Tajemnice zaginionych lądów Pacyfiku i Oceanu Indyjskiego - ebook
Tajemnice zaginionych lądów Pacyfiku i Oceanu Indyjskiego - ebook
Nieznana cywilizacja legendarnego kontynentu Lemurii i Mu.
Kim byli mieszkańcy gigantycznej wyspy? Czy ślady ich kultury przetrwały do naszych czasów?
W mitach, legendach i religiach z całego świata znajdujemy dowody na istnienie w zamierzchłej przeszłości wspaniałych cywilizacji, które uległy zagładzie na skutek globalnych kataklizmów lub wewnętrznych konfliktów. Najstarszą i najbardziej enigmatyczną z nich jest cywilizacja Oceanu Indyjskiego i Pacyfiku, zagadkowa kraina zwana Lemurią, Pacyfiką lub Mu. Dlaczego ten kontynent przestał istnieć?
DAVID HATCHER CHILDRESS, niezależny archeolog i podróżnik, jeden z najsławniejszych – obok Ericha von Dänikena i Grahama Hancocka – kontrowersyjnych badaczy historii ludzkości, tropi pozostałości tajemniczych budowli i megalitów na wyspach Oceanu Indyjskiego, Pacyfiku, Australii i Nowej Zelandii, starając się odpowiedzieć na pytania:
• Kto zbudował Nan Madol na maleńkiej wysepce Pohnpei na Pacyfiku, miasto z tysięcy bazaltowych bloków, o wadze często ponad 20 ton?
• Jak powstały na Markizach ułożone z idealnie dopasowanych olbrzymich kamieni platformy – marae – o długości sięgającej setek metrów?
• Skąd przybyli twórcy tysięcy olbrzymich (o wadze do 80 ton) posągów – moai – na Wyspie Wielkanocnej i na Hawajach?
• Czy budowniczowie piramid i starożytnych megalitów w Australii, Nowej Zelandii i na wyspie Rarotonga w Polinezji pochodzili z Lemurii?
• Przed kim miały bronić potężne mury mikronezyjskiej wyspy Kosrae?
Wędrówka Childressa od Seszeli przez Fidżi do Hawajów przynosi zaskakujące fakty i zdjęcia oraz nowe dowody na istnienie zaginionego kontynentu.
David Hatcher Childress jest wydawcą książek alternatywnych badaczy prehistorii i autorem wielu bestsellerów (m.in. „Tajemnice zaginionych miast Ameryki Południowej”, „Geniusz techniki bogów”, „Latające bronie imperium Ramy i Atlantydy”, „Archeologia pozaziemska”, „Olmekowie”) i częstym gościem programów telewizyjnych i radiowych: NBC, CNN, Discovery, History Channel. Childress nazywany jest prawdziwym Indianą Jonesem.
| Kategoria: | Popularnonaukowe |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-241-7701-1 |
| Rozmiar pliku: | 24 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
DAVID HATCHER CHILDRESS
GENIUSZ TECHNIKI BOGÓW
LATAJĄCE BRONIE IMPERIUM RAMY I ATLANTYDY
TAJEMNICE ZAGINIONYCH MIAST AMERYKI POŁUDNIOWEJ
MICHAEL BAIGENT
ŚLADY SPRZED MILIONÓW LAT
LUC BÜRGIN
ZAGADKI ARCHEOLOGII
ROBERT BAUVAL, GRAHAM HANCOCK
STRAŻNIK TAJEMNIC
ANDREW COLLINS
POCHODZENIE BOGÓW
ERICH VON DÄNIKEN
wspomnienia z przYszłości
BOGOWIE NIGDY NAS NIE OPUŚCILI
WOJNA BOGÓW
POSZUKIWACZE ZAGINIONEJ WIEDZY
CIEKAWOŚĆ ZAKAZANA
GRAHAM HANCOCK
ŚLADY PALCÓW BOGÓW
MAGOWIE BOGÓW
GRAHAM HANCOCK (wybór), GLENN KREISBERG(redakcja)
UTRACONA WIEDZA PRZESZŁOŚCI
GRAHAM HANCOCK, SANTHA FAIIA
ZWIERCIADŁO NIEBA
FRANK JOSEPH
CUDA NAUKI I TECHNIKI STAROŻYTNOŚCI
J. DOUGLAS KENYON
ZAKAZANA HISTORIA ATLANTYDY
J. DOUGLAS KENYON
wybór i redakcja
ZAKAZANA HISTORIA LUDZKOŚCI
ZAKAZANA NAUKA
ZAKAZANE RELIGIE
JOHN MAN
TAJNA HISTORIA NINJA
ZECHARIA SITCHIN
KRONIKI ANUNNAKI
HANS-JOACHIM ZILLMER
POMYŁKI BADACZY DZIEJÓW ZIEMI
W PRZYGOTOWANIU:
GRAHAM HANCOCK, SANTHA FAIIA
ZATOPIONY ŚWIAT1
ZAGINIONA LEMURIA
LEGENDY O STAROŻYTNYM LĄDZIE
Gdy akademiccy uczeni twierdzą,
że coś jest możliwe, prawdopodobnie mają rację.
Jeśli natomiast twierdzą, że coś jest niemożliwe,
prawdopodobnie racji nie mają.
Arthur C. Clarke
Z szeroko otwartymi oczami zszedłem z przerdzewiałego, starego frachtowca na nabrzeże portu. W moim paszporcie, który skrupulatnie schowałem w skórzanym pasie na pieniądze ukrytym pod dżinsową bluzą, widniała nowa pieczątka.
Uśmiechem witałem Victorię, stolicę Seszeli. Ostatnie dwa i pół roku spędziłem w Afryce, wędrując od Kairu po Capetown, żyjąc z dnia na dzień. Przedtem w ciągu półtora roku przemierzyłem Azję ze wschodu na zachód. Prawie cztery lata minęły odkąd po raz pierwszy opuściłem dom w Montanie, gdzie na stanowym uniwersytecie studiowałem historię, archeologię, religioznawstwo porównawcze oraz chiński. To wszystko pozostało już za mną. Nadszedł czas, by rozpocząć podróż w czasie i przestrzeni, odkrywać nowe lądy i zdobywać nowe doświadczenia.
Mówią o mnie, że jestem młodzieńczy i energiczny. Dzięki przeciętnemu wzrostowi (niecałe 180 centymetrów) oraz średniej budowie ciała mogłem wtopić się w każdy tłum, nie wzbudzając niczyjego zainteresowania. Jednak moje kręcone blond włosy i okulary w drucianej oprawie niekiedy rzucały się w oczy w Afryce i Azji.
Swego czasu wędrowałem z kilkoma dolarami w kieszeni po całkowitych bezdrożach. Żadna podróż nie była mi straszna, niezależnie od rejonu świata. W Himalajach przeżyłem lawinę i temperaturę dochodzącą do 40 stopni poniżej zera. Wylizałem się z kilku poważnych chorób, a paru ludzi usiłowało mnie zabić. Raz omal nie umarłem z głodu, kiedy indziej – z pragnienia. Chociaż doświadczenia te trudno byłoby nazwać przyjemnymi, to jednak w rezultacie uczyniły mnie silnym i umocniły we mnie wolę przetrwania.
Prawie nie odczuwając ciężaru plecaka na spoconych plecach, ze zwitkiem dolarów w kieszeni, gotów byłem na wszystko. Miałem śpiwór, ubranie na zmianę, kilka książek i dziennik, niewielki zestaw przyborów toaletowych oraz aparat do nurkowania. Czegóż więcej mi potrzeba oprócz pozytywnego nastawienia?
Dokąd zmierzałem? Nie miałem pojęcia. Chciałem pójść tam, dokąd poniesie mnie bieg wydarzeń. W zasadzie kierowałem się w stronę Azji, a przy okazji może odwiedziłbym wyspy Pacyfiku. Niczego nie planowałem. Rozkładem dnia rządził przypadek, a ja przyjmowałem zrządzenia losu bez sprzeciwów. Jednak wędrówka nie była całkiem bezcelowa. Udawałem się na poszukiwanie wiedzy, pragnąłem poznać tajemnice i zagadki zamierzchłej przeszłości…
Celem moich wędrówek było poznanie, zwłaszcza w takich dziedzinach, jak historia, kultura, filozofia. Pociągały mnie wszelkie tajemnice. A to, co niewytłumaczalne, stanowiło dla mnie wyzwanie – jak rozwiązywanie łamigłówek.
Od stu lat tradycyjna naukowa doktryna głosi, że cywilizacja narodziła się w rejonie Żyznego Półksiężyca, a ściślej mówiąc w Sumerze. Cywilizacja ta istniała przed zaledwie siedmioma tysiącami lat. Uważano, że przedtem ludzie byli „jaskiniowcami”, nie stworzyli prawdziwej nauki, kultury i filozofii. I choć od lat 70. dwudziestego wieku wiadomo na podstawie odkryć archeologicznych, że pogląd ten jest błędny, akademicy trwają przy nim z uporem godnym lepszej sprawy, a szkolne podręczniki nadal uznają go za niezbity „fakt”.
Tymczasem w niemal każdej tradycji religijnej znajdujemy dowody na to, że w zamierzchłej przeszłości istniały wspaniałe cywilizacje; kultury, które uległy zagładzie wskutek wewnętrznych konfliktów albo kataklizmów. Przekazy o takich zdarzeniach znajdujemy w Biblii, Ramajanie, mitologii chińskiej, legendach Indian Hopi, tekstach Majów, legendach plemion afrykańskich, dziedzictwie kulturowym Walii i Skandynawii, utworach autorów greckich, egipskiej historii i tybetańskich manuskryptach – żeby wymienić tylko kilka źródeł.
W historycznych przekazach można również znaleźć doniesienia o zaginionych cywilizacjach, jak Atlantyda, Imperium Ramy w Indiach, ozyryjska cywilizacja w basenie Morza Śródziemnego i północnej Afryce, Hiperborejczycy czy cywilizacja wysp Pacyfiku, zwana Mu lub Lemurią.
Legendy i wiedza ezoteryczna mają swoje miejsce w historii i cywilizacji. Uczeni zazwyczaj odrzucają legendy, mity i ezoteryczną spuściznę, uznając je za wytwór fantazji i przesądy, lecz obecnie wielu wykształconych i mądrych ludzi wierzy, iż w tych baśniach tkwi ziarno prawdy; być może ludzie w odległych czasach nie byli tak prymitywni i niedouczeni, jak się zwykło sądzić.
Według słynnego astronoma, Carla Sagana, w wielkiej bibliotece aleksandryjskiej w Egipcie istniała niegdyś księga zatytułowana Prawdziwa historia rodzaju ludzkiego w okresie ostatnich stu tysięcy lat. Niestety, wraz z tysiącami innych dzieł została w III wieku n.e. spalona przez chrześcijańskich fanatyków. Nieliczne księgi, które się zachowały, w kilkaset lat później posłużyły muzułmanom do podgrzewania wody w łaźniach. Bo czy w Biblii i Koranie nie została zawarta cała wiedza? Jaką fascynującą lekturą mogłoby być to zaginione dzieło! Ale nawet bez niego można znaleźć fragmenty układanki, które pozwalają nam przynajmniej częściowo odtworzyć historię niknącą w mrokach dziejów.
Na przykład John Anthony West w książce Serpent in the Sky (Wąż w niebiosach) twierdzi:
Egipska nauka, medycyna, matematyka i astronomia stały na znacznie wyższym, nieosiągalnym dla współczesnych uczonych, poziomie. Cała egipska cywilizacja opierała się na ścisłym i dokładnym pojmowaniu uniwersalnych praw. Ta niezwykle głęboka wiedza przejawiała się w spójnym, logicznym, wzajemnie powiązanym systemie łączącym naukę, sztukę i religię w organiczną, nierozdzielną Jedność. Innymi słowy było to całkowite przeciwieństwo tego, co znamy dziś.
A co więcej, każdy aspekt wiedzy Egipcjan wydaje się doskonały od samego początku. Nauki, sztuki i techniki architektoniczne oraz pismo hieroglificzne nie wykazują dosłownie żadnych śladów okresu „rozwojowego”; w istocie późniejsze dokonania nigdy nie przerosły licznych osiągnięć najwcześniejszych dynastii; nigdy im nawet nie dorównały. Ten zdumiewający fakt uznają ortodoksyjni egiptolodzy, jednak skala tego zagadkowego zjawiska jest skrzętnie pomniejszana, implikacje zaś pozostają prawie nie dostrzegane. Jak to możliwe, aby cywilizacja pojawiła się od zarania w pełnym rozkwicie? Popatrzcie na automobil z 1905 roku i porównajcie ze współczesnym samochodem. Nie ma wątpliwości, że nastąpił „rozwój technologiczny”, który w starożytnym Egipcie nie ma swego odpowiednika. Wszystko jest od początku takie, jakie powinno być. Odpowiedź nasuwa się sama, lecz ponieważ jest tak nieznośnie przykra dla współczesnego sposobu myślenia, rzadko bywa poważnie brana pod uwagę. Cywilizacja egipska nie była skutkiem „ewolucji”, lecz dziedzictwem.
Nazwa „Lemuria” nie pochodzi z czasów starożytnych, nie wymieniają jej tradycyjne przekazy. Pojawiła się około 1887 roku jako termin geologiczny. W owym czasie naukę zdominowała rewolucyjna teoria Darwina, a geolodzy i biolodzy pracowicie wypełniali białe plamy w geologii, tworząc tak dobrze dziś nam znane „ery” w historii Ziemi: paleozoiczną, mezozoiczną i kenozoiczną. Ostatnim okresem ery paleozoicznej był perm.
W latach 60. i 70. XIX wieku geolodzy zauważyli, że między formacjami gruntu w południowej Afryce i Indiach istnieją pewne zbieżności. Brytyjski geolog, William T. Blanford, podkreślał podobieństwa między pochodzącymi z permu skałami i skamielinami w środkowych Indiach i południowej Afryce. Zarówno on, jak i inni uczeni skłaniający się ku tej koncepcji, wysuwali teorię, iż oba kontynenty były swego czasu połączone pasmem lądu, łączącym także Madagaskar, Seszele, Malediwy i Lakkadiwy. Wyspy te, to w gruncie rzeczy wierzchołki podwodnych górskich masywów, ciągnących się od subkontynentu Indii po południową Afrykę.
W 1887 roku austriacki paleontolog, Neumayr, opublikował pierwszą mapę, przedstawiającą świat takim, jakim wydawał mu się w czasach rozkwitu jurajskiej ery gadów – drugiego okresu ery mezozoicznej (od triasu do kredy). Mapa ukazywała rozległy kontynent „brazylijsko-etiopski”, powiększony o coś, co nazwano półwyspem „indo-malgaskim”.
Ernst Heinrich Haekel, niemiecki biolog i gorliwy zwolennik teorii Darwina, posłużył się Neumayrowską nazwą „półwyspu indo-malgaskiego” do wytłumaczenia rozmieszczenia populacji lemurów na różnych kontynentach. Lemury to małe, bystre zwierzątka, coś pośredniego między małpką a wiewiórką. Występują licznie na Madagaskarze i Komorach, można je także spotkać w Afryce, Indiach i niektórych rejonach Półwyspu Malajskiego.
Pierwsza paleogeograficzna mapa świata, pochodząca z książki Neumayra Erdegeschichte (Historia Ziemi 1887), ukazuje jego hipotetyczny brazylijsko-etiopski kontynent oraz półwysep afro-indyjski, zwany później Lemurią.
Haekel zakładał, że ląd indo-afrykański musiał istnieć jeszcze w czasach ery ssaków, czyli w erze kenozoicznej. Później angielski zoolog, Philip L. Sclater, zaproponował, aby owo pasmo lądu sugerowane przez Haeckela i Neumayra nazwać „Lemurią”, właśnie dzięki lemurom.
Nazwa chwyciła. Później przyjęto założenie, że „Lemuria” stanowiła pozostałość po znacznie większym i starszym kontynencie zwanym „Gondwaną”. Uważano, iż obejmował on większą część półkuli południowej, z wyjątkiem Pacyfiku.
Helena Bławatska, założycielka Towarzystwa Teozoficznego, podchwyciła nazwę „Lemuria” i nazwała tak starożytny kontynent, który jej zdaniem także istniał na półkuli południowej. Kontynent ów, teoretycznie obejmujący większą część Oceanu Indyjskiego i Pacyfiku, stał się jednym z motywów jej ogromnego dzieła zatytułowanego Doktryna tajemna.
Obecnie geolodzy tylko czasem nazywają Lemurią pas lądu na Oceanie Indyjskim, lecz najczęściej określenie to odnosi się do zaginionego kontynentu na Pacyfiku. Czy przed tysiącami lat istniała tam jakaś cywilizacja? Czy jej ślady przetrwały do naszych czasów? Jak mogłaby wyglądać? Czy wyspy na tym obszarze stanowiły niegdyś szczyty pasm górskich owego kontynentu? Jak rozległy mógł być ten hipotetyczny kontynent?
Przez kilka następnych miesięcy zajmować się miałem badaniami geologicznymi, analizą legend i odkryć archeologicznych na obszarze Australazji, wysp Pacyfiku i Oceanu Indyjskiego. Miałem się przekonać, iż naprawdę dysponujemy wieloma dowodami potwierdzającymi teorię o istnieniu tam pradawnej cywilizacji. Nie lubię wyciągać pochopnych wniosków, lecz często byłem świadkiem, jak z pozoru niewiarygodne i fantastyczne zdarzenia okazywały się po szczegółowej analizie realne.
W czasach gdy L. Sprague de Camp pisał Lost Continents (Zaginione kontynenty, 1954), geologia była nauką skostniałą. Powszechnie uważano, że zmiany na dużych połaciach kontynentów zachodziły niesłychanie rzadko, miały miejsce przed milionami lat, a od bardzo dawna nie obserwuje się żadnych przesunięć. Nawet teoria dryfowania kontynentów wydawała się szalenie radykalna. Dopiero po prawie dwudziestu latach teoria płyt tektonicznych niemal z dnia na dzień zmieniła podejście nauki do tej kwestii, wyjaśniając, że geologiczne transformacje mogą zachodzić nagle i na ogromną skalę.
Wbrew potocznym opiniom geologia nie jest nauką ścisłą, nie istnieją też geologiczne „fakty”. Nauka ta opiera się w gruncie rzeczy na przypuszczeniach i teoriach, a wiele z nich, podawanych studentom jako niepodważalne „fakty”, nie zawsze da się udowodnić. Podobnie jak psychologia i fizyka, geologia podlega nieustającym zmianom i ewolucjom, a przestarzałe koncepcje są zastępowane nowszymi, bardziej „prawdopodobnymi” teoriami.
Geologiczne hipotezy o „zaginionych kontynentach” cieszyły się popularnością na przełomie wieków i w ciągu kolejnych pięćdziesięciu lat były konsekwentnie „obalane”. Ponownie pojawiły się w postaci teorii płyt tektonicznych, zyskując coraz szersze uznanie. Dziś większość geologów przypuszczalnie zgodziłaby się już z teorią pasa lądu łączącego Indie z Afryką, a także z koncepcją istnienia kontynentu na obszarze Pacyfiku.
W początkach istnienia geologii powstawały rozmaite teorie, także katastroficzne. Ponieważ w tamtych czasach jedyne autorytatywne źródło informacji stanowiła Biblia, wielu uczonych usiłowało wytłumaczyć pojęcie „biblijnego potopu”. W 1857 roku, w jednym z pierwszych wariantów „teorii dryfu kontynentów” włoski geolog, Antonio Snider Pellegrini dowodził, iż w zamierzchłych czasach Ameryka Południowa i Afryka były połączone i że kataklizm, który je rozdzielił, spowodował również biblijny potop.
Teorie o „rozszerzaniu się ziemi” głosiły, iż dawniej kontynenty skupiały się, przeważnie wokół Antarktydy, a wskutek rozszerzania się ziemi powstały obecne oceany, wypełniając luki pomiędzy ogromnymi połaciami kontynentów.
Bezmiar Pacyfiku zawsze stanowił dla geologów problem. W 1907 roku geolog W.H. Pickering wysunął koncepcję, że ocean ten powstał w wyniku kataklizmu, który wyrzucił w przestrzeń kosmiczną wielką masę ziemi. Z materiału tego uformował się Księżyc, a powstałą w tym miejscu dziurę, stanowiącą jedną trzecią powierzchni Ziemi, wypełniły wody Pacyfiku. Koncepcja ta nigdy nie zyskała uznania, a gdy NASA dowiodła, że Księżyc jest prawdopodobnie starszy niż Ziemia, prawie zupełnie ją zarzucono.
Do kwestii zaginionych kontynentów należy podchodzić ze szczególną ostrożnością. Pojawiło się w tej dziedzinie wiele bezsensownych koncepcji, choćby okultystycznych, oraz całkowicie oszukańczych „dowodów” i jawnych fałszerstw w związku z zaginionymi cywilizacjami, szczególnie Atlantydą i Lemurią. Mówiąc o Lemurii (pojęciu co najmniej enigmatycznym), niekoniecznie mam na myśli kontynent, lecz panpacyficzną kulturę, która zamieszkiwała rozliczne wyspy i archipelagi na długo zanim pojawili się tam znani nam współcześnie tubylcy. Spróbuję zanalizować część literatury ezoterycznej tylko po to, aby oddzielić ziarno od plew. Osobiście podchodzę do tego rodzaju publikacji z „obiektywnym sceptycyzmem”, ale ponieważ literatura ezoteryczna stanowi lwią część materiałów na temat Lemurii, nie sposób jej całkowicie pominąć. Przy okazji przedstawię także moją opinię na ten temat, a wyciągnięcie wniosków pozostawię Czytelnikowi.
Położenie kontynentów wokół bieguna południowego przed ich rozdzieleniem się – rysunek Mantovaniego z 1889 roku.
Powstanie Oceanu Atlantyckiego w wyniku „wyrwania” się Księżyca z Pacyfiku według W. H. Pickeringa („Journal of Geology”, 1907)
Rysunek kuli ziemskiej Antonia Snidera Pellegriniego z 1857 roku „przed i po rozdzieleniu” – powstanie Atlantyku spowodowało biblijny potop
Wczesne poglądy na kataklizm geologiczny. W pewnym okresie wierzono, że Księżyc został wytrącony z rejonu Pacyfiku, gdzie powstała dziura, a w niej ocean. NASA dowiodła, że Księżyc jest starszy niż Ziemia, czyli nie mogło to być przyczyną powstania oceanu.
Dwie ciekawe mapy z książki Lemuria – Lost Continent of the Pacific, opublikowanej przez różokrzyżowców z San José. Na pierwszej widzimy Afrykę, Europę i Grenlandię wpasowaną w wybrzeże obu Ameryk, a na lewo kontynent na Pacyfiku. Mapa poniżej ukazuje Lemurię zatopioną w wyniku katastroficznego oddzielenia się Ameryk od Afryki i Europy. Warto zwrócić uwagę na Morze Amazońskie.
Jednym z najpoważniejszych autorów opracowań na temat Lemurii jest L. Sprague de Camp, którego książka Lost Continents zaliczana jest do klasyki. Tak naprawdę de Camp jest pisarzem science fiction, a do najsłynniejszych jego dzieł należy seria opowieści o Conanie. Mimo iż jest pisarzem starej daty, jego twórczość nadal cieszy się powodzeniem. Napisał też książki o historii starożytności i jej tajemnicach, choć to ostatnie określenie brzmi raczej paradoksalnie w odniesieniu do jego twórczości. De Camp nie dostrzega bowiem w przeszłości żadnych zagadkowych zdarzeń i beszta w swych dziełach tych, którzy próbują je tam znaleźć.
Trudno doprawdy pojąć, jak to możliwe, że autor, który swego czasu pisał powieści o zaginionych kontynentach, robi nagle zwrot o sto osiemdziesiąt stopni i po filistersku, autorytatywnie wspiera poglądy przeciwne do poprzednio przez siebie głoszonych. Uważa mianowicie, że cała ta kwestia, jakkolwiek intrygująca, jest z gruntu absurdalna, a ci, którzy naiwnie wierzą w ten oczywisty nonsens, są wodzeni za nos przez oszustów. To wszystko fantastyka naukowa, dowodzi de Camp, a przecież jemu można wierzyć, on się na tym zna.
Książka Lost Continents wskazuje na wiele niekonsekwencji w teoriach i koncepcjach dotyczących Atlantydy i dlatego warto ją przeczytać. Ale z drugiej strony de Camp pomija wszelkie realne dowody, które mogłyby stanowić oparcie dla tych teorii. Dlaczego? Przecież gdy pisał swą książkę, pojawiła się koncepcja dryfu kontynentalnego, a od dwudziestu lat uznawano już teorię płyt tektonicznych. Niech więc „fachowcy” dowiodą, że obie są błędne, gdy tymczasem laicy będą się nimi podniecać.
Jednym z największych zwolenników koncepcji Lemurii był James Churchward, Amerykanin angielskiego pochodzenia, który znaczną część życia spędził w Indiach. Został tam wprowadzony w niektóre wschodnie ezoteryczne „prawdy”, pokazano mu też przypuszczalnie starodawne tablice w jakimś indyjskim lub tybetańskim klasztorze. Nauczono go odczytywania tekstów na owych tablicach, poznał również fascynujące opowieści o starodawnych dziejach. Potem, po podróży dokoła świata, napisał serię bardzo poczytnych książek: Mu, zaginiony kontynent, The Children of Mu (Dzieci Mu), The Sacred Symbols of Mu (Święte symbole Mu), The Cosmic Forces of Mu (Kosmiczne siły Mu) i The Second Book of the Cosmic Forces of Mu (Kosmiczne siły Mu raz jeszcze). Zmarł w trakcie publikacji ostatniej książki, w 1935 roku.
Książki Churchwarda znacznie wzbogaciły wiedzę o Lemurii. Mimo wielu nieścisłości, przedstawił w nich niezwykle ciekawy materiał. A co więcej – informacje te znajdują materialne potwierdzenie.
De Camp rzecz jasna uważa, że książki Churchwarda są śmieszne. Tajemne tybetańskie biblioteki ze starodawnymi, nieznanymi symbolami, które Churchward widział i czytał, uznaje za bzdurę. Gdyby jednak zadał sobie trud sprawdzenia prawdziwości tych doniesień, stwierdziłby, iż biblioteki te naprawdę istnieją.
W 1900 roku w Dunhuang, małym pustynnym miasteczku na pograniczu północnego Tybetu, na stromym zboczu pooranym jaskiniami pewien taoistyczny mnich znalazł ukrytą bibliotekę. Pomieszczenie to w XI wieku zamurowano cegłami, żeby ochronić je przed barbarzyńcami. Księgi spoczywały tam przez osiemset lat, a dzięki suchemu pustynnemu powietrzu zachowały się w doskonałym stanie. W 1907 roku przez Dunhuang przejeżdżał słynny odkrywca i archeolog, sir Aurel Stein. Uprosił mnicha, aby pozwolił mu obejrzeć skarby, które nadal chowano w tajemnej pieczarze.
Stwierdził, że znajdują się tam teksty buddyjskie w różnych językach – chińskim, tybetańskim i w sanskrycie – oraz kilka w języku zupełnie nieznanym! Nie dało się określić wieku niektórych z nich, ale prawdopodobnie zostały wielokrotnie skopiowane ze znacznie starszych tekstów. Oryginały pochodziły zapewne sprzed setek, a może nawet tysięcy lat. A co dziwniejsze, jeden z manuskryptów zawierał fragment starożytnej mapy, na której ukazane były części jakiegoś kontynentu na Pacyfiku!
W punkcie N biegun północny znajduje się w prawidłowej pozycji. W punkcie S biegun południowy znajduje się w prawidłowej pozycji. A – normalne zachodnie odchylenie bieguna o 23,5 stopnia od prawidłowej pozycji. B – normalne wschodnie odchylenie bieguna o 23,5 stopnia od normalnej pozycji. C – punkt na wschodzie, gdzie biegun został pociągnięty przed przechyłem. D – droga bieguna do punktu wschodniego. E – droga bieguna przechylającego się na zachód. F – punkt na zachodzie, który osiągnął biegun. 1 i 2 – normalne odchylenia od równika. 3 – Punkt osiągnięty ze Słońcem pionowo w D. X1 – fale wodne z górami lodowymi podążające na południe. X2 – fale wodne płynące tylko na północ. W1 – fale wodne z górami lodowymi podążające na północ. W2 – fala wodna podążająca tylko na południe.
Rysunek Churchwarda z 1932 roku przedstawiający zmianę polaryzacji. Jego koncepcje geologiczne znacznie wyprzedzały czasy, w których żył, a obecnie oficjalnie zaczyna się je uznawać.
Pierwotna mapa Churchwarda przedstawiająca Mu, kontynent na Pacyfiku, o którym dowiedział się w Indiach. Profesor Oksfordu, John Macmillan Brown, przedstawił podobną koncepcję kontynentu kilka lat wcześniej w swojej książce The Riddle of Pacific.
Jest jeszcze coś, co uwiarygodnia istnienie owych tajemniczych bibliotek – mianowicie liczne wzmianki w literaturze Azji Środkowej. Czytamy tam, że można je znaleźć w wielu świątyniach w Indiach, Nepalu i Tybecie. Prawdopodobnie znajdują się także w Chinach i Mongolii.
Około czterdziestu lat temu chiński przedstawiciel różokrzyżowców odwiedził bractwa w San José w Kalifornii, przywożąc ze sobą manuskrypt, który od tysięcy lat przechowywano w pewnym tajnym azjatyckim archiwum. Jego autorem był rzekomo egipski faraon Echnaton – tradycyjnie uznawany za twórcę monoteizmu. Różokrzyżowcy przetłumaczyli i opublikowali tę księgę pod tytułem Unto Thee I Grant (Pod Twoją opiekę się oddaję). Ukazanie się tej książki wydaje się dowodzić, że takie archiwa rzeczywiście istnieją, a zawarta w nich wiedza może ujrzeć światło dzienne. Co więcej – różokrzyżowcy twierdzą, że mają dostęp do wielu tajemnych tybetańskich bibliotek.
Można zatem uznać, że hipoteza głosząca, iż Churchward poznał i odczytał „tajemne” tabliczki – jakkolwiek mogłaby się wydać niewiarygodna – nie jest tak całkiem nieprawdopodobna.
Inny zbiór informacji o Lemurii pochodzi ze źródła, którego wiarygodność budzi znacznie więcej wątpliwości. W 1888 roku tęga, zbzikowana, paląca cygara Rosjanka, Helena Pietrowna Bławatska, opublikowała ogromną pracę zatytułowaną Doktryna tajemna, która, według jej słów, w znacznym stopniu oparta była na starożytnych zapiskach zwanych „Księgą Dzyan”. Bławatska twierdziła, że wiedzę przekazało jej Bractwo Mahatmów, „Mistrzów, którzy kierują światem ze swej siedziby w Tybecie”. „Księga Dzyan” spisana została jakoby w Atlantydzie na liściach palmowych w zapomnianym już języku senzar. Oprócz opisu Atlantydy księga wspomina także o kontynencie zwanym Lemurią. Dzieło Bławatskiej jest miejscami nudne i dość trudne w czytaniu. Zapoznaje czytelników z kosmologią świata, zgodnie z którą stanowimy „Piątą Podstawową Rasę” zamieszkującą naszą planetę, a ma ich być razem siedem. Każda rasa dzieli się na siedem odmiennych grup. „Pierwszą Podstawową Rasę” stanowiły istoty niewidzialne, utkane z ognia-mgły, które zamieszkiwały Nieprzemijający Święty Ląd. „Druga Podstawowa Rasa”, ledwo widoczna, zamieszkiwała arktyczny kontynent zwany Hiperboreą (historia Grecji często wspomina o tej północnej krainie). „Trzecia Podstawowa Rasa” nosiła miano Lemuryjczyków – olbrzymich, bezmózgich stworzeń, przypominających gady. „Czwartą Podstawową Rasą” byli Atlantydzi, pierwsze w pełni ludzkie istoty. My jesteśmy Piątą. Szósta wyłoni się z nas drogą ewolucji i powróci do Lemurii. Po Siódmej Podstawowej Rasie życie opuści naszą planetę i przeniesie się na Merkurego.
W dziele Bławatskiej znajdujemy dość dokładny opis Lemuryjczyków. Niektórzy mieli cztery ręce, inni oko z tyłu głowy, co dawało im zdolności medialne. Nie mieli języka mówionego, komunikowali się telepatycznie. Mieszkali w jaskiniach i głębokich jamach w ziemi, i choć nie posiadali rozwiniętego mózgu, to jednak dzięki sile woli potrafili przenosić przysłowiowe góry. Ich rodzinna kraina, Lemuria, obejmowała większą część półkuli południowej. Madame Bławatska najwyraźniej była obeznana z pracami Haeckela i Sclatera i dla swych własnych celów przyjęła ukutą przez nich nazwę dla ogromnego kontynentu z czasów przed pojawieniem się ludzi. Jej zdaniem kontynent ów istniał w okresie od 60 do 40 milionów lat temu.
Po jej śmierci w 1891 roku, jeden z jej następców, wiodący brytyjski teozof W. Scott-Elliot, napisał obszerną pracę zatytułowaną The Story of Atlantis and the Lost Lemuria (Opowieść o Atlantydzie i zaginionej Lemurii). Twierdzi, że informacje zawarte w tej raczej fantastycznej książce, pochodzą od tych samych „Mistrzów Teozoficznych” i że miał „zaszczyt uzyskać mniej lub bardziej pełne kopie” map ukazujących historię świata w krytycznych momentach transformacji.
Scott-Elliot podejmuje opis Lemurii w miejscu, w którym kończy się on u Bławatskiej. Pisze, że przybrał kształt w chwili, gdy rozpadł się ogromny północny kontynent Hiperborea. Manus, niewidzialny nadzorca wszechświata, wybrał potem Lemurię jako miejsce ewolucji „Trzeciej Podstawowej Rasy”. Pierwsze próby stworzenia ludzi przez tę rasę zaowocowały galaretowatymi istotami, lecz z czasem ciała Lemuryjczyków zagęściły się i stwardniały na tyle, że mogli przyjąć postawę pionową.
Według Scott-Elliota Lemuryjczycy liczyli od 3,5 do 4,5 metra wzrostu. Twarze ich były płaskie, z wyjątkiem wystających pysków; nie mieli też czoła. Ciała okrywała brązowa skóra, a oczy były tak szeroko rozstawione, że mogli widzieć nie tylko to, co przed nimi, ale i to, co po obu stronach. Posiadali też trzecie oko z tyłu głowy, które u współczesnych ludzi przekształciło się w część mózgu zwaną szyszynką. Zdolność widzenia z tyłu była bardzo pożyteczna, gdyż pięty Lemuryjczyków wystawały tak daleko, iż potrafili równie sprawnie poruszać się do tyłu, jak i do przodu. Lemuryjczycy, według naszych kryteriów, wyglądali raczej odrażająco. Równie paskudne były ogromne gady, które oswajali, by używać ich do polowań. Na Lemuryjczyków Scott-Elliota nie chcielibyście się natknąć w ciemnej ulicy!
Najdalszy zasięg teozoficznej Lemurii według Scott-Elliota. Zajmuje ona większą część półkuli południowej, rozciągając się aż na północny Pacyfik. Ciemne plamy oznaczają tereny górskie. Pozostałość po Hiperborei widać na najdalej na północ wysuniętym krańcu.
Jakby i tego było mało, autor pisze, że na początku Lemuryjczycy byli hermafrodytami (obojnakami) wykluwającymi się z jaj. W okresie ewolucji piątej podrasy zaczęli się rozmnażać tak samo, jak my. Jednak uprawiając życie seksualne, czynili to także ze zwierzętami, czego wynikiem były małpy, zamieszkujące całą ziemię. Oburzyło to Lhasów, nadnaturalne istoty, których zadaniem na tym etapie kosmicznego planu było odrodzenie się na Ziemi w ludzkich ciałach, żeby pomóc Lemuryjczykom. Zniesmaczeni Lhasowie odmówili wykonania tego polecenia. Na szczęście istoty z Wenus uratowały sytuację i zgodziły się zastąpić Lhasów. Wenusjanie – zwani „Panami Płomieni” – stworzyli wówczas wysoko rozwiniętą cywilizację na swojej własnej planecie. Mieli nauczyć Lemuryjczyków, jak zdobyć nieśmiertelność i zdolność reinkarnacji. Na początku siódmej grupy Lemuryjczycy zaczęli przybierać ludzki wygląd. Współcześni australijscy aborygeni, mieszkańcy należących do Indii Wysp Andamanów i Lapończycy stanowią pozostałość po tej „siódmej podrasie ich rasy podstawowej”.
Lemuria zaczęła się rozpadać w okresie istnienia szóstej i siódmej grupy, a różne części ogromnego kontynentu zapadły się pod wodę. Lecz jeden z półwyspów tego lądu, rozciągający się w kierunku północnym, stał się Atlantydą. To tu właśnie 800 tysięcy lat temu wyrosła „Czwarta Podstawowa Rasa” – Atlantydzi. Między nimi a resztkami Lemuryjczyków toczyły się wojny. W ich trakcie znaczna część Atlantydy pogrążyła się w oceanie, pozostała po niej tylko niewielka wyspa. Tymczasem wybuchało coraz więcej wojen, pojawiły się też nowe wyspy. Kolejny kataklizm spowodował rozpadnięcie się resztek Atlantydy na dwie wyspy, zwane Ruta i Daitya. Kolejny kataklizm miał miejsce 80 tysięcy lat temu, ostatecznie zaś w 9564 roku p.n.e. ostatnia pozostałość Atlantydy – wyspa Ruta – pogrążyła się w oceanie. Tak wygląda historia świata według „Mistrzów Teozofii”. Nie ma co, robi wrażenie!
Trudno się dziwić, że L. Sprague de Camp uznał te wywody za idiotyczne. James Churchward również sądził, iż takie przedstawienie historii Lemurii jest niepoważne. De Camp uważa, że Helena Bławatska i Scott-Elliot wymyślili to wszystko od początku do końca. Osobiście uważam, iż istnieje inne wytłumaczenie, które niestety jest równie dziwaczne jak opowieść Scott-Elliota.
Obie książki powstały przed niemal stu laty. Najwyraźniej Helena Bławatska i Scott-Elliot chcieli, aby ich interpretacja prehistorii pasowała do panujących ówcześnie koncepcji geologicznych. To tłumaczyłoby nazwę, jaką nadali południowemu kontynentowi – „Lemuria” była nazwą bardzo modną wśród geologów. Tłumaczy to także absolutnie wyssany z palca wiek kontynentów i czas pojawienia się na nich mieszkańców – ni mniej ni więcej 60 milionów lat. Ponieważ większość geologów uważała, że te „zaginione kontynenty” istniały przed wieloma milionami lat, Bławatska i Scott-Elliot postarali się, aby ich dziwaczna historia pasowała do obowiązującej koncepcji. Późniejsi teoretycy, jak Churchward i Edgar Cayce, uznawali, że starożytne kontynenty istniały nie przed milionami, lecz przed tysiącami lat.
Zasługą madame Bławatskiej było zapoznanie Zachodu z tybetańskim buddyzmem, który stanowi w zasadzie wiodącą ideologię Towarzystwa Teozoficznego. Ale ponieważ tak bardzo starała się przedstawić jakąś logiczną koncepcję przeszłości, zgodną z ówczesnymi teoriami naukowymi, do jej twórczości przenikały materiały, które z perspektywy czasu osłabiały jej wiarygodność. Istnieją dowody na to, że Helena Bławatska, Scott-Elliot i inni członkowie Towarzystwa Teozoficznego zostali wprowadzeni w błąd przez adeptów tybetańskiej religii bön.
Mało znana poza Tybetem, Nepalem i Indiami, starożytna sekta bön dążyła do uzyskania osobistej potęgi i przejęcia kontroli nad innymi, posługiwała się oszustwem, czarną magią i tak zwaną hipnozą telepatyczną. Członkowie sekty lubili się przedstawiać jako „Mistrzowie Świata”. Z historycznych źródeł wiemy, że buddyści próbowali pokojowymi metodami usunąć sektę bön z Tybetu. I choć udało się to w znacznym stopniu, to jednak niektóre ośrodki sekty przetrwały lub zeszły do podziemia.
Na nieszczęście, niektóre koncepcje Heleny Bławatskiej o „Podstawowej Rasie” zostały później przejęte przez niemieckich nazistów. Jeśli określenia typu „niższa rasa” czy „rasa podstawowa” wydają się wam znajome, to dzieje się tak w dużej mierze dzięki temu, że naziści posługiwali się częstokroć tymi koncepcjami w doktrynie „ognia i lodu”. Istnienie odmiennych ras o zróżnicowanym stopniu rozwoju stało się usprawiedliwieniem eksterminacji milionów Żydów, Cyganów, Słowian i innych mniejszości narodowych w Europie Środkowej. Co więcej – owa „Nadchodząca Rasa”, czyli „rasa nadludzi” (Übermensch), jak ich nazywał Hitler, którzy mieli się lada moment pojawić, to przecież znana nam już „szósta podstawowa rasa”!
A co bardziej szokujące – Tybetańczycy stali się doradcami Hitlera i SS. Kiedy Rosjanie zajęli Berlin, znaleźli bunkier pełen ciał tybetańskich i indyjskich mnichów, którzy popełnili zbiorowe samobójstwo. Czy ci ludzie, podsuwali koncepcje kosmologiczne najpierw Heleny Bławatskiej i Scott-Elliotowi, a potem nazistom? Czy byli członkami sekty bön?
Skoro już jesteśmy przy tym temacie, jeszcze jedna uwaga: buddyjska swastyka ma ramiona zagięte w prawo i symbolizuje „ścieżkę po prawej stronie”. Swastyka sekty bön ma ramiona zagięte w lewo i symbolizuje „ścieżkę po lewej stronie”. Po tych znakach odróżnić można klasztory buddyjskie od klasztorów sekty bön. A jak zagięte są ramiona nazistowskiej swastyki? W lewo, tak samo jak swastyka bön!
Jednak w czasie wędrówki główną ulicą Victorii myślałem o czymś innym: gdzie się zatrzymać, skoro już przybyłem na Seszele. Musiałem znaleźć hotel, rzecz jasna tani. Victoria jest słonecznym, sympatycznym miastem kolonialnym, liczącym około piętnastu tysięcy mieszkańców, co stanowi jedną czwartą populacji całych Seszeli. Przechodząc obok sklepików spytałem ciemnoskórego sprzedawcę bułek o drogę do domu kapitana Treegartena.
– To tam na wzgórzu – powiedział, wskazując mi drogę bagietką. Podziękowałem z uśmiechem. Ulica wznosiła się łagodnie, a kilka skrzyżowań dalej widniał właśnie na jej szczycie zrujnowany, pokryty obłażącą niebieską farbą budyneczek w stylu wiktoriańskim. Niewątpliwie to właśnie był domek kapitana Treegartena!
Dowiedziałem się o nim od wolontariuszy Korpusu Pokoju, których blisko dwa lata temu poznałem w Sudanie. Powiedzieli, że to jedyne młodzieżowe schronisko na Seszelach i w dodatku najtańsze w całej Victorii. Podniesiony na duchu, szybko ruszyłem pod górę.
Okazało się, że kapitan Treegarten jest sędziwym, brytyjsko-seszelskim marynarzem, obecnie niewidomym. Wielokrotnie przepłynął siedem mórz, a Ocean Indyjski znał jak własną dłoń. Za pięć dolarów dziennie dostałem łóżko w jednym z pokojów. Wydało mi się to dość wysoką ceną, ale zapewniono mnie, że w Victorii jest to najtańszy hotel. Wygrzebałem pieniądze, a worek rzuciłem na zapadnięte żelazne łóżko.
Republika Seszeli to archipelag składający się z dziewięćdziesięciu wysp i jest bodaj jedyną formacją skał granitowych na środku oceanu. W rzeczywistości są to dwie grupy wysp: granitowe wyspy północnego pasa, gdzie znajduje się stolica i zamieszkuje ludność, oraz wyspy koralowe, rozciągające się na południe w kierunku Madagaskaru, zwane Rafą Aldabra. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że poszukując Lemurii wybiorę się na te niezbadane wyspy.
Seszele przedstawia się jako przepiękny tropikalny raj, i kiedy tak wędrowałem przez główną wyspę Mahé, zacząłem rozumieć dlaczego: bujna roślinność, górskie gaje palmowe i puściutkie plaże. Krystalicznie czysta woda oblewa czysty biały piasek. Seszele odcięte są od reszty świata, nie ma na nich przemysłu, poza turystyką, plantacjami orzechów kokosowych, wanilii i przypraw. Klimat zawsze jednakowy, zdrowy, choć dość wilgotny, gdyż wyspa jest niewielka i podlega wpływom oceanu. Temperatura na głównej wyspie Mahé jest niemal zawsze taka sama – nigdy zbyt zimna, nigdy za ciepła, a wiatry rzadko tu goszczą, ponieważ ta „kraina lotosu” leży poza pasem cyklonów. Pierwsi przybysze uważali, że Seszele to pierwotne „Ogrody Edenu”.
Kiedy setki a może tysiące lat temu po raz pierwszy zawitali tu arabscy żeglarze, wyspy nie były zamieszkane (zapewne dotarł tu także Sindbad Żeglarz, ale o ruchu turystycznym nie mogło być wówczas mowy). Na portugalskich mapach Seszele pojawiają się po raz pierwszy w 1505 roku, ale nadal nie były zasiedlane, gdyż dopiero w 1742 roku francuski gubernator Mauritiusa, Mahé de Labouronnais, wysłał tam ekspedycję – od niego też pochodzi nazwa największej wyspy: Mahé. Jednak osadnicy zaczęli przybywać na Seszele nie wcześniej niż w 1794 roku. Byli to francuscy koloniści, którzy zakładali tu plantacje trzciny cukrowej, roślin służących za przyprawy i orzechów kokosowych. Do pracy ściągali niewolników z Afryki, a obecna ludność Seszeli to potomkowie francuskich osadników i afrykańskich niewolników.
Jednak krótko po tym, jak Francuzi zaczęli kolonizować Seszele, zostali pokonani przez Anglików podczas wojen napoleońskich, tak więc w 1814 roku wyspy przeszły pod władzę Wielkiej Brytanii i podlegały gubernatorom Mauritiusa, który również w tym samym czasie dostał się Anglii.
W 1903 roku Seszele uzyskały status samodzielnej kolonii korony brytyjskiej, a w 1976 roku – niepodległość. Rok później, wskutek przewrotu, usunięty został prezydent-playboy, James Mancham, a jego miejsce zajął były premier France Albert René, który zapoczątkował reformy społeczne. Zamach stanu popierała Tanzania przy pomocy chińskiej broni i choć nowy prezydent rzeczywiście wprowadził w życie długo oczekiwane reformy, to jednak z czasem przystąpił do militaryzacji tych spokojnych wysp. Ostatecznie okazało się, że dobrze zrobił, gdyż rok później kilkunastu południowoafrykańskich najemników próbowało przejąć władzę w stolicy podczas nieudanego zamachu, przypuszczalnie finansowanego przez Manchama. Do raju wtargnął świat intryg politycznych.
Oczywiście przez kilka dni włóczyłem się po wyspie, nurkowałem wśród koralowych raf i wylegiwałem się na plaży. Mieszkańcy Seszeli są przyjacielscy i zawsze weseli, a w nocy romantyczna bryza morska przeczesuje korony palm kokosowych i hibiskusa.
Victoria to niewielkie miasto, można je obejść w kilka minut. Są tutaj targowiska, francuskie piekarnie, malutkie kafejki i sklepiki. Odkąd w 1971 roku zbudowano międzynarodowe lotnisko, zaczął się ruch turystyczny, w pobliżu portu powstały restauracje i kawiarnie, a wzdłuż dziewiczych plaż pobudowano luksusowe hotele.
Po kilkudniowym pobycie w Mahé udałem się do jacht klubu w porcie. Miałem zamiar rozejrzeć się na wybrzeżu i wypić miejscowe piwo Seybrew Lager. Przypadkiem zerknąłem na tablicę ogłoszeń przy wejściu i dowiedziałem się, że ktoś rekrutuje załogę na jacht płynący na Komory, który po drodze przybija do wyspy Aldabra. Nie trzeba było mieć przygotowania żeglarskiego, ale utrzymanie kosztowało pięć dolarów dziennie. Mogłem sobie na to pozwolić i po skontaktowaniu się z kapitanem wyruszyłem ku kolejnej przygodzie!
W 1933 roku Hilgenberg zrekonstruował rozsuwanie się lądów na pozbawionym oceanów globie.
Mapa Wegenera ukazująca rozpad Pangei w późnym karbonie, eocenie i wczesnym czwartorzędzie.
Precesja równonocy
H. von Ihering rekonstruuje pasy lądów (Archiboreę, Archiatlantydę i Archihelenię) na Atlantyku w okresie eocenu.
Zarys i położenie Pan, zatopionego kontynentu. Mapa starożytnego kontynentu pacyficznego, zwanego Pan, z książki z 1882 roku doktora Johna Ballou Newbrougha, który twierdzi, że kontynent zatonął 24 tysiące lat temu.
Wykonany przez architekta rysunek kamiennych bloków znalezionych w „kanale” Puma Punku.
Wykonany przez architekta rysunek złożonego układu kamiennych bloków z lawy andezytowej w Puma Punku.
Nacięcia w andezytowych kamieniach zwornikowych miały utrzymywać konstrukcję z olbrzymich bloków. W nacięciach umieszczano klamry ze srebra lub miedzi.
Fragmenty kanału w Puma Punku w Andach Boliwijskich, około 1,5 kilometra od megalitycznego miasta Tiahuanaco. Choć uważa się, że są to pozostałości dawnego kanału na poziomie morza, to jednak stanowią najlepsze przykłady tak zwanej konstrukcji lemuryjskiej.