- W empik go
Tajemnice pustyni. Tom 1. Zaginiony papirus - ebook
Tajemnice pustyni. Tom 1. Zaginiony papirus - ebook
Seria przygodowa osadzona w realiach starożytnego Egiptu.
Po strasznym pożarze, w którym giną rodzice Seshy i Ky, dzieci królewskiego lekarza faraona próbują przetrwać, zaklinając węże i kradnąc jedzenie, nie wiedząc, w kim tak naprawdę mogą pokładać zaufanie. Gdy zostają odnalezione i sprowadzone do pałacu, faraon zleca Seshy znalezienie rzadkiego dokumentu medycznego, który wcześniej przepisywał jej ojciec. Poszukując cennego papirusu, Sesha zaprzyjaźnia się ze skrybą i z młodą księżniczką, bada pałacowe intrygi i odkrywa oszustwa. Zwój ma bowiem nie tylko moc utrzymania armii faraona przy życiu i ujawnienia tajemnic związanych ze śmiercią jej rodziców – opisane w nim procedury mogą być też jedynym sposobem na uratowanie życia brata dziewczyny. Czy rodzina królewska skrywa mroczny sekret?
Kanadyjska pisarka ALISHA SEVIGNY jest autorką uznanych powieści dla młodzieży: Summer Constellations i Kissing Frogs.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8233-859-1 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kobra syczy, przyjęła pozycję do ataku, rozwidlony język drży, kaptur się rozszerza. Jej niewzruszone spojrzenie, lodowate i bez emocji, zakłócają tylko pionowe mrugnięcia. Moje palce poruszają się w górę i w dół długiej drewnianej piszczałki, zakrywam jedne otwory i odsłaniam inne, wydobywając kolejne dźwięki. Kobra nie spuszcza ze mnie wzroku i powoli kołysze się z boku na bok. Gdy nasze dusze się splatają, moje ciało się rozluźnia. Wokół nas zebrał się tłum.
Tego właśnie chcę.
Zainteresowani kupcy idą w stronę zbiorowiska. Ludzie wskazują palcami w naszą stronę i śmieją się, chwilowo odwróciłam ich uwagę od uciążliwego upału południa, przysuwają się coraz bliżej miejsca, w którym robię pokaz. Nie odrywam wzroku od węża, wiem jednak, że Ky właśnie lawiruje wokół wózków, tu podnosi śliwkę, tam łapie figę, bierze to, co jest najłatwiejsze do wzięcia. Mam nadzieję, że znajdzie jakiś chleb, może jakieś orzechy i owoce, choć ostatnio nasz pokarm jest mało urozmaicony. Wytężam słuch, by przez burczenie w żołądku dosłyszeć ewentualny krzyk „Złodziej!”, jednak tłum jest tak samo zahipnotyzowany jak wąż.
Tutaj zaklinanie węży nie jest zbyt powszechne. Sztuki tej nauczył mnie ojciec, podobnie jak czytania i pisania, które też dość rzadko się spotyka – zwłaszcza u dziewczyny. Uważał jednak, że nauka i wiedza dają władzę. Niestety cała jego mądrość i moc nie wystarczyły, by uchronić jego i moją matkę przed śmiercią.
Czuję surowy i świeży ból, tak jakby kobra ukąsiła mnie w serce. Czy odkąd nam ich zabrano, rzeczywiście minął dopiero jeden księżyc?
Skup się.
Muszę się skupić, bo inaczej _ka_ węża zerwie z moim*. Wtedy nie będę już tak bezpieczna. Zresztą wydaje mi się, że bezpieczeństwo i tak przeważnie jest iluzją.
Wąż unosi się coraz wyżej i wyżej z kosza utkanego z własnoręcznie zebranych przez nas nad brzegami Nilu traw. Ky umie pracować o wiele szybciej ode mnie. Modlę się do Amona, żeby teraz też był szybki, i staram się nie myśleć o tym, co się stanie, jeśli mu się nie uda. Łysy i gruby sprzedawca owoców, którego ubranie jest poplamione owocowym sokiem, wytyka mnie szyderczo palcem i zaczyna drwić.
– Ten wąż jest odurzony. Zobaczcie, jak wolno się porusza!
Mogłabym mu powiedzieć, że wąż porusza się tak wolno, bo jest w transie, ale nie przerywam grania. Poza tym w taki upał każde stworzenie jest bardziej ospałe. Kupiec, który ze mnie drwi, również jest spocony, podnosi wielką owłosioną rękę, by otrzeć pot z brwi. Inni też zaczynają pomrukiwać, zastanawiają się nad stanem świadomości kobry, przestają się już na mnie skupiać.
Robi się niebezpiecznie.
Zaczynam kreślić piszczałką koła, wydobywam coraz więcej dźwięków. Wąż podąża za instrumentem, nie odrywa od niego wzroku, traktuje go jak drapieżnika. Nieważne, co gram, bo gad wyczuwa dźwięki, a nie poszczególne nuty. One są przeznaczone dla publiczności, staram się więc, by melodia była jak najprzyjemniejsza. Nie chcę mieć na ubraniu plam po zgniłych owocach tak jak ten grubas.
Na tyłach tłumu rozlega się jakiś hałas. Spinam się. Słyszę szczekanie psa, rozbrzmiewa raz, potem drugi. Czas zwalnia, gdy grubas się obraca, skręca górną część ciała, wyciąga szyję nad ramieniem, podwójny podbródek jako ostatni ustawia się w kierunku zamieszania.
Proszę, nie pozwól, żeby to był Ky, proszę, nie poz- wól, żeby to był Ky.
Ale Amon chyba śpi, bo widzę, jak jakaś wściekła kobieta trzyma chude ramię mojego brata, ciemne włosy unoszą się wokół jej ramion niczym wielkie burzowe chmury. Baba wrzeszczy, a na wychudłej twarzy mojego brata widać przerażenie.
Gwałtownie kopię kosz, który przewraca się w stronę ludzi. Tłum zaczyna wrzeszczeć, gdy Apep pełznie w poszukiwaniu chłodniejszego i spokojniejszego otoczenia. Przebłysk żalu z powodu godzin zmarnowanych na szkolenie szybko zostaje zastąpiony przez porażający strach, że mój brat może stracić rękę, za którą trzyma go kobieta.
Albo jeszcze gorzej.
Ona ciągnie go przez spanikowany tłum, znikają w kłębiących się masach. Gorączkowo odwracam się we wszystkie możliwe strony, rozpaczliwie próbując ich dostrzec.
Pies znów szczeka, patrzę w jego kierunku, mój wzrok zatrzymuje się na grubasie.
– Nie puszczaj go! – krzyczy wściekły. Podążam za jego spojrzeniem i widzę kobietę z moim bratem.
– Gdybyś nie był taki leniwy i roztargniony, złodzieje tak łatwo by cię nie okradali! – odwrzaskuje baba. Uświadamiam sobie, że to jego żona. Mężczyzna rzuca się w ich stronę, jedną ręką przyciska do boku wielki nóż, promienie słońca odbijają się od śmiercionośnego ostrza. Jak na grubasa jest szybki jak krokodyl, ale ma dwa razy straszniejszy uśmiech. Biegnę pod wyciągniętymi rękami, pędzę wokół niemytych ciał, krztuszę się kurzem wzbijanym przez spocone stopy.
– Sesha – krzyczy Ky na mój widok.
– Puśćcie go – mówię. Kobieta uśmiecha się pogardliwie, doskonale naśladując przy tym swojego męża, który jest już o kilka sekund od nas.
– Nie wydaje mi się. – Wykrzywia usta w okrutnym uśmiechu i jeszcze mocniej wbija paznokcie w ramię Ky, który krzyczy z bólu. – Zapłaci za to, co zabrał.
– On nic nie ma. – Modlę się, żeby nie podciągnęła jego tuniki, pod którą mój brat przewiązał w pasie materiałowy worek. Grubas jest już prawie przy nas, trzyma nisko nóż. Gorączkowo myślę nad wyjściem z sytuacji, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Nie mogę zostawić Ky.
I wtedy pojawia się warczący wściekle pies. Wpatruje się groźnie w kobietę, która robi niepewnie krok w tył, pociągając za sobą brata.
– Uspokój swojego psa.
– To nie jest mój pies.
– Kłamczucha.
Mężczyzna się na mnie rzuca. Robię się bezwładna jak Apep i prześlizguję się między jego rękami. Wydaje z siebie ryk, czuję zgniły zapach, gdy kupiec sięga po nóż. Dopadam brata, łapię go za rękę i z całych sił ciągnę w przeciwną stronę. Mężczyzna pada na kolana, szuka na ziemi swojego noża. Szarpię brata mocniej i ponownie krzyczę, żeby go puściła. Nie zrobi tego. Jest zbyt silna.
Pies rzuca się do przodu, kłapie przed nią zębami. Kobieta wrzeszczy, podnosi ręce do góry, by chronić twarz, i puszcza Ky tak nagle, że chłopiec zatacza się do tyłu i upada na ziemię. Ale trwa to tylko sekundę.
Ky zrywa się na równe nogi i wyciąga naznaczoną półksiężycem rękę, by pomóc mi wstać. Pędzimy przez rynek, omijamy stragany oraz ludzi zbyt zajętych własnym życiem i uważaniem na ewentualnego węża pod stopami, by zwracać na nas uwagę.
Kobieta i mężczyzna krzyczą za nami, ale my jesteśmy jak błyskawica, rzucamy się w cień, którego nie rozproszą nawet promienie słońca. Zatrzymujemy się, gdy wreszcie jesteśmy bezpieczni, opieramy ręce na kolanach, oddychamy szybko i z trudem, po brudnych twarzach spływają strużki potu. Odzywamy się dopiero po kilku minutach.
– Przepraszam, Sesho – mówi Ky, jego ciemnobrązowe oczy lśnią z rozpaczy. – To wszystko przez ten głód, straciłem czujność.
– Braciszku, nie przepraszaj za to, że byłeś głodny. – Targam jego brązowe włosy, kręcone jak u ojca. Rozpromienia się.
– Zobacz. – Odwiązuje z pasa płócienną saszetkę i zrzuca ją na ziemię. Wyciąga figę, kilka winogron, parę jagód i jedną przejrzałą śliwkę, która śmierdzi jak zepsute zęby sprzedawcy owoców. Mój żołądek się kurczy.
– Świetnie się spisałeś. – Macham ręką w stronę jedzenia. – Jedz. Ja nie jestem głodna.
– Jesteś pewna? – Podnosi figę i wkłada ją do ust, jeszcze zanim kiwam głową. Widzę ciemne kręgi pod jego oczami i skrytą pod opalenizną bladą twarz. Daję mu znak, by usiadł. Opieramy się plecami o dziurawą ścianę za jedną ze świątyń.
– Apep? – pyta między łapczywymi kęsami, sok ścieka mu po brodzie.
– Odeszła – mówię i Ky spuszcza wzrok. – Wróciła na brzeg rzeki, gdzie będzie o wiele szczęśliwsza.
– Ale… przecież spędziliśmy z nią tyle czasu… – W jego głosie słychać lekkie drżenie.
– Znajdę innego węża. – Klepię go po plecach i się uśmiecham, żeby wiedział, że nie jestem zła. – Znalezienie innego brata może nie być takie proste.
Wyciąga do mnie dłoń z kilkoma poobijanymi winogronami.
– Częstuj się, Sesho, są pyszne.
Biorę owoce, bo wiem, że nie ustąpi, dopóki czegoś nie zjem. Kończymy jedzenie razem, zostawiamy tylko bardzo miękką śliwkę, którą Ky chowa do kieszeni. Słyszymy szelest po lewej stronie i zrywamy się na równe nogi, gwałtownie się odwracając. Zza rogu wyskakuje pies z targu. Uspokojeni ponownie opieramy się o ścianę. Zwierzę podchodzi do mojego brata i liże go po twarzy, Ky się śmieje. Następnie pies szturcha mnie mokrym nosem, drapię go za szpiczastymi uszami. Brakuje kawałka lewego ucha, w miejscu starej rany skóra jest miękka i gładka.
– Znasz tego psa? – pytam, zaciekawiona, skąd się tu wziął.
– Uratował nas – mówi Ky i przytula głowę do chudego ciała psa. – Teraz jest nasz.
– Jeszcze tego nam teraz potrzeba. – Wzdycham. – Kolejnej gęby do wykarmienia. – Pies szczeka, podnosi tylną łapę i drapie się po rozerwanym uchu. – I pcheł.
* _Ka_ – w wierzeniach egipskich była to energia życiowa, którą bóg stwórca przekazał pierwszej parze bogów, a za ich pośrednictwem także ludziom (przyp. red.).2
–Myślisz, że faraon wie, że żyjemy? – pyta po raz setny Ky, opierając się plecami o kruszącą się, spieczoną słońcem cegłę. Bawi się śliwką, raz za razem ją podrzuca.
– Zakładam, że mógł dojść do takiego wniosku – mówię, dorzucając kilka gałęzi do małego ogniska – skoro nigdy nie znaleziono naszych ciał.
Wróciliśmy na noc do naszego schronienia: opuszczonej chaty z na wpół zawalonym, pokrytym strzechą dachem i trzema rozpadającymi się ścianami. Stoimy przed brakującą czwartą, która – choć nieosłonięta od wiatru – zapewnia cudowny widok na pałac w nocy. Kiedyś mogliśmy swobodnie przemierzać jego korytarze, ale wydaje nam się, że miało to miejsce całe wieki temu. Byłam wówczas inną osobą.
– I naprawdę myślisz, że kazał zabić tatę? – Jego głos łamie się pod wpływem zbyt wielkiego cierpienia jak na chłopca w jego wieku. Nie udaje mu się złapać śliwki, która upada na ziemię z plaśnięciem. Pies podnosi łeb.
– Nie jestem pewna – mówię, wciąż pogrążona w rozpaczy na myśl o tym, że przyjaciel ojca byłby zdolny do takiej zdrady. Jak jednak mogłabym wytłumaczyć to, co zobaczyłam tamtej nocy? Strażnicy uciekający z domu tuż po wybuchu pożaru. Strażnicy z osobistym godłem faraona na piersiach. Drżę i kręcę głową, żeby pozbyć się strasznych wspomnień. – To mógł być tylko fatalny zbieg okoliczności.
A jednak coś szepcze mi do ucha, że było inaczej. Ale… Nie mam żadnych dowodów – a nawet gdybym je miała, co mogłabym zrobić? Teraz mogę jedynie zapewnić mojemu bratu bezpieczeństwo i ochronę przed faraonem na wypadek, gdyby miał on coś wspólnego z wydarzeniami tamtej nocy. Nie jest to łatwe zadanie.
– Dlaczego ktoś miałby chcieć śmierci ojca? Przecież pomógł tak wielu ludziom. – Ky głaszcze psa, który podszedł, by powąchać rozpłaszczoną śliwkę. Mój brat zaczął nazywać go Anubisem. Nie wiem, czy ów bóg o głowie szakala byłby zaszczycony, czy raczej urażony na widok swego nędznego imiennika.
– Sama próbowałam to zrozumieć – przyznaję. – W miesiącach poprzedzających pożar działa się tylko jedna ważna rzecz. Ten wielki projekt, nad którym pracował.
– Zwój?
Anubis chyba tak jak ja nie lubi przejrzałych śliwek, bo zostawia owoc i kładzie się na ziemi. Przewraca się na plecy i wystawia bratu brzuch do drapania.
– Tak. – Nasz ojciec, pochłonięty przepisywaniem bardzo ważnego dokumentu, nie wdawał się w żadne szczegóły w kwestii jego treści. Powiedział jedynie, że będzie miał on wielkie konsekwencje dla Egiptu i reszty świata. Wszystkie te późne wieczory spędzane w świątyni i tajemnica otaczająca papirus wzbudziły moje podejrzenia niczym pustynne wiatry unoszące piasek.
Coraz częściej przychodzi mi do głowy, że śmierć jego i matki nie była przypadkowa. Przypominam sobie teraz jej kochany głos i jasne, miodowe spojrzenie, i w moich oczach, tak bardzo podobnych do jej, pojawiają się łzy. Mrugam, gdy pies wstaje i podchodzi do mnie, przyglądając mi się swoimi wilgotnymi oczami, z których jedno jest brązowe, a drugie niebieskie. Wyraz jego pyska jest tak ludzki, że zaczynam się zastanawiać, czy w tym zwierzęciu nie ma jednak choćby odrobiny boga.
Narasta we mnie pragnienie dowiedzenia się, co dokładnie stało się z moimi rodzicami. Przelewa się przez brzegi serca i zalewa moje ciało jak wielka rzeka po deszczu. Przysięgam na Ra, że odkryję prawdę. Przez ostatni księżyc skupiałam się wyłącznie na przetrwaniu i opiece nad Ky, opłakując jednocześnie mamę i tatę. Ale dowiem się, co się wydarzyło. Ze względu na nich i na mnie.
Anubis kiwa łbem i mruga, jakby aprobował moją decyzję, po czym kładzie się obok ziewającego brata, który wyczerpany wydarzeniami dnia zwija się w kłębek na piasku, tak jak złoty statek Ra kończy swą podróż po niebie. Zdejmuję chustę z ramion i przykrywam nią Ky. Muszę poznać prawdę głównie ze względu na niego. Bo choć nie wiem zbyt wiele na temat zwoju, nad którym pracował ojciec, to mam świadomość, że być może ocali on życie mojego brata.
Budzi mnie jakiś hałas, natychmiast się podnoszę. Moje serce przyspiesza, czuję nagły przypływ energii. Anubis również się obudził, stoi i czujnie się rozgląda, wpatruje się w noc, jakby spodziewał się kogoś lub czegoś. Ky się odkrył i drży. Zarzucam chustę na jego wątłe ramiona i ponownie siadam. Jestem rozbudzona. Anubis siada obok mnie, wciąż czujny. Drapię go za uchem, wpatrując się w dogasający ogień. Wspominam ojca, gdy na kilka pełni przed pożarem rozmawiał z przejęciem z matką. Pamiętam, jak leżałam w łóżku, ściągnęłam z siebie koc i zaspana zaczęłam podsłuchiwać.
– Niesamowite odkrycie… Wielki Imhotep… jedyna zachowana kopia… uratujemy naszego Ky… – Widziałam go wyraźnie zarówno wtedy, jak i teraz. Stoi tyłem do mnie, wymachuje rękami z ożywieniem, a potem podnosi moją matkę, obraca i całuje ją, a ona chichocze jak młoda dziewczyna. Ogień trzaska, jej śmiech unosi się na wietrze.
Muszę dowiedzieć się więcej o papirusie. Skoro jest tak ważny, jak sądził ojciec, to mógłby dać mi jakąś wskazówkę odnośnie do tego, co stało się z moimi rodzicami. A skoro uważał, że to może pomóc Ky, to tym bardziej muszę się tego dowiedzieć, bo z każdym dniem mój brat jest coraz bardziej chory. Patrzę na jego wychudłą, mizerną twarz i uderza mnie poczucie winy. Czy dobrze robię, ukrywając nas przed faraonem? Moglibyśmy przebywać teraz w pałacu, w cieple, z pełnymi brzuchami. Ky mógłby bawić się ze swoim przyjacielem Tutanem, jednym z młodych książąt. Ja mogłabym wrócić do nauki. Ale skoro ojciec trzymał zwój w tajemnicy, to musiał mieć jakiś powód. Może nie ufał komuś na dworze albo w świątyni?
Anubis sztywnieje, przekrzywia łeb i zaczyna skamleć.
– Spokój, Anubisie. Jedliśmy wiele godzin temu i rozmyślam o takich sprawach tylko dlatego, że mam pusty żołądek. – Ale pies znów się jeży, a ja czuję, jak w odpowiedzi na jego reakcję włoski na karku stają mi dęba. W ciągu ostatniego miesiąca nauczyłam się słuchać swojego instynktu. Rozglądam się i drżę, bo przez ogień bardzo rzucamy się w oczy. Chciałam jednak zapewnić ciepło bratu. Teraz to już nieważne. Musimy się stąd wynosić.
– Ky, obudź się. – Delikatnie potrząsam ramieniem brata. – Musimy już iść. – Mruczy coś i przewraca się na drugi bok, więc potrząsam nim jeszcze mocniej. – Ky, obudź się, musimy się stąd…
– A co my tu mamy? – Nocną ciszę przerywa chrapliwy głos. Ja zrywam się na równe nogi, Anubis zaczyna warczeć. Ky się budzi, przeciera zaspane oczy, mruga i patrzy na zbliżające się trzy postacie, które teraz zasłaniają nam widok na pałac.
Strażnicy podchodzą bliżej.
– Słyszeliśmy, że dziś na targu byli złodzieje, którzy wywołali zamieszanie – mówi największy z nich szorstkim i złowieszczym głosem. – Wygląda na to, że w ostatnich tygodniach ktoś ciągle denerwował kupców. Zabierał rzeczy, które do niego nie należą.
– Na Amona, o czym wy mówicie? – odpowiadam śmiało i patrzę groźnie na trzech mężczyzn. – Mój brat i ja nie zrobiliśmy nic złego.
Ten wielki, chyba ich przywódca, zauważa zepsutą śliwkę i podnosi ją z ziemi.
– Dlaczego ci nie wierzę? – Anubis szczeka, mężczyzna odwraca się w jego stronę. – I proszę, proszę. Wspominali również o psie. Z opisu wynika, że był bardzo podobny do tego.
– Kto wspominał? – pytam i cofam się, by osłonić sobą brata, teraz już obudzonego i przerażonego.
– My – w ciemności rozbrzmiewa nieprzyjemny głos. Znajoma mięsista łapa sięga po Ky i wciąga go w słabe światło dogasających węgli. Kupiec triumfuje nad moim bratem i nade mną. Za nim stoi jego kędzierzawa żona, która przygląda się nieufnie Anubisowi.
– To jest ten chłopak. To on i jego brudny brat nas okradali. – Nie poprawiam jej.
– I waszym jedynym dowodem jest śliwka? – pytam tonem księżniczki Merat, córki Wielkiej Małżonki Królewskiej i najwspanialszej z potomstwa faraona. Wielki strażnik unosi brew nad krzywym, kilkakrotnie już złamanym nosem. Wygląda znajomo.
– I ten pies. – Kobieta występuje do przodu, rzuca nam złośliwe spojrzenie. – Zaatakował mnie. Ten kundel musi zostać natychmiast zabity.
– Nie – krzyczy Ky i rusza w stronę Anubisa. Kupiec rzuca go na ziemię.
– Nie macie żadnych dowodów na poparcie swojej tezy – apeluję do krzywonosego strażnika, który zachowuje się, jakby nas słuchał. Część mojej wyniosłości zastępuje desperacja. – Nasze słowo przeciwko ich słowu.
Mężczyzna robi krok naprzód, mruży oczy.
– Wymyślna gadka jak na taką pchłę – mówi i dźga włócznią moje łachmany. Zmuszam się do zachowania spokoju, wytrzymuję jego spojrzenie. – Kim ty właściwie jesteś, pchło?
Nie odpowiadam, tylko omijam jego włócznię i szybko podchodzę do brata, który powoli podnosi się z ziemi. Jest blady i drżący.
Kupiec podchodzi bliżej, oprócz nieprzyjemnego zapachu wyczuwam od niego złą wolę.
– Wrzućmy ich i ich psa do Nilu i skończmy z tymi złodziejskimi demonami. – Rozglądam się. Znajdujemy się w pułapce. Nie ma żadnej nadziei. Biorę głęboki oddech, polecam nasze dusze Ra i zrzucam z siebie warstwy odwagi, które osiadły na mnie w ciągu ostatnich kilku tygodni.
– Jestem Sesha, córka Ay, Wielkiego Uzdrowiciela i Głównego Skryby. – Odwracam się i spoglądam na strażnika o złamanym nosie. Następnie dodaję z mocą, świetnie naśladując dumną księżniczkę. – I żądam widzenia z faraonem.