Tajemnica rezydencji Chimneys - ebook
Tajemnica rezydencji Chimneys - ebook
Rezydencja Chimneys ma wiele tajemnic... Można pomyśleć, że jest to Europa lat 20. w miniaturze: agenci wywiadu, inspektorzy Battle i Lemoine, żydowscy bankierzy, kanadyjscy awanturnicy i szantażowane angielskie damy. W gąszczu intryg padają dwa trupy. W Chimneys działają dwie grupy śledcze: policyjna i nieoficjalna - goście lorda Cartherhama. Kto zasiądzie na tronie Herzoslovakii? Czy odnajdą się pamiętniki i listy? Kto zabił dwóch tajemniczych osobników? Intryga na wielu poziomach dla wytrawnych czytelników kryminałów.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-245-9177-0 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Anthony Cade angażuje się do pracy
– Dżentelmen Joe?!
– Nie do wiary, toż to poczciwy Jimmy McGrath! Elitarna wycieczka biura podróży „Castle”, w której skład wchodziło siedem niewiast o zatroskanych twarzach oraz trzech spoconych mężczyzn, przyglądała się im z prawdziwym zainteresowaniem. Nie ulegało wątpliwości, że pan Cade spotkał starego przyjaciela. Wszyscy oni uwielbiali pana Cade’a, zachwycali się jego wysoką, szczupłą sylwetką, opaloną na brąz twarzą, wesołym sposobem bycia, lekkością, z jaką potrafił prowadzić rozmowę, co wprawiało turystów w doskonały nastrój. Ten jego przyjaciel to człowiek o powierzchowności dość dziwnej. Prawie tego samego wzrostu co pan Cade, ale krępy i zdecydowanie nie tak przystojny. Typ mężczyzny, który występuje w powieściach jako właściciel saloonu. Mimo wszystko interesujący. W końcu dlatego wyjeżdża się za granicę – żeby sobie obejrzeć te różne dziwne rzeczy, o których czyta się w książkach. Aż do dziś w Bulawayo strasznie się nudzili. Słońce prażyło niemiłosiernie, hotel nie miał wygód, nie warto było nigdzie się ruszać aż do momentu wyjazdu do Matoppos. Całe szczęście, że pan Cade zaproponował widokówki. Zaopatrzenie w widokówki było znakomite.
Anthony Cade wraz z przyjacielem odłączyli się trochę od reszty.
– Co ty tu, do diabła, robisz z tą kupą babsztyli? – zapytał McGrath. – Zakładasz harem czy co?
– Harem z tymi kilkoma sztukami? – rzekł z uśmiechem Anthony. – Czy ty im się dobrze przypatrzyłeś?
– Oczywiście. I pomyślałem sobie, że musiałeś stracić wzrok.
– Wzrok mam jak zawsze idealny. Nie, to jest elitarna wycieczka biura podróży „Castle”: ja jestem tu „Castle”, lokalnym naturalnie.
– Co ci przyszło do głowy, żeby brać się do takiej roboty?
– Chroniczny brak forsy. Ale możesz mi wierzyć, że bardzo mi to nie leży.
Jimmy uśmiechnął się kpiąco.
– Nigdy nie miałeś zacięcia do regularnej pracy.
Anthony zignorował to oszczercze pomówienie.
– Liczę, że w niedługim czasie coś się odmieni – zauważył optymistycznie. – Zawsze tak bywa.
Jimmy roześmiał się.
– Gdy zanosi się na jakieś kłopoty, to Anthony Cade prędzej czy później musi ściągnąć je sobie na łeb, nie mam co do tego wątpliwości – powiedział.
– Masz absolutnego nosa do wynajdywania rozrób i wtedy klops. Gdzie moglibyśmy pogadać?
Anthony westchnął ciężko.
– Chcę tym gdaczącym kwokom pokazać grobowiec Rhodesa.
– Pierwszorzędnie – rzekł aprobująco Jimmy.
– Wrócą po tej wycieczce wyboistą drogą poobijane do żywego, posiniaczone, i tylko będą marzyć o łóżku, żeby lizać rany. Wtedy my zyskamy kapkę czasu na wymianę informacji.
– Dobra. Cześć, Jimmy!
Anthony dołączył do swego stada owieczek. Panna Taylor, najmłodsza w grupie i najbardziej filuterna, z miejsca go zaatakowała:
– Czy to był pana dawny przyjaciel?
– Tak. Jeden z druhów mojej nieskazitelnej młodości.
Panna Taylor zachichotała.
– To moim zdaniem bardzo przystojny mężczyzna.
– Powtórzę mu to.
– Pan jest doprawdy nieznośny! Coś podobnego! Jak on pana nazwał?
– Dżentelmen Joe.
– Właśnie. A pan ma na imię Joe?
– Przecież pani wie, że Anthony.
– A niech pana nie znam!! – zawołała kokieteryjnie panna Taylor.
Anthony do tej pory świetnie wywiązywał się ze swoich obowiązków. Poza wykonywaniem niezbędnych przed podróżą czynności winien był również uspokajać zirytowanych starszych panów, których godność została narażona na szwank, dbać, by starsze panie jak najczęściej miały możność kupowania pocztówek, oraz flirtować z możliwie każdą damą przed feralną czterdziestką. To ostatnie zajęcie sprawiało mu stosunkowo najmniej kłopotu, a to dlatego, że panie z wielką werwą wychwytywały czułe aluzje z jego najniewinniejszych napomknień.
Panna Taylor znów przypuściła atak:
– No to dlaczego nazwał pana Joem?
– Pewno dlatego, że tak się właśnie nie nazywam.
– A dlaczego dżentelmen Joe?
– Z tego samego powodu.
– Och, proszę pana – zaprotestowała wielce stropiona panna Taylor. – Zupełnie nie ma pan racji. Nie dalej jak wczoraj wieczorem papa mówił o pana dżentelmeńskich manierach.
– To bardzo miłe ze strony pani ojca.
– Wszyscy jesteśmy zgodni co do tego, że jest pan prawdziwym dżentelmenem.
– Czuję się zażenowany.
– Nie ma potrzeby, naprawdę tak uważam.
– Tkliwe serca bardziej się liczą niż korony królewskie – stwierdził Anthony zdawkowo, nie zastanawiając się nad znaczeniem swej wypowiedzi i marząc tylko o tym, by jak najszybciej była pora na lunch.
– Jest taki piękny wiersz... Czy dużo wierszy pan zna?
– Mogę wyrecytować w razie potrzeby Chłopiec stal na płonącym pokładzie. A więc: „Chłopiec stał, pokład płonął, wszyscy zwiali, tylko nie on”. To wszystko, co umiem, ale jeśli pani sobie życzy, mógłbym to nieco zilustrować. „Chłopiec stał, pokład płonął” szu, szu, szu (to płomienie). „Wszyscy zwiali, tylko nie on”, biegam jak pies tam i z powrotem.
Panna Taylor ryknęła śmiechem.
– Ojej, spójrzcie na pana Cade’a! Jest kapitalny!
– Najwyższy czas na poranną herbatę – rzekł ten energicznie. – Proszę tędy. Na następnej ulicy mamy wspaniałą kawiarnię.
– Domniemywam – powiedziała pani Caldicott swoim głębokim głosem – że koszt posiłku jest wliczony w wycieczkę?
– Poranna herbata, proszę pani – odparł Anthony w sposób profesjonalnie uprzejmy – jest ekstra.
– To nieprzyzwoite!
– Życie bardzo często nas doświadcza – powiedział pocieszająco Anthony.
Oczy pani Caldicott rozbłysły; zauważyła tonem człowieka skaczącego na minę:
– Podejrzewałam coś takiego i byłam na tyle przewidująca, że dziś rano przy śniadaniu odlałam trochę herbaty do dzbanka. Podgrzeję ją sobie na maszynce spirytusowej. Chodź, tatuśku.
Państwo Caldicottowie pożeglowali triumfalnie w stronę hotelu, a postać damy aż promieniała zadowoleniem z własnej zapobiegliwości.
– O, Boże – mruknął Anthony – ileż komicznych postaci chodzi po tym świecie.
Resztę towarzystwa skierował w stronę kawiarni. Panna Taylor nie odstępowała go ani na krok i znów wróciła do tematu:
– Dawno pan się widział z tym swoim przyjacielem?
– Przeszło siedem lat temu.
– A poznał go pan w Afryce?
– Tak, ale nie w tej części. Po raz pierwszy zobaczyłem Jimmy’ego McGratha wtedy, gdy był już związany, gotowy do pieczenia. Musi pani wiedzieć, że niektóre plemiona w interiorze uprawiają ludożerstwo. Przybyliśmy w samą porę.
– I co się stało dalej?
– Bardzo ładna mała awanturka. Paru typów załatwiliśmy, reszta wzięła nogi za pas.
– Och, jakie pan miał bogate, pełne przygód życie!
– Wiodłem żywot bardzo spokojny, zapewniam panią.
Ale panna Taylor najwyraźniej mu nie uwierzyła.
Była mniej więcej dziesiąta wieczór, gdy Anthony Cade wszedł do małego pokoiku, w którym Jimmy McGrath manipulował rozmaitymi butelkami.
– Zrób coś mocnego, James – poprosił gość. – Zaręczam ci, że ogromnie jest mi to potrzebne.
– Wierzę ci, chłopie. Ja za żadne skarby świata takiej roboty bym nie przyjął.
– Daj mi inną, to w jednej chwili mnie tu nie będzie.
McGrath nalał sobie, wypił duszkiem i zabrał się do przyrządzania następnej porcji. A potem zapytał niespiesznie:
– Mówisz serio, stary?
– O czym?
– Że rzucisz w diabły tę pracę, jak będziesz miał inną?
– A bo co? Chcesz przez to powiedzieć, że dajesz mi posadę żebraka? Jak masz robotę, to czemuś sam jej nie złapał?
– Złapałem, ale za bardzo się na niej nie wyznaję i dlatego proponuję tobie.
Anthony wzmógł czujność.
– A dlaczego ci ona nie odpowiada? Przecież nie kazali ci nauczać w szkółce niedzielnej?
– Myślisz, że ktoś by zaryzykował taką ofertę?
– Ktoś, kto cię dobrze zna, na pewno nie.
– To naprawdę świetna robota, niczego złego się nie dopatruj.
– Czy może szczególnym trafem w Ameryce Południowej? Mam chętkę na Amerykę Południową. W jednej z tych republik szykuje się całkiem fajna rewolucja.
McGrath uśmiechnął się szeroko.
– Zawsze byłeś pies na rewolucje, pasuje ci wszystko, co prowadzi do porządnej rozróby.
– Czuję, że moje zdolności byłyby tam docenione. Powiadam ci, Jimmy, przydam się w każdej rewolucji, obojętnie, po której stronie bym się znalazł. Wszystko lepsze od tego nudnego, codziennego bytowania.
– Zdaje się, że o tej swojej skłonności już mi mówiłeś. Nie, nie daję ci roboty w Ameryce Południowej, tylko w Anglii.
– Anglia? Powrót bohatera do stron rodzinnych? Po siedmiu latach nie zgarną mnie chyba za te rachunki, jak myślisz, Jimmy?
– Nie sądzę. No więc słuchasz mnie dalej?
– Słucham, jak najbardziej. Niepokoi mnie tylko, dlaczego sam nie wziąłeś tej roboty.
– Powiem ci dlaczego. Ja, Anthony, szukam złota, hen, w interiorze.
Anthony gwizdnął i spojrzał na niego uważnie.
– Zawsze przepadałeś za złotem, Jimmy, odkąd cię znam. To twoja słabość, takie specyficzne, małe hobby. Wydeptałeś nieskończoną liczbę fantastycznych ścieżek, nie ma takiego drugiego faceta.
– Iw końcu złapię ślad, przekonasz się.
– No tak, każdy ma jakieś hobby. Moje to rozróba, twoje – złoto.
– Zaraz ci opowiem, co trzeba. Mam nadzieję, że wiesz wszystko o Herzoslovakii?
Anthony obrzucił go bystrym spojrzeniem.
– Herzoslovakia? – zapytał i dziwna nuta zadźwięczała w jego głosie.
– Tak. Wiesz coś o tym kraju?
Minęła dłuższa chwila, zanim Anthony udzielił odpowiedzi. Rzekł powoli:
– Tylko to, co wiedzą na ogół wszyscy. To jedno z bałkańskich państw, mam rację? Główne rzeki – nieznane. Główne pasma górskie – też nieznane, chyba sporo ich jest. Stolica Ekarest. Ludność – przeważnie bandyci. Ich hobby to mordowanie królów i robienie rewolucji. Ostatni król, Nicholas Czwarty, zamordowany około siedmiu lat temu. Od tej pory kraj jest republiką. W sumie bardzo interesujący. Mogłeś mi na początku powiedzieć, że chodzi o Herzoslovakię.
– Nie chodzi, chyba że pośrednio.
Anthony spojrzał na niego bardziej ze smutkiem niż z gniewem.
– Musisz coś z tym zrobić, James. Zapisz się na kurs korespondencyjny czy co. Gdybyś w dawnych dobrych czasach wstawiał taką mowę, powieszono by cię do góry nogami i złojono skórę lub uraczono czymś równie nieprzyjemnym.
Jimmy ciągnął dalej, niezrażony krytyką:
– Słyszałeś kiedyś o hrabim Stylptitchu?
– To rozumiem – powiedział Anthony. – Ludzie, którzy nigdy nie mieli pojęcia o Herzoslovakii, na dźwięk tego nazwiska doznaliby olśnienia. Wielki Starzec na Bałkanach, najmądrzejszy mąż stanu naszych czasów. Najgroźniejszy łotr, który uniknął stryczka. Punkt widzenia zależy od gazety, którą weźmiesz do ręki. Ale jedno jest pewne, James, hrabia Stylptitch pozostanie w ludzkiej pamięci długo potem, kiedy my już się rozsypiemy w proch i pył. Za każdą akcją i kontrakcją na Bliskim Wschodzie stał od lat dwudziestu hrabia Stylptitch. Był dyktatorem i patriotą, i mężem stanu – lecz właściwie nikt nie wie dokładnie, kim naprawdę był, poza tym, że był królem najdoskonalszej intrygi. No więc co masz mi o nim do powiedzenia?
– Był premierem Herzoslovakii, i dlatego właśnie najpierw o nim ci wspomniałem.
– Nie masz wyczucia proporcji, Jimmy. Herzoslovakia w zestawieniu ze Stylptitchem ma znaczenie drugorzędne. Jest tylko miejscem jego urodzenia i krajem, w którym zajmuje się sprawami publicznymi. Ale myślałem, że on już nie żyje?
– I dobrze myślałeś. Umarł w Paryżu jakieś dwa miesiące temu. To, o czym mówię, zdarzyło się przed paroma laty.
– Pytanie tylko, co to jest to, o czym mi mówisz.
Jimmy przełknął docinek i przyspieszył relację:
– A więc było to tak. Przebywałem w Paryżu, dla ścisłości dodam, że działo się to przed czterema laty. Pewnego wieczoru przechadzam się samotnie w dość odludnej dzielnicy Paryża i widzę, jak sześciu francuskich chuliganów bije nobliwie wyglądającego starszego pana. Nie znoszę być biernym widzem, toteż błyskawicznie wdałem się w bójkę i zacząłem okładać tych drani. Śmiem twierdzić, że nigdy do tej pory nie oberwali tak solidnie. Zmiękli jak plastelina!
– Jeden zero dla ciebie, James – powiedział ciepło Anthony. – Szkoda, że moje oczy tego nie oglądały.
– Drobiazg – wyrzekł skromnie Jimmy. – Ale ten starszy facet był mi bezgranicznie wdzięczny. Na pewno był po paru kieliszkach, nie mam co do tego wątpliwości, był jednak na tyle trzeźwy, że zapisał sobie moje nazwisko i adres i nazajutrz przyszedł, żeby mi podziękować. Pokazał klasę, oczywiście. I wtedy właśnie się dowiedziałem, że uratowałem życie hrabiemu Stylptitchowi. Miał dom przy ulicy Bois.
Anthony skinął głową.
– Tak, po zamordowaniu króla Nicholasa Stylptitch przeniósł się do Paryża. Później namawiano go, żeby wrócił i został prezydentem, ale odmówił. Pozostał wierny swoim monarchistycznym ideałom, choć powiadają, że trzymał rękę na pulsie wszystkich politycznych spraw, jakie rozgrywały się na Bałkanach. Świętej pamięci hrabia Stylptitch.
– Nicholas Czwarty miał ponoć dziwaczny gust, jeśli idzie o kobiety, prawda? – zapytał nagle Jimmy.
– Tak – odparł Anthony. – I to biedakowi bokiem wyszło. Była popychadłem w jednym z paryskich music-halli, nawet by nie pasowała do morganatycznego związku. Lecz Nicholas cholernie się na nią napalał, a ona wychodziła wprost ze skóry, żeby zostać królową. Wygląda to jak bajka, ale jakoś to załatwili. Hrabia ogłosił, że ona jest księżną Popoffsky czy coś w tym sensie i że w jej żyłach płynie krew Romanowów. Nicholas wziął z nią ślub w katedrze w Ekareście, a udzieliła mu go gromada niechętnych temu przedsięwzięciu arcybiskupów, i małżonka została ukoronowana jako królowa Varaga. Nicholas żył w zgodzie ze swoimi ministrami i moim zdaniem uważał, że tylko to się liczy – nie wziął pod uwagę społeczeństwa. W Herzoslovakii ludzie są bardzo zacofani i uwielbiają arystokrację. Życzą sobie, żeby ich królowie i królowe byli z prawdziwego kruszcu. Szemrano, wyrażano głośno swoje niezadowolenie, władze bezlitośnie stłumiły bunt, po czym wybuchło prawdziwe powstanie, atak na pałac, zabójstwo króla i królowej i ogłoszenie republiki. Ta funkcjonuje po dziś dzień, ale podobno stale się tam kotłuje. Zamordowano jednego czy dwóch prezydentów po prostu po to, by zaznaczyć swoją obecność. Jednakże revenons a nos moutons^(). Dotarłeś do tego, jak hrabia Stylptitch obwołał cię swoim wybawicielem.
– Tak. No dobrze, i to byłby koniec całej sprawy. Wróciłem do Afryki i nigdy więcej o tym nie myślałem, i dopiero przed dwoma tygodniami otrzymałem cudacznie wyglądającą paczkę, która podążała za mną z miejsca na miejsce, Bóg jeden wie, jak długo. Wyczytałem w gazecie, że hrabia Stylptitch umarł niedawno w Paryżu. No i ta paczka zawierała jego wspomnienia, czy jak to się nazywa. Był tam zapis mówiący, że jeśli dostarczę rękopis do pewnej firmy wydawniczej w Londynie do trzynastego października włącznie, będą zobowiązani wręczyć mi tysiąc funtów.
– Tysiąc funtów? Powiedziałeś tysiąc funtów, Jimmy?
– Tak jest, synu. Mam w Bogu nadzieję, że to żaden żart. Kursuje takie powiedzonko, że politykom ani arystokratom wierzyć nie należy. Otóż to. No i w ten sposób rękopis gonił mnie po świecie i teraz nie mam już czasu do stracenia. Mimo wszystko szkoda byłoby mi zrezygnować. Mam zaplanowaną wycieczkę do interioru i tylko o niej marzę. Druga taka okazja już mi się nie trafi.
– Niepoprawny z ciebie facet, Jimmy. Tysiąc funtów w garści warte jest więcej niż cała masa mitycznego złota.
– A jeżeli to oszustwo? Tak czy owak, jestem tutaj, bilet mam załatwiony i wszystko inne, teraz do Cape Town, a potem dalej!
Anthony wstał i zapalił papierosa.
– Zaczynam rozumieć twój zamysł, James. Ty pojedziesz, tak jak zaplanowałeś, na to swoje złote polowanie, a ja mam zagarnąć dla ciebie tysiąc funtów. Ile z tego będę miał?
– Co powiesz na jedną czwartą?
– A więc proponujesz dwieście pięćdziesiąt funtów wolne od podatku?
– Zgadza się.
– Umowa stoi, ale żeby cię pognębić, oznajmiam ci, że i za stówę bym to zrobił. Pozwól, że powiem ci jeszcze i to, Jamesie McGrath, iż źle skończysz, prowadząc taką gospodarkę finansową.
– A czy to nie jest dobry interes?
– Jest, oczywiście. I przyjmuję propozycję. Na pohybel elitarnej wycieczce!
Spełnił uroczyście toast.