Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Tajemnice Warszawy 2225 - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
12 lipca 2025
19,98
1998 pkt
punktów Virtualo

Tajemnice Warszawy 2225 - ebook

„Tajemnice Warszawy 2225” to mroczny thriller science fiction osadzony w cyberpunkowej metropolii przyszłości, łączący dynamiczną akcję z polityczną fikcją spekulatywną. Opis fabuły: Sierżant Agata Pełka rozpoczyna służbę na nowym komisariacie (słynnej i przedziwnej piętnastce). Jeszcze tego samego dnia pozornie rutynowy patrol zmienia się w koszmar. Podczas morderczej interwencji w jednym z dystryktów natrafia na ślad serii tajemniczych porwań dzieci. Wraz z nową partnerką zostaje wciągnięta w wir wydarzeń, które szybko wymykają się spod kontroli. Trop wiedzie w głąb systemu, a porywacz okazuje się przeciwnikiem bez twarzy — inteligentnym, bezlitosnym i zawsze o krok przed nimi. A to dopiero początek gry, w której stawką jest coś więcej niż życie.


Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397040977
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Spis treści

- Strona tytułowa
- Nota od autora
- Dedykacja
- Prolog
- Rozdział 1
- Rozdział 2
- Rozdział 3
- Rozdział 4
- Rozdział 5
- Rozdział 6
- Rozdział 7
- Rozdział 8
- Rozdział 9
- Rozdział 10
- Rozdział 11
- Rozdział 12
- Rozdział 13
- Rozdział 14
- Rozdział 15
- Rozdział 16
- Rozdział 17
- Rozdział 18
- Rozdział 19
- Rozdział 20
- Rozdział 21
- Rozdział 22
- Rozdział 23
- Rozdział 24
- Rozdział 25
- Rozdział 26
- Rozdział 27
- Rozdział 28
- Rozdział 29
- Rozdział 30
- Rozdział 31
- Rozdział 32
- Rozdział 33
- Rozdział 34
- Rozdział 35
- Rozdział 36
- Rozdział 37
- Rozdział 38
- EpilogNota od autora

Decydując się na samodzielne wydanie tej książki, chciałem zachować pełną kontrolę nad jej treścią i przesłaniem. Nie zgadzam się na zmiany ideologiczne czy ingerencje, które mogłyby wypaczyć moją wizję.

Wierzę, że każda twórczość ma prawo do nienaruszalnej autentyczności, a czytelnik zasługuje na dzieło będące wiernym odzwierciedleniem zamysłu autora. Dlatego samodzielne publikowanie daje mi wolność tworzenia i dzielenia się historią taką, jaką chcę opowiedzieć.

Dziękuję za zaufanie i zapraszam do lektury.Prolog

Srebrzyste światło reflektorów radiowozu przecinało krople deszczu rozpryskujące się na asfaltowej powierzchni.

Ulewa wraz z późną porą skutecznie oczyściła ulice z ludzkiej techno-szarańczy, która w pogodną noc wypełniałaby okolicę swą masą, doprowadzając do rozbojów, bójek i tak popularnych w ostatnim czasie „psich gonitw”, dając siedzącym w radiowozie stróżom prawa dobry powód, aby poczęstować dowcipnisiów strzałem z elektro-stymulanta, jak nazywano zwykły paralizator lub dać posmakować elektrycznej pałki.

Lecz jak na razie jedynymi żywymi duszami przemierzającymi szkliste chodniki odbijające różnokolorowe neony pobliskich lokali, z których wydobywała się dudniąca muzyka, byli bezdomni ubrani w podarte łachy szukający zgub pozostawionych przez uciekającą szarańczę. Najczęściej była to źle przymocowana biżuteria oraz uniwersalne zegarki na rękę umożliwiające modyfikacje w czasie rzeczywistym zaaplikowanych w ciało cyberwszczepów.

Pechowiec jednak nie musiał martwić się, że ktoś przejmie kontrolę nad jego ciałem, wszak urządzenie musiało przylegać bezpośrednio do skóry, a do tego było zabezpieczone przez skan oka oraz linie papilarne wybranego palca. Zazwyczaj sprzedawało się obudowy posiadające oryginalny certyfikat, dzięki któremu można było wytwarzać nielegalne zamienniki.

Jeden ze wspomnianych bezdomnych, po nieudanych łowach podszedł do pobliskiego śmietnika i włożywszy rękę w otwór, starał się wydobyć losowy przedmiot, licząc, że tym razem uda mu się odnaleźć skarb, który pozwoli mu przetrwać kolejne dni. Jednakże jego wysiłki zostały przerwane przez krótkotrwały sygnał dźwiękowy stojącego w pobliżu radiowozu. Zirytowany jegomość wykonał rękoma „Gest Kozakiewicza”, po czym splunąwszy przed siebie, odszedł w poszukiwaniu lepszego miejsca do poszukiwań skarbów.

Ulica znów opustoszała, a ulewa przybrała na sile, uderzając w dach radiowozu.

Szyba, a dokładnie ta od strony kierowcy została lekko opuszczona i po chwili na zewnątrz wydobył się niebieskawy dym wraz z trzeszczącym dźwiękiem radia.

— Centrala, tu WO416, mamy podejrzanego o rozbój. Wieźć go na dołek, czy wymierzyć mu karę na miejscu?

— Dużo ukradł?

— Dwa batony i trzy puszki Kula Bula.

— Załatwcie to na miejscu. Bez odbioru.

Kilka sekund przerwy.

— Centrala, tu WZ215, strzały z elektro-strzelby na ulicy Wyspiańskiej czterdzieści pięć, wchodzimy do akcji, prosimy o przysłanie posiłków.

— Przyjąłem. Posiłki w drodze. Bez odbioru.

Kolejna przerwa.

— Centrala, tu WB753, mamy tu dość dziwnego jegomościa, który twierdzi, że był naocznym świadkiem porwania Sabiny Nowakowskiej.

Na radiu wybrzmiały trzaski i kilka komend kodu Morse'a.

Po chwili odezwał się zdumiony głos:

— Nadawaj.

— Jest to bezdomny, który twierdzi, że trzy dni temu dokładnie w dniu porwania dziewczynki widział sprawców, jak i sam akt napaści.

Chwila przerwy.

— Czemu nie zgłosił tego na najbliższym komisariacie?

— Proszę czekać. Spytam się go.

Nastała dłuższa cisza przeplatana przez urywaną łączność.

— Tu WB753, facet twierdzi, że się bał. Mówi, że ci porywacze go zauważyli, lecz udało mu się zbiec. Ukrywał się do czasu, aż nie podjechaliśmy pod śmietnik, w którym się schował.

— Zrozumiałem. Wieźcie go na przesłuchanie.

— Przyjąłem.

Zanim łączność została przerwana, rozbrzmiał przerażony głos:

— Panowie, ale oni mnie zabiją!

Policjant o bladej twarzy siedzący po stronie pasażera przykręcił radio i spojrzawszy na swego wąsatego towarzysza zaciągającego się papierosem, rzekł:

— Myślisz, że gość mówi prawdę?

Kompan, wypuściwszy dym, odparł:

— Gdyby nie była to córka prezesa Trans-Techno-Pol, to zapewne nikt by sobie dupy nie zawracał poszukiwaniem zaginionego dziecka.

— Taa… — westchnął blady policjant, przypominając sobie wizerunki porwanych dzieci umiejscowione tuż przy wejściu do komisariatu. — Ściana wstydu.

— Właśnie, wstydu... Od ponad roku nie udało nam się znaleźć tych dzieciaków pomimo tej całej wymyślnej technologii, o którą walczyli nasi przodkowie — odparł zirytowany wąsacz, patrząc na tablicę pamiątkową wiszącą na ścianie przeciwległego budynku. Widniał na niej napis ubrudzony przez mało utalentowanego graficiarza.

„Ku pamięci ofiarom Wielkiej Wojny Technologiczno-Klimatycznej 2125”

— Myślisz, że jakby Klimatyści wygrali, to byłoby inaczej? — spytał blady.

— Gdyby wygrali... — wąsacz opuścił całkowicie szybę i sięgnąwszy po butelkę, z której dopił resztki pomarańczowego napoju gazowanego Kula Bula, wycelował ją w stronę pobliskiego śmietnika i pewnym rzutem wpakował do kosza. — To byśmy segregowali śmieci — dokończył, uśmiechając się.

Obydwaj zaśmiali się, lecz zaraz ich rozbawienie przerwało wezwanie na radiu:

— Do wszystkich jednostek! W dystrykcie Bravo na terenie osiedla Elona Muska poziom trzeci, doszło do napaści zbrojnej z użyciem ostrej amunicji. Matka, chroniąc swoje dziecko przed porwaniem, doznała krytycznego postrzału w płuco. Dziecko natomiast zostało uprowadzone przez nieznanych sprawców. Wszystkie jednostki w okolicy mają natychmiast rozpocząć pościg za srebrną Syreną F35.

— No to ogień! — wykrzyczał wąsacz.

Nagle uśpiona moc wodorowego silnika V24 wydała z siebie ryk, jakby maszyneria wiedziała, że każda sekunda jest na wagę złota.

Okolicę nawiedził pisk, a pojazd wystrzelił niczym karabinowa kula.

Wycieraczki pracowały jak oszalałe, starając się pozbyć kropel wody. Co ciekawe, radiowóz posiadał system zwany „powietrznym rozpraszaczem”, który stukrotnie przewyższał w swej skuteczności pracujące wycieraczki, lecz w ostatniej dekadzie rozpoczęła się moda przywracająca styl bycia społeczeństwa z początku lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku.

— Myślisz, że to ci sami co porwali Sabinę Nowakowską i resztę dzieciaków? — spytał blady.

— Może. Ale jeśli tak to zapierdolę ich bez procesu.

Blady schwycił za radio, mówiąc:

— Tu WP-W777, czy wiadomo, dokąd udaje się wspomniany pojazd z porywaczami? Nie mam bowiem jeszcze ich na mapie.

— Tu centrala, system nie może namierzyć ich sygnału GIS (Globalnego systemu identyfikacji).

— A kamery?

— Również ich nie widzą.

— Dziwne — szepnął blady, patrząc w bok na przemykające latarnie.

— Gdzie byś się udał, gdybyś porwał dziecko? — spytał wąsacz.

Blady po chwili namysłu odparł:

— Tam, gdzie jest dużo dymu, mało ludzi, a w pobliżu znajduje się rzeka, którą można bezpiecznie zwiać.

Wąsacz jedynie się uśmiechnął, po czym ruchem ślizgowym pokonał ostry zakręt, chlapiąc przy okazji pobliskich przechodniów czekających na zielonego ludzika w okrągłej lampie sygnalizacji.

Kiedy po trzech minutach pojazd minął tablicę z napisem: „Dystrykt Przemysłowy” prowadzący zgasił niebieskawoczerwony sygnał świetlny oraz reflektory, a silnik przestawił na tryb elektryczny, przemieniając radiowóz w czającego się skrytobójcę.

— Wypuść drona i włącz termowizję — rzekł wąsacz.

Na przednim monitorze rozbłysła śnieżąca szarość i po kilku chwilach obydwaj policjanci ujrzeli widok z góry.

Blady założył rękawiczki i wyuczonymi gestami dłoni oraz za pomocą komend głosowych rozpoczął lot sztucznym ptakiem.

— I co? Widzisz coś? — spytał wąsacz.

— Taa… same syrenki F21 i parę F35 oraz masa tego cholernego dymu.

— Zrobimy tak — mówił wąsacz — zostaniesz z ptaszkiem, a ja się przejdę po okolicy.

— Aye-Aye, captain.

I gdy wąsacz schwycił za klamkę, usłyszał uwagę kompana:

— Pamiętaj o kamerze.

— Racja, znów o niej zapomniałem.

Wąsacz, po bezszelestnym zamknięciu drzwi narzucił na głowę kaptur, po czym ruszył słabo oświetloną uliczką, wszak większość latarni ledowych była uszkodzona przez pospolitych złodziejaszków zarabiających marne grosze na żarówkach sprzed dwóch dekad.

Idący policjant w pewnym momencie nałożył na oczy noktowizyjne okulary. Na chwilę zatrzymał się, aby system wyregulował oślepiający obraz. I gdy tak się stało, ruszył dalej, przechadzając się pomiędzy autonomicznymi fabrykami.

Przekroczywszy kolejną z rzędu uliczkę, wąsacz, w zamontowanym w lewym uchu infołączu usłyszał:

— Przemek, na kolejnym skrzyżowaniu skręć w lewo.

I tak też zrobił.

— Widzisz tę syrenkę przy kanale odpływowym?

— Taa… Stoi samotnie, a do tego nieco krzywo.

— Właśnie — odparł podniecony kompan.

Kiedy wąsacz zbliżył się do pojazdu, usłyszał:

— Przemo, mam złe wieści… Ta matka, której porwali dzieciaka zmarła przed chwilą na stole operacyjnym.

— Psiamać... — odszepnął wąsacz.

Policjant obrócił lewą rękę, kierując swój zegarek na samochód. Po kilku sekundach otrzymał kod dostępu do pojazdu.

Drzwi samoistnie uniosły się do góry, zapraszając stróża prawa do środka.

Wąsacz zajrzał do wnętrza pojazdu i upewniwszy się, że jest pusty, zasiadł za kierownicą.

Naprędce wykonał wyuczoną sekwencję na komputerze pokładowym i po kilku chwilach na ekranie ukazała się historyczna trasa pojazdu.

Jego serce zamarło, a ciało zlał zimny pot.

— Bartek! To jest ta poszukiwana syrena.

— Poważnie?

— Kilka minut temu wyruszyła spod osiedla Elona i pędziła z zawrotną prędkością w oto to miejsce.

— W takim razie wzywam… — Nagle nastała cisza, po której rozbrzmiał przeraźliwy krzyk niedowierzania: — Przemo! W twoją stronę zbliża się jakiś człowiek!

Wąsacz schwycił za kaburę i wysiadłszy pewnie na zewnątrz, ujrzał przed sobą błysk. Kiedy zelżał, słabowite światło pobliskiej lampy ukazało zakrwawioną karoserię.

Blady kompan zrobił się jeszcze bledszy. Jego ciężki oddech rozchodził się w głuchym wnętrzu radiowozu. Lecz zaraz policyjne wyszkolenie wzięło nad nim górę i schwyciwszy za radio, wykrzyczał:

— Tu WP-W777! Do wszystkich jednostek! Ranny funkcjonariusz! Powtarzam! Ciężko ranny funkcjonariusz!

— WP-W777, za dwie minuty otrzymacie wsparcie! Trzymajcie się tam!

Policjant jednak nie mógł czekać. Wysiadłszy na zewnątrz, podbiegł do bagażnika i wyjąwszy z niego strzelbę ruszył w stronę, gdzie konał jego towarzysz.

Biegł jak w amoku, nie zważając na potencjalne niebezpieczeństwo. Oczywiście, szkolenie, które odbył lata temu, nakazywało zaczekać na przybycie posiłków, lecz brutalna rzeczywistość zawsze weryfikuje jakąkolwiek teorię. Szczególnie gdy w grę wchodzi życie twego przyjaciela, z którym znasz się od lat.

Dobiegłszy do miejsca, gdzie stała poszukiwana syrenka, obok której leżał wąsacz z odstrzeloną górną częścią czaszki, blady rozejrzał się na wszystkie strony, niemniej po sprawcy nie było ani śladu. Nadal będąc czujnym, ukląkł przy kompanie, starając się zrozumieć jego słowa:

— Kam… Kam…

— Nic nie mów, Przemo. Zaraz przyjdzie pogotowie i zabierze cię do szpitala, gdzie zostaniesz poskładany do kupy.

Wąsacz nadal próbował wydusić z siebie pełne słowo. I gdy jego serce było o krok od zatrzymania, wyszeptał:

— Kamera.

Po czym jego spojrzenie zamarło tak jak bicie serca.

— Psiamać — odszepnął blady, spluwając w bok.

W oddali pojawił się dźwięk syren wraz z odgłosem silników odrzutowych wektokoptera.

Blady policjant, upewniwszy się, że jego przyjaciel udał się do krainy wiecznych snów, rozejrzał się jeszcze raz po okolicy. Przy bagażniku zauważył obłocone ślady stóp wytyczające ścieżkę do pobliskiej rury prowadzącej do kanału odpływowego. Adrenalina krążąca w jego krwiobiegu przysłoniła chłodny osąd sytuacji. Musiał rozpocząć pogoń za sprawcą, nawet jeżeli miałby podzielić los swego towarzysza.

Ruszył ostrożnie, bacząc na każdy krok, uważnie się rozglądając. Kiedy znalazł się w środku rury, włączył latarkę na ramieniu, oświetlając wnętrze białym jak śnieg światłem.

Po kilkunastu krokach blady musiał zarzucić strzelbę na plecy, po czym ukucnąć przywierając plecami do chłodnego metalu, aby zmieścić się w wąskim przejściu, które po kolejnych metrach zrobiło się na tyle niskie, że padł plackiem, rozpoczynając czołganie po pokrytej szlamem powierzchni.

Wędrówka w takim miejscu wydaje się dłużyć w nieskończoność, lecz koniec końców, blademu udało się wydostać na zewnątrz, gdzie zapach benzyny pomieszanej z rozpuszczalnikiem rozgonił odór szamba.

Powstawszy i zdjąwszy z pleców strzelbę, blady rozejrzał się za snopem światła latarki. Kanał był suchy, przez co na piasku walała się masa złomu, którego wartość, jak i rodzaj trudno było na pierwszy rzut oka ustalić. Jedynie pobliscy złomiarze mogliby wycenić jego cenę co do grosza, lecz widząc stróża prawa lustrującego okolicę, chybcikiem uciekli drabinką ku ruchliwej ulicy.

Blady, po bezradnym błądzeniu wzrokiem po kanale w pewnym momencie tuż obok poskręcanego metalu ujrzał chaotyczne ślady stóp. Wiedział już, że ktoś przed chwilą musiał tędy biec, potykając się o leżące kawałki metalu.

Zeskoczywszy na piasek, podążał niczym wytresowany pies za znalezionym tropem, dochodząc w końcu na drugą stronę kanału, gdzie wspiął się na betonowy podest. Lecz pomimo przeszukania okolicy nie dostrzegł żadnego śladu.

Zrezygnowany westchnął, patrząc w niebo.

Kiedy kolejna kropla deszczu spłynęła po nabrzmiałym od krwi policzku, blady ujrzał, jak snop wektokoptera otula jego sylwetkę srebrzystym światłem. Przysłaniając oczy, odmachnął kilkukrotnie, unosząc jednocześnie kciuk. I gdy światło powędrowało w bok, dostrzegł przy pobliskim krzewie coś na kształt małego buta.

Podszedłszy do znaleziska, ukucnął, unosząc własność należącą zapewne do dziecka.

— Bucik wypełniony ziemią? — zdziwił się. — Co tu jest grane?

Zagubiony funkcjonariusz przeszukał okolicę jeszcze parokrotnie, lecz jedynie co znalazł to kilka leżących puszek po Kula Bula. Splunąwszy w bok, zrobił to, co jedynie mógł zrobić w tej sytuacji, wrócić na miejsce zbrodni mając nadzieję, że ktoś wpadnie na trop przestępcy, przez którego szedł ze spuszczoną głową.Rozdział 1

Drażniący uszy pisk oznajmił stojącemu tłumowi, że lepiej nie przekraczać żółtej linii, wszak za kilka chwil z ciemnej czeluści wypadnie kolejka metra, zatrzymując się co do milimetra w wyznaczonym punkcie.

I tak też się stało.

Z wagonu wypełzło ludzkie mrowisko rozchodzące się w stronę ruchomych schodów prowadzących ku powierzchni.

Jedna z mrówek udawszy się na górę i przeszedłszy przez bramkę, zwróciła uwagę na starszego jegomościa o siwych włosach siłującego się z maszynerią. Co chwilę klął siarczyście i walił pięścią w szklany ekran, grożąc zniszczeniem urządzenia. Sztuczny twór jednak wykazywał się nie lada cierpliwością, próbując wytłumaczyć kobiecym głosem, aby mężczyzna wpierw stonował emocje i na spokojnie wytłumaczył, na czym polega problem. Niestety maszyna nie rozumiała, a tym bardziej nie czuła, dlaczego ludzka krew burzy się do takiego stopnia.

I gdy po kolejnym ciosie system bezpieczeństwa miał powiadomić służby porządkowe o zaistniałym incydencie, ponownie odezwał się kobiecy głos, lecz tym razem pochodził od zgrabnej istoty zbudowanej z krwi i kości:

— Kod 090543.

— Podaj swój numer ID — poprosiła maszyna.

— 04231 komisariat piętnasty.

— Sprawdzam. — Po sekundach oczekiwania głos dodał: — Sierżant Agata Pełka pełniąca służbę na komisariacie piętnastym odpowiada za wyłączenie systemu bezpieczeństwa. Zostanie to zapisane w bazie danych na wypadek potencjalnego dochodzenia.

— No i po kłopocie — rzekła Agata w stronę spoconego mężczyzny, który skinąwszy w podzięce, powiedział:

— Dzię… Dziękuję pani za pomoc. Niestety mój zegarek szlag trafił, a wraz z nim moje dane biometryczne. To ustrojstwo nie chce przyjąć zapasowej karty miejskiej. Jeżeli zaraz mnie nie wpuści, to spóźnię się do pracy i będę miał suszenie głowy przez szefa. Zresztą nie pierwsze w tym tygodniu. Nie muszę mówić, co to oznacza, prawda?

— Mogę? — spytała Agata, wskazując na kartę.

Mężczyzna bez słowa protestu wręczył ją przemiłej pani funkcjonariusz. Ta trzymając przedmiot w dłoni, rozejrzała się po okolicy. Widząc poręcz, podeszła do niej i przejechawszy kilkukrotnie kartą po lśniącym w blasku białych lamp ledowych metalu, powróciła do bramki, przykładając ją do skanera. Ekran po sekundzie zaświecił się na zielono.

— Cholera, ale pani zdolna! — wypalił zachwycony jegomość. — Gdybym wiedział, że to takie łatwe to bym zaoszczędził sobie kłopotu.

Agata, oddawszy kartę, nachyliła się nad uchem mężczyzny:

— Tylko proszę tego nie powtarzać — szeptała — bo lepiej, aby pewne tajemnice pozostały w ukryciu na czarną godzinę.

Mężczyzna, puściwszy oko zrozumienia, ukłonił się i czym prędzej popędził na dół, wsiadając w ostatniej chwili do wagonu.

Agata udała się na zewnątrz, gdzie powitał ją jeszcze większy zgiełk niż na stacji metra.

Różnorodność otaczająca ją naokoło mogła przyprawić o zawrót głowy, wszak przemierzający ulicę mieszkańcy Warszawy nie różnili się tylko udziwnionym ubiorem czy fryzurą, ale przede wszystkim posiadaniem różnorakich zmienników ciała. Począwszy od wymiennych cyberkończyn, kończąc na modyfikacjach organizmu jak implanty wyostrzające zmysły, sztuczne gałki oczne czy skóra mogąca zmieniać odcień na żądanie. Choć to ostatnie zostało usankcjonowane z powodu wykorzystywania przez przestępców do dokonywania głośnych na całe miasto napaści. Aby zmienić kolor skóry, trzeba zgłosić się na policję w celu otrzymania poświadczenia o niekaralności. Po drugie, można było odbyć tylko jedną zmianę raz na pół roku, co doprowadziło do tego, że mieszkańcy posiadający tę jakże udziwnioną modyfikację idąc za radą wpływowych osobistości wszechsieci, umawiają się na przybranie jednolitego koloru. I taki też osobnik ze złocistym odcieniem na twarzy minął Agatę, która po pojawieniu się zielonego światła na sygnalizatorze ruszyła przez żółte pasy.

Będąc po drugiej stronie ulicy, jej oczom ukazał się dwupiętrowy szklano-metalowy budynek przypominający prostokątny klocek otoczony przez bujną zieleń. Wejście ozdabiało wielkie białe logo przedstawiające z lewej numer jeden, na którego szczycie widniała oficerska czapka policji przechylona w bok oraz z prawej numer pięć.

Komisariat piętnasty został powołany do życia niecały rok temu z powodu zwiększającej się przestępczości w całym mieście. Pomimo że mieści się w dystrykcie Bravo, to jego funkcjonariusze prowadzą sprawy w różnych częściach aglomeracji, której promień sięga siedemdziesięciu pięciu kilometrów. Dlatego też średnia wieku niższych stopniem funkcjonariuszy piętnastki wynosi zaledwie trzydzieści kilka lat.

Przeszedłszy przez mostek, pod którym płynęła rzeczka, a następnie przez obrotowe drzwi, Agata znalazła się w czymś, co przypominało pomieszczenie żywcem wyrwane z lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku. Na plastikowych biurkach z epoki stały szarawe pudła, a dokładnie — monitory CRT emitujące zielonkawy obraz. Cały komisariat wypełniały odgłosy piszczenia, elektrycznego pikania, stukania w mechaniczną klawiaturę, pracy wentylatorów umiejscowionych na suficie oraz to, co najbardziej wpadało w ucho, czyli rozmowy pracujących w pocie czoła funkcjonariuszy.

Jeden z nich, którego twarz ozdabiał ponętny wąs, zwrócił uwagę na dziewczę idące w jego stronę. Odgłos sportowych adidasów tłumiła czarna wykładzina zlewająca się kolorem z jej obcisłymi podkreślającymi wysportowaną sylwetkę leginsami. Choć najbardziej wzrok funkcjonariusza przyciągała różowa bluzka top oraz blond włosy spięte w kok przykryte czapką z daszkiem z widoczną flagą państwa zwanego dawniej Stanami Zjednoczonymi Ameryki.

— Ty, to jest ta nowa? — szepnął zdumiony policjant, odchylając się na elastycznym oparciu krzesła w kierunku kompana od papierologii.

— Taa — westchnął barczysty jegomość przypominający kulturystę wyrwanego z gazetek dla kobiet. — Wygląda, jakby co dopiero skończyła akademię, ale nie policyjną tylko dla cheerleaderek.

— Ciekawe czy tak samo łatwa, jak i nasze taneczne gąski — dopowiedział wąsaty Gringo.

— Dokładnie — poparł kulturysta. — Będę musiał sprawdzić jak...

I gdy siłacz miał rzucić lubieżną uwagę, zaniemówił. Spiorunował go błękit Agaty, która po chwili patrzenia na speszone spojrzenia, rzekła:

— Dzień dobry — mówiła formalnym tonem — nazywam się Agata Pełka i…

— Ach, tak! — Poderwał się Gringo, powstając niczym wojak na rozkaz swego dowódcy. — Słyszeliśmy, że miała nas dziś pani zaszczycić swą obecnością. I…

— I? — ponagliła Agata, widząc speszoną twarz Gringo.

— I… Noo… Ach, tak! — Tupnął podeszwą. — Nadinspektor prosił, abym panią do niego zaprowadził.

— To idziemy? — dopytała sympatycznie, trzymając się za pasy od plecaka.

— Tak, proszę — odrzekł Gringo, ocierając pot z czoła.

Krocząc w ramię, w ramię obok wciąż speszonego funkcjonariusza Agata nadal nie mogła wyjść z podziwu nad widzianym miejscem, gdzie prawdopodobnie będzie musiała spędzić kilka następnych lat. Jej towarzysz spaceru zauważywszy pytające spojrzenie, odezwał się nieśmiało:

— Coś nie tak, droga pani?

— Agata — poprawiła.

— A no tak… — odparł zarumieniony Gringo, po czym sam się przedstawił: — Michał, miło mi.

— Ten cały komisariat — mówiła Agata — nie sądziłam, że cofnę się w czasie o ponad dwieście lat. Myślałam, że media przesadzały w opisach.

Gringo, zatrzymawszy się przy drzwiach od windy, rzekł:

— Plan budowy komisariatu przewidywał, że ma on być odizolowany od świata zewnętrznego. Dlatego też architekci wpadli na pomysł, aby wystroić go w ten oto niecodzienny sposób. I nie powiem, że cholernie mi się to podoba. — Gringo klepnął w przycisk.

— Czyli chcesz powiedzieć, że nie jesteście podłączeni do sieci oraz do głównej bazy danych policji?

— Nie.

— Dlaczego?

Gringo nachylił się do ucha Agaty, lecz zanim się odezwał, poczuł zapach żonkili, przez co miał ochotę wypieścić jej szyję pod niebiosa. Jednakże, zamiast wykonać całusa, wyszeptał:

— Nie jestem pewien, bo to podobno plotki, ale wydział specjalny ma u nas ludzi, którzy pod przykrywką zwykłego krawężnika pracują nad jakimiś lewymi sprawami. A ten cały komisariat jest ich dziuplą.

Zaskoczona zasłyszanymi słowami Agata jedynie się uśmiechnęła.

— Chyba jest to zbyt fantastyczna teoria, mój drogi.

— Mówię ci, że coś w tym może… — Wypowiedź funkcjonariusza przerwał brzdęk dzwonka windy. Kiedy drzwi się otworzyły, zrobił gest ręką, dodając: — Mniejsza z tym. Panie przodem.

Agata parsknęła śmiechem.

— Chcesz jechać na drugie piętro windą? — zapytała, przewracając oczami.

— No… a to jakiś problem?

— Chodź schodami, leniuszku.

Obydwoje poruszali się po schodach, jakby odbywali poranny trening. Gringo następując na kolejny z rzędu stopień, o mało co nie potknął się z powodu wlepiania swoich przystojnych oczu w dwa falujące pośladki. Co jak co, ale każdy mężczyzna żyjący w technopolis powinien być wdzięczny za trwającą od ponad dekady modę fitness, która sprawiła, że znalezienie niewysportowanej kobiety z trzeciego pokolenia powojennego można porównać do poszukiwań igły w stogu siana. Aczkolwiek to nie sam wysiłek fizyczny odpowiada za zwiększenie atrakcyjności kobiet, lecz modyfikacje biologiczne oraz implanty ułatwiające kształtowanie sylwetki. Dziś każdy może stać się starożytnym bohaterem lub boginią przedstawianymi na antycznych rzeźbach. Oczywiście, taki styl bycia ma również masę przeciwników, którzy za wszelką cenę chcą przeciwstawić się tworzeniu społeczeństwa „idealnego”. Choć jak na razie ich głos ginie w szaleńczym pędzie za doskonałością.

— Uf! — westchnął Gringo. — Po tym biegu przydałby mi się łyk cytrynowego Kula Bula.

— Zmęczyłeś się? — spytała Agata, chichocząc pod nosem.

— Trochę — odsapnął Gringo. Podwinąwszy nogawkę, ukazał Agacie nogę, z której wystawały niewielkie druty.

— Odrutowałeś się? — spytała zaskoczona.

— Trzy miesiące temu dostałem strzała z klasycznej strzelby, przez co urwało mi prawie całą nogę. Można by powiedzieć, że wisiała na strzępkach mięśni. — Zasłyszane słowa zaskoczyły Agatę, wszak coraz częściej słyszy się, że w napadach zostaje użyta broń palna. Gringo mówił dalej: — Mogłem się zgodzić na klasyczne zszycie nogi, ale w takim przypadku musiałbym półtora roku siedzieć za biurkiem. Dlatego też zgodziłem się na odrutowanie, dzięki czemu po dwóch tygodniach przebiegłem warszawski maraton. Niestety cały czas muszę brać autostatynę oraz cyberplazmę co czasem przyprawia mnie o zadyszkę.

Kiedy Gringo odsapnął, Agata ruszyła za swym kompanem.

Szli długim korytarzem, oświetlonym przez wbudowane w sufit lampy ledowe rzucające na szarą wykładzinę białe jak śnieg światło. Agata z podziwem przyglądała się szybom, które zasłaniały starodawne rolety. W niektórych miejscach były zamknięte do połowy, ukazując pracujących w pocie czoła pracowników biurowych, siedzących przy widzianych na dole komisariatu komputerach z dawno minionej epoki.

Doszedłszy na sam koniec korytarza, Gringo zatrzymał się przy drzwiach i złapawszy za ciężką klamkę, odwrócił się w stronę Agaty.

— Bądź miła i nie zgrywaj twardej, bo nadinspektor Wojciechowski nie cierpi ludzi typu maczo. Zresztą ten stary pies przejrzy każdego.

Agata jedynie skinęła, po czym Gringo nacisnął klamkę, rozwierając wrota, jakby stanowiły wejście do bunkra przeciwatomowego.

Po wejściu do środka sierżant Pełka na powrót odczuła zaskoczenie. Cały pokój bowiem przypominał pomieszczenie wyrwane z dziewiętnastego wieku. Lampa abażurowa stojąca na mahoniowym biurku rzucała pomarańczowe światło na staroświecką owalną maszynę do pisania, której klawisze wystukiwał mężczyzna w szarym garniturze. Gdyby nie naznaczona licznymi zmarszczkami równo ogolona twarz Agata pomyliłaby go z zawodnikiem rugby lubującego się w pisaniu książek w przerwie między treningami na siłowni. Nawet po zamknięciu drzwi oraz podejściu przez Gringo do biurka jegomość nie przerwał pracy przy maszynie. Jego skupiony wzrok przypominał człowieka w amoku, nic się dla niego nie liczyło prócz dźwięku wystukiwania klawiszy.

Dopiero gdy urządzenie wydało brzdęk zacięcia się mechanizmu, mężczyzna uniósł wzrok i otarłszy twarz dłonią, spojrzał na Agatę, która widząc zdumiony wyraz twarzy, skromnie się uśmiechnęła.

Gringo, czując unoszącą się niezręczną atmosferę, postanowił się odezwać:

— Panie nadinspektorze. Przedstawiam panu nasz nowy nabytek w postaci Agaty Pełki.

Na zasłyszane imię nadinspektor powstał żywo, jakby nagle zdał sobie sprawę, że swą obecnością zaszczycił go sam prezydent miasta. Podszedłszy do Agaty, uniósł jej dłoń i ucałowawszy gładką niczym jedwab skórę, rzekł:

— Nazywam się Andrzej Wojciechowski i nie powiem, że… Że oczekiwałem na panią od samego rana.

Szarmancko wypowiedziane słowa speszyły Agatę. Gdyby nadinspektor Wojciechowski przybliżył się o parę centymetrów bliżej, dojrzałby, jak na jej policzkach uwidaczniają się dwie słusznych rozmiarów malinki.

Puściwszy dłoń Agaty, nadinspektor wskazał krzesło przy biurku, jednocześnie zwrócił się do stojącego w bezruchu Gringo:

— Michał, poczekasz na zewnątrz?

— Tak jest! — Zasalutował, wychodząc wojskowym krokiem z gabinetu.

Rozsiadłszy się przy biurku, Agata uważnie obserwowała nadinspektora Wojciechowskiego, który nachyliwszy się, sięgnął do jednej z szuflad, wyjmując z niej tablet wielkością przypominający pobliskie książki stojące na półce regału ustawionego w kącie pokoju.

— O, w końcu coś znajomego — zażartowała Agata.

Nadinspektor wykonał uśmiech zrozumienia.

— Widzę, moja droga, że piętnastka cię co nieco zaskoczyła.

— Raczej bardzo. Nie sądziłam, że podróże w czasie są możliwe. Czy powie mi pan, dlaczego wszystko tutaj wygląda tak staroświecko?

— Jedynie co mogę ci powiedzieć na obecną chwilę to tylko tyle, że policja potrzebuje czasem udziwnień, aby odwrócić uwagę od pewnych spraw.

— Chyba zaczynam łapać — odrzekła, rozglądając się po gabinecie.

W pewnej odległości od biurka Agata dostrzegła prostokątną, oszkloną gablotę, w której stała makieta miasta zbudowana z klocków lego. Budowla przypominała z wyglądu klasyczne technopolis, lecz po bliższym przyjrzeniu się brakowało zarówno ulic, jak i chodników.

Patrząc na dziwaczne miasto, Agata zwróciła uwagę na maseczkę chirurgiczną leżąca obok gabloty. Jej obecność ją zaniepokoiła. Takowe zachowanie może dziwić, jednakże kilka miesięcy temu Warszawa została zaatakowana przez nieodkryty wcześniej zmutowany wirus grypy. Pomimo szczepionek i powolnego wygaszania epidemii medycy nadal biją na alarm o możliwości ciężkiego przejścia choroby, która może doprowadzić do powikłań mogących skończyć się nawet śmiercią.

I gdy sierżant Pełka chciała o to zapytać, usłyszała:

— To dobrze — pochwalił nadinspektor. — Wraz ze wspinaniem się po szczeblach kariery zaczniesz łapać coraz więcej. A z tego, co tu widzę — spojrzał na zapiski na e-papierze — to zajmiesz moje miejsce w ciągu roku.

— Niech pan przestanie — odrzekła speszona.

— Nie-nie, moja droga. Nie ma co być taką skromną, ponieważ ukończenie akademii policyjnej wieku dwudziestu trzech lat, czyli o dwa lata wcześniej niż to wymaga program, jest dość wielkim osiągnięciem. Po drugie, od razu wrzucono cię na głęboką wodę i ostatnie dwa lata, przepracowałaś w komisariacie dwunastym w dystrykcie Golf.

— To prawda.

— Powiedz, ciężko było?

— Pewnie. Kilkukrotnie zostałam postrzelona z elektro-broni, w efekcie czego doznałam migotania przedsionków. Parę razy dostałam w twarz z łokcia, jak i pięści, przez co musiałam wstawić sobie trzy implanty. Raz nawet chciano mnie zgwałcić, jak zgubiłam się w podziemnych spelunach naszego kochanego miasta, goniąc za sprzedawcą lewych implantów. Gdyby nie paralizator, którym poczęstowałam ściganego w kroczę, to zapewne do dziś miałabym traumę.

Nadinspektor pokiwał pochwalnie głową.

— Dlatego właśnie zostałaś skierowana do nas. Naszym zadaniem jest tropienie i rozbijanie działalności zorganizowanych gangów. A do tego potrzeba nam ludzi niebojących się ryzyka. — Agata po słowach nadinspektora zdradzała na twarzy oznaki głębokiego zamyślenia. Ten to zauważył, dodając: — Oczywiście możesz odmówić i jeszcze dziś powrócić na stare śmieci.

— Nie mam takiego zamiaru — odparła pewnie, choć pewność zabrzmiała bardziej jak zgrywa.

— Cieszy mnie to — pochwalił nadinspektor. — A powiedz mi, moja droga. Czemu chcesz z nami zostać?

— Pieniądze — odrzekła bez cienia wątpliwości.

— Oo, nie powiem, że mnie zaskoczyłaś. Nic bowiem o służeniu społeczeństwu i tak dalej…

— Jak byłby pan samotną matką, pańska odpowiedź byłaby dokładnie taka sama.

— No tak, racja… Ale przynajmniej widzę, że twoja sytuacja życiowa jest największą motywacją.

— Jak cholera — żachnęła się Agata, odrzucając głowę na bok.

— No cóż, w takim razie mam nadzieję, że będzie ci z nami dobrze. — Nadinspektor, wyciągnąwszy dłoń w stronę Agaty, dodał: — Witamy na pokładzie, pani sierżant.

— Mi też jest bardzo miło — odrzekła, powstając i ściskając dłoń.

— Gotowa na swój pierwszy? — zapytał żargonem policyjnym uśmiechnięty nadinspektor.

— Traktuje mnie pan jakbym dopiero co przyszła z akademii.

— Bo tak ma być.

— Dlaczego?

Obydwoje skierowali się w stronę drzwi.

— Bo rutyna prędzej czy później cię zabije — odparł, naciskając na klamkę.

Zasłyszane słowa uderzyły w serce Agaty, tak jak niespodziewana wichura uderza w drewniany dom, porywając jego dach. Zrozumiała, że jej rozmówca musiał być świadkiem wielu okropności, a pod swoją pewną prezencją, jak i wyglądem skrywa wielkie pokłady pokory wobec zawodu, którym się para.

Wyszedłszy na korytarz, nadinspektor Wojciechowski zwrócił się do opartego o ścianę Gringo:

— Michał, zabierasz dziś Agatę na patrol. Masz ją wprowadzić i pokazać co i jak.

— Tak jest! — wykrzyczał Gringo, stając na baczność i salutując dwoma palcami prawej dłoni. Na koniec dodał: — To w takim razie proszę o zezwolenie na wolną jazdę.

— Zezwalam. Ale pamiętaj, żadnego zbędnego ryzyka.

— Zrozumiano! — Gringo ponownie wykonał salut.

Nadinspektor Wojciechowski ruszył w swoją stronę, natomiast Agata wraz z Gringo udali się schodami na parter, dochodząc do pomieszczenia wyłożonego w całości połyskującymi kafelkami. Pośrodku w równym szeregu stały szatniowe szafki. Ich widok zadziwił Agatę, wszak zamiast klasycznego zamka na odcisk palca musiała użyć klucza podarowanego jej w szarmancki sposób przez Gringo.

— Od dziś, jest to twoja szafka, pani — rzekł prześmiewczo.

— Będziesz się tak do mnie szczerzył cały dzień? — spytała równie prześmiewczo, przekręcając kluczyk.

— Wydajesz się normalna, a do tego jesteś…

Gringo przerwał, patrząc, jak Agata sprawnie zdjęła swoją bluzkę. Aczkolwiek to nie jej jędrne pomarańczki zrobiły na nim największe wrażenie tylko medalik zwisający pomiędzy nimi.

— Coś nie tak? — odezwała się Agata, obserwując jak gałki oczne, jej partnera wykonują koliste ruchy.

— Tyy... To jest ten kościelny symbol?

Agata schwyciła w dłoń krzyżyk, przyglądając mu się chwilę.

— Jak widać, tak — odparła.

— Nie mów, że wierzysz w zwidy.

— W zwidy? — Pokręciła głową. — Nie… Tylko w Boga.

— Ożeż kurde. No, tego to się dziś nie spodziewałem.

Parsknąwszy śmiechem, Agata zwróciła się do Gringo:

— Przestań się tak gapić, bo ktoś sobie jeszcze pomyśli, że…

— Nauczysz mnie wierzyć? — wypalił.

— Słucham? Jak to nauczyć?

— No wiesz, klękać rano i zmawiać modlitwę.

W pierwszej chwili Agata myślała, że jej partner stroi sobie z niej żarty, lecz im dłużej przypatrywała się zaciekawionemu obliczu, dostrzegała, że jego słowa zawadzają o powagę.

— Mówisz poważnie? — dopytała.

Gringo jedynie pokiwał głową. Lecz gdy się wyprostował i otrząsnął z szoku, rzekł:

— Ale to później. Bierzmy się za przebieranie.

Sięgnąwszy do wnętrza głębokiej szafki, Agata wyjęła uniform policyjny składający się z ciemnoniebieskich szerokich spodni, równie szerokiej bluzy, na której białych rękawach widniał napis „Police” oraz czarne wojskowe buty. Zwieńczeniem ubioru była granatowa czapka z daszkiem wraz z wielozadaniową kamizelką chroniącą przed bronią ostrą, palną i elektryczną.

Przez moment sierżant Pełka wyglądała komicznie, wszak ubiór kompletnie nie pasował do jej sylwetki. Po włożeniu odznaki do specjalnej kieszeni znajdującej się w okolicach serca rozbrzmiał komputerowy głos kobiety:

— Mierzenie wzrostu oraz obwodu talii. — Nastąpiło kilka sekund przerwy. — Sierżant Agata Pełka. Wzrost 165 centymetrów, waga 60 kilogramów. Rozpoczynam sekwencję dopasowania.

Uniform w ciągu kilku sekund dopasował się idealnie do wysportowanej sylwetki. Agata wykonała jeszcze kilka ćwiczeń aerobowych, aby upewnić się, że wszystko leży idealnie.

— Może rzuć pracę w policji i załóż kanał na Cyber Tubie o nazwie: „Joga z Agatą” — zażartował Gringo. — Wykonawszy szpagat, Agata chybcikiem powstała do pionu obrzucając Gringo wymownym spojrzeniem. Ten dodał: — Mówię poważnie. Ubierzesz prześwitującą sukienkę, ustawisz lustro obok i zrobisz kilka wymachów pupą oraz jakieś nożyce czy coś w ten deseń. W kilka dni zrobisz tyle wyświetleń, że będziesz mogła spokojnie sobie żyć z reklam, a nie narażać swoje piękno na naszych brudnych ulicach.

— Wiesz co, Michał? — Gringo jedynie obrzucił Agatę wymownym spojrzeniem. — Czasem lubię się pobrudzić.

— Czy to ma być jakaś propozycja? — zamruczał.

Odczepiwszy z szybkością lecącej rakiety elektro-pałkę, Agata przystawiła ją do pośladka swego partnera, wciskając przycisk.

— Auć! — Masując się po tyłku, Gringo rzucił: — Już z rana taki perwers?

— Prowadź, Armando, na patrol — odparła zadowolona, wskazując pałką na wyjście z szatni.

Zanim jednak obydwoje dotarli do drzwi windy, wzrok Agaty przykuła tablica korkowa wisząca na korytarzu. Widniały na niej czarno-białe zdjęcia dzieci w wieku od ósmego do dziesiątego roku życia.

— Nadal zastanawia mnie co się z nimi stało — rzekła, przejeżdżając palcem po każdym zdjęciu z osobna.

— Taa — potwierdził Gringo, stając obok Agaty. — Wszystkie były dziećmi czołowych szefów firm technologicznych, których jest dokładnie dziewięć. Co ciekawe, porywacze nigdy nie odezwali się, aby ujawnić swe żądania. Po prostu porywali dzieciaki i słuch po nich niknął.

— Cholera, to już przeszło rok — żachnęła się Agata. — Ich rodzice muszą odchodzić od zmysłów.

— Taa… Ale na szczęście porwania ustały.

— Dobre i to… Mam również nadzieję, że w końcu pojawi się jakiś ślad. Nie wyobrażam sobie bowiem utracić w ten sposób swojej Tatiany. Rozniosłabym cały świat, aby ją odnaleźć.

— Masz córkę?

— Tak. Dziewięcioletnią Tatianę.

Ruszyli w stronę windy.

Po wejściu do środka Gringo wcisnął przycisk P2. Gdy drzwi się zamknęły, nadal patrzył na Agatę swymi wyłupiastymi oczyma.

— Coś nie tak? — rzuciła Agata.

— Ty, to ile miałaś lat, jak zaciążyłaś?

— Piętnaście.

Zdumiona facjata Gringo rozśmieszyła Agatę do tego stopnia, że ta parsknęła śmiechem.

Przestała się śmiać w momencie, kiedy to drzwi windy otworzyły się na oścież, a do środka wpadło chłodne powietrze bijące od podziemnego garażu.

— W końcu znajomy widok — rzekła zadowolona, widząc stojące w równym rzędzie policyjne radiowozy Ford Crown Victoria 2200.

— Chcesz prowadzić? — spytał Gringo, klepiąc w białą maskę radiowozu w widocznym czarnym numerem 778.

— No pewnie — potwierdziła Agata, podchodząc do drzwi z lewej strony.

Położywszy dłoń na klamce, wszystkie światła rozbłysły, przemieniając garaż w jedną wielką salę dyskotekową. Kilkukrotnie rozbrzmiał klakson oraz syrena co przez parszywą akustykę przeszyło uszy stojących funkcjonariuszy.

Kiedy wszystko się uspokoiło, wybrzmiał odgłos zamka, wpuszczając Agatę do środka, gdzie powitało ją czarne, skórzane wnętrze oraz ekrany zbudowane ze zmodyfikowanego e-papieru o ultraszybkim odświeżaniu.

Po wstępnej kalibracji systemu do uszu Agaty dobiegł iście kojący, kobiecy głos:

— Sierżant Agata Pełka oraz starszy sierżant Michał Dubosz rozpoczynają służbę miejską. Radiowóz sprawny i gotowy do działania. Witamy na pokładzie.

— Ewo, nie bądź taka formalna — zażartował Gringo.

— Formalność to mój służbowy obowiązek, drogi Michale.

— Ale dziś mamy nowy narybek, więc wrzuć na luz, bo trzeba wtajemniczyć Agatę.

— Widzę. Blond piękność zasiada za sterami mojego męża. Jej życiorys oraz osiągnięcia robią wrażenie. Mam nadzieję, że nie zrobi mu krzywdy.

— Spokojnie, poradzę sobie — ozwał się męski głos.

— Chwileczkę — rzekła zaskoczona Agata. — Jak to możliwe, że w systemie radiowozu znajdują się dwie osobowości?

W środku zapanowała cisza. Gringo po chwili przybliżył się do ucha Agaty, mówiąc:

— Kiedy tutaj przybyłem, nie chciałem sztampowej wersji z ograniczeniami. Poprosiłem mego przyjaciela o wdzięcznej ksywie „Robak”, aby złamał zabezpieczenia i co nieco zmodyfikował systemy tego cacka. Okazało się, że zrobił mi psikusa i wgrał drugą osobowość. Co ciekawe, zeswatał je ze sobą! Nie powiem, że narobił mi kłopotu, ponieważ przez ponad miesiąc musiałem słuchać kłótni małżonków. Na szczęście koniec końców sytuacja się unormowała i do dziś darzą się szczerą miłością.

— Kochasz mnie, Adamie? — rozbrzmiał teatralny głos Ewy.

— Oczywiście, Ewo! Te twoje impulsy elektryczne rozpalają mój wodorowy silnik!

— To, co? Pokażemy pani sierżant naszą miłość w praktyce?

— Koniecznie!

Nim Agata zdążyła się odezwać, pasy bezpieczeństwa zacisnęły się na jej korpusie, odbierając dech w piersiach, po czym radiowóz wystrzelił niczym rakieta, wypadając na ruchliwą trasę. I tak oto rozpoczął się pierwszy dzień pracy sierżant Agaty Pełki na komisariacie piętnastym.Rozdział 4

Szkolny autobus, w którym znajdowały się dzieci w przedziale wiekowym od siedmiu do dziesięciu lat, jechał leniwie coraz to bardziej zatłoczonymi ulicami Warszawy. Wszystkie maluchy siedzące na skórzanych, podartych z powodu upływu czasu kanapach pochodziły z dzielnicy biedoty, jak nazywano dystrykt Uniform.

Jak co dzień bawiły się hologramami swych zwierzaków, irytując tym samym kierowcę, który groził, że jak nie zaprzestaną wygłupów, to zamiast do szkoły zawiezie je wprost na komisariat, gdzie zostaną wsadzone do aresztu za stwarzanie zagrożenia drogowego. Dzieciaki jednak wiedziały, że pan Henio jedynie żartuje i najwyżej skończy się na ujemnych punktach z zachowania.

Zaraz irytacja pana Henia wzmogła się z powodu zawalidrogi w postaci wielkiej ciężarówki wiozącej zapewne zaopatrzenie do jednego z setek w pełni automatycznych supermarketów. Nie wiadomo dlaczego, ale kierowca stanął w poprzek, zajmując wszystkie trzy pasy ruchu.

Klakson oraz siarczyste uwagi nawet o milimetr nie zmieniły jej położenia.

Po kolejnej wypowiedzianej „pani” pan Henio zaczął klepać w kierownicę, zastanawiając się, czy aby osobiście nie zwrócić uwagi zawalidrodze. Wiedział jednak, że dostał kategoryczny zakaz opuszczania pojazdu ze względu na ostatnie wydarzenia. Z drugiej strony, porwania dotyczyły dzieci bogaczy, a nie jak to się zwykło mówić na pospólstwo — techno-motłochu.

Dlatego też postanowił opuścić pojazd i ostrożnym krokiem skierował się w stronę kabiny ciężarówki. Pewnie schwycił za klamkę, kilkukrotnie pociągając do siebie, lecz drzwi okazały się zamknięte od środka.

Spróbował od drugiej strony, niemniej efekt był ten sam co poprzednio.

Pan Henio, powróciwszy do strony kierowcy, stanął na schodkach i wyciągnąwszy ciało, zajrzał do środka. Przez zaciemnioną szybę trudno było dostrzec szczegóły, jednakże pomimo trudności zdał sobie sprawę, że kabina jest pusta.

Będąc z powrotem na twardym gruncie, patrzył bezradnie na ciężarówkę, drapiąc się po siwych włosach.

— Co tu jest grane? — pytał sam siebie.

Kiedy ściągnął rękaw, aby za pomocą zegarka wezwać patrol policji, odczuł jak zimny metal, przytulił się do jego skroni. Po chwili w prawym uchu usłyszał, kobiecy nieco ochrypły głos:

— Nie ruszaj się, bo rozwalę ci łeb, zrozumiano?

Pan Henio jedynie skinął głową.

W czasie gdy jeden z napastników trzymał kierowcę na muszce półautomatycznego karabinka, trzech kolejnych wpadło do autobusu. Dzieci, ujrzawszy głowy zakryte przez czarne kominiarki w mig zamarły. Pomimo młodego wieku wiedziały, że znalazły się w patowej sytuacji.

— Które z was nosi imię zaczynające się na literę A i ma dziewięć lat? — zapytał groźny, męski głos.

Kilka dłoni uniosło się nieśmiało do góry.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij