- W empik go
Tajemnice przyjaźni - ebook
Tajemnice przyjaźni - ebook
Julia jest szanowaną Panią Dyrektor, prowadzi stateczne życie u boku swojego męża. Jej celem jest kariera, jednak dowiaduje się, że zaszła w nieplanowaną ciążę. Będzie musiała zwolnić.
Mimo to razem z mężem wyczekują pierwszego dziecka, dopóki on... nie znika w niewyjaśnionych okolicznościach.
Karolina to dawna przyjaciółka Julii, która również zachodzi w ciążę. Niestety ojciec dziecka nie akceptuje tego i zmusza kobietę do oddania małego do rodziny zastępczej. Od tej pory życie kobiety się zmienia. Z dnia na dzień zostaje sama – bez dziecka i ukochanego mężczyzny.
Julia i Karolina próbują odnowić kontakt po latach rozłąki. To, co dowiadują się o sobie nawzajem, wywróci ich życie do góry nogami.
Czy prawda zaprowadzi któreś z nich do... śmierci?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67200-24-0 |
Rozmiar pliku: | 255 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
JULIA
Mówi się, że człowiek szczęśliwy to ten, który spełnia swoje marzenia. Sama nie wiem, co o tym sądzić. Z jednej strony zgadzam się z tymi słowami, lecz z drugiej uważam, że człowiek jest szczęśliwy, kiedy ma przy sobie ludzi, którzy sprawiają, że radość pojawia się nie tylko na jego ustach, ale także i w sercu. W takim razie: czy ja jestem szczęśliwa?!
Mam pełną rodzinę, śliczny dom, nie narzekam na brak pieniędzy. Mogłoby się wydawać, że niczego mi nie brakuje, ale czy faktycznie tak jest? Właśnie siedzę w wygodnym i cholernie drogim fotelu z kubkiem gorącej kawy w dłoni. Przed sobą mam duże okno, a za nim nieziemski widok. Widok, który zapiera dech w piersiach; wiele osób mi go zazdrości. Obok fotela stoi łóżeczko, a w nim moja mała kopia. Moja córeczka. Mój cud. Moja mała Nadia, pulchniutka i różowiutka. Piję moją ulubioną kawę i patrzę raz na dziecko, raz na morze. To, co widzę, z pozoru nie jest niczym szczególnym – lazur nieba i błękit Bałtyku. Wiem, że nie wszyscy rozumieją moją fascynację związaną z morzem. Ale kocham je tak po prostu, jak inni kochają góry czy Mazury.
Spoglądam na molo, po którym przechadza się mnóstwo ludzi. Widzę parę, chyba są w sobie mocno zakochani, bo chłopak ciągle przytula dziewczynę i całuje ją w czoło. Za nimi idzie fotograf i robi im zdjęcia. Zapewne niedługo wrzucą je na swoje portale społecznościowe i będą zdobywali polubienia. Tuż przy wejściu siedzi starsza pani i czyta książkę. Październik w tym roku jest wyjątkowo ciepły, więc wcale nie dziwi mnie to, że postanowiła zrelaksować się w ten sposób. Jestem ciekawa, co kobieta czyta – romans, a może kryminał? Gdzieś na samym końcu idzie rodzina z dwójką dzieci i małym pieskiem, który mimo tego, że jest na smyczy, podbiega do każdego przechodnia, chyba uwielbia być głaskany i pieszczony. Zastanawiam się, o czym rozmawiają ci ludzie podczas spacerów, co myślą ich dzieci? Czy one już od młodych lat czują, że są szczęśliwe?
Kiedy sama byłam małą dziewczynką, nie mogłam pojąć, czym jest szczęście. Ale moja mama zawsze powtarzała, że nigdy nie zamieniłaby swojego życia na inne. Dziwiło mnie to, ale co mogłam wtedy o tym wiedzieć? Moje dzieciństwo całkiem różniło się od tych, jakie miały inne dzieci. W domu się nie przelewało, dlatego nie miałam oryginalnych ubrań, zabawek czy mnóstwa słodyczy. Mama kupowała ubrania w sklepach z odzieżą używaną, dzięki temu, a przynajmniej tak mi się wydaje, byłam akceptowana przez inne dzieci. Moi rówieśnicy pochodzili z zamożniejszych rodzin niż moja. A co za tym idzie – szydzili z osób, które chodziły ubrane gorzej niż one. Tak było i w sumie jest do dzisiaj. Osoba biedniejsza ma dużo gorzej, jest spychana na dalszy plan. Dzięki lumpeksom miałam ubrania, które pochodziły z Zachodu. A tam, jak wiadomo, wszystko było wcześniej niż u nas. Właściciele tych sklepów z radością zdobywali cuda z innych krajów, a ja mogłam chodzić ubrana w miarę porządnie, prawie na poziomie rówieśników. Tak samo było z zabawkami czy słodyczami. W takich sklepach znajdowało się prawdziwe cuda. Najwięcej znajdowało się w nich ubrań dla dzieci, dorośli mieli trochę gorzej. Ale mama miała sprawne dłonie i w mig potrafiła przerobić starą sukienkę na taką, której zazdrościły jej koleżanki.
Biorę łyk kawy, spoglądam na Nadię. Jej oddech jest lekki, uśmiecha się przez sen. Automatycznie również się uśmiecham, a w sercu czuję dziwne ciepło. Czy to szczęście?! Rozglądam się po pokoju, a właściwie dużym salonie z kominkiem. Zaczynam przypominać sobie mój dom, to znaczy ten, w którym mieszkałam jako dziecko. Teraz z perspektywy czasu widzę, ile miłości w nim było. Mieszkaliśmy w bliźniaku, mieliśmy trzy pokoje oraz małe podwórko. Całe nasze życie toczyło się przeważnie w dużym pokoju, wtedy nikt nie nazywał go salonem. W dzień spełniał on wiele funkcji – był miejscem do zabawy, oglądania telewizji, a w porze obiadowej służył jako jadalnia. Gdy przychodził wieczór, rodzice rozkładali kanapę i tam też spali. Często przychodzili do nas goście, więc ten pokój również przeznaczony był do siedzenia wraz z innymi i rozmawiania na tematy, o których wtedy nie miałam pojęcia. Oczywiście miałam swój pokój, z mnóstwem pluszaków i lalek, który pomalowany był na różowo. Mama zabawki również kupowała w lumpeksie, tam można było znaleźć za grosze różne miśki. Wystarczyło je tylko odświeżyć i były gotowe do zabawy. Ale nie bawiłam się w swoim pokoju, robiłam to pod opieką rodziców w dużym. Rodzice bali się, że coś zmajstruję, więc chcieli mieć swoją jedynaczkę pod kontrolą. Z czasem, gdy zobaczyli, że jestem spokojną i rozważną dziewczynką, pozwalali mi przebywać samej u siebie. Bardzo często przychodziła do mnie sąsiadka, a zarazem przyjaciółka, która wprowadziła się do drugiej części domu.
Teraz śmiało mogę powiedzieć, że w dzieciństwie byłam szczęśliwa. Ale wtedy tego nie zauważałam. Często słyszałam, oczywiście przypadkowo, jak rodzice rozmawiali ze sobą. Tata mówił, że musimy zrezygnować z czegoś, by mieć na chleb i coś do niego. Mama uspokajała go, twierdziła, że najważniejsze jest to, że mamy siebie, a reszta się jakoś ułoży. Nie potrafiłam zrozumieć jej słów. Jak nasza obecność ma wpływać na to, czy jesteśmy głodni, czy nie? Przecież bycie razem nie zaspokoi tej potrzeby. Teraz wiem, o co jej chodziło. Wiem, że gdy rodzina jest blisko siebie, razem są w stanie osiągnąć wszystko. A prawdziwy dom znajduje się właśnie tam, gdzie serca, które biją jednym rytmem.
Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk telefonu. Miałam nadzieję, że to on. Tak bardzo chciałam go usłyszeć. Spojrzałam na komórkę i momentalnie łzy pojawiły się w moich oczach. Na ekranie widniało imię jednego z pracowników. Postanowiłam nie odbierać. Wiedziałam, że chce mi przekazać jakąś informację odnośnie do hotelu bądź restauracji. Nie myliłam się. Po chwili dostałam wiadomość tekstową informującą, że jedna z pracownic zachorowała i nie przyjdzie do pracy przez kilka dni. Odłożyłam telefon i spojrzałam na morze, a łzy wciąż płynęły po moich policzkach. Tak bardzo za nim tęskniłam… za jego spojrzeniem, dotykiem, bliskością ciała. Tak bardzo chciałabym, żeby zobaczył naszą córkę.
Minął miesiąc, od kiedy Adrian wyszedł z domu. Miał spotkać się tylko na chwilę z kolegą – nie wrócił aż do teraz. Policja zaprzestała poszukiwań, nie mieli żadnego tropu, żadnych dowodów. Prześwietlili naszych pracowników, znajomych, nawet komputery i telefony. Nie było tam nic, co mogłoby nakierować na miejsce spotkania oraz osobę, z którą się umówił. Wszyscy stracili nadzieję, tylko nie ja. Wciąż wierzę, że mój mąż wróci do domu cały i zdrowy. Czekam na niego z utęsknieniem i mam nadzieję, że niebawem tak się stanie.JULIA
Rok wcześniej
Był piękny grudniowy dzień. Stałam przy oknie w naszym biurze i patrzyłam na płatki śniegu rozbijające się o szyby. _Jak ten czas szybko leci_, pomyślałam. Dopiero co była Wielkanoc, a tu zaraz święta Bożego Narodzenia. Nagle przypomniałam sobie, że wciąż nie mam pomysłu na prezenty dla bliskich. Odeszłam od okna, by sprawdzić, co jeszcze miałam do zrobienia. Zerknęłam do kalendarza i okazało się, że ostatnie zaplanowane spotkanie zostało przełożone. Tak więc miałam wolne popołudnie. Ucieszyłam się i postanowiłam wybrać się na mały spacer, a przy okazji pójść do galerii handlowej po podarki dla najbliższych.
W ten mroźny dzień popołudnie zapowiadało się wspaniale. Słońce świeciło mi prosto w twarz, całe szczęście, że zawsze nosiłam przy sobie okulary przeciwsłoneczne. Nie przepadam za zimowymi miesiącami, lecz w tym roku grudzień był tak piękny, że postanowiłam pójść dłuższą drogą. Okazało się, że nie tylko ja byłam zachwycona pogodą. Bulwarem przechadzało się wielu spacerowiczów oraz wolontariuszy, którzy kwestowali w sprawie zarówno bezdomnych ludzi, jak i zwierząt. Od kiedy pamiętam, byłam osobą, która uwielbiała pomagać. Tego nauczyli mnie rodzice. Zawsze powtarzali mi, że nie można być obojętnym na krzywdę osób czy zwierząt. Już jako mała dziewczynka wspierałam różne akcje charytatywne, pomagałam dbać o zwierzęta w schroniskach, a nawet sama organizowałam licytacje, z których dochód zawsze przeznaczony był na szczytny cel. W szkole dostawałam wiele wyróżnień, przez co miałam wzorowe zachowanie na świadectwie. Rodzice byli ze mnie dumni. W końcu byłam ich kochaną jedynaczką, miałam więc poczucie, że nie mogę ich zawieść. Dlatego teraz, jako dorosła kobieta, zawsze nosiłam w kieszeni jakieś drobne monety, by w razie czego móc chociaż paroma złotymi wspomóc daną zbiórkę. Tym razem również postanowiłam pomóc i wrzuciłam do puszki kilka monet. Wolontariuszka podziękowała mi oraz życzyła miłego dnia. W tym momencie poczułam ciepło na sercu, wiedziałam, że mój mały wkład może pomóc potrzebującym.
Nie lubię zimna, dlatego zawsze w okresie od października do lutego szukam wycieczek do miejsc, w których jest ciepło. Muszę chociaż dwa tygodnie w roku poświęcić na wylegiwanie się na słonecznej plaży. Tym razem jednak było całkiem inaczej. Nie marzyłam o ucieczce z zimnego kraju, nie przeglądałam stron z wycieczkami zagranicznymi. Pragnęłam zostać w mojej ukochanej Gdyni, która w tym roku była bardzo zaśnieżona. Biały puch pojawił się już na początku grudnia i leciał z nieba każdego dnia. Dzięki niemu moje miasto stało się jeszcze piękniejsze niż dotychczas. Śnieg w połączeniu z mnóstwem kolorowych lampek rozwieszonych na ulicach sprawiał, że każdego dnia czułam w sercu dziwne łaskotanie. Czyżbym zaczynała lubić zimę?
Przez całą drogę w mojej głowie kłębiły się myśli dotyczące prezentów oraz kolacji wigilijnej. Do świąt Bożego Narodzenia został tydzień, a ja nie miałam żadnych niespodzianek dla mojej rodziny. To było do mnie niepodobne. Jestem bardzo dokładna i zorganizowana, zawsze noszę przy sobie dwa kalendarze – jeden służbowy, drugi osobisty. Uwielbiam mieć wszystko pod kontrolą, dlatego każdy dzień mam zaplanowany praktycznie co do minuty. W tym roku było inaczej. Nie zrobiłam listy zakupów świątecznych, nie kupiłam prezentów, nawet jeszcze nie zdążyłam przystroić choinki.
Kolacja wigilijna od zawsze była dla mnie bardzo ważna, ponieważ to jedyny dzień w roku, kiedy cała rodzina spotykała się w naszym wielkim domu. Oczywiście, nie raz myślałam o tym, by wigilię zorganizować gdzie indziej, najlepiej w restauracji. Bałam się, że mogę nie zdążyć ze wszystkim, mimo iż byłam perfekcjonistką w planowaniu. Ale szybko rozgoniłam te myśli. Lubiłam tę krzątaninę, która w tym okresie panowała w naszym domu, i gdzieś w głębi serca czekałam na ten dzień z niecierpliwością. Moje rozmyślanie przerwał kobiecy głos proszący o pomoc. Na końcu bulwaru stała kobieta mniej więcej w moim wieku. Delikatne rysy twarzy, długie blond włosy, znajoma buzia.
– Dzień dobry, mam na imię Karolina, zbieram pieniądze na dom dziecka w pobliskiej miejscowości. Czy chciałaby pani nas wspomóc? Oczywiście inna pomoc, taka jak słodycze, zabawki czy ubrania, również jest mile widziana. Chęć i sposób pomocy zależy wyłącznie od pani.
Uważnie słuchałam tego, co mówiła kobieta. Z każdym słowem wypowiadanym przez dziewczynę dochodziłam do wniosku, że skądś kojarzę jej głos. W dodatku jej twarz również była znajoma.
– Mam na imię Julia i z wielką przyjemnością pomogę. Często biorę udział w akcjach, których celem jest pomoc potrzebującym. Właśnie wybieram się na zakupy świąteczne, więc zrobię małe paczuszki dla dzieciaków. Jutro wieczorem dostarczę je do domu dziecka, tylko musisz mi podać płeć, liczbę i wiek waszych podopiecznych. Zostawię moją wizytówkę, proszę o kontakt.
– Julia Nowak-Zapała, dyrektor banku. – Po zapoznaniu się z wizytówką Karolina spojrzała na mnie i krzyknęła: – Julka, to ty! Boże, dziesięć lat minęło od naszego ostatniego spotkania, nie mogę w to uwierzyć!
Zdziwiona uśmiechnęłam się, lecz nadal nie kojarzyłam, skąd znam Karolinę. W głowie zaczęły pojawiać się różne hasła: studia, praca, a może to znajoma jakieś mojej koleżanki. Chciałam, lecz nie potrafiłam sobie przypomnieć. Znałam tylko jedną Karolinę, była nią moja dawna najlepsza przyjaciółka. Nie widziałyśmy się od czasów studiów, niestety po obronie nasze drogi się rozeszły. Na początku utrzymywałyśmy kontakt telefoniczny, lecz i on z czasem się urwał.
Można powiedzieć, że Karolina była dla mnie wzorem. Poznałyśmy się, jak byłyśmy małymi dziewczynkami. Jej rodzina wprowadziła się do domu, tak zwanego bliźniaka, w którym mieszkaliśmy. Nasi rodzice zaprzyjaźnili się tak samo jak my. Od pierwszego dnia wszystko robiłyśmy razem – wspólne śniadania, obiady, czasami i noce, które były pełne zabaw, wygłupów, tańców i śpiewów. Udało nam się dostać do tej samej klasy w szkole podstawowej, wybrałyśmy takie same technikum, a później studia. Miałyśmy podobne zainteresowania, starałyśmy się tak samo ubierać. Inni często myśleli, że jesteśmy siostrami. Różnił nas tylko status społeczny, rodzina Karoliny była bogatsza. Jej ojciec posiadał kilka restauracji, natomiast mama prowadziła salon kosmetyczny. Bardzo jej zazdrościłam. Ja nie mogłam pozwolić sobie na spontaniczne wydawanie pieniędzy. Każdy wydatek planowałam, a ubrania, w przeciwieństwie do Karoliny, kupowałam na wyprzedażach bądź sklepach z używaną odzieżą.
Stałam i uważnie przyglądałam się stojącej przede mną dziewczynie, która zupełnie nie przypominała mojej przyjaciółki. Przez głowę przemknęła mi myśl, że może ktoś udaje Karolę, ale kto niby miałby to robić?
– Julka, nie udawaj, to ja, Karolina Wiśniewska. W szkole mówili na mnie Wiśnia – powiedziała z uśmiechem.
To była ona! Całkiem inna, zmieniona. Niby tryskała od niej radość, lecz w oczach można było zobaczyć smutek. Na jej twarzy pojawiły się zmarszczki, a ubrania nie przypominały dawnego stylu. Niby moja ukochana Wiśnia, ale jednak jak nie ona.
– Karolina, przepraszam! Nie byłam pewna czy to ty! Choć twój głos wydawał mi się znajomy. Jak dobrze cię znowu widzieć. – Rzuciłyśmy się sobie w ramiona. Po mojej twarzy spłynęły łzy, nie mogłam uwierzyć, że moja przyjaciółka tak bardzo się zmieniła.
Wymieniłyśmy się wizytówkami i postanowiłyśmy umówić się na kawę i nasze ulubione ciastko. Przez całą drogę myślałam o tym przypadkowym spotkaniu. Nie mogłam uwierzyć, że po tylu latach natknęłyśmy się na siebie. Wiele razy myślałam o przyjaciółce, lecz nie przypuszczałam, że kiedykolwiek jeszcze się spotkamy. Nasze relacje popsuły się dawno temu, każda z nas poszła w całkiem inną stronę. Brak kontaktu sprawił, że oddaliłyśmy się od siebie.
Pogrążona w myślach, nawet nie wiem, kiedy znalazłam się pod galerią. Kiedy chodziłam po sklepach, nie mogłam się na niczym skupić. O prezentach nie myślałam w ogóle, a przecież to był główny powód mojej wizyty w tym miejscu.
Wiedziałam, że muszę koniecznie zadzwonić do przyjaciółki, czułam, że nadal była dla mnie tak samo ważna jak wiele lat temu. Przypadkowe spotkanie upewniło mnie w tym. Mimo wszystko miałam dzisiaj ważne zadanie do wykonania, więc starałam się, by myśli o dawnej przyjaciółce zostały gdzieś z tyłu głowy.
Kobiety zazwyczaj uwielbiają chodzić na zakupy, ja byłam inna. Dla mnie to przymus, dlatego zakupy spożywcze i środki czystości zamawiam przez internet, jedynie po ubrania chodzę do zaprzyjaźnionych butików. W tym przypadku niestety nie mogłam liczyć na długie wylegiwanie się w domu przed laptopem. Rodzina była dla mnie na tyle ważna, że prezent, jaki wybiorę dla każdej z osób, powinien być wyjątkowy. Musiałam go dotknąć, osobiście sprawdzić, jakiej jest jakości i czy kolor będzie taki sam jak w internecie. Galeria była na tyle duża, że wybieranie ciągnęło się godzinami. Chodziłam od sklepu do sklepu, w każdym kupując jakąś drobnostkę. Zaraz po osiemnastej wyszłam zmęczona i obładowana siatkami.
_Udało się! Mam wszystko!_, pomyślałam z radością. Teraz zostało pakowanie, czyli coś, co uwielbiałam robić.
Po upływie trzydziestu minut byłam już w swoim ukochanym domu. Z wielką ulgą zdjęłam kozaki i poszłam się wykąpać. Po tak długim dniu relaks był wskazany, więc nalałam wodę do wanny, zapaliłam świeczki i wzięłam w dłonie książkę, która zawsze była na wyciągnięcie ręki. Takie czytanie sprawiało mi najwięcej przyjemności. Pół godziny relaksu i byłam jak nowonarodzona. Dostawałam natchnienia oraz motywacji do dalszej pracy. Tym razem jednak było inaczej… Wyszłam z łazienki, nalałam sobie kieliszek wina i podeszłam do okna. Wieczorami uwielbiałam podziwiać pięknie oświetlone molo oraz odbijający się księżyc w tafli wody. Był to jeden z kilku moich sposobów na odprężenie. Zrelaksowana postanowiłam położyć się po długim i zaskakującym dniu. Noc mijała niespokojnie. Myśli krążące w mojej głowie nie pozwalały mi zasnąć. Zastanawiało mnie, dlaczego Karolina pojawiła się w mieście, w którym akurat mieszkałam. Dlaczego się nie odezwała? Wyczerpana w końcu zasnęłam nad ranem.KAROLINA
Mogłoby się zdawać, że moje życie było usłane różami. Pochodzę z bogatej rodziny, nigdy mi niczego nie brakowało. Zawsze dostawałam wszystko to, czego pragnęłam. Miałam kochających rodziców, przynajmniej tak mi się wydawało. Jako dziecko i nastolatka myślałam, że miłość mierzy się za pomocą pieniędzy i spełniania zachcianek. Dlatego uważałam, że rodzice kochają mnie bardziej niż rodzice kolegów czy koleżanek. Byłam dobrą uczennicą, każde świadectwo miałam z czerwonym paskiem. Moje zachowanie pozostawiało wiele do życzenia, ale ze względu na moich rodziców i tak dawano mi wzorowe. Czasy nic się nie zmieniły. Łapówki i załatwianie spraw poprzez znajomości to nieodłączny element tego świata. W moim przypadku znajomości moich rodziców wiele razy sprawiły, że różne kary mnie ominęły. Tak samo było z ocenami – dostawałam od nauczycieli dobre stopnie, a oni od rodziców darmowy obiad w jednej z naszych restauracji bądź bony na pielęgnację ciała, ponieważ moja mama prowadziła salon kosmetyczny. Podstawówkę i technikum jakoś się przemęczyłam, gorzej było na studiach. Tam nie było ani znajomości, ani rodziców.
Z pozoru byłam taka sama jak inne dzieci pochodzące z bogatej rodziny. Jednakże mnie różnił stosunek do osób biednych. Nie szydziłam z nich, nie wyśmiewałam. Wiedziałam, że bieda nie oznacza głupoty. No, dobra, ludzie są różni, ale miałam styczność z osobami o niższym statusie społecznym i wiedziałam, że są w stanie oddać ostatni grosz, by pomóc innym. Taka właśnie była rodzina, która mieszkała obok nas. Nie przelewało im się, ale nie robili z tego problemu. Dla nich najważniejsza była miłość i fakt, że mają siebie. Zazdrościłam im tego. Ja oprócz pieniędzy miałam wiecznie zapracowanych rodziców, dlatego większość czasu spędzałam z Julią i jej rodziną. To od nich nauczyłam się szacunku oraz zrozumiałam, czym jest prawdziwe szczęście. Wiedziałam, że nie są nim pieniądze, lecz ludzie.
Mama Julki ciągle powtarzała, że nieważne są pieniądze, ponieważ przez pogoń za nimi można stracić rodzinę. Na początku nie zgadzałam się z jej słowami. Dzięki moim rodzicom miałam wszystko, co chciałam, nie żałowali pieniędzy na moje zachcianki. Ale pani Jadzia kiedyś powiedziała do mnie słowa, które zapamiętałam na zawsze: „Dziecko, spójrz na to inaczej… twoi rodzice pracują, mają odpowiednią ilość pieniędzy, by zadowolić siebie i ciebie. Całe dnie spędzają w pracy, do domu wracają zmęczeni. Jesteś już duża, więc wiesz, że w życiu bywa różnie. Czasami jest tak, że traci się kogoś bliskiego na zawsze. I co wtedy…? Czy pieniądze są w stanie zastąpić ci tę drugą osobę? Czy dzięki temu, że stać cię na wszystko, kupisz życie i zdrowie drugiego człowieka? Pamiętaj, że lepiej być biednym, ale mieć rodzinę i osoby, które cię kochają, niż bogatym, ale samotnym”. Po tych słowach coś we mnie pękło, pamiętam, że po policzkach zaczęły lecieć mi łzy. Być może to tłumaczenie kogoś innego by nie ruszyło, ale ja byłam inna. Kiedy przebywałam w domu sąsiadów, uczyłam się wartości, których nie miałam, jak nauczyć się w domu. Dlatego też moi rodzice nie chcieli przeprowadzać się do innego domu. Fakt, wiele razy myśleli o tym, aby wybudować coś swojego, lecz wiedzieli, że nie spotkają drugich takich przychylnych sąsiadów jak Nowakowie. Zresztą, co za różnica gdzie mieszkali, skoro w domu bywali praktycznie tylko na noc.
Ja, co prawda, nie spędzałam każdego dnia u Julki, ale w domu również rzadko bywałam. Oprócz niej miałam inne koleżanki i kolegów, to właśnie z nimi szalałam w każdym znaczeniu tego słowa. Byłam złym dzieckiem dążącym do zmiany. Miałam przygody związane z policją, kradzieżami, ale tata wszystko załatwiał. W końcu córka Wiśniewskich nie mogła mieć złej opinii, prawda? Bo co by ludzie powiedzieli! Ale w moje przygody nigdy nie wciągałam młodej Nowakowej. Nasza przyjaźń trwała długo, aż do zakończenia studiów. Chociaż… już na studiach coś zaczęło się psuć, ale obie tłumaczyłyśmy to tym, że mamy więcej nauki i wynajmujemy kawalerki trochę dalej od siebie. Czemu nie zdecydowałyśmy się na wspólne mieszkanie? Sama nie wiem. Czasami o tym myślę, ale to pozostaje dla mnie zagadką. Być może chciałyśmy w jakiś sposób odpocząć od siebie. I odpoczęłyśmy… Nasz brak kontaktu trwał dziesięć lat.
Teraz, gdy pracuję w domu dziecka, spotykam się z wieloma ludźmi. Częścią mojej pracy jest również wolontariat, więc w wolnej chwili wraz z innymi działaczami ruszamy na miasto. Tam zachęcamy ludzi do pomocy. Nawet niewielki datek może wywołać uśmiech nie tylko na mojej twarzy, ale także na twarzach naszych podopiecznych. Czasami jest to męczące, szczególnie gdy jest bardzo zimno i pada śnieg. Ale dzisiejszy dzień był cieplejszy niż poprzednie. Fakt – mroźny, lecz słoneczny. Postanowiłam przespacerować się w innym miejscu niż zawsze. Zamiast długiej ulicy Świętojańskiej wybrałam koniec bulwaru, zaraz obok Skweru Arki Gdynia. Byłam pewna, że dzisiaj wielu spacerowiczów uda się w ten rejon ze względu na pogodę. Nie myliłam się! Bulwar był zapełniony osobami w różnym wieku, od tych najmłodszych do starszych, chodzących o lasce. Niektórzy z nich zatrzymywali się i oprócz datków pytali o jakąś inną formę pomocy, więc z radością wręczałam ulotkę z naszymi propozycjami.
Nagle z daleka zobaczyłam kobietę, która wyglądała na bogatą. Wiem, że nie ocenia się ludzi po pozorach, lecz na pierwszy rzut oka widać było, że kozaki, płaszcz i torebka nie są kupione w pierwszym lepszym sklepie. Już samo logo projektanta, które znajdowało się na torebce, mogło podpowiedzieć, ile mniej więcej ona kosztowała. Postanowiłam zaryzykować i poprosić ją o datek. To spotkanie było dla mnie wielkim zdziwieniem, ale także radością. Po wymianie kilku zdań okazało się, że ową piękną kobietą była moja dawna przyjaciółka, Julia Nowak, a teraz również Zapała, ponieważ wyszła za mąż. Po tym spotkaniu nie mogłam dłużej tam stać. Musiałam jak najszybciej udać się do domu. W mojej głowie krążyły różne myśli. Od razu zaczęłam wspominać dawne czasy, znalazłam nawet stary album ze zdjęciami. Na praktycznie wszystkich zdjęciach byłam ja z Julką. Byłyśmy jak siostry… no właśnie, byłyśmy… czas przeszły. Wystarczy spojrzeć na nią i na mnie. Bardzo różnimy się od siebie. Tak bardzo, że nie wiem, czy ona nadal chciałaby utrzymywać naszą znajomość, a właściwie ją odnowić. Ale jeśli nie spróbuję, to się nie dowiem. Postanowiłam, że następnego dnia do niej zadzwonię. A teraz nadeszła pora na długą kąpiel i relaks przy książce.