Tajemnice walizki generała Sierowa - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
1 maja 2019
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Tajemnice walizki generała Sierowa - ebook
Opublikowane przez wnuczkę w 2017 roku w Rosji, czyli dwadzieścia osiem lat po śmierci Iwana Sierowa, dzienniki wywołały burzliwą dyskusję wśród historyków i w mediach. Ich autor to niewątpliwie jedna z najmroczniejszych postaci XX wieku.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7993-445-4 |
Rozmiar pliku: | 18 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Słowiańska szafa generała Sierowa
Czekista zawsze pozostaje czekistą. Byli czekiści w naturze nie istnieją. Byli szefowie KGB – tym bardziej.
Dzienniki Iwana Sierowa nie są zwykłymi wspomnieniami jednego z ostatnich szefów sowieckich służb specjalnych. Stanowią dowód rzeczowy ostatniej gry operacyjnej starego generała, zakończonej już po jego śmierci.
Sierow wszystko dokładnie zaplanował i obliczył w duchu starej szkoły stalinowsko-beriowskiej. Materiały, które Czytelnik ma przed sobą, stanowią wynik tej kombinacji, zrealizowanej dokładnie według scenariusza generała. Tę partię byli podwładni przegrali ze swym szefem z kretesem.
Czytelnicy bez wątpienia na tym skorzystali, ponieważ nigdy przedtem świadectwa „marszałka służb specjalnych” nie były rozgłaszane, poza tym po prostu nie istniały.
Iwan Sierow prowadził dziennik od momentu przyjścia na Łubiankę w roku 1939. Najważniejsze wydarzenia i spostrzeżenia zapisywał przez całe życie: w czasie wojny i po niej, a nawet na stanowisku szefa KGB w latach 1954–1958 i Głównego Zarządu Wywiadowczego (GRU) do momentu zwolnienia w roku 1963.
Oczywiście zapiski swe prowadził w głębokiej tajemnicy. Sam fakt odnotowywania poszczególnych aspektów pełnionej służby, spotkań i rozmów z najwyższymi przełożonymi, ze Stalinem włącznie, przyrównywano do ujawniania tajemnicy państwowej. Podczas wojny za prowadzenie dziennika oficerów stawiano przed trybunałem lub zsyłano do kompanii karnych.
Notatki Sierow prowadził w samotności. Nie można wykluczyć, że długi czas chował je nawet przed własną żoną. Zapisane atramentem, okrągłym uczniowskim pismem, zeszyty i notatniki ukrywał w specjalnie urządzonych skrytkach.
Na emeryturze Sierow nie zapomniał o skrytkach i ich zawartości. Po roku 1954 zaczął pracować nad swymi wspomnieniami, uzupełniając i czasem przepisując stare dzienniki.
Raczej nie kierował się próżnością. Chyba dążył, chociaż zaocznie, do przywrócenia swego dobrego imienia, opowiadając prawdę o sobie i swoich prześladowcach, przynajmniej tak jak ją postrzegał.
Sierow uważał siebie za okrutnie i niesłusznie pokrzywdzonego. W roku 1963, w wyniku skandalu szpiegowskiego z pułkownikiem GRU Olegiem Pieńkowskim, generała zdymisjonowano w atmosferze nagonki, pozbawiono złotej gwiazdy Bohatera Związku Sowieckiego oraz trzech generalskich gwiazdek na pagonach, degradując do stopnia generała majora, w dodatku zesłano na prowincję. „Za utratę czujności” wykluczono go z partii. O prawdziwych przyczynach niełaski opowiemy nieco dalej.
Pamiętniki Sierowa miały posłużyć za odpowiedź Chruszczowowi, Breżniewowi, Szelepinowi oraz innym sowieckim „olimpijczykom”, którzy przyczynili się do jego nieszczęścia. Ich kwintesencję zawiera nieudolny, lecz szczery czterowiersz (tak, tak – surowy szef NKWD, KGB i GRU na stare lata zabawiał się poezją).
Może to dziwne – maszeruję
Z czołem wzniesionym wysoko.
Ojczyzna kiedyś za prawdą się ujmie,
Zapewni należny mi spokój.
Myślę, że nie warto sprowadzać całej sprawy do banalnego wyrównania rachunków. Jako świadek i uczestnik wielu wydarzeń historycznych Sierow czuł się zobowiązany opowiedzieć przynajmniej o niektórych z nich.
„Uważam, że byłoby nierozsądne z mojej strony zabierać ze sobą do grobu wiele faktów znanych tylko mnie, tym bardziej że niektórzy »pamiętnikarze« zniekształcają je co niemiara – pisał w jednej z przedmów do swoich pamiętników. – Niestety kilku moich kolegów z pracy, znających opisywane wydarzenia, odeszło już z tego padołu, nie pozostawiając po sobie żadnych wspomnień”.
Istotnie, nikt z szefów organów bezpieczeństwa z tamtego okresu nie pozostawił żadnych pamiętników. W tym sensie notatki Sierowa stanowią unikalny dokument epoki, niemający odpowiednika we współczesnej historii.
Mimo przejścia na emeryturę Sierow nie utracił dawnych nawyków. Dzienniki prowadził skrycie, nie ufając nikomu. Dopiero potem powierzył żonie przepisywanie ich na maszynie. Już na początku pieriestrojki zwierzył się również swemu zięciowi, znanemu pisarzowi i scenarzyście filmowemu Edwardowi Chruckiemu, klasykowi sowieckiej powieści kryminalnej.
Taka konspiracja wcale nie świadczyła o starczej paranoi – byli podwładni rzeczywiście nie spuszczali oka z Sierowa.
Jego wnuczka wspomina, jak po śmierci dziadka domownicy, opróżniając jego gabinet na daczy, odkryli w parkiecie wydrążone rowki przeznaczone do kabli aparatury podsłuchowej. Wtedy też po niezaplanowanym przyjeździe do Archangielskoje zastali dziwnego młodego człowieka z neseserem, który natychmiast się wycofał, dodając: „Nie jestem złodziejem”. Rzeczywiście, z domu nic nie zginęło.
KGB nieustannie polowało na dzienniki Sierowa: ani Kreml, ani Łubianka nie życzyły sobie ukazania się na Zachodzie kolejnej sensacji wydawniczej. Usiłowano nawet podstawić Sierowowi zbliżonego do KGB znanego pisarza Juliana Siemionowa, według powieści którego nakręcono głośny serial telewizyjny Siedemnaście mgnień wiosny. Po wizycie autora, którego do emerytowanego teścia-generała przywiózł kolega, Edward Chrucki, na posiedzeniu Biura Politycznego KC KPZR w dniu 12 lutego 1971 roku Jurij Andropow meldował: „Komitet Bezpieczeństwa dysponuje informacją, że Iwan Aleksandrowicz Sierow, były przewodniczący KGB przy Radzie Ministrów ZSRR, w ciągu ostatnich dwóch lat zajęty jest pisaniem wspomnień o swojej działalności politycznej i państwowej… W pracy nad nimi wykorzystuje własne notatki. Wspomnień tych nikomu jeszcze nie pokazywał, mimo że jego najbliższe otoczenie wie o ich istnieniu…”¹.
Trudno w to uwierzyć, ale KGB nigdy nie weszło w posiadanie poszukiwanych dokumentów. Archiwum swe i notatki Sierow ukrywał profesjonalnie. Gdyby odpowiednie czynniki zechciały, na pewno w końcu by je znaleziono – zdemolowanoby cały dom, zerwano podłogi, boazerie, sufity. Andropow wolał jednak nie uciekać się do drastycznych środków – może czuł sentyment do człowieka, z którym razem w 1956 roku w zbuntowanym Budapeszcie krył się przed kulami powstańców.
Sierow chyba się nie spodziewał, że zobaczy swe pamiętniki w druku. Jego nazwisko, personalia innych działaczy i większość opisywanych wydarzeń objęto w sowieckich czasach najostrzejszym zakazem.
Na co więc liczył? W jakim celu na stare lata rozpoczął aż tak niebezpieczną grę z KGB?
Dopiero teraz to rozumiemy…
Iwan Aleksandrowicz Sierow zmarł gorącym latem 1990 roku, kilka miesięcy przed 85. rocznicą urodzin. Gdyby odszedł kilka lat wcześniej, KGB na pewno po swojemu rozegrałoby końcówkę tej przydługiej partii szachów i skonfiskowało pamiętniki. W roku 1990 jednak organa śledcze miały już inne sprawy na głowie i stare papiery nikogo nie zajmowały.
Mój starszy przyjaciel Edward Chrucki opowiadał, jak po śmierci jego teścia daczę w Archangielskoje po kryjomu przeszukali czekiści (no bo niby kto inny?), działali jednak na tyle topornie, że nawet nie zdarli boazerii na ścianach.
Od śmierci Iwana Sierowa upłynęło prawie ćwierć wieku. Przez cały ten czas historycy i specjaliści powoływali się okresowo na słowa jego zięcia o pamiętnikach, lecz nikt nigdy ich nie widział. Nawet krewni zmarłego nie wiedzieli, gdzie znajduje się jego archiwum. Rodzina, owszem, przechowywała głównie oficjalne papiery – różnego rodzaju legitymacje, nagrody i odznaczenia, skargi do KC i Komisji Kontroli Partyjnej, jak również kilka zaledwie kartek z brudnopisami dzienników.
Wydawało się, że były przewodniczący na zawsze zabrał do grobu swoje tajemnice, aż tu naraz…
Słowo daję, gdybym miał napisać scenariusz filmowy do naszej historii, rozpocząłbym tak:
Podmoskiewska dacza generała. Dobudowany garaż. Robotnicy – gastarbeiterzy – ciężkimi młotami rozwalają ściankę działową. I naraz… pod ciosami młota ujawnia się… wnęka. Schowek! Kamera filmowa najeżdża szerokim planem. Za ścianką ukryto, obsypane teraz budowlanym pyłem, dwie staroświeckie walizy.
Robotnicy wywlekają znalezisko. Trzęsącymi się rękami rozbijają zamki. Na ich smagłych twarzach maluje się podniecenie, lecz zamiast na złoto i kosztowności ich rozczarowane spojrzenia padają na liczne zeszyty, notatniki i sterty maszynopisów.
Tak właśnie to wyglądało. W roku 2012 dawny dom generała Sierowa przy szosie Rublowskiej odziedziczyła jego wnuczka Wiera. Wkrótce zarządziła remont. Kiedy usuwano ściankę w garażu, odnaleziono za nią schowek z dwoma walizami w środku.
Sierow był przekonany, że wcześniej czy później jego notatki trafią do potomnych. Do nich właśnie je adresował i dla nich pisał. Wydaje mi się, że gdyby wiedział, w jak niecodzienny sposób ujawniona zostanie jego tajemnica, generalska miłość własna zostałaby mile połechtana. Nawet po śmierci pokazał klasę prawdziwego zawodowca.
Dzienniki i wspomnienia Sierowa to prawdziwa kopalnia złota dla kogoś, kto chce wyrobić sobie obiektywną opinię na temat niedawnej sowieckiej przeszłości. Zrządzeniem losu ten człowiek uczestniczył w kluczowych wydarzeniach lat 1940–1965, w sensie dosłownym tworząc historię najnowszą. Wystarczy powiedzieć, że jako jedyny stał u steru dwóch sowieckich supersłużb – KGB i GRU.
Jego notatki i świadectwa są unikalne, jako że pozwalają spojrzeć na zachodzące procesy historyczne oczami ich bezpośredniego uczestnika. Dodam, że wiele sekretów i tajemnic Sierow ujawnia po raz pierwszy.
Przykładów na poparcie tej tezy mamy aż nadto. Czytelnik może samodzielnie zresztą dojść do tego samego wniosku. Nawet kulisy własnej dymisji Sierow ukazuje w sposób zupełnie odmienny – twierdzi, że superszpieg XX wieku Oleg Pieńkowski to… agent KGB, podstawiony Amerykanom i Anglikom przez sowiecki kontrwywiad.
Jest takie często nadużywane wyrażenie: człowiek swojej epoki. Iwan Aleksandrowicz rzeczywiście nim był.
Chłopskiego syna z guberni wołogodzkiej, aktywistę świetlicowego, Komsomoł skierował na naukę do szkoły piechoty, po której trafił do wojska najpierw jako dowódca plutonu, a potem baterii.
Awansowany do stopnia majora, został wysłany do Akademii Wojskowej imienia Frunzego, której nie zdążył ukończyć. W styczniu 1939 roku 33-letniego Sierowa wraz z setkami innych słuchaczy i absolwentów uczelni wojskowych odkomenderowano do NKWD.
W opinii samego zainteresowanego początki jego pracy na Łubiance i pierwsze spotkania z ludowym komisarzem bezpieczeństwa Ławrientijem Berią można przyrównać do uczucia kociaka wrzuconego do lodowatej wody. Po czystkach Jeżowa kadry zawodowców bezlitośnie przetrzebiono i prawdziwych fachowców brakowało.
W dniu 2 września 1939 roku Sierowa mianowano komisarzem spraw wewnętrznych Ukrainy – razem z sowiecką armią należało przyłączyć wschodnie połacie Polski (zachodnią Ukrainę) oraz oczyścić nowo pozyskane tereny z elementów wrogich władzy sowieckiej. Świeżo upieczony komisarz dysponował bardziej niż skromnym doświadczeniem – zaledwie pół roku stażu operacyjnego…
Podobne przypadki powtarzały się w życiu Sierowa regularnie. Zawsze posyłano go na odcinki najtrudniejsze, gdzie działo się coś ważnego – powierzano mu zarządzanie kryzysem, wyrażając się językiem współczesności.
Przed wojną Sierow zostaje pierwszym zastępcą komisarza bezpieczeństwa ZSRR, a wkrótce zastępcą komisarza spraw wewnętrznych. Na jesieni 1941 roku, w przypadku poddania Moskwy Niemcom, miał pozostać w niej nielegalnym rezydentem w celu organizacji wysadzania w powietrze przedsiębiorstw przemysłowych, infrastruktury komunalnej i metra. Jako szef moskiewskiej strefy ochrony NKWD Sierow wiele uczynił dla zaprowadzenia porządku na linii obrony stolicy. Tworzył pierwsze oddziały dywersyjne i partyzanckie.
Odwagi mu nigdy nie brakło. Jako jeden z nielicznych szefów Łubianki niejednokrotnie udawał się na linię frontu, wydostawał z okrążenia, osobiście prowadził żołnierzy do ataku, będąc o włos od śmierci.
W jednej z wersji swego życiorysu, jakie zawierało jego archiwum, pisze: „…wykonywałem zlecenia specjalne Państwowego Komitetu Obrony ZSRR i naczelnego dowództwa na różnych frontach: obrona Moskwy, Stalingradu, Leningradu, Charkowa, Woroszyłowgradu, następnie przełęczy kaukaskich (Kłuchorska, Maruchska i inne), gdzie odniosłem kontuzję z utratą przytomności”.
Pod kierownictwem Sierowa prowadzono likwidację oddziałów bandyckich w Kałmukii i na Kaukazie. Iwan Aleksandrowicz był także jednym z ideologów walki z OUN i polskim podziemiem antysowieckim, osobiście aresztował przywódców probrytyjskiego rządu polskiego oraz kierownictwo Armii Krajowej.
Dzień zwycięstwa specjalny pełnomocnik 1. Frontu Białoruskiego, komisarz bezpieczeństwa II rangi Sierow świętował w Berlinie, do którego wszedł wraz z sowieckimi jednostkami bojowymi. Z przedmieścia stolicy III Rzeszy jako pierwszy zadzwonił do Stalina, by donieść: „nasi już są w mieście”.
O wojnie, o szturmie Berlina, o życiu w powojennych Niemczech Sierow pisze bardzo szczegółowo jako o najciekawszych faktach ze swego życia.
Bezpośrednio uczestniczył w największych wydarzeniach XX wieku – podpisaniu kapitulacji przez hitlerowskie Niemcy, obradach konferencji poczdamskiej, negocjacjach z sojusznikami. To on właśnie odnalazł spalone zwłoki Hitlera, Ewy Braun i Goebbelsa. W czerwcu 1945 roku z inicjatywy marszałka Żukowa otrzyma złotą gwiazdę Bohatera Związku Sowieckiego.
Za cztery lata wojny jego mundur generalski ozdobi sześć orderów bojowych. Nie wszystkie otrzymał za bohaterskie czyny.
Sierow kierował deportacją narodowości uznanych przez Stalina za wrogie – Niemców nadwołżańskich, Kałmuków, Czeczenów, Tatarów krymskich, Karaczajewców. On właśnie tworzył pierwsze obozy filtracyjne dla jeńców wojennych i odpowiadał za przymusową mobilizację osób narodowości niemieckiej. Z jego nazwiskiem wiążą się „czerwone porządki” na zajętych przez ZSRR terytoriach krajów nadbałtyckich, w Polsce, Niemczech, na Białorusi, Ukrainie, w Rumunii.
Wykonując wolę Kremla i Łubianki, Sierow czynił wszystko, co było konieczne dla osiągnięcia celu. Potrafił być przebiegły i wiarołomny – jego znakiem firmowym stało się zwabianie przeciwnika w pułapkę. Tak zneutralizowano przywódców polskiego, ukraińskiego, a potem węgierskiego ruchu oporu.
Nie zamierzam go ani potępiać, ani usprawiedliwiać – jak już zaznaczyłem, był człowiekiem swojej epoki. Sierow nie zwykł kwestionować rozkazów, lecz je wykonywać, za co właśnie ceniło go kierownictwo.
W swoich notatkach wspomina o kilkudziesięciu spotkaniach ze Stalinem, nie licząc mnóstwa rozmów telefonicznych. „Wódz narodów” rzeczywiście wysoko cenił Sierowa. Nie bez powodu wyruszając po raz pierwszy i ostatni na front w roku 1943, przygotowanie wyjazdu powierzył właśnie jemu.
Nie to jednak było najpoważniejszym zadaniem Iwana Aleksandrowicza. Stalin regularnie wydawał mu polecenia o różnym stopniu ważności, co dokładnie przedstawiają odnalezione dzienniki.
Po maju 1945 roku Stalin celowo pozostawił Sierowa w Niemczech w charakterze specjalnego pełnomocnika NKWD-MSW oraz zastępcy sowieckiego komendanta Berlina. Powierzono mu wyjątkową misję: wyszukiwanie niemieckich uczonych-atomistów, konfiskata rysunków technicznych i planów budowy reaktorów atomowych, demontaż i wywóz do ZSRR całych zakładów przemysłowych. Dzięki wysiłkom Sierowa odtworzono produkcję rakiet balistycznych, zorganizowano transport paliwa jądrowego do ZSRR, stworzono pierwszą sowiecką broń masowego rażenia.
Kiedy w roku 1952 zagrożony został harmonogram „budowy stulecia”, kanału Wołga–Don, Stalin wysłał Sierowa, by pokierował pracami na miejscu i… po upływie trzech miesięcy kanał był gotowy!
Wizerunek technokraty od służb specjalnych dobrze przysłuży się Sierowowi po śmierci Stalina. Dążący do szczytu władzy Chruszczow obdarzył go zaufaniem – przecież znali się jeszcze z okresu wspólnej pracy na Ukrainie.
Sierowa po aresztowaniu Berii, w odróżnieniu od mnóstwa jego kolegów z MSW-MBW, nie tylko nie zwolniono ze stanowiska ani nie zatrzymano, lecz odwrotnie – w lutym 1954 roku powierzono mu nowy resort, Komitet Bezpieczeństwa przy Radzie Ministrów ZSRR. Wypada dodać, że przedtem, jako jeden z zastępców Berii, Sierow brał udział w operacji przeciwko własnemu zwierzchnikowi.
Swoje oddanie nowemu szefowi Sierow demonstrował niejednokrotnie. Jako pierwszy wyleciał jesienią 1956 roku do zbuntowanego Budapesztu, gdzie osobiście kierował operacją „Grom” i zatrzymaniem „przywódcy rządu kontrrewolucyjnego” Imrego Nagya.
W lipcu 1957 roku, w czasie pierwszego spisku przeciwko Chruszczowowi, Sierow uczyni wszystko, by uchronić swego pryncypała: kagiebiści wraz z wojskowymi i pracownikami MSW będą w pośpiechu transportować do Moskwy z całego kraju szeregowych członków KC KPZR, zwolenników Nikity Siergiejewicza.
W nagrodę za wierność otrzymał niełaskę. Najpierw w roku 1958 Sierowowi powierzono wywiad wojskowy, czyli GRU. W 1963 roku, w wyniku doskonale zaplanowanej operacji, ostatecznie wykreślono z nomenklatury i poddano ostracyzmowi. Do końca swych dni Sierow będzie słał pisma do KC, domagając się przywrócenia utraconych gwiazdek generalskich i legitymacji partyjnej…
Na pewno dawny stalinowski faworyt stał się w nowych okolicznościach człowiekiem niewygodnym. Bezpośredni i nieustępliwy, nie przypochlebiał się i swego zdania nie ukrywał. Charakter też miał odpowiednio twardy, tworząc sobie masę wrogów, czemu dawał wyraz w pamiętnikach, nie przebierając ani w ocenach, ani w emocjach.
Na początku lat 60., w szczycie tak zwanej odwilży politycznej, Chruszczow skutecznie pozbył się wszystkich współtowarzyszy z okresu stalinowskiego. Ich miejsce zajmowali faworyci nowego okresu – głodni sukcesu, energiczni, młodzi, plastyczni. Na ich tle Sierow wyglądał jak wielka staromodna słowiańska szafa wśród lekkich plastikowych mebli. Jest to całkiem trafna metafora, jeśli przypomnimy sobie, że za prototyp majora Fiedotowa ze słynnego sowieckiego filmu Zwiadowczy czyn posłużył legendarny Nikołaj Kuzniecow, agent 4. Zarządu NKWD. Jednym z organizatorów tego zarządu był właśnie Sierow.
Nie dziwi więc fakt, że „drogi Nikita Siergiejewicz” bez wielkiego żalu rozstał się z dawnym towarzyszem walki pod pierwszym nadarzającym się pretekstem: nie chciał mieć przy sobie nikogo, kto pamiętałby o jego udziale w masowych represjach oraz częstych poniżeniach, jakie przyszły bojownik z kultem jednostki musiał znosić ze strony Stalina.
Sam Sierow uważał swoją „odstawkę” za skutek specoperacji KGB, co było dla niego podwójnie krzywdzące. Przecież wiele swych sukcesów Łubianka zawdzięczała właśnie jemu.
Za Sierowa KGB zaczęło przeradzać się w profesjonalną specsłużbę, w której najważniejszą rolę odgrywały nie pięści, lecz mózgi. Ogromne sukcesy zapisała na swe konto służba wywiadu zewnętrznego. Całkowicie stłumiono opór zbrojny na zachodniej Ukrainie i w republikach nadbałtyckich. Na nowe metody pracy przestawiono także kontrwywiad. Godzi się też podkreślić ogromne zasługi czekistów w procesie rehabilitacji ofiar represji stalinowskich. Sierow, à propos, należał do inicjatorów masowych rehabilitacji.
Współcześni historycy malują portret Sierowa przeważanie w ponurych, czarno-krwistych tonacjach. Jego realne zasługi i sukcesy pozostają nieznane szerokiemu audytorium. Większość badaczy zgodna jest w swej opinii o nim jako ograniczonym siepaczu – stalinowcu zdolnym tylko do okrutnych rozpraw.
Może to się wydać dziwne, ale o wiele wyżej cenili Sierowa autorzy powieści sensacyjno-przygodowych. W kultowej powieści z cyklu przygód Jamesa Bonda, Pozdrowienia z Rosji, profesjonalny brytyjski wywiadowca Ian Fleming odzwierciedla nastroje Zachodu z połowy lat 50., kiedy jego bohater wypowiada następującą kwestię: „Sierow, Bohater Związku Sowieckiego, zdolny uczeń twórców CzeKa, OGPU, NKWD i MSW, przewyższał Berię pod każdym względem… Generał armii Sierow rządzi krajem razem z Bułganinem i Chruszczowem. Być może nastanie taki dzień, kiedy znajdzie się na samym szczycie władzy”.
Jakich to wymysłów i kłamstw nie wypisywano na temat Sierowa! W słynnym Wielkim terrorze profesora Roberta Conquesta czytamy, że Iwan Aleksandrowicz kierował egzekucją marszałka Tuchaczewskiego oraz innych dowódców wojskowych wysokiego szczebla, mimo że w czasie opisywanych zdarzeń Sierow nawet nie myślał jeszcze o karierze czekisty.
„Wśród głównych bohaterów terroru wyróżniał się jako największy zwolennik »scen zbiorowych«” – twierdził z kolei były oficer GRU Władimir Riezun, pseudonim literacki Wiktor Suworow, wyliczając te sceny: rozstrzelanie polskich oficerów w lesie katyńskim, torturowanie własowskich przywódców ROA i przywódców rewolucji węgierskiej 1956 roku.
Wszystko to jest kłamstwem od pierwszej do ostatniej litery. Ze sprawą katyńską Sierow nie miał nic wspólnego. Z własowcami, owszem, walczył, organizując operacje przeciwko nim w pasie przyfrontowym, lecz jego udziału w rzekomym torturowaniu jeńców nic nie potwierdza. Brak również dowodów na domniemane pastwienie się nad przywódcami rewolucji w Budapeszcie – zajmowali się nimi członkowie węgierskiej służby bezpieczeństwa. Sierow pisze, że sprzeciwiał się brutalnemu traktowaniu aresztowanych.
O związkach Sierowa z Katyniem informuje też Wikipedia. Pisze, że jego łącznikiem miał być agent CIA w GRU, podpułkownik N. Popow, co jest oczywistą bzdurą. Jeśli się znali, to wyłącznie zaocznie, ponieważ właśnie na polecenie szefa KGB Sierowa prowadzono operację demaskowania Popowa.
Dodam, że w momencie przechodzenia Sierowa do GRU Popow od roku już siedział w areszcie.
Nie tylko życie Sierowa, lecz również jego zgon otaczały liczne mity i plotki. Na Zachodzie byłego szefa KGB pochowano o ćwierć wieku za wcześnie. We wzorcowej już pracy profesora Cambridge University, Christophera Andrewa, napisanej z pomocą zbiega Olega Gordijewskiego, czytamy, że po dymisji z GRU Sierow „…po ciężkim pijaństwie zastrzelił się na jednym z podwórek Arbatu…”².
Wszystkie te plotki i domysły, kursujące do dnia dzisiejszego, dają się dość łatwo wytłumaczyć jako skutek długotrwałej posuchy i próżni informacyjnej wytworzonej wokół generała Sierowa.
Nawet w ostatnich latach, kiedy wydawałoby się, że ostatecznie opadły zasłony wokół tajemnic z przeszłości, wspomniana próżnia nie została wypełniona. Jedynym poważnym dziełem z tego zakresu pozostaje monografia Nikity Pietrowa z roku 2005, niewolna jednak od pewnych przejaskrawień i sztampy ideologicznej. Autor, zastępca przewodniczącego osławionego stowarzyszenia Memoriał, nie potrafił poskromić w sobie słusznego antystalinowskiego gniewu. Całe życie i dokonania Sierowa ukazał wyłącznie w czarnych barwach³.
Niniejsza książka wypełnia tę godną pożałowania lukę. Prawdziwe życie i czyny generała Sierowa poznajemy tu, jak to się mówi, z pierwszej ręki.
Nie dziwmy się, że autor zapisków próbuje ukazać się w wielu przypadkach w jak najkorzystniejszym świetle, pomijając szereg niewygodnych faktów. Takie są niepisane prawa pamiętnikarstwa. Jednak wartość jego zapisków z nawiązką kompensuje wymienione niedociągnięcia.
Na koniec kilka słów o tym, czym jest archiwum Sierowa i jak przygotowywano je do druku. Objętość znalezionych w schowku w dwóch walizach papierów równa się, moim zdaniem, co najmniej 100 arkuszom drukarskim. Są to głównie zapiski w formie dziennika, przerabiane i uzupełniane już po przejściu na emeryturę. Widocznie Sierow kilka razy do nich powracał, jako że te same wydarzenia relacjonuje od razu w kilku wariantach o zróżnicowanym stopniu dokładności.
Przechowywał także wiele kopii rozmaitych dokumentów: raportów, opracowań tematycznych, sprawozdań, skarg i wniosków adresowanych do różnych instancji. Publikujemy niektóre z nich.
Większość materiałów Sierow napisał odręcznie, część przechował w maszynopisie.
Należy docenić staranność i dokładność Wiery Władimirowny Sierowej, która prawie rok odczytywała, systematyzowała, a potem skanowała całe to gigantyczne archiwum. Właśnie z tymi opracowanymi już przez nią materiałami miałem zaszczyt pracować.
Wszystkie notatki prezentujemy w porządku chronologicznym, w rozbiciu na części. Likwidowano powtórzenia, sprawdzono i skorygowano nazwy geograficzne i nazwiska. Mimo wszystko, materiały pozostawały trudno przyswajalne, dlatego też odważyliśmy się na znaczne ich skrócenie, usuwając rzeczy naszym zdaniem nieistotne i mało interesujące; opatrzyliśmy tytułami rozdziały i podrozdziały, a każdy rozdział poprzedza mój zwięzły komentarz historyczny.
Dodaliśmy również przypisy, które wyjaśniają bądź rozszyfrowują narrację Sierowa, łącznie z ujawnionymi ostatnio dokumentami. Na końcu książki umieściliśmy krótkie biogramy postaci występujących w tej książce.
Przygotowując materiały do publikacji, nie stawialiśmy sobie za cel wybielania czy potępiania autora. Historia nie bywa tylko jasna czy ciemna. Jest wielobarwna.
Dlatego musimy poznać prawdę o swej niedawnej przeszłości, niezależnie od tego, jak bardzo była trudna i niejednoznaczna.
Aleksandr Hinsztejn
członek Centralnej Rady
Rosyjskiego Towarzystwa Wojskowo-Historycznego
Październik 2015 rokuMój dziadek – generał Sierow
Z wczesnego dzieciństwa zapamiętałam następującą scenkę: siedzimy z dziadkiem w izolatce kliniki dziecięcej, do której przywiózł mnie w pośpiechu po usłyszeniu diagnozy „świnka”. Do domu puszczono nas nieprędko i dziadek, dodając mi otuchy, rysował mnie w postaci zabawnego warchlaczka, tworząc do tego pocieszne wierszyki.
Iwan Aleksandrowicz Sierow – słuchacz Leningradzkiej Szkoły Piechoty Armii Czerwonej. 1926 r.
Wiersze pisywał przez całe życie. Zachowałam wszystkie jego rymowane życzenia świąteczne i urodzinowe, ozdobione pomysłowymi, wesołymi ilustracjami. Przechowuję również wiersze, napisane przez niego w najtrudniejszych momentach życia. Niezwykle wzruszające…
Kilka lat wstecz rozpoczęłam remont na daczy, w trakcie którego znalazłyśmy z córką dwie walizy z notatkami dziadka. Ukrył je niezwykle pomysłowo, w obawie przed konfiskatą ze strony władz.
Słyszałyśmy wcześniej, że jakieś notatki gdzieś istnieją, lecz znalazłyśmy je przez zwykły przypadek.
Po przejrzeniu i przeczytaniu tych unikalnych zapisków, których okazało się całkiem sporo, po stosownym opracowaniu postanowiłyśmy je opublikować. Mamy nadzieję, że pamiętniki generała Sierowa udzielą odpowiedzi na wiele pytań i ukażą ich autora w rzeczywistym świetle.
W wydaniu tej publikacji niezwykle dopomógł Aleksandr Jewsiejewicz Hinsztejn, który wykonał kolosalną pracę – zredagował rękopis, przygotował komentarze, wyjaśnienia oraz dodatki.
Archiwum jest doprawdy gigantyczne – samo skanowanie materiałów zajęło nam prawie pół roku. Wiele wydarzeń generał Sierow podaje w kilku wariantach, załącza mnóstwo unikalnych fotografii – na przykład z podpisania aktu kapitulacji hitlerowskiej III Rzeszy w Karlshorście 8 maja 1945 roku. Zazwyczaj zdjęcie to publikowano bez jego sylwetki, którą cenzura wyretuszowała. W rzeczywistości mój dziadek uczestniczył w tym epokowym wydarzeniu. Dziękuję mej babci, Wierze Iwanownej, za przechowanie tych pamiątek.
Muszę dodać, że Sierowowie przechowywali wszystko: od ręcznie wypisanych legitymacji dziadka z roku 1924 i pokwitowań za zakup mebli w powojennych Niemczech do rachunku za fikusa z roku 1958. W tym sensie Wiera Iwanowna pozostawała prawdziwą żoną czekisty.
Dziadek z babcią stale mieszkali na daczy w Archangielskoje, do Moskwy wyjeżdżali tylko sporadycznie. Całe swe życie babcia poświęciła dziadkowi – przeżyli razem 58 lat! Umiała wytworzyć prawdziwie przytulną, rodzinną atmosferę, mądrze i oszczędnie prowadziła gospodarstwo domowe, doskonale gotowała. To był prawdziwy dom, pełen życia, ze śniadaniami, obiadami i kolacjami przy stole z białym obrusem i świeżymi kwiatami w wazonach. Zawsze przy nas uwijała się sfora psów, którym dziadek sam gotował pożywienie w ogromnych garach. Trzymaliśmy króliki i inne drobne stworzenia, a pewnego razu zjawił się prawdziwy niedźwiedź brunatny.
Dziadek bardzo lubił zwierzęta i naturę, miał taki chłopski pociąg do ziemi. Na emeryturze godzinami potrafił grzebać w ogrodzie, ciągle coś przekopywał, reperował i majstrował, a na jesieni palił w sadzie suche liście.
Dziadkowie gospodarowali umiejętnie, niezwykle racjonalnie i fachowo. Ogromny sad z ogrodem przynosiły wielkie zbiory i babcia dnie całe i wieczory spędzała na konserwowaniu płodów rolnych, czyniąc potężne zapasy na zimę ze wszystkiego, co tylko rodziła ich pokaźna działka.
Iwan Aleksandrowicz i Wiera Iwanowna byli niezwykle gościnni – często zapraszali najbliższych przyjaciół, którzy nie odwrócili się od nich w ciężkich czasach: ludowego artystę RSFSR, barytona Teatru Wielkiego P.M. Norcowa z małżonką, profesora otolaryngologa B.S. Prieobrażenskiego, frontowego druha dziadka, generała I.I. Sładkiewicza z małżonką.
Iwan Aleksandrowicz i Wiera Iwanowna – nowożeńcy. 1932 r.
Więzy przyjaźni łączyły ich z rodziną znanego sowieckiego wywiadowcy A.M. Korotkowa, jego żoną i córką. Niestety, życie tego wspaniałego człowieka zakończyło się tragicznie – zmarł nagle na niewydolność serca, na korcie przy stadionie Dynama, podczas gry w tenisa z dziadkiem.
Często odwiedzała ich Galina Aleksandrowna, druga żona K. Żukowa, oraz córki Chruszczowa, Lena i Julia, a także Nina, córka Budionnego.
Gościli również przedstawiciele artystycznej inteligencji Moskwy, zaprzyjaźnieni z moją ciocią Swietłaną Iwanowną, córką Iwana Aleksandrowicza, oraz jej mężem Edwardem Chruckim, znanym pisarzem i dramaturgiem. Niestety nie doczekali dnia publikacji tej książki, która – jestem pewna – sprawiłaby im wielką satysfakcję.
Dziadek kochał i aktywnie uprawiał sport. Utrzymywał się w doskonałej formie, szczególnie po tym, jak Stalin kiedyś zauważył: „Tyjecie, towarzyszu Sierow!”.
W zimie biegał na nartach, jeździł na łyżwach, w lecie pływał, wiosłował, grał w tenisa, jeździł konno. Samochód prowadził aż do emerytury, motocykl – chyba do 70. roku życia.
Dziadek od małego uczył mnie jazdy na nartach, łyżwach, potem na rowerze i na koniu. Któregoś dnia zmajstrował szczudła i nauczył mnie chodzenia na nich. Pamiętam, podarował mi też procę. Na zimę własnoręcznie uszył maluśki kożuszek, bym nie marzła.
Starał się wychowywać mnie wszechstronnie, lecz nie czynił tego natrętnie, zaszczepiając zamiłowanie do nauki. Często urządzał mi dyktanda z języka rosyjskiego. Nauczył starannego podpisywania się naszym nazwiskiem, przywiązując do tego dużą wagę.
Nawet tańczyć walca nauczył mnie dziadek, zawsze rozpoczynając z lewej nogi. W jakimś stopniu określił moją przyszłość – zostałam solistką słynnego zespołu Igora Moisiejewa, w którym przetańczyłam 28 lat. Dziadek był ze mnie niezwykle dumny.
Mieszkając na daczy, Iwan Aleksandrowicz został przewodniczącym rady osiedla i muszę powiedzieć, że zyskał sobie w tym charakterze powszechny szacunek i uznanie. Człowiek niezwykle życzliwy, rozmawiał ze wszystkimi jak równy z równym, nie bacząc na różnice społeczne. Każdego fachowca wezwanego do naprawy jakiegoś sprzętu domowego czy instalacji niezmiennie częstował opowiadaniami o wojnie i o życiu, pokazywał liczne fotografie.
O wojnie dyskutował zażarcie przede wszystkim z sąsiadami – marszałkami N.D. Jakowlewem i S.I. Rudenką, generałami A.P. Biełoborodowem, A.S. Żadowem, M.I. Kazakowem, E.I. Smirnowem. Spotykali się najczęściej i rozmawiali podczas wieczornych spacerów po długiej drodze dojazdowej do naszego domu przezwanej przez nich żartobliwie „Sierowstrasse”.
Doskonale pamiętam S.M. Budionnego, z którym w Moskwie mieszkaliśmy pod jednym dachem – siadywał na stołku w przedpokoju i grał na harmoszce. Dziadek zabierał mnie ze sobą na daczę do G.K. Żukowa, jeździliśmy też do emerytowanego już wtedy N.S. Chruszczowa. Nikita Siergiejewicz z laską spacerował po ogrodzie ze swym owczarkiem i z dumą pokazywał wypielęgnowane grządki.
Umyślnie opisuję wszystko tak dokładnie, by pokazać, że „Iwan Groźny”, jak przezwała mego dziadka prasa brytyjska, był w rzeczywistości zwykłym człowiekiem, kochającym ojcem, mężem i dziadkiem, uwielbiającym swoją rodzinę, czyniącym dla niej wszystko. Wcale nie takim wampirem, jak usiłuje się go przedstawić dzisiaj, na przykład w telewizyjnym serialu Żukow.
Iwan Aleksandrowicz był człowiekiem wielkiej odwagi osobistej, o stalowej woli i trwałych zasadach moralnych, silnym fizycznie, wytrzymałym. W życiu nie palił i prawie wcale nie pił.
Dowódca plutonu, słuchacz I. Sierow. Leningrad, 25 kwietnia 1928 r.
Nazwisko mojego dziadka wiele osób kojarzy z Olegiem Pieńkowskim – szpiegiem i zdrajcą. Owszem, historia ta zrujnowała Sierowowi karierę. Iwan Aleksandrowicz bardzo ciężko przeżywał swoją dymisję – systematycznie zwracał się do kierownictwa kraju z prośbą o rewizję sprawy, lecz bezskutecznie.
Jak piszą „pamiętnikarze”, Pieńkowski podobno był bliskim przyjacielem naszej rodziny. Moja mama, Jekaterina Iwanowna, synowa Iwana Aleksandrowicza, żywy świadek tamtego okresu, wspomina, że ani na daczy, ani w moskiewskim mieszkaniu nie widziała Pieńkowskiego ani razu.
Dziadka pochowano bardzo skromnie, na wiejskim cmentarzu, niedaleko od daczy, obok babci i jego siostry. W pogrzebie uczestniczyło 6 osób.
Do dziś przechowuję na widocznym miejscu jego oficjalny portret w mundurze generalskim, ze wszystkimi nagrodami, odznaczeniami i złotą gwiazdą Bohatera Związku Sowieckiego.
Jeśli chodzi natomiast o jego czyny oraz działania w czasie wojny i po niej, które podlegają obecnie, delikatnie mówiąc, niezbyt sprawiedliwej krytyce, zaznaczę tylko, że wykonywał rozkazy Stalina oraz innych przywódców i nie mógł ich nie wykonać. Czynił to wyłącznie dla dobra ojczyzny, którą szczerze kochał, dla ratowania ziemi rosyjskiej przed hitlerowcami.
Pragnę wyrazić uznanie O.I. Tkaczowi, D.N. Iwanowowi oraz całemu zespołowi wydawnictwa za wykonaną pracę, a także Natalii Iwanownie Koniewej osobiście za jej bezcenne rady.
Mam nadzieję, że po przeczytaniu tej książki wielu czytelników spojrzy na mego dziadka innymi oczami.
Wiera Sierowa
Sierpień 2015 rokuZamiast wstępu
„Czas wszystko widzi, słyszy i ujawnia” – mawiał mędrzec Sofokles, natomiast o naszych czasach można powiedzieć, że HISTORIA jest tym, co się wydarzyło. Zmienić jej nie można. Tym, którym ona nie odpowiada, pozostaje tylko żałować, że ich marzenia się nie spełniły. Nie wolno korygować historii i dowolnie traktować zaistniałych wydarzeń.
Idąc za radą przyjaciół i znajomych, postanowiłem zapisywać niektóre wydarzenia ze swego życia. Sądzę, że będą pouczające dla mych dzieci i wnuków.
Wydarzenia i wrażenia ze swego życia zapisywałem kiedyś regularnie. Nazbierało się tego w sumie ponad 300 kartek, niektóre wprawdzie w formie maksymalnie skrótowej, lecz dokładnie odzwierciedlającej przeszłość.
Sądzę, że byłoby nierozsądnie zabierać ze sobą do grobu znane mi fakty, tym bardziej że obecnie niektórzy „pamiętnikarze” zniekształcają je na potęgę, jako że nikt nie żąda od nich żadnych dowodów, a czytelnicy przyjmują je w dobrej wierze. Niestety, wielu moich kolegów z pracy, znających opisywane wydarzenia, odeszło już z tego padołu, nie pozostawiając po sobie wspomnień. Wydaje mi się, że gdybym poszedł za ich przykładem, można byłoby mi uczynić z tego zarzut.
Podobnie jak u wielu innych ludzi sowieckich mój życiorys nie zawiera niczego szczególnego. Nie chcę upodabniać się do „pamiętnikarzy” ostatnich lat.
Opisują beznadziejne życie za cara, które wszyscy doskonale znają – że niby babcia w dzieciństwie opowiadała im bajki i że wyrokowała, iż zostanie „generałem”, i że istotnie dosłużył się w końcu tego wysokiego stopnia. Jeszcze inny opisuje, jak to w tamtych ciężkich czasach jadano ze wspólnej michy itd., itp. Przecież każdy z nas przez to przechodził i nie raz obrywał łychą po łbie, kiedy przed ojcem wyłowił kawałek mięsa z zupy.
Okres stanowienia władzy sowieckiej, czyli lata 20., był trudny dla naszej ojczyzny – głód, nieurodzaj, nędza, tyfus. Elementy antysowieckie cieszyły się z tego po kryjomu. W dodatku Brytyjczycy w roku 1921 wysadzili desant w Archangielsku i maszerowali w kierunku Wołogdy, by pomóc białogwardzistom w przywróceniu władzy burżuazyjnej.
Z nas, komsomolców, uczniów szkoły II stopnia, zorganizowano grupę CzON (oddział szczególnego przeznaczenia). Głośna nazwa, a faktycznie kompania licząca 70 osób, na czele z bolszewikiem Kirsanowem, którego rękaw ozdabiał pagon z czterema czerwonymi kwadracikami. Z dużym entuzjazmem uczył nas władania karabinem i obsługi ciężkiego karabinu maszynowego Maxim… Na szczęście wszystko skończyło się pomyślnie, ponieważ Armia Czerwona poradziła sobie z brytyjskimi okupantami bez nas.
Nasza sytuacja rodzinna nie wyglądała dobrze. Matka zachorowała na zapalenie płuc i jedyny zapracowany lekarz przez pomyłkę umieścił ją na oddziale chorych na tyfus, gdzie zmarła. Ojciec pracował jako nocny stróż w miejscowej spółdzielni. Nie mieliśmy co jeść i żyliśmy z dnia na dzień.
W roku 1923 ukończyłem szkołę II stopnia. Jako komsomolca wezwano mnie do powiatowego komitetu RKP(b) i nakazano, bym udał się do siedziby rady wiejskiej, gdzie mam prowadzić świetlicę-czytelnię dla całej gminy.
Tam właśnie wkrótce wybrano mnie na sekretarza gminnego komitetu Komsomołu, po czym wezwano do powiatowego komitetu RKP(b) i oświadczono, że rekomendują mnie na stanowisko przewodniczącego komitetu wykonawczego gminy. Odrzekłem na to, że nie ukończyłem jeszcze 18 lat, na co usłyszałem, że pojedzie ze mną członek biura miejscowego komitetu i że zostanę wybrany! Oponowałem, że nie podołam tak trudnym obowiązkom, przecież to w sumie 21 wsi, odległych jedna od drugiej o 9–11 kilometrów. Zdania swego jednak nie zmienili i musiałem się podporządkować.
W styczniu 1924 roku wysłano mnie na dwutygodniowe kursy szkolenia ideologicznego do Wołogdy. Po raz pierwszy trafiłem do miasta gubernialnego. Tam zastała mnie wiadomość o śmierci W.I. Lenina*…⁴
Postanowiłem wstąpić do partii i po powrocie do domu zebrałem 5 rekomendacji od członków ze stażem od roku 1917 i złożyłem stosowny wniosek do Komitetu Powiatowego RKP(b). Zgodnie ze statutem musiałem jako urzędnik zaliczyć dwuletni staż kandydacki. W komitecie długo debatowano, do jakiej kategorii kandydatów mnie zakwalifikować. Sekretarz następnie orzekł, że mimo iż formalnie jestem urzędnikiem, to byłem chłopem i mam ojca stróża, w dodatku niepiśmiennego⁵. Postanowiono w końcu, że obowiązuje mnie roczny staż kandydacki. Mimo że zwlekałem z ostatecznym wypełnieniem wniosku kandydackiego, w styczniu 1925 roku zostałem członkiem partii.
W sierpniu 1925 roku wezwał mnie sekretarz komitetu powiatowego, tow. Sokołow, i oświadczył, że komitet rekomenduje mnie do uczelni wojskowej w Leningradzie. W tamtym okresie szkoły wojskowe kompletowano z członków sowieckich organizacji partyjnych, by nie dopuścić na studia osób klasowo obcych.
Po kilku dniach stawiłem się w komitecie gubernialnym RKP(b) w Wołogdzie. Kilkunastu kandydatom urządzono egzaminy ze wszystkich przedmiotów szkoły średniej. Pomyślnie zdały je tylko cztery osoby. Całą czwórkę oddelegowano do Leningradzkiej Szkoły Piechoty imienia Sklanskiego.
Sekretarz komitetu uprzedził, że liczy na nas i wierzy, iż nie zawiedziemy zaufania partii. Połowa z nas zdała wymagane egzaminy i w taki sposób zostałem słuchaczem szkoły wojskowej.
Na początku służba mi się nie spodobała, szczególnie warunki bytowe. Stary, znoszony szynel, podarty koc, ziąb w koszarach, ponieważ nie grzali codziennie. Oddelegowany razem ze mną chłopak z Wołogdy zdezerterował. Po schwytaniu zbiega osądzono i wyrok trybunału wojskowego ogłoszono przed frontem kompanii.
Razem z nami studiowali czerwoni dowódcy – uczestnicy wojny domowej, którzy mieli na kołnierzu nawet po cztery kwadraciki, ponieważ dowodzili kompaniami, szwadronami czy batalionami. Nie było im łatwo. Dowodzili kompaniami na froncie, mieli już po 30 lat, a tu siedzą w jednej ławce z chłopaczkami 19–20-letnimi. Nauka szła im ciężko, gdyż na front szli na ochotnika, nie kończąc szkoły.
W roku 1926 zostałem sekretarzem komórki politycznej w naszej kompanii oraz sekretarzem technicznym organizacji partyjnej leningradzkiej uczelni wojskowej.
Jesienią 1928 roku zostałem dowódcą plutonu w jednostce wojskowej w Krasnodarze, w Północnokaukaskim Okręgu Wojskowym.
Wyjeżdżając z Leningradu po ukończeniu studiów, miałem możliwość wyboru miejsca służby dzięki dobrym wynikom w nauce, swej prawomyślności, wysokiej ocenie partyjno-politycznej oraz innym kryteriom. Na liście 180 słuchaczy moje nazwisko wymieniono na czwartym miejscu. Niektórych kierowano do Moskwy, Leningradu i innych dużych ośrodków miejskich.
Chciałem służyć na północnym Kaukazie. Należało tylko podać numer jednostki wojskowej, bez zbędnych formalności, co też uczyniłem. Komendant szkoły i wykładowcy pokpiwali sobie, że z braku śniegu nie pojeżdżę na nartach za koniem, jak to zwykłem czynić na północy, gdzie w takich wyścigach zajmowałem zawsze czołowe miejsce.
Służba na Kaukazie nie była zbyt ciężka. Uciążliwe były tylko letnie marsze w upale, przy temperaturze 35 stopni Celsjusza…
W roku 1931 przeniesiono mnie do Dietskiego Sioła pod Leningradem na artyleryjskie kursy doskonalenia kadry dowódczej. Zebrano tam dowódców artyleryjskich z całej Armii Czerwonej celem wyszkolenia dowódców baterii zwiadu technicznego: akustycznego, który za pomocą aparatury dźwiękowej miał lokalizować działa przeciwnika; świetlnego, którego zadaniem była lokalizacja armat wroga z wykorzystaniem przyrządów optycznych; oraz topograficznego, który miał za zadanie przy użyciu aparatury geodezyjnej określić pozycje własnej artylerii, w tym zwiadu akustycznego i świetlnego, a także ustalić koordynaty charakterystycznych obiektów na potencjalnym polu walki, to znaczy przygotować siatkę topograficzną.
Taka służba mi się spodobała, studiowałem chętnie. Muszę się pochwalić, że osiągałem dobre wyniki w praktyce. Dowódcy w naszym pułku byli zadowoleni z mojej pracy…
Po ukończeniu wymienionych kursów skierowano mnie do pułku artylerii 9. Korpusu, którym dowodził świeżo mianowany N.D. Jakowlew⁶.
Odsłużyłem w tym pułku dwa lata i dotychczas z przyjemnością wspominam strzelania bojowe, ćwiczenia w polu i szkolenia wojskowe. Pracy mieliśmy sporo.
Na początku dowodziłem baterią zwiadu artyleryjskiego, a następnie jednostką topograficzną. Potem się tam ożeniłem, to znaczy w Kamieńsku.
Odbyło się to w dość niezwykły sposób. Pewnego razu spacerując po parku, zobaczyłem ładną i zgrabną dziewczynę. Spodobała mi się. Następnego razu ujrzałem ją, jak przechodziła z koleżanką koło mojego domu. Okazało się, że mieszkamy niedaleko siebie. Podszedłem i przedstawiłem się. Zaczęliśmy się umawiać na spotkania. Dowiedziałem się, że właśnie ukończyła szkołę średnią i wybiera się na studia. Po jakimś czasie poczułem, że nie jest mi obojętna. Zrodziło się uczucie miłości. Oświadczyłem się.
Pamiętam jak dziś – rankiem zarejestrowaliśmy nasz związek w urzędzie stanu cywilnego, a wieczorem na ciężarówce przewieźliśmy „rzeczy” małżonki na moją kwaterę. Cały jej „posag” składał się z wąskiego jednoosobowego żelaznego łóżka i niewielkiej walizeczki z sukienkami i bielizną. Nie za dużo tego. Musiałem więc przygotowane na uszycie munduru kawałki tkaniny przeznaczyć na suknię i płaszcz dla małżonki⁷.
Wynagrodzenie otrzymywałem skromne – około 90 rubli miesięcznie. Pomóc nam nikt nie był w stanie, ale nas to nie martwiło – jak mawia ludowe porzekadło, z ukochaną i w szałasu raj…
Przypomina mi się wizyta w pułku dowódcy 9. Korpusu Strzeleckiego, Wostriecowa, bohatera wojny domowej. Zasługuje na wzmiankę jako jeden z czterech dowódców Armii Czerwonej nagrodzonych czterema Orderami Czerwonego Sztandaru – obok Bluchera, Fabriciusa i Fiedki. Ten właśnie Wostriecow dowodził korpusem, w którego skład wchodził nasz pułk artylerii ciężkiej.
Pierwszy raz Wostriecow przyjechał po wymianie koni pociągowych na traktory. N.D. Jakowlew przywiózł go do nas – pokazać kompanie topograficzne, zwiadu akustycznego i świetlnego. Ustawiliśmy całą naszą technikę w szeregu, by zaprezentować dowódcy korpusu. Wostriecow chodził, oglądał przyrządy i nazywał je śmiesznymi określeniami, w rodzaju: „A co to za bęben?”, gdy wskazywał aparaturę akustyczną.
Pod koniec dnia wystąpił przed kadrą dowódczą, wydając niezbędne dyspozycje. Występował niefachowo i, trzeba powiedzieć, przemawiał bez sensu. Widocznie zdążył ukończyć nie więcej niż cztery klasy podstawówki.
Po naradzie zrugał młodego dowódcę plutonu, Denczyka, który zjawił się na zbiórce w stanie nietrzeźwym, i N.D. Jakowlew o tym zameldował.
Na zakończenie Wostriecow poinstruował winowajcę, że jako młody człowiek może sobie wypić, ale niech do szklanki nalewa wódki „na jeden palec”, nie więcej. Opowiedział nam to sam Denczyk.
Tamtego lata Wostriecow jeszcze raz wizytował nasz pułk i jak na złość poprzedniego wieczoru Denczyk upił się do utraty przytomności, a rano został znaleziony na ulicy bez spodni. Ktoś mu wyciął niezły kawał.
Ponownie winowajca stanął przed obliczem Wostriecowa. Rozmowa zaczęła się interesująco:
– Przecież mówiłem ci, głupku, zeszłym razem, jak masz pić, a ty co?
– Towarzyszu dowódco korpusu – meldował Denczyk – piłem właśnie tak, jak mnie uczyliście.
– Przecież mówiłem ci, że „na palec”… do szklanki… Mówiłem czy nie?
– Tak właśnie nalewałem, towarzyszu dowódco korpusu – karnie meldował Denczyk, trzymając palec pionowo.
Wostriecow się oburzył:
– Pokazywałem ci, głupku, palec leżący, nie stojący.
Denczyk:
– Przepraszam, towarzyszu dowódco korpusu, poplątałem, nie zrozumiałem.
Wostriecow:
– Odejdź, głupcze!
Kiedy więc przyszło zapotrzebowanie z okręgu na oddelegowanie trzech najlepszych dowódców na Daleki Wschód, Jakowlew z radością pozbył się Denczyka.
Potem pułk przeniesiono do Krasnodaru, gdzie urodził się nam syn⁸. W Krasnodarze też mi się nieźle służyło – dowodziłem osobną baterią. Według starej nomenklatury wojskowej należały mi się cztery kwadraciki na kołnierzu.
W końcu 1934 roku N.D. Jakowlewa przeniesiono na Białoruś „z awansem”, a do nas na dowódcę pułku przysłano Kocha, Niemca, dość słabego artylerzystę w porównaniu z poprzednikiem. Nieraz między sobą o tym rozmawialiśmy.
Jesienią, kiedy pułk zajął pierwsze miejsce w strzelaniu i oczekiwaliśmy ze strony wyższego dowództwa stosownych zachęt i nagród, ze sztabu nadesłano telegram z powiadomieniem, że rozkazem ludowego komisarza obrony Woroszyłowa* zostaję przeniesiony do Winnicy, do pułku artylerii lekkiej. To oznaczało awans z „belką” na kołnierzu.
Nie miałem nic do gadania – zabrałem swój skromny dobytek i wyjechałem. Wszyscy się dziwili – zabierają człowieka z tak świetlaną opinią. Widocznie tak zdecydował Koch. Potem go zdymisjonowano i aresztowano pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Niemiec.
W Winnicy służyłem około roku jako asystent szefa sztabu pułku artylerii. W praktyce wszystkie sprawy prowadziłem samodzielnie jako nieoficjalny szef sztabu, ponieważ mój zwierzchnik, Bołotow, był człowiekiem wysoce niezorganizowanym, w dodatku nie stronił od kieliszka. W 1936 roku postanowiłem więc złożyć wniosek o przyjęcie do Akademii Wojskowej imienia Frunzego⁹.
Zostałem przyjęty i przeprowadziłem się do Moskwy. Po życiu na poligonach z początku czułem się niezręcznie w studenckim audytorium, ale potem się przyzwyczaiłem. Na pierwszym roku przydzielono nas do poszczególnych wydziałów. Trafiłem do… specjalnego. Z językiem japońskim!
Po ukończeniu nauki w Akademii im. Frunzego zebrano nas w gabinecie zastępcy ludowego komisarza obrony Szczadienki*, któremu podlegały sprawy kadrowe. Z uśmieszkiem poinformował, że będziemy teraz kontynuowali służbę w NKWD ZSRR! Na nasze obiekcje powołał się na odpowiednią decyzję Politbiura i na tym audiencję zakończono¹⁰.
Czekista zawsze pozostaje czekistą. Byli czekiści w naturze nie istnieją. Byli szefowie KGB – tym bardziej.
Dzienniki Iwana Sierowa nie są zwykłymi wspomnieniami jednego z ostatnich szefów sowieckich służb specjalnych. Stanowią dowód rzeczowy ostatniej gry operacyjnej starego generała, zakończonej już po jego śmierci.
Sierow wszystko dokładnie zaplanował i obliczył w duchu starej szkoły stalinowsko-beriowskiej. Materiały, które Czytelnik ma przed sobą, stanowią wynik tej kombinacji, zrealizowanej dokładnie według scenariusza generała. Tę partię byli podwładni przegrali ze swym szefem z kretesem.
Czytelnicy bez wątpienia na tym skorzystali, ponieważ nigdy przedtem świadectwa „marszałka służb specjalnych” nie były rozgłaszane, poza tym po prostu nie istniały.
Iwan Sierow prowadził dziennik od momentu przyjścia na Łubiankę w roku 1939. Najważniejsze wydarzenia i spostrzeżenia zapisywał przez całe życie: w czasie wojny i po niej, a nawet na stanowisku szefa KGB w latach 1954–1958 i Głównego Zarządu Wywiadowczego (GRU) do momentu zwolnienia w roku 1963.
Oczywiście zapiski swe prowadził w głębokiej tajemnicy. Sam fakt odnotowywania poszczególnych aspektów pełnionej służby, spotkań i rozmów z najwyższymi przełożonymi, ze Stalinem włącznie, przyrównywano do ujawniania tajemnicy państwowej. Podczas wojny za prowadzenie dziennika oficerów stawiano przed trybunałem lub zsyłano do kompanii karnych.
Notatki Sierow prowadził w samotności. Nie można wykluczyć, że długi czas chował je nawet przed własną żoną. Zapisane atramentem, okrągłym uczniowskim pismem, zeszyty i notatniki ukrywał w specjalnie urządzonych skrytkach.
Na emeryturze Sierow nie zapomniał o skrytkach i ich zawartości. Po roku 1954 zaczął pracować nad swymi wspomnieniami, uzupełniając i czasem przepisując stare dzienniki.
Raczej nie kierował się próżnością. Chyba dążył, chociaż zaocznie, do przywrócenia swego dobrego imienia, opowiadając prawdę o sobie i swoich prześladowcach, przynajmniej tak jak ją postrzegał.
Sierow uważał siebie za okrutnie i niesłusznie pokrzywdzonego. W roku 1963, w wyniku skandalu szpiegowskiego z pułkownikiem GRU Olegiem Pieńkowskim, generała zdymisjonowano w atmosferze nagonki, pozbawiono złotej gwiazdy Bohatera Związku Sowieckiego oraz trzech generalskich gwiazdek na pagonach, degradując do stopnia generała majora, w dodatku zesłano na prowincję. „Za utratę czujności” wykluczono go z partii. O prawdziwych przyczynach niełaski opowiemy nieco dalej.
Pamiętniki Sierowa miały posłużyć za odpowiedź Chruszczowowi, Breżniewowi, Szelepinowi oraz innym sowieckim „olimpijczykom”, którzy przyczynili się do jego nieszczęścia. Ich kwintesencję zawiera nieudolny, lecz szczery czterowiersz (tak, tak – surowy szef NKWD, KGB i GRU na stare lata zabawiał się poezją).
Może to dziwne – maszeruję
Z czołem wzniesionym wysoko.
Ojczyzna kiedyś za prawdą się ujmie,
Zapewni należny mi spokój.
Myślę, że nie warto sprowadzać całej sprawy do banalnego wyrównania rachunków. Jako świadek i uczestnik wielu wydarzeń historycznych Sierow czuł się zobowiązany opowiedzieć przynajmniej o niektórych z nich.
„Uważam, że byłoby nierozsądne z mojej strony zabierać ze sobą do grobu wiele faktów znanych tylko mnie, tym bardziej że niektórzy »pamiętnikarze« zniekształcają je co niemiara – pisał w jednej z przedmów do swoich pamiętników. – Niestety kilku moich kolegów z pracy, znających opisywane wydarzenia, odeszło już z tego padołu, nie pozostawiając po sobie żadnych wspomnień”.
Istotnie, nikt z szefów organów bezpieczeństwa z tamtego okresu nie pozostawił żadnych pamiętników. W tym sensie notatki Sierowa stanowią unikalny dokument epoki, niemający odpowiednika we współczesnej historii.
Mimo przejścia na emeryturę Sierow nie utracił dawnych nawyków. Dzienniki prowadził skrycie, nie ufając nikomu. Dopiero potem powierzył żonie przepisywanie ich na maszynie. Już na początku pieriestrojki zwierzył się również swemu zięciowi, znanemu pisarzowi i scenarzyście filmowemu Edwardowi Chruckiemu, klasykowi sowieckiej powieści kryminalnej.
Taka konspiracja wcale nie świadczyła o starczej paranoi – byli podwładni rzeczywiście nie spuszczali oka z Sierowa.
Jego wnuczka wspomina, jak po śmierci dziadka domownicy, opróżniając jego gabinet na daczy, odkryli w parkiecie wydrążone rowki przeznaczone do kabli aparatury podsłuchowej. Wtedy też po niezaplanowanym przyjeździe do Archangielskoje zastali dziwnego młodego człowieka z neseserem, który natychmiast się wycofał, dodając: „Nie jestem złodziejem”. Rzeczywiście, z domu nic nie zginęło.
KGB nieustannie polowało na dzienniki Sierowa: ani Kreml, ani Łubianka nie życzyły sobie ukazania się na Zachodzie kolejnej sensacji wydawniczej. Usiłowano nawet podstawić Sierowowi zbliżonego do KGB znanego pisarza Juliana Siemionowa, według powieści którego nakręcono głośny serial telewizyjny Siedemnaście mgnień wiosny. Po wizycie autora, którego do emerytowanego teścia-generała przywiózł kolega, Edward Chrucki, na posiedzeniu Biura Politycznego KC KPZR w dniu 12 lutego 1971 roku Jurij Andropow meldował: „Komitet Bezpieczeństwa dysponuje informacją, że Iwan Aleksandrowicz Sierow, były przewodniczący KGB przy Radzie Ministrów ZSRR, w ciągu ostatnich dwóch lat zajęty jest pisaniem wspomnień o swojej działalności politycznej i państwowej… W pracy nad nimi wykorzystuje własne notatki. Wspomnień tych nikomu jeszcze nie pokazywał, mimo że jego najbliższe otoczenie wie o ich istnieniu…”¹.
Trudno w to uwierzyć, ale KGB nigdy nie weszło w posiadanie poszukiwanych dokumentów. Archiwum swe i notatki Sierow ukrywał profesjonalnie. Gdyby odpowiednie czynniki zechciały, na pewno w końcu by je znaleziono – zdemolowanoby cały dom, zerwano podłogi, boazerie, sufity. Andropow wolał jednak nie uciekać się do drastycznych środków – może czuł sentyment do człowieka, z którym razem w 1956 roku w zbuntowanym Budapeszcie krył się przed kulami powstańców.
Sierow chyba się nie spodziewał, że zobaczy swe pamiętniki w druku. Jego nazwisko, personalia innych działaczy i większość opisywanych wydarzeń objęto w sowieckich czasach najostrzejszym zakazem.
Na co więc liczył? W jakim celu na stare lata rozpoczął aż tak niebezpieczną grę z KGB?
Dopiero teraz to rozumiemy…
Iwan Aleksandrowicz Sierow zmarł gorącym latem 1990 roku, kilka miesięcy przed 85. rocznicą urodzin. Gdyby odszedł kilka lat wcześniej, KGB na pewno po swojemu rozegrałoby końcówkę tej przydługiej partii szachów i skonfiskowało pamiętniki. W roku 1990 jednak organa śledcze miały już inne sprawy na głowie i stare papiery nikogo nie zajmowały.
Mój starszy przyjaciel Edward Chrucki opowiadał, jak po śmierci jego teścia daczę w Archangielskoje po kryjomu przeszukali czekiści (no bo niby kto inny?), działali jednak na tyle topornie, że nawet nie zdarli boazerii na ścianach.
Od śmierci Iwana Sierowa upłynęło prawie ćwierć wieku. Przez cały ten czas historycy i specjaliści powoływali się okresowo na słowa jego zięcia o pamiętnikach, lecz nikt nigdy ich nie widział. Nawet krewni zmarłego nie wiedzieli, gdzie znajduje się jego archiwum. Rodzina, owszem, przechowywała głównie oficjalne papiery – różnego rodzaju legitymacje, nagrody i odznaczenia, skargi do KC i Komisji Kontroli Partyjnej, jak również kilka zaledwie kartek z brudnopisami dzienników.
Wydawało się, że były przewodniczący na zawsze zabrał do grobu swoje tajemnice, aż tu naraz…
Słowo daję, gdybym miał napisać scenariusz filmowy do naszej historii, rozpocząłbym tak:
Podmoskiewska dacza generała. Dobudowany garaż. Robotnicy – gastarbeiterzy – ciężkimi młotami rozwalają ściankę działową. I naraz… pod ciosami młota ujawnia się… wnęka. Schowek! Kamera filmowa najeżdża szerokim planem. Za ścianką ukryto, obsypane teraz budowlanym pyłem, dwie staroświeckie walizy.
Robotnicy wywlekają znalezisko. Trzęsącymi się rękami rozbijają zamki. Na ich smagłych twarzach maluje się podniecenie, lecz zamiast na złoto i kosztowności ich rozczarowane spojrzenia padają na liczne zeszyty, notatniki i sterty maszynopisów.
Tak właśnie to wyglądało. W roku 2012 dawny dom generała Sierowa przy szosie Rublowskiej odziedziczyła jego wnuczka Wiera. Wkrótce zarządziła remont. Kiedy usuwano ściankę w garażu, odnaleziono za nią schowek z dwoma walizami w środku.
Sierow był przekonany, że wcześniej czy później jego notatki trafią do potomnych. Do nich właśnie je adresował i dla nich pisał. Wydaje mi się, że gdyby wiedział, w jak niecodzienny sposób ujawniona zostanie jego tajemnica, generalska miłość własna zostałaby mile połechtana. Nawet po śmierci pokazał klasę prawdziwego zawodowca.
Dzienniki i wspomnienia Sierowa to prawdziwa kopalnia złota dla kogoś, kto chce wyrobić sobie obiektywną opinię na temat niedawnej sowieckiej przeszłości. Zrządzeniem losu ten człowiek uczestniczył w kluczowych wydarzeniach lat 1940–1965, w sensie dosłownym tworząc historię najnowszą. Wystarczy powiedzieć, że jako jedyny stał u steru dwóch sowieckich supersłużb – KGB i GRU.
Jego notatki i świadectwa są unikalne, jako że pozwalają spojrzeć na zachodzące procesy historyczne oczami ich bezpośredniego uczestnika. Dodam, że wiele sekretów i tajemnic Sierow ujawnia po raz pierwszy.
Przykładów na poparcie tej tezy mamy aż nadto. Czytelnik może samodzielnie zresztą dojść do tego samego wniosku. Nawet kulisy własnej dymisji Sierow ukazuje w sposób zupełnie odmienny – twierdzi, że superszpieg XX wieku Oleg Pieńkowski to… agent KGB, podstawiony Amerykanom i Anglikom przez sowiecki kontrwywiad.
Jest takie często nadużywane wyrażenie: człowiek swojej epoki. Iwan Aleksandrowicz rzeczywiście nim był.
Chłopskiego syna z guberni wołogodzkiej, aktywistę świetlicowego, Komsomoł skierował na naukę do szkoły piechoty, po której trafił do wojska najpierw jako dowódca plutonu, a potem baterii.
Awansowany do stopnia majora, został wysłany do Akademii Wojskowej imienia Frunzego, której nie zdążył ukończyć. W styczniu 1939 roku 33-letniego Sierowa wraz z setkami innych słuchaczy i absolwentów uczelni wojskowych odkomenderowano do NKWD.
W opinii samego zainteresowanego początki jego pracy na Łubiance i pierwsze spotkania z ludowym komisarzem bezpieczeństwa Ławrientijem Berią można przyrównać do uczucia kociaka wrzuconego do lodowatej wody. Po czystkach Jeżowa kadry zawodowców bezlitośnie przetrzebiono i prawdziwych fachowców brakowało.
W dniu 2 września 1939 roku Sierowa mianowano komisarzem spraw wewnętrznych Ukrainy – razem z sowiecką armią należało przyłączyć wschodnie połacie Polski (zachodnią Ukrainę) oraz oczyścić nowo pozyskane tereny z elementów wrogich władzy sowieckiej. Świeżo upieczony komisarz dysponował bardziej niż skromnym doświadczeniem – zaledwie pół roku stażu operacyjnego…
Podobne przypadki powtarzały się w życiu Sierowa regularnie. Zawsze posyłano go na odcinki najtrudniejsze, gdzie działo się coś ważnego – powierzano mu zarządzanie kryzysem, wyrażając się językiem współczesności.
Przed wojną Sierow zostaje pierwszym zastępcą komisarza bezpieczeństwa ZSRR, a wkrótce zastępcą komisarza spraw wewnętrznych. Na jesieni 1941 roku, w przypadku poddania Moskwy Niemcom, miał pozostać w niej nielegalnym rezydentem w celu organizacji wysadzania w powietrze przedsiębiorstw przemysłowych, infrastruktury komunalnej i metra. Jako szef moskiewskiej strefy ochrony NKWD Sierow wiele uczynił dla zaprowadzenia porządku na linii obrony stolicy. Tworzył pierwsze oddziały dywersyjne i partyzanckie.
Odwagi mu nigdy nie brakło. Jako jeden z nielicznych szefów Łubianki niejednokrotnie udawał się na linię frontu, wydostawał z okrążenia, osobiście prowadził żołnierzy do ataku, będąc o włos od śmierci.
W jednej z wersji swego życiorysu, jakie zawierało jego archiwum, pisze: „…wykonywałem zlecenia specjalne Państwowego Komitetu Obrony ZSRR i naczelnego dowództwa na różnych frontach: obrona Moskwy, Stalingradu, Leningradu, Charkowa, Woroszyłowgradu, następnie przełęczy kaukaskich (Kłuchorska, Maruchska i inne), gdzie odniosłem kontuzję z utratą przytomności”.
Pod kierownictwem Sierowa prowadzono likwidację oddziałów bandyckich w Kałmukii i na Kaukazie. Iwan Aleksandrowicz był także jednym z ideologów walki z OUN i polskim podziemiem antysowieckim, osobiście aresztował przywódców probrytyjskiego rządu polskiego oraz kierownictwo Armii Krajowej.
Dzień zwycięstwa specjalny pełnomocnik 1. Frontu Białoruskiego, komisarz bezpieczeństwa II rangi Sierow świętował w Berlinie, do którego wszedł wraz z sowieckimi jednostkami bojowymi. Z przedmieścia stolicy III Rzeszy jako pierwszy zadzwonił do Stalina, by donieść: „nasi już są w mieście”.
O wojnie, o szturmie Berlina, o życiu w powojennych Niemczech Sierow pisze bardzo szczegółowo jako o najciekawszych faktach ze swego życia.
Bezpośrednio uczestniczył w największych wydarzeniach XX wieku – podpisaniu kapitulacji przez hitlerowskie Niemcy, obradach konferencji poczdamskiej, negocjacjach z sojusznikami. To on właśnie odnalazł spalone zwłoki Hitlera, Ewy Braun i Goebbelsa. W czerwcu 1945 roku z inicjatywy marszałka Żukowa otrzyma złotą gwiazdę Bohatera Związku Sowieckiego.
Za cztery lata wojny jego mundur generalski ozdobi sześć orderów bojowych. Nie wszystkie otrzymał za bohaterskie czyny.
Sierow kierował deportacją narodowości uznanych przez Stalina za wrogie – Niemców nadwołżańskich, Kałmuków, Czeczenów, Tatarów krymskich, Karaczajewców. On właśnie tworzył pierwsze obozy filtracyjne dla jeńców wojennych i odpowiadał za przymusową mobilizację osób narodowości niemieckiej. Z jego nazwiskiem wiążą się „czerwone porządki” na zajętych przez ZSRR terytoriach krajów nadbałtyckich, w Polsce, Niemczech, na Białorusi, Ukrainie, w Rumunii.
Wykonując wolę Kremla i Łubianki, Sierow czynił wszystko, co było konieczne dla osiągnięcia celu. Potrafił być przebiegły i wiarołomny – jego znakiem firmowym stało się zwabianie przeciwnika w pułapkę. Tak zneutralizowano przywódców polskiego, ukraińskiego, a potem węgierskiego ruchu oporu.
Nie zamierzam go ani potępiać, ani usprawiedliwiać – jak już zaznaczyłem, był człowiekiem swojej epoki. Sierow nie zwykł kwestionować rozkazów, lecz je wykonywać, za co właśnie ceniło go kierownictwo.
W swoich notatkach wspomina o kilkudziesięciu spotkaniach ze Stalinem, nie licząc mnóstwa rozmów telefonicznych. „Wódz narodów” rzeczywiście wysoko cenił Sierowa. Nie bez powodu wyruszając po raz pierwszy i ostatni na front w roku 1943, przygotowanie wyjazdu powierzył właśnie jemu.
Nie to jednak było najpoważniejszym zadaniem Iwana Aleksandrowicza. Stalin regularnie wydawał mu polecenia o różnym stopniu ważności, co dokładnie przedstawiają odnalezione dzienniki.
Po maju 1945 roku Stalin celowo pozostawił Sierowa w Niemczech w charakterze specjalnego pełnomocnika NKWD-MSW oraz zastępcy sowieckiego komendanta Berlina. Powierzono mu wyjątkową misję: wyszukiwanie niemieckich uczonych-atomistów, konfiskata rysunków technicznych i planów budowy reaktorów atomowych, demontaż i wywóz do ZSRR całych zakładów przemysłowych. Dzięki wysiłkom Sierowa odtworzono produkcję rakiet balistycznych, zorganizowano transport paliwa jądrowego do ZSRR, stworzono pierwszą sowiecką broń masowego rażenia.
Kiedy w roku 1952 zagrożony został harmonogram „budowy stulecia”, kanału Wołga–Don, Stalin wysłał Sierowa, by pokierował pracami na miejscu i… po upływie trzech miesięcy kanał był gotowy!
Wizerunek technokraty od służb specjalnych dobrze przysłuży się Sierowowi po śmierci Stalina. Dążący do szczytu władzy Chruszczow obdarzył go zaufaniem – przecież znali się jeszcze z okresu wspólnej pracy na Ukrainie.
Sierowa po aresztowaniu Berii, w odróżnieniu od mnóstwa jego kolegów z MSW-MBW, nie tylko nie zwolniono ze stanowiska ani nie zatrzymano, lecz odwrotnie – w lutym 1954 roku powierzono mu nowy resort, Komitet Bezpieczeństwa przy Radzie Ministrów ZSRR. Wypada dodać, że przedtem, jako jeden z zastępców Berii, Sierow brał udział w operacji przeciwko własnemu zwierzchnikowi.
Swoje oddanie nowemu szefowi Sierow demonstrował niejednokrotnie. Jako pierwszy wyleciał jesienią 1956 roku do zbuntowanego Budapesztu, gdzie osobiście kierował operacją „Grom” i zatrzymaniem „przywódcy rządu kontrrewolucyjnego” Imrego Nagya.
W lipcu 1957 roku, w czasie pierwszego spisku przeciwko Chruszczowowi, Sierow uczyni wszystko, by uchronić swego pryncypała: kagiebiści wraz z wojskowymi i pracownikami MSW będą w pośpiechu transportować do Moskwy z całego kraju szeregowych członków KC KPZR, zwolenników Nikity Siergiejewicza.
W nagrodę za wierność otrzymał niełaskę. Najpierw w roku 1958 Sierowowi powierzono wywiad wojskowy, czyli GRU. W 1963 roku, w wyniku doskonale zaplanowanej operacji, ostatecznie wykreślono z nomenklatury i poddano ostracyzmowi. Do końca swych dni Sierow będzie słał pisma do KC, domagając się przywrócenia utraconych gwiazdek generalskich i legitymacji partyjnej…
Na pewno dawny stalinowski faworyt stał się w nowych okolicznościach człowiekiem niewygodnym. Bezpośredni i nieustępliwy, nie przypochlebiał się i swego zdania nie ukrywał. Charakter też miał odpowiednio twardy, tworząc sobie masę wrogów, czemu dawał wyraz w pamiętnikach, nie przebierając ani w ocenach, ani w emocjach.
Na początku lat 60., w szczycie tak zwanej odwilży politycznej, Chruszczow skutecznie pozbył się wszystkich współtowarzyszy z okresu stalinowskiego. Ich miejsce zajmowali faworyci nowego okresu – głodni sukcesu, energiczni, młodzi, plastyczni. Na ich tle Sierow wyglądał jak wielka staromodna słowiańska szafa wśród lekkich plastikowych mebli. Jest to całkiem trafna metafora, jeśli przypomnimy sobie, że za prototyp majora Fiedotowa ze słynnego sowieckiego filmu Zwiadowczy czyn posłużył legendarny Nikołaj Kuzniecow, agent 4. Zarządu NKWD. Jednym z organizatorów tego zarządu był właśnie Sierow.
Nie dziwi więc fakt, że „drogi Nikita Siergiejewicz” bez wielkiego żalu rozstał się z dawnym towarzyszem walki pod pierwszym nadarzającym się pretekstem: nie chciał mieć przy sobie nikogo, kto pamiętałby o jego udziale w masowych represjach oraz częstych poniżeniach, jakie przyszły bojownik z kultem jednostki musiał znosić ze strony Stalina.
Sam Sierow uważał swoją „odstawkę” za skutek specoperacji KGB, co było dla niego podwójnie krzywdzące. Przecież wiele swych sukcesów Łubianka zawdzięczała właśnie jemu.
Za Sierowa KGB zaczęło przeradzać się w profesjonalną specsłużbę, w której najważniejszą rolę odgrywały nie pięści, lecz mózgi. Ogromne sukcesy zapisała na swe konto służba wywiadu zewnętrznego. Całkowicie stłumiono opór zbrojny na zachodniej Ukrainie i w republikach nadbałtyckich. Na nowe metody pracy przestawiono także kontrwywiad. Godzi się też podkreślić ogromne zasługi czekistów w procesie rehabilitacji ofiar represji stalinowskich. Sierow, à propos, należał do inicjatorów masowych rehabilitacji.
Współcześni historycy malują portret Sierowa przeważanie w ponurych, czarno-krwistych tonacjach. Jego realne zasługi i sukcesy pozostają nieznane szerokiemu audytorium. Większość badaczy zgodna jest w swej opinii o nim jako ograniczonym siepaczu – stalinowcu zdolnym tylko do okrutnych rozpraw.
Może to się wydać dziwne, ale o wiele wyżej cenili Sierowa autorzy powieści sensacyjno-przygodowych. W kultowej powieści z cyklu przygód Jamesa Bonda, Pozdrowienia z Rosji, profesjonalny brytyjski wywiadowca Ian Fleming odzwierciedla nastroje Zachodu z połowy lat 50., kiedy jego bohater wypowiada następującą kwestię: „Sierow, Bohater Związku Sowieckiego, zdolny uczeń twórców CzeKa, OGPU, NKWD i MSW, przewyższał Berię pod każdym względem… Generał armii Sierow rządzi krajem razem z Bułganinem i Chruszczowem. Być może nastanie taki dzień, kiedy znajdzie się na samym szczycie władzy”.
Jakich to wymysłów i kłamstw nie wypisywano na temat Sierowa! W słynnym Wielkim terrorze profesora Roberta Conquesta czytamy, że Iwan Aleksandrowicz kierował egzekucją marszałka Tuchaczewskiego oraz innych dowódców wojskowych wysokiego szczebla, mimo że w czasie opisywanych zdarzeń Sierow nawet nie myślał jeszcze o karierze czekisty.
„Wśród głównych bohaterów terroru wyróżniał się jako największy zwolennik »scen zbiorowych«” – twierdził z kolei były oficer GRU Władimir Riezun, pseudonim literacki Wiktor Suworow, wyliczając te sceny: rozstrzelanie polskich oficerów w lesie katyńskim, torturowanie własowskich przywódców ROA i przywódców rewolucji węgierskiej 1956 roku.
Wszystko to jest kłamstwem od pierwszej do ostatniej litery. Ze sprawą katyńską Sierow nie miał nic wspólnego. Z własowcami, owszem, walczył, organizując operacje przeciwko nim w pasie przyfrontowym, lecz jego udziału w rzekomym torturowaniu jeńców nic nie potwierdza. Brak również dowodów na domniemane pastwienie się nad przywódcami rewolucji w Budapeszcie – zajmowali się nimi członkowie węgierskiej służby bezpieczeństwa. Sierow pisze, że sprzeciwiał się brutalnemu traktowaniu aresztowanych.
O związkach Sierowa z Katyniem informuje też Wikipedia. Pisze, że jego łącznikiem miał być agent CIA w GRU, podpułkownik N. Popow, co jest oczywistą bzdurą. Jeśli się znali, to wyłącznie zaocznie, ponieważ właśnie na polecenie szefa KGB Sierowa prowadzono operację demaskowania Popowa.
Dodam, że w momencie przechodzenia Sierowa do GRU Popow od roku już siedział w areszcie.
Nie tylko życie Sierowa, lecz również jego zgon otaczały liczne mity i plotki. Na Zachodzie byłego szefa KGB pochowano o ćwierć wieku za wcześnie. We wzorcowej już pracy profesora Cambridge University, Christophera Andrewa, napisanej z pomocą zbiega Olega Gordijewskiego, czytamy, że po dymisji z GRU Sierow „…po ciężkim pijaństwie zastrzelił się na jednym z podwórek Arbatu…”².
Wszystkie te plotki i domysły, kursujące do dnia dzisiejszego, dają się dość łatwo wytłumaczyć jako skutek długotrwałej posuchy i próżni informacyjnej wytworzonej wokół generała Sierowa.
Nawet w ostatnich latach, kiedy wydawałoby się, że ostatecznie opadły zasłony wokół tajemnic z przeszłości, wspomniana próżnia nie została wypełniona. Jedynym poważnym dziełem z tego zakresu pozostaje monografia Nikity Pietrowa z roku 2005, niewolna jednak od pewnych przejaskrawień i sztampy ideologicznej. Autor, zastępca przewodniczącego osławionego stowarzyszenia Memoriał, nie potrafił poskromić w sobie słusznego antystalinowskiego gniewu. Całe życie i dokonania Sierowa ukazał wyłącznie w czarnych barwach³.
Niniejsza książka wypełnia tę godną pożałowania lukę. Prawdziwe życie i czyny generała Sierowa poznajemy tu, jak to się mówi, z pierwszej ręki.
Nie dziwmy się, że autor zapisków próbuje ukazać się w wielu przypadkach w jak najkorzystniejszym świetle, pomijając szereg niewygodnych faktów. Takie są niepisane prawa pamiętnikarstwa. Jednak wartość jego zapisków z nawiązką kompensuje wymienione niedociągnięcia.
Na koniec kilka słów o tym, czym jest archiwum Sierowa i jak przygotowywano je do druku. Objętość znalezionych w schowku w dwóch walizach papierów równa się, moim zdaniem, co najmniej 100 arkuszom drukarskim. Są to głównie zapiski w formie dziennika, przerabiane i uzupełniane już po przejściu na emeryturę. Widocznie Sierow kilka razy do nich powracał, jako że te same wydarzenia relacjonuje od razu w kilku wariantach o zróżnicowanym stopniu dokładności.
Przechowywał także wiele kopii rozmaitych dokumentów: raportów, opracowań tematycznych, sprawozdań, skarg i wniosków adresowanych do różnych instancji. Publikujemy niektóre z nich.
Większość materiałów Sierow napisał odręcznie, część przechował w maszynopisie.
Należy docenić staranność i dokładność Wiery Władimirowny Sierowej, która prawie rok odczytywała, systematyzowała, a potem skanowała całe to gigantyczne archiwum. Właśnie z tymi opracowanymi już przez nią materiałami miałem zaszczyt pracować.
Wszystkie notatki prezentujemy w porządku chronologicznym, w rozbiciu na części. Likwidowano powtórzenia, sprawdzono i skorygowano nazwy geograficzne i nazwiska. Mimo wszystko, materiały pozostawały trudno przyswajalne, dlatego też odważyliśmy się na znaczne ich skrócenie, usuwając rzeczy naszym zdaniem nieistotne i mało interesujące; opatrzyliśmy tytułami rozdziały i podrozdziały, a każdy rozdział poprzedza mój zwięzły komentarz historyczny.
Dodaliśmy również przypisy, które wyjaśniają bądź rozszyfrowują narrację Sierowa, łącznie z ujawnionymi ostatnio dokumentami. Na końcu książki umieściliśmy krótkie biogramy postaci występujących w tej książce.
Przygotowując materiały do publikacji, nie stawialiśmy sobie za cel wybielania czy potępiania autora. Historia nie bywa tylko jasna czy ciemna. Jest wielobarwna.
Dlatego musimy poznać prawdę o swej niedawnej przeszłości, niezależnie od tego, jak bardzo była trudna i niejednoznaczna.
Aleksandr Hinsztejn
członek Centralnej Rady
Rosyjskiego Towarzystwa Wojskowo-Historycznego
Październik 2015 rokuMój dziadek – generał Sierow
Z wczesnego dzieciństwa zapamiętałam następującą scenkę: siedzimy z dziadkiem w izolatce kliniki dziecięcej, do której przywiózł mnie w pośpiechu po usłyszeniu diagnozy „świnka”. Do domu puszczono nas nieprędko i dziadek, dodając mi otuchy, rysował mnie w postaci zabawnego warchlaczka, tworząc do tego pocieszne wierszyki.
Iwan Aleksandrowicz Sierow – słuchacz Leningradzkiej Szkoły Piechoty Armii Czerwonej. 1926 r.
Wiersze pisywał przez całe życie. Zachowałam wszystkie jego rymowane życzenia świąteczne i urodzinowe, ozdobione pomysłowymi, wesołymi ilustracjami. Przechowuję również wiersze, napisane przez niego w najtrudniejszych momentach życia. Niezwykle wzruszające…
Kilka lat wstecz rozpoczęłam remont na daczy, w trakcie którego znalazłyśmy z córką dwie walizy z notatkami dziadka. Ukrył je niezwykle pomysłowo, w obawie przed konfiskatą ze strony władz.
Słyszałyśmy wcześniej, że jakieś notatki gdzieś istnieją, lecz znalazłyśmy je przez zwykły przypadek.
Po przejrzeniu i przeczytaniu tych unikalnych zapisków, których okazało się całkiem sporo, po stosownym opracowaniu postanowiłyśmy je opublikować. Mamy nadzieję, że pamiętniki generała Sierowa udzielą odpowiedzi na wiele pytań i ukażą ich autora w rzeczywistym świetle.
W wydaniu tej publikacji niezwykle dopomógł Aleksandr Jewsiejewicz Hinsztejn, który wykonał kolosalną pracę – zredagował rękopis, przygotował komentarze, wyjaśnienia oraz dodatki.
Archiwum jest doprawdy gigantyczne – samo skanowanie materiałów zajęło nam prawie pół roku. Wiele wydarzeń generał Sierow podaje w kilku wariantach, załącza mnóstwo unikalnych fotografii – na przykład z podpisania aktu kapitulacji hitlerowskiej III Rzeszy w Karlshorście 8 maja 1945 roku. Zazwyczaj zdjęcie to publikowano bez jego sylwetki, którą cenzura wyretuszowała. W rzeczywistości mój dziadek uczestniczył w tym epokowym wydarzeniu. Dziękuję mej babci, Wierze Iwanownej, za przechowanie tych pamiątek.
Muszę dodać, że Sierowowie przechowywali wszystko: od ręcznie wypisanych legitymacji dziadka z roku 1924 i pokwitowań za zakup mebli w powojennych Niemczech do rachunku za fikusa z roku 1958. W tym sensie Wiera Iwanowna pozostawała prawdziwą żoną czekisty.
Dziadek z babcią stale mieszkali na daczy w Archangielskoje, do Moskwy wyjeżdżali tylko sporadycznie. Całe swe życie babcia poświęciła dziadkowi – przeżyli razem 58 lat! Umiała wytworzyć prawdziwie przytulną, rodzinną atmosferę, mądrze i oszczędnie prowadziła gospodarstwo domowe, doskonale gotowała. To był prawdziwy dom, pełen życia, ze śniadaniami, obiadami i kolacjami przy stole z białym obrusem i świeżymi kwiatami w wazonach. Zawsze przy nas uwijała się sfora psów, którym dziadek sam gotował pożywienie w ogromnych garach. Trzymaliśmy króliki i inne drobne stworzenia, a pewnego razu zjawił się prawdziwy niedźwiedź brunatny.
Dziadek bardzo lubił zwierzęta i naturę, miał taki chłopski pociąg do ziemi. Na emeryturze godzinami potrafił grzebać w ogrodzie, ciągle coś przekopywał, reperował i majstrował, a na jesieni palił w sadzie suche liście.
Dziadkowie gospodarowali umiejętnie, niezwykle racjonalnie i fachowo. Ogromny sad z ogrodem przynosiły wielkie zbiory i babcia dnie całe i wieczory spędzała na konserwowaniu płodów rolnych, czyniąc potężne zapasy na zimę ze wszystkiego, co tylko rodziła ich pokaźna działka.
Iwan Aleksandrowicz i Wiera Iwanowna byli niezwykle gościnni – często zapraszali najbliższych przyjaciół, którzy nie odwrócili się od nich w ciężkich czasach: ludowego artystę RSFSR, barytona Teatru Wielkiego P.M. Norcowa z małżonką, profesora otolaryngologa B.S. Prieobrażenskiego, frontowego druha dziadka, generała I.I. Sładkiewicza z małżonką.
Iwan Aleksandrowicz i Wiera Iwanowna – nowożeńcy. 1932 r.
Więzy przyjaźni łączyły ich z rodziną znanego sowieckiego wywiadowcy A.M. Korotkowa, jego żoną i córką. Niestety, życie tego wspaniałego człowieka zakończyło się tragicznie – zmarł nagle na niewydolność serca, na korcie przy stadionie Dynama, podczas gry w tenisa z dziadkiem.
Często odwiedzała ich Galina Aleksandrowna, druga żona K. Żukowa, oraz córki Chruszczowa, Lena i Julia, a także Nina, córka Budionnego.
Gościli również przedstawiciele artystycznej inteligencji Moskwy, zaprzyjaźnieni z moją ciocią Swietłaną Iwanowną, córką Iwana Aleksandrowicza, oraz jej mężem Edwardem Chruckim, znanym pisarzem i dramaturgiem. Niestety nie doczekali dnia publikacji tej książki, która – jestem pewna – sprawiłaby im wielką satysfakcję.
Dziadek kochał i aktywnie uprawiał sport. Utrzymywał się w doskonałej formie, szczególnie po tym, jak Stalin kiedyś zauważył: „Tyjecie, towarzyszu Sierow!”.
W zimie biegał na nartach, jeździł na łyżwach, w lecie pływał, wiosłował, grał w tenisa, jeździł konno. Samochód prowadził aż do emerytury, motocykl – chyba do 70. roku życia.
Dziadek od małego uczył mnie jazdy na nartach, łyżwach, potem na rowerze i na koniu. Któregoś dnia zmajstrował szczudła i nauczył mnie chodzenia na nich. Pamiętam, podarował mi też procę. Na zimę własnoręcznie uszył maluśki kożuszek, bym nie marzła.
Starał się wychowywać mnie wszechstronnie, lecz nie czynił tego natrętnie, zaszczepiając zamiłowanie do nauki. Często urządzał mi dyktanda z języka rosyjskiego. Nauczył starannego podpisywania się naszym nazwiskiem, przywiązując do tego dużą wagę.
Nawet tańczyć walca nauczył mnie dziadek, zawsze rozpoczynając z lewej nogi. W jakimś stopniu określił moją przyszłość – zostałam solistką słynnego zespołu Igora Moisiejewa, w którym przetańczyłam 28 lat. Dziadek był ze mnie niezwykle dumny.
Mieszkając na daczy, Iwan Aleksandrowicz został przewodniczącym rady osiedla i muszę powiedzieć, że zyskał sobie w tym charakterze powszechny szacunek i uznanie. Człowiek niezwykle życzliwy, rozmawiał ze wszystkimi jak równy z równym, nie bacząc na różnice społeczne. Każdego fachowca wezwanego do naprawy jakiegoś sprzętu domowego czy instalacji niezmiennie częstował opowiadaniami o wojnie i o życiu, pokazywał liczne fotografie.
O wojnie dyskutował zażarcie przede wszystkim z sąsiadami – marszałkami N.D. Jakowlewem i S.I. Rudenką, generałami A.P. Biełoborodowem, A.S. Żadowem, M.I. Kazakowem, E.I. Smirnowem. Spotykali się najczęściej i rozmawiali podczas wieczornych spacerów po długiej drodze dojazdowej do naszego domu przezwanej przez nich żartobliwie „Sierowstrasse”.
Doskonale pamiętam S.M. Budionnego, z którym w Moskwie mieszkaliśmy pod jednym dachem – siadywał na stołku w przedpokoju i grał na harmoszce. Dziadek zabierał mnie ze sobą na daczę do G.K. Żukowa, jeździliśmy też do emerytowanego już wtedy N.S. Chruszczowa. Nikita Siergiejewicz z laską spacerował po ogrodzie ze swym owczarkiem i z dumą pokazywał wypielęgnowane grządki.
Umyślnie opisuję wszystko tak dokładnie, by pokazać, że „Iwan Groźny”, jak przezwała mego dziadka prasa brytyjska, był w rzeczywistości zwykłym człowiekiem, kochającym ojcem, mężem i dziadkiem, uwielbiającym swoją rodzinę, czyniącym dla niej wszystko. Wcale nie takim wampirem, jak usiłuje się go przedstawić dzisiaj, na przykład w telewizyjnym serialu Żukow.
Iwan Aleksandrowicz był człowiekiem wielkiej odwagi osobistej, o stalowej woli i trwałych zasadach moralnych, silnym fizycznie, wytrzymałym. W życiu nie palił i prawie wcale nie pił.
Dowódca plutonu, słuchacz I. Sierow. Leningrad, 25 kwietnia 1928 r.
Nazwisko mojego dziadka wiele osób kojarzy z Olegiem Pieńkowskim – szpiegiem i zdrajcą. Owszem, historia ta zrujnowała Sierowowi karierę. Iwan Aleksandrowicz bardzo ciężko przeżywał swoją dymisję – systematycznie zwracał się do kierownictwa kraju z prośbą o rewizję sprawy, lecz bezskutecznie.
Jak piszą „pamiętnikarze”, Pieńkowski podobno był bliskim przyjacielem naszej rodziny. Moja mama, Jekaterina Iwanowna, synowa Iwana Aleksandrowicza, żywy świadek tamtego okresu, wspomina, że ani na daczy, ani w moskiewskim mieszkaniu nie widziała Pieńkowskiego ani razu.
Dziadka pochowano bardzo skromnie, na wiejskim cmentarzu, niedaleko od daczy, obok babci i jego siostry. W pogrzebie uczestniczyło 6 osób.
Do dziś przechowuję na widocznym miejscu jego oficjalny portret w mundurze generalskim, ze wszystkimi nagrodami, odznaczeniami i złotą gwiazdą Bohatera Związku Sowieckiego.
Jeśli chodzi natomiast o jego czyny oraz działania w czasie wojny i po niej, które podlegają obecnie, delikatnie mówiąc, niezbyt sprawiedliwej krytyce, zaznaczę tylko, że wykonywał rozkazy Stalina oraz innych przywódców i nie mógł ich nie wykonać. Czynił to wyłącznie dla dobra ojczyzny, którą szczerze kochał, dla ratowania ziemi rosyjskiej przed hitlerowcami.
Pragnę wyrazić uznanie O.I. Tkaczowi, D.N. Iwanowowi oraz całemu zespołowi wydawnictwa za wykonaną pracę, a także Natalii Iwanownie Koniewej osobiście za jej bezcenne rady.
Mam nadzieję, że po przeczytaniu tej książki wielu czytelników spojrzy na mego dziadka innymi oczami.
Wiera Sierowa
Sierpień 2015 rokuZamiast wstępu
„Czas wszystko widzi, słyszy i ujawnia” – mawiał mędrzec Sofokles, natomiast o naszych czasach można powiedzieć, że HISTORIA jest tym, co się wydarzyło. Zmienić jej nie można. Tym, którym ona nie odpowiada, pozostaje tylko żałować, że ich marzenia się nie spełniły. Nie wolno korygować historii i dowolnie traktować zaistniałych wydarzeń.
Idąc za radą przyjaciół i znajomych, postanowiłem zapisywać niektóre wydarzenia ze swego życia. Sądzę, że będą pouczające dla mych dzieci i wnuków.
Wydarzenia i wrażenia ze swego życia zapisywałem kiedyś regularnie. Nazbierało się tego w sumie ponad 300 kartek, niektóre wprawdzie w formie maksymalnie skrótowej, lecz dokładnie odzwierciedlającej przeszłość.
Sądzę, że byłoby nierozsądnie zabierać ze sobą do grobu znane mi fakty, tym bardziej że obecnie niektórzy „pamiętnikarze” zniekształcają je na potęgę, jako że nikt nie żąda od nich żadnych dowodów, a czytelnicy przyjmują je w dobrej wierze. Niestety, wielu moich kolegów z pracy, znających opisywane wydarzenia, odeszło już z tego padołu, nie pozostawiając po sobie wspomnień. Wydaje mi się, że gdybym poszedł za ich przykładem, można byłoby mi uczynić z tego zarzut.
Podobnie jak u wielu innych ludzi sowieckich mój życiorys nie zawiera niczego szczególnego. Nie chcę upodabniać się do „pamiętnikarzy” ostatnich lat.
Opisują beznadziejne życie za cara, które wszyscy doskonale znają – że niby babcia w dzieciństwie opowiadała im bajki i że wyrokowała, iż zostanie „generałem”, i że istotnie dosłużył się w końcu tego wysokiego stopnia. Jeszcze inny opisuje, jak to w tamtych ciężkich czasach jadano ze wspólnej michy itd., itp. Przecież każdy z nas przez to przechodził i nie raz obrywał łychą po łbie, kiedy przed ojcem wyłowił kawałek mięsa z zupy.
Okres stanowienia władzy sowieckiej, czyli lata 20., był trudny dla naszej ojczyzny – głód, nieurodzaj, nędza, tyfus. Elementy antysowieckie cieszyły się z tego po kryjomu. W dodatku Brytyjczycy w roku 1921 wysadzili desant w Archangielsku i maszerowali w kierunku Wołogdy, by pomóc białogwardzistom w przywróceniu władzy burżuazyjnej.
Z nas, komsomolców, uczniów szkoły II stopnia, zorganizowano grupę CzON (oddział szczególnego przeznaczenia). Głośna nazwa, a faktycznie kompania licząca 70 osób, na czele z bolszewikiem Kirsanowem, którego rękaw ozdabiał pagon z czterema czerwonymi kwadracikami. Z dużym entuzjazmem uczył nas władania karabinem i obsługi ciężkiego karabinu maszynowego Maxim… Na szczęście wszystko skończyło się pomyślnie, ponieważ Armia Czerwona poradziła sobie z brytyjskimi okupantami bez nas.
Nasza sytuacja rodzinna nie wyglądała dobrze. Matka zachorowała na zapalenie płuc i jedyny zapracowany lekarz przez pomyłkę umieścił ją na oddziale chorych na tyfus, gdzie zmarła. Ojciec pracował jako nocny stróż w miejscowej spółdzielni. Nie mieliśmy co jeść i żyliśmy z dnia na dzień.
W roku 1923 ukończyłem szkołę II stopnia. Jako komsomolca wezwano mnie do powiatowego komitetu RKP(b) i nakazano, bym udał się do siedziby rady wiejskiej, gdzie mam prowadzić świetlicę-czytelnię dla całej gminy.
Tam właśnie wkrótce wybrano mnie na sekretarza gminnego komitetu Komsomołu, po czym wezwano do powiatowego komitetu RKP(b) i oświadczono, że rekomendują mnie na stanowisko przewodniczącego komitetu wykonawczego gminy. Odrzekłem na to, że nie ukończyłem jeszcze 18 lat, na co usłyszałem, że pojedzie ze mną członek biura miejscowego komitetu i że zostanę wybrany! Oponowałem, że nie podołam tak trudnym obowiązkom, przecież to w sumie 21 wsi, odległych jedna od drugiej o 9–11 kilometrów. Zdania swego jednak nie zmienili i musiałem się podporządkować.
W styczniu 1924 roku wysłano mnie na dwutygodniowe kursy szkolenia ideologicznego do Wołogdy. Po raz pierwszy trafiłem do miasta gubernialnego. Tam zastała mnie wiadomość o śmierci W.I. Lenina*…⁴
Postanowiłem wstąpić do partii i po powrocie do domu zebrałem 5 rekomendacji od członków ze stażem od roku 1917 i złożyłem stosowny wniosek do Komitetu Powiatowego RKP(b). Zgodnie ze statutem musiałem jako urzędnik zaliczyć dwuletni staż kandydacki. W komitecie długo debatowano, do jakiej kategorii kandydatów mnie zakwalifikować. Sekretarz następnie orzekł, że mimo iż formalnie jestem urzędnikiem, to byłem chłopem i mam ojca stróża, w dodatku niepiśmiennego⁵. Postanowiono w końcu, że obowiązuje mnie roczny staż kandydacki. Mimo że zwlekałem z ostatecznym wypełnieniem wniosku kandydackiego, w styczniu 1925 roku zostałem członkiem partii.
W sierpniu 1925 roku wezwał mnie sekretarz komitetu powiatowego, tow. Sokołow, i oświadczył, że komitet rekomenduje mnie do uczelni wojskowej w Leningradzie. W tamtym okresie szkoły wojskowe kompletowano z członków sowieckich organizacji partyjnych, by nie dopuścić na studia osób klasowo obcych.
Po kilku dniach stawiłem się w komitecie gubernialnym RKP(b) w Wołogdzie. Kilkunastu kandydatom urządzono egzaminy ze wszystkich przedmiotów szkoły średniej. Pomyślnie zdały je tylko cztery osoby. Całą czwórkę oddelegowano do Leningradzkiej Szkoły Piechoty imienia Sklanskiego.
Sekretarz komitetu uprzedził, że liczy na nas i wierzy, iż nie zawiedziemy zaufania partii. Połowa z nas zdała wymagane egzaminy i w taki sposób zostałem słuchaczem szkoły wojskowej.
Na początku służba mi się nie spodobała, szczególnie warunki bytowe. Stary, znoszony szynel, podarty koc, ziąb w koszarach, ponieważ nie grzali codziennie. Oddelegowany razem ze mną chłopak z Wołogdy zdezerterował. Po schwytaniu zbiega osądzono i wyrok trybunału wojskowego ogłoszono przed frontem kompanii.
Razem z nami studiowali czerwoni dowódcy – uczestnicy wojny domowej, którzy mieli na kołnierzu nawet po cztery kwadraciki, ponieważ dowodzili kompaniami, szwadronami czy batalionami. Nie było im łatwo. Dowodzili kompaniami na froncie, mieli już po 30 lat, a tu siedzą w jednej ławce z chłopaczkami 19–20-letnimi. Nauka szła im ciężko, gdyż na front szli na ochotnika, nie kończąc szkoły.
W roku 1926 zostałem sekretarzem komórki politycznej w naszej kompanii oraz sekretarzem technicznym organizacji partyjnej leningradzkiej uczelni wojskowej.
Jesienią 1928 roku zostałem dowódcą plutonu w jednostce wojskowej w Krasnodarze, w Północnokaukaskim Okręgu Wojskowym.
Wyjeżdżając z Leningradu po ukończeniu studiów, miałem możliwość wyboru miejsca służby dzięki dobrym wynikom w nauce, swej prawomyślności, wysokiej ocenie partyjno-politycznej oraz innym kryteriom. Na liście 180 słuchaczy moje nazwisko wymieniono na czwartym miejscu. Niektórych kierowano do Moskwy, Leningradu i innych dużych ośrodków miejskich.
Chciałem służyć na północnym Kaukazie. Należało tylko podać numer jednostki wojskowej, bez zbędnych formalności, co też uczyniłem. Komendant szkoły i wykładowcy pokpiwali sobie, że z braku śniegu nie pojeżdżę na nartach za koniem, jak to zwykłem czynić na północy, gdzie w takich wyścigach zajmowałem zawsze czołowe miejsce.
Służba na Kaukazie nie była zbyt ciężka. Uciążliwe były tylko letnie marsze w upale, przy temperaturze 35 stopni Celsjusza…
W roku 1931 przeniesiono mnie do Dietskiego Sioła pod Leningradem na artyleryjskie kursy doskonalenia kadry dowódczej. Zebrano tam dowódców artyleryjskich z całej Armii Czerwonej celem wyszkolenia dowódców baterii zwiadu technicznego: akustycznego, który za pomocą aparatury dźwiękowej miał lokalizować działa przeciwnika; świetlnego, którego zadaniem była lokalizacja armat wroga z wykorzystaniem przyrządów optycznych; oraz topograficznego, który miał za zadanie przy użyciu aparatury geodezyjnej określić pozycje własnej artylerii, w tym zwiadu akustycznego i świetlnego, a także ustalić koordynaty charakterystycznych obiektów na potencjalnym polu walki, to znaczy przygotować siatkę topograficzną.
Taka służba mi się spodobała, studiowałem chętnie. Muszę się pochwalić, że osiągałem dobre wyniki w praktyce. Dowódcy w naszym pułku byli zadowoleni z mojej pracy…
Po ukończeniu wymienionych kursów skierowano mnie do pułku artylerii 9. Korpusu, którym dowodził świeżo mianowany N.D. Jakowlew⁶.
Odsłużyłem w tym pułku dwa lata i dotychczas z przyjemnością wspominam strzelania bojowe, ćwiczenia w polu i szkolenia wojskowe. Pracy mieliśmy sporo.
Na początku dowodziłem baterią zwiadu artyleryjskiego, a następnie jednostką topograficzną. Potem się tam ożeniłem, to znaczy w Kamieńsku.
Odbyło się to w dość niezwykły sposób. Pewnego razu spacerując po parku, zobaczyłem ładną i zgrabną dziewczynę. Spodobała mi się. Następnego razu ujrzałem ją, jak przechodziła z koleżanką koło mojego domu. Okazało się, że mieszkamy niedaleko siebie. Podszedłem i przedstawiłem się. Zaczęliśmy się umawiać na spotkania. Dowiedziałem się, że właśnie ukończyła szkołę średnią i wybiera się na studia. Po jakimś czasie poczułem, że nie jest mi obojętna. Zrodziło się uczucie miłości. Oświadczyłem się.
Pamiętam jak dziś – rankiem zarejestrowaliśmy nasz związek w urzędzie stanu cywilnego, a wieczorem na ciężarówce przewieźliśmy „rzeczy” małżonki na moją kwaterę. Cały jej „posag” składał się z wąskiego jednoosobowego żelaznego łóżka i niewielkiej walizeczki z sukienkami i bielizną. Nie za dużo tego. Musiałem więc przygotowane na uszycie munduru kawałki tkaniny przeznaczyć na suknię i płaszcz dla małżonki⁷.
Wynagrodzenie otrzymywałem skromne – około 90 rubli miesięcznie. Pomóc nam nikt nie był w stanie, ale nas to nie martwiło – jak mawia ludowe porzekadło, z ukochaną i w szałasu raj…
Przypomina mi się wizyta w pułku dowódcy 9. Korpusu Strzeleckiego, Wostriecowa, bohatera wojny domowej. Zasługuje na wzmiankę jako jeden z czterech dowódców Armii Czerwonej nagrodzonych czterema Orderami Czerwonego Sztandaru – obok Bluchera, Fabriciusa i Fiedki. Ten właśnie Wostriecow dowodził korpusem, w którego skład wchodził nasz pułk artylerii ciężkiej.
Pierwszy raz Wostriecow przyjechał po wymianie koni pociągowych na traktory. N.D. Jakowlew przywiózł go do nas – pokazać kompanie topograficzne, zwiadu akustycznego i świetlnego. Ustawiliśmy całą naszą technikę w szeregu, by zaprezentować dowódcy korpusu. Wostriecow chodził, oglądał przyrządy i nazywał je śmiesznymi określeniami, w rodzaju: „A co to za bęben?”, gdy wskazywał aparaturę akustyczną.
Pod koniec dnia wystąpił przed kadrą dowódczą, wydając niezbędne dyspozycje. Występował niefachowo i, trzeba powiedzieć, przemawiał bez sensu. Widocznie zdążył ukończyć nie więcej niż cztery klasy podstawówki.
Po naradzie zrugał młodego dowódcę plutonu, Denczyka, który zjawił się na zbiórce w stanie nietrzeźwym, i N.D. Jakowlew o tym zameldował.
Na zakończenie Wostriecow poinstruował winowajcę, że jako młody człowiek może sobie wypić, ale niech do szklanki nalewa wódki „na jeden palec”, nie więcej. Opowiedział nam to sam Denczyk.
Tamtego lata Wostriecow jeszcze raz wizytował nasz pułk i jak na złość poprzedniego wieczoru Denczyk upił się do utraty przytomności, a rano został znaleziony na ulicy bez spodni. Ktoś mu wyciął niezły kawał.
Ponownie winowajca stanął przed obliczem Wostriecowa. Rozmowa zaczęła się interesująco:
– Przecież mówiłem ci, głupku, zeszłym razem, jak masz pić, a ty co?
– Towarzyszu dowódco korpusu – meldował Denczyk – piłem właśnie tak, jak mnie uczyliście.
– Przecież mówiłem ci, że „na palec”… do szklanki… Mówiłem czy nie?
– Tak właśnie nalewałem, towarzyszu dowódco korpusu – karnie meldował Denczyk, trzymając palec pionowo.
Wostriecow się oburzył:
– Pokazywałem ci, głupku, palec leżący, nie stojący.
Denczyk:
– Przepraszam, towarzyszu dowódco korpusu, poplątałem, nie zrozumiałem.
Wostriecow:
– Odejdź, głupcze!
Kiedy więc przyszło zapotrzebowanie z okręgu na oddelegowanie trzech najlepszych dowódców na Daleki Wschód, Jakowlew z radością pozbył się Denczyka.
Potem pułk przeniesiono do Krasnodaru, gdzie urodził się nam syn⁸. W Krasnodarze też mi się nieźle służyło – dowodziłem osobną baterią. Według starej nomenklatury wojskowej należały mi się cztery kwadraciki na kołnierzu.
W końcu 1934 roku N.D. Jakowlewa przeniesiono na Białoruś „z awansem”, a do nas na dowódcę pułku przysłano Kocha, Niemca, dość słabego artylerzystę w porównaniu z poprzednikiem. Nieraz między sobą o tym rozmawialiśmy.
Jesienią, kiedy pułk zajął pierwsze miejsce w strzelaniu i oczekiwaliśmy ze strony wyższego dowództwa stosownych zachęt i nagród, ze sztabu nadesłano telegram z powiadomieniem, że rozkazem ludowego komisarza obrony Woroszyłowa* zostaję przeniesiony do Winnicy, do pułku artylerii lekkiej. To oznaczało awans z „belką” na kołnierzu.
Nie miałem nic do gadania – zabrałem swój skromny dobytek i wyjechałem. Wszyscy się dziwili – zabierają człowieka z tak świetlaną opinią. Widocznie tak zdecydował Koch. Potem go zdymisjonowano i aresztowano pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Niemiec.
W Winnicy służyłem około roku jako asystent szefa sztabu pułku artylerii. W praktyce wszystkie sprawy prowadziłem samodzielnie jako nieoficjalny szef sztabu, ponieważ mój zwierzchnik, Bołotow, był człowiekiem wysoce niezorganizowanym, w dodatku nie stronił od kieliszka. W 1936 roku postanowiłem więc złożyć wniosek o przyjęcie do Akademii Wojskowej imienia Frunzego⁹.
Zostałem przyjęty i przeprowadziłem się do Moskwy. Po życiu na poligonach z początku czułem się niezręcznie w studenckim audytorium, ale potem się przyzwyczaiłem. Na pierwszym roku przydzielono nas do poszczególnych wydziałów. Trafiłem do… specjalnego. Z językiem japońskim!
Po ukończeniu nauki w Akademii im. Frunzego zebrano nas w gabinecie zastępcy ludowego komisarza obrony Szczadienki*, któremu podlegały sprawy kadrowe. Z uśmieszkiem poinformował, że będziemy teraz kontynuowali służbę w NKWD ZSRR! Na nasze obiekcje powołał się na odpowiednią decyzję Politbiura i na tym audiencję zakończono¹⁰.
więcej..