- promocja
- W empik go
Tajemnice dworu sułtana: Safiye. Księga IX - ebook
Tajemnice dworu sułtana: Safiye. Księga IX - ebook
Saga, która stała się inspiracją dla twórców serialu "Wspaniałe stulecie”.
Kolejny tom Tajemnic dworu sułtana rozwija wątek sułtanki Safiye. Piękna Safiye, z pochodzenia wenecjanka, została porwana przez piratów i siłą sprowadzona do osmańskiego imperium. Tymczasem sułtanka Nurbanu poszukuje kobiety, która sprawi, że jej syn, sułtan Murad, zechce się ustatkować… Jak Safiye poradzi sobie w świecie pałacowych machinacji i intryg?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-7931-6 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Możecie wrzucić mnie w ogień, lecz nie skazujcie mnie na tęsknotę za Wami. Ramiona naszego pana są dla jego sługi rajem, a tęsknota – piekłem. Odbierzcie mi duszę, ale nie żałujcie mi dotyku Waszych ust na mojej skórze, Waszych silnych ramion oplatających moją talię i miłosnego sorbetu. Nie myślcie, że jesteśmy podobne do innych dziewcząt. Nie mamy cierpliwości, żeby czekać na spotkanie z naszym panem. Zamiast umierać każdego dnia tysiąc razy, wolimy odejść z tego świata. Niech piszą o nas wiersze i eposy. Zamiast Szirin, Lejli i Zulejki niech opowiadają moją historię. Niech powiedzą: „Z nadmorskiej krainy przybyła do pałacu szalona dziewczyna i zakochała się w sułtanie. Sądziła, że wielki padyszach świata będzie kochał tylko ją, że nie powącha innej róży. Dziewczyna została panną młodą w szkarłatnym welonie, tak jak to sobie wymarzyła. Ale niestety… Zdała sobie sprawę, że w sercu jej pana nie ma miłości, a co więcej, nie różni się dla niego niczym od dziewcząt, które przewijały się przez łoże padyszacha i których imion nawet nie pamiętał. «Życie bez mojego pana jest dla mnie torturą», wylewała krwawe łzy. Pewnej nocy, zanim ciemność spotkała się ze świtem, wstała z łóżka. Wyciągnęła spod poduszki zimny sztylet owinięty w białą tkaninę, który już od dawna tam ukrywała, i wbiła sobie w pierś płonącą z miłości do padyszacha. Gdyby nie biała tkanina, która od krwi stała się szkarłatna, jedyna pamiątka pozostała po tej nieszczęsnej, szalonej dziewczynie, nikt nie pamiętałby, że kiedykolwiek żyła na tym świecie”. Niech tak mówią i tak piszą. Wszyscy o tym wiedzą. Jeśli ktoś nie wie, niech się dowie. Nie rzucam słów na wiatr. Jeśli coś powiem, to tak będzie. Teraz już wiecie. To moja przysięga. Jeśli moje słowa wzbudzą gniew mojego pana, niech powierzy tę sprawę zakrzywionemu sztyletowi. To moja szyja. Niech przyjdzie czarny kat i odbierze mi życie. Cóż z tego?
Na drodze do mojego szczęścia poświęcę nie jedną, lecz tysiąc Safiye.ROZDZIAŁ I. YENIKAPI. PAŁAC SUŁTANKI MATKI. 6 GRUDNIA 1583 ROKU
I
Yenikapı
Pałac sułtanki matki
6 grudnia 1583 roku
Kiedy weszła do komnaty, przeszedł ją dreszcz. Poczuła, jak po jej twarzy prześlizgnął się zimny oddech. Ponieważ raziło ją światło, pomieszczenie, w którym wszystkie kotary były szczelnie zasłonięte, rozjaśniał jedynie wątły, żółty płomień pojedynczej lampy. Zatrzymała się na chwilę i spojrzała na bladą jak ściana twarz kobiety leżącej nieruchomo w łóżku, która w ciemności wydawała się świecić. Zasłona śmierci zaczęła okrywać oblicze kobiety. „Dobrze się spisała – przeszło jej przez myśl. – Nie minął nawet miesiąc”.
Zawahała się przez chwilę. Później zaś ruszyła w stronę łóżka pewnym, a nawet wojowniczym krokiem. „Odejdźcie”, dała znak głową. Grupa kobiet zebrana wokół łóżka wycofała się, kłaniając z szacunkiem. Nawet nie zwróciła uwagi na cierpienie malujące się na ich twarzach. I tak to wszystko było sztuczne. Przypomniała sobie próby, jakie czyniła przed lustrem, żeby przybrać na twarz taki sam pełen boleści wyraz. Musiała wyćwiczyć ból, bo go nie czuła. Nie dlatego, że go nie znała – po prostu nie czuła.
Siedząca przy łożu starsza kobieta co chwila przymykała oczy. Być może dlatego nie opuściła komnaty mimo rozkazu. Jej wargi stale się poruszały. Szeptała coś, dmuchając w twarz kobiety przeżywającej swoje ostatnie godziny.
– Wy także odejdźcie, hodżo – poleciła.
Nie chciała, żeby ktokolwiek był przy niej.
Staruszka, obracając głowę najpierw w jedną, a potem w drugą stronę, dmuchnęła, żeby odpędzić złe duchy, a później ze zdumieniem spojrzała na młodą kobietę. Przez chwilę wydawało jej się, że się przesłyszała. Kto odprawiałby od łóżka chorego modlącą się hodżę?
Kobieta próbowała się przesunąć w inne miejsce.
– Ale… – Nagle urwała. Musiała zobaczyć iskry w oczach nowo przybyłej. Podniosła się ociężale i skierowała do drzwi. – Trzeba mieć nadzieję w Bogu.
Kiedy kobieta zdecydowanie machnęła ręką, hodża pochyliła głowę i odeszła w milczeniu. Odwróciła się jeszcze w progu i spojrzała na nią z resztką nadziei. „Najwyraźniej kieruje nią ból”, pomyślała. Jak inaczej mogłaby odprawić osobę, która modli się nad głową kogoś, kto jest bliski wydania ostatniego tchnienia. Czekała, aż kobieta pożałuje tego, co zrobiła, i powie: „Chodź. Nie szczędź jej modlitwy”.
Tymczasem ta zupełnie się tym nie przejęła. Odwróciła się plecami do drzwi, dając jej do zrozumienia, że nie przywoła jej z powrotem. Bezradna staruszka wyszła. Służące czekające na zewnątrz spojrzały na nią z wyczekiwaniem, jakby pytały: „To koniec?”. Kiedy z wyrazu twarzy kobiety pojęły, że tak jak one została wyrzucona, zanim chora przeszła na stronę śmierci, w jednej chwili zaczęły szeptać między sobą:
– To koniec świata.
– Oczywiście, że koniec świata. Już czas, żeby po tylu grzechach Bóg zesłał na nas ogień.
– Wypluj te słowa, dziewczyno. Przecież to nie my popełniłyśmy grzech. Dlaczego mamy cierpieć za grzechy innych? Niech w ogniach piekielnych spłonie ten, kto grzech popełnił.
– Odmówiła jej nawet modlitwy.
– Takiej synowej nie życzy się nawet wrogowi.
– Ciii… Oszalałaś? Cicho bądź!
Ich głosy odbijały się echem w jej głowie. Później się nimi zajmie. Jej twarz ściągnął dziwny wyraz. Jeśli zobaczyłby ją ktoś, kto jej nie zna, mógłby nawet pomyśleć, że się uśmiecha. Tymczasem działo się tak, kiedy targana gniewem snuła plany. Gdy podejmowała decyzje dotyczące czyjejś przyszłości.
Hodża też pewnie przysiadła na kolanach po drugiej stronie drzwi i recytowała swoje modlitwy. „I na co się to teraz zda?”, przeszło jej przez myśl. Kto to widział, żeby modlitwa była antidotum? Kto to słyszał, żeby ktoś uratował się lub został uratowany dzięki modlitwie?
Przez chwilę stała przy łóżku, przyglądając się coraz bledszej twarzy kobiety, której tylko głowa wystawała spod kołdry. Oczy miała zamknięte. Cienie pod nimi i posiniałe powieki sprawiały, że na pierwszy rzut oka przywodziły na myśl bezdenne dziury. Przyprószone siwizną włosy rozsypane były na poduszce. Krew już dawno odpłynęła jej z twarzy. Piękne, jędrne, różowe policzki kobiety, które i na niej robiły zawsze ogromne wrażenie, teraz były jak głębokie doły. Zapadnięte wargi przypominały dwie linie. Co jakiś czas widać było delikatne drżenie w kąciku ust. To coraz płytszy oddech wydobywał się na zewnątrz, przyprawiając człowieka o drżenie. Jej ręce, które położono na kołdrę, leżały nieruchomo jak dwie hebanowe gałęzie. Piękność rozświetlająca epokę zapadała się w ciemność.
Jej spojrzenie na chwilę zatrzymało się na dłoniach chorej. Drgnęła z przerażenia. Palce wyglądały jak kości powleczone siną, pomarszczoną skórą.
Poczuła, że jest jej żal. Przez chwilę pożałowała, że przyszła. Ale nie miała innego wyjścia. Do końca musiała grać swoją rolę. Ona też pewnie chciałaby, żeby tak było. Musiała stawić czoło śmierci, niezależnie od tego, skąd i po kogo przychodziła. Jednak patrzenie na nią w tym stanie sprawiało jej ból. Był czas, że wierzyła, iż jest najpiękniejszą i najpotężniejszą kobietą na świecie.
Wahała się, czy usiąść na łóżku. Jak długo jeszcze mogło to trwać? Ile czasu jej zostało?
Powiedzieli: „Będzie bezboleśnie. Powoli, ale bez bólu”. Naprawdę tak było? Od miesiąca każdego dnia, w każdej godzinie topniała na jej oczach. Czy cierpiała? Nawet jeśli tak było, nie dawała tego po sobie poznać.
„Dość już – powiedziała w duchu. – Niech będzie, co ma być. Niech to już się skończy”.
Czy powinna wziąć ją za rękę?
Już sama myśl, że miałaby dotknąć tych kościstych palców, przyprawiła ją o dreszcz. „Nie, nie mogę tego zrobić”.
„Przynajmniej się pomódl”, odezwał się głos w jej wnętrzu.
O tym nie pomyślała. Czy chora nie zasługiwała na modlitwę? Dobrze, ale którą? Jakiej modlitwy by chciała? Taką, którą słyszała przy narodzinach, czy te, których próbowała się nauczyć później?
Nagle zauważyła, że powietrze nie wydobywa się już spomiędzy jej warg.
Skończyło się? Umarła?
Powoli zbliżyła dłoń do ust i nosa kobiety, próbując wyczuć jej oddech.
Nic nie poczuła. A zatem wszystko się skończyło. W ciszy. Tak po prostu. Jakby zasnęła. Śmierć przyszła cicho i zabrała ją ze sobą.
Jeszcze raz się pochyliła, żeby mieć pewność. Znowu nic. Jeszcze raz… I jeszcze…
I nagle oczy zmarłej się otworzyły!
Odskoczyła z przerażeniem.
Martwe oczy wpatrywały się w nią z głębi sinych studni. W przeciwieństwie do ciała pozbawionego duszy jej oczy były żywe. Tylko ich błękit zmienił się w szarość.
– To ty?
Poczuła, jak chłód przenika ją do szpiku kości. Jej głos był nie do poznania. Jakby dochodził z tamtej strony. To było coś między rzężeniem, świstem, szeptem a rykiem.
Martwe oczy poruszyły się. Zrozumiała, że próbuje ją zobaczyć.
– To ty?
– Tak.
Ten głos przyprawił ją o dreszcz.
– Światła… Chcę światła… Nie… widzę… cię. Jesteś jak cień.
„_Tym właśnie byłam_ – przeszło jej przez myśl. – Do dzisiaj zawsze byłam cieniem”.
– Lampę…
– Powiedzieli, że światło razi cię w oczy – powiedziała, na chwilę wpadając w panikę.
– Światła… Światła… Proszę, trochę światła.
Podniosła się. Podeszła do konsoli i wzięła stamtąd lampę. Gdy odwróciła ją w jej stronę, zauważyła, że martwe oczy nawet nie drgnęły. Tylko głębokie bruzdy na jej twarzy napięły się z bólu.
– Nie do mnie – szepnęła umierająca kobieta. – W twoją stronę…
Nie dokończyła. Było widać, że oddycha z coraz większym trudem.
– Zapomnij o twarzy, którą przed chwilą zobaczyłaś – wyrzuciła z siebie umierająca z ogromnym trudem. Jakby bała się, że nie zdąży powiedzieć tego, co powinna. Resztkami sił wydusiła: – Zapamiętaj mnie… taką… jaką zobaczyłaś mnie… pierwszego dnia…
Głos stawał się coraz słabszy.
– Ja też… Ja też ciebie taką…
I tym razem nie mogła dokończyć. To było zbyt wyczerpujące.
Nieco bardziej przysunęła lampę do siebie.
Spojrzenie szarych oczu zmarłej skupiło się na jej twarzy. Usta poruszyły się, żeby coś powiedzieć.
– Jesteś bardzo piękna – oznajmiła w końcu.
Uśmiechnęła się mimowolnie.
– Zaśpiewaj… – jęknęła umierająca.
Co? Zaśpiewać?
Martwe oczy odczytały jej zdumienie.
– Proszę, proszę… Zaśpiewaj nam piosenkę stamtąd… Pro…
Młoda kobieta zdała sobie sprawę, że to, co się dzieje, sprawia jej coraz więcej bólu. Jakby gdzieś w niej płonął ogień. Jak nazywało się to uczucie? Litość? Żal?
– Proszę… Naszą piosenkę… – Nagle umierającej zabrakło powietrza.
Wtedy zrobiła coś, o czym myślała, że nie będzie mogła się na to zdobyć. Przysiadła na brzegu łóżka. Śledziła oczy umierającej. Zawahała się. Nie powinna tego robić, ale wiedziała, że nie uciszy głosów w jej wnętrzu. Ujęła w dłonie kościste palce.
– Już jej nawet nie pamiętam.
– Proszę! Pro…
– _Ave Maria, gratia plena…_¹ – Bezwiednie zaczęła cicho odmawiać _Pozdrowienie Anielskie_.
Zadrżała. Ile lat minęło, odkąd mówiła ją po raz ostatni? Poczuła w środku jakieś ciepło.
Umierająca przymknęła oczy. Wiedziała, że słucha jej całą sobą.
– _Ave Maria, gratia plena / Dominus tecum; / Benedicta tu in mulieribus, / et benedictus fructus / Ventris tui, Jesus…_
Pod koniec tej wnoszącej się i opadającej, błagalnej i buntującej się melodii umierająca próbowała unieść głowę z poduszki, ale na próżno. Jej twarz ściągnął ból, a z ust wydobył się krzyk.
– _Ave Maria_. – Jednak płuca odmówiły tego wysiłku. Jej ciałem wstrząsnął atak przeraźliwego kaszlu. Mimo to umierającej udało się wydobyć z siebie słowa: – Posłuchaj… Już cza…
– Nie rozumiemy, co mówicie.
– Już czaaas.
– Czas?
Umierająca przymknęła oczy.
– Czy jest noc?
Odstawiła lampę na miejsce i podbiegła do okna.
– Noc, ale zaraz zacznie świtać.
– Dobrze – powiedziała umierająca między rzężeniami. – Spójrz… Czy… widzisz… gwiazdę… Czy widzisz gwiazdę zaranną?
Wyjrzała, ale jej nie było.
– Nie widzę. Niebo jest zachmurzone. Pewnie zaraz zacznie padać.
Nieruchoma twarz kobiety w łożu napięła się w przerażającym uśmiechu.
– Dobrzeee.
Zdziwiła się. Dlaczego powiedziała, że to dobrze? Przecież kochała rozgwieżdżone nocne niebo. Po raz ostatni spojrzała przez okno i wróciła do łóżka. Stanęła nad głową kobiety.
Jej pierś unosiła się i opadała jak miech kowalski. Widząc, jak pozbawione życia ciało szaleńczo walczy o każdy oddech, nie mogła powstrzymać łez.
Boże, jak zaciekle walczy, żeby nie umierać! Przecież miało być łatwo. Miała nie czuć bólu.
– Zbliż… Zbliż się – odezwała się umierająca, ubiegając kolejny atak kaszlu.
Jej oczy otworzyły się szeroko z bólu i wysiłku.
Pochyliła się nad nią.
– Zbliż się.
Pochyliła się jeszcze bardziej. Pojedyncza łza spadła na policzek umierającej. Zauważyła uśmiech na twarzy kobiety. Przeszedł ją dreszcz. „Czy ona się śmieje?”, przeszło jej przez myśl.
Kobieta próbowała coś powiedzieć, ale ona nie usłyszała. Głos był niczym oddalający się, niknący szept.
Nagle gorąco zapragnęła usłyszeć ostatnie słowa umierającej. Musi je usłyszeć. To może być bardzo ważne. To może być jakiś sekret.
– Boże, nie słyszę cię.
– Zbliż się! – powiedziała umierająca dawnym rozkazującym tonem.
Teraz jej ucho znajdowało się tuż przy ustach kobiety. Zdziwiła się, że nie ogarnął jej wstręt, gdy poczuła napawający przerażeniem zapach wydobywający się z jej ust.
– Słucham. Mów.
– Ja – jęknęła kobieta zachrypniętym głosem. – Ja…
– Tak, tak. Ty?
– Ci…
– Tak. Mnie?
– Wybaczyłam. _Wy… ba… czyłam… ci…_
Głos ucichł. Delikatny podmuch ustał.
Uniosła głowę i spojrzała na kobietę. Umierająca wpatrywała się w nią szarymi oczami. Powoli i one się zamknęły. Pozwoliła płynąć łzom, a one deszczem spadły na pozbawioną życia twarz, obmywając ją.
– Skończyło się – powiedziała cicho. – Skończyło się. Umarła.
Mogłaby przysiąc, że gdy nadejdzie wiadomość o jej śmierci, krzyknie: „_Moja niewola się skończyła, nie jestem już cieniem!_”, ale nie była w stanie tego zrobić.
Nie przypuszczała, że tak się stanie. Nigdy by nie przypuszczała. Nawet na chwilę nie przyszło jej do głowy, że mogłaby płakać nad jej łożem. Ale płakała.
Jej serce zajęło się ogniem. Co oznaczały te łzy? Bezradność wobec potęgi śmierci? Bycie świadkiem śmierci kogoś, w czyich żyłach płynęła ta sama krew? Litość? A może żal?
– Proszę, Boże – modliła się – niech to nie będzie żal. Tego nie zniosę.
Przez chwilę przyglądała się obliczu zmarłej, stojąc nieruchomo. Postąpi tak, jak chciała. Na zawsze zapamięta jej twarz taką jak wtedy, gdy po raz pierwszy ją ujrzała. Piękną, potężną, wspaniałą.
Upłynęło sporo czasu, zanim wstała. Miała wrażenie, że w komnacie zrobiło się jeszcze ciemniej.
Ruszyła w stronę drzwi. Wyprostowała ramiona. Uniosła głowę. Wierzchem dłoni otarła łzy. Otworzyła drzwi.
– Skończyło się – wyszeptała do wyczekujących kobiet. – Powróciła do Boga.
Oddaliła się, nie zważając na dobiegające zewsząd lamenty.
Wyszła do ogrodu różanego, mimo że był koniec grudnia. Objęła się ramionami. Głęboko wciągnęła lodowate powietrze.
Spojrzenie utkwiła w błękitnych wodach, drżących w porannym chłodzie. Jednak ani nie widziała mew, desperacko machających skrzydłami ponad falami i zanurzających się w nie w nadziei na zdobycz, ani nie słyszała ich krzyków witających wschodzący świt.
Przed jej oczami pojawiały się wspólnie przeżyte chwile, pełne miłości słowa, rozmowy wyzwalające powodzie uczuć i palące pierś tęsknotą. Całe życie, które z nią dzieliła.ROZDZIAŁ II. STARY PAŁAC. HAREM. 1560
II
Stary Pałac
Harem
1560
Noc już dawno osnuła wszystko mrokiem. Nagle uchyliły się drzwi od dziedzińca odalisek. Okryta cieniem postać wsunęła głowę przez szparę i skontrolowała westybul, do którego przez pokojowe okno przesączały się smugi żółtego światła. Nikogo nie było widać. W jednym z pokoi na końcu korytarza płakało dziecko. Dało się słyszeć mruczenie kobiety próbującej je uspokoić, żeby nikt go nie usłyszał. Gdzieś rozległ się frywolny, kobiecy śmiech.
– Ciii… – skarcił ją ktoś. – Dość tego rechotania. Zaraz będzie ranek.
Ten ktoś bezgłośnie wślizgnął się do środka.
– Chodź – odezwała się, nieco szerzej otwierając drzwi. – Pośpiesz się.
Do wnętrza przedostała się druga, szczupła osoba.
– To tutaj – mruknęła pierwsza, wskazując miejsce tuż za drzwiami. – Jako kryjówkę kazałam przygotować tę ażurową szafę. Nikt nas nie zobaczy, ale my będziemy widziały wszystko.
Otworzyła drzwiczki szafy.
– Chodź, chodź.
Kiedy wysunęła rękę, żeby przyciągnąć drugą osobę, na chwilę ukazało się kobiece ramię, delikatne i białe jak kość słoniowa, ukryte pod czarną peleryną.
– Wchodź. Nie zwlekaj. Będziesz obserwować wszystko ze środka.
Weszły do szafy przypominającej ciemny otwór. Zamknęły nad sobą drzwi.
– Okropnie tu duszno, kuzynko. A do tego ciemno – skarżyła się kobieta o cienkim głosie.
– Nie ma innego wyjścia – fuknęła na nią druga. – To ty uparłaś się, żeby to zobaczyć. To jedyne miejsce, skąd możesz popatrzeć, sama pozostając niezauważona. Módl się, żebyśmy nie przyszły tu na próżno. – Nastała cisza. – Ale nie sądzę. To niemożliwe, żeby grzmot w piekle pozostał bez echa. Nie patrz na to, co jest teraz. W każdej chwili może nastać sądny dzień.
Przez okratowane drzwi szafy wysunęły się dwa szczupłe palce.
– Zabierz tę rękę – złajała ją kobieta. – Ktoś może zobaczyć. Patrz tylko i słuchaj. Nawet nie oddychaj.
Nagle otworzyły się jedne z wychodzących na korytarz drzwi.
– Biegnijcie, dziewczęta! – zadźwięczał krzyk kobiety, która pośpiesznie wynurzyła się zza drzwi. – Sümbül umiera. Dziecko źle się ułożyło. Życie dziecka naszego pana jest w niebezpieczeństwie.
Dziedziniec odalisek Starego Pałacu w jednej chwili wypełnił się przejmującymi jękami mającej urodzić odaliski oraz dodającymi otuchy i karcącymi głosami akuszerek.
Jedne z drzwi otworzyły się na oścież. Pojawiły się w nich zaspane, ale piękne kobiety. Pełne współczucia i zazdrości pytania padały jedno po drugim:
– Co się stało? Która to znów rodzi w cierpieniach?
– Czyżbyś nie słyszała? Sümbül…
– To ta Bośniaczka?
Odpowiedź przyszła od dziewczyny wyglądającej zza innych drzwi:
– Bihter to Bośniaczka. Sümbül jest Albanką.
– O rety! Naprawdę umiera?
– Było wiadomo, że nie przeżyje. Widział ktoś taki brzuch wielki jak góra Kaf?
Rozległ się odgłos bosych stóp, pośpiesznie zmierzających do izby, w której Albanka walczyła ze śmiercią, rodząc dziecko padyszacha.
„_Dziś ona, jutro ja_”, myślała każda z kobiet. Odaliski, które ciągle ze sobą rywalizowały o to, która z nich trafi do łoża padyszacha i czym prędzej urodzi mu księcia, zapomniały o wzajemnej wrogości i zazdrości, jednocząc się w tej beznadziejnej sytuacji. Najważniejszym obowiązkiem akuszerek było dopilnowanie, żeby dziecko urodziło się żywe! Jeśli matka przeżyje, to dobrze, jeśli nie – trudno. To Bóg daje i odbiera. Co można zrobić?
Kiedy tak się działo, dziewczęta wracały do swoich pokoi z opuszczonymi głowami, wzdychając i starając się nie okazywać radości, że mają o jedną rywalkę mniej. Przez jakiś czas wspominały zmarłą, a później dziewczyna odchodziła w zapomnienie. Zupełnie jakby nigdy nie istniała, jakby nigdy nie przemierzała tych korytarzy, skupiając na swoim pięknym ciele pełne zawiści i pożądliwości spojrzenia, jakby jej śmiech nigdy nie odbijał się echem w murach haremu.
Te godziny wypełnione bólem i skurczami porodowymi odaliski nazywały między sobą wejściem na most As-Sirat². Jeśli urodziłaś, oznacza to, że przebyłaś most, jeśli ci się nie udało…
Nikt nie myślał o losie dziecka dziewczyny, która umarła przy porodzie, wydającego z siebie rozdzierający krzyk – nie wiadomo, czy dlatego, że wyczuwało, jak okrutnym miejscem jest świat, na którym się pojawiło, czy dlatego, że nie ma już przy nim jego matki. Jeśli sprzyjało mu szczęście, przeżyło, jeśli nie – nagle znikało.
To właśnie była jedna z tych nocy, kiedy każda z nich o tym myślała, ale żadna nie miała odwagi wypowiedzieć głośno swoich lęków i uczuć. Prawie wszystkie drzwi były otwarte. Dziedziniec odalisek wypełnił się światłem. Przed pokojem rodzącej odaliski pełno było przepięknych dziewcząt plotkujących między sobą przyciszonymi głosami. Między nimi znajdowały się takie, które też były brzemienne. Po ich brzuchach można było rozpoznać, że niektórym jeszcze daleko do rozwiązania, ale inne od porodu dzieliło dosłownie kilka dni.
– Ach! – zawołała jedna z ciężarnych. – A niech cię szlag!
– Co się stało? Niech twoje przekleństwo do ciebie wróci.
– Patrz przed siebie! Nie widzisz? Jestem w ciąży. Specjalnie szturchnęłaś mnie łokciem w brzuch. To moja wina, że nie potrafisz wypełnić swojego łona?
– Wyrwę ci język, wiedźmo!
W takich chwilach pozostałe dziewczęta natychmiast się wtrącały i rozdzielały kłócące się kobiety, chociaż zdarzało się, że z radością patrzyły na rozgrywającą się scenę, ale teraz nie było na to czasu.
Piękność, która stała się ofiarą ataku, osłaniając rękami raczej brzuch niż twarz, buntowała się:
– Lada dzień urodzę naszemu panu padyszachowi księcia. Widziałyście, jak mnie zaatakowała?! Gdyby sułtan o tym usłyszał, kazałby obedrzeć ją ze skóry!
Zaraz wzniosły się drwiące słowa sprzeciwu.
– Cha, cha, cha! Księcia! A skąd to wiadomo? Czyżby dziecko napisało do ciebie list: „Jestem chłopcem, matko”?
– Wody! Gorącej wody!
Przeraźliwe wołanie akuszerki sprawiło, że spór między odaliskami skończył się tak samo szybko, jak się zaczął.
– Wody! – zawtórowały dziewczęta.
Nie wiedziały, kto ma po nią pobiec. Z pewnością ktoś się znajdzie.
Chociaż lękały się krzyczeć razem z akuszerką, tłumiły w sobie to uczucie wiedzione powinnością niesienia pomocy swojej towarzyszce losu, która tam w środku kroczyła nad krawędzią śmierci.
– Gorącej wody! Szybko!
Nie minęło dużo czasu, gdy z drugiego końca korytarza rozległ się przeszywający krzyk:
– Zróbcie przejście!
Czarnoskóra kobieta z wielkim dzbanem, z którego unosiły się wściekłe kłęby pary, przedzierała się, potrącając kobiety.
– Szybko! Otwórzcie! – Pulchna służąca zbeształa stłoczone przed drzwiami odaliski głosem urywanym z wysiłku. – Zróbcie przejście. Tej nocy odejdzie albo Sümbül Haseki, albo ja. Żebyście później nie mówiły, że gdyby Merdżan przybyła z wrzątkiem na czas, toby nie umarła.
Po tym, jak Merdżan weszła do środka, w drzwiach pojawiła się naczelna akuszerka. Zmierzyła wzrokiem kłębowisko dziewcząt.
– Ty! – Wskazała wysoką gruzińską piękność. – I ty. Ty też. Ta z tyłu. Nie rozglądaj się tak. Ty. Bihter czy jak ci tam było na imię. Chodźcie. – Liczę na was – odezwała się do dziewcząt próbujących dostać się do drzwi. – Musicie tak przytrzymać Sümbül, żeby nie poruszyła ani ręką, ani nogą. Niech wasza siła na coś się przyda.
Naczelna akuszerka pośpiesznie wciągnęła do środka cztery odaliski.
– A wy módlcie się, żebyśmy uratowały dziecko – powiedziała do dziewcząt na zewnątrz, zamykając im drzwi przed nosem.
Teraz nie mogły zrobić nic więcej, tylko czekać. Głosy zamilkły. Wstrzymały oddech.
Kiedy z pokoju wyskoczyła Merdżan z pustym dzbanem, zaczęły się przekrzykiwać, próbując uzyskać jakieś wieści, ale na próżno.
Czarnoskóra służąca oddaliła się biegiem, uderzając obcasami o dywan. Po chwili znów przyniosła do środka gorącą wodę, wykrzykując:
– Rozejść się! Rozejść się!
Nie minęło zbyt wiele czasu, kiedy Merdżan ponownie wykonała tę samą czynność, nie dając ciekawskim dziewczętom najmniejszej wskazówki, która pomogłaby im zrozumieć, co się dzieje. Później głosy znów zamilkły. W uszach wszystkich zabrzmiał płacz noworodka witającego się ze światem. Czas dłużył się okrutnie, a z każdą mijającą chwilą niepokój na twarzach dziewcząt coraz bardziej przypominał rozpacz.
W końcu drzwi się otworzyły i wyszła z nich jedna z akuszerek, wycierając ręce. Nic nie powiedziała. Zresztą nie było takiej potrzeby. Wyraz jej twarzy wystarczył, żeby wszystko zrozumieć. Nie było już ani Albanki Sümbül, ani dziecka, które sprowadziła na świat.
– Czy to był chłopiec? – dało się słyszeć wśród zgromadzonych.
Akuszerka, nie odwracając się, pokręciła głową.
– Ech – mruknęła jedna z odalisek do dziewczyny obok. – I co by było, gdyby przeżyła?
– A nawet gdyby był chłopiec… – szepnęła inna. – Co by było, gdyby założyli mu na głowę koronę księcia? Czekałby, aż jego brat, który zostanie padyszachem, każe go udusić, wstąpiwszy na tron.
Dziewczęta, które pełne ekscytacji przybiegły boso pod pokój, gdzie odbywał się poród, tym razem ciężkim krokiem rozeszły się do swoich izb. Drzwi po kolei się zamknęły. Żółte smugi światła rozjaśniające dziedziniec odalisek zgasły. Dziewczęta modliły się, niektóre rozkładając dłonie, inne wyciągając krzyż: „Boże, nie pozwól, żebym podzieliła los Sümbül”.
Większość z nich śniła o tym, żeby urodzić sułtanowi Muradowi zdrowego księcia. O tym, jak padyszach przychodzi i całuje je w czoło, jak obsypuje je perłami i diamentami. W marzeniach każdej z nich ich syn przypasał miecz i wstępował na tron. Dlaczego nie? Czy sułtanka matka Nurbanu nie przeszła przez ten dziedziniec i nie została żoną, a później matką padyszacha? Kobieta była podobna do swojej teściowej. W haremie wciąż żywa była sława Hürrem. Być może im też pisany był los ruskiej odaliski Hürrem i jej synowej Nurbanu. Kto to mógł wiedzieć? Ale pierwszym zadaniem było urodzenie wyśnionego księcia i zostanie matką syna sułtana Murada Chana.
– Dziewczętaaa! Dziewczęta! Obudźcie się! Radosne wieści!
Ich sny tym razem przerwał radosny krzyk. Piękne oczy otworzyły się zaspane i pytające. Nie minęło dużo czasu, gdy drzwi się uchyliły. Na dziedzińcu odalisek znów zapanowało ożywienie. Odaliski sułtana Murada, jedna piękniejsza i bardziej czarująca od drugiej, wyjrzały na zewnątrz.
– Kto? Kto urodził?
– Tej nocy nie ma snu.
W progu jednej z izb ukazała się akuszerka i ogłosiła narodziny:
– Gülfidan została matką księcia!
Ze środka dochodziło zawodzenie chłopca.
– Niech któraś biegnie i przekaże naszemu panu dobrą wiadomość. Nasz padyszach ma syna.
Gdyby nie strach, wszystkie wybuchłyby śmiechem. „_Jaka to dobra wiadomość_”, myślała większość z nich. Dziewczęta nieustannie rodziły. Każde narodziny oznaczały umocnienie się pozycji rywalki, zajęcie bardziej uprzywilejowanego miejsca przez odaliskę, która urodziła syna. Każdy kolejny książę oznaczał dla Imperium Osmańskiego nowe zmartwienie. Padyszach nie miał dość potomstwa. W historii haremu nigdy nie było tylu narodzin. Liczba przybyłych na świat dzieci zaskoczyła nawet akuszerki. „_Maszallah_, _maszallah_”, powtarzały, przewracając oczami, ale wszyscy wiedzieli, że ukradkiem, za drzwiami, wszyscy się z tego śmieją.
Ta sytuacja najbardziej zadziwiała leciwe służące, które już niejedno widziały. „Bóg obdarzył naszego pana padyszacha lwią siłą”, szeptały między sobą.
Tej nocy akuszerki i mieszkanki haremu biegały od drzwi do drzwi. Dziedziniec odalisek był gwarny jak za dnia.
Drzwiczki ażurowej szafy powoli się otworzyły. Najpierw wyszła z niej jedna osoba, a później druga. Obie bezgłośnie otworzyły drzwi i zostawiły za sobą poruszenie panujące na dziedzińcu. Na zewnątrz powitała je jeszcze jedna osoba.
– Powóz jest tam, gdzie powiedziałam, Meleknaz?
– Zaraz przy schodach.
Pośpiesznie zeszły po schodach. Nie odzywały się do siebie, dopóki nie wsiadły do powozu. Kiedy zostawiły w tyle ogród Starego Pałacu, jedna z tych osób odsłoniła głowę. Wyłoniła się piękna, kobieca twarz. Kobieta miała około czterdziestu lat, ale wciąż była wystarczająco urodziwa, żeby zawrócić w głowie.
– Widziałaś wszystko, Safiye?
– Widziałam, kuzynko.
– Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie mówiła do mnie „kuzynko”? Jestem Nurbanu. Sułtanka matka Nurbanu. – Później zwróciła się do kobiety siedzącej obok spowitej w czerń postaci, którą przed chwilą zganiła: – Meleknaz, odsłoń jej głowę. Wyjechałyśmy z pałacu. Nie ma sensu się ukrywać. Nawet jeśli nas zobaczą, to już nie ma znaczenia.
Nie dając sposobności kobiecie, ruchem głowy zrzuciła kaptur peleryny. Na ramiona spłynął jej wodospad jasnych włosów. Uroda dziewczyny rozświetliła wnętrze powozu niczym wschodzące słońce.
„_Boże_ – westchnęła Nurbanu. – Jest taka piękna i świeża. Taka czysta”.
– Wszystko słyszałaś?
– Tak.
Sułtanka _valide_ Nurbanu nachyliła się do dziewczyny.
– A teraz nadstaw uszu i posłuchaj uważnie tego, co powiem. I dobrze to zapamiętaj. Osmanie nazywają to miejsce dziedzińcem odalisek, ja nazywam je piekłem odalisek. To piekło pięknych, ale głupich. Ty jesteś Baffo, mała kuzynko. Baffo powinny ufać swojemu rozumowi, a nie urodzie. Ty też bądź mądra. Jeśli mnie posłuchasz i zrobisz, co mówię, jeśli podążysz moją drogą, dotrzesz do raju. Zostaniesz żoną mojego syna i sułtanką Imperium Osmańskiego.
Zamilkła. Oparła łokcie na kolanach i przechyliła się do dziewczyny. Utkwiła wzrok w jej oczach. Dziewczyna odwzajemniła jej spojrzenie.
– Jeśli zaś zaufasz nie mnie, ale swojej urodzie… – ciągnęła Nurbanu. Jej głos tym razem bardziej przypominał syk. – Jeśli będziesz sądziła, że potęga i władza pochodzą wyłącznie z łoża, jeśli spróbujesz we mnie ugodzić i mnie wyprzedzić, tam właśnie skończysz. W piekle.
Dziewczyna patrzyła na nią hardym wzrokiem.
– Nie martw się, kuzynko – odezwała się gorliwym szeptem. Z jej oczu tryskały iskry. – _Moja droga nie prowadzi do piekła_. Safiye prędzej trafi do czarnej ziemi niż na dziedziniec odalisek.
Aga haremu Hüseyin z Jemenu przybył do padyszacha i ucałował jego szatę dopiero po porannej modlitwie.
– Dobre wieści, mój chanie. Z bożej łaski w domu mojego czcigodnego sułtana przybyło jeszcze siedmioro dzieci z rodu świętej pamięci sułtana Osmana i Murada Chana.
Padyszach spojrzał na haremowego agę zaspanym wzrokiem.
– Ilu z tych siedmiorga to chłopcy?
– Urodziło się troje książąt, panie.
Aga haremu nie uważał za konieczne wspominanie, że Sümbül i jej córka umarły podczas porodu. Zamiast tego pokłonił się nisko i go pozdrowił.
– Niech Bóg da naszemu panu i…
Padyszach, wiedząc, że Hüseyin zamierza wygłosić mowę i modlić się o jego zdrowie i pomyślność, odprawił mężczyznę ruchem dłoni. Próbował nazwać uczucie, które go ogarnęło. To była duma? „Komu dane było zostać ojcem siedmiokrotnie w ciągu jednej nocy?”, zapytał siebie. Pewnie nikomu. W takim razie powinien się cieszyć. Jednak dlaczego się nie radował?
Nie pamiętał, kto urodził mu dzieci. Wzruszył ramionami. Prędzej czy później i tak się dowie. Te, które urodziły chłopców, będą się nimi chełpić, a te, które urodziły dziewczynki, padną mu do stóp, prosząc o wybaczenie.
Żeby rozproszyć ogarniające go przygnębienie, szybkim krokiem skierował się do swojej komnaty. „_Kiedy nasza matka się dowie, znów oszaleje z wściekłości_”, pomyślał. Zachichotał, wyobrażając sobie, jak twarz matki czerwienieje i pojawia się na niej złość. Ale co mógł zrobić? To Bóg obdarzył go namiętnością, apetytem i nieustającym źródłem życia. Przecież sługa nie mógł się sprzeciwić boskiej woli. Poczuł, że w jego wnętrzu znów coś się poruszyło.
– Kalfo!
Czekająca po drugiej stronie tuż przy drzwiach Mestane Kalfa, gdy tylko usłyszała głos padyszacha, weszła do środka w głębokim pokłonie i padła przed nim.
– Jak miała na imię ta dziewczyna z Abisynii, którą pokazałaś mi wczoraj w ogrodzie różanym?
– Ahter. – Głos kobiety był stłumiony, ponieważ odpowiadając, nie uniosła głowy.
– Ahter? Dziwne imię. Co może oznaczać? Pytałaś?
– Podobno oznacza gwiazdę, sułtanie – wyszeptała Mestane.
– Ahter… Gwiazda, ha! Pięknie… Bardzo odpowiednie. Skórę ma czarną, jednak wydaje się, jakby w jej oczach błyszczały miliony gwiazd. W takim razie niech ma na imię Yıldız³. Powiedz, niech przygotują Yıldız. Przekonajmy się, jak blask gwiazd rozświetli naszą alkowę.ROZDZIAŁ IV
IV
Safiye nie musiała długo czekać, żeby dowiedzieć się, czy właściwie zrozumiała wiadomość Düriye.
Nurbanu, nie odrywając od niej wzroku, cedziła słowa:
– Nasz syn padyszach sprawił, że podczas jednej nocy _siedem razy zostałyśmy babcią_.
Gdy tylko skończyła mówić, jej twarz spochmurniała.
Po drugiej stronie drzwi rozległy się radosne głosy. Najwyraźniej Düriye Kalfa przekazała też wiadomość zaciekawionym damom dworu.
Nagle Safiye zawahała się. Co znaczyło, że w ciągu jednej nocy siedem razy została… I w tej chwili dotarło do niej, co usłyszała. Düriye właśnie to powiedziała: „Mam dobre wieści, sułtanko matko. Wasz syn, władca trzech kontynentów i siedmiu klimatów, sułtan Murad Chan, z Bożej łaski, uczynił swoją matkę babką siedem razy w ciągu jednej nocy… Niech jego szczęście i chwała będą wieczne, a życie długie. Niech Bóg nie szczędzi mu swojej hojności… Niech obdarzy naszego padyszacha zdrowiem i pomyślnością…”.
Dobry Boże!
– Siedem razy w ciągu jednej nocy!
Z iloma kobietami sypiał padyszach?
„Nie – powiedziała do siebie. – To nie może być prawda. Musiałam coś źle zrozumieć”.
– Siedem razy w ciągu jednej nocy!
– Do diabła, Safiye! Przestań to powtarzać!
Najwyraźniej bezwiednie wypowiedziała na głos słowa, które odbijały się echem w jej głowie.
– Czy to oznacza, że padyszach siedem razy w ciągu jednej nocy został ojcem?
Chociaż Nurbanu zakazała mówić dziewczynie po włosku, wyprostowała się buntowniczo:
– _Si_, _si_! Tak, to właśnie to oznacza. Musimy natychmiast zająć się kwestią twojego języka. Meleknaz, ty jej opowiedz. Krew uderzyła mi do głowy.
Jednocześnie zaś Nurbanu zastanawiała się: „Ciekawe, co będzie, kiedy żołnierze usłyszą o tym skandalu”.
Meleknaz rozpaliła jedną z dużych lamp stojących na konsoli. W jednej chwili pomieszczenie wypełniło się żółtym, drżącym światłem.
– Wczorajszej nocy urodziło się siedmioro dzieci naszego sułtana.
Safiye przesłoniła ręką usta, żeby stłumić kolejny okrzyk niedowierzania.
– Do rana akuszerki biegały od jednej odaliski do drugiej. Siedem z nich urodziło, jedna po drugiej.
Nurbanu podniosła się, mrucząc z niezadowoleniem.
– Które to, Meleknaz? Wiesz? Ja już straciłam rachubę.
Kobieta delikatnie wzruszyła ramionami.
– Macie rację. Już nikt nie wie, ile ich jest.
Sułtanka matka strapiona krążyła po komnacie.
– My też nie wiemy, ile mamy wnucząt. Jedyne, co wiemy, to to, że w ciągu jednej nocy nasz syn został ojcem kolejnych siedmiorga dzieci, a my ich babką. Co za radosna wiadomość, prawda?
Safiye w końcu odjęła rękę od ust.
– Ile z nich to dziewczynki? – zapytała bez większego zainteresowania.
Kobiety popatrzyły po sobie. One tego nie wiedziały. Düriye nie miała czasu, żeby to przekazać.
– Nie wiem – odparła Nurbanu z udawaną radością. – Poza tym, co to za różnica? Stolica kipi od moich wnucząt. Może pewnego dnia zbierzemy je wszystkie na wielkim dziedzińcu. Tylko czy się zmieszczą? Powiedziałabym, że je policzymy, ale zanim skończymy, urodzą się nowe. – Roześmiała się z goryczą. – Pewnie przez dziedziniec odalisek w Starym Pałacu nie można przejść, nie otarłszy się o brzuchy, które wypełnił nasz syn.
Żadna z nich nie miała ochoty roześmiać się na te wypowiedziane z drwiną słowa.
Sułtanka matka, zauważywszy, że Meleknaz krąży po wielkiej komnacie, zapalając po kolei wszystkie lampy, krzyknęła:
– Przestań wreszcie, na miłość boską! To jakieś święto, że wszystko ma być skąpane w świetle? Los Imperium Osmańskiego ogarnia mrok, a my kroczymy w blasku!
Kobieta mruknęła coś pod nosem, po czym zajęła miejsce na materacu. Starała się tego nie okazywać, ale było oczywiste, że czuje się urażona.
– Moja towarzyszko niewoli z pirackiej koi. – Nurbanu spojrzała kobiecie w oczy. – Nie miej nam za złe, Gabriello – wyszeptała.
Nurbanu od lat zwracała się do Meleknaz jej prawdziwym imieniem tylko wtedy, gdy chciała zyskać jej przychylność.
– Jesteśmy matką syna, któremu w ciągu jednej nocy urodziło się siedmioro dzieci. Nie wiemy, co mówimy ani robimy. – Złośliwość w jej głosie była ostra jak nóż: – Idź i uczyń to, czego wymagają tradycja i obyczaj. Otwórzcie te drzwi, żeby nasza służba zobaczyła, jak bardzo sułtanka matka cieszy się z łaski, jaką Bóg obdarzył naszego syna. Niech nasz pałac rozpromieni się blaskiem. Niech rozdadzą _lokmę_ i chałwę. Niech Imperium Osmańskie świętuje, że sułtan Murad, syn Selima Chana, został ojcem kolejne siedem razy. Niech wystrzelą z dział, niech zagra janczarska orkiestra.
Meleknaz, której nadąsana twarz w jednej chwili się rozpogodziła, otworzyła dwuskrzydłowe drzwi.
Na zewnątrz rozległy się radosne okrzyki:
– Niech będzie błogosławiony!
Safiye patrzyła, jak damy dworu i służba padli na ziemię i modlili się o długie życie padyszacha i jego dzieci. Kiedy się odwróciła, na twarzy Nurbanu ujrzała maskę szczęścia. Zrzuciła już maski smutku, wstydu i gniewu. Podczas gdy na zewnątrz wznosiły się modlitwy o zdrowie, długie życie i błogosławieństwo dla sułtana i jego dzieci, ona uniosła dłonie i odpowiadała:
– Amen. Amen. Niech będzie, jak mówicie.
Safiye zdała sobie sprawę, że nikt nie wspomniał o matkach, które urodziły padyszachowi dzieci. „Co to za świat? Co to za porządek?”, przeszło jej przez myśl.
Kiedy Meleknaz wyszła, zamykając za sobą drzwi, żeby poczynić odpowiednie działania i wypełnić rozkazy swojej pani, Nurbanu chwyciła Safiye za nadgarstek i przyciągnęła do siebie. Ich spojrzenia się spotkały. Jej oczy płonęły.
– Teraz już rozumiesz, dlaczego nie mamy czasu?
Zamurowało ją.
– Śpiesz się, córo Baffo. Pochwyć swój los. W przeciwnym razie spłonie Imperium Osmańskie, spłoniesz ty i spłonę ja. Nie zostanie ani ogień, ani piec. Nie będzie tronu, na który można wstąpić, ani korony, żeby włożyć ją na głowę.Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Zdrowaś Maryjo, łaskiś pełna… (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
2. Most As-Sirat – w tradycji muzułmańskiej jest to most prowadzący do raju, rozpostarty ponad czeluścią piekieł, który zgodnie z wierzeniami jest „cieńszy niż włos i ostrzejszy niż miecz”.
3. _Yıldız_ (tur.) – gwiazda.
4. Rahla – składany, często bogato zdobiony pulpit pod księgę, zwłaszcza pod Koran.
5. Dżanfeda (tur_. Canfeda_) – imię pochodzenia perskiego; pełna poświęcenia, oddana.
6. Most Westchnień (wł. _Ponte dei Sospiri_) przewieszony jest nad Kanałem Pałacowym. Most stanowił połączenie między Nowym Więzieniem (wł. _Prigioni Nuove_) a Trybunałem Kryminalnym, który obradował w Pałacu Dożów. Przeprowadzano nim skazańców do cel. Przekraczając most, mieli oni wzdychać do swoich ukochanych i wolnego świata – stąd nazwa mostu.