Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Tajemnicza panna Young - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
3 lutego 2021
Ebook
12,99 zł
Audiobook
19,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tajemnicza panna Young - ebook

Detektyw Pat Mackienzie często przyjmuje nietypowe zlecenia. Tym razem do nowojorskiego biura zgłasza się zamożna starsza pani. Klientka prosi o pomoc w ustaleniu tożsamości młodej kobiety, która podaje się za jej wnuczkę. Sprawa, choć na pozór wydaje się prosta, będzie wymagać sprytu i logicznego myślenia. Na szczęście Mackenzie może liczyć na swoją nieocenioną sekretarkę. Pomoc okaże się przydatna, zwłaszcza że życiu detektywa zagraża groźny zbieg.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-265-1172-7
Rozmiar pliku: 311 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1.

Mała szczoteczka na długim trzonku poruszała się niespiesznie, wygrzebując kurz z zakamarków starej maszyny do pisania. Pracująca szczoteczką Debbie Sullivan westchnęła. Ze swojego miejsca miała widok tylko na ścianę naprzeciw, pomalowaną na żółto i niczym nieozdobioną. Czasem jednak patrzyła w lewo, a wtedy w jej wzroku pojawiało się zainteresowanie.

Znajdowały się tam drzwi do gabinetu, teraz otwarte, przez które widać było wielkie mahoniowe biurko. Leżało na nim parę prawniczych książek, stał druciany koszyk na papiery i staromodna lampa w rodzaju tych, jakie znowu wchodziły w modę. Ale przede wszystkim Debbie Sullivan widziała jasne podeszwy butów, tkwiących jeden na drugim. Co jakiś czas dolny but poruszał się raz albo dwa, a potem znowu oba nieruchomiały.

Panna Sullivan odłożyła szczoteczkę, wkręciła do maszyny czystą kartkę papieru i lewą ręką wystukała kilka znaków, sprawdzając czytelność pisma. Uśmiechnęła się, zadowolona z wyników wykonanej pracy.

Była godzina szósta dwadzieścia wieczorem.

Dziesięć minut później Debbie Sullivan weszła bez pukania do gabinetu. Białą dłonią ujęła czubek buta i poruszyła nim lekko. W butach znajdowały się ogromne stopy, przechodzące w długie nogi w granatowych spodniach, za nimi była z kolei koszula w kolorze groszku i wreszcie brązowy kapelusz z jasną wstążką. Wszystko to razem ukrywało Pata Mackenzie, dokładnie tak, jak było napisane na drzwiach gabinetu.

Upłynęło pewnie ze trzydzieści sekund, zanim sygnał przebył odległość około sześciu stóp i dotarł do mózgu siedzącego. Mężczyzna odsunął kapelusz z czoła i spojrzał przed siebie jasnymi, wesołymi oczami.

– Jeszcze tu jesteś, Debbie? – zapytał zdziwiony. – Napracowałaś się przecież od rana i czas, żebyś już poszła do domu.

Patrzył przy tym na sekretarkę z uznaniem i dumą. Panna Sullivan ze wszech miar zasługiwała na takie spojrzenie. Miała dwadzieścia siedem lat, jasne loki nad czołem i sylwetkę mistrzyni świata w tenisie ziemnym. Nosiła szary kostium z czerwoną różyczką przypiętą do lewej klapy żakietu.

– Jeszcze jestem – odpowiedziała pogodnie. – Przynajmniej udało mi się wyczyścić maszynę do pisania.

– Doskonale! – ucieszył się Mackenzie. – Teraz wystarczy ją ponownie zabrudzić, żeby mieć nowe zajęcie. Ale to już może zrobisz jutro. Albo jeszcze lepiej pojutrze. Jutro możesz w ogóle nie przychodzić.

I opuścił kapelusz na oczy. Sekretarka rozejrzała się po nieco zagraconym biurze, ale nie odeszła.

– Zamierzałam wyjść... – zaczęła.

– Z własnej inicjatywy? – zainteresował się siedzący, choć nie zmienił pozycji. – Robisz postępy, kochanie.

Debbie Sullivan westchnęła.

– Coś mi w tym przeszkodziło. Niejaki sierżant Bergson we własnej osobie.

Pat Mackenzie zdjął kapelusz, chwilę kołysał go na palcu, a potem wziął się do przeprowadzania wywiadu.

– Mówił, o co mu chodzi?

Sekretarka przecząco pokręciła głową.

– Powiedziałam mu, że jesteś bardzo zajęty, ale oczywiście... – wzruszyła ramionami, dając do zrozumienia, że nie ma sposobu na pozbycie się sierżanta Bergsona.

– Zatem trzeba się poddać boskim wyrokom – zadecydował Pat Mackenzie i odrzucił kapelusz na blat biurka.

Panna Sullivan pochyliła się i nacisnęła guzik małego wiatraczka stojącego po lewej stronie biurka. Wiatraczek rozpędził się szybko i strumień chłodnego powietrza wyraźnie orzeźwił siedzącego.

– Cudownie! – stwierdził zachwycony. – Że też sam na to nie wpadłem!

Wystawił twarz na podmuchy i z zadowoloną miną zapomniał o całym świecie. Panna Sullivan zmarszczyła nosek.

– A sierżant Bergson? – zapytała. – On czeka.

– Może już poszedł – wyraził nadzieję mężczyzna. – Jeśli nie, wprowadź go, ale koniecznie przypomnij, jak bardzo nasz czas jest cenny.

Debbie skinęła głową i wyszła, a po chwili w gabinecie pojawił się wysoki, mocno zbudowany mężczyzna w szarym ubraniu. Jego widok nie był widać rewelacją dla gospodarza, ponieważ nie poruszył się i nie zdjął nóg z biurka.

Sierżant policji Paul Bergson miał czterdzieści sześć lat i wystarczająco dużo zawodowego doświadczenia, żeby nie czekać na zaproszenie do zajęcia krzesła. Usiadł, odchrząknął i stwierdził tubalnym głosem, że jest gorąco.

Mackenzie popatrzył na pokryty szarym wapnem sufit, z którego zwisała różowa lampa na długim sznurze i nic nie powiedział. Bergson wyjął z kieszeni paczkę cameli, wydłubał jednego, zapalił i dmuchnął dymem na wentylator, a potem przyglądał się, jak szary obłok rozwiewa się po pokoju.

– Pomyślałem, że powinieneś o tym wiedzieć – stwierdził. – I przyszedłem upewnić się, że wiesz.

Pat Mackenzie nie oderwał wzroku od sufitu i nie odpędził dymu, który sztuczny wiatr przywiał mu pod nos.

– To bardzo ładnie z twojej strony, Paul – zauważył i dodał po chwili: – Zawsze uważałem, że na ciebie mogę liczyć.

Policjant chrząknął, wytarł wierzchem dłoni wielki nos i pokiwał głową.

– No – potwierdził.

Mackenzie uśmiechnął się do niego serdecznie i zachęcająco pokiwał dłonią.

– Czy powiesz mi także, co powinienem wiedzieć?

Teraz uśmiechnął się Bergson, uśmiechem zadowolenia i pewnej dozy wyższości, którą dawała mu praca w Wydziale Zabójstw. Kiedy udzielił odpowiedzi, nogi na biurku gwałtownie zmieniły pozycję.

– Caggiano uciekł z więzienia – oznajmił Bergson. – Nie czytałeś chyba gazet. Ale widzę, że się cieszysz. Uciekł z trzema innymi facetami. Można założyć, że koniecznie będzie się chciał z tobą zobaczyć. Dlatego przyszedłem cię prosić, żebyś nie przeganiał naszych chłopaków, gdybyś któregoś zobaczył w pobliżu. Rozumiesz, liczymy, że uda się złapać Caggiano. Właśnie wtedy, kiedy będzie chciał pogadać z tobą.

Informacja poruszyła Mackenziego, ale nie na tyle, żeby przestać się uśmiechać i zdobyć na powstanie z krzesła.

– A więc złapcie go, Paul. Byleby to tylko nie było tutaj, w moim biurze – powiedział tylko.

Policjant ucieszył się, zgasił niedopałek w szklanej popielniczce i wstał, wycierając dłonie o klapy marynarki.

– Spodziewałem się, że łatwo dojdziemy do porozumienia – stwierdził i zaraz zapowiedział: – Będę już szedł, Pat. Bywaj i nie zapomnij o naszej umowie.

Po jego wyjściu Mackenzie pozbył się uśmiechu i zasępiony nacisnął guzik interkomu, prosząc o przyniesienie gazet.

– Coś się stało? – zapytała zaniepokojona Debbie Sullivan, kładąc na biurku plik dzienników. – Czym cię tak zainteresował?

– Nasz znajomy Caggiano dał drapaka z rządowego pensjonatu. Policja uważa, że będzie chciał policzyć się za moje zeznania przed sądem.

Panna Sullivan natychmiast zorientowała się w sytuacji.

– Bergson liczy, że wystawisz mu Caggiana? – zapytała z przejęciem.

– Mniej więcej – mruknął Mackenzie wertując gazety. – Na razie nie wiadomo nic konkretnego, nawet policja działa po omacku, nie mówiąc o dziennikarzach. Nie powinnaś się tym przejmować, przynajmniej przez jakiś czas. Najlepiej będzie, jeśli pójdziesz wreszcie do domu i dasz mi spokojnie pomyśleć.

Lekko urażona Debbie wzruszyła ramionami, ale posłusznie wróciła do sekretariatu. Słychać było stamtąd stukanie zamykanych szuflad, kroki pantofli na wysokich obcasach i wreszcie trzaśnięcie drzwiami. Wtedy dopiero Pat Mackenzie rozłożył gazety i zabrał się do dokładnego czytania podawanych przez prasę informacji o sensacyjnej ucieczce z Leavenworth.

Przyswoił jednak tylko kilka wybitych tłustym drukiem tytułów i zapowiedzi, ponieważ ktoś wyłączył wentylator i detektyw musiał podnieść wzrok, by zobaczyć, co się stało. Przed biurkiem stała znowu Debbie Sullivan, w kapeluszu i torebką pod pachą, gotowa do wyjścia. Miała dziwną minę, która lekko zaniepokoiła jej szefa.

– No! – zachęcił mężczyzna. – Prosto z mostu, panienko! Coś się panience przypomniało? Jeśli na ten temat, który omawialiśmy rano, muszę z przykrością odmówić. Nie mam centa przy duszy.

Debbie machnęła ręką zniecierpliwiona i obejrzała się na niedomknięte drzwi.

– Wróciłam ze schodów – powiedziała przyciszonym głosem, w którym kryło się zdziwienie. – Masz gościa.

– Poważnie? – zapytał lekceważąco Mackenzie. – Znowu sierżant Bergson, tak?

– Przeciwnie – szepnęła Debbie. – Zupełnie nie trafiłeś.

– Przeciwnie? – oczy detektywa zrobiły się okrągłe ze zdumienia. – Nie mam pojęcia, jak wygląda coś przeciwnego.

– Zaraz zobaczysz – szepnęła tajemniczo panna Sullivan. – To pani Helen Wenschler i jej osobista sekretarka. Ona wygląda... jak prawdziwy klient! Słyszysz, Pat?

– Co takiego?! – zerwał się z krzesła Mackenzie. – Prawdziwy klient, który wyciągnie nas z kłopotów? To cud, kochanie, że jeszcze nie wyszłaś. Proś, oczywiście, proś natychmiast.

– Tak jest – odpowiedziała służbiście Debbie Sullivan i zasalutowała. Zaraz potem złożyła ręce w błagalnym geście i dodała: – Tylko zaklinam cię na wszystko, szefie. Postaraj się jej nie spłoszyć. To prawdziwa dama.

– Możesz na mnie liczyć – zapewnił Mackenzie i poprawił krawat. – Jak wszyscy diabli.

*

Klientka miała na sobie ciemny strój, nieco już niemodny, a na głowie kapelusz z gęstą woalką. Po sposobie poruszania się i lekkim przygarbieniu Mackenzie ocenił, że mogła liczyć około sześćdziesięciu lat. Obok niej kroczyła młodziutka i ładna kobieta, pomagając iść starszej pani.

Pat Mackenzie wyskoczył zza biurka z szerokim uśmiechem, gładkimi i zachęcającymi słowami zapraszając do wejścia i zajęcia wygodnego miejsca.

– To bardzo uprzejmie, młody człowieku – powiedziała pani Wenschler łagodnym, niskim głosem. – Ale z pańskiego zachowania wnioskuję, że pan jeszcze nie zorientował się w sytuacji. Otóż, panie Mackenzie, jestem niewidoma.

Detektyw, oszołomiony i zaskoczony patrzył, jak młoda kobieta prowadzi swoją panią do krzesła, sadowi ją i sama siada obok, trzymając dłoń na ręce starszej pani.

– Ta młoda osoba to moja przyjaciółka i powierniczka, Amanda Hays. Pełni też rolę sekretarki. Bez jej pomocy nie trafiłabym tutaj, choć z hotelu „Riverview” nie jest daleko.

Amanda Hays miała niewiele ponad dwadzieścia lat, była ubrana prosto i skromnie; robiła wrażenie osoby nieśmiałej i małomównej, co pewnie stanowiło cechę szalenie pożądaną przy jej zajęciu. Pani Wenschler sama lubiła mówić i raczej potrzebowała słuchającego niż kogoś, kto by ją zabawiał rozmową.

– Uważam, że moje kalectwo jest czymś, co trzeba wyjaśnić na początku każdej rozmowy – stwierdziła. – Żeby uniknąć niepotrzebnych nieporozumień.

– Bardzo rozsądnie – zauważył gospodarz.

Obejrzał już dokładnie strój klientki, dowiedział się, że mieszka w starym, szacownym hotelu i mógł się odprężyć oraz udawać, że nierozpoznanie osoby niewidomej w najmniejszym stopniu nie jest dla prywatnego detektywa utratą twarzy.

– Nazywam się Helen Wenschler – przedstawiła się klientka. – Jak dokładnie brzmi pańskie nazwisko?

– Jestem Pat Mackenzie – odpowiedział szybko czując, że przedziwnie niezręcznie zachowuje się tego popołudnia. – Mackenzie, takie typowe nazwisko. Moją sekretarkę, pannę Sullivan, już panie poznały.

– Tak, bardzo uprzejma osoba – skinęła głową pani Wenschler. – Czy nie ma tu więcej nikogo?

Mackenzie rozejrzał się nieco zaskoczony.

– Nie – zaprzeczył. – Jesteśmy sami, jeśli miała pani na myśli obecność osób postronnych. Moje biuro funkcjonuje wprawdzie pod nazwą „Mackenzie i Kennedy”, jak pani zapewne wie, ale mój wspólnik od dawna już przebywa poza krajem. Zdobywa, jak to się mówi, szlify generalskie.

– Chodziło nam tylko o zapewnienie dyskrecji – wtrąciła panna Hays.

– Oczywiście, szanowna pani – Mackenzie skłonił się w stronę klientki. – Ośmielę się zauważyć, że jestem kimś w rodzaju lekarza, a mam także praktykę prawniczą. Dumą tej agencji jest zaufanie naszych zleceniodawców.

– Spodziewałam się czegoś takiego – ucieszyła się starsza dama. – Właśnie ktoś taki jest mi teraz potrzebny. Amanda podsunęła mi pańskie nazwisko, znała adres czy też się go dowiedziała. I okazało się to blisko. Uznałam więc, że będzie to zajęcie akurat dla kogoś takiego jak pan. Mam nadzieję, że pan rozumie, co mam na myśli.

– To dla mnie zaszczyt – zapewnił Mackenzie. – Czy możemy więc pomówić teraz o istocie pani wizyty? Nie śmiałbym zatrzymywać pani dłużej niż jest to absolutnie konieczne.

Patrzył przy tym na panią Wenschler, choć miał ochotę przyjrzeć się jej towarzyszce. Ale w głosie i sposobie bycia starszej pani było coś, co kazało mu skupić się wyłącznie na tym, co ona ma do powiedzenia.

– Jestem, proszę pana, kobietą zamożną – powiedziała z naturalną swobodą, jaką daje wielocyfrowe konto w banku. – Nawet dość zamożną. Dlatego gotowa jestem ponieść wszystkie niezbędne wydatki, jeśli zdecyduje się pan poświęcić mojej sprawie część swojego cennego, niewątpliwie, czasu. Amanda twierdzi, że jest pan ambitny i pracuje wyłącznie wtedy, gdy sprawa pana osobiście interesuje, ale jestem pewna, że potrafię pana przekonać.

– Słyszała to pewnie od któregoś z moich znajomych – przymrużył oczy detektyw. – Nie wszyscy są mi życzliwi, ponieważ pomagając jednym, czasami mimowolnie szkodzę innym. A co do pieniędzy... No cóż, ich posiadanie znacznie ułatwia życie. Dotyczy to także pracy. Odpowiednia inwestycja nie tylko się zwraca, ale przynosi także dywidendy. Tak właśnie staram się pracować. Ku zadowoleniu moich klientów i mojej satysfakcji. Także finansowej.

Pani Wenschler roześmiała się cicho i gestem dłoni powstrzymała kolejne, przygotowane już do wygłoszenia, deklaracje detektywa.

– Ludzie interesu potrafią się porozumieć – stwierdziła. – Wspomniałam o pieniądzach dla udokumentowania, że bardzo mi zależy na rozwikłaniu tej sprawy.

– Oczywiście. Zatem proszę opowiedzieć mi niezbędne szczegóły – podchwycił Mackenzie sięgając po notatnik. – Może najlepiej od początku. Rozumiem, że nie fatygowałaby się pani dla drobiazgu. Chciałbym mieć jasną sytuację, zanim zdecyduję, czy i w jaki sposób mógłbym być pomocny. Bo rozumiem, że to coś nietypowego, skoro nie zajmuje się tym pani radca prawny. Proszę więc o szczegóły i... szczerość. O sprawach urzędowych porozmawiamy później, kiedy już otrzymam konieczne dane.

Amanda Hays ścisnęła rękę starszej pani, ale ta łagodnie poklepała ją po dłoni.

– Wszystko w porządku, kochanie. Czuję się dostatecznie dobrze, spodziewam się łatwo dogadać z panem Mackenzie.

Następnie w krótkich słowach, najwyraźniej według przygotowanego wcześniej planu, przedstawiła swój kłopot, czasem tylko odwołując się do pomocy swojej towarzyszki, żeby potwierdziła lub uzupełniła jej opowiadanie. Mackenzie słuchał ze zmarszczonymi brwiami, notując niewiele i zadając kilka bardziej szczegółowych pytań.

Opowieść, którą usłyszał tego wieczora, zaczynała się przed czterdziestu laty, kiedy panna Helen Morgan wyszła za mąż za bogatego przemysłowca Wenschlera. Miał on udziały w wielu spółkach budowlanych i kanadyjskich tartakach. Nie był specjalnie uczuciowy, ale należycie dbał o dom i zabezpieczenie materialnego bytu swojej rodziny. Córka otrzymała imię matki. Rozwijała się dokładnie tak samo, jak wszystkie inne dzieci, z tym tylko, że stać ją było na więcej rozrywek i swobody. Kiedy skończyła dziewiętnaście lat doszło, do tragedii. Młodziutka Helen poznała pana Younga i zakochała się w nim bez pamięci. A był to tylko zwykły kierowca ciężarówki, choć jednocześnie amatorski pianista, grywający w nocnych lokalach dla dodatkowego zarobku. Po kilku tygodniach Helen Wenschler wyjechała z nim do innego stanu, gdzie wzięli ślub i gdzie niedługo później przyszła na świat ich córka, Pamela Young.

Pan Wenschler gniewał się długo i groźnie, nie pojechał na ślub, a tekst telegramu, który wysłał z tej okazji, składał się z przekleństw i pogróżek. I oczywiście nie przeznaczył na ślubny prezent ani centa. Spodziewał się, że takim postępowaniem skłoni córkę do powrotu. Kiedy urodziła się Pamela, jej dziadkowie zostali o tym szczęśliwym fakcie powiadomieni, pan Wenschler wpadł we wściekłość i zdecydował o zerwaniu wszelkich więzi z córką, o ile do końca tygodnia nie przeprosi rodziców i nie powróci pod ich opiekuńcze skrzydła. Jego żona buntowała się, próbowała szukać kontaktu z córką, ale pan Wenschler apodyktycznie likwidował te próby w zarodku. W ten sposób państwo Wenschler całkowicie utracili kontakt z jedynym dzieckiem i nigdy nie zobaczyli wnuczki.

Tymczasem młodym nie wiodło się najlepiej. Young uległ wypadkowi, stracił pracę i musiał szukać mniej dochodowego zajęcia, życie rodziny układało się coraz trudniej. Pani Wenschler dowiedziała się o tym wszystkim właściwie przypadkiem, ale jej mąż był nieubłagany. Nawet wtedy, kiedy w wyniku jakiejś nieznanej choroby straciła wzrok. Dla niego był to boży znak i o wszystko obwiniał człowieka, który uwiódł jego córkę, wywiózł ją i zmarnował jej życie, a jej rodzicom przysporzył zmartwień.

Kiedy więc sześć lat po ślubie panny Helen z kierowcą ciężarówki jakaś życzliwa dusza dała znać pani Wenschler, że Pamela została sierotą, początkowo nie uwierzyła. Żona przemysłowca wpadła w rozpacz, ale on sam uważał doniesienie o wypadku kolejowym, w którym zginęli rodzice dziewczynki, za mistyfikację obliczoną na wyciągnięcie od niego pieniędzy. Nie uwierzył w treść listu, sam niczego nie sprawdzał i surowo zabronił tego żonie. Sporządził za to testament, zapisując cały swój majątek pani Wenschler, ale pod warunkiem nieudzielania jakiejkolwiek pomocy komukolwiek noszącemu nazwisko Young. Umarł zresztą niedługo potem, schorowany i pełen pretensji do całego świata. Dopiero wtedy pani Helen mogła rozpocząć poszukiwania na własną rękę, co nie było łatwe z uwagi na jej stan zdrowia. Trwało to latami i starsza pani wielokrotnie traciła już zupełnie nadzieję. Aż wreszcie niedawno, przed kilkoma tygodniami, nastąpił wyraźny zwrot. Jej prawnik, pan Harold Kitts, po długich poszukiwaniach trafił na dziewczynę, która potwierdziła kilka podstawowych a istotnych informacji, jakie o swojej wnuczce miała pani Wenschler.

Opowieść klientki nie należała do najweselszych, nawet w tej części, która dotyczyła odnalezienia dziewczyny. Pat Mackenzie pomyślał, że tego typu informacje pewnie już niejednokrotnie trafiały do poszukującej i kończyły się rozczarowaniem. Dlatego teraz jest ostrożna i zdystansowana.

– Harold powiedział mi, że to jeszcze zbyt mało, aby wykluczyć pomyłkę czy zbieg okoliczności – stwierdziła znużonym głosem. – Trzeba to badanie przeprowadzić do końca i upewnić się ostatecznie.

Amanda Hays objęła swoją panią ramieniem i pozwoliła jej się wypłakać. Mackenzie siedział nieporuszony z ołówkiem w ręku. Dopiero po chwili odważył się odezwać.

– Czy mam prześledzić życie tej dziewczyny i sprawdzić podawane przez nią informacje? Czy tak mam rozumieć moje zadanie? Mam sprawdzić, czy jest osobą, za którą się podaje i czy ta osoba rzeczywiście jest pani zaginioną wnuczką?

– Tak – potwierdziła pani Wenschler, sięgając po drugą już chusteczkę. – Ma teraz 19 lat i przyniosłam panu dane, jakie udało mi się zgromadzić do tej pory. Niestety, nie jest tego dużo. I... panie Mackenzie... bardzo panu dziękuję, że mnie pan nie wypytuje i nie dziwi się moim wątpliwościom. To dla mnie nie jest łatwa sprawa.

– Rozumiem doskonale – zapewnił i odłożył ołówek. – Przepraszam, jeśli byłem niezbyt delikatny, ale jeszcze tylko chwila i będziemy mogli odpocząć. Proszę mi wierzyć, z racji mojej praktyki mam pewne doświadczenie. I dobrze wiem, że w podobnych sytuacjach nie można liczyć wyłącznie na to, co nam podpowie serce. Że zadrży na widok jakiejś osoby i powie: to moja krew. Zgoda, może tak się czasem zdarzyć pomiędzy mężczyzną i kobietą, ale chyba nie wśród członków rodziny, którzy nigdy dotąd nie mieli ze sobą żadnego kontaktu.

– Jestem już starą kobietą – powiedziała pani Wenschler łamiącym się głosem. – Nie, proszę nie zaprzeczać. Jestem starą, nieszczęśliwą kobietą. Nie miałam innych dzieci i nie słyszałam o nikim innym, kto byłby członkiem mojej rodziny bardziej niż Pamela Young. Żałuję, że nie umiałam się przeciwstawić mojemu mężowi we właściwym czasie. Może jeszcze nie wszystko jest stracone? Mam sześćdziesiąt cztery lata i bardziej niż komukolwiek bliżej mi na tamtą stronę. Trapi mnie ogromne poczucie winy, panie Mackenzie. Mam poczucie niespełnionej miłości i zawodu. Chciałabym, tak bardzo chciałabym to wszystko naprawić. Przynajmniej wynagrodzić tej dziewuszce tyle, na ile potrafię. Jej życie nie było łatwe i na pewno nie jest łatwe i teraz. A ja mam tak wiele rzeczy, z których nie potrzebuję korzystać...

– I chciałaby pani, aby te wysiłki dotyczyły właściwej osoby – uzupełnił Pat Mackenzie. – Poproszę o dokumenty. Biorę tę sprawę.

*

O godzinie ósmej wieczorem panna Amanda Hays wyprowadziła starszą panią z biura detektywa. Mackenzie z papierosem w zębach, niezapalonym dotąd z uwagi na obecność klientki, wezwał do siebie sekretarkę.

– Słyszałaś? – zapyta zasępiony.

– Wszystko! – potwierdziła Debbie Sullivan z przejęciem. – Każde słowo. Co za okropna historia!

Mackenzie pokiwał głową i przypalił papierosa. A potem niespodziewanie rozłożył szerokim gestem ręce.

– Odwołuję twój wolny dzień, Debbie – powiedział zupełnie innym tonem. - Przygotuj na dziewiątą rano umowę, mam z nią iść do hotelu, bo brak mi serca, żeby klientkę fatygować tutaj. I nie martw się, dziecinko. To tylko zwyczajne życie.

Uśmiechnął się z zadowoleniem i z rozmachem postukał w blat biurka.

– Odpukać! Naprawdę nie jest źle, kochanie. Angażuje mnie i będzie słono płacić. Kupię sobie nowy kapelusz. I zapłacimy komorne. I pójdziemy na obiad do najlepszej restauracji. I w ogóle będzie pięknie!

– A ona? – szepnęła Debbie. – Nie żal ci jej?

– Żal – potwierdził mężczyzna lekko. – Żal, ale przecież nie będę płakał z tego powodu. Nie w tym rzecz, że pani Wenschler wymaga ode mnie współczucia. Ona raczej chce, abym był zimny i wyrachowany. Po to, żeby odkryć oszustwo lub pomyłkę, jeśli coś takiego ma tutaj miejsce.

– Wątpię – sprzeciwiła się panna Sullivan. – Pragnie potwierdzenia tych danych, które już ma. Że Pamela Young jest właśnie Pamelą, której szukała.

– Spotkały się – przypomniał detektyw. – To chyba także słyszałaś. Spotkała się zrozpaczona babcia z poszukiwaną wnuczką. I jakoś nie przypadły sobie do gustu. A wiesz dlaczego? Moim zdaniem starszej pani nie chodzi wcale o odszukanie rodziny i naprawienie krzywdy. Ona szuka usprawiedliwienia dla siebie i swojego postępowania przez ostatnie lata. Jestem jej potrzebny dla udowodnienia oszustwa i dostarczenia dowodu, że pani Wenschler starała się, ale jej się nie udało.

Debbie Sullivan, zaskoczona wypowiedzią szefa, złożyła ręce w geście przerażenia.

– I jeszcze coś ci powiem – kontynuował Mackenzie. – Szkoda, że nie widziałaś jej sekretarki. Założę się z tobą o dobrą kolację, że skromna panna Hays ma tutaj niemałą rolę do odegrania. To z kolei może znaczyć, że liczy na coś poważnego. Na przykład na sporą część spadku. Nie ulega wątpliwości w każdym razie, że jej wpływ na działania pani Wenschler jest znaczny.

Panna Sullivan szeroko otworzyła oczy.

– Jesteś potworem – oceni ze zgorszeniem. – Jak ty w ogóle mogłeś o czymś takim pomyśleć?

Pat Mackenzie uśmiechnął się niewesoło.

– Kochanie – przemówił łagodnie. – Nie jest moją winą taki porządek świata. Mam jednak nadzieję, że nie jestem dużo gorszy od innych. Przedstawiłem ci tylko moje pierwsze odczucia. Moim zdaniem pani Wenschler dawno już pogodziła się ze swoim losem, w tym także ze zniknięciem wnuczki. Ona po prostu wybrała cierpienie. Pewnie wymyśliła sobie, że jej ślepota jest karą za to wszystko, co w życiu zrobiła źle. Przyzwyczaiła się cierpieć i od razu ma z głowy parę innych spraw. Teraz tak naprawdę nie jest zadowolona, że przypomniano jej o istnieniu Pameli Young, ponieważ przypomniano jej także o czymś takim, jak sumienie. Zwróć uwagę na fakt, że jej mąż zmarł przed siedmioma czy ośmioma laty, gdyby więc naprawdę chciała, dawno już odszukałaby tę dziewczynę. Nie zrobiła tego. Teraz tak, ale teraz przede wszystkim chce udowodnić, że ma czyste sumienie i nie ponosi żadnej odpowiedzialności. Zwróć na to uwagę, Debbie. Ona nie przyszła do mnie, żebym jej pomógł potwierdzić tożsamość panny Young. Przyszła tu po to, żebym tej tożsamości zaprzeczył.

Sekretarka detektywa nie wydawała się być zadowolona z tej przemowy.

– Rano znajdziesz wszystko na biurku – obiecała. – I mam także nadzieję, że odpowiednie honorarium otrzymamy niezależnie od wyników weryfikacji.

– O! Z pewnością! – zapewnił Mackenzie. – Na to stać ją na pewno, a mnie na wyegzekwowanie należności. Swoją drogą szkoda, że nie zapytałem, za jaką wiadomość zapłaciłaby więcej. No, ale takie pytanie mogę jeszcze postawić.

– Chyba żartujesz?!

– Żartuję – zgodził się. – Nie rób takiej miny, kochanie. Życie bywa dość skomplikowane. Postaram się wywiązać ze swoich obowiązków w sposób odpowiedni i odpowiedzialny, to oczywiste. Bez względu na to, czy pani Wenschler będzie zadowolona z wyników moich ustaleń.

– To już lepiej – uśmiechnęła się odprężona sekretarka. – Przez chwilę bałam się twojego cynizmu.

– Czasami sam się boję – wyszczerzył zęby Mackenzie. – Teraz leć do domu, jutro czeka nas ciężki dzień. Sam to wszystko pozamykam. Tylko parę telefonów i też wysiadam. Jak na jeden dzionek, dość tych smutków.

– Zatem dobrych snów, szefie – życzyła Debbie. – Chętnie pójdę wreszcie do łóżka.

– Nawzajem, kochanie – pokiwał dłonią Mackenzie. – Miłych, zielonobrunatnych snów. Reszta to sprawy rodzinne i w dodatku nie naszej rodziny.2.

Pat Mackenzie siedział na obrotowym krześle za swoim biurkiem i upajał się poczuciem sukcesu. Listy zostały już podyktowane, depesze do zaprzyjaźnionych i współpracujących agencji wysłane. Pozostawało tylko czekać na odpowiedzi.

W sąsiednim pomieszczeniu sekretarka po raz trzeci przeliczała plik banknotów, które właśnie otrzymała od szefa na najpotrzebniejsze wydatki. Przyniósł pieniądze z banku natychmiast po otrzymaniu pierwszego czeku od pani Wenschler.

– To już jest coś – powiedziała, stając w drzwiach gabinetu. – Ale chciałabym się dowiedzieć, co wolisz? Żeby nas wyrzucili z budynku, czy tylko odcięli światło i telefon? Nie mówię już o swojej pensji. Zdaje się, że zbyt dużo zostawiłeś sobie na koszta operacyjne.

Pat Mackenzie podniósł głowę znad papierów i uśmiechnął się szeroko. Debbie wyglądała tego ranka ślicznie i patrzył na nią z przyjemnością.

– To proste, kochanie – oświadczył. – Weź sobie z tego tyle, ile ci jestem dłużny.

– Dobry pomysł – zgodziła się. – Tylko że wówczas nie starczy nam na komorne.

– Tak? – zapytał spokojnie. – Faktem jest, że potrzebujemy biura i telefonu. Zatem weź sobie na razie połowę pensji.

Panna Sullivan westchnęła, ujęła z pliku kilka banknotów i włożyła je do kieszeni żakietu.

– Zawsze znajdziesz wyjście – stwierdziła. – Obym tylko nie skończyła na zaliczce. Inaczej nie wystarczy nam na świadczenia i nie doczekam się swoich poborów. Oboje wylądujemy za kratkami z powodu długów.

– Na pewno nie– obiecał Mackenzie i uśmiechnął się radośnie do swoich myśli. – Na pewno, kochanie.

– Czy to znaczy, że poza tymi listami masz jeszcze jakiś konkretny pomysł?

Detektyw zapalił papierosa i wzruszył ramionami. Sekretarka stała w progu i przyglądała mu się z zaciekawieniem. W jej spojrzeniu widać było podziw dla operatywności szefa. Ale nie za wiele.

– Nie tak szybko, dziecino – powiedział wymijająco. – Dopiero wzięliśmy tę sprawę, tak? Nie jestem cudotwórcą. Na razie myślę nad tym.

– Rozmowa z panią Wenschler nie podsunęła ci żadnego pomysłu?

– Nic ponad to, co już wiemy. Podejrzewam, że więcej mogłaby powiedzieć ta ładniutka panna Hays. Ale nie miała ochoty ze mną gadać.

– Ładniutka? – podchwyciła słodkim głosem Debbie Sullivan. – I jak mówiłeś, nieśmiała? Czy to nie jest przypadkiem wymarzona osoba dla ciebie, Pat?

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: