludzie zaczęli przemieszczać się szybciej w jedną i drugą stronę szukając przez okna najmniej zaludnionych przedziałów. W tym całym zamieszaniu spokojnie wstałam i podeszłam do pierwszych otwartych drzwi pociągu. Zupełnie mi się nie śpieszyło i szczerze mówiąc, nie rozumiałam tych biegających ludzi. Przecież tym pociągiem nie jeżdżą tłumy i tak znajdą dla siebie miejsce, więc po co tak gorączkowo się przepychać?
Stanęłam, czekając cierpliwie, aż wysiądą ci, dla których tutaj był koniec podróży, a kiedy wszyscy już opuścili wagon, powoli weszłam do środka. Usiadłam przy oknie po lewej stronie przedziału, ściągnęłam kurtkę i położyłam ją na wolnym miejscu obok. Właśnie rozpoczynałam moją samotną podróż, którą bardzo lubiłam, wręcz uwielbiałam.
– Kochanie, jak ci na imię? – Zagadnęła jakaś staruszka, która nie mogła najwyraźniej wytrzymać swojej samotności.
– Małgosia – odpowiedziałam cichutko.
– Czy jesteś tu sama?
– Tak.
– Dlaczego jedziesz sama?
– Często jeżdżę sama – nie chciałam jej odpowiadać. Ta staruszka przerwała stan zamyślenia, który ogarniał mnie w podróży. Jednak, ponieważ zawsze uczono mnie w domu, bym okazywała szacunek starszym, cierpliwie odpowiadałam na jej pytania. Widocznie ona czuła potrzebę, by z kimś porozmawiać.
– Gdzie jedziesz, Małgosiu?
– Do mojego dziadka. Mieszka sam od miesiąca w dużym domu i często go odwiedzam, żeby nie czuł się samotny.
– Wiesz, gdzie wysiąść?
– Oczywiście, kiedy zobaczę za oknem grób nieznanego żołnierza, zacznę się ubierać, pociąg zatrzyma się na stacji. To jeszcze nie tam. Później będą jeszcze dwa zakręty, oba w lewo i na kolejnej stacji będę mogła wysiąść.
– Czy dziadek odbierze cię z dworca?
– Ależ nie! On jest chory, ma astmę, zimą ciężko mu się oddycha, a od jego domu do stacji są jakieś trzy kilometry. Będzie czekał na mnie w domu! – powiedziałam jednym tchem i stanowczo odwróciłam głowę w kierunku szyby, by pokazać, że nie miałam już ochoty rozmawiać.
Staruszka zrezygnowała. Poza tym niedługo później miała wysiadać, więc założyła swój ciężki płaszcz, wełniany beret i pożegnała się, odchodząc.
Poczułam ulgę. Nareszcie mogłam zanurzyć się w moich myślach. Uciec do krainy marzeń i fantazji, która była moim najcenniejszym skarbem. W jednej chwili przeniosłam się ze słabo oświetlonego przedziału starego pociągu osobowego, który głośno mknął po nierównych torach nad moje ukochane jezioro. Spacerowałam sobie teraz wzdłuż tafli wody, przyglądając się każdej napotkanej rzeczy. Jak dziwne wydawały mi się kształty gałązek obmywanych długo przez niewielkie fale, albo muszle, które co jakiś czas leżały zebrane w kupce przez prądy wody, które zepchnęły je w bezpieczne miejsce. Szłam, czerpiąc tak wiele spokoju z odgłosu drzew rosnących w gęstym lesie wokół całego jeziora i dźwięków ptaków, które kłóciły się ze sobą na wyspie znajdującej się na samym środku. Na piasku zostawiałam za sobą ślady. Czasem zatrzymywałam się i oglądałam je uważnie, jak gdyby były czymś, co po raz pierwszy w życiu widziałam. Nie miało znaczenia to, że byłam tam zupełnie sama. Wręcz przeciwnie, napełniało mnie to jeszcze większym spokojem. Im dłużej szłam, tym bardziej chciałam tam pozostać na zawsze. Spoglądałam na niebo i zachwycałam się pięknem i harmonią świata, który mnie otaczał.
Nagle przed oczami mignęło mi małe światełko. Poderwałam się z miejsca. To był ten znak. Grób nieznanego żołnierza zarośnięty krzakami przy torach kolejowych, na którym ktoś zawsze zostawiał zapalony znicz. „Teraz pociąg zatrzyma się i na następnej stacji wysiądę” – pomyślałam i zaczęłam się ubierać.
Założyłam różową kurtkę, której tak naprawdę wcale nie lubiłam właśnie ze względu na jej kolor. Owinęłam niedbale szalik wokół szyi i podeszłam do drzwi, czekając, aż pociąg się zatrzyma.
Dziadek mieszkał w małej wiosce tuż nad jeziorem. Kiedyś ten dom był pełen ludzi. Mój tata spędził tam swoje dzieciństwo wraz z dwójką rodzeństwa. Do niedawna mieszkała tam jeszcze babcia z dziadkiem i prababcia, która od czasu wypadku dwa lata temu, kiedy poślizgnęła się na lodzie i złamała miednicę unieruchomiona była w łóżku. Jedyne wspomnienia prababci, jakie mi pozostały, to jej zamknięty pokój, do którego wchodziłam na chwilę, zawsze z rodzicami, bo sama się bałam. Była bardzo wyniszczona i pomarszczona, i wydawała mi się straszna. Za każdym razem mówiła mi, abym podeszła do kredensu i wzięła blaszaną puszeczkę, w której były landrynki zasypane cukrem pudrem. Odwiedziny te trwały bardzo krótko i zawsze wydawało mi się, że były one rytuałem do odwalenia, a nie wizytą u chorej osoby potrzebującej miłości.
Była jeszcze jedna rzecz, którą pamiętam.
Prababcią opiekowała się głównie moja babcia. Chodziła do niej, myła ją, przebierała, karmiła. Ponieważ prababcia leżała w zamkniętym pokoju, nauczono ją, że jeśli będzie czegoś potrzebowała, to musi stukać nożem w kaloryfer, przy którym ustawione było jej łóżko. Dźwięk ten roznosił się wtedy po całym domu i gdziekolwiek była babcia, słyszała, że coś się dzieje. Czasem jednak prababcia stukała w kaloryfer, bo zwyczajnie czuła się samotna i wymyślała różne rzeczy, że ją coś boli, że coś jej potrzeba, choć tak naprawdę pragnęła tylko, by ktokolwiek się nią zaopiekował.
Moja babcia pomimo młodego wieku nie była jednak okazem zdrowia. Bardzo często narzekała na ból głowy, miała podwyższony cholesterol i cukrzycę, czym nigdy się specjalnie nie przejmowała i nie stosowała diet. Miała też problemy z sercem.
W pewnym momencie wyniki badań okazały się na tyle złe, że babcię czekała operacja. Tata zawiózł ją do dobrego szpitala w Katowicach, gdzie pracował lekarz znany w całej Polsce jako specjalista od spraw sercowych. Czekał ją zabieg wstawienia bajpasów, dość często wykonywany zabieg w ostatnich latach.