Tajemnice angielskiej arystokracji - ebook
Tajemnice angielskiej arystokracji - ebook
Aktorka Sophie Greenham wtargnęła w życie angielskiego arystokraty majora Kita Fitzroya jak rudowłose tornado. Jednak sielanka nie trwa długo. Człowiek, którego Sophie pokochała, okazuje się kimś zupełnie innym. Prześladowany przez wspomnienia, potrafi zdobyć się na prawdziwą bliskość jedynie w łóżku. A namiętność nie wystarczy, by uporać się z nieoczekiwanymi problemami…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-9804-7 |
Rozmiar pliku: | 729 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Londyn, marzec
To była niewielka notka w dziale nieruchomości jednej z niedzielnych gazet. Siedząc w wygniecionym łóżku, które w ciągu ostatnich trzech tygodni stało się całym ich światem, i jedząc brioszkę grubo posmarowaną malinowym dżemem, Sophie pisnęła głośno.
– Posłuchaj! „Nieoczekiwany zwrot w sprawie spadkowej Fitzroya. Po niedawnej śmierci Ralpha Fitzroya, ósmego earla Hawksworth, właściciela posiadłości Alnburgh, okazało się, że oczekiwany spadkobierca nie ma w rzeczywistości prawa do dziedziczenia. Źródła zbliżone do rodziny potwierdziły, że spadek, obejmujący między innymi pięćsetakrową posiadłość w Northumberland wraz z zamkiem Alnburgh oraz sporą nieruchomość w Chelsea, przejdzie w ręce Jaspera Fitzroya, młodszego syna earla z drugiego małżeństwa, a nie jego starszego brata, majora Kita Fitzroya”.
Wsunęła w usta ostatni kawałek brioszki i czytała dalej.
– „Major Fitzroy, wojskowy w czynnej służbie, został niedawno odznaczony Krzyżem Jerzego za odwagę, wydaje się jednak, że ta odwaga zawiodła go w sprawach związanych z przejęciem Alnburgh. Według mieszkańców okolicy posiadłość została w ostatnich latach zaniedbana i następny właściciel będzie musiał stawić czoło poważnym obciążeniom finansowym. Kit Fitzroy ma opinię zamożnego człowieka, ale w tym wypadku być może nie ma ochoty prowadzić misji ratunkowej”.
Odrzuciła gazetę, oblizała dżem z palców i spojrzała na Kita spod rzęs.
– „Ma opinię zamożnego człowieka”. – Przesunęła się pod kołdrą i pocałowała go w ramię. – Podoba mi się to zdanie.
Kit, który jeszcze nie rozbudził się do końca, westchnął, obrócił się na bok i popatrzył w jej błyszczące oczy.
– Tak podejrzewałem. Jesteś zwyczajną, płytką materialistką.
– Oczywiście. – Skinęła głową, zaciskając usta, żeby się nie uśmiechnąć. – Interesują mnie tylko twoje pieniądze, a najbardziej ten wystawny dom w Chelsea. – Zatoczyła ramieniem łuk, ogarniając sypialnię z widokiem na ogród, gdzie przy barierkach z kutego żelaza kwitły żonkile. – Z tego względu jakoś znoszę twoją nudną osobowość i bardzo przeciętny wygląd, nie wspominając już o rozczarowaniach w łóżku…
Pisnęła i wstrzymała oddech, gdy Kit leniwie wsunął dłoń między jej uda.
– Przepraszam, co mówiłaś?
– Powiedziałam… Powiedziałam, że interesują mnie tylko twoje pieniądze. – Jej oczy pociemniały, gdy dłoń powędrowała wyżej. – Zawsze chciałam być zabawką bogatego faceta.
Oparł się łokciu, żeby widzieć ją lepiej. Jej włosy, rozsypane na poduszce, wydawały się jaśniejsze niż wtedy, kiedy po raz pierwszy zobaczył ją w pociągu. Teraz bardziej przypominały kasztany niż jagody ostrokrzewu. Twarz bez makijażu nigdy nie wydawała mu się piękniejsza.
– A nie żoną bogatego faceta? – zapytał leniwie, całując ją w zagłębienie obojczyka.
– Och, nie! Gdyby chodziło o małżeństwo, szukałabym nie tylko majątku, ale również tytułu. – Usta Kita przesunęły się na jej szyję i jej głos zmienił barwę. – Oczywiście razem ze stosowną posiadłością.
Uśmiechnął się, wdychając zapach jej skóry.
– Dobrze wiedzieć. Chwilowo nie mam na stanie żadnych tytułów ani posiadłości, więc nawet nie będę cię pytał.
Poczuł jej napięcie i usłyszał ciche westchnienie.
– No cóż, możemy się trochę potargować – powiedziała bez tchu. – Wydaje mi się, że w tej chwili jesteś w całkiem dobrej pozycji negocjacyjnej.
– Sophie Greenham – odrzekł poważnie. – Kocham cię, bo jesteś piękna, inteligentna, uczciwa i lojalna.
– Pochlebstwo daleko cię zaprowadzi. – Przymknęła oczy, gdy jego palce znów zaczęły wędrówkę po jej udzie. – A to załatwi resztę.
Kit poczuł ucisk w piersi.
– Kocham cię, bo uważasz, że bielizna jest lepszą inwestycją niż ubrania, bo jesteś odważna, wesoła i seksowna. I zastanawiałem się, czy zechciałabyś za mnie wyjść.
Otworzyła oczy i na jej twarz powoli wypłynął uszczęśliwiony uśmiech. Kit miał wrażenie, że patrzy na wschód słońca.
– Tak – szepnęła, wpatrując się w niego promiennymi oczami. – Tak, bardzo chętnie.
– Chciałbym cię tylko ostrzec, że rodzina mnie wydziedziczyła.
– Stworzymy własną rodzinę.
Odsunął pasmo włosów z jej policzka.
– Nie mam tytułu, zamku ani posiadłości, które mógłbym ci dać.
Roześmiała się i pociągnęła go w ramiona.
– Wierz mi, zupełnie tego nie żałuję.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Pięć miesięcy później.
Brytyjska baza militarna w obrębie teatru działań wojennych.
Czwartek, szósta piętnaście rano.
Wschód słońca zabarwiał niebo na różowo, a piasek na złoto. Kit przetarł ręką piekące z wyczerpania oczy i popatrzył na pustynię, zastanawiając się, czy dożyje wieczoru. Spał tylko godzinę, może dwie i śnił o Sophie. Obudził się z ciałem napiętym z pożądania i chaosem w myślach, wciąż czując jej zapach. Chyba już wolał bezsenność.
Pięć miesięcy. Dwadzieścia dwa tygodnie. Sto pięćdziesiąt cztery dni. Tęsknota powinna już przycichnąć, tymczasem z dnia na dzień stawała się coraz silniejsza. Nie dzwonił do niej nawet w chwilach, gdy pragnienie usłyszenia jej głosu przepalało go na wylot jak promień lasera. Wiedział, że gdyby go usłyszał, dolałby tylko oliwy do ognia, a także, że nie pomoże mu nic, co można powiedzieć na odległość sześciu tysięcy mil.
Jeszcze tylko jeden dzień. Nazajutrz mieli wylecieć do domu. W całej jednostce już od tygodnia narastało tłumione podniecenie, mieszanina ulgi i euforii. Kit jednak nie podzielał tych uczuć. Już od lat służył w jednostce saperskiej i uważał to po prostu za pracę – brudną, trudną, nieprzyjemną, wyczerpującą, uzależniającą i niezbędną pracę. Teraz ta praca wydawała mu się jeszcze bardziej brudna, stawka wyższa, a szanse przetrwania mniejsze, znacznie mniejsze.
Jeszcze jeden dzień. Czy nadal będzie mu sprzyjało szczęście?
– Majorze Fitzroy, kawa! Jesteśmy już prawie gotowi do opuszczenia terenu.
Saper Lewis zbliżał się do niego od strony mesy, rozchlapując kawę z dużego emaliowanego kubka. Gorliwy dziewiętnastolatek wciąż był pełen entuzjazmu i przypominał mu szczeniaka. Przy nim Kit czuł się, jakby miał tysiąc lat. Przyjął kubek z rąk chłopaka, przełknął łyk i skrzywił się.
– Dziękuję, Lewis. Znam ludzi, którym poranną kawę przynosi ponętna sekretarka, tymczasem ja mam ciebie i dostaję coś, co smakuje jak świeżo zaparzone błoto.
Lewis uśmiechnął się szeroko.
– Będzie pan za mną tęsknił, kiedy pan wróci do domu.
– Szczerze wątpię. – Kit upił jeszcze łyk, wylał resztę kawy na piasek i odszedł, zdążył jednak zauważyć wyraz twarzy chłopaka.
– Na szczęście jesteś znacznie lepszym żołnierzem niż baristą – zawołał przez ramię. – Pamiętaj o tym, kiedy wrócisz do domu, dobrze?
– Rozkaz! – odkrzyknął Lewis. – Chciałbym jeszcze powiedzieć, że bardzo się cieszę, że mogłem służyć pod pańską komendą. Mnóstwo się nauczyłem. Wcześniej nie byłem pewien, czy chcę zostać w wojsku, ale patrząc na pana, zdecydowałem się służyć w jednostce saperskiej.
Kit potarł ręką podbródek i odwrócił się.
– Masz dziewczynę?
Lewis niepewnie przestąpił z nogi na nogę i jego grdyka poruszyła się w górę i w dół.
– Tak. Nazywa się Kelly. Za dwa miesiące ma urodzić nasze dziecko. Na najbliższej przepustce poproszę ją, żeby za mnie wyszła – oznajmił z dumą i pewnym zażenowaniem.
Kit popatrzył na horyzont przez przymrużone powieki i skinął głową.
– Kochasz ją?
– Tak, panie majorze. – Lewis grzebał w piachu czubkiem buta. – Jesteśmy ze sobą niedługo, ale… Tak, kocham ją.
– W takim razie posłuchaj mojej rady. Naucz się parzyć przyzwoitą kawę i znajdź sobie pracę w Starbucksie, bo miłość i praca sapera nie idą w parze. – Oddał mu kubek z chłodnym uśmiechem. – A teraz zwijajmy się stąd i wracajmy wreszcie do domu.
– Przepraszam za spóźnienie – uśmiechnęła się Sophie i wślizgnęła się na krzesło przy niewielkim metalowym stoliku, starając się nie strącić niczego z blatu torbami pełnymi zakupów. Jasper zatrzymał wzrok na logo erotycznego butiku.
– Rozumiem, że to musiało trochę potrwać. Kit będzie miał ucztę, kiedy wróci do domu.
Wepchnęła torby pod stół, rzuciła wielki bukiet kolorowych kwiatów na sąsiednie, puste krzesło i spróbowała zetrzeć z twarzy głupawy uśmiech.
– Wydałam nieprzyzwoitą ilość pieniędzy – przyznała, sięgając po menu.
Jasper z zaciekawieniem zerkał do wnętrza torby.
– O ile znam ten sklep, to twoje zakupy również są mocno nieprzyzwoite.
– To tylko koszula nocna – wyjaśniła Sophie pospiesznie, z nadzieją, że nie będzie musiała prezentować skrawka srebrzystego jedwabiu na oczach całego tłumu jedzącego lunch w najbardziej ruchliwej restauracji w Covent Garden. – Przechodziłam obok, a ponieważ właśnie zapłacili mi za ten film o wampirach, a Kit wraca jutro, to pomyślałam, że właściwie co mi zależy. Ale swoją drogą, cena była zupełnie nieprzyzwoita.
– Głupstwa opowiadasz. Czasy, kiedy ubierałaś się w sklepach z używanymi rzeczami i kupowałaś przeceniony chleb w supermarketach, już minęły. – Jasper rozejrzał się za kelnerem, a potem znów na nią spojrzał i zatarł ręce. – Jeszcze tylko kilka godzin samotności, a potem Kit wróci do domu i zostaniesz narzeczoną na pełny etat. Planujecie jakieś imprezy?
– Dopiero kiedy wróci, za jakieś… – Sophie wyjęła telefon i sprawdziła godzinę. – Za dwadzieścia osiem godzin. Zaraz. Różnica czasu wynosi pięć godzin, więc teraz pewnie kończy ostatnią zmianę.
Jasper usłyszał w jej głosie niepokój. Dotknął jej dłoni i powiedział stanowczo:
– Nie myśl o tym. I tak radzisz sobie doskonale. Ja bym chyba zwariował, gdyby to Sergio tam był i każdego dnia igrał ze śmiercią. Jesteś bardzo dzielna.
– W porównaniu z tym, co Kit robi, to nic takiego. – Próbowała sobie wyobrazić, jak może teraz wyglądać: brudny, spocony i wyczerpany. Przez ostatnie pięć miesięcy kierował batalionem żołnierzy, myśląc przede wszystkim o ich potrzebach. Chciała, żeby już wrócił do domu, gdzie ona będzie mogła zająć się jego potrzebami.
– Soph?
– Co? Och, przepraszam. – Dopiero teraz zauważyła, że kelner już nad nimi stoi. Zamówiła sałatkę nicejską, pierwszą rzecz, jaka wpadła jej w oko w karcie, i kelner odszedł, przeciskając się między stolikami.
– Kit jest do tego przyzwyczajony – powiedział Jasper nieobecnym tonem. – Żyje tak od lat. A tak w ogóle, co u niego słychać?
– Chyba wszystko w porządku – powiedziała wymijająco. – Powiedz lepiej, co u ciebie? Czy obydwaj z Sergiem jesteście już spakowani i gotowi do wyjazdu?
Jasper odchylił się do tyłu na krześle i przetarł twarz dłońmi.
– Wciąż się pakujemy, ale wierz mi, nigdy w życiu nie czułem się mniej gotowy na cokolwiek. Tyle się zdarzyło przez ostatnie pół roku: śmierć taty, mój coming out, potem ta historia z Alnburgh, gdy okazało się, że zamek należy do mnie, a nie do Kita… Nie mogę się już doczekać, kiedy wreszcie wsiądę do samolotu i zostawię to wszystko za sobą. Przez następne trzy miesiące będę leżał na brzegu basenu i pił koktajle, kiedy Sergio będzie w pracy.
– Gdybym nie znała cię lepiej, to powiedziałabym, że bezlitośnie próbujesz wzbudzić we mnie zawiść.
– A wzbudzam? – uśmiechnął się Jasper.
– Nie. Basen i koktajle to świetnie brzmi, ale szczerze mówiąc, po raz pierwszy w życiu nie chciałabym być w żadnym innym miejscu, niż jestem. Oczywiście nie mam na myśli tej restauracji – dodała, wskazując na znanego ulicznego performera – bo w końcu ileż można się przyglądać, jak bezrobotny aktor żongluje nożami. Ale w domu, z Kitem.
Jasper przyjrzał jej się spod przymrużonych powiek i z namysłem dotknął ust.
– Chyba uprowadziło cię UFO, bo nie mogę znaleźć innego wytłumaczenia dla tej zupełnej zmiany charakteru. Jakim cudem dziewczyna, która wciąż ma telefon na kartę, bo abonament jest zbyt dużym zobowiązaniem, zmieniła się w kobietę, którą najbardziej na świecie podnieca zmywanie i wieszanie prania?
– Miłość – odrzekła zwyczajnie Sophie, sięgając po dżin, który postawił przed nią kelner. – I może jeszcze to, że przez całe życie byłam w drodze, dlatego teraz mam ochotę pozostać przez jakiś czas w jednym miejscu. – Na jej twarzy odbiło się poczucie winy. – Wciąż wchodzę do sklepów z meblami i oglądam sofy, a arkusze z próbkami kolorów stały się moją obsesją. Chyba po prostu chciałabym mieć dom.
– No cóż, Kit jest właścicielem jednej z najlepszych działek z ogrodem w Chelsea. To nie jest zły początek – powiedział Jasper, zagarniając krem krabowy na kawałek żytniego chleba. – W każdym razie to znacznie lepsze niż Alnburgh. Cudem udało ci się tego uniknąć.
– Myślisz, że o tym nie wiem? Chcesz się tam wprowadzić, kiedy wrócisz z Los Angeles?
Jasper skrzywił się.
– Boże drogi, za nic! Po wybrzeżu w Northumberland przez cały czas hulają wiatry. Trudno uznać to miejsce za centrum przemysłu filmowego. No i nie wyobrażam sobie, żeby Sergio mógł pójść do sklepiku we wsi i poprosić panią Watts o foie gras i ostatni numer „Empire”.
Sophie skryła uśmiech. Jasper miał rację. Sergio przyjechał do Alnburgh na pogrzeb Ralpha i wyglądał tam jak papuga na biegunie północnym.
– To co się stanie z tym zamkiem? – zapytała, wydłubując oliwkę z sałatki. O dziwo, teraz, gdy się okazało, że ona i Kit nie będą mieli nic wspólnego z Alnburgh, przyszłość tego miejsca zaczęła ją interesować o wiele bardziej. Ostatniej zimy odwiedziła zamek w towarzystwie Jaspera. Czuła się tam nieszczęśliwa i na samą myśl, że miałaby zamieszkać w tych zimnych, kamiennych murach, dostawała gęsiej skórki, ale skoro już ta możliwość znikła z horyzontu, teraz, siedząc w słońcu pośrodku Covent Garden, była w stanie myśleć o zamku ciepło.
– Sam nie wiem – westchnął Jasper. – Z prawnego punktu widzenia sytuacja jest bardzo zawiła, a z finansami jest kiepsko. To jeden wielki bałagan. Wciąż nie mogę wybaczyć ojcu, że zrzucił taką bombę w testamencie. To, że Kit nie jest jego biologicznym synem, to tylko drobna techniczna komplikacja. Wychował się w Alnburgh i przez ostatnie piętnaście lat właściwie sam się wszystkim zajmował. Jeśli ja jestem wkurzony tym zwrotem sytuacji, to wyobrażam sobie, jak on się musi czuć. Czy wspominał coś o tym w listach?
Sophie potrząsnęła głową, unikając jego spojrzenia.
– Nie, nic nie wspominał.
Prawda wyglądała tak, że Kit nie wspominał prawie o niczym. Ostrzegał ją przed wyjazdem, że rozmowy telefoniczne będą dla niego zbyt frustrujące i będzie ich unikał, więc nie oczekiwała telefonów, ale mimo wszystko czuła się rozczarowana. Pisała do niego kilka razy w tygodniu, długie listy pełne nowinek, anegdotek i wyrazów tęsknoty, a on odpowiadał nieregularnie, krótko i bezosobowo. Czuła się przez to jeszcze bardziej samotna, niż gdyby w ogóle do niej nie pisał.
– Mam tylko nadzieję, że Kit nie żywi do mnie urazy – powiedział Jasper z przygnębieniem. – Alnburgh był dla niego wszystkim.
– Nie mów głupstw. To nie twoja wina, że matka Kita odeszła z innym mężczyzną, kiedy on był jeszcze małym dzieckiem. A poza tym to już przeszłość. Jak powiedziałaby moja zwariowana matka, wszystko dzieje się po coś. Gdyby Kit miał odziedziczyć majątek i tytuł, to nie miałabym żadnych szans za niego wyjść. Musiałby się ożenić z kobietą o twarzy konia, która wniosłaby mu w posagu książęcy diadem i trzyletnią gwarancję urodzenia syna. Ja nie spełniam żadnego z tych warunków.
Mówiła lekkim tonem, ale gdy wspomniała o synu, w jej uśmiechu pojawiło się napięcie.
– Bardziej spełniasz te warunki niż Sergio. Obydwoje dobrze wyglądalibyście w diademie, ale z pewnością tobie łatwiej byłoby urodzić dziedzica.
– Ja bym nie była tego taka pewna – odrzekła załamującym się głosem i przycisnęła dłoń do ust.
– Soph? Coś jest nie tak?
Szybko sięgnęła po szklankę. Dżin był zimny, gorzki, dobry. Miała wrażenie, że rozjaśnia jej w głowie.
– Wszystko w porządku. Tylko… poszłam w końcu do lekarza, żeby wyjaśnić, dlaczego mam takie bolesne okresy.
– Boże, Soph, mam nadzieję, że…
– Nie, nie, nic poważnego. – Machnęła ręką. – Tak jak przypuszczałam, to endometrioza. Nie zagraża życiu, ale niewiele można z tym zrobić i mogę mieć kłopoty z zajściem w ciążę.
– Nie wiedziałem, że tak bardzo chcesz mieć dzieci.
– Ja też nie wiedziałam, dopóki nie spotkałam Kita. – Zasłoniła oczy ciemnymi okularami. – Gdy okazało się, że mogę mieć kłopoty z zajściem w ciążę, uświadomiłam sobie, jakie to dla mnie ważne. Zabawne, prawda? – westchnęła. – W każdym razie lekarz nie powiedział, że to niemożliwe, tylko że może zająć sporo czasu i lepiej nie odkładać tego na później.
– W takim razie kiedy zaczniesz próbować?
Sophie z determinacją spojrzała na telefon.
– Za jakieś dwadzieścia siedem i pół godziny.
Duża wskazówka drżała, pełznąc ze znużeniem po tarczy zegara. Kit za każdym razem miał wrażenie, że wskazówce nie uda się przeskoczyć następnej minuty. Siedział na plastikowym krześle na oddziale intensywnej opieki i wpatrywał się w zegar zmęczonym wzrokiem. Był tu od późnego popołudnia brytyjskiego czasu. Przyleciał helikopterem ratunkowym razem z saperem Kylem Lewisem, utrzymywanym w stanie śpiączki farmakologicznej, z kulami w głowie i piersi. Nie takiego powrotu do domu Lewis oczekiwał.
Kit ukrył głowę w dłoniach i znajome odrętwienie znów ogarnęło czubki jego palców. Miał wrażenie, że rozpuszcza się w przestrzeni.
– Kawy, majorze?
Poderwał głowę. Pielęgniarka, ubrana w jednorazowy fartuch, uśmiechała się do niego miło. Odwrócił wzrok i zazgrzytał zębami.
– Nie, dziękuję.
– Może chce pan jakiś środek przeciwbólowy?
Patrzył na nią spod przymrużonych powiek. Czy wiedziała, że to z jego winy Lewis leżał w tej chwili w sali, podłączony do urządzeń, które oddychały za niego? Przy łóżku siedziała zapłakana matka oraz dziewczyna, o której Lewis mówił z taką dumą, a która teraz z przerażeniem odwracała od niego wzrok.
– Pańska twarz – powiedziała pielęgniarka łagodnie. – Wiem, że opatrzono to panu w szpitalu polowym, ale leki, które pan dostał, przestały już działać. – Pochyliła głowę i spojrzała na niego ze współczuciem. – Nawet jeśli to tylko powierzchowne obrażenia, rany od szrapnela są bardzo bolesne.
– Nie jest tak źle, jak wygląda. – Widział swoją twarz w lustrze w łazience. – Wystarczy duża whisky.
Pielęgniarka uśmiechnęła się.
– Obawiam się, że tutaj pan tego nie dostanie, ale może pan już wrócić do domu. – Plastikowy fartuch zaszeleścił. Podeszła do drzwi sali, w której leżał Lewis, i zatrzymała się z ręką na szybie. – Jego rodzina już tu jest. Opiekował się pan tymi chłopcami przez pięć miesięcy, majorze. Czas już, żeby zajął się pan sobą – dodała łagodnie.
Nim drzwi znów się zamknęły, Kit zdążył dostrzec nieruchomą postać na łóżku. Westchnął głęboko, przytłoczony poczuciem winy. Dom. Sophie. Znów spojrzał na zegar i uświadomił sobie, że choć przez cały czas na niego patrzy, nie ma pojęcia, która jest godzina. Była prawie szósta po południu, a od Sophie dzieliło go jeszcze trzysta mil. Podniósł się niezgrabnie, z zamętem w myślach. Chciał być przy niej, poczuć ją w ramionach, zatracić się w niej i zapomnieć.
Odgłos otwieranych drzwi za plecami przywołał go do teraźniejszości. Z sali Lewisa wyszła jego dziewczyna. Drobne ramiona miała przygarbione, duży brzuch wydawał się nieproporcjonalnie wielki. Oparła się ciężko o ścianę. Wyglądała bardzo młodo, prawie jak dziecko.
– Nic nie chcą powiedzieć, a ja chcę tylko wiedzieć, czy on wyzdrowieje. – W jej głosie brzmiała uraza, ale Kit dostrzegał na twarzy lęk. – Wyzdrowieje?
– Zdaniem majora Randalla najgorsze już minęło – odrzekł Kit szorstko. – Jeśli żołnierz przetrwa transport powietrzny do szpitala, to szanse na przeżycie wynoszą dziewięćdziesiąt siedem procent. A jemu udało się przetrwać drogę do kraju.
Dziewczyna skrzywiła się jeszcze boleśniej.
– Nie chodzi mi o to, czy przeżyje, tylko czy wyzdrowieje, to znaczy, czy znów będzie normalny. Bo jeśli nie, to nie wiem, czy uda mi się to znieść… – urwała i odwróciła twarz. Kit widział, że z trudem powstrzymuje łzy. – Nawet nie znamy się za dobrze – podjęła po chwili. – Niedługo ze sobą chodziliśmy, gdy to się zdarzyło. – Wskazała na brzuch. – To właściwie nie było planowane, ale jak mówi moja mama, to moja wina i teraz muszę z tym żyć. – Popatrzyła na Kita pustymi oczami. Łzy spływały jej po policzkach razem z tuszem do rzęs. – I co ja teraz zrobię, jeśli on… nie wiem, będzie kaleką? Będę musiała z nim zostać, prawda? Ale czyja to wina?
Moja, chciał powiedzieć Kit. Wyłącznie moja. Nie miał prawa o tym zapomnieć.
Sophie szeroko otworzyła oczy. Leżała bez ruchu, wpatrując się w półmrok i nasłuchując, czy powtórzy się dźwięk, który ją obudził. A może to nie był dźwięk, tylko wrażenie ze snu albo intuicja?
Usiadła, strząsając z siebie resztki snu. Zza okna dochodziły tylko zwykłe odgłosy miasta: szum samochodów na King’s Road, odległe wycie syreny, samochód wjeżdżający na parking. Naraz jednak usłyszała coś jeszcze, bliżej, w domu – stłumione uderzenie, jakby coś upadło, a potem ciche, ciężkie kroki kogoś, kto wchodził na górę po schodach.
Na moment zastygła, a potem ze stłumionym przekleństwem odrzuciła kołdrę i rozejrzała się za jakąś bronią, ale nie znalazła niczego, czym mogłaby odstraszyć włamywacza. Najlepiej byłoby wczołgać się pod łóżko, ale na to było już za późno. W drzwiach pojawił się jakiś cień.
– Nie ruszaj się! – wychrypiała z sercem w gardle. – Mam broń!
Zdawało jej się, że usłyszała westchnienie. Intruz podszedł o krok bliżej.
– Tam, skąd przyjechałem, coś takiego nie nazywa się bronią, tylko pilotem do telewizora.
Głos był ochrypły ze zmęczenia i doskonale znajomy.
– Kit!
Wyskoczyła z łóżka i rzuciła mu się w ramiona. Pochwycił ją w powietrzu i ułożył z powrotem na łóżku, nie przestając całować. Pachniał ziemią i środkami dezynfekującymi, ale pod tym wyczuwała jego własny zapach, zapach wytrawnego cedru, za którym tęskniła jak za narkotykiem.
– Myślałam, że wrócisz dopiero jutro.
– Już jestem – odszepnął.
Byli razem w łóżku i tylko to się liczyło. Twarz miał skrytą w cieniu, ale w półmroku dostrzegała stalowy błysk w jego oczach. Podniosła się na kolana, ściągnęła koszulkę i usłyszała ciche mruczenie, gdy jej ciało dotknęło jego ciała.
– Wszystko w porządku? – zapytała, drżącymi palcami rozpinając guziki jego koszuli.
– Tak. – Z jego piersi wydobył się prymitywny pomruk. Odsunął się, wyszarpnął koszulę ze spodni i ściągnął ją przez głowę. Smuga światła z ulicy wdarła się do pokoju przez szparę w zasłonach i oświetliła jego twarz. Sophie wstrzymała oddech.
– Jesteś ranny! Kit, twoja twarz!
– To nic takiego – mruknął, odwracając głowę. Objął ją i znów zaczął całować. Dotyk jego dłoni na piersiach wystarczył, by zupełnie zapomniała o niepokoju i o stu pięćdziesięciu czterech dniach tęsknoty.
To wszystko miało wyglądać zupełnie inaczej. Nie było szampana, seksownej nocnej koszulki, uwodzenia ani rozmowy, tylko dotyk i potrzeba tak wielka, że Sophie czuła się, jakby za chwilę miała się rozpaść na kawałki. Pomyślała, że czas na rozmowy przyjdzie później. Może jutro.
Opadli na łóżko i Sophie z uśmiechem wpatrzyła się w ciemność.