- W empik go
Tajemnice Świstakowej Polany - ebook
Tajemnice Świstakowej Polany - ebook
Kolejna część przygód małych detektywek, które tym razem spędzają ferie zimowe w górach, w Świstakowej Polanie. I tutaj jest mnóstwo zagadek do rozwiązania, dziewczynki nie nudzą się więc ani chwili. Udaje im się wyjaśnić tajemnice piszczącego śniegu, tajemnicę znikających jabłek ze sklepu z warzywami i znikających orzechów z cukierni, a także tajemnicę wędrującego bałwana.
W cyklu o małych detektywkach ukazały się jeszcze:
„Tajemnice Zatoki Delfinów”
„Tajemnice Końskiej Zagrody”
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7551-703-3 |
Rozmiar pliku: | 7,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nasz dom jest bardzo mały, ma ciemnozielone okiennice, a w oknach stoją skrzynki na pelargonie. W skrzynkach zamiast pelargonii jest teraz mnóstwo śniegu, ale i tak wygląda to bardzo ładnie. Okna naszego pokoju wychodzą wprost na ulicę. Możemy z nich od samego rana obserwować, co dzieje się w sąsiednich domkach. W naszej części ulicy stoi siedem domów, więc mamy co robić!
W pierwszym domu po lewej stronie mieszka aptekarz – pan Rubens. Podobno Rubens to jakiś bardzo znany malarz, ale my uważamy, że aptekarz Rubens jest jeszcze bardziej znany. Szczególnie na naszej ulicy! Pan Rubens mieszka ze swoją mamą, która ma chyba ze sto lat. Pani Rubens chodzi na spacery z drewnianą laseczką i nosi śmieszny różowy kapelusik. W domku po prawej stronie, naprzeciwko aptekarza, mieszka pan Higgs. On nie jest tak stary jak babcia aptekarzowa, ale chyba też urodził się bardzo dawno temu. Pan Higgs chodzi na spacery z dwoma kijkami. Ciocia mówi, że taki sport nazywa się nordic walking, ale moja kuzynka i ja nie możemy zapamiętać tej trudnej nazwy. Wolimy nazywać go kijki nożne. Pan Higgs jest bardzo wesoły i często uśmiecha się do nas, gdy przechodzi obok naszego domu, a my akurat prowadzimy obserwacje. Na naszej ulicy mieszkają jeszcze pan piekarz Brooks ze swoim psem i pani Sue, która sprzedaje owoce i warzywa. Jest też dom pani Anny, poważnej urzędniczki, i jeden pusty domek, w którym od czasu do czasu mieszka jakiś
turysta. Wydawać się może, że nie wydarzy się tutaj nic ciekawego…
TAJEMNICA PISZCZĄCEGO ŚNIEGU
Dzisiaj pan Higgs wychodzi na swój codzienny spacer bardzo wcześnie. Wiem to dobrze, bo akurat jest moja kolej obserwowania ulicy. Przez lornetkę widzę, że pan Higgs wygląda zupełnie inaczej niż zwykle, więc wołam moją kuzynkę i zapisujemy to spostrzeżenie w naszym
zeszycie obserwacyjnym:
Poniedziałek
godz. 9.15 – pan Higgs wychodzi z kijkami nożnymi. Dziwne.
– Co jest dziwne? – pyta ciocia Ellie, patrząc podczas śniadania na naszą pierwszą zapisaną dziś obserwację.
– Masz rację, ciociu… – zaspanym głosem mówi Jo, popijając kanapkę gorącym kakao.
– Mam rację? – cieszy się ciocia.
– Tak… Też nie wiemy dokładnie, co jest w tym dziwnego, ale gdzieś w samym środku naszego detektywistycznego serca wiemy, że coś się wydarzy…
– Zawsze się coś wydarza – próbuje nas uspokoić ciocia, ale przestaje, kiedy widzi, że i tak nie słuchamy jej zbyt uważnie.
– Chyba wiem! Pan Higgs nie poszedł dzisiaj swoją ulubioną trasą! – wołam radośnie, wyrywając z rąk zdziwionej cioci zeszyt obserwacyjny. – Zaraz to zapiszę!
Zmiana trasy
– Jak to? Przecież szedł w górę ulicy, tak jak wczoraj… –mówi ciocia.
– Nie! Najpierw przeszedł na drugą stronę, a zawsze
mijał dom pani Anny, zostawiał kijki przed sklepem pani Sue, wchodził do środka i kupował sobie banana. Dopiero potem przechodził na drugą stronę i wchodził do piekarni. Dziś wybrał zupełnie inną trasę…
W zeszycie obserwacyjnym robię dwa małe rysunki przedstawiające trasę marszu pana Higgsa.
Zapanowała zupełna cisza. Moja kuzynka, ciocia Ellie i ja wpatrujemy się w rysunek. My z Jo jesteśmy bardzo skupione i poważne. Ciocia próbuje powstrzymać śmiech.
– Tak… – mówi wreszcie, zasłaniając usta dłońmi. – To wyjątkowo dziwna sytuacja.
Po śniadaniu Jo zajmuje punkt obserwacyjny przy oknie, a ja zanoszę naczynia do kuchni. Już po chwili moja kuzynka woła mnie tak głośno, że biegnę do niej bez zastanowienia, trzymając w ręku brudne talerze i słoik z majonezem.
– Patrz! Patrz! – zdenerwowana Jo pokazuje mi coś ręką, ale nic szczególnego nie widzę. Jo patrzy przez lornetkę a ja nie, może dlatego nic nie widzę… – No tam, na śniegu, obok domu pani Anny.
Wpatruję się uważnie i nagle…
– To zagłębienie? – pytam zdziwiona.
– Tak. To ślad. Ktoś zrobił dołek obok domu pani urzędniczki. Przypuszczam, że to jest podkop.
Ciocia Ellie też przybiegła do okna, patrzy na niedużą dziurę w śniegu i ma bardzo niewyraźną minę.
– Myślę, że to jest zbyt małe na podkop. Najlepiej ubierzcie się i biegnijcie sprawdzić ten dołek. Właśnie przestał padać śnieg.
Jeszcze nigdy w życiu nie ubierałam się tak szybko, ale i tak Jo stała przy drzwiach gotowa do wyjścia wcześniej niż ja. To dlatego, że ona ma buty na rzepy, a ja muszę się męczyć z zawiązywaniem sznurowadeł… Wychodzimy na świeży śnieg, po drodze zgarniając cudowny biały puch z poręczy przy schodkach, z furtki, z płotu, ze skrzynki na listy i z każdego innego przedmiotu. Wszystko jest idealnie odśnieżone, z wyjątkiem naszych kurtek i rękawiczek. Jo ma śnieg nawet na czapce z pomponem. Gdy wychodzimy na ulicę, widzimy, że pan aptekarz odśnieża schodki przed swoim domem.
Jo macha do niego, a pan Rubens podnosi łopatę.
– Cześć, dziewczynki! Wszystko u was dobrze?
– Oczywiście. U nas zawsze wszystko dobrze – odpowiadam, wskakując w zaspę.
– Na pewno?
– Ależ tak! – Moja kuzynka próbuje ślizgać się na chodniku, ale jej buty na rzepy stanowczo się do tego nie nadają. Biedna Jo… Antypoślizgowe buty nie są idealne na ślizgawkę…
– Jesteście pewne, że nic złego się wam nie stało?
– A dlaczego miałoby się stać coś złego? – Zatrzymuję się i chwytam Jo za kurtkę.
– Bo dziś rano słyszałem dziwne dźwięki… Myślałem, że to któraś z was płacze…
– My nigdy nie płaczemy – mówię dumnie i mam nadzieję, że pan aptekarz nie pamięta tego, co wydarzyło się przedwczoraj, gdy byłyśmy na sankach i uderzyłam się w ucho…
– Bardzo dziwne… – Pan aptekarz marszczy brwi i zabiera się do odgarniania śniegu. – Wszędzie te dziwne ślady, widzicie?
Stoimy z Jo jak zamurowane, albo raczej jak zamrożone, biorąc pod uwagę porę roku i temperaturę na dworze. Jo przestaje nawet na moment oddychać.
– Coś takiego… – Moja kuzynka pochyla się nad świeżym śniegiem i wpatruje się z uwagą.
Po chwili ja też zauważam mnóstwo dziwnych śladów przy płocie pana aptekarza. Są okrągłe, jakby ktoś stawiał w śniegu pieczątki. Jo ciągnie mnie za szalik i pokazuje płot. Ktoś odgarnął z niego w jednym miejscu śnieg, ale zrobił to dość niedokładnie.
– To pan odgarnął śnieg z płotu? – pytam.
– A po cóż miałbym odgarniać śnieg z płotu? – śmieje się pan Rubens. – Odgarniam ze schodów, z furtki, z chodnika… Ale z płotu?
Pan aptekarz patrzy na płot i znowu odgarnia śnieg, tym razem z chodnika.
– Dziwne… – mruczy pod nosem, a para cały czas wylatuje z jego ust. To z powodu mrozu.
Jo bez słowa odwraca się w stronę naszego domu i trzymając mnie za szalik, biegnie do Stajenki Lilly. Próbuję za nią nadążyć, ale moje buty ślizgają się, więc muszę bardzo uważać i przechylać się na boki, żeby się nie przewrócić. W niektórych sytuacjach, szczególnie tych związanych z pościgiem lub ucieczką, buty mojej kuzynki okazują się bardziej praktyczne.
Wbiegamy do domu, zrzucamy z siebie kurtki, szaliki, czapki, rękawiczki i buty. Ciocia rozwiesza od razu wszystkie nasze rzeczy na kaloryferze. To dziwne, że z naszych ubrań kapie aż tyle wody… Skąd ona się wzięła? Biegnąc jak zające śnieżne, wpadamy do naszego pokoju obserwacyjnego. Najpierw przez moment patrzymy na ulicę. Pan aptekarz właśnie skończył odśnieżanie, a po schodkach schodzi jego mama – staruszka. Ostrożnie stawia kroki. Jedną ręką trzyma się poręczy, a drugą próbuje utrzymać talerz.
– Po co jej talerz? – dziwi się Jo.
Biorę do ręki nasz zeszyt obserwacyjny i ołówkiem zapisuję kolejne informacje:
Dziwne ślady na śniegu przed domem pana Rubensa.
Kto odgarnął śnieg z płotu?
Chwilę się zastanawiamy, bo czujemy, że dzieje się coś naprawdę ważnego. Mrużę oczy i przyglądam się mojej kuzynce, a ona przechyla głowę i spogląda na mnie.
– Coś jeszcze nas zdziwiło…
– Tak. Szkoda, że nie zapisałyśmy od razu.
– Coś dziwnego… Co to było? – Jo jest bardzo zmartwiona, że nie może sobie przypomnieć kolejnego tropu.
– Już wiem! – Szybko wstaję i podbiegam do okna.
– Pan Rubens! To on mówił, że się dziwi.
– Pytał nas, czy płakałyśmy.
– Widocznie słyszał coś, co przypominało płacz małego dziecka!
– O nie! Przecież my nie jesteśmy już małymi dziećmi!
– No tak, ale… Zapisz to!
Pan Rubens słyszał płacz dziecka.
Jo siedzi i myśli. Ja tylko siedzę.
– Jeszcze dziura w śniegu obok domu pani Anny. Zapomniałyśmy ją obejrzeć – mówi nagle moja kuzynka i patrzy na mnie w bardzo dziwny sposób. No tak… Rzeczywiście… Zapomniałyśmy ją obejrzeć. Patrzymy na siebie zasmucone. Jak to się mogło stać, że nie sprawdziłyśmy najważniejszej rzeczy?!
– Może ciocia się zgodzi, żebyśmy na chwilę wyszły… W końcu mamy do rozwikłania ostatnią tajemnicę dzisiejszego poranka.
Ciocia się zgadza, chociaż wydaje mi się, że trochę się z nas śmieje. Możemy iść obejrzeć dołek, tylko najpierw musimy zjeść drugie śniadanie. Siedzimy przy stole, ale i tak cały czas rozmawiamy o zagadkowej sprawie.
– Dlaczego pan Higgs nie szedł dziś normalną trasą? – mówi cicho Jo.
– I kto zostawił te dziwne ślady na śniegu?
– A kto odgarnął śnieg z płotu pana aptekarza?
– I czyj płacz słyszał pan Rubens?
– No i jeszcze tajemnicza dziura w śniegu.
– A talerz? Talerz pani Rubens? Po co jej talerz na dworze w taki mróz?
Ciocia spogląda na nas z dziwnym uśmiechem.
– Może powinnyście połączyć te tajemnice w pary? – mówi szeptem.
– W jakie pary? – pytam zdziwiona.
– Odgarnięty śnieg i ślady przy płocie mogą być ze sobą powiązane – zaczyna tajemniczo ciocia Ellie.
– Może… – zastanawia się Jo.
– Zmiana trasy pana Higgsa może mieć związek z dziurą w śniegu albo z hałasem.
– A talerz? – pytam zniecierpliwiona.
– To już sprawa dla detektywek, a nie dla ich cioć – odpowiada ciocia Ellie i zaczyna zmywać naczynia.
Chwilę stoimy obok cioci i zastanawiamy się nad tym, co powiedziała. To rzeczywiście ciekawe…
– Może ten, kto odgarnął śnieg z płotu, zastawił obok małe ślady? – mówi Jo, wykonując w powietrzu ruch, jakby rozsypywała całe hałdy puchu.
– Myślisz, że pan Higgs zmienił trasę spaceru z kijami nożnymi, bo zobaczył dziurę obok domu pani Anny?
– Wydaje mi się, że raczej usłyszał dziwne dźwięki. Pan Higgs nosi przecież bardzo grube szkła. Mógł nie zauważyć dołka w śniegu.
– No tak… Czyli pana Higgsa łączymy w parę z dziwnym dźwiękiem.
Ciocia Ellie przestaje zmywać naczynia i przygląda się nam bardzo uważnie.
– Jestem z was bardzo dumna, moje detektywki. Zastanawiacie się nad każdym elementem tej dziwnej układanki.
– Najdziwniejszy jest w niej talerz pani Rubensowej. Dlaczego wynosiła sobie jedzenie na mróz? Kto chciałby w taki dzień jak dziś jeść śniadanie na dworze? – Rozkładam bezradnie ręce i patrzę na ciocię.
– Chyba tylko ptaki i bezdomne zwierzęta… – Ciocia się zastanawia. – Ale ani pani Rubens, ani jej syn, nie wyglądają na sikorki albo gawrony.
Decydujemy się wyjść na spacer. Tak naprawdę to nie zależy nam na spacerze, tylko chcemy spotkać pana Higgsa, gdy będzie wracał z wyprawy z kijami nożnymi. No i musimy obejrzeć tajemniczą dziurę w śniegu.
Akurat wtedy, gdy ubrane we wszystkie najcieplejsze rzeczy przestajemy się tarzać w śniegu obok naszych schodków, na ulicy pojawia się pan Higgs. Dziarsko maszeruje równym krokiem, nie zważając na śnieg i lód. Podbiegamy do niego, otrzepując się z mokrego, białego puchu.
– Lubi pan chodzić zawsze tą samą trasą? – pytam znienacka.
Pan Higgs zatrzymuje się, otrzepuje śnieg ze spodni i mówi:
– Zawsze tą samą. Osiem kilometrów: od Świstakowej Polany do Gwarnego Stawu.
– A dziś nie poszedł pan prosto ulicą… – zaczyna moja kuzynka, ale przerywa, spoglądając na pana Higgsa.
Pan Higgs przez chwilę się zastanawia, pociera dłonią policzek i mówi:
– A, tak! To przez ten pisk. Wydawało mi się, że w domu pani Anny piszczy jakiś ptak. Nie chciałem go płoszyć, więc obszedłem jej dom. Ależ wy jesteście spostrzegawcze!
– Oczywiście, że tak! – Jo dumnie podnosi głowę.
– Przecież jesteśmy de…
Szturcham moją kuzynkę energicznie w bok i szybko mówię:
– Jesteśmy przecież de… delikatne, ale bardzo dzielne.
Pan Higgs żegna się z nami i wchodzi do swojego domku. Jo i ja podchodzimy do domu aptekarza Rubensa. Dostrzegamy coś, co rozwiązuje tajemnicę zagadkowego talerza. Mama pana aptekarza postawiła talerz na murku obok schodów, a na talerzu leżą słoninka, ziarna słonecznika i okruszki chleba.
– Dokarmia ptaki… – martwi się Jo.
Ja też wolałabym, żeby to nie było aż takie proste.
Drzwi domu aptekarza otwierają się gwałtownie i staje w nich pani Rubens w wełnianych kapciach, swetrze w jelenie i w swoim różowym kapelusiku na głowie.
– Czy to wy, dziewczynki, podkradacie jedzenie dla ptaków?
– Ależ nie! – odpowiadam oburzona. – My też chcemy dokarmiać ptaki i dlatego sprawdzamy, co pani dała im na śniadanie.
Może to nie jest najprawdziwsza prawda, ale przecież musiałam coś wymyślić na poczekaniu.
– Ktoś wczoraj zabrał słoninkę… – martwi się mama pana aptekarza.
– A te ślady? – pytam, pokazując drobne kółka przy płocie.
– Też mnie dziwią. Wyglądają jak tropy jakiegoś niedużego zwierzęcia. Zima w tym roku jest wyjątkowo długa… Może jakieś dzikie zwierzęta przychodzą w nocy do Świstakowej Polany?
– Pan Higgs i pani syn słyszeli dziwny dźwięk. Jakby pisk… – mówię niepewnie. – A obok domu pani Anny jest w śniegu spora dziura.
– Spora? – martwi się pani Rubensowa i otula się swetrem. – Myślicie, że to niedźwiedź? Podobno w tej okolicy grasował kiedyś niedźwiedź… Było to w czasach, gdy chodziłam jeszcze do szkoły, więc pewnie to nie ten sam…
– Dziura w śniegu jest stanowczo zbyt mała jak na niedźwiedzia – uspokajam starszą panią i idę w stronę domu pani Anny.
Pani Rubensowa stoi w otwartych drzwiach, zdejmuje kapcie i wkłada ciepłe kozaki. Ja cichutko przechodzę przez furtkę domu pani urzędniczki. Wydaje mi się, że delikatnie skrzypi, ale moja kuzynka Jo, która skrada się tuż za mną, rozwiewa moje wątpliwości:
– Coś piszczy w śniegu…
Wielkimi krokami, brnąc przez zaspy, dochodzimy do zagłębienia w śniegu obok budynku. Nie jest duże. Rozgrzebujemy biały puch i zauważamy, że jest podobne do norki i prowadzi prosto do małego okienka w piwnicy domku.
– Chodźmy porozmawiać z panią Anną! – decyduje Jo i razem z panią Rubens, która już zdążyła do nas dojść, idziemy gęsiego w stronę drzwi wejściowych.
W tym samym momencie okno tuż nad nami gwałtownie się otwiera i wielka czapa śniegu spada prosto na nasze głowy. Próbujemy odgarnąć śnieg z twarzy, a pani Rubens śmieje się na cały głos:
– Zawsze powtarzam, że najlepszy na zimę jest kapelusik. – Otrzepuje trochę śniegu ze swojego kapelusza, a jej twarz i szyja są zupełnie suche. Nasze nie…
W oknie ukazuje się zdenerwowana pani Anna.
– Mam was, łobuzy! Dlaczego budzicie mnie w środku nocy? Zaraz porozmawiam z waszymi rodzicami!
– Z moimi będzie trudno… – uśmiecha się pani Rubens.
– Dzień dobry, droga sąsiadko. Próbujemy z dziewczynkami rozwiązać tajemnicę piszczącego śniegu w pani ogródku.
– Och, przepraszam. Myślałam, że to jakieś urwisy hałasowały obok mojej sypialni przez całą noc. Udało wam się znaleźć to piszczące miejsce?
Pani Anna z niedowierzaniem kiwa głową, gdy mówimy jej, że piszczący potwór prawdopodobnie mieszka u niej w piwnicy.
– Zostańcie na zewnątrz – mówi pani urzędniczka bardzo urzędowym tonem. – Ze względów bezpieczeństwa. Gdybym długo nie wracała, wezwijcie pomoc. Wezmę ze sobą niezbędny sprzęt i wyruszam na ekspedycję poszukiwawczą.
– Niech pani weźmie latarkę – radzi pani Rubens, ale pani Anna już jej nie słyszy.
Mija najdłuższe pięć minut w moim życiu. W tym czasie ustalamy z kuzynką, kogo i w jakiej kolejności należy poinformować, jeśli pani Anna nie wyjdzie w odpowiednim czasie z domu. Najpierw powiadomimy policję, pogotowie i straż pożarną. Potem weterynarza, dyrektora zoo, służbę graniczną i elektrownię. W następnej kolejności zadzwonimy do telewizji, do szpitala, do burmistrza i syna pani Rubensowej. Potem poinformujemy lotnisko. Co prawda nie ma żadnego w Świstakowej Polanie, ani nawet w okolicy, ale trzeba zachować najwyższe środki ostrożności. Wszyscy muszą być przygotowani. Mama pana aptekarza proponuje, żeby na razie wstrzymać się z informowaniem całego świata o tej sprawie, a na początek najlepiej zadzwonić na numer alarmowy. Tam na pewno udzielą nam właściwej pomocy.
Moja kuzynka i ja żałujemy, że trzeba będzie zrobić tylko jedną prostą rzecz, żeby uratować życie pani urzędniczki.
W tej samej chwili drzwi wejściowe otwierają się i stoi w nich żywa, nieco przykurzona pani Anna. Trzyma w ręku wielki, wiklinowy, piszczący kosz. Podchodzi do nas i pokazuje nam jego zawartość: w koszu leżą cztery koty: jeden duży i trzy maleńkie. Och, jakie śliczne! Wszystkie są najśliczniejsze na świecie!
– Pani Rubens, czy nie chciałaby pani za jakiś czas dostać jednego małego kotka?
– Och, bardzo dziękuję, ale wolałabym dwa! Zawsze marzyłam o dwóch kotkach, które będą leżały przy moim fotelu, podczas gdy ja będę czytać wieczorem gazetę…
– W takim razie dwa kotki zamieszkają u pani, a kocia mama i jeden maluszek zostaną u mnie…
Rozpływamy się w zachwytach nad nieskończoną urodą małych kociaczków. Są takie delikatne i mięciutkie… Pani Anna rozmawia z panią Rubens o opiece nad kociętami i po chwili decyduje, że musi zanieść je w ciepłe miejsce.
Wychodzimy w podskokach z ogródka pani Anny. Wydaje mi się, że nawet pani Rubens, która ma chyba ze sto lat, lekko podskakuje, podpierając się jedną ręką o furtkę.
– Tajemnica rozwiązana… – śmieje się ciocia, gdy opowiadamy jej, jak zakończyły się poszukiwania w piwnicy domu pani urzędniczki.
– Kocia mama wychodziła przez okienko w piwnicy po jedzenie – mówi Jo.
– A gdy spadł śnieg, musiała wykopać w nim tunel – dodaję.
– Pan Higgs i aptekarz słyszeli piszczące kocięta.
– Kotka zjadała słoninkę, którą pani Rubens wykładała na talerzu dla ptaków!
– I zgarnęła niechcący śnieg z płotu! I zostawiła śmieszne ślady na śniegu.
Ciocia nagle wstaje, podchodzi do szafki z przyborami do szycia i wyjmuje z niej cztery pompony.
– Miały być przyszyte do waszych czapek, ale w tej sytuacji…
Całe dnie spędzamy teraz u pani Anny. Bawimy się z kociakami pomponami przywiązanymi do sznurka. Uczymy małe kotki wszystkiego, co powinny umieć. Może nie są to jakieś szczególnie skomplikowane umiejętności, ale dzięki nam maluchy potrafią leżeć na naszych kolanach i mruczeć, gdy głaszczemy je po grzbiecie. Kocia mama nazywa się Wełniana Skarpeta – na pamiątkę skarpetek pani Rubens. Trzy małe kociaki mają imiona: Det, Tek i Tyw, ale nie mogę powiedzieć, skąd wzięły się te nazwy. To detektywistyczna tajemnica!