- W empik go
Tajemnica jeziora - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
1 marca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Tajemnica jeziora - ebook
„Tajemnica jeziora” to horror, który łączy w sobie tajemnicę z grozą. Wraz z siarczystym mrozem do Gosławic zawitały sekrety. Martwi wałęsający się po lodzie to tylko wierzchołek góry lodowej… Jagoda, próbując rozwikłać tajemnicę, udowadnia, że ciekawość to faktycznie pierwszy stopień do piekła…
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8324-764-9 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Prolog
Stałam na brzegu jeziora wpatrzona w jego zamarzniętą powierzchnię. Mój wzrok nie sięgał daleko. Całe jezioro spowijała gęsta mgła i nie byłam w stanie dostrzec niczego dalej niż kilku metrów przed sobą.
Za plecami miałam tłum rozwścieczonych wieśniaków. Znałam ich wszystkich, każdego z osobna. Nawet teraz mogłam rozróżnić ich głosy, choć wiedza ta nie była wcale pomocna. Chcieli ukarać mnie za coś, czego nie zrobiłam. Wiedziałam, że powrót w rodzinne strony był złym pomysłem, ale tak bardzo chciałam opowiedzieć mamie o ukochanym i maleństwie pod swoim sercem… Jednak teraz ona towarzyszyła wieśniakom i to od niej wszystko się zaczęło. To jej słowa wywołały pochłaniającą mnie lawinę.
Drżącą ręką podtrzymywałam ogromny brzuch, w którym dziecko niespokojnie się wierciło. Czuło mój strach. Z pewnością słyszało, jak kołata mi serce.
Kołysałam się na skraju lodowej powierzchni, bojąc się wykonać pierwszy krok. Lód wyglądał na solidny, lecz nie byłam pewna, czy uda mi się przejść na drugi brzeg. Wybiegając z chaty, zdążyłam tylko porwać kubrak. Futrzana kamizelka i ciepły obszyty futerkiem szal zostały na kołku. Żałowałam swojego pośpiechu. Cienkie trzewiki przenikało zimnisko, a moją odsłoniętą szyję kąsał chłód. Temperatura była tak niska, że drzewa w lesie trzaskały od mrozu.
Odwróciłam się do matki. Jej twarz postarzała się dziwnie, nabrała szarości. Stała obok księdza, świadoma tego, co zrobiła. Chyba wreszcie do niej dotarło, jak wielkie wyrządziła zło. W odpowiedzi na moje spojrzenie skurczyła się w sobie, ale nie odwróciła wzroku.
— Mamo, proszę… — błagałam. — Proszę, nie jestem temu winna…
— Wynoś się! — wołał sąsiad, którego znałam odkąd byłam dzieckiem.
— Proszę! To nie tak, jak sądzicie! Nie skazujcie mnie na śmierć!
— Wynoś się!
Tłum wrzeszczał, a ja czułam, jak moje gardło się zaciska. Ogarnął mnie lęk, który doszczętnie zawładnął moim ciałem. Drżałam, przerażona tym, czego ode mnie oczekują.
— To on jest wszystkiemu winny! — powiedziałam jednym tchem, wskazując palcem mężczyznę u boku swojej matki. — On was omamił!
— Wara od naszego księdza! — wtórowała sąsiadowi żona. Buntowniczo uniosła podwójny podbródek, który aż zatrząsnął się od wzburzenia.
— On kłamie! — wrzasnęłam.
Nabrałam powietrza, by wyjaśnić, ale mój brzuch przecięła ostra fala bólu, aż głos uwiązł mi w gardle.
— Nie… nie… nie… — wyszeptałam zdjęta strachem. — Tylko nie to…
Termin porodu był dopiero za miesiąc, ale tego bólu nie dało się inaczej zinterpretować. Brzuch napiął się, czułam pod palcami, jaki jest twardy. Sapnęłam z bólu, ledwie zachowując równowagę.
Z tłumu wyleciał pierwszy kamień. Odłamek uderzył mnie w ramię. Kolejnym dostałam już w twarz. Ból promieniował pod powiekami, a krew zalała oko.
Cofnęłam się o krok i uniosłam głowę, szczerze nie wierząc w okrucieństwo sąsiadów. Powoli minęłam wzrokiem pomost, z którego latem łowiono ryby.
„Czy i ja doczekam lata?” — przemknęło mi przez myśl.
Nie miałam wyboru. Lód był moim jedynym ratunkiem przed zlinczowaniem. Posłałam matce ostatnie spojrzenie. Ksiądz opiekuńczo obejmował ją ramieniem i nachylony do jej ucha w pośpiechu coś szeptał. Sylwetki ojca nigdzie nie dostrzegłam. Łudziłam się, że nie bierze udziału w tym przedstawieniu.
Wysoko, w wiosce, ponad głowami wieśniaków mignęła mi szczupła postać Julii, jednak na szczęście była daleko stąd, na naukach. Ucieszyłam się, że jej tu nie ma. Serce by jej pękło, gdyby widziała, jak jej ukochana siostra została wypędzona na śmierć. Miałam tylko nadzieję, że jeszcze kiedyś zobaczę jej roześmiane, modre oczy.
Powoli posuwałam się naprzód, ostrożnie badając lód. Mgła objęła mnie całą i odcięła od przeraźliwych wrzasków. Nagle wszystko ucichło, a ja nie mogłam zorientować się w kierunkach. Obraz był spowity oparem gęstym jak mleko. Szłam przed siebie, delikatnie stąpając po powierzchni jeziora, nasłuchując niebezpiecznych trzasków pod stopami.
Mróz wdzierał się uporczywie pod warstwę cienkiego kubraka. Palce u stóp tak mi zmarzły, że nie zwracałam już na nie uwagi. Dłonie chowałam w rękawy, lecz na próżno próbowałam je rozgrzać. Długa spódnica także nie zapewniała mi ciepła.
Ból podciął mi nogi. Upadłam na kolana, a dłonią podparłam się o lód. Powinnam iść dalej, ale to, co działo się wokół ledwo do mnie docierało. Czekałam cierpliwie, aż skurcz minie. Starałam się głęboko oddychać, lecz cierpienie odbierało mi świadomość. Z trudem zaczerpnęłam przeszywającego chłodem powietrza i gdy próbowałam się podnieść — następna fala bólu rozdarła moje podbrzusze. Rozpoczął się poród. Podwinęłam przemoczoną spódnicę i sięgnęłam dłonią pomiędzy nogi. Moje palce były całe we krwi. Niezdarnie ściągałam mokrą wełnianą odzież i bieliznę, zbierając siły przed powtórnym uderzeniem.
Mój syn pojawił się na świecie wraz z kolejnym skurczem. Jego maleńkie piąstki zacisnęły się w odpowiedzi na niską temperaturę. Zawinęłam go w swoje ubranie, a sama pozostałam w wełnianej spódnicy. Byłam zupełnie wykończona. Czułam wilgoć na udach, ale nie to było dla mnie istotne. Musiałam donieść maleństwo w bezpieczne miejsce, lecz mimo prób nie mogłam powstać z klęczek. Wpatrywałam się tylko w sine usta dziecka ze słabnącą determinacją. Mróz odebrał mi siły i wszelkie pokłady ciepła, jakie w sobie miałam. Przyciskałam do piersi drobną istotkę, którą pokochałam nad życie już wtedy, kiedy poczułam pod sercem jej pierwszy ruch.
— Błagam, pomóż mi… — powiedziałam głośno do szarego jak ołów nieba, ale nie doczekałam się odpowiedzi.
Niebo pozostało milczące. Lekki wiatr przeganiał mgłę, jakby formował ją w postać kobiety. Nie wiedziałam, czy spoglądam na jej delikatny kontur, czy zwyczajnie zwodzi mnie wzrok. Byłam jednak niemal pewna, że istota utkana jest z mgły.
Usłyszałam cichy szept:
— Chodź…
— Pomóż mi, proszę — jęknęłam do nieznajomej, wciąż klęcząc na zabarwionym krwią lodzie.
— Pomogę… Chodź — odparła. — Połóż dziecko i wstań.
— Nie mogę! Beze mnie on umrze.
— Jemu pomogę w inny sposób.
Spojrzałam na maleńkie ciałko w moich ramionach. Było sine z zimna, a jego małe rączki wywijały się pod materiałem kubraka. Ułożyłam syna na lodzie, powoli całując go
w czoło. Targały mną złość i bezradność. Emocje były tak silne, że rozgrzewały mi serce.
— Chodź — szepnęła ponownie.
— Kim jesteś?
— Twoim Aniołem. Chodź ze mną. Tam nie będzie już ci zimno.
— Nie. — Pokręciłam głową. — Nie pójdę z Tobą. Mam tutaj jeszcze coś do zrobienia.
— Jeśli zostaniesz, już nigdy nie zaznasz spokoju — zagroziła kobieta.
— A więc zostanę tu po kres świata.
Trzask lodu przeciął ciszę z głośnym łoskotem. Spojrzałam ostatni raz na dziecko, które nie zostało nawet ochrzczone. Pomyślałam, że jego drobna duszyczka już zawsze będzie włóczyła się po świecie, nie zaznając nieba. Woda wdarła się w płuca, zabierając mi dech. Umierając, karmiłam się gniewem i nienawiścią do tych, którzy odebrali mi wszystko.Rozdział I
Stałam w kuchni z kubkiem gorącej herbaty w dłoniach. Płyn ogrzewał zimne palce, a para unosiła się aż do nosa. Było mroźno. Nawet bardzo. Termometr za oknem pokazywał minus dziesięć stopni, mimo że była dopiero czternasta. Śnieg nie padał, lecz wkrótce miało się to zmienić. Prognoza była jednoznaczna: zima stulecia w końcu zawitała na dobre. Mróz, śnieg i wiatr każdego dnia, aż do końca stycznia. Pamiętałam podobną zimę z dzieciństwa, ale w ostatnich latach było zdecydowanie bardziej jesiennie niż zimowo.
Cichy szum w grzejnikach mówił mi, że piec pracuje prawidłowo, choć w domu i tak było czuć ziąb. Silny wiatr od jeziora przenikał kiepsko wykonane okna i sprawiał, że cała dygotałam.
Zapowiadali ostrą zimę. Grudzień był całkiem łagodny, wręcz można powiedzieć ciepły, bo termometr nie przekraczał minus trzech stopni. Dopiero styczeń zapowiadał zmiany.
Ledwie minął Nowy Rok, a temperatura zaczęła spadać. Dzisiaj, w Święto Trzech Króli, było minus dziesięć. W nocy zapowiadali do minus piętnastu, a już lada dzień miało być ponad minus trzydzieści
Westchnęłam.
„Będę musiała ustawić budzik, żeby w nocy wstać i dołożyć do pieca”.
Nie było lekko. Mieszkałam z matką i babcią, którymi musiałam się opiekować. Obie wdowy, a ja… no cóż, nie ułożyłam sobie życia z żadnym mężczyzną. Byłam sama i już nie taka młoda. W grudniu obchodziłam czterdzieste urodziny i coraz mocniej odczuwałam brak męskiego ramienia w takie mroźne dni jak dzisiaj.
Odstawiłam kubek i uniosłam firankę, za którą wirowały pojedyncze płatki śniegu. Dalej, za podwórkiem, szara plama jeziora tonęła we mgle. Musiałam się ubrać i wyjść po drewno, jednak wiatr wcale do tego nie zachęcał. Szopa z drewnianymi szczapami była za domem, niedaleko, ale przy tej temperaturze nie myślałam nawet o wyjściu na zewnątrz. Niestety byłam pod ścianą. Mogło ochłodzić się jeszcze bardziej, a nie chciałam, żeby zabrakło opału. Węgiel miałam złożony w piwnicy, pod schodami. Brakowało tylko drewna…
— Śnieg pada! — zawołała z pokoju obok matka.
— Widzę! — odkrzyknęłam i zapatrzyłam się na wirujące płatki.
— W domu jest zimno!
— To weź koc! — odparłam gniewnie, ponownie unosząc kubek. Upiłam łyk gorącego napoju i oparzyłam się w język. Herbata była pyszna, taka, jaką lubiłam, czyli mocna i gorzka.
Dźwięk telefonu tak mnie zaskoczył, że podskoczyłam w miejscu. Odstawiłam naczynie z powrotem na blat i przeszłam na korytarz. To był telefon do rozmów specjalnych. Ponieważ mieszkałam nad jeziorem i z pracą było kiepsko, wymyśliłam, że w okresie letnim będziemy przyjmować gości. Dom był duży. Na parterze miał cztery pokoje, dużą łazienkę i kuchnię, a na piętrze pięć pokoi i łazienkę.
Telefon dzwonił natarczywie, choć odzywał się głównie latem. Był stary, podłączony do gniazdka, stał na małym biureczku, tuż obok kalendarza. Podniosłam słuchawkę, zerkając na swoje odbicie w lustrze zawieszonym na ścianie.
— Pokoje gościnne Jagody — powiedziałam odruchowo i chociaż to nie był sezon na gości, miałam cichą nadzieję, że ktoś po drugiej stronie zechce w okresie zimowym wspomóc mnie finansowo.
— Dzień dobry. Znalazłem ten numer w Internecie. Jako jedyni przyjmują państwo gości cały rok.
— Tak, przyjmujemy gości. Co prawda zimą jest tu mało przyjemnie, ale za to pięknie — zapewniłam, by mężczyzna się nie rozmyślił.
— Czy pani dom jest położony daleko od jeziora? — zapytał.
To pytanie wydało się dziwne.
„W ogłoszeniu na pewno było napisane, że jest położony bardzo blisko jeziora, jednak do plaży jest kawałek drogi”.
— Dosłownie pięćdziesiąt metrów od brzegu. Mamy niewielki pomost, na którym można posiedzieć… — recytowałam z pamięci ofertę, którą zawsze reklamowałam swój dom gościnny. — To znaczy latem można posiedzieć — zakończyłam po krótkiej przerwie.
— Jestem zainteresowany całym okresem zimowym. Czy pani to nie przeszkadza?
— Oczywiście, że nie, ale… — zawahałam się — po co pan chce przyjeżdżać nad jezioro zimą?
„Przecież w małych Gosławicach nie ma nic godnego uwagi. Wprawdzie jest tu muzeum i stary kościół, ale jezioro jest atrakcją letnią. Zimą wszystko tutaj zapada w hibernację”.
— Jestem pisarzem. Chcę w spokoju popisać, a widok na jezioro będzie dla mnie miłym akcentem — powiedział.
W tym momencie miałam ochotę pacnąć się w czoło.
— Mamy pokój z widokiem na jezioro. Mogę do niego wstawić biurko, jeśli pan sobie życzy.
— Tak będzie idealnie. Czy w cenę pokoju jest wliczony posiłek?
— Nie, ale może pan wybrać: albo korzysta pan z kuchni sam, albo ja gotuję dla wszystkich — odparłam, bawiąc się kablem telefonu.
— Dla wszystkich? To znaczy, że są inni goście?
— Nie, nie, ale nie mieszkam sama. Mieszkam z mamą i babcią. — Mówiąc to, przestraszyłam się, że mężczyzna zrezygnuje z gościny.
— Bardzo mnie to cieszy. To, że nie ma innych gości. Chciałbym popracować w ciszy. I chciałbym tę opcję, w której pani gotuje.
— Dobrze, a więc wszystko ustalone. Kiedy pan zamierza przyjechać? — Mimowolnie otworzyłam kalendarz. Linijki były puste, ale i tak wzięłam do ręki długopis, czekając na decyzję.
— Jeśli to nie problem, to jutro.
— Tak wcześnie? — wyrwało mi się, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
— A to kłopot? — Zawahał się.
— Nie — zapewniłam. — Akurat zdążę wszystko przygotować. Poproszę pana imię, nazwisko oraz termin, w jakim zamierza pan u nas gościć.
— Robert Brychcy, od 7 stycznia do 28 lutego — odpowiedział.
Wszystko zanotowałam. Dopisałam: „+ posiłki” i zamknęłam kalendarz.
— O której mam się pana spodziewać?
— Z samego rana. Czy to wszystko?
— Tak, dziękuję.
— A więc do zobaczenia.
Przez chwilę jeszcze stałam z słuchawką w dłoni. Sygnał przerwanego połączenia dźwięczał mi w uchu.
„Cieszę się, że w czasie takich mrozów nie będę w domu sama. Męskie wsparcie jest tutaj mile widziane”.
Powoli opuściłam rękę i spojrzałam na siebie w lustrze. Po moich wargach błąkał się delikatny uśmiech.
„Nie liczę na żaden romans, po prostu dobrze będzie mieć pod swoim dachem mężczyznę. Tym bardziej w czasie, kiedy zapowiadali silne spadki temperatury. Ale kto wie, może los właśnie się do mnie uśmiechnął?”
Posłałam sobie buziaka.
— Kto dzwonił? — zapytała matka z dużego pokoju, czym przerwała moje miłe rozmyślania.
— Będziemy miały gościa.
— Na zimę? Po co?
— To jakiś pisarz. Przyjedzie podziwiać widoki i zostanie aż do końca lutego — odparłam zadowolona.
— No to masz dużo do zrobienia — skwitowała.
Nie lubiłam, kiedy matka była w takim nastroju. Robiła się marudna zawsze, gdy na dworze było poniżej minus pięciu stopni Celsjusza.
Zazwyczaj obserwowaliśmy wahania od plus pięciu do minus pięciu, a tym razem czekała nas zima stulecia — przynajmniej tak ostrzegali w telewizji. Temperatury miały spaść dobrze poniżej trzydziestu.
Mama na taką kolej rzeczy zwykle mawiała: „Zimno zawsze jakie licho niesie”, lecz nigdy nie wierzyłam w stare zabobony. Sąsiedzi opowiadali stare historie o upiorach zza jeziora, ale nigdy w tego typu opowieści nie wierzyłam.
„Ot bajki opowiadane w zimowe wieczory” — myślałam sobie.
Mimo to martwiłam się o piec i wytrzymałość okien. Czasami przy pracach koło domu pomagał mi sąsiad, pan Stefan Gąsior, ale wiedziałam, że przy takim mrozie nawet do mnie nie zajrzy. Dlatego wiadomość o jutrzejszym przyjeździe pana Roberta bardzo mnie podbudowała.
— Zaraz będzie pogoda — mruknęła matka.
Podeszłam do babci i poprawiłam szydełkową chustę na jej ramionach. Chwilowo na mnie zerknęła, po czym swój wzrok utkwiła w oknie, na siedzącej na gałęzi winorośli sikorce. Ptaszek był skulony i jakiś taki zagubiony w tym zimnie.
— Babciu, może zrobię herbatę? — zapytałam, pocierając ręce staruszki, jakbym chciała ją ogrzać.
— Okna zamknij. Mróz idzie.
— Zamknęłam — poinformowałam i odwróciłam się do matki. — A tobie, mamo, zrobić herbatę?
— Nie trzeba. Sama mogę sobie zrobić. Nie traktuj mnie jak niedołężną.
— Pójdę uszykować pokój. — Westchnęłam i ruszyłam do drzwi.
— Poczekaj na pogodę — zasugerowała, pogłaśniając telewizor.
Niechętnie przysiadłam na skraju fotela i zapatrzyłam się w ekran. Piękna pani pogodynka, Sylwia jakaś tam, z uśmiechem pokazywała mapę pogody. Zapowiadała w najbliższych dniach spadek do minus piętnastu i silny wiatr. Wyż syberyjski nazywany „bestią ze wschodu” zbliżał się do nas nieubłagalnie i groził kolejnym ochłodzeniem.
„Wyjątkowo niskie temperatury, porywisty wiatr i częste opady śniegu…” — powtórzyłam w myślach i wzdrygnęłam się.
Usłyszałam, co chciałam, więc wyszłam z pokoju, spoglądając jeszcze na babcię. Kobiecinka kiwała się w przód i w tył, patrząc za okno. Sikorka gdzieś uleciała, a wzrok babci skupiał się na szarych i ciężkich od śniegu chmurach.
„Martwię się. Nie jestem pewna, czy tej zimy piec wytrzyma. Jest już naprawdę stary, kupiony jeszcze przez mojego dziadka w latach siedemdziesiątych. Dzielnie grzał nas przez ten cały czas, lecz w tym roku ma być o wiele chłodniej. Na szczęście dałam namówić się sąsiadowi i latem wymieniłam wszystkie grzejniki na nowe. Do wymiany został tylko piec i okna, ale odłożyłam to na przyszły rok. Gdybym tylko wiedziała, że ta zima będzie najgorsza, wymieniłabym wszystko od razu. Tak właśnie kończy się oszczędzanie na siłę. No trudno, teraz już nie ma co się nad tym rozczulać. Trzeba mieć nadzieję, że ogrzewanie da radę”.
Zeszłam do piwnicy, zajrzałam do pieca i dorzuciłam parę szufelek węgla. Potem przeszłam do rupieciarni w poszukiwaniu starego biurka, którego nie używałam od dawna. Miałam inne, nowe, które stało w sypialni, ale moja natura zbieracza nie pozwalała mi wyrzucić tego antyku. Stąd ten pokój w piwnicy pełen mebli i wspomnień.
Biurko było strasznie zakurzone, stało w kącie zawalone kartonami.
„Nie tak to sobie wyobrażałam. Wydawało mi się, że przyjdę i je bez trudu wyciągnę, jednak będę musiała poprosić o pomoc matkę”.
Przerzuciłam kilka pudeł, odsłaniając dojście do biurka, ale bez pomocy nie mogłam go wydostać. Zdjęłam nawet wszystkie niepotrzebne rzeczy i nadal za nic nie mogłam ruszyć go z miejsca.
„Cóż, właśnie w takich momentach człowiek wręcz marzy o męskim wsparciu”.
Pokręciłam głową i wyszłam z piwnicy. Obiecałam sobie, że zajmę się tym później.
Nienawidziłam ubierania się „na cebulę”, ale wyjście na dwór było nie lada wyzwaniem. Nawet ubrana w najcieplejsze rzeczy odniosłam wrażenie, że czegokolwiek bym na siebie nie założyła i tak byłoby to za mało. Nie spodziewałam się takiego chłodu. Od razu zmarzł mi nos i zaczęły łzawić oczy, a silne podmuchy wiatru zaburzały swobodny oddech. Szłam w stronę szopy, opierając się jego mocnym porywom.
Podstawiłam taczkę i zaczęłam przerzucać szczapy drewna. Zawiozłam pierwszą partię pod dom, uchyliłam specjalne okienko do zrzutu węgla i przechyliłam jednokołowy wózek. Zamierzałam przywieźć jeszcze co najmniej trzy partie. Później planowałam przynieść dębiny do kozy, bo przy silnych mrozach dodatkowo dogrzewałam pokój małym piecem. Pracowałam w ciszy i skupieniu. Niewiele wystarczyło, żebym zalała się potem, ale nie miałam odwagi odwinąć szala z szyi.
Myślałam o tym, co jeszcze muszę zrobić, gdy dotarł do mnie ledwie słyszalny krzyk. Huk wiatru nie pozwalał mi na jego dokładne zidentyfikowanie.
— Jagoda!
Wyprostowałam plecy i zaczęłam nasłuchiwać. Nie byłam przekonana, czy na pewno dobrze słyszałam. Świszczące podmuchy sprawiały czasem dziwne wrażenie wrzasków z oddali.
— Jagoda!
Tym razem zrozumiałam. Wyszłam z szopy i zerknęłam na dom. Matka stała na tarasie i machała na mnie ręką.
„Coś musiało się stać” — pomyślałam.
Rzuciłam szczapy do taczki i pobiegłam do domu. Matka już czekała na mnie w przedsionku.
— Co się stało?
Nie musiała odpowiadać. Z dużego pokoju dobiegały mnie stęki i nawoływania staruszki.
— To babcia… Nie wiem, co jej się stało. Siedziałyśmy przed telewizorem, a ona nagle zaczęła zawodzić.
Minęłam matkę w korytarzu i wbiegłam do pokoju. Babcia siedziała w tym samym fotelu, w którym zastałam ją wcześniej. Chusta spadła jej z ramion, a drżąca ręka pokazywała chmury za oknem.
— Przyjdą… Tym razem przyjdą… — mamrotała.
Uklękłam przed nią i złapałam jej dłoń.
— Babciu, wszystko dobrze. Nikt nie przyjdzie — zapewniłam.
Kobieta wyrwała dłoń z siłą, o którą jej nie podejrzewałam. Wskazała palcem na mgłę.
— Już nadchodzą.
Byłam bezradna. Z babcią nie było kontaktu. Zawodziła bezsensownie raz po raz, a ja bałam się, że moment, o którym myślałam już od dawna, właśnie nadszedł.
„Demencja. Babcia już wcześniej miała zaniki pamięci. Czasami mówiła do siebie, ale i tak dość długo zachowywała jasny umysł. Teraz jest inaczej”.
Starsza kobieta była pobudzona i jednocześnie przerażona. Krajało mi się serce.
— Co robimy? — zapytałam z pustką w głowie.
— Musimy przeczekać atak. Zmęczy się — poinstruowała matka, stając przy fotelu babci.
— Zadzwonię do lekarza.
— Jagódko, oni przyjdą.
Babcia chwyciła moją dłoń i pociągnęła do siebie tak, że wbrew woli musiałam uklęknąć. Jej tęczówki były zupełnie rozmyte, a niebieski kolor zdążył z biegiem lat wyblaknąć. Oczy miała szeroko otwarte, a zmarszczka na czole uwydatniła się jak jeszcze nigdy. Nie wiedziałam, co wywołało atak, ale potwornie się o nią bałam.
— Oni nadchodzą… — szepnęła i opadła w fotelu.
Razem z mamą przeniosłyśmy kobietę do łóżka. Chwilę później zapadła w niespokojną drzemkę. Otuliłam ją kołdrą i zostawiłam otwarte drzwi do pokoju.
Mama w tym czasie zaparzyła melisę i obiecała, że da babci herbatę, jak tylko się przebudzi.
Stałam w drzwiach i obserwowałam, jak wąskie usta staruszki mamroczą coś w geście ostrzeżenia.
Podeszłam do okna w kuchni i popatrzyłam na jezioro — brzeg zaczynał zamarzać.
„Jak tak dalej pójdzie, to lód pokryje cały zbiornik. Nie przypominam sobie takiej zimy, aby zamarzło jezioro”.
Patrząc na delikatną mgłę sunącą po powierzchni wody, poczułam zaniepokojenie. Wdzierało się we mnie całą swoją mocą i paraliżowało od środka. Pierwszy raz w życiu odczuwałam tak silny lęk. Znałam plotki, jakie krążyły po Gosławicach i wiedziałam, co ludzie szepczą. Mówiono, że wraz z zimą z drugiej strony jeziora nadejdą zbłąkane dusze. Takie zabobony były dla mnie abstrakcją, ale teraz nabierałam co do tego wątpliwości. Miałam dziwne przeczucie, że razem z gwałtownym spadkiem temperatury pojawi się coś, czego jeszcze nie znałam.Rozdział II
Noc, zgodnie z zapowiedziami, była wietrzna i mroźna. Śnieg prószył słabo. Długo nie mogłam zasnąć wsłuchana w lament zawieruchy na zewnątrz. W ciemnościach dało się odnieść wrażenie, że wiatr do mnie mówi. Wołał mnie, błagając, bym do niego wyszła. Leżałam w łóżku zapatrzona w ciemny sufit i nie mogłam pozbyć się obaw, które tego popołudnia zasiała we mnie babcia.
Po ataku, którego doznała staruszka matka milczała jak zaklęta. Umykała spojrzeniem i nie mieszała się do rozmowy nawet wtedy, gdy dzwoniłam do lekarza.
Po telefonie pojechałam do Konina, najbliższego miasta. Babcia potrzebowała leków uspokajających, a ja musiałam się wyciszyć. Zawitałam więc do apteki i przy okazji zrobiłam najpotrzebniejsze zakupy w sklepie obok.
Jednak to miało miejsce poprzedniego dnia, a teraz smartfon wskazywał drugą szesnaście. Nie było sensu zasypiać, za czternaście minut i tak miałam wstać dołożyć do pieca. Wreszcie odrzuciłam kołdrę, a chłodne powietrze momentalnie oplotło moją skórę. Pozbawiona ciepłego okrycia nabrałam gęsiej skórki. W pośpiechu ubrałam grube skarpety, które zostawiłam wieczorem koło łóżka, a na ramiona zarzuciłam ciepły kardigan.
Okno pokoju wychodziło na jezioro. Teraz widziałam tylko ciemność, lecz wiatr pozostawiał mojej wyobraźni spore pole do popisu. Zawodził tak żałośnie, że aż mogłam usłyszeć jego cierpienie. Pokręciłam głową. Wspominałam legendę o zbłąkanych duszach i upiorach krążących wokół Jeziora Gosławskiego. Według opowieści duchy te błagają o pomoc, jednak nie można okazać im łaski. Nie przywiązywałam nigdy wagi do tych historii i nie zastanawiałam się, dlaczego tak jest. Uważałam je za plotki, słowa rzucane na wiatr
Myślałam sobie: „Nigdy żadnego ducha nie spotkałam, a mieszkańcy Gosławic lubią stare opowiastki z dreszczykiem, wyssane z palca”.
Piec pracował z pełną mocą.
„Nie wiem, jak sobie poradzi, jeśli temperatura jeszcze spadnie, przecież nie będzie w stanie utrzymać ciepła przez całą noc…”
Odrzuciłam tę myśl, bo stwierdziłam, że może niepotrzebnie martwię się na zapas. Dorzuciłam drewna i parę szufelek węgla ze świadomością, że będę musiała wstać koło szóstej, by znowu dołożyć.
„To będzie ciężka zima”.
Delikatny pisk z zewnątrz uniósł mi włoski na karku. Spojrzałam w okienko piwniczne, gdzie na zewnątrz wiatr targał cisem rosnącym tuż obok domu. Jego wiotkie gałązki biły z zapamiętaniem w szybę i wcale nie odczułam ulgi na ich widok. Z sercem w gardle wyszłam z piwnicy, zamknęłam za sobą drzwi i weszłam do ciemnej łazienki. Nie zapalałam światła, sierp księżyca wychylił się zza chmur i dawał go wystarczająco dużo. Zanim zdążyłam odwrócić wzrok, chmury na nowo zakryły ostatnie srebrne promienie. Umyłam dłonie w ciemnościach i ruszyłam do pokoju.
Z sypialni babci dobiegło mnie ciche łkanie. Odruchowo zatrzymałam się w połowie korytarza, nasłuchując. Mała lampka umieszczona przy łóżku w pokoju babci pozwoliła mi zobaczyć starszą kobietę, która stała przy oknie. W ciepłej, długiej koszuli nocnej wyglądała jak duch. Podeszłam do niej najostrożniej, jak mogłam. Położyłam dłonie na jej wątłych ramionach i wyszeptałam:
— Babciu, trzeba się położyć.
Kobieta nie zareagowała. Wpatrywała się w okno, za którym podwórko tonęło w ciemnościach. Tylko winorośl na tarasie niespokojnie tańczyła w podmuchach wiatru. Powiodłam wzrokiem tam, gdzie babcia, ale ciemność była enigmatyczna. Gęste chmury zasłaniały światło gwiazd.
— Babciu? — spytałam, ciągnąc ją za dłonie, by kobieta puściła parapet.
Jej chude, białe palce ściskały nieustępliwie drewnianą deskę. Nie wiedziałam, skąd w tak drobnym, wątłym ciele tyle siły, lecz za nic nie mogłam oderwać jej rąk.
— Babciu, trzeba się położyć. Zimno jest — tłumaczyłam cierpliwie, ale moje słowa jakby do niej nie docierały. — Babciu…
Starowinka drgnęła i popatrzyła na mnie. Jej oczy były szeroko otwarte, a usta lekko rozchylone z widocznym jednym zębem. Pożółkły kieł wyglądał komicznie, ale mnie nie było do śmiechu.
— Jagoda?
— Ojej, już się bałam… — powiedziałam z ulgą. — Chodź, babciu, dam ci tabletkę na sen i położysz się..
Bez słowa pozwoliła mi się zaprowadzić do łóżka. Miała lodowate palce, a całe jej ciało było nienaturalnie wychłodzone.
Przeszłam prędko do kuchni, podgrzałam wodę i podałam babci tabletkę. Potem uszykowałam ciepły termofor i włożyłam jej pod kołdrę. Opatuliłam ją szczelnie, nakrywając jeszcze kocem i powoli zaczęłam odsuwać się do drzwi.
— Jagódko…
Zatrzymałam się w drzwiach i spojrzałam na babcię.
— Oni przyjdą. Nie wpuszczaj ich — poprosiła cicho.
Czekałam na kolejne słowa, ale staruszka już chyba zapadła w sen. Jej oddech bardzo szybko się wyrównał.
Martwiły mnie babcine omamy, szczególnie przy tak sędziwym wieku. Miała już dziewięćdziesiąt pięć lat i wiedziałam, że koniec kiedyś musi nadejść. Mimo to nie byłam jeszcze gotowa na pożegnanie. Lubiłam o nią dbać. Była tak kochaną i mało wymagającą osobą, że nie miałam z nią dużo pracy. Tylko podczas zimy robiła się niespokojna. Zazwyczaj pytała, jaka jest temperatura, a później z ulgą siadała w swoim ulubionym fotelu. Tym razem jednak coś było nie tak…
Przez chwilę przyszło mi do głowy, żeby zapytać babci, kogo ma na myśli i co to za „oni” mają przyjść, ale podejrzewałam, że to tylko majaki jej starzejącego się umysłu. W innym wypadku mogłyby to być te same plotki, które od dawien dawna krążyły po Gosławicach.
Zanim wróciłam do swojego pokoju, weszłam jeszcze do kuchni i poświeciłam latarką na termometr. Tak jak myślałam — wskazywał minus szesnaście stopni Celsjusza.
„Może ten gość wcale nie był najlepszym pomysłem? Zawsze mogę mu zaproponować salon, tam jest koza i można w niej palić. Cały dół wtedy będzie przyjemnie ogrzany. Zobaczymy, coś się wymyśli”.
Wróciłam do łóżka zmarznięta. Długo leżałam, nie śpiąc. Cichy szum w grzejnikach mnie uspokajał, a z pokoju obok dobiegało głośne chrapanie mamy. Cały dom spał. Tylko na dworze, niczym potępiona dusza, wył wiatr.
Budzik o szóstej rano był bezlitosny. Wyrwał mnie z tak głębokiego snu, że miałam ochotę cisnąć telefonem przez pokój. Wystawiłam rękę spod kołdry i wyłączyłam natrętny dzwonek. Z powrotem opatuliłam się kołdrą i powstrzymywałam się, by nie zamknąć powiek. Dopiero gdy zaczęły opadać na dobre, stwierdziłam, że nie ma co igrać ze snem i jednym zdecydowanym ruchem odrzuciłam nakrycie.
W domu było bardzo zimno, wręcz lodowato.
„Nic nowego…” — pomyślałam wstając. „Niby w nocy dokładałam do pieca, ale jak widać za mało”.
Ubrałam się szybko i zbiegłam do piwnicy. Tak jak podejrzewałam, w piecu wszystko się wypaliło. Oczyszczenie go i ponowne nałożenie opału zajęło mi dłuższą chwilę. Postanowiłam nikogo nie budzić i poczekać, aż temperatura wzrośnie do takiej, przy której można normalnie funkcjonować.
Zajrzałam do babci. Spała z otwartymi ustami, cicho pochrapując. Mama za to musiała wstać wcześniej, bo z jej pokoju zaczęły już dobiegać hałasy.
Zeszłam do salonu, napaliłam w kozie, której przyjemne ciepło szybko rozeszło się po parterze, i przeszłam do kuchni, żeby przyszykować dla naszej trójki śniadanie. Właśnie zalewałam czajnik wodą, kiedy usłyszałam pukanie w szybę. Tak mnie zaskoczyło, że prawie wypuściłam urządzenie z dłoni. Spojrzałam w okno i zobaczyłam na schodach mężczyznę. Stał tuż przede mną, zaglądając nachalnie do wnętrza domu. Odstawiłam czajnik i pobiegłam otworzyć.
W przedsionku było tak chłodno, że od razu poczułam dreszcze. Odruchowo złapałam grzejnik, ale ten był lodowaty. Przekręciłam termostat i ku mojemu zdziwieniu nic się nie wydarzyło. Obawiałam się, że kaloryfer się zapowietrzył, tym bardziej, że bez pomocy sąsiada nie potrafiłam tego naprawić.
„Pewnie zapomniałam go odkręcić, a że bywałam tu tylko ubrana na cebulkę, nawet nie pomyślałam, że dociera tu o wiele mniej ciepła”.
Mężczyzna na schodach był wysoki. Stał w czapce opadającej na oczy i z szalikiem, który zasłaniał twarz. Gruba kurtka była długa prawie do kolan. Na nogach miał wojskowe buty, a o jego prawą stopę opierał się worek.
Uniosłam głowę, żeby przyjrzeć się jego ukrytym między czapką a szalikiem oczom.
— Tak?
— Dzień dobry — powiedział stłumionym przez warstwy odzieży głosem. — Nazywam się Robert Brychcy.
— Ach tak, dzień dobry. Proszę wejść. Niech mi pan wybaczy, nie słyszałam samochodu.
— Nie przyjechałem samochodem, tylko autobusem — wyjaśnił.
— To musiał pan zmarznąć. Droga wokół jeziora jest piękna, ale strasznie tam wieje. Woli pan zdjąć kurtkę tutaj czy w pokoju? Niestety w domu nie jest zbyt ciepło. Dopiero napaliłam, bo w piecu przez noc wygasło i zanim się nagrzeje, trochę trzeba będzie poczekać.
— Spokojnie, od trzech lat morsuję. Nie przeszkadza mi zimno. Nawet wolę, jak jest chłodniej.
Pan Robert zdjął czapkę i zaczął rozwijać obszerny szalik. Spod warstw materiału wyjrzały jasne, modre oczy oraz blond włosy, które miały refleksy jaśniejsze od letniego słońca. Trzydniowy rudawy zarost dodawał mu uroku niegrzecznego chłopca. Długie rzęsy były tak jasne, że sprawiały wrażenie niewidocznych. Na lewym policzku nosił znamię w formie zgrubiałego elementu chropowatej skóry. Mogło być ono skutkiem oparzenia, ale nie miałam co do tego pewności.
— Przepraszam, coś nie tak? — spytał.
Zaśmiałam się z siebie i pokręciłam głową.
— Zimą rzadko miewamy gości. Cieszę się, że pan przyjechał — odparłam skrępowana tym, że przyłapał mnie na gapieniu się na niego.
Otworzyłam drzwi od korytarza i zaprosiłam gościa do środka.
Mój wzrok wędrował ciągle w kierunku przystojnego mężczyzny. Jego szerokie dłonie właśnie rozpinały kurtkę i przez chwilę nie wiedziałam, gdzie skierować swoje spojrzenie. Jego bliskość sprawiała mi przyjemność. Choć marzyłam, żeby poznać go bliżej, wstydziłam się swoich myśli. Pojawiały się nagle i nie mogłam skupić się na niczym innym niż mój gość. Rzadko przyjmowaliśmy samotnych mężczyzn, a jeśli nawet — żaden nie przykuł mojej uwagi jak pan Robert. Musiałam przyznać, że wpadł mi w oko.
Zmieszana przeszłam do kuchni i zobaczyłam, że przy lodówce krząta się mama.
— Zaprowadzę pana do pokoju. Nie zdążyłam wnieść biurka, ani ubrać pościeli. Moja babcia źle się wczoraj poczuła i miałam nieplanowaną wycieczkę do Konina — tłumaczyłam, wspinając się po schodach.
— Proszę sobie nie robić kłopotu. Jestem dużym chłopcem i mogę to wszystko zrobić sam. Proszę mi tylko pokazać, gdzie jest to biurko.
— Ach, jest w piwnicy, ale już zrobiłam do niego dojście. Możemy je wyciągnąć zaraz po śniadaniu. Jadł już pan? Może usiądzie pan z nami do stołu?
— Może zacznijmy od początku — powiedział i wysunął rękę przed siebie. — Nie jestem żaden „pan”, tylko Robert.
Spojrzałam na jego dłoń i podałam mu swoją. Miał szorstką, pełną stawardniałych odcisków skórę. Przez ten krótki moment, kiedy wymienialiśmy uścisk, czułam przyjemne wibracje.
— Jagoda — wydukałam z uśmiechem. — Tutaj jest twój pokój.
Otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Kiedyś to pomieszczenie należało do mnie. Okno wychodziło na niewielki balkon z widokiem na jezioro, kanapa narożna stała pod ścianą obok drzwi, a komoda i szafa po drugiej stronie. Na podłodze nie było dywanu, w ten sposób prościej było utrzymać czystość.
— Piękny pokój — uznał, podchodząc do okna. Wyjrzał na jezioro i zamyślił się. — Niedługo zamarznie.
— Pewnie tak. Mróz ma trzymać do końca miesiąca. Nie pamiętam, by kiedykolwiek za moich czasów jezioro zamarzło. Bywało zimno, ale nie tak jak teraz. Zapowiadają w telewizji zimę stulecia, a ja mam stary piec. Więc jeśli będzie panu zimno, mogę zmienić pokój…
Robert uniósł dłoń, powstrzymując mój słowotok.
— Po pierwsze Robert, po drugie tutaj jest idealnie. Po trzecie, jeżeli będziesz potrzebowała pomocy przy piecu albo z opałem, mów, chętnie pomogę. Nie jestem mieszczuchem, który pozwoli kobiecie samej zapieprzać w taką zimę — zapewnił, unosząc kąciki ust do góry.
Przepadłam w jego uśmiechu. Te słowa i tembr głosu całkowicie mnie uwiodły. Wiedziałam już, że będzie mi trudno zachować pełen profesjonalizm w towarzystwie Roberta.
— Jeśli jesteś głodny, zapraszam do stołu. Zaraz będzie śniadanie. Po takim spacerze nad jeziorem przyda ci się herbata na rozgrzanie. — Odwzajemniłam uśmiech i ruszyłam do drzwi.
— Jagódko?
Serce mi zamarło.
„Już dawno żaden mężczyzna tak do mnie nie mówił”.
Odwróciłam się powoli, pewna, że zaraz padnę mu w ramiona, ale dzięki Bogu zachowałam powagę. Stojąc przy drzwiach, udało mi się zdystansować na odległość niezbędną do opanowania swoich odruchów.
— Dziękuję — rzucił.
Skinęłam głową w odpowiedzi i wyszłam, zamykając za sobą drzwi, a na korytarzu oparłam się o ścianę. Potrzebowałam kilku głębokich oddechów, by dojść do siebie.
„Głupia! To nie jest i nie będzie żaden romans. Twoje serce jest tak spragnione drugiej połowy, że gotowa jesteś paść w jego objęcia. To gość, nie kawaler do wzięcia. Nie wiesz nawet, czy ma rodzinę. A może w domu czeka na niego żona?”_ _— zbeształam się w myślach.
„Ciężko mi przyjąć do wiadomości fakt, że ten mężczyzna jest dla mnie zakazanym owocem. Szkoda, bo to kusi jeszcze bardziej…”
W kuchni matka już zalewała herbatę.
— Nie spieszyłaś się.
— Musiałam pokazać gościowi pokój — wyjaśniłam, sięgając po talerzyki.
— Przystojny ten twój gość.
— Nie zauważyłam.
Musiałam zbić ją z tropu. Jej domysły były niepotrzebne.
— Oho, nie zauważyłaś… Już to widzę… — Zaśmiała się rubasznie.
Nagle zaskoczył nas męski głos. Prawie wypuściłam z rąk talerze.
— Przepraszam, przeszkadzam?
Poczułam, że palą mnie policzki.
„Ile słyszał?”
— Zapraszamy do stołu — powiedziała mama.
— Pójdę po babcię — stwierdziłam, unikając spojrzenia Roberta.
Zanim wyszłam, usłyszałam szept matki:
— Tchórz!
Babcia zdążyła wstać i o dziwo nawet się ubrać. Szukała właśnie pod łóżkiem kapci, gdy zawitałam w jej sypialni.
— Dzień dobry babciu. Jak się spało?
— Jagódko, kochanie, nie mogę znaleźć kapcia — poskarżyła się, siadając zdyszana na łóżku.
Popatrzyłam w jej jasne oczy. Dzisiaj były przytomne i wypełnione spokojem.
„Może wczorajszy kryzys minął?”
Schyliłam się pod łóżko, znalazłam zgubę i pomogłam babci założyć jej stare bambosze. Jak co rano, zmierzyłam kobiecie ciśnienie i cukier. Wszystko skrupulatnie zapisałam i uszykowałam leki, które powinna wziąć po śniadaniu. Kiedy skończyłam, spojrzałam na staruszkę z uśmiechem.
— Gotowa?
— Jagódko — szepnęła na odchodne.
Zatrzymałam się w korytarzu, myśląc już o ponownym spotkaniu z Robertem.
— Oni przyjdą.
Jej głos był pełen przerażenia.
Pokręciłam przecząco głową.
— Nie, babciu, nikt nie przyjdzie. Chodź na śniadanie. Mamy gościa — zakończyłam z nadzieją, że ze względu na gościa babcia przestanie psocić.
„Zupełnie jak małe dziecko”.
Starowinka zatrzymała się w drzwiach kuchni i popatrzyła na przyjezdnego sceptycznie, prawie ze strachem. Potem weszła i przycupnęła na swoim miejscu bez słowa. Zapatrzona w blat milczała jak zaklęta.
„Dziwne, bo jeszcze latem zagadywała naszych gości. Zawsze była ciekawa, skąd są i czym się zajmują, a teraz tylko złowrogo spogląda”.
Nie wiedziałam, co z tym zrobić, więc postanowiłam udawać, że jej zachowanie było całkowicie naturalne.Rozdział III
Śniadanie mijało nam w przyjemnej atmosferze. Babcia skubała kanapkę, nie unosząc wzroku znad talerza. Z kolei mama starała się ukryć zdenerwowanie swoją paplaniną. Nie miałam okazji wtrącić słowa, bo zawłaszczyła sobie całą rozmowę z naszym gościem.
Babcia w pewnym momencie wysunęła rękę i chwyciła Roberta za dłoń.
— Jesteś ciepły — stwierdziła z wyraźną ulgą w głosie.
Zaskoczona popatrzyłam na Roberta.
— Babciu, co miałaś na myśli?
— Oni są zimni. Przyjdą… — powiedziała, ściszając głos do konspiracyjnego szeptu.
— Kto ma przyjść? — zainteresował się Robert.
— Oni. Przychodzą w ciężką zimę.
— Może dość tych opowieści? Mama ostatnio nie domaga… — wytłumaczyła szybko matka i tym akcentem ucięła rozmowę.
Nastała niezręczna cisza. Babcia kiwała się na krześle, a Robert świdrował wzrokiem moją rodzicielkę.
— Pani wie, o czym mówi babcia? — wtrącił, swobodnie sięgając po dżem.
Mama poprawiła się na krześle. Dało się odczuć, że czuje się niekomfortowo pod bystrym spojrzeniem gościa. Zasznurowała usta, a wzrokiem uciekła za okno. Patrzyła na jezioro, na kłęby mgły, które wiły się nad wodą.
— Nie mam pojęcia, co chciała powiedzieć.
Czułam, że kłamie. Przeskakiwałam wzrokiem pomiędzy nią a Robertem.
Tylko babcia, nieświadoma sytuacji, wciąż kiwała się w towarzystwie spadających z niedojedzonej kanapki okruszków.
Odchrząknęłam, by przerwać ten niezręczny moment.
— U nas już dawno nie było takiej zimy. Zazwyczaj jest cieplej. Najgorszy mróz to minus dziesięć stopni. A pan gdzie mieszka?
— Na Mazurach — odpowiedział nadal wpatrzony w moją mamę. Po chwili odetchnął i przerzucił wzrok na mnie. — No to mieliście szczęście, że takie zimy was omijały.
Nie zdawałam sobie sprawy, że do tej pory wstrzymywałam dech, jak gdybym bała się konfliktu między gościem a mamą. Nie wiedziałam zresztą, co ją ugryzło. Kłamała, to było widać jak na dłoni. Te jej niedomówienia działały mi na nerwy.
— Nikt z nas nie lubi okresu zimowego. Wszystkie stajemy się wtedy bardzo drażliwe, ale w tym roku nawet babcia nie jest sobą — powiedziałam, próbując wyjaśnić zaistniałą sytuację, na ile sama to wszystko rozumiałam.
— Na Mazurach zimy są surowe. Temperatury niskie, a śnieg i deszcz nas nie rozpieszczają. Kiedy ostatnio była taka zima jak teraz?
Robert zadał pytanie od niechcenia, ale odniosłam wrażenie, że temat bardzo go ciekawi.
— Skąd takie zainteresowanie zimą w naszym rejonie? — pociągnęłam wątek.
— Przyda mi się to do książki.
„Kamień spadł mi z serca. Już miałam mu zarzucać niecny plan wydobycia od babci informacji, które były jej wymyśloną historią, a tu proszę. Miłe zaskoczenie”.
— Niech no pomyślę… — odparłam, poszukując w myślach obrazu zimy, która szczególnie zapadła mi w pamięć. Skakałam pomiędzy wspomnieniami radosnych zabaw na śnieżnych górkach i tafli lodowiska, kiedy przed oczyma pojawiło się zamarznięte jezioro. — Pamiętam taką jedną zimę… — przypominałam sobie powoli. — Nudziłam się w domu. Babcia szykowała obiad, a dziadek rąbał drewno. Rodzice byli w pracy…
— Jagódko, ciiii… — Mama próbowała mi przerwać.
Jednak ja byłam jak w transie.
— Ubrałam się i wyszłam z domu. Nie wolno mi było bawić się nad brzegiem jeziora, ale chciałam popatrzeć na ptaki. Nie wiedziałam, że było za zimno dla kaczek i łabędzi. — Zamilkłam na chwilę, zagłębiając się we wspomnieniu.
Robert położył swoją dłoń na mojej i uścisnął mi palce. To dodało mi odwagi.
— Pamiętam, że wszędzie było biało, a ja przedzierałam się przez zaśnieżone podwórze aż do kładki. Silny wiatr sypnął śniegiem w oczy, aż pociekły mi łzy. Wtedy zobaczyłam na jeziorze cień, który głucho zawodził. Płakał, tylko nie mogłam dostrzec szczegółów. — Znów umilkłam. Próbowałam uchwycić to wspomnienie, nadać mu ostrość, wydobyć z pamięci jakiś zalążek prawdy o tym, co widziałam. Nie miałam jednak pewności, czy to, co opowiadam, nie było tylko dziecięcą wyobraźnią.
— Jagódko, proszę, przestań — szepnęła mama.
Zobaczyłam w jej oczach strach tak silny i prawdziwy, że słowa zamarły mi na ustach.
— Co było dalej? — ponaglił mnie Robert, nadal ściskając moje palce.
Przeniosłam wzrok na jego rękę, która była znacznie większa od mojej. Jego dotyk szczelnie pokrywał moją drobną dłoń, przyjemnie ją grzejąc. Miałam ochotę spleść nasze palce, ale tego nie zrobiłam. Zawstydzona uwolniłam dłoń i sięgnęłam po kubek, żeby ukryć swoje zmieszanie. Dopiero po czasie spojrzałam w jego jasne oczy.
— Nie pamiętam… — oświadczyłam.
Jednak Robert doskonale wiedział, że mijam się z prawdą. Jego mina wskazywała na to, że od razu mnie przejrzał, a mimo to nie próbował ciągnąć za język. Pozwolił mi wziąć nerwowy łyk herbaty i nie drążył tematu.
W zasadzie niezbyt dobrze pamiętałam, co stało się później. Teraz, kiedy wspomnienie powróciło, nie byłam pewna, czy mówię serio, czy wszystko sobie zmyśliłam. W głowie coś mi jednak świtało, że ta historia ma dalszą część.
Babcia dalej się kołysała, a mama nerwowo spoglądała na jezioro. Korzystając z okazji, pozwoliłam swoim myślom płynąć swobodnie. Siedziałam tak i dumałam, angażując do pracy wszystkie komórki w mózgu. Nie musiałam długo czekać, żeby w głowie zaczęły pojawiać się kolejne obrazy. Wróciłam myślami do momentu, gdy stałam nad jeziorem.
„Postaci, które pokrywały zamarzniętą powierzchnię wody, chyba próbowały się do mnie zbliżyć. Wołały niezrozumiałe słowa, a ich głosy znikały wraz z kolejnymi porywami wiatru. Zanim zdążyłam im się przyjrzeć, dziadek porwał mnie na ręce i wrzasnął do ucha: „Biegnij do domu! Jagoda, słyszysz mnie? Biegnij do babci!” Po czym mocno pchnął mnie w kierunku domu. Biegłam więc przerażona, ile tchu w małych płucach, ale on został. Łzy spływały mi po policzkach, oddech palił gardło, a mróz szczypał skórę. Tyle pamiętam. Tamtego dnia dziadek umarł, a ja do dzisiaj nie wiem, dlaczego”.
— Po śniadaniu się przejdę.
Robert wyrwał mnie z zadumy, odstawiając kubek po herbacie na stół.
— Dziękuję za śniadanie i intrygującą opowieść. Idę złapać nieco pięknych widoków obiektywem.
— Mam nadzieję, że cię nie wystraszyłyśmy… Zazwyczaj jest u nas weselej. Tylko zimą robimy się ponure.
— Potrzeba znacznie więcej, żeby mnie przepędzić — zażartował, puszczając do mnie oko. — Liczę na więcej historii, bo uwielbiam ich słuchać.
— Jeszcze coś wymyślę, by cię zadowolić — rzuciłam i zbyt późno zdałam sobie sprawę z dwuznaczności moich słów. — To znaczy… Oczywiście chodziło mi o opowieści — wyjaśniłam nieporadnie.
— Zrozumiałem.
Mężczyzna wyszedł z kuchni, a ja obserwowałam, jak wchodzi po schodach. Spojrzałam z wyrzutem na matkę, dopiero kiedy zniknął mi z oczu. Kobieta wcale nie zwracała na mnie uwagi. Nadal wpatrywała się w jezioro, więc zwróciłam wzrok w tym samym kierunku. Brzeg jeziora znikał we mgle.
— Mamo?
Kobieta drgnęła i zerknęła na mnie z przestrachem.
— Wolałabym, żebyś nie opowiadała obcym o naszej rodzinie. — Miała wypisaną na twarzy złość. — Śmierć taty wcale nie jest dobrym tematem do rozmowy.
Zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, wyszła już z kuchni. Zostałam sama z babcią i wirującymi w głowie ciętymi ripostami.
„Szkoda, że nie mogłam żadnej wykorzystać”.
Otrzepałam babcię z okruszków i delikatnie potrząsnęłam jej ramieniem.
— Babciu, trzeba wziąć leki — poinformowałam.
Jednak babcia znów popadła w dziwny stan otępienia. Jakby te parę słów, które wymówiła przy śniadaniu, zupełnie ją wyczerpały.
Podałam jej leki i postanowiłam posadzić staruszkę w fotelu.
Właśnie sprzątałam po niefortunnym śniadaniu, gdy Robert zbiegł ze schodów. Zatrzymał się w wejściu i oparł o futrynę. Udałam, że go nie widzę, chociaż jego obecność odczuwałam każdym fragmentem ciała. Przez moment czułam na swoich plecach jego spojrzenie. Moje ruchy mimowolnie zrobiły się nerwowe, a ramiona odruchowo wyprostowały.
— Może przejdziesz się ze mną?
Zapragnęłam dotrzymać mu towarzystwa. Miałam się już zgodzić, lecz powstrzymało mnie ciche zawodzenie babci. Rozczarowanie prędko zastąpiło chęć wyjścia z Robertem. Odwróciłam się z delikatnym uśmiechem, nie dając po sobie poznać, co jest grane.
— Wybacz, ale teraz nie mogę. Dziękuję za zaproszenie, to miłe z twojej strony — odparłam, zaciskając w ręce szmatkę.
— To może po obiedzie?
Moje policzki napełniły się krwią, a serce podskoczyło do gardła.
„Chciałabym się zgodzić. Rzucić wszystko w diabły i w końcu trochę pożyć. Bo choć kocham babcię i matkę nad życie i opiekuję się nimi nie dla ich pieniędzy, ale z miłości, to moje życie zapewne wyglądałoby zupełnie inaczej, gdyby nie te dwie kobiety”.
Myśląc o tym, poczułam wewnętrzny dyskomfort. Mimo to starałam się nie żałować ani jednego dnia, który poświęciłam im kosztem samej siebie.
— Po obiedzie babcia zazwyczaj kładzie się na krótką drzemkę. Poproszę mamę, żeby jej doglądała, wtedy możemy się przejść — stwierdziłam po zastanowieniu, unosząc wargi w uśmiechu.
— A więc jesteśmy umówieni. Liczę na kolejną historię z dreszczykiem — rzucił, machając mi na pożegnanie.
„Hmm… historię z dreszczykiem. I co ja mam mu powiedzieć? Nie znam innych opowiastek, tylko to jedno wspomnienie nawiedzało mnie od czasu do czasu. Nigdy nie pytałam o to babci, a teraz? Teraz jest za późno. W obecnym stanie babcia już nie może mi powiedzieć nic, co wydarzyło się za mojego dzieciństwa. Żałuję, że wcześniej o tym nie pomyślałam. Została mi jeszcze matka, ale ona nie jest skora do rozmowy na te tematy. Tym bardziej ostatnio, kiedy zrobiła się jakaś lękliwa. Zimą zawsze bywała drażliwa, a dziś zupełnie nie umiałam jej rozpoznać. Może to dlatego, że z niską temperaturą do Gosławic nadchodzą tajemnice? Im większy mróz, tym ciaśniej zamyka się krąg niedomówień”.
Stałam na brzegu jeziora wpatrzona w jego zamarzniętą powierzchnię. Mój wzrok nie sięgał daleko. Całe jezioro spowijała gęsta mgła i nie byłam w stanie dostrzec niczego dalej niż kilku metrów przed sobą.
Za plecami miałam tłum rozwścieczonych wieśniaków. Znałam ich wszystkich, każdego z osobna. Nawet teraz mogłam rozróżnić ich głosy, choć wiedza ta nie była wcale pomocna. Chcieli ukarać mnie za coś, czego nie zrobiłam. Wiedziałam, że powrót w rodzinne strony był złym pomysłem, ale tak bardzo chciałam opowiedzieć mamie o ukochanym i maleństwie pod swoim sercem… Jednak teraz ona towarzyszyła wieśniakom i to od niej wszystko się zaczęło. To jej słowa wywołały pochłaniającą mnie lawinę.
Drżącą ręką podtrzymywałam ogromny brzuch, w którym dziecko niespokojnie się wierciło. Czuło mój strach. Z pewnością słyszało, jak kołata mi serce.
Kołysałam się na skraju lodowej powierzchni, bojąc się wykonać pierwszy krok. Lód wyglądał na solidny, lecz nie byłam pewna, czy uda mi się przejść na drugi brzeg. Wybiegając z chaty, zdążyłam tylko porwać kubrak. Futrzana kamizelka i ciepły obszyty futerkiem szal zostały na kołku. Żałowałam swojego pośpiechu. Cienkie trzewiki przenikało zimnisko, a moją odsłoniętą szyję kąsał chłód. Temperatura była tak niska, że drzewa w lesie trzaskały od mrozu.
Odwróciłam się do matki. Jej twarz postarzała się dziwnie, nabrała szarości. Stała obok księdza, świadoma tego, co zrobiła. Chyba wreszcie do niej dotarło, jak wielkie wyrządziła zło. W odpowiedzi na moje spojrzenie skurczyła się w sobie, ale nie odwróciła wzroku.
— Mamo, proszę… — błagałam. — Proszę, nie jestem temu winna…
— Wynoś się! — wołał sąsiad, którego znałam odkąd byłam dzieckiem.
— Proszę! To nie tak, jak sądzicie! Nie skazujcie mnie na śmierć!
— Wynoś się!
Tłum wrzeszczał, a ja czułam, jak moje gardło się zaciska. Ogarnął mnie lęk, który doszczętnie zawładnął moim ciałem. Drżałam, przerażona tym, czego ode mnie oczekują.
— To on jest wszystkiemu winny! — powiedziałam jednym tchem, wskazując palcem mężczyznę u boku swojej matki. — On was omamił!
— Wara od naszego księdza! — wtórowała sąsiadowi żona. Buntowniczo uniosła podwójny podbródek, który aż zatrząsnął się od wzburzenia.
— On kłamie! — wrzasnęłam.
Nabrałam powietrza, by wyjaśnić, ale mój brzuch przecięła ostra fala bólu, aż głos uwiązł mi w gardle.
— Nie… nie… nie… — wyszeptałam zdjęta strachem. — Tylko nie to…
Termin porodu był dopiero za miesiąc, ale tego bólu nie dało się inaczej zinterpretować. Brzuch napiął się, czułam pod palcami, jaki jest twardy. Sapnęłam z bólu, ledwie zachowując równowagę.
Z tłumu wyleciał pierwszy kamień. Odłamek uderzył mnie w ramię. Kolejnym dostałam już w twarz. Ból promieniował pod powiekami, a krew zalała oko.
Cofnęłam się o krok i uniosłam głowę, szczerze nie wierząc w okrucieństwo sąsiadów. Powoli minęłam wzrokiem pomost, z którego latem łowiono ryby.
„Czy i ja doczekam lata?” — przemknęło mi przez myśl.
Nie miałam wyboru. Lód był moim jedynym ratunkiem przed zlinczowaniem. Posłałam matce ostatnie spojrzenie. Ksiądz opiekuńczo obejmował ją ramieniem i nachylony do jej ucha w pośpiechu coś szeptał. Sylwetki ojca nigdzie nie dostrzegłam. Łudziłam się, że nie bierze udziału w tym przedstawieniu.
Wysoko, w wiosce, ponad głowami wieśniaków mignęła mi szczupła postać Julii, jednak na szczęście była daleko stąd, na naukach. Ucieszyłam się, że jej tu nie ma. Serce by jej pękło, gdyby widziała, jak jej ukochana siostra została wypędzona na śmierć. Miałam tylko nadzieję, że jeszcze kiedyś zobaczę jej roześmiane, modre oczy.
Powoli posuwałam się naprzód, ostrożnie badając lód. Mgła objęła mnie całą i odcięła od przeraźliwych wrzasków. Nagle wszystko ucichło, a ja nie mogłam zorientować się w kierunkach. Obraz był spowity oparem gęstym jak mleko. Szłam przed siebie, delikatnie stąpając po powierzchni jeziora, nasłuchując niebezpiecznych trzasków pod stopami.
Mróz wdzierał się uporczywie pod warstwę cienkiego kubraka. Palce u stóp tak mi zmarzły, że nie zwracałam już na nie uwagi. Dłonie chowałam w rękawy, lecz na próżno próbowałam je rozgrzać. Długa spódnica także nie zapewniała mi ciepła.
Ból podciął mi nogi. Upadłam na kolana, a dłonią podparłam się o lód. Powinnam iść dalej, ale to, co działo się wokół ledwo do mnie docierało. Czekałam cierpliwie, aż skurcz minie. Starałam się głęboko oddychać, lecz cierpienie odbierało mi świadomość. Z trudem zaczerpnęłam przeszywającego chłodem powietrza i gdy próbowałam się podnieść — następna fala bólu rozdarła moje podbrzusze. Rozpoczął się poród. Podwinęłam przemoczoną spódnicę i sięgnęłam dłonią pomiędzy nogi. Moje palce były całe we krwi. Niezdarnie ściągałam mokrą wełnianą odzież i bieliznę, zbierając siły przed powtórnym uderzeniem.
Mój syn pojawił się na świecie wraz z kolejnym skurczem. Jego maleńkie piąstki zacisnęły się w odpowiedzi na niską temperaturę. Zawinęłam go w swoje ubranie, a sama pozostałam w wełnianej spódnicy. Byłam zupełnie wykończona. Czułam wilgoć na udach, ale nie to było dla mnie istotne. Musiałam donieść maleństwo w bezpieczne miejsce, lecz mimo prób nie mogłam powstać z klęczek. Wpatrywałam się tylko w sine usta dziecka ze słabnącą determinacją. Mróz odebrał mi siły i wszelkie pokłady ciepła, jakie w sobie miałam. Przyciskałam do piersi drobną istotkę, którą pokochałam nad życie już wtedy, kiedy poczułam pod sercem jej pierwszy ruch.
— Błagam, pomóż mi… — powiedziałam głośno do szarego jak ołów nieba, ale nie doczekałam się odpowiedzi.
Niebo pozostało milczące. Lekki wiatr przeganiał mgłę, jakby formował ją w postać kobiety. Nie wiedziałam, czy spoglądam na jej delikatny kontur, czy zwyczajnie zwodzi mnie wzrok. Byłam jednak niemal pewna, że istota utkana jest z mgły.
Usłyszałam cichy szept:
— Chodź…
— Pomóż mi, proszę — jęknęłam do nieznajomej, wciąż klęcząc na zabarwionym krwią lodzie.
— Pomogę… Chodź — odparła. — Połóż dziecko i wstań.
— Nie mogę! Beze mnie on umrze.
— Jemu pomogę w inny sposób.
Spojrzałam na maleńkie ciałko w moich ramionach. Było sine z zimna, a jego małe rączki wywijały się pod materiałem kubraka. Ułożyłam syna na lodzie, powoli całując go
w czoło. Targały mną złość i bezradność. Emocje były tak silne, że rozgrzewały mi serce.
— Chodź — szepnęła ponownie.
— Kim jesteś?
— Twoim Aniołem. Chodź ze mną. Tam nie będzie już ci zimno.
— Nie. — Pokręciłam głową. — Nie pójdę z Tobą. Mam tutaj jeszcze coś do zrobienia.
— Jeśli zostaniesz, już nigdy nie zaznasz spokoju — zagroziła kobieta.
— A więc zostanę tu po kres świata.
Trzask lodu przeciął ciszę z głośnym łoskotem. Spojrzałam ostatni raz na dziecko, które nie zostało nawet ochrzczone. Pomyślałam, że jego drobna duszyczka już zawsze będzie włóczyła się po świecie, nie zaznając nieba. Woda wdarła się w płuca, zabierając mi dech. Umierając, karmiłam się gniewem i nienawiścią do tych, którzy odebrali mi wszystko.Rozdział I
Stałam w kuchni z kubkiem gorącej herbaty w dłoniach. Płyn ogrzewał zimne palce, a para unosiła się aż do nosa. Było mroźno. Nawet bardzo. Termometr za oknem pokazywał minus dziesięć stopni, mimo że była dopiero czternasta. Śnieg nie padał, lecz wkrótce miało się to zmienić. Prognoza była jednoznaczna: zima stulecia w końcu zawitała na dobre. Mróz, śnieg i wiatr każdego dnia, aż do końca stycznia. Pamiętałam podobną zimę z dzieciństwa, ale w ostatnich latach było zdecydowanie bardziej jesiennie niż zimowo.
Cichy szum w grzejnikach mówił mi, że piec pracuje prawidłowo, choć w domu i tak było czuć ziąb. Silny wiatr od jeziora przenikał kiepsko wykonane okna i sprawiał, że cała dygotałam.
Zapowiadali ostrą zimę. Grudzień był całkiem łagodny, wręcz można powiedzieć ciepły, bo termometr nie przekraczał minus trzech stopni. Dopiero styczeń zapowiadał zmiany.
Ledwie minął Nowy Rok, a temperatura zaczęła spadać. Dzisiaj, w Święto Trzech Króli, było minus dziesięć. W nocy zapowiadali do minus piętnastu, a już lada dzień miało być ponad minus trzydzieści
Westchnęłam.
„Będę musiała ustawić budzik, żeby w nocy wstać i dołożyć do pieca”.
Nie było lekko. Mieszkałam z matką i babcią, którymi musiałam się opiekować. Obie wdowy, a ja… no cóż, nie ułożyłam sobie życia z żadnym mężczyzną. Byłam sama i już nie taka młoda. W grudniu obchodziłam czterdzieste urodziny i coraz mocniej odczuwałam brak męskiego ramienia w takie mroźne dni jak dzisiaj.
Odstawiłam kubek i uniosłam firankę, za którą wirowały pojedyncze płatki śniegu. Dalej, za podwórkiem, szara plama jeziora tonęła we mgle. Musiałam się ubrać i wyjść po drewno, jednak wiatr wcale do tego nie zachęcał. Szopa z drewnianymi szczapami była za domem, niedaleko, ale przy tej temperaturze nie myślałam nawet o wyjściu na zewnątrz. Niestety byłam pod ścianą. Mogło ochłodzić się jeszcze bardziej, a nie chciałam, żeby zabrakło opału. Węgiel miałam złożony w piwnicy, pod schodami. Brakowało tylko drewna…
— Śnieg pada! — zawołała z pokoju obok matka.
— Widzę! — odkrzyknęłam i zapatrzyłam się na wirujące płatki.
— W domu jest zimno!
— To weź koc! — odparłam gniewnie, ponownie unosząc kubek. Upiłam łyk gorącego napoju i oparzyłam się w język. Herbata była pyszna, taka, jaką lubiłam, czyli mocna i gorzka.
Dźwięk telefonu tak mnie zaskoczył, że podskoczyłam w miejscu. Odstawiłam naczynie z powrotem na blat i przeszłam na korytarz. To był telefon do rozmów specjalnych. Ponieważ mieszkałam nad jeziorem i z pracą było kiepsko, wymyśliłam, że w okresie letnim będziemy przyjmować gości. Dom był duży. Na parterze miał cztery pokoje, dużą łazienkę i kuchnię, a na piętrze pięć pokoi i łazienkę.
Telefon dzwonił natarczywie, choć odzywał się głównie latem. Był stary, podłączony do gniazdka, stał na małym biureczku, tuż obok kalendarza. Podniosłam słuchawkę, zerkając na swoje odbicie w lustrze zawieszonym na ścianie.
— Pokoje gościnne Jagody — powiedziałam odruchowo i chociaż to nie był sezon na gości, miałam cichą nadzieję, że ktoś po drugiej stronie zechce w okresie zimowym wspomóc mnie finansowo.
— Dzień dobry. Znalazłem ten numer w Internecie. Jako jedyni przyjmują państwo gości cały rok.
— Tak, przyjmujemy gości. Co prawda zimą jest tu mało przyjemnie, ale za to pięknie — zapewniłam, by mężczyzna się nie rozmyślił.
— Czy pani dom jest położony daleko od jeziora? — zapytał.
To pytanie wydało się dziwne.
„W ogłoszeniu na pewno było napisane, że jest położony bardzo blisko jeziora, jednak do plaży jest kawałek drogi”.
— Dosłownie pięćdziesiąt metrów od brzegu. Mamy niewielki pomost, na którym można posiedzieć… — recytowałam z pamięci ofertę, którą zawsze reklamowałam swój dom gościnny. — To znaczy latem można posiedzieć — zakończyłam po krótkiej przerwie.
— Jestem zainteresowany całym okresem zimowym. Czy pani to nie przeszkadza?
— Oczywiście, że nie, ale… — zawahałam się — po co pan chce przyjeżdżać nad jezioro zimą?
„Przecież w małych Gosławicach nie ma nic godnego uwagi. Wprawdzie jest tu muzeum i stary kościół, ale jezioro jest atrakcją letnią. Zimą wszystko tutaj zapada w hibernację”.
— Jestem pisarzem. Chcę w spokoju popisać, a widok na jezioro będzie dla mnie miłym akcentem — powiedział.
W tym momencie miałam ochotę pacnąć się w czoło.
— Mamy pokój z widokiem na jezioro. Mogę do niego wstawić biurko, jeśli pan sobie życzy.
— Tak będzie idealnie. Czy w cenę pokoju jest wliczony posiłek?
— Nie, ale może pan wybrać: albo korzysta pan z kuchni sam, albo ja gotuję dla wszystkich — odparłam, bawiąc się kablem telefonu.
— Dla wszystkich? To znaczy, że są inni goście?
— Nie, nie, ale nie mieszkam sama. Mieszkam z mamą i babcią. — Mówiąc to, przestraszyłam się, że mężczyzna zrezygnuje z gościny.
— Bardzo mnie to cieszy. To, że nie ma innych gości. Chciałbym popracować w ciszy. I chciałbym tę opcję, w której pani gotuje.
— Dobrze, a więc wszystko ustalone. Kiedy pan zamierza przyjechać? — Mimowolnie otworzyłam kalendarz. Linijki były puste, ale i tak wzięłam do ręki długopis, czekając na decyzję.
— Jeśli to nie problem, to jutro.
— Tak wcześnie? — wyrwało mi się, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
— A to kłopot? — Zawahał się.
— Nie — zapewniłam. — Akurat zdążę wszystko przygotować. Poproszę pana imię, nazwisko oraz termin, w jakim zamierza pan u nas gościć.
— Robert Brychcy, od 7 stycznia do 28 lutego — odpowiedział.
Wszystko zanotowałam. Dopisałam: „+ posiłki” i zamknęłam kalendarz.
— O której mam się pana spodziewać?
— Z samego rana. Czy to wszystko?
— Tak, dziękuję.
— A więc do zobaczenia.
Przez chwilę jeszcze stałam z słuchawką w dłoni. Sygnał przerwanego połączenia dźwięczał mi w uchu.
„Cieszę się, że w czasie takich mrozów nie będę w domu sama. Męskie wsparcie jest tutaj mile widziane”.
Powoli opuściłam rękę i spojrzałam na siebie w lustrze. Po moich wargach błąkał się delikatny uśmiech.
„Nie liczę na żaden romans, po prostu dobrze będzie mieć pod swoim dachem mężczyznę. Tym bardziej w czasie, kiedy zapowiadali silne spadki temperatury. Ale kto wie, może los właśnie się do mnie uśmiechnął?”
Posłałam sobie buziaka.
— Kto dzwonił? — zapytała matka z dużego pokoju, czym przerwała moje miłe rozmyślania.
— Będziemy miały gościa.
— Na zimę? Po co?
— To jakiś pisarz. Przyjedzie podziwiać widoki i zostanie aż do końca lutego — odparłam zadowolona.
— No to masz dużo do zrobienia — skwitowała.
Nie lubiłam, kiedy matka była w takim nastroju. Robiła się marudna zawsze, gdy na dworze było poniżej minus pięciu stopni Celsjusza.
Zazwyczaj obserwowaliśmy wahania od plus pięciu do minus pięciu, a tym razem czekała nas zima stulecia — przynajmniej tak ostrzegali w telewizji. Temperatury miały spaść dobrze poniżej trzydziestu.
Mama na taką kolej rzeczy zwykle mawiała: „Zimno zawsze jakie licho niesie”, lecz nigdy nie wierzyłam w stare zabobony. Sąsiedzi opowiadali stare historie o upiorach zza jeziora, ale nigdy w tego typu opowieści nie wierzyłam.
„Ot bajki opowiadane w zimowe wieczory” — myślałam sobie.
Mimo to martwiłam się o piec i wytrzymałość okien. Czasami przy pracach koło domu pomagał mi sąsiad, pan Stefan Gąsior, ale wiedziałam, że przy takim mrozie nawet do mnie nie zajrzy. Dlatego wiadomość o jutrzejszym przyjeździe pana Roberta bardzo mnie podbudowała.
— Zaraz będzie pogoda — mruknęła matka.
Podeszłam do babci i poprawiłam szydełkową chustę na jej ramionach. Chwilowo na mnie zerknęła, po czym swój wzrok utkwiła w oknie, na siedzącej na gałęzi winorośli sikorce. Ptaszek był skulony i jakiś taki zagubiony w tym zimnie.
— Babciu, może zrobię herbatę? — zapytałam, pocierając ręce staruszki, jakbym chciała ją ogrzać.
— Okna zamknij. Mróz idzie.
— Zamknęłam — poinformowałam i odwróciłam się do matki. — A tobie, mamo, zrobić herbatę?
— Nie trzeba. Sama mogę sobie zrobić. Nie traktuj mnie jak niedołężną.
— Pójdę uszykować pokój. — Westchnęłam i ruszyłam do drzwi.
— Poczekaj na pogodę — zasugerowała, pogłaśniając telewizor.
Niechętnie przysiadłam na skraju fotela i zapatrzyłam się w ekran. Piękna pani pogodynka, Sylwia jakaś tam, z uśmiechem pokazywała mapę pogody. Zapowiadała w najbliższych dniach spadek do minus piętnastu i silny wiatr. Wyż syberyjski nazywany „bestią ze wschodu” zbliżał się do nas nieubłagalnie i groził kolejnym ochłodzeniem.
„Wyjątkowo niskie temperatury, porywisty wiatr i częste opady śniegu…” — powtórzyłam w myślach i wzdrygnęłam się.
Usłyszałam, co chciałam, więc wyszłam z pokoju, spoglądając jeszcze na babcię. Kobiecinka kiwała się w przód i w tył, patrząc za okno. Sikorka gdzieś uleciała, a wzrok babci skupiał się na szarych i ciężkich od śniegu chmurach.
„Martwię się. Nie jestem pewna, czy tej zimy piec wytrzyma. Jest już naprawdę stary, kupiony jeszcze przez mojego dziadka w latach siedemdziesiątych. Dzielnie grzał nas przez ten cały czas, lecz w tym roku ma być o wiele chłodniej. Na szczęście dałam namówić się sąsiadowi i latem wymieniłam wszystkie grzejniki na nowe. Do wymiany został tylko piec i okna, ale odłożyłam to na przyszły rok. Gdybym tylko wiedziała, że ta zima będzie najgorsza, wymieniłabym wszystko od razu. Tak właśnie kończy się oszczędzanie na siłę. No trudno, teraz już nie ma co się nad tym rozczulać. Trzeba mieć nadzieję, że ogrzewanie da radę”.
Zeszłam do piwnicy, zajrzałam do pieca i dorzuciłam parę szufelek węgla. Potem przeszłam do rupieciarni w poszukiwaniu starego biurka, którego nie używałam od dawna. Miałam inne, nowe, które stało w sypialni, ale moja natura zbieracza nie pozwalała mi wyrzucić tego antyku. Stąd ten pokój w piwnicy pełen mebli i wspomnień.
Biurko było strasznie zakurzone, stało w kącie zawalone kartonami.
„Nie tak to sobie wyobrażałam. Wydawało mi się, że przyjdę i je bez trudu wyciągnę, jednak będę musiała poprosić o pomoc matkę”.
Przerzuciłam kilka pudeł, odsłaniając dojście do biurka, ale bez pomocy nie mogłam go wydostać. Zdjęłam nawet wszystkie niepotrzebne rzeczy i nadal za nic nie mogłam ruszyć go z miejsca.
„Cóż, właśnie w takich momentach człowiek wręcz marzy o męskim wsparciu”.
Pokręciłam głową i wyszłam z piwnicy. Obiecałam sobie, że zajmę się tym później.
Nienawidziłam ubierania się „na cebulę”, ale wyjście na dwór było nie lada wyzwaniem. Nawet ubrana w najcieplejsze rzeczy odniosłam wrażenie, że czegokolwiek bym na siebie nie założyła i tak byłoby to za mało. Nie spodziewałam się takiego chłodu. Od razu zmarzł mi nos i zaczęły łzawić oczy, a silne podmuchy wiatru zaburzały swobodny oddech. Szłam w stronę szopy, opierając się jego mocnym porywom.
Podstawiłam taczkę i zaczęłam przerzucać szczapy drewna. Zawiozłam pierwszą partię pod dom, uchyliłam specjalne okienko do zrzutu węgla i przechyliłam jednokołowy wózek. Zamierzałam przywieźć jeszcze co najmniej trzy partie. Później planowałam przynieść dębiny do kozy, bo przy silnych mrozach dodatkowo dogrzewałam pokój małym piecem. Pracowałam w ciszy i skupieniu. Niewiele wystarczyło, żebym zalała się potem, ale nie miałam odwagi odwinąć szala z szyi.
Myślałam o tym, co jeszcze muszę zrobić, gdy dotarł do mnie ledwie słyszalny krzyk. Huk wiatru nie pozwalał mi na jego dokładne zidentyfikowanie.
— Jagoda!
Wyprostowałam plecy i zaczęłam nasłuchiwać. Nie byłam przekonana, czy na pewno dobrze słyszałam. Świszczące podmuchy sprawiały czasem dziwne wrażenie wrzasków z oddali.
— Jagoda!
Tym razem zrozumiałam. Wyszłam z szopy i zerknęłam na dom. Matka stała na tarasie i machała na mnie ręką.
„Coś musiało się stać” — pomyślałam.
Rzuciłam szczapy do taczki i pobiegłam do domu. Matka już czekała na mnie w przedsionku.
— Co się stało?
Nie musiała odpowiadać. Z dużego pokoju dobiegały mnie stęki i nawoływania staruszki.
— To babcia… Nie wiem, co jej się stało. Siedziałyśmy przed telewizorem, a ona nagle zaczęła zawodzić.
Minęłam matkę w korytarzu i wbiegłam do pokoju. Babcia siedziała w tym samym fotelu, w którym zastałam ją wcześniej. Chusta spadła jej z ramion, a drżąca ręka pokazywała chmury za oknem.
— Przyjdą… Tym razem przyjdą… — mamrotała.
Uklękłam przed nią i złapałam jej dłoń.
— Babciu, wszystko dobrze. Nikt nie przyjdzie — zapewniłam.
Kobieta wyrwała dłoń z siłą, o którą jej nie podejrzewałam. Wskazała palcem na mgłę.
— Już nadchodzą.
Byłam bezradna. Z babcią nie było kontaktu. Zawodziła bezsensownie raz po raz, a ja bałam się, że moment, o którym myślałam już od dawna, właśnie nadszedł.
„Demencja. Babcia już wcześniej miała zaniki pamięci. Czasami mówiła do siebie, ale i tak dość długo zachowywała jasny umysł. Teraz jest inaczej”.
Starsza kobieta była pobudzona i jednocześnie przerażona. Krajało mi się serce.
— Co robimy? — zapytałam z pustką w głowie.
— Musimy przeczekać atak. Zmęczy się — poinstruowała matka, stając przy fotelu babci.
— Zadzwonię do lekarza.
— Jagódko, oni przyjdą.
Babcia chwyciła moją dłoń i pociągnęła do siebie tak, że wbrew woli musiałam uklęknąć. Jej tęczówki były zupełnie rozmyte, a niebieski kolor zdążył z biegiem lat wyblaknąć. Oczy miała szeroko otwarte, a zmarszczka na czole uwydatniła się jak jeszcze nigdy. Nie wiedziałam, co wywołało atak, ale potwornie się o nią bałam.
— Oni nadchodzą… — szepnęła i opadła w fotelu.
Razem z mamą przeniosłyśmy kobietę do łóżka. Chwilę później zapadła w niespokojną drzemkę. Otuliłam ją kołdrą i zostawiłam otwarte drzwi do pokoju.
Mama w tym czasie zaparzyła melisę i obiecała, że da babci herbatę, jak tylko się przebudzi.
Stałam w drzwiach i obserwowałam, jak wąskie usta staruszki mamroczą coś w geście ostrzeżenia.
Podeszłam do okna w kuchni i popatrzyłam na jezioro — brzeg zaczynał zamarzać.
„Jak tak dalej pójdzie, to lód pokryje cały zbiornik. Nie przypominam sobie takiej zimy, aby zamarzło jezioro”.
Patrząc na delikatną mgłę sunącą po powierzchni wody, poczułam zaniepokojenie. Wdzierało się we mnie całą swoją mocą i paraliżowało od środka. Pierwszy raz w życiu odczuwałam tak silny lęk. Znałam plotki, jakie krążyły po Gosławicach i wiedziałam, co ludzie szepczą. Mówiono, że wraz z zimą z drugiej strony jeziora nadejdą zbłąkane dusze. Takie zabobony były dla mnie abstrakcją, ale teraz nabierałam co do tego wątpliwości. Miałam dziwne przeczucie, że razem z gwałtownym spadkiem temperatury pojawi się coś, czego jeszcze nie znałam.Rozdział II
Noc, zgodnie z zapowiedziami, była wietrzna i mroźna. Śnieg prószył słabo. Długo nie mogłam zasnąć wsłuchana w lament zawieruchy na zewnątrz. W ciemnościach dało się odnieść wrażenie, że wiatr do mnie mówi. Wołał mnie, błagając, bym do niego wyszła. Leżałam w łóżku zapatrzona w ciemny sufit i nie mogłam pozbyć się obaw, które tego popołudnia zasiała we mnie babcia.
Po ataku, którego doznała staruszka matka milczała jak zaklęta. Umykała spojrzeniem i nie mieszała się do rozmowy nawet wtedy, gdy dzwoniłam do lekarza.
Po telefonie pojechałam do Konina, najbliższego miasta. Babcia potrzebowała leków uspokajających, a ja musiałam się wyciszyć. Zawitałam więc do apteki i przy okazji zrobiłam najpotrzebniejsze zakupy w sklepie obok.
Jednak to miało miejsce poprzedniego dnia, a teraz smartfon wskazywał drugą szesnaście. Nie było sensu zasypiać, za czternaście minut i tak miałam wstać dołożyć do pieca. Wreszcie odrzuciłam kołdrę, a chłodne powietrze momentalnie oplotło moją skórę. Pozbawiona ciepłego okrycia nabrałam gęsiej skórki. W pośpiechu ubrałam grube skarpety, które zostawiłam wieczorem koło łóżka, a na ramiona zarzuciłam ciepły kardigan.
Okno pokoju wychodziło na jezioro. Teraz widziałam tylko ciemność, lecz wiatr pozostawiał mojej wyobraźni spore pole do popisu. Zawodził tak żałośnie, że aż mogłam usłyszeć jego cierpienie. Pokręciłam głową. Wspominałam legendę o zbłąkanych duszach i upiorach krążących wokół Jeziora Gosławskiego. Według opowieści duchy te błagają o pomoc, jednak nie można okazać im łaski. Nie przywiązywałam nigdy wagi do tych historii i nie zastanawiałam się, dlaczego tak jest. Uważałam je za plotki, słowa rzucane na wiatr
Myślałam sobie: „Nigdy żadnego ducha nie spotkałam, a mieszkańcy Gosławic lubią stare opowiastki z dreszczykiem, wyssane z palca”.
Piec pracował z pełną mocą.
„Nie wiem, jak sobie poradzi, jeśli temperatura jeszcze spadnie, przecież nie będzie w stanie utrzymać ciepła przez całą noc…”
Odrzuciłam tę myśl, bo stwierdziłam, że może niepotrzebnie martwię się na zapas. Dorzuciłam drewna i parę szufelek węgla ze świadomością, że będę musiała wstać koło szóstej, by znowu dołożyć.
„To będzie ciężka zima”.
Delikatny pisk z zewnątrz uniósł mi włoski na karku. Spojrzałam w okienko piwniczne, gdzie na zewnątrz wiatr targał cisem rosnącym tuż obok domu. Jego wiotkie gałązki biły z zapamiętaniem w szybę i wcale nie odczułam ulgi na ich widok. Z sercem w gardle wyszłam z piwnicy, zamknęłam za sobą drzwi i weszłam do ciemnej łazienki. Nie zapalałam światła, sierp księżyca wychylił się zza chmur i dawał go wystarczająco dużo. Zanim zdążyłam odwrócić wzrok, chmury na nowo zakryły ostatnie srebrne promienie. Umyłam dłonie w ciemnościach i ruszyłam do pokoju.
Z sypialni babci dobiegło mnie ciche łkanie. Odruchowo zatrzymałam się w połowie korytarza, nasłuchując. Mała lampka umieszczona przy łóżku w pokoju babci pozwoliła mi zobaczyć starszą kobietę, która stała przy oknie. W ciepłej, długiej koszuli nocnej wyglądała jak duch. Podeszłam do niej najostrożniej, jak mogłam. Położyłam dłonie na jej wątłych ramionach i wyszeptałam:
— Babciu, trzeba się położyć.
Kobieta nie zareagowała. Wpatrywała się w okno, za którym podwórko tonęło w ciemnościach. Tylko winorośl na tarasie niespokojnie tańczyła w podmuchach wiatru. Powiodłam wzrokiem tam, gdzie babcia, ale ciemność była enigmatyczna. Gęste chmury zasłaniały światło gwiazd.
— Babciu? — spytałam, ciągnąc ją za dłonie, by kobieta puściła parapet.
Jej chude, białe palce ściskały nieustępliwie drewnianą deskę. Nie wiedziałam, skąd w tak drobnym, wątłym ciele tyle siły, lecz za nic nie mogłam oderwać jej rąk.
— Babciu, trzeba się położyć. Zimno jest — tłumaczyłam cierpliwie, ale moje słowa jakby do niej nie docierały. — Babciu…
Starowinka drgnęła i popatrzyła na mnie. Jej oczy były szeroko otwarte, a usta lekko rozchylone z widocznym jednym zębem. Pożółkły kieł wyglądał komicznie, ale mnie nie było do śmiechu.
— Jagoda?
— Ojej, już się bałam… — powiedziałam z ulgą. — Chodź, babciu, dam ci tabletkę na sen i położysz się..
Bez słowa pozwoliła mi się zaprowadzić do łóżka. Miała lodowate palce, a całe jej ciało było nienaturalnie wychłodzone.
Przeszłam prędko do kuchni, podgrzałam wodę i podałam babci tabletkę. Potem uszykowałam ciepły termofor i włożyłam jej pod kołdrę. Opatuliłam ją szczelnie, nakrywając jeszcze kocem i powoli zaczęłam odsuwać się do drzwi.
— Jagódko…
Zatrzymałam się w drzwiach i spojrzałam na babcię.
— Oni przyjdą. Nie wpuszczaj ich — poprosiła cicho.
Czekałam na kolejne słowa, ale staruszka już chyba zapadła w sen. Jej oddech bardzo szybko się wyrównał.
Martwiły mnie babcine omamy, szczególnie przy tak sędziwym wieku. Miała już dziewięćdziesiąt pięć lat i wiedziałam, że koniec kiedyś musi nadejść. Mimo to nie byłam jeszcze gotowa na pożegnanie. Lubiłam o nią dbać. Była tak kochaną i mało wymagającą osobą, że nie miałam z nią dużo pracy. Tylko podczas zimy robiła się niespokojna. Zazwyczaj pytała, jaka jest temperatura, a później z ulgą siadała w swoim ulubionym fotelu. Tym razem jednak coś było nie tak…
Przez chwilę przyszło mi do głowy, żeby zapytać babci, kogo ma na myśli i co to za „oni” mają przyjść, ale podejrzewałam, że to tylko majaki jej starzejącego się umysłu. W innym wypadku mogłyby to być te same plotki, które od dawien dawna krążyły po Gosławicach.
Zanim wróciłam do swojego pokoju, weszłam jeszcze do kuchni i poświeciłam latarką na termometr. Tak jak myślałam — wskazywał minus szesnaście stopni Celsjusza.
„Może ten gość wcale nie był najlepszym pomysłem? Zawsze mogę mu zaproponować salon, tam jest koza i można w niej palić. Cały dół wtedy będzie przyjemnie ogrzany. Zobaczymy, coś się wymyśli”.
Wróciłam do łóżka zmarznięta. Długo leżałam, nie śpiąc. Cichy szum w grzejnikach mnie uspokajał, a z pokoju obok dobiegało głośne chrapanie mamy. Cały dom spał. Tylko na dworze, niczym potępiona dusza, wył wiatr.
Budzik o szóstej rano był bezlitosny. Wyrwał mnie z tak głębokiego snu, że miałam ochotę cisnąć telefonem przez pokój. Wystawiłam rękę spod kołdry i wyłączyłam natrętny dzwonek. Z powrotem opatuliłam się kołdrą i powstrzymywałam się, by nie zamknąć powiek. Dopiero gdy zaczęły opadać na dobre, stwierdziłam, że nie ma co igrać ze snem i jednym zdecydowanym ruchem odrzuciłam nakrycie.
W domu było bardzo zimno, wręcz lodowato.
„Nic nowego…” — pomyślałam wstając. „Niby w nocy dokładałam do pieca, ale jak widać za mało”.
Ubrałam się szybko i zbiegłam do piwnicy. Tak jak podejrzewałam, w piecu wszystko się wypaliło. Oczyszczenie go i ponowne nałożenie opału zajęło mi dłuższą chwilę. Postanowiłam nikogo nie budzić i poczekać, aż temperatura wzrośnie do takiej, przy której można normalnie funkcjonować.
Zajrzałam do babci. Spała z otwartymi ustami, cicho pochrapując. Mama za to musiała wstać wcześniej, bo z jej pokoju zaczęły już dobiegać hałasy.
Zeszłam do salonu, napaliłam w kozie, której przyjemne ciepło szybko rozeszło się po parterze, i przeszłam do kuchni, żeby przyszykować dla naszej trójki śniadanie. Właśnie zalewałam czajnik wodą, kiedy usłyszałam pukanie w szybę. Tak mnie zaskoczyło, że prawie wypuściłam urządzenie z dłoni. Spojrzałam w okno i zobaczyłam na schodach mężczyznę. Stał tuż przede mną, zaglądając nachalnie do wnętrza domu. Odstawiłam czajnik i pobiegłam otworzyć.
W przedsionku było tak chłodno, że od razu poczułam dreszcze. Odruchowo złapałam grzejnik, ale ten był lodowaty. Przekręciłam termostat i ku mojemu zdziwieniu nic się nie wydarzyło. Obawiałam się, że kaloryfer się zapowietrzył, tym bardziej, że bez pomocy sąsiada nie potrafiłam tego naprawić.
„Pewnie zapomniałam go odkręcić, a że bywałam tu tylko ubrana na cebulkę, nawet nie pomyślałam, że dociera tu o wiele mniej ciepła”.
Mężczyzna na schodach był wysoki. Stał w czapce opadającej na oczy i z szalikiem, który zasłaniał twarz. Gruba kurtka była długa prawie do kolan. Na nogach miał wojskowe buty, a o jego prawą stopę opierał się worek.
Uniosłam głowę, żeby przyjrzeć się jego ukrytym między czapką a szalikiem oczom.
— Tak?
— Dzień dobry — powiedział stłumionym przez warstwy odzieży głosem. — Nazywam się Robert Brychcy.
— Ach tak, dzień dobry. Proszę wejść. Niech mi pan wybaczy, nie słyszałam samochodu.
— Nie przyjechałem samochodem, tylko autobusem — wyjaśnił.
— To musiał pan zmarznąć. Droga wokół jeziora jest piękna, ale strasznie tam wieje. Woli pan zdjąć kurtkę tutaj czy w pokoju? Niestety w domu nie jest zbyt ciepło. Dopiero napaliłam, bo w piecu przez noc wygasło i zanim się nagrzeje, trochę trzeba będzie poczekać.
— Spokojnie, od trzech lat morsuję. Nie przeszkadza mi zimno. Nawet wolę, jak jest chłodniej.
Pan Robert zdjął czapkę i zaczął rozwijać obszerny szalik. Spod warstw materiału wyjrzały jasne, modre oczy oraz blond włosy, które miały refleksy jaśniejsze od letniego słońca. Trzydniowy rudawy zarost dodawał mu uroku niegrzecznego chłopca. Długie rzęsy były tak jasne, że sprawiały wrażenie niewidocznych. Na lewym policzku nosił znamię w formie zgrubiałego elementu chropowatej skóry. Mogło być ono skutkiem oparzenia, ale nie miałam co do tego pewności.
— Przepraszam, coś nie tak? — spytał.
Zaśmiałam się z siebie i pokręciłam głową.
— Zimą rzadko miewamy gości. Cieszę się, że pan przyjechał — odparłam skrępowana tym, że przyłapał mnie na gapieniu się na niego.
Otworzyłam drzwi od korytarza i zaprosiłam gościa do środka.
Mój wzrok wędrował ciągle w kierunku przystojnego mężczyzny. Jego szerokie dłonie właśnie rozpinały kurtkę i przez chwilę nie wiedziałam, gdzie skierować swoje spojrzenie. Jego bliskość sprawiała mi przyjemność. Choć marzyłam, żeby poznać go bliżej, wstydziłam się swoich myśli. Pojawiały się nagle i nie mogłam skupić się na niczym innym niż mój gość. Rzadko przyjmowaliśmy samotnych mężczyzn, a jeśli nawet — żaden nie przykuł mojej uwagi jak pan Robert. Musiałam przyznać, że wpadł mi w oko.
Zmieszana przeszłam do kuchni i zobaczyłam, że przy lodówce krząta się mama.
— Zaprowadzę pana do pokoju. Nie zdążyłam wnieść biurka, ani ubrać pościeli. Moja babcia źle się wczoraj poczuła i miałam nieplanowaną wycieczkę do Konina — tłumaczyłam, wspinając się po schodach.
— Proszę sobie nie robić kłopotu. Jestem dużym chłopcem i mogę to wszystko zrobić sam. Proszę mi tylko pokazać, gdzie jest to biurko.
— Ach, jest w piwnicy, ale już zrobiłam do niego dojście. Możemy je wyciągnąć zaraz po śniadaniu. Jadł już pan? Może usiądzie pan z nami do stołu?
— Może zacznijmy od początku — powiedział i wysunął rękę przed siebie. — Nie jestem żaden „pan”, tylko Robert.
Spojrzałam na jego dłoń i podałam mu swoją. Miał szorstką, pełną stawardniałych odcisków skórę. Przez ten krótki moment, kiedy wymienialiśmy uścisk, czułam przyjemne wibracje.
— Jagoda — wydukałam z uśmiechem. — Tutaj jest twój pokój.
Otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Kiedyś to pomieszczenie należało do mnie. Okno wychodziło na niewielki balkon z widokiem na jezioro, kanapa narożna stała pod ścianą obok drzwi, a komoda i szafa po drugiej stronie. Na podłodze nie było dywanu, w ten sposób prościej było utrzymać czystość.
— Piękny pokój — uznał, podchodząc do okna. Wyjrzał na jezioro i zamyślił się. — Niedługo zamarznie.
— Pewnie tak. Mróz ma trzymać do końca miesiąca. Nie pamiętam, by kiedykolwiek za moich czasów jezioro zamarzło. Bywało zimno, ale nie tak jak teraz. Zapowiadają w telewizji zimę stulecia, a ja mam stary piec. Więc jeśli będzie panu zimno, mogę zmienić pokój…
Robert uniósł dłoń, powstrzymując mój słowotok.
— Po pierwsze Robert, po drugie tutaj jest idealnie. Po trzecie, jeżeli będziesz potrzebowała pomocy przy piecu albo z opałem, mów, chętnie pomogę. Nie jestem mieszczuchem, który pozwoli kobiecie samej zapieprzać w taką zimę — zapewnił, unosząc kąciki ust do góry.
Przepadłam w jego uśmiechu. Te słowa i tembr głosu całkowicie mnie uwiodły. Wiedziałam już, że będzie mi trudno zachować pełen profesjonalizm w towarzystwie Roberta.
— Jeśli jesteś głodny, zapraszam do stołu. Zaraz będzie śniadanie. Po takim spacerze nad jeziorem przyda ci się herbata na rozgrzanie. — Odwzajemniłam uśmiech i ruszyłam do drzwi.
— Jagódko?
Serce mi zamarło.
„Już dawno żaden mężczyzna tak do mnie nie mówił”.
Odwróciłam się powoli, pewna, że zaraz padnę mu w ramiona, ale dzięki Bogu zachowałam powagę. Stojąc przy drzwiach, udało mi się zdystansować na odległość niezbędną do opanowania swoich odruchów.
— Dziękuję — rzucił.
Skinęłam głową w odpowiedzi i wyszłam, zamykając za sobą drzwi, a na korytarzu oparłam się o ścianę. Potrzebowałam kilku głębokich oddechów, by dojść do siebie.
„Głupia! To nie jest i nie będzie żaden romans. Twoje serce jest tak spragnione drugiej połowy, że gotowa jesteś paść w jego objęcia. To gość, nie kawaler do wzięcia. Nie wiesz nawet, czy ma rodzinę. A może w domu czeka na niego żona?”_ _— zbeształam się w myślach.
„Ciężko mi przyjąć do wiadomości fakt, że ten mężczyzna jest dla mnie zakazanym owocem. Szkoda, bo to kusi jeszcze bardziej…”
W kuchni matka już zalewała herbatę.
— Nie spieszyłaś się.
— Musiałam pokazać gościowi pokój — wyjaśniłam, sięgając po talerzyki.
— Przystojny ten twój gość.
— Nie zauważyłam.
Musiałam zbić ją z tropu. Jej domysły były niepotrzebne.
— Oho, nie zauważyłaś… Już to widzę… — Zaśmiała się rubasznie.
Nagle zaskoczył nas męski głos. Prawie wypuściłam z rąk talerze.
— Przepraszam, przeszkadzam?
Poczułam, że palą mnie policzki.
„Ile słyszał?”
— Zapraszamy do stołu — powiedziała mama.
— Pójdę po babcię — stwierdziłam, unikając spojrzenia Roberta.
Zanim wyszłam, usłyszałam szept matki:
— Tchórz!
Babcia zdążyła wstać i o dziwo nawet się ubrać. Szukała właśnie pod łóżkiem kapci, gdy zawitałam w jej sypialni.
— Dzień dobry babciu. Jak się spało?
— Jagódko, kochanie, nie mogę znaleźć kapcia — poskarżyła się, siadając zdyszana na łóżku.
Popatrzyłam w jej jasne oczy. Dzisiaj były przytomne i wypełnione spokojem.
„Może wczorajszy kryzys minął?”
Schyliłam się pod łóżko, znalazłam zgubę i pomogłam babci założyć jej stare bambosze. Jak co rano, zmierzyłam kobiecie ciśnienie i cukier. Wszystko skrupulatnie zapisałam i uszykowałam leki, które powinna wziąć po śniadaniu. Kiedy skończyłam, spojrzałam na staruszkę z uśmiechem.
— Gotowa?
— Jagódko — szepnęła na odchodne.
Zatrzymałam się w korytarzu, myśląc już o ponownym spotkaniu z Robertem.
— Oni przyjdą.
Jej głos był pełen przerażenia.
Pokręciłam przecząco głową.
— Nie, babciu, nikt nie przyjdzie. Chodź na śniadanie. Mamy gościa — zakończyłam z nadzieją, że ze względu na gościa babcia przestanie psocić.
„Zupełnie jak małe dziecko”.
Starowinka zatrzymała się w drzwiach kuchni i popatrzyła na przyjezdnego sceptycznie, prawie ze strachem. Potem weszła i przycupnęła na swoim miejscu bez słowa. Zapatrzona w blat milczała jak zaklęta.
„Dziwne, bo jeszcze latem zagadywała naszych gości. Zawsze była ciekawa, skąd są i czym się zajmują, a teraz tylko złowrogo spogląda”.
Nie wiedziałam, co z tym zrobić, więc postanowiłam udawać, że jej zachowanie było całkowicie naturalne.Rozdział III
Śniadanie mijało nam w przyjemnej atmosferze. Babcia skubała kanapkę, nie unosząc wzroku znad talerza. Z kolei mama starała się ukryć zdenerwowanie swoją paplaniną. Nie miałam okazji wtrącić słowa, bo zawłaszczyła sobie całą rozmowę z naszym gościem.
Babcia w pewnym momencie wysunęła rękę i chwyciła Roberta za dłoń.
— Jesteś ciepły — stwierdziła z wyraźną ulgą w głosie.
Zaskoczona popatrzyłam na Roberta.
— Babciu, co miałaś na myśli?
— Oni są zimni. Przyjdą… — powiedziała, ściszając głos do konspiracyjnego szeptu.
— Kto ma przyjść? — zainteresował się Robert.
— Oni. Przychodzą w ciężką zimę.
— Może dość tych opowieści? Mama ostatnio nie domaga… — wytłumaczyła szybko matka i tym akcentem ucięła rozmowę.
Nastała niezręczna cisza. Babcia kiwała się na krześle, a Robert świdrował wzrokiem moją rodzicielkę.
— Pani wie, o czym mówi babcia? — wtrącił, swobodnie sięgając po dżem.
Mama poprawiła się na krześle. Dało się odczuć, że czuje się niekomfortowo pod bystrym spojrzeniem gościa. Zasznurowała usta, a wzrokiem uciekła za okno. Patrzyła na jezioro, na kłęby mgły, które wiły się nad wodą.
— Nie mam pojęcia, co chciała powiedzieć.
Czułam, że kłamie. Przeskakiwałam wzrokiem pomiędzy nią a Robertem.
Tylko babcia, nieświadoma sytuacji, wciąż kiwała się w towarzystwie spadających z niedojedzonej kanapki okruszków.
Odchrząknęłam, by przerwać ten niezręczny moment.
— U nas już dawno nie było takiej zimy. Zazwyczaj jest cieplej. Najgorszy mróz to minus dziesięć stopni. A pan gdzie mieszka?
— Na Mazurach — odpowiedział nadal wpatrzony w moją mamę. Po chwili odetchnął i przerzucił wzrok na mnie. — No to mieliście szczęście, że takie zimy was omijały.
Nie zdawałam sobie sprawy, że do tej pory wstrzymywałam dech, jak gdybym bała się konfliktu między gościem a mamą. Nie wiedziałam zresztą, co ją ugryzło. Kłamała, to było widać jak na dłoni. Te jej niedomówienia działały mi na nerwy.
— Nikt z nas nie lubi okresu zimowego. Wszystkie stajemy się wtedy bardzo drażliwe, ale w tym roku nawet babcia nie jest sobą — powiedziałam, próbując wyjaśnić zaistniałą sytuację, na ile sama to wszystko rozumiałam.
— Na Mazurach zimy są surowe. Temperatury niskie, a śnieg i deszcz nas nie rozpieszczają. Kiedy ostatnio była taka zima jak teraz?
Robert zadał pytanie od niechcenia, ale odniosłam wrażenie, że temat bardzo go ciekawi.
— Skąd takie zainteresowanie zimą w naszym rejonie? — pociągnęłam wątek.
— Przyda mi się to do książki.
„Kamień spadł mi z serca. Już miałam mu zarzucać niecny plan wydobycia od babci informacji, które były jej wymyśloną historią, a tu proszę. Miłe zaskoczenie”.
— Niech no pomyślę… — odparłam, poszukując w myślach obrazu zimy, która szczególnie zapadła mi w pamięć. Skakałam pomiędzy wspomnieniami radosnych zabaw na śnieżnych górkach i tafli lodowiska, kiedy przed oczyma pojawiło się zamarznięte jezioro. — Pamiętam taką jedną zimę… — przypominałam sobie powoli. — Nudziłam się w domu. Babcia szykowała obiad, a dziadek rąbał drewno. Rodzice byli w pracy…
— Jagódko, ciiii… — Mama próbowała mi przerwać.
Jednak ja byłam jak w transie.
— Ubrałam się i wyszłam z domu. Nie wolno mi było bawić się nad brzegiem jeziora, ale chciałam popatrzeć na ptaki. Nie wiedziałam, że było za zimno dla kaczek i łabędzi. — Zamilkłam na chwilę, zagłębiając się we wspomnieniu.
Robert położył swoją dłoń na mojej i uścisnął mi palce. To dodało mi odwagi.
— Pamiętam, że wszędzie było biało, a ja przedzierałam się przez zaśnieżone podwórze aż do kładki. Silny wiatr sypnął śniegiem w oczy, aż pociekły mi łzy. Wtedy zobaczyłam na jeziorze cień, który głucho zawodził. Płakał, tylko nie mogłam dostrzec szczegółów. — Znów umilkłam. Próbowałam uchwycić to wspomnienie, nadać mu ostrość, wydobyć z pamięci jakiś zalążek prawdy o tym, co widziałam. Nie miałam jednak pewności, czy to, co opowiadam, nie było tylko dziecięcą wyobraźnią.
— Jagódko, proszę, przestań — szepnęła mama.
Zobaczyłam w jej oczach strach tak silny i prawdziwy, że słowa zamarły mi na ustach.
— Co było dalej? — ponaglił mnie Robert, nadal ściskając moje palce.
Przeniosłam wzrok na jego rękę, która była znacznie większa od mojej. Jego dotyk szczelnie pokrywał moją drobną dłoń, przyjemnie ją grzejąc. Miałam ochotę spleść nasze palce, ale tego nie zrobiłam. Zawstydzona uwolniłam dłoń i sięgnęłam po kubek, żeby ukryć swoje zmieszanie. Dopiero po czasie spojrzałam w jego jasne oczy.
— Nie pamiętam… — oświadczyłam.
Jednak Robert doskonale wiedział, że mijam się z prawdą. Jego mina wskazywała na to, że od razu mnie przejrzał, a mimo to nie próbował ciągnąć za język. Pozwolił mi wziąć nerwowy łyk herbaty i nie drążył tematu.
W zasadzie niezbyt dobrze pamiętałam, co stało się później. Teraz, kiedy wspomnienie powróciło, nie byłam pewna, czy mówię serio, czy wszystko sobie zmyśliłam. W głowie coś mi jednak świtało, że ta historia ma dalszą część.
Babcia dalej się kołysała, a mama nerwowo spoglądała na jezioro. Korzystając z okazji, pozwoliłam swoim myślom płynąć swobodnie. Siedziałam tak i dumałam, angażując do pracy wszystkie komórki w mózgu. Nie musiałam długo czekać, żeby w głowie zaczęły pojawiać się kolejne obrazy. Wróciłam myślami do momentu, gdy stałam nad jeziorem.
„Postaci, które pokrywały zamarzniętą powierzchnię wody, chyba próbowały się do mnie zbliżyć. Wołały niezrozumiałe słowa, a ich głosy znikały wraz z kolejnymi porywami wiatru. Zanim zdążyłam im się przyjrzeć, dziadek porwał mnie na ręce i wrzasnął do ucha: „Biegnij do domu! Jagoda, słyszysz mnie? Biegnij do babci!” Po czym mocno pchnął mnie w kierunku domu. Biegłam więc przerażona, ile tchu w małych płucach, ale on został. Łzy spływały mi po policzkach, oddech palił gardło, a mróz szczypał skórę. Tyle pamiętam. Tamtego dnia dziadek umarł, a ja do dzisiaj nie wiem, dlaczego”.
— Po śniadaniu się przejdę.
Robert wyrwał mnie z zadumy, odstawiając kubek po herbacie na stół.
— Dziękuję za śniadanie i intrygującą opowieść. Idę złapać nieco pięknych widoków obiektywem.
— Mam nadzieję, że cię nie wystraszyłyśmy… Zazwyczaj jest u nas weselej. Tylko zimą robimy się ponure.
— Potrzeba znacznie więcej, żeby mnie przepędzić — zażartował, puszczając do mnie oko. — Liczę na więcej historii, bo uwielbiam ich słuchać.
— Jeszcze coś wymyślę, by cię zadowolić — rzuciłam i zbyt późno zdałam sobie sprawę z dwuznaczności moich słów. — To znaczy… Oczywiście chodziło mi o opowieści — wyjaśniłam nieporadnie.
— Zrozumiałem.
Mężczyzna wyszedł z kuchni, a ja obserwowałam, jak wchodzi po schodach. Spojrzałam z wyrzutem na matkę, dopiero kiedy zniknął mi z oczu. Kobieta wcale nie zwracała na mnie uwagi. Nadal wpatrywała się w jezioro, więc zwróciłam wzrok w tym samym kierunku. Brzeg jeziora znikał we mgle.
— Mamo?
Kobieta drgnęła i zerknęła na mnie z przestrachem.
— Wolałabym, żebyś nie opowiadała obcym o naszej rodzinie. — Miała wypisaną na twarzy złość. — Śmierć taty wcale nie jest dobrym tematem do rozmowy.
Zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, wyszła już z kuchni. Zostałam sama z babcią i wirującymi w głowie ciętymi ripostami.
„Szkoda, że nie mogłam żadnej wykorzystać”.
Otrzepałam babcię z okruszków i delikatnie potrząsnęłam jej ramieniem.
— Babciu, trzeba wziąć leki — poinformowałam.
Jednak babcia znów popadła w dziwny stan otępienia. Jakby te parę słów, które wymówiła przy śniadaniu, zupełnie ją wyczerpały.
Podałam jej leki i postanowiłam posadzić staruszkę w fotelu.
Właśnie sprzątałam po niefortunnym śniadaniu, gdy Robert zbiegł ze schodów. Zatrzymał się w wejściu i oparł o futrynę. Udałam, że go nie widzę, chociaż jego obecność odczuwałam każdym fragmentem ciała. Przez moment czułam na swoich plecach jego spojrzenie. Moje ruchy mimowolnie zrobiły się nerwowe, a ramiona odruchowo wyprostowały.
— Może przejdziesz się ze mną?
Zapragnęłam dotrzymać mu towarzystwa. Miałam się już zgodzić, lecz powstrzymało mnie ciche zawodzenie babci. Rozczarowanie prędko zastąpiło chęć wyjścia z Robertem. Odwróciłam się z delikatnym uśmiechem, nie dając po sobie poznać, co jest grane.
— Wybacz, ale teraz nie mogę. Dziękuję za zaproszenie, to miłe z twojej strony — odparłam, zaciskając w ręce szmatkę.
— To może po obiedzie?
Moje policzki napełniły się krwią, a serce podskoczyło do gardła.
„Chciałabym się zgodzić. Rzucić wszystko w diabły i w końcu trochę pożyć. Bo choć kocham babcię i matkę nad życie i opiekuję się nimi nie dla ich pieniędzy, ale z miłości, to moje życie zapewne wyglądałoby zupełnie inaczej, gdyby nie te dwie kobiety”.
Myśląc o tym, poczułam wewnętrzny dyskomfort. Mimo to starałam się nie żałować ani jednego dnia, który poświęciłam im kosztem samej siebie.
— Po obiedzie babcia zazwyczaj kładzie się na krótką drzemkę. Poproszę mamę, żeby jej doglądała, wtedy możemy się przejść — stwierdziłam po zastanowieniu, unosząc wargi w uśmiechu.
— A więc jesteśmy umówieni. Liczę na kolejną historię z dreszczykiem — rzucił, machając mi na pożegnanie.
„Hmm… historię z dreszczykiem. I co ja mam mu powiedzieć? Nie znam innych opowiastek, tylko to jedno wspomnienie nawiedzało mnie od czasu do czasu. Nigdy nie pytałam o to babci, a teraz? Teraz jest za późno. W obecnym stanie babcia już nie może mi powiedzieć nic, co wydarzyło się za mojego dzieciństwa. Żałuję, że wcześniej o tym nie pomyślałam. Została mi jeszcze matka, ale ona nie jest skora do rozmowy na te tematy. Tym bardziej ostatnio, kiedy zrobiła się jakaś lękliwa. Zimą zawsze bywała drażliwa, a dziś zupełnie nie umiałam jej rozpoznać. Może to dlatego, że z niską temperaturą do Gosławic nadchodzą tajemnice? Im większy mróz, tym ciaśniej zamyka się krąg niedomówień”.
więcej..