Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Tajemnice dworu sułtana: Hürrem. Słowiańska odaliska. Księga I - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
5 października 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tajemnice dworu sułtana: Hürrem. Słowiańska odaliska. Księga I - ebook

Saga, która stała się inspiracją dla twórców serialu "Wspaniałe stulecie".

Miłość, władza i intrygi.

Za każdym, nawet najsilniejszym mężczyzną musi stać kobieta, która będzie wiedziała, jak nim pokierować.

Początek XVI wieku. Kilkuletnia córka ruskiego duchownego zostaje porwana podczas barbarzyńskiej napaści na wioskę. Co zaskakujące, porywacz Aleksandry okazuje się jej wybawcą, który zastępuje jej ojca. Życie u boku tatarskiego olbrzyma nie jest jednak dobrym rozwiązaniem dla dorastającej piękności. Wkrótce Aleksandra trafia do pałacu chana krymskiego i z miejsca zdobywa serce sułtanki Guldane. Staruszka przepowiada Rusince wielką przyszłość. Aleksandra wyrusza na drogę swojego przeznaczenia. Wysłana jako prezent od chana krymskiego dla osmańskiego sułtana Sulejmana trafia do haremu potężnego władcy imperium. Ruska odaliska przyjmuje imię Rusłana i tygodniami wyczekuje spotkania z sułtanem. Jej marzeniem jest zdobyć nie tylko serce Sulejmana, ale także władzę i potęgę. Oczarowany rudowłosą odaliską Sulejman nadaje jej imię Hürrem. Tak rozpoczyna się historia kobiety, która nie cofnie się przed niczym, by zostać zapamiętaną.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-7897-5
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

Jesień 1558

Między drzewami poruszało się kilka niespokojnych cieni. Sylwetki te należały do dziesięciu mężczyzn o paskudnych twarzach, którzy przygarbieni, w strugach deszczu, powoli poruszali się naprzód, co krok zatrzymując się i nasłuchując. Cienie drzew wypełniły las ciemnością głębszą niż noc. Gdyby nie błysk zimnej stali dzierżonych przez nich mieczy, nie sposób byłoby ich dostrzec. Mimo kiepskiej pogody mieli do wykonania zadanie, równie złowrogie jak oni.

Chociaż szli już od wielu godzin, do miejsca zasadzki było jeszcze daleko. Przemokli do suchej nitki. Nie tylko z powodu deszczu, ale także strumieni wody spływających z liści dębów, pod których grubymi gałęziami znajdowali schronienie.

Na znak dany przez podniesienie ręki wszyscy zamarli w bezruchu. Dziesięć par uszu wsłuchiwało się w leśną ciszę. Dziesięć par oczu starało się dostrzec coś przez ścianę deszczu. Nikogo nie widzieli. Niczego nie słyszeli.

Las nigdy nie był aż tak milczący. Pewne było, że nawet jelenie i zające pochowały się do swoich kryjówek. Tych dziesięciu czekało krwawe zadanie. Wszystkich rozgrzewała myśl o sakwach wypełnionych złotem.

Ręka opadła i dziesięć cieni ruszyło do przodu z mieczami gotowymi w każdej chwili rozpłatać komuś brzuch. Cień, obserwujący ich z odległości kilku metrów, zrobił to samo.

Gdy doszli do miejsca, gdzie drzewa rosły rzadziej, byli naprawdę zmęczeni. Dziesięciu mężczyzn przystanęło. A podążający ich śladem cień ukrył się za jednym z drzew. Musiał być czujny. Nie mógł zanadto się zbliżyć.

Mężczyźni rzucili się na mokrą ziemię, żeby złapać trochę oddechu. Peleryny, pod którymi się skrywali, okleiły ich ciała. Człowiek, którego twarz szczelnie okrywał kaptur, mruknął:

– Niech to szlag! To zadanie będzie cięższe niż sumienie giaura. Jeśli nie zdejmiemy peleryn, trudno będzie wymachiwać mieczem.

Jeden z nich, leżący nieco z tyłu z twarzą przy ziemi, ściągnął z głowy kaptur.

– Za to łatwo będzie napełnić kieszenie złotem. – Zasłonił ręką usta, aby stłumić chytry śmiech, i otarł wodę spływającą po twarzy.

– W taką pogodę nawet diabeł nosa nie wystawi. Myślę, że na darmo się trudzimy. Eloglu nie jest tak głupi jak my. Na pewno schronili się w jakimś chanie. Przeczekają tam do rana, chrapiąc w ciepłych łóżkach – przemówił w ciemności inny cień.

– Kto wie, może wysuszyli się przy kominku i popijają wino?

Mężczyzna, który niedawno podniesieniem ręki dał znak do zatrzymania się, wyprostował się gniewnie.

– Jaki chan? Jakie wino? O czym bredzicie, głupcy?! Ludzie Hürrem dostali rozkaz i nie zatrzymają się bez względu na pogodę. Skończcie to babskie zawodzenie i w drogę. Już niewiele zostało.

Rozległy się pomruki niezadowolenia. Dziewięciu mężczyzn znów ruszyło przed siebie, a w niedługim czasie pochłonęła ich ściana deszczu.

Dowódca bandy został nieco z tyłu. Poczekał, aż zbliży się ten, który podążał ich śladem. Mężczyzna owinięty skórzaną peleryną, sięgającą do ziemi, próbując zetrzeć spływającą wodę, wycedził:

– Prawdziwe oberwanie chmury!

– Dzięki temu zmyje się przelana przez nas krew.

Mężczyzna w skórzanej pelerynie zadrżał.

– Zmyjemy krew, ale zwłoki zostaną. Wszyscy rozpoznają ludzi Hürrem. A ci twoi? Upewniłeś się, że nie ściągną na nas niczyich podejrzeń?

– Nie martw się. Moi ludzie są czyści.

Dowódca bandy przystanął, śmiejąc się na te słowa.

– Czyści? Nie rozśmieszaj mnie! Na tym świecie wszystko może być czyste, ale nigdy ludzie.

– Mimo wszystko bądź ostrożny – poprosił mężczyzna. – Nie zapomnij o umowie. Nie zostawiamy rannych. Jeśli któryś przeżyje, nie mów, że i tak umrze. Dokończ robotę.

– Jeśli przeżyję – powiedział i spojrzał za siebie. – Jeśli mnie zabiją, kto to zrobi? Ty?

Mężczyzna udał, że nie słyszy.

– Wciąż nie zauważyli, że za wami idę?

– Jak mieli zauważyć? – burknął przywódca. – Są przemoczeni do suchej nitki. Wszyscy myślą tylko o tym, żeby jak najszybciej się stąd zabrać i znaleźć jakiś suchy, ciepły kąt. Komu w głowie oglądanie się? – Nagle zamilkł. – To ty chciałeś za nami iść. Po wszystkim dostarczylibyśmy ci to, czego chcesz. Nie musiałeś brudzić sobie rąk.

Kilka kropel spłynęło mu po szyi pod ubranie. Zakapturzony mężczyzna wzdrygnął się i jeszcze szczelniej owinął peleryną. Ta noc nie będzie jedynie mokra, ale długa i krwawa. Nawet nie chciał myśleć o tym, co go czeka, jeśli nie znajdą ludzi Hürrem. Koniecznie musi zdobyć tę sakiewkę.

– Człowiek, który wydał mi ten rozkaz, jest dokładny – mruknął. – Musi dostać to, czego chce. Ale to nie wystarczy. Chce mieć pewność, że wykonaliście zadanie i nie zostawiliście po sobie znaku.

– I ty właśnie po to tu jesteś. Żeby się upewnić, że nie pozostał żaden ślad.

Mężczyzna nie odpowiedział. Spojrzał tylko w przeciwnym kierunku, chociaż nie można tego było dostrzec w ciemności.

– Kto wydał ci ten nieszczęsny rozkaz? – wymsknęło się z ust dowódcy.

Mężczyzna przeklął w duchu. Cóż za głupie pytanie. Wręcz śmieszne.

Ale jego rozmówca się nie uśmiechnął, tylko jeszcze raz otarł dłonią wodę spływającą mu po twarzy.

– Człowiek, który kazał mi go wykonać – powiedział tylko.

– A jeśli się okaże, że mieli rację? Jeśli zamiast jechać konno w deszczu, gdzieś się zatrzymali? Wiesz, że wraz z przyjściem świtu niebezpieczeństwo porażki wzrośnie.

Mężczyzna pokręcił głową.

– W dzień czy w nocy, w deszczu czy w śniegu, zadanie ma zostać wykonane. Taki jest rozkaz! – syknął, dając mężczyźnie znak, żeby odszedł. – Przyjdą. Sam powiedziałeś, że konni Hürrem się nie zatrzymają.

Miał rację. Ludzie sułtanki Hürrem nie przystanęli. Pięciu jeźdźców, ubranych w czerń, zostawiając za sobą stepy, zagłębiło się w las. Nawet jeśli ciemność i drzewa ich spowalniały, byli zdecydowani kontynuować podróż. Mocno ściągając wodze, posuwali się naprzód, pochylając głowy przed nisko rosnącymi gałęziami. W ogromnym lesie słychać było tylko parskanie wyczerpanych koni.

Gdy doszli do miejsca, gdzie drzewa były rzadsze, znów przyspieszyli. Mieli do pokonania jeszcze tylko czwartą część drogi przez las.

Wszystko wydarzyło się błyskawicznie. Nagle drogę pięciu jeźdźców przecięło drzewo walące się z hałasem. Spłoszone zwierzęta zaczęły rżeć i stawać dęba, a mężczyźni krzyczeli rozgniewani.

W tej samej chwili ciemność przecięło dziesięć strzał. Dwóch z pięciu jeźdźców padło na ziemię bez życia. Pozostali chwycili za miecze i zeskoczyli z koni.

– Pokażcie się, szatańskie pomioty! – wykrzyknął jeden.

Bandyci nie mieli powodu zwlekać. Dziesięć cieni wychynęło zza dziesięciu drzew. Dziesięciu mężczyzn otoczyło trzech kawalerzystów sułtanki Hürrem. Przez krótką chwilę jeźdźcy wymieniali przerażone spojrzenia. Przysunęli się do siebie, jakby chcieli się wzajemnie ochronić. Zaraz potem wymieszały się ze sobą różne dźwięki – szczęk mieczy, krzyki i przekleństwa.

Wśród rozświetlających nocną ciemność iskier uderzającej o siebie stali krzyki zaczęły się zmieniać w jęki. Najpierw dwóch napastników twarzą w dół runęło na ziemię i już więcej się nie poruszyło.

Jeden z ludzi Hürrem rzucił się na pozostałych zbirów, krzycząc:

– Wynoście się stąd, sługusy Sokollu! – Zamachnął się mieczem, zabierając jeszcze dwa życia, lecz został raniony w ramię.

Chwycił miecz w zdrową rękę i uderzał dalej. Rozpruł brzuch jednego z atakujących go mężczyzn. Drugiemu odciął rękę. Zbyt późno jednak spostrzegł mężczyznę, który zbliżał się do niego od tyłu. Ogromny miecz, przecinając powietrze, oddzielił jego głowę od tułowia. Bezgłowym ciałem wstrząsnął spazm, po czym runęło na ziemię. Odcięta głowa potoczyła się po mokrej ziemi i zniknęła w ciemności.

Jeźdźcy walczyli dzielnie. Okolica zamieniła się w morze krwi. Ciała dziewięciu łotrów i czterech ludzi Hürrem leżały rozciągnięte na ziemi. Strugi deszczu obmywały krew sączącą się z ran. Zostało tylko dwóch ludzi – przywódca bandy i ostatni z konnych Hürrem. Gdy ostatkiem sił ruszyli na siebie, powietrze przeciął nagły świst. Strzała przeszyła serce człowieka Hürrem. Za nią podążyła następna. I jeszcze jedna. Jeździec potoczył się w błoto i wszystko się skończyło. Nie słychać było nic oprócz deszczu.

– O mały włos, ta świnia by mnie wykończyła – burknął przywódca do mężczyzny wychodzącego zza drzew. – Twoje strzały uratowały mi życie.

– Daruj sobie – powiedział mężczyzna w skórzanej pelerynie, który całą noc śledził bandę. – Walczą lepiej niż wy. Gdybym nie zdążył, cała zasadzka poszłaby na marne. Przeszukaj ich. Przy jednym z nich znajdziesz purpurową sakiewkę.

Podczas gdy przywódca przeszukiwał jeźdźców, drugi mężczyzna chodził pomiędzy ciałami. Od czasu do czasu pochylał się i sprawdzał, czy ktoś oddycha.

– Nie ma tu żadnej sakiewki – powiedział herszt, lecz mężczyzna nie przerwał poszukiwań.

– Jak to nie ma? Musi tu być. Poszukaj jeszcze raz. Może gdzieś ją rzucili? Pewnie ją schowali.

Jego głos zdradzał narastającą panikę.

Powtórne przeszukanie również nie przyniosło rezultatów. Do trzeciego sam się przyłączył. Porozbierał nawet zwłoki, aby upewnić się, że nic nie jest do nich przywiązane, ale i to nie pomogło.

– Niech to szlag! – wykrzyknął gniewnie. – To pułapka!

– Pułapka?

– Pułapka! Ci mężczyźni byli podstawieni. Celowo powiedzieli nam, którym szlakiem będą jechać. Podczas gdy my zastawialiśmy pułapkę, sakiewka dotarła do miejsca przeznaczenia inną drogą. Wpadliśmy w pułapkę twojej sułtanki Hürrem. Ta ruska pluskwa nawet samego diabła wyprowadziłaby w pole.

– Tylko pomyśl, ilu moich ludzi zginęło na marne.

Mężczyzna w skórzanej pelerynie odwrócił się ze złością.

– Trzech jeszcze żyje. Przeniosłem ich pod drzewo. Dokończ robotę.

Miecz przywódcy bandy odebrał ostatni dech trzem mężczyznom stojącym na krawędzi życia i śmierci. Gdy wykonawszy zadanie, chciał się odwrócić, usłyszał złowróżbny świst. Było już jednak za późno. Pierwsza strzała trafiła go w brzuch. Mężczyzna z przerażeniem patrzył na powiększającą się krwawą plamę. Druga strzała zakończyła jego żywot.

Człowiek w pelerynie wiedział, że trzecia strzała jest zbędna.

– Obyś trafił do piekła – burknął. – Wiadomość Hürrem pewnie dotarła już do celu.

Dwóch posłańców w ciemności skierowało spienione konie do bram pałacu oświetlonych wielkimi pochodniami. Po obu stronach drogi, niczym drzewa cyprysowe, stały rzędem straże. Mknęli jak burza wśród stukotu końskich kopyt. Padający cały dzień deszcz utworzył na drodze małe jeziorka. Mokre od deszczu, szarpane wiatrem końskie grzywy chłostały twarze kawalerzystów. Rozpryskując dookoła krople wody, ruszyli jak strzała do bram, nad którymi wznosiły się dwie wieże. Chcąc popędzić konia, jeździec wymachiwał w powietrzu prawą ręką, uderzając długimi wodzami boki zwierzęcia. Wyglądał przy tym, jakby ciął mieczem wroga.

– Z drogi! Rozsuńcie się! Przepuśćcie posłańców sułtanki Hürrem!

Pośród zapadającego zmroku zmęczone kamienie dziedzińca ożywił odgłos pospiesznych kroków. Zmierzały ku nim pałacowe straże. Otoczyły przybyłych, kierując w ich stronę kopie. Wyciągnięto miecze. Kilku żołnierzy, uzbrojonych w broń palną, przyjęło pozycje do strzału. Wojsko, które wylało się z bram otwierających się na zewnętrzny dziedziniec, nie spowolniło jeźdźców. Dwa wierzchowce, wyciągnąwszy głowy, parły naprzód.

Głos odzianego w czerń jeźdźca zagrzmiał niczym grom:

– Przepuśćcie posłańców sułtanki Hürrem!

W jednej chwili spłoszeni żołnierze rozpierzchli się na dwie strony przed pędzącymi na nich rumakami. Dwa konie, gniady i siwy, pomknęły jak wiatr, wprost na drugi dziedziniec. Iskry spod uderzających o kamienie kopyt błyszczały jak świetliki. Tym razem żołnierze podbiegli, aby złapać konie, chrapliwie wyrzucające powietrze przez nozdrza. Jeden z koni, spłoszony nagłym zgiełkiem, stanął dęba. Opierając się na tylnych nogach, przednimi energicznie uderzał powietrze. Z pyska dobywało się gniewne parskanie. Jego śladem podążył gniadosz, wypełniając dziedziniec rżeniem. Podczas gdy czterech stajennych próbowało ujarzmić konie, dwóch posłańców, pokrytych ziemią i kurzem, energicznym ruchem wyciągnęło nogi ze strzemion i zsunęło się na ziemię. Dwaj mężczyźni stanęli przed bramą noszącą tugrę Mehmeda Zdobywcy i próbowali się ochłodzić, łapczywie popijając wodę, którą w dzbanie przynieśli im ze studni pałacowi słudzy.

Dowódca czauszy, zastanawiając się, kto zmącił wieczorną ciszę, wyskoczył nagle z wartowni zwieńczonej dwiema stożkowymi kopułami, oddzielającej plac od drugiego dziedzińca, i krzyknął:

– Nie wiecie, że do pałacu nie wchodzi się jak do stajni?

Jeden z kawalerzystów włożył rękę pod koszulę, wyciągnął purpurową sakiewkę i uniósł ją. Widząc to, czausz pasza się uspokoił.

Głos drugiego jeźdźca rozległ się echem wśród wysokich pałacowych murów.

– Mamy wieści z pałacu w Edirne. Chcesz dowodu? Oto on.

Czausz pasza nie mógł opanować rozbieganego spojrzenia. Skręcając w palcach koniec bujnego, czarnego wąsa, który co rano nacierał olejkiem z orzechów laskowych, próbował zachować resztki honoru przed sługami. Zniżył głos, choć jego ton wciąż brzmiał jak rozkaz.

– Mówcie więc. Co tak stoicie?

– Wiadomość przekażemy tylko Dżaferowi Adze. Takie mamy rozkazy.

– Głupcze, chcesz stanąć tak przed wielkim agą haremu? Może nie znasz panujących tu reguł, ale czy nie masz wstydu? Powiedz mi, co miałeś przekazać, zabierz swojego przyjaciela i odejdź.

Dowódca czauszy ze strachem i z szacunkiem spojrzał na sakiewkę, którą posłaniec wciąż trzymał nad głową. Od razu ją rozpoznał. Purpura była symbolem sułtanki Hürrem. W Imperium Osmańskim nie było drzwi, których nie otworzyłaby ta purpurowa sakwa. Nie było też życia, którego nie mogła odebrać. Mimo to nie mógł się powstrzymać. Wyciągnął rękę, próbując odebrać sakiewkę. Odziany w czerń posłaniec o sokolim wzroku błyskawicznie odskoczył do tyłu. Dłoń jego towarzysza sięgnęła po zakrzywiony sztylet, który miał u boku.

– Nie rób tego, czausz paszo – wycedził głosem pełnym groźby. – Powiedziałem ci, jaki dostaliśmy rozkaz. Mamy przekazać to Dżaferowi Adze. Choćbyś wysłał na nas całą armię, nie złamiemy rozkazu.

Dowódca czauszy i otaczający go słudzy nawet w ciemnościach mogli dostrzec ich zaiskrzone spojrzenia. Na usta mężczyzny cisnęły się obelgi. „Przeklęci głupcy, chamy, prostackie nasienie, ruskie sługusy”, przemknęło mu przez głowę. Nie miał jednak zamiaru wypowiadać ich na głos. Wiedział, co znaczy ściągnąć na siebie gniew Hürrem.

– Chodźcie za mną – powiedział i odwrócił się.

Ruszył dumnie, jedną rękę opierając na zakrzywionej szabli. Frędzel białego filcowego fezu kołysał się w rytm jego kroków. Kroczył pewnie w czerwonych skórzanych baczmagach, jakby próbując zatrzeć swoją wcześniejszą niepewność.

Najpierw czausz pasza, a za nim dwóch odzianych w czerń posłańców, w otoczeniu ubranych w czerwono-białe stroje, uzbrojonych w kopie strażników, ruszyli w stronę bramy otwierającej się na drugi dziedziniec. Dwóch stajennych zostało przy koniach. Na drugi dziedziniec nikt oprócz padyszacha, choćby sam chan czy król, nie mógł wjechać konno.

Jeden z posłańców odwrócił się i spojrzał za siebie. Stajenni wciąż starali się uspokoić konie gniewnie uderzające kopytami o ziemię. Wierzchowce wyciągały głowy, próbując uwolnić się z uprzęży.

Gdy przechodzili przez bramę zwieńczoną z obu stron stożkowymi, drewnianymi kopułami, dołączyło do nich jeszcze czterech służących trzymających pochodnie.

Minęli Wieżę Sprawiedliwości, w której każdego dnia po porannej modlitwie zbierał się Dywan – rada wezyrów, żeby dyskutować o sprawach państwa. Poza pojedynczymi pochodniami przy wartowni budynek spowijały ciemności. Wysokie mury sprawiały wrażenie, jakby w mroku próbowały ukryć wszystkie sekrety. Czausz pasza, strażnicy oraz słudzy szli swobodnie i bezszelestnie. Natomiast odziani w czerń dwaj posłańcy Hürrem sprawiali teraz wrażenie zdenerwowanych. W świetle pochodni ich cienie padały na podłogi pokryte białym marmurem. Byli obserwowani ze wszystkich stron.

W przeciwieństwie do Wieży Sprawiedliwości budowla po prawej stronie od bramy była rzęsiście oświetlona. Kilku służących szybkim krokiem wchodziło do środka, jeden równie pospiesznie wychodził, trzymając ogromne tace. Cudowne zapachy dziesiątek różnych, przygotowywanych każdego dnia w pałacowej kuchni potraw, słodkości, syropów i szerbetów przypomniały dwóm jeźdźcom, że od poprzedniego wieczoru nie mieli nic w ustach.

Idąc przez wąskie uliczki, przez ogrody, nad którymi mimo jesieni unosiły się tajemnicze zapachy, minęli fontannę, przy której mieszkańcy seraju szukali ochłody w ostatnich letnich dniach. W końcu, przechodząc przed szkołą Enderun, gdzie dzieci i młodzież niemuzułmańska sprowadzona do imperium pobierała nauki w zakresie religii, nauk ścisłych, historii, dyplomacji, języka tureckiego, perskiego, handlu i dworskiej etykiety, dotarli do drzwi haremu. Dalej nie wolno było wchodzić.

Jeden ze służących, mimo iż miał na stopach ciżmy z podwiniętym czubkiem, w które można było wcisnąć tylko palce, pobiegł do haremu, żeby jak najszybciej przekazać Dżaferowi Adze, że czekają na niego posłańcy sułtanki Hürrem. Chłopiec biegł bez tchu między pałacowymi zabudowaniami i pawilonami przez długie, kręte uliczki i wąskie korytarze wykładane kamieniami. Kusiło go, żeby zawołać: „Czarny Ago, Czarny Ago, wiadomość!”, ale ze strachu był w stanie wydusić z siebie tylko szept, który mógł usłyszeć jedynie on sam.

Dżafer Aga, do którego Hürrem wysłała wiadomość, był najważniejszy w haremie. Nazywano go tak, mimo iż wcale nie miał na imię Dżafer. Znany był też jako Czarny Aga. Oczywiście nie zdobył tego przezwiska, ponieważ był czarny jak bezgwiezdne noce. Ten Sudańczyk o dużym nosie, wielki i brzydki jak baśniowy olbrzym, od pierwszego dnia pobytu Hürrem w pałacowym haremie, jeszcze jako odaliski, stał się jej powiernikiem i zaufanym. Czasem był jej sługą, ale najczęściej szpiegiem. To właśnie było przyczyną lęku, jaki wzbudzał.

Jego szyja nikła zupełnie w wielkich ramionach. Odnosiło się wrażenie, jakby jego olbrzymia głowa osadzona była bezpośrednio na nich. Nocą nietrudno było na niego wpaść. Po tym, jak przydarzyło się to kilku odaliskom, które przeraźliwym krzykiem zbudziły cały harem, Dżafer postanowił nosić białe ubrania.

Także i tej nocy Czarny Aga, niczym bezgłowa, odziana w szarawary zjawa, przechadzał się korytarzami haremu wypełnionymi nocnym mrokiem. Znał ten pałac jak własną kieszeń. Nie pamiętał nawet, kiedy zabrano go z ojczyzny. Nazywano go Sudańczykiem, ale chyba pochodził z Abisynii. Z dzieciństwa pozostały mu tylko dwa wspomnienia: piracki okręt i cuchnąca stęchlizną piwnica, gdzie pozbawiono go męskości. Dżaferowi wciąż rozbrzmiewał w uszach własny krzyk.

Hürrem przybyła do pałacu właśnie wtedy, gdy Dżafer przeżywał swoje samotne i przepełnione bólem dni. Miała na imię Aleksandra, ale tę rudą dziewczynę nazywano też Rusłaną. Byli chyba w tym samym wieku. Służący wyśmiewali się z niej: „Piętnastoletnia kociczka!”. Z Dżaferem było podobnie.

O ile niewola stłamsiła Dżafera, o tyle w Aleksandrze, nazywanej przez wszystkich ruską odaliską, wzniecała coraz większy bunt. Ta pochodząca z Rusi dziewczyna nie dała się stłamsić. Błyszczała na każdym kroku, wprawiając wszystkich w zakłopotanie. Nie słuchała ani padyszacha, ani Sułtanki Matki. Nawet zabranie jej do pałacowej łaźni okazało się problemem. Usiadła w rogu razem z tatarską dziewczyną Merzuką, którą razem z nią przywieziono z Krymu, i tam została. Czasami, przechodząc nocą pod drzwiami jej komnaty, Dżafer słyszał płacz. Kiedy indziej, nocami, gdy księżyc wstępował na niebo i unosił się nad wodami, gdzieś nad Wieżą Leandra, a jego światło delikatnie sączyło się przez okratowane okna pokoju, do jego uszu dobiegały dźwięki pieśni nuconych w obcym języku. Niekiedy jej głos huczał jak woda wydobywająca się ze źródła, innym razem drżał jak zraniony w skrzydło ptak, tylko był bardziej żałosny. Szeptem kładł się na jej ustach. Było jasne, że śpiewała o tęsknocie. Może tęskniła za swoim krajem, swoją wioską. Może wspominała rodziców. Kto wie, może śpiewała do ukochanego, który został w odległych krainach? Dżafer krył swoje ogromne ciało w mroku lub kręcił się w pobliżu, udając, że ma do wykonania bardzo ważne zadanie, i czekał, aż wybrzmią ostatnie dźwięki pieśni Aleksandry.

Właśnie w jedną z takich nocy stanęli przed sobą twarzą w twarz. Gdy z ust dziewczyny wydobyły się ostatnie wersy pieśni, ze swojej kryjówki Dżafer dostrzegł łzy niczym perły kapiące na jej policzki. A ona ujrzała jego.

Otrząsnął się i chciał jak najszybciej się stamtąd oddalić, jednak dziewczyna, która dopiero zaczynała uczyć się tureckiego, powiedziała niepewnie:

– Nie odchodź. Kim jesteś?

– Dżafer.

– A ja Aleksandra Lisowska.

– Dlaczego płaczesz?

– Po plostu płakać. Ja nie mówić.

Dżafer się uśmiechnął.

Dziewczyna nie potrafiła wymawiać „r”. Z jej ust wydobywało się urocze „lll...”. Tak było przez lata. Nawet teraz, gdy sułtanka Hürrem wpadała w gniew i uderzając obcasem o podłogę, krzyczała na poddanych, jej „r” brzmiało jak „l”: „Przekażcie to agom! To mój lozkaz!”.

Ale teraz już nikt nie mógł się z tego śmiać.

Tamtej nocy Aleksandra powiedziała:

– Nie mówić nikomu. Niech to będzie seklet. Nasz seklet.

Był to pierwszy sekret ruskiej odaliski Aleksandry i Dżafera. A miało ich być jeszcze więcej. Dzięki tym tajemnicom zyskał nie tylko wzbudzającą grozę reputację Czarnego Agi w haremie, ale również mały majątek, który gromadził.

Ile to już lat minęło? Trzydzieści, czterdzieści? Teraz ta haremowa dziewka była najpotężniejszą kobietą na świecie. Dżafer też nie był już tym biednym eunuchem, popychanym i wyrzucanym za drzwi, z którego naśmiewały się odaliski: „Urwali ci całego? Naprawdę? Pokaż”. Harem też nie był już haremem. Odkąd na prośbę sułtanki Hürrem sułtan Sulejman odesłał dziewczęta, harem stał się domem sułtana i jego rodziny. Chociaż dziewczęta radujące serca młodych książąt nie całkiem zniknęły, to harem nie był już taki jak dawniej. Uciekinier z Abisynii, Dżafer Aga, od dawna stał na czele takiego właśnie haremu.

Siedzącego w wartowni i odbywającego podróż w czasie Dżafera sprowadziło na ziemię wtargnięcie młodego sługi.

– Czarny Ago! Czarny Ago!

Policzki chłopca były czerwone od biegu. Mówiąc, starał się nie podnosić głosu.

– Hola! Co to za krzyki? Życie ci niemiłe?! Jak śmiesz krzyczeć w domu padyszacha? Ucisz się albo każę wytargać cię za uszy.

– Ago, przyszła wiadomość od sułtanki Hürrem. Posłańcy powiedzieli, że albo przekażą wieści Dżaferowi Adze, albo ktoś odpowie za to głową.

Chłopiec dodał trochę od siebie do tego, co usłyszał, jednak słowa, które wydyszał, wystarczyły, żeby Dżafer Aga natychmiast udał się w kierunku bramy.

„Skoro przyszła wiadomość od mojej sułtanki, dlaczego zwlekałeś, żałosny Bośniaku? Dlaczego nie posłałeś po mnie, gdy tylko wymówili moje imię?”.

Mężczyźni, widząc zbliżającego się pospiesznym krokiem Dżafera, wyszli z wartowni znajdującej się na parterze, wznoszącej się po prawej stronie wieży. Jeden z nich odezwał się surowo:

– Ty jesteś Dżafer?

– Tak, ja. A ty, kim jesteś?

– Czy to twoja sprawa, kim jestem?

– Jeśli twierdzisz, że masz wieści od mojej sułtanki, to moja.

– Skoro tak, ago, nazywają mnie Błyskawica. A to Piorun. – Wskazał swojego towarzysza.

Gdy mężczyzna szyderczo uśmiechnął się pod wąsem, odezwał się Piorun.

– Zniszczymy każdego wroga sułtanki Hürrem.

Błyskawica podjął przerwany wątek.

– Jeśli ktokolwiek będzie złorzeczył naszej sułtance, wyrwiemy mu język.

Dżafer Aga zabrał mężczyzn ze światła pochodni pod cień drzewa. Jedynymi białymi punktami były teraz białka jego oczu i na przemian znikające i pojawiające się zęby. Starając się, na ile to możliwe, aby jego cienki głos przybrał złowieszczy ton, wysyczał:

– Nie potrzeba innych języków. Na szczęście wasze są wystarczająco cięte.

Czując, że ciała mężczyzn są napięte jak cięciwa luku, rozłożył ogromne dłonie i uśmiechnął się.

– W porządku, ja jestem Dżafer. Ty jesteś Błyskawica, a ty – Piorun. Zniszczycie każdego. Oczywiście. Ale skąd ten Dżafer może mieć pewność, że przysyła was sułtanka Hürrem? Macie jakiś dowód?

Odziany w czerń mężczyzna nie kazał na siebie czekać. Wyciągnął jedwabną, purpurową sakiewkę bijącą blaskiem połączenia kobiecej pasji i gracji. Czarny Aga z szacunkiem przejął sakiewkę i ją powąchał.

Odezwał się drugi mężczyzna:

– Podaj hasło. Sułtanka Hürrem poleciła cię zapytać, jak miała na imię jej pierwsza służka. „Jeśli będzie wiedział, przekażcie mu wiadomość, jeśli nie, odbierzcie mu życie”, poleciła.

– Merzuka.

Mężczyźni spojrzeli na siebie. Jeździec, który przedstawił się jako Błyskawica, rozejrzał się dookoła, sprawdzając, czy w pobliżu nie znajduje się ktoś, kto mógłby ich usłyszeć, po czym nachylił się do ucha Dżafera Agi.

– Jutro przed wieczorną modlitwą sułtanka Hürrem przybędzie do pałacu.

„Hura! – pomyślał aga. – Po to były wszystkie te podchody i hasła? Całe to zamieszanie było tylko po to, żeby powiedzieć, że sułtanka Hürrem wraca z Edirne?”.

– Tylko tyle? – zapytał, przypatrując się im podejrzliwie.

Tym razem Piorun schylił się do jego drugiego ucha.

– Czy twoja czarna jak węgiel głowa zawsze tak wolno myśli? – burknął. – Myślisz, że wielka sułtanka tylko po to wysyłałaby posłańców? Masz dostarczyć tę sakiewkę wielkiemu wezyrowi Rüstemowi Paszy. To pilne i ważne, dlatego niezwłocznie musisz wykonać ten rozkaz. Resztę będzie wiedział Jego Wysokość Wielki Wezyr.

Twarz Dżafera spochmurniała.

– Dobrze, ale ta sakiewka jest pusta.

Drugi odziany w czerń mężczyzna patrzył na Dżafera płonącym wzrokiem. Dżafer również skierował na niego swoje błyszczące w ciemności oczy. Wiedział, co Błyskawica mu na to odpowie. Na twarzy mężczyzny pojawił się nerwowy uśmiech.

– Kto słyszał, żeby przekazywać wielkiemu wezyrowi pustą sakiewkę?

Drugi mężczyzna wtrącił się do rozmowy, uśmiechając się szeroko.

– Ago, zapewne wiesz, co włożyć do sakiewki.

Tym razem Dżafer zrozumiał zaszyfrowaną wiadomość sułtanki Hürrem. „Trucizna – przeszło mu przez myśl. – Znowu śmierć, znowu nieszczęście”. Te słowa paliły mu mózg, chociaż w tej samej chwili jego ręce stały się zimne jak lód.

A więc wszystko zaczyna się od nowa.

Noc jeszcze nie opuściła Stambułu, gdy dwaj przybyli z Edirne odziani w czerń mężczyźni ruszyli konno w drogę powrotną.

Dżafer natychmiast przystąpił do swoich złowrogich obowiązków. Przemykał spowitymi nocną ciemnością pałacowymi uliczkami, kryjąc się w cieniu murów i podstrzeszy. Głowę ukrył pod czarną peleryną. Teraz na czarnej jak węgiel twarzy nie widać było nawet białek jego oczu. Był sprytny jak lis, podstępny jak skorpion i niebezpieczny jak wilk. Co chwila zatrzymywał się, nasłuchując w ciszy. Z zewnętrznego dziedzińca dochodziły głosy pełniących wartę janczarów, a z uchylonego okna haremu, przez które sączyło się światło, niosły się niezrozumiałe szepty dwóch kobiet.

Upewniwszy się, że jest bezpiecznie, powoli ruszył do przodu, aby po chwili znów przystanąć. Przez nikogo niezauważony musiał dostarczyć zawartość sakiewki do męża ukochanej córki sułtana Sulejmana, sułtanki Mihrimah, utrapionego zięcia sułtanki Hürrem, wielkiego wezyra Rüstema Paszy. Nikt nie mógł go zobaczyć. Nikt nie mógł się dowiedzieć, że purpurowa jedwabna sakiewka, którą włożył do kieszeni swoich przepastnych szarawarów, niosła za sobą śmierć. W sakiewce, w maleńkiej buteleczce znajdowała się trucizna, która mogła uśmiercić cały regiment – jad czterdziestu żmij.

Czyje życie było celem? „Nieważne”, mruknął Dżafer Aga. Już się przekonał, że jeśli mieszka się w pałacu, najbardziej niebezpieczna jest nadmierna ciekawość. Przeżył tu tak długo tylko dlatego, że nie był zbyt ciekawski lub raczej starał się, aby ta cecha nim nie zawładnęła. „Kto mniej wie, dłużej żyje”, mawiał początkującym służącym. Dżafer Aga wiedział bardzo dużo, ale od razu o wszystkim zapominał.

Korzystając z sekretnego przejścia, minął otaczające pałac zewnętrzne mury i z zadziwiającą szybkością zanurzył swoje ogromne ciało w czarnych jak smoła ciemnościach. Był pewien, że porusza się bezszelestnie, ale jego własne kroki były dla niego jak uderzenia bębna. „Niech to szlag”, mruknął. Nerwy miał napięte jak postronki. Gotów był teraz bić, zabić lub rozerwać na strzępy.

W mroku bezgwiezdnej nocy ruszył w stronę rozklekotanego powozu stojącego w zagajniku po przeciwnej stronie. Dorożkarze, którzy wiedzieli o odbywających się niekiedy sekretnych ucieczkach z haremu, czekali tu, licząc na sowity zarobek. Na szczęście tej nocy był tu jeden powóz. Blade światło świecy stojącej w oknie powozowych drzwi to pojawiało się, to znikało w rytm wiatru kołyszącego osłaniającymi wszystko gałęziami. Dżafer Aga schował się za jednym z drzew. Długo sprawdzał, czy nikt go nie śledzi. Upewniwszy się, że nie jest obserwowany, dokładnie ukrył swoje potężne ciało pod peleryną i przemknął w stronę małego dwukonnego powozu. Bezgłośnie otworzył drzwi i wsiadając do środka, powiedział:

– Jedź prosto. Powiem ci, gdzie masz się zatrzymać.

„Znów jakiś haremowy amator”, pomyślał dorożkarz, chwytając za lejce. Dwa konie ruszyły i zaczęły iść ospałym, bezwolnym krokiem.

Gdy powóz ruszył, Dżafer po raz kolejny upewnił się, że buteleczka znajduje się w jego kieszeni. Przeszył go dreszcz. Tam czaiła się śmierć. Podczas gdy powóz toczył się do celu, Dżafer rozmyślał o tym, jak bardzo nienawidził trucizn. Sama idea śmierci od trucizny wydawała mu się przerażająca. Bał się, że umrze otruty. Sam też nie zamierzał nikogo otruć. Śmierć powinna być wzniosła – zarówno dla ofiary, jak i mordercy. Powinna przyjść z naprzeciwka, patrząc w oczy. Wyciągnął spod peleryny ogromne ręce. Każda z nich była wielka jak kłoda. Gdy jego dłonie zamknęły się na czyjejś szyi, nie było już ratunku. Dżafer dobrze znał odgłos gruchotanych kości. Wiedział też, jak bezwładne stawało się ciało pozostawione bez tchu. Nie pamiętał, ilu ludzi straciło życie z jego rąk.

Dżafer spojrzał przez okno na zewnątrz. Zaczął rytmicznie uderzać pięścią w drzwi powozu.

– Ago, nie stukaj tak. To nic nie pomoże. – Dorożkarz się roześmiał.

Jego słowa zawisły w powietrzu. Wbrew jego oczekiwaniom podróżnego nie rozśmieszył ten żart.

– Zatrzymaj się po prawej stronie, przy ruinach.

Powóz pojechał jeszcze kawałek do przodu.

– Ho, ho! – krzyknął na konie i ściągnął cugle. Zmęczone z ulgą się zatrzymały. – A któż to wybiera się o tej porze do tych opuszczonych ruin? – zapytał dorożkarz i odwrócił się, próbując zobaczyć podróżnego.

Jednak ostatnią rzeczą, którą zobaczył w tych ciemnościach, był przeraźliwy błysk i zakrzywiony sztylet, który z prędkością błyskawicy ugodził go w serce.

Teraz nie pozostali już żadni świadkowie. Dżafer oczyścił nóż, wycierając go o zabitego mężczyznę. Wyskoczył z powozu i wszedł do opuszczonego budynku. W tym tajemnym przejściu miał się spotkać z tym, komu doręczy przyniesioną przez siebie śmierć.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: