- promocja
Tajemnicza gwiazda - ebook
Tajemnicza gwiazda - ebook
Seth, policyjny detektyw, dostaje pilne wezwanie. Ktoś włamał się do rezydencji Grace Fontaine, znanej z licznych skandali i romansów. Jej zmasakrowane ciało leży u podnóża schodów. Seth podejrzewa, że napastnik chciał zrabować bezcenny niebieski diament, który Grace dostała na przechowanie. Rozpoczyna przeszukiwać miejsce zbrodni. Słyszy dziwny odgłos, odwraca się gwałtownie i… staje oko w oko z Grace, która mierzy do niego z pistoletu…
W cyklu Gwiazdy Mitry ukazały się następujące tytuły: Odnaleziony skarb, Zaginiona gwiazda, Schwytana gwiazda, Tajemnicza gwiazda.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-9955-6 |
Rozmiar pliku: | 663 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Twarz kobiety na płótnie przyciągała wzrok. Była to twarz niezwykła. Tak bliska ideału, jak tylko pozwala natura. Na jej widok każdemu mężczyźnie mocniej biło serce. Zapamiętywał ją na zawsze. Jawiła mu się w snach.
Jasne, niebieskie oczy kobiety na portrecie, osłonięte firanką gęstych rzęs, błyszczały radością życia. Miała pięknie zarysowane brwi. Przy jednej z nich tkwił urokliwy pieprzyk. Delikatną, niemal przejrzystą cerę ożywiał lekki rumieniec, sprawiający, że mężczyzna wpatrzony w tę twarz był przekonany, iż ciepło bijące spod alabastrowej skóry jest przeznaczone wyłącznie dla niego.
Miała prosty, idealnie zgrabny nos. Najważniejsze jednak były usta. Wyraziste, a zarazem miękkie i zmysłowe. Sam ich widok budził pożądanie.
Tę zdumiewająco piękną twarz okalały czarne, długie włosy, opadające na obnażone alabastrowe ramiona. Włosy jedwabiste, bujne i połyskliwe, które aż się prosiły, by wsunąć w nie palce.
Seth miał przed sobą obraz olejny przedstawiający właścicielkę domu. A więc tak wyglądała Grace Fontaine. Ideał kobiecej urody. Nie mógł oderwać oczu od portretu.
Cholernie szkoda, że pozbawiono ją życia, pomyślał. Z trudem odwrócił głowę. Znajdował się na miejscu przestępstwa. Przez chwilę chciał pozostać tu sam. Ekipa techników już zakończyła swoją robotę, a lekarz policyjny pobieżnie zbadał ciało ofiary i pozwolił je zabrać. Dom opustoszał. Na błyszczącym parkiecie przestronnego salonu bielał zaznaczony grubą kredą kontur ludzkiej sylwetki.
Dość łatwo było ustalić przyczynę śmierci.
Grace Fontaine leżała pod zerwaną balustradą piętra, obok wejścia na wewnętrzne schody. Duży kawał wyłamanego i ostro zakończonego drewna zmiażdżył głowę ofiary, która spadając, uderzyła twarzą w ogromny, szklany stół, rozbijając go na tysiące ostrych odłamków.
Śmierć sprawiła, że Grace Fontaine przestała być doskonała, pomyślał Seth, gdy patrzył na zniekształconą nie do rozpoznania twarz kobiety z portretu.
Łatwo było też stwierdzić, że ktoś dopomógł spaść jej z piętra, wykonać ostatni w życiu skok.
Seth rozejrzał się wokoło. Dom był wytworny i na wskroś nowoczesny. W wysokich sufitach rozmieszczono liczne świetliki, przez które do przestronnego wnętrza przedostawały się jasne, lekko zaróżowione promienie zachodzącego słońca.
W całym domu wszystko miało obły kształt. Wewnętrzne schody biegły z piętra łagodnym półkolem, drzwi zastępowały przejścia o łukowatych sklepieniach, okna były zaokrąglone. Zdaniem Setha wszędzie wyczuwało się kobiecą rękę. Nie tylko w projekcie samego domu, lecz także w jego wystroju.
Usiłował wyobrazić sobie, jak było tu przedtem, zanim człowiek, przez którego Grace Fontaine spadła z piętra, zdewastował całe wnętrze.
Nie było wówczas rozbitych rzeźb ani poszarpanych w strzępy poduszek. Kwiaty stały starannie ułożone w wazonach, a nie leżały połamane i rozrzucone wśród kryształowych odłamków na wschodnich dywanach, tworząc na nich dodatkowy, przedziwny wzór.
I z pewnością nie było tu przedtem śladów krwi ani potłuczonego szkła. Ani też warstw daktyloskopijnego proszku.
Jeszcze przed wezwaniem do tego domu Seth wiedział, że jego młoda właścicielka wiodła dostatnie życie. Mogła sobie na to pozwolić. Mając dwadzieścia jeden lat, otrzymała pokaźny spadek. Należała do uprzywilejowanej, znanej rodziny Fontaine’ów. I z pewnością otrzymała staranne wychowanie i wykształcenie w najlepszych szkołach. Potem stała się bywalczynią ekskluzywnych klubów oraz, jak Seth mógł się domyślać, bezustannym źródłem niepokoju i niezadowolenia rodziny o zachowawczych, staroświeckich poglądach.
Nie było tygodnia, aby Grace Fontaine nie poświęcono choćby paru wierszy w kronice towarzyskiej publikowanej na łamach „Washington Post”. Niemal wszędzie ukazywały się jej zdjęcia, robione przez paparazzich i sprzedawane redakcjom popularnych czasopism. Wszystko to znajdowało pełne uzasadnienie. Młoda dama miała na swym koncie nie lada ekscesy.
Teraz prasa znów zacznie szaleć, gdy tylko dowie się o ostatniej, tym razem tragicznej przygodzie Grace Fontaine. Seth był przekonany, że przy okazji brukowce wywloką ponownie na światło dzienne wszystkie jej wcześniejsze wybryki. Pozowanie nago na rozkładówkę „Playboya”, gdy miała dziewiętnaście lat. Bardzo ognisty i niczym nieskrępowany romans z żonatym lordem. Związek z jednym ze słynnych hollywoodzkich aktorów.
W życiorysie Grace Fontaine były także inne wyczyny. Piękna kobieta na prawo i lewo uwodziła mężczyzn. Z jej licznych kochanków opisywanych w prasie Seth zapamiętał wybitnego senatora, autora bestsellerów, znanego malarza, któremu pozowała, a także gwiazdora rocka, który, gdy go rzuciła, podobno usiłował popełnić samobójstwo.
Grace Fontaine znała wielu mężczyzn w swym krótkim życiu. Gdy się z nim pożegnała, miała zaledwie dwadzieścia sześć lat.
Seth westchnął. Do jego służbowych obowiązków należało teraz nie tylko ustalenie przyczyny śmierci tej kobiety, lecz także wykrycie, kto ją spowodował. Nie było już tajemnicą, dlaczego Grace Fontaine pozbawiono życia. Chodziło o Trzy Gwiazdy mitycznego boga Mitry. O bezcenne niebieskie diamenty, rodem ze starożytności, odkryte niedawno przez jednego z archeologów. Nagła śmierć Grace Fontaine była także pośrednim skutkiem desperackiego i nierozważnego czynu jednej z jej najbliższych przyjaciółek.
Przechadzając się po opustoszałych pomieszczeniach, Seth usiłował odtworzyć w myśli chronologię wydarzeń, które sprowadziły go dziś do tego domu, na miejsce zbrodni. Od dziecka interesował się mitologią, dlatego co nieco wiedział o Trzech Gwiazdach. Na ich temat krążyły różne legendy. Trzy Gwiazdy były wprawione w wierzchołki szczerozłotego trójkąta, który trzymał w rękach bóg Mitra.
Jeden diament oznaczał miłość, przypomniał sobie Seth, wchodząc półkolistymi schodami na piętro. Drugi – wiedzę, a trzeci hojność. Mity mówiły, że człowiek, któremu uda się zdobyć Trzy Gwiazdy, zyska boską potęgę i stanie się nieśmiertelny.
Było to oczywiście, zdaniem Setha, pozbawione logiki. Ale czy to nie dziwne, że ostatnio śniły mu się właśnie skrzące się trzy niebieskie diamenty, ponury kamienny zamek wyłaniający się z gęstej mgły i jakaś błyszcząca złotem komnata? Śnił mu się także mężczyzna o zimnych oczach. I kobieta o twarzy bogini.
I jego własna, gwałtowna śmierć.
Z trudem uwolnił się od przytłaczającego uczucia, które towarzyszyło fragmentom dziwacznych snów. Teraz były mu potrzebne nie przywidzenia, lecz fakty. Niezaprzeczalne. Dające się ułożyć w logiczną całość.
Faktem było istnienie trzech ogromnych, niebieskich diamentów, z których każdy miał ponad sto karatów. Faktem było też, że ktoś zapragnął odebrać je prawowitym właścicielom. I gotów był na wszystko, aby dostać diamenty w swe ręce. Nie wahał się nawet zabijać.
W tej ponurej sprawie trup słał się gęsto, uprzytomnił sobie Seth, zdesperowanym gestem przeczesując palcami ciemne włosy. Pierwszy został zamordowany niejaki Thomas Salvini, współwłaściciel znanej firmy jubilerskiej specjalizującej się w dokonywaniu ekspertyz i wycenie kamieni szlachetnych.
Firma ta – na zlecenie Smithsonian Institute – miała sprawdzić autentyczność Trzech Gwiazd i dokonać ich skrupulatnych pomiarów, zanim te bezcenne kamienie znajdą się w muzeum.
Niestety, jak wykazało policyjne śledztwo, to, co zamierzali uczynić jubilerzy Thomas Salvini i jego bliźniaczy brat Timothy, znacznie wykraczało poza zlecone im czynności.
Znaleziony w firmie Salvinich milion dolarów w gotówce wskazywał niezbicie, że bracia mieli nie tylko inne plany, lecz także klienta, który chciał posiąść Trzy Gwiazdy.
Inny dowód stanowiło zeznanie kobiety, niejakiej Bailey James, uznanego eksperta w dziedzinie badania kamieni szlachetnych. Przyrodniej siostry braci Salvinich, a zarazem naocznego świadka bratobójstwa. Z dużym opóźnieniem, dopiero po kilku dniach, Bailey James zawiadomiła policję, że odkryła plany swych przyrodnich braci. Zamierzali sporządzić idealne kopie Trzech Gwiazd dla Smithsonian Institute, sprzedać prywatnemu klientowi oryginalne diamenty i z niebagatelną zapłatą natychmiast opuścić kraj.
Ta kobieta zachowała się niefrasobliwie. Gdy tylko wykryła spisek, poszła do przyrodnich braci, przypomniał sobie Seth. Sama, nie powiedziawszy o tym nikomu, zamiast natychmiast wezwać policję. Przedtem jednak zdobyła się na desperacki czyn. Aby chronić oryginalne klejnoty, wysłała dwa diamenty do najbliższych przyjaciółek. Postąpiła bardzo nierozsądnie. Powinna niezwłocznie zawiadomić władze. Seth z dezaprobatą pokiwał głową. Myśli zwykłych śmiertelników, nawet inteligentnych i wykształconych, chadzały dziwacznymi drogami.
Bailey James drogo okupiła swe nieprzemyślane działanie. Uciekając przed mordercą, ledwie uszła z życiem. W wyniku tego wstrząsającego przeżycia przez wiele dni cierpiała na amnezję. Wymazała z pamięci nie tylko własny wypadek, lecz także poprzedzające go wydarzenia.
Seth wszedł do sypialni Grace Fontaine. Spod ciężkich, opuszczonych powiek bez emocji, na zimno, rozglądał się po zdewastowanym pomieszczeniu.
I co zrobiła Bailey James? – kontynuował wewnętrzny monolog. Czy od razu poszła na policję? Ponownie postąpiła głupio. Zamiast oddać sprawę w ręce kompetentnych przedstawicieli prawa, z książki telefonicznej wybrała na chybił trafił jakiegoś prywatnego detektywa i skontaktowała się z nim. Seth zacisnął gniewnie wargi. Nie darzył szacunkiem ani tym bardziej podziwem prywatnych łapsów.
Bailey James jednak sprzyjał los. Szczęśliwy przypadek sprawił, że natrafiła na przyzwoitego faceta. Cade Parris okazał się sensowniejszym i uczciwszym człowiekiem niż większość jego kolegów po fachu. I znów tylko szczęśliwy traf sprawił, Seth był o tym głęboko przekonany, że prywatnemu detektywowi udało się wywęszyć właściwy ślad.
Kiedy to robił, o mały włos sam dałby się zabić. Nie stał się jednak następną, to znaczy drugą ofiarą mordercy. Okazał się nią jubiler, bliźniaczy brat Thomasa Salviniego, Timothy.
Cade’owi Parrisowi, prywatnemu detektywowi wynajętemu przez Bailey James, udało się ujść z życiem i obronić przed nożownikiem. Niestety, śmierć drugiego z braci Salvinich spowodowała, że urwał się wszelki ślad. Prywatne śledztwo Cade’a Parrisa utknęło w martwym punkcie.
Tuż przed obfitującym w wydarzenia przedłużonym lipcowym weekendem z okazji Święta Niepodległości przyjaciółka, do której Bailey James wysłała na przechowanie jedną z dwu Gwiazd, niejaka MJ O’Leary, wyjechała z Waszyngtonu w nieznanym kierunku, mając na karku jakiegoś łowcę nagród. Seth postanowił, że w najbliższym czasie przesłucha ją osobiście. I będzie zmuszony oznajmić tej kobiecie, a także Bailey James, że została zamordowana ich wspólna znajoma Grace Fontaine, z którą utrzymywały bardzo zażyłe stosunki. Oba te przykre zadania należały do jego obowiązków.
Od sobotniego wieczoru MJ O’Leary, będąca w posiadaniu drugiej Gwiazdy, ukrywała się gdzieś poza Waszyngtonem w towarzystwie łowcy nagród. Ustalono, że jest nim Jack Dakota, z którym jakimś cudem skumała się po drodze. Mimo że był dopiero poniedziałek wieczór, zdołali kilkakrotnie zmienić miejsce pobytu. Z ucieczką O’Leary miała związek śmierć dalszych trzech osób.
Seth pomyślał z niechęcią o nieuczciwym, przekupnym urzędniku sądowym, który zlecił łowcy nagród odnalezienie MJ O’Leary i sprowadzenie jej za wszelką cenę do Waszyngtonu pod fałszywym pretekstem, że jest ścigana przez prawo. Urzędnik sądowy podjął się tego za grubszą forsę otrzymaną od jakiegoś mężczyzny. Nie zdając sobie sprawy, że ma do czynienia z prawdziwym gangsterem, usiłował go szantażować, co przypłacił życiem. W pościg za MJ O’Leary i Jackiem Dakotą ruszyło dwóch innych wynajętych morderców. Zginęli w wypadku samochodowym na śliskiej drodze.
Policji urwał się jedyny ślad. I tym razem śledztwo utknęło w martwym punkcie.
Na zabójstwie Grace Fontaine kończył się następny, już trzeci z kolei trop. Seth nie miał pojęcia, czy uda mu się wydedukować coś sensownego po obejrzeniu jej zdewastowanego domu. Zamierzał jednak przeszukać go niezwykle dokładnie. Centymetr po centymetrze. Zawsze tak pracował i nie było żadnego powodu, aby tym razem miał postępować inaczej.
Będzie skrupulatny, ostrożny i zrobi wszystko, aby znaleźć odpowiedzi na nurtujące go pytania. Polegał na systematycznym działaniu. Wierzył prawu i bezgranicznie ufał sprawiedliwości.
Seth Buchanan pozostał wierny rodzinnej tradycji – podobnie jak przedstawiciele dwóch poprzednich pokoleń zatrudnił się w policji. Dzięki wrodzonym zdolnościom śledczym, wręcz niesamowitej cierpliwości i obiektywizmowi osądów dopracował się wysokiego stanowiska. Został porucznikiem, a zarazem kierownikiem wydziału dochodzeniowo-śledczego komendy. Podwładni szanowali, a jednocześnie obawiali się służbistego szefa. Wiedział, że za plecami nazywają go Automatem i wcale się o to nie obrażał. Na emocje i poczucie winy, tak typowe reakcje zwykłych ludzi, nie było miejsca w jego trudnej i odpowiedzialnej pracy.
Opinię, że jest człowiekiem obojętnym na wszystko, zimnym i obdarzonym stalowymi nerwami, uważał za komplement.
Na chwilę przystanął w drzwiach. W wiszącym naprzeciw lustrze w mahoniowej ramie zobaczył odbicie własnej sylwetki. Był wysoki i postawny. Dobrze zbudowany. Ciemna marynarka opinała umięśniony tors. Był sam, więc pozwolił sobie na wygląd mniej oficjalny. Rozluźnił węzeł krawata. Od bezustannego przeciągania palcami po głowie miał lekko zwichrzone włosy. Były bujne i falujące. Odgarnął je z czoła, odsłaniając poważną, nieruchomą twarz o śniadej cerze.
Przed laty, gdy jeszcze w mundurze patrolował ulice, złamano mu nos. Nadawał teraz jego twarzy surowy wyraz. Dość wąskie usta nie były skłonne do uśmiechu. Oczy o barwie ciemnego, starego złota pozostawały nieprzeniknione i bez wyrazu. Spod czarnych, prostych brwi patrzyły obojętnie i zimno.
Na palcu szerokiej, silnej dłoni nosił sygnet odziedziczony po ojcu z wyrytym w grubej warstwie złota napisem: „Służ i chroń”.
Oba te obowiązki Seth Buchanan traktował niezwykle poważnie.
Pochylił się i ze sterty ubrań wyrzuconych z szafy Grace Fontaine podniósł delikatny jak mgiełka, czerwony, jedwabny peniuar. Był długi i powiewny. Stanowił komplet z krótką, czerwoną koszulką, którą miała na sobie ofiara.
Tak. Ofiara. O Grace Fontaine chciał myśleć tylko jako o ofierze, a nie urodziwej, młodej damie z portretu. A zwłaszcza nie o pięknej kobiecie o twarzy bogini, która ostatnio niepokoiła go w snach. Dziwiło go, że ciągle miał przed oczyma jej niezwykłą twarz. Twarz stanowiącą o sile tej kobiety. Drążyła umysł i przenikała do najgłębszych zakamarków mózgu mężczyzny, dopóki nie zdobyła nad nim całkowitej przewagi. Dopóki nie stała się jego obsesją.
Trzymając nadal w ręku delikatny jak obłok czerwony strój, Seth uznał, że nikt nie byłby w stanie oprzeć się Grace Fontaine. Nikt nie potrafiłby o niej zapomnieć.
Była niebezpieczna.
Czy tę czerwoną, długą szatę zrzuciła z siebie w oczekiwaniu na mężczyznę? Spodziewała się kochanka i wieczoru w jego objęciach?
Gdzie podziewała się Gwiazda, którą otrzymała na przechowanie? Czy odnalazł ją i wykradł nieoczekiwany gość?
Sejf w bibliotece na parterze ktoś otworzył siłą i opróżnił. Było bardzo prawdopodobne, że właścicielka domu zamierzała właśnie zamknąć w nim jakieś kosztowności. Ale zginęła nie na parterze, lecz na piętrze. Stąd zepchnięto ją w dół.
Uciekała przed napastnikiem? Gonił ją? A w ogóle dlaczego wpuściła go do domu? Solidne zamki pozostały nietknięte. Czyżby była aż tak nieostrożna, aby otwierać drzwi przed nieznajomym, i do tego w kusej, jedwabnej koszulce?
A może znała tego człowieka?
Wygadała się i przyznała, że ma diament, a nawet mu go pokazała. Czy miejsce męskiej namiętności zajęła chciwość? Najpierw kłótnia, a potem walka. I upadek z piętra. A zdewastowanie domu miało jedynie zmylić ślady. Seth uznał, że możliwości jest wiele. Na parterze znalazł gruby notes z telefonami należący do pani domu. Sprawdzi wszystkie nazwiska. Porozmawia z zapisanymi w nim ludźmi. On sam i grupa policjantów, którym przydzieli tę robotę, przeszukają centymetr po centymetrze cały opustoszały dom.
Teraz jednak czekały go ważne rozmowy. Musiał przekazać informację o tragedii. I poprosić kogoś z rodziny Grace Fontaine lub przyjaciół o przyjście do kostnicy i zidentyfikowanie jej ciała.
Pomyślał z przykrością, że ktoś, kto był z nią związany uczuciowo, będzie teraz musiał oglądać zniekształconą twarz.
Seth jeszcze raz omiótł wzrokiem sypialnię. Ogromne łoże, porozrzucane kwiaty i walające się po dywanie szczątki stylowych, kryształowych flakonów. Wiedział, że zapach unoszący się w powietrzu nie da mu spokoju i będzie prześladował go przez długi czas. Podobnie jak idealna kobieca twarz z portretu w salonie.
Nad prowadzonymi sprawami pracował zazwyczaj do późna. Nie miał prywatnego życia i nigdy nie starał się go sobie zorganizować. Z rozmysłem, ostrożnie dobierał kobiety, z którymi spotykał się w celach towarzyskich i romansowych. Żadna nie była w stanie zaakceptować jego pracy wymagającej pełnej dyspozycyjności. Rzadko kiedy decydowały się przedłużać lub zacieśniać znajomość. Seth dobrze zdawał sobie sprawę, jak trudne musi być pogodzenie się z wymogami jego zawodu i bezustanne czekanie. Nerwowe i w ciągłym napięciu. Wszelkie skargi i utyskiwania kobiet, które czuły się zaniedbywane, uznawał za uzasadnione, chociaż nie zamierzał niczego zmieniać w swoim życiu zawodowym. Z tych to powodów nigdy się nie wiązał i nikomu nie składał żadnych obietnic ani przyrzeczeń. Prowadził samotne życie.
Wiedział, że w domu Grace Fontaine nie ma już nic do roboty. Powinien wrócić do komendy lub nawet do własnego mieszkania, choćby tylko po to, aby odświeżyć umysł i nabrać dystansu do sprawy. Coś jednak przyciągało go do tego niezwykłego domu. Nie do budynku, stanowiącego skądinąd interesujące połączenie drewna i szkła, lecz do tej kobiety. To ona, młoda dama z portretu, przyciągnęła go z powrotem jak magnes.
Zostawił samochód na końcu stromego podjazdu i wszedł do domu otoczonego starymi, rozrośniętymi drzewami i wysoką zielenią. Tuż przy wejściu znalazł wyłącznik. W przestronnym holu rozbłysły ostre światła.
Ludzie Setha rozpoczęli już mozolne przesłuchiwanie mieszkańców okolicznych, równie eleganckich rezydencji. Pukali do drzwi w nadziei, że któryś z sąsiadów zobaczył lub usłyszał coś niezwykłego.
Praca w laboratorium policyjnego patologa posuwała się powoli. Był przecież weekend i większość ludzi miała wolne. Z tego samego względu trochę dłużej niż zwykle potrwa sporządzanie służbowych raportów.
Ale to nie brak oficjalnych sprawozdań dręczył Setha, który odruchowo skierował kroki do salonu, gdzie nad kamiennym kominkiem wisiał portret młodej damy.
Grace Fontaine była osobą kochaną przez bliskich. Na twarzach dwóch kobiet, którym dopiero co mówił o jej śmierci, malowała się prawdziwa rozpacz.
Setha zdumiała głębia uczuć łączących trzy zaprzyjaźnione kobiety. Bailey James, MJ O’Leary i zmarłą. Żałował, a przydarzało mu się to niezwykle rzadko, że obcesowo i bez ogródek przekazał im tragiczną wiadomość.
„Bardzo współczuję z powodu straty”. Był to typowy zwrot.
Mówiąc o stracie, policjanci mają na myśli śmierć, z którą się spotykają. Słowa te Seth wypowiadał wielokrotnie. Teraz, gdy znów przyszło mu je powtórzyć, uważnie obserwował reakcję Bailey James i MJ O’Leary. Drobnej blondynki i zielonookiej rudowłosej. Na twarzach obu widniała głęboka rozpacz. Przywarły do siebie, jakby chciały nawzajem się podeprzeć. Zdruzgotane i bliskie załamania.
Towarzyszący im dwaj mężczyźni nie musieli prosić Setha, aby zostawił je sam na sam ze smutkiem. Tego wieczoru nie zamierzał zadawać pytań ani spisywać zeznań. Jego słowa nie byłyby w stanie przebić ściany rozpaczy dzielącej go od obu kobiet.
Stojąc teraz przed portretem i patrząc w niezwykłe, niebieskie oczy Grace Fontaine, przypomniał sobie reakcję przyjaciółek na wiadomość o jej nagłej śmierci. Była nie tylko pożądana przez mężczyzn, lecz także kochana przez kobiety. Co kryło się za tą zdumiewającą twarzą? Co sprawiało, że ta kobieta potrafiła wzbudzać tak silne emocje?
– Kim ty, do licha, właściwie jesteś? – zapytał szeptem, wpatrzony w portret.
Odpowiedziała mu śmiałym, zmysłowym uśmiechem.
– Zbyt piękna, aby być rzeczywista. Zbyt świadoma swego uroku, aby być łagodna i wspaniałomyślna. – Jego głęboki głos, ochrypły ze zmęczenia, odbijał się głośnym echem w pustym domu. Seth wsunął ręce do kieszeni i lekko zakołysał się na obcasach. – Zbyt martwa, aby się nią przejmować.
Chociaż odwrócił się plecami do obrazu, nadal miał przykre wrażenie, że młoda kobieta uważnie obserwuje go ze ściany. Obserwuje i ocenia.
Czekał go jeszcze obowiązek skontaktowania się z najbliższą rodziną, to znaczy z jej stryjem Nilesem Fontaine’em i jego żoną Helen, mieszkającymi w Wirginii. To oni po nagłej śmierci rodziców Grace wzięli ją na wychowanie. Policja ustaliła, że Helen Wilson Fontaine spędza lato w jakiejś willi we Włoszech i na razie nie sposób się z nią porozumieć.
Wille we Włoszech, niebieskie diamenty, olejne portrety wiszące nad wyszukanymi kominkami. Dla Setha był to obcy, odległy świat. Niemający nic wspólnego ze światem, z którego pochodził, ani życiem, na które składała się wyłącznie służba w policji.
Wiedział jednak, że przemoc dla nikogo nie robi wyjątków.
Właściwie mógłby pojechać do siebie, do małego domku na terenie osiedla stłoczonych na niewielkim obszarze kilkunastu podobnych siedzib. Jak zwykle zastanie puste pokoje, bo jeszcze nie spotkał kobiety, z którą zechciałby dzielić życie. W każdym razie mały domek będzie na niego czekał, dając poczucie bezpieczeństwa.
A ta imponująca rezydencja na wzgórzu, w jakiej teraz się znajdował, zbudowana z gładkiego, wypolerowanego drewna i ogromnych tafli połyskliwego szkła, z biegnącymi w dół wypielęgnowanymi trawnikami, basenem i starannie przyciętymi krzewami, nie dała żadnej osłony jej właścicielce. Nie zapewniła bezpieczeństwa.
Seth ostrożnie ominął zaznaczony kredą kontur ludzkiej sylwetki i znów wspiął się schodami na piętro. Był w złym nastroju i zdawał sobie z tego sprawę. Najlepszym lekarstwem na taki nastrój i przygnębienie nieodmiennie była praca.
Przyszło mu na myśl, że kobieta pokroju Grace Fontaine, wiodąca ożywione, ekstrawaganckie, pełne przygód życie, prowadziła dziennik. Może notowała w nim nie tylko wydarzenia, lecz także własne zwierzenia, uwagi czy spostrzeżenia.
Rozpoczął szukanie od sypialni. Pracował w milczeniu. Metodycznie i sprawnie. Przez cały czas świadomy charakterystycznego, odurzającego zapachu, który po sobie zostawiła.
Ściągnął krawat i wetknął go do kieszeni. Tak przywykł do kabury z bronią zawieszoną pod ramieniem, że nawet nie czuł jej ciężaru.
Starannie obejrzał wszystkie półki i szuflady, chociaż były w większości prawie puste. Ich zawartość, wyrzucona na podłogę, walała się po całym pokoju. Szukał pod półkami i szufladami, za nimi i pod materacem.
Przyszło mu na myśl, że Grace Fontaine tą masą ubiorów mogła wyposażyć całą drużynę modelek. Najbardziej lubiła miękkie tkaniny. Jedwabie, kaszmiry, satyny i cienkie, delikatne wełny. Śmiałe, ostre barwy. Odcienie szlachetnych kamieni. Preferowała błękit.
Nic dziwnego, z takimi oczami, pomyślał Seth, wciąż pod wrażeniem niebieskiego spojrzenia z portretu.
Zaczął się zastanawiać, jaki miała głos. Czy pasował do alabastrowej, delikatnej twarzy? Nisko brzmiący i lekko zachrypnięty? Uwodzicielski i zmysłowy, stanowiący jeszcze jedną pokusę dla mężczyzn? Seth wyobrażał go sobie właśnie tak. Głęboki i zmysłowy, jak zapach unoszący się wszędzie w powietrzu. Jej ciało harmonizowało z twarzą i zapachem, uznał, zagłębiając się w ogromnej, wbudowanej w ścianę szafie. Oczywiście, Grace Fontaine pomagała naturze. Nigdy nie potrafił zrozumieć, dlaczego na przykład kobiety wypychają sobie piersi silikonem po to, aby uwieść mężczyznę. Tylko tępy facet wolałby sztuczny biust od naturalnego.
On sam stawiał na uczciwość. Wymagał jej od kobiet. I dlatego pewnie nadal żył samotnie.
Przeglądając stroje pozostawione na wieszakach, ze zdziwieniem kręcił głową. Wyglądało na to, że nawet bandycie zabrakło cierpliwości, aby wyrzucić je z szafy. Wieszaki były ściągnięte razem, tak że suknie i inne ubiory tworzyły zwartą masę. Napastnik nie zadał sobie trudu, aby wyciągnąć je i dokładnie przeszukać.
W komodzie Seth natrafił na swetry, szaliki i apaszki, sztuczną biżuterię. Był przekonany, że Grace Fontaine miała także dużo prawdziwych klejnotów. Część z nich musiała znajdować się w okradzionym sejfie w bibliotece na parterze. Resztę pewnie przechowywała w bankowej skrytce.
Postanowił sprawdzić to jutro z samego rana.
Ta kobieta uwielbiała muzykę, pomyślał, spoglądając na rozstawione głośniki. Znajdowały się we wszystkich pokojach w całym domu. W salonie na parterze pełno było płyt kompaktowych, taśm, a nawet albumów starych płyt. Jeśli chodzi o muzykę, pani tego domu miała eklektyczne gusta. Słuchała dosłownie wszystkiego. Od Bacha do najnowszych zespołów młodzieżowych.
Czy często spędzała samotnie wieczory, z muzyką rozlegającą się w całym domu? Czy siadywała na kanapie przed stylowym kominkiem z jedną z setek książek stojących na półkach okalających ściany biblioteki?
Tak widział ją Seth. W kusej, jedwabnej, czerwonej koszulce, z podciągniętymi pod siebie długimi, wspaniałymi nogami. Z kieliszkiem brandy, książką w ręku, rozbrzmiewającą wokół muzyką i światłem gwiazd sączącym się przez okna w dachu.
Świetnie potrafił to sobie wyobrazić. Aż za dobrze. Niemal widział, jak Grace Fontaine podnosi wzrok, odgarnia z pięknej twarzy czarny kosmyk niesfornie opadający na czoło i zauważywszy, że się jej przygląda, uwodzicielsko się uśmiecha. Odkłada na bok książkę i wyciąga rękę. Śmiejąc się zniewalająco, przyciąga go do siebie.
Seth miał przed oczami tę scenę, jakby zdarzyła się naprawdę.
Potrafił jednak wziąć się w garść. Zaklął pod nosem, uspokajając głośne bicie serca.
Żywa czy martwa, ta kobieta musiała być czarownicą! Piekielne diamenty stanowiące klucz do całej sprawy, o absurdalnych, mitycznych właściwościach bądź bez nich, tylko potęgowały jej złą moc.
A on? On sam tracił czas na bzdurne rozważania. Sprawował nadzór nad całym śledztwem. Powinien teraz jechać do laboratorium i zmusić policyjnego lekarza, żeby jak najszybciej ustalił przybliżony czas śmierci Grace Fontaine. Należało także niezwłocznie zadzwonić pod numery telefonów zapisane w notesie ofiary.
Musiał jak najszybciej opuścić ten dom przesycony odurzającym zapachem właścicielki. I trzymać się z dala, dopóki nie zapanuje nad niezdrowo pobudzoną wyobraźnią.
Zaniepokojony własną reakcją, zły na siebie za bezsensowne zachowanie, chciał wrócić do sypialni. Znajdował się prawie u szczytu schodów, gdy nagle kątem oka dojrzał poniżej jakiś ruch. Błyskawicznie sięgnął po broń.
Było już na to za późno.
Powolnym ruchem opuścił rękę i nie ruszając się z miejsca, spojrzał w dół. Zamarł. Nie na widok wycelowanego w siebie automatycznego pistoletu, lecz dlatego, że trzymała go mocno i pewnie, w obu rękach, zmarła kobieta.
– A więc nakryłam cię, złodzieju – powiedziała, wchodząc w jasny krąg światła padającego z żyrandola w holu. Wpatrywały się w Setha tak dobrze mu już znane szokująco niebieskie oczy. – Czy istnieje jakiś powód, dla którego nie miałabym zastrzelić cię z miejsca, zanim wezwę policję?
Idealnie pasowała do jego wyobrażeń. Miała głęboki, zmysłowy głos. Jak na ducha, zdumiewająco dźwięczny. I lekko zaróżowione policzki.
Było niewiele rzeczy, które potrafiły zaskoczyć Setha. Tym razem tak właśnie się stało. Widział kobietę spowitą w biały jedwab, z połyskującymi w uszach brylantowymi kolczykami i błyszczącym, srebrnym pistoletem w ręku.
Z trudem wziął się w garść, starając się nie okazać żadnych emocji. Bez cienia uśmiechu odparł spokojnym głosem:
– Nie musi pani nikogo wzywać. Jestem funkcjonariuszem policji.
Wydęła drwiąco wargi.
– Jasne, że jesteś, przystojniaku. Bo kto mógłby łazić po zamkniętym domu pod nieobecność właściciela jak nie przepracowany gliniarz z ulicznego patrolu? – zakpiła.
– Od dawna nie patroluję ulic. Pracuję w komendzie policji. Nazywam się Buchanan. Seth Buchanan. Jestem porucznikiem. Jeśli przesunie pani lufę trochę w lewo od mojego serca, będę mógł pokazać policyjną odznakę.
– Marzę, aby ją zobaczyć – kpiła dalej młoda kobieta, lecz nie spuszczając wzroku z Setha, powoli przesunęła lufę w bok.
Kiedy zszedł na dół i wsunął dwa palce do kieszeni, zbliżyła się i obejrzała odznakę. Wyglądała na prawdziwą. Niewiele zresztą można było wywnioskować ze złoconej blaszki, którą mężczyzna trzymał w ręku.
W tym momencie poczuła się bardzo źle. Znów dostała skurczów żołądka. Takich samych jak wtedy, kiedy podjechała pod dom i zobaczyła, że jest rzęsiście oświetlony.
Oderwała wzrok od odznaki i utkwiła go w mężczyźnie. Uznała, że mimo wszystko wygląda bardziej na policjanta niż na włamywacza. Był przystojny. Postawny, o szerokich ramionach i wąskich biodrach, fizycznie bardzo atrakcyjny. I chyba zdyscyplinowany.
Takie oczy, zimne i bez wyrazu, zdające się dostrzegać wszystko, mogły należeć tylko do policjanta lub kryminalisty. W każdym razie do człowieka niebezpiecznego.
Zwykle pociągali ją niebezpieczni mężczyźni. Ale w tej chwili, zważywszy na niecodzienną sytuację, nie była w nastroju do flirtu.
– W porządku. Wobec tego proszę wyjaśnić, poruczniku, co robi pan w moim domu. – Przypomniała sobie nagle, co ma w torebce. Przesyłkę od Bailey. Zrobiło się jej nieswojo.
W jakie wpakowałyśmy się kłopoty? – zastanawiała się w myśli. I jak uda mi się to ukryć przed okiem policjanta?
– Czy oprócz odznaki ma pan także nakaz rewizji? – spytała ostrym tonem.
– Nie. Nie mam. – Seth poczułby się znacznie lepiej, gdyby odłożyła pistolet. Nadal jednak trzymała go pewnie, mierząc trochę niżej niż poprzednio. Nie dał jednak poznać po sobie zdenerwowania. Nie spuszczając oczu z kobiety, powoli przeszedł do przestronnego foyer. – Pani jest Grace Fontaine – stwierdził bez cienia emocji.
Obserwowała, jak oficer policji chowa odznakę do kieszeni, bez przerwy wpatrując się w nią nieprzeniknionym wzrokiem. Chce zapamiętać moje rysy, pomyślała rozdrażniona. Dostrzec każdy charakterystyczny znak. Do licha, co tu się w ogóle dzieje? O co chodzi temu gliniarzowi?
– Tak. Nazywam się Grace Fontaine – potwierdziła sucho. – I to jest moja posiadłość. Mój dom. Wszedł tu pan bez nakazu rewizji, to znaczy, że naruszył pan przepisy. W tej sytuacji wzywanie policji nie miałoby większego sensu, więc dzwonię po mojego adwokata.
Seth odchylił głowę. Znów uderzył go w nozdrza odurzający, charakterystyczny zapach. Może właśnie dlatego, że miało to natychmiastowy i niepożądany wpływ na jego system nerwowy, nie zastanawiając się, wypalił:
– No cóż, jak na trupa wygląda pani cholernie ładnie.