Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tajemniczy opiekun panny Westcott - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
3 lipca 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
18,99

Tajemniczy opiekun panny Westcott - ebook

Madison Westcott ma duszę buntowniczki. Nie chce wychodzić za mąż, marzy o studiach malarskich. Kiedy na balu debiutantek celowo wywołuje wielki skandal, rodzina postanawia ją odesłać do posiadłości na Jamajce. W podróży ma jej towarzyszyć protegowany ciotki, Jefford Harris. Ten tajemniczy mężczyzna od początku intryguje Madison. Chętnie poznałaby go lepiej, lecz Jefford nie jest skłonny do zwierzeń. Chce po prostu dobrze i szybko wykonać poleconą mu misję. Nie spodziewa się, że spędzi z Madison o wiele więcej czasu, niż zakładał, a Jamajka to dopiero pierwszy etap ich podróży. A gdyby jeszcze ktoś mu powiedział, jak i gdzie zakończy się ta niebezpieczna wyprawa, uznałby go za szaleńca.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-276-5215-7
Rozmiar pliku: 819 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział pierwszy

Londyn, Anglia

Boxwood Manor

Wrzesień 1888

– Madison! – wykrzyknęła lady Westcott. – Madison Ann Westcott, natychmiast otwórz te drzwi!

Madison zignorowała głos matki. Przygryzając w skupieniu czubek języka, zanurzyła pędzel w czerwonej ochrze i śmiałym, szerokim ruchem naniosła kolor na płótno w miejscu, gdzie znajdowało się ramię mężczyzny. Spojrzała na modela, a potem znów na obraz i uśmiechnęła się z satysfakcją. Od dwóch dni starała się oddać odcień jego hebanowej skóry i wreszcie jej się udało.

– Madison, co ty tam robisz? Natychmiast otwórz te drzwi, bo każę Edwardowi wyjąć je z zawiasów!

Spojrzenie czarnych oczu Cundo zatrzymało się na podwójnych orzechowych drzwiach, ale model nie poruszył żadnym mięśniem.

– Szanowna panienko, może... – odezwał się głębokim, melodyjnym głosem.

– Cundo, ona zaraz sobie pójdzie. – Madison jeszcze raz musnęła pędzlem hebanowe ramię na obrazie. – Chcesz chwilę odpocząć? Bo ja tak. Siedzimy tu już kilka godzin.

– Madison, słyszysz mnie? Nie będę dłużej tolerować takiego zachowania! – Lady Westwood uderzyła w drzwi pięścią. – Masz natychmiast wyjść! Przyjechała twoja ciotka. Życzę sobie, żebyś poszła do swojego pokoju, wykąpała się, przebrała w odpowiednią suknię i zeszła do bawialni!

Madison wytarła pędzel o przód długiego białego fartucha, pod którym miała tylko nocną koszulę. Choć była niemal czwarta po południu, nie zdążyła się jeszcze ubrać. Gdyby matce udało się wejść do pracowni, Madison musiałaby srogo za to zapłacić.

– Powiedz lady Moran, że pracuję – zawołała w stronę drzwi. – Może zobaczę się z nią jutro, kiedy odpocznie po podróży.

Miała ochotę poznać ciotkę, o której słyszała romantyczne opowieści, ale lady Moran zapowiedziała swój przyjazd dopiero na jutro, a artysta przecież musi pracować wtedy, kiedy poczuje przypływ weny.

Drzwi załomotały jeszcze raz, a potem zaległa cisza. Zgodnie z przewidywaniami matka poddała się i odeszła. Madison odłożyła paletę i pędzel na stolik.

– Proszę, Cundo, zdejmij te okropne łańcuchy i napij się ze mną soku. Mam świeżo wyciśnięty sok pomarańczowy z naszej oranżerii. Na pewno będzie ci smakował.

Oprócz modela od trzech dni nie widziała nikogo. Nie lubiła, gdy ktokolwiek przeszkadzał jej w pracy. Służba podawała jej skromne posiłki i napoje przez okno wychodzące na ogród.

Mężczyzna zdjął z przegubów ciężkie, zardzewiałe łańcuchy, rzucił je na podłogę i z wdziękiem zszedł z podwyższenia.

– Tak po prostu przyprowadziła tutaj to stworzenie? – zdziwiła się szeptem młoda służąca z sąsiedniego domostwa.

Aubrey, osobista pokojówka Madison, dotknęła jej dłoni.

– Cicho, Lettie, bo panienka natrze uszu nam obydwu. – Ruchem głowy wskazała czarnoskórego mężczyznę. – Wprowadziła go tu ukradkiem o świcie przez drzwi dla służby. Od dawna jej powtarzam, że zachowuje się nieprzyzwoicie.

Obydwie leżały na brzuchach pod stolikiem na drugim końcu pracowni, skryte za zwisającym kawałem płótna i stertami obrazów.

Lettie popatrzyła ze zdumieniem na jedyną córkę wicehrabiego.

– Lady Westcott z pewnością jest wstrząśnięta.

– Jeszcze jak – odszepnęła Aubrey. – Nie ma pojęcia, że w pracowni jej córki jest nagi Afrykańczyk! Biedna lady Westcott, gdyby się o tym dowiedziała, padłaby trupem.

Lettie odsunęła nieco draperię, popatrzyła z fascynacją na potężnie zbudowanego czarnoskórego mężczyznę i oblizała usta.

– Nie, nie jest nagi. Ma coś w rodzaju pieluszki na biodrach.

– To tak, jakby był nagi! – Aubrey również zatrzymała spojrzenie na muskularnych pośladkach młodzieńca. – Mówiłam ci, że warto dać pięć pensów, żeby zobaczyć go z bliska.

– To skandal, szczególnie że ona za dwa tygodnie ma debiutować w towarzystwie. – Lettie potrząsnęła głową okrytą czepkiem.

– A może nie – parsknęła Aubrey.

Lettie szeroko otworzyła błękitne oczy.

– Niemożliwe! Powiedz coś więcej.

– Dlatego lady Westcott jest w wielkiej rozpaczy. Panienka spędza w tej pracowni noce i dnie, a w dodatku powiedziała, że nie pójdzie na swój bal debiutancki.

– Nie! – westchnęła Lettie.

– Przecież bym cię nie okłamywała, Lettuce Hogg.

– No pewnie, że nie.

– Panienka Madison mówi, że nie chce wchodzić do dobrego towarzystwa ani iść za mąż.

– To co chce robić?

– Mówi, że chce pojechać do Paryża i malować z jakimś mistrzem. – Aubrey wzruszyła ramionami. – Wczoraj przywieźli suknię na bal debiutancki panienki. W życiu nie widziałaś niczego piękniejszego. Lady Westcott przez dwie godziny próbowała ją namówić, żeby stąd wyszła. Ale oczywiście nie miała pojęcia, co ją tu zatrzymuje. – Ruchem głowy wskazała Afrykańczyka.

Lettie spojrzała przez ramię na otwarte okno, przez które zakradły się do pracowni.

– Dlaczego lady Westcott nie…

Aubrey zmarszczyła brwi i ścisnęła jej pulchne ramię.

– Chyba nie sądzisz, że lady Westcott zniżyłaby się do wchodzenia przez okno? I wiesz, co będzie, jeśli panienka Madison nie pójdzie na swój debiutancki bal?

– Kolejny rok bez żadnych oświadczyn. A ma już dwadzieścia jeden lat.

– A lady Westcott nie wyjdzie za wicehrabiego Kendala.

– Za wicehrabiego Kendala? Więc te plotki są prawdziwe? – Lettie podrapała się po ramieniu. – Mają wziąć ślub?

– To jeszcze nie jest postanowione. Wicehrabia Kendal dał jej wyraźnie do zrozumienia, że najpierw musi się pozbyć tego kłopotu. – Wskazała kciukiem na Madison. – Sama słyszałam. “Żywię dla pani wiele ciepłych uczuć, ale nie zamierzam zajmować się tym dziwolągiem” – powiedziała, przedrzeźniając głos wicehrabiego.

Lettie znów się na nią zapatrzyła.

– Ale obawiam się, że może być jeszcze gorzej – ciągnęła Aubrey, przejęta własną wiedzą. – Właśnie przyjechała ciotka z wyspy, przyrodnia siostra świętej pamięci wicehrabiego. Od dawna jest wdową, podobno nieprzyzwoicie bogatą i do tego zdziwaczałą. A nasza panienka zamknęła się z tym Afrykańczykiem.

– Co by sobie pomyślała lady Barton, gdyby o tym wiedziała? – pisnęła Lettie, przyciskając pulchną dłoń do zarumienionego z podniecenia policzka.

– Lepiej nic jej nie mów. – Aubrey szturchnęła ją łokciem. – Chodźmy, zanim ktoś nas tu znajdzie.

Na czworakach obróciły się w stronę okna, okazało się jednak, że łatwiej było tu wejść, niż wyjść. Przeszkadzały im wykrochmalone halki pod czarnymi fartuszkami.

– Au – jęknęła Aubrey, wyrywając zmiętą spódnicę spod kolana towarzyszki. – Lettie, ty krowo, pozwól, że ja wyjdę pierwsza. – Pochyliła głowę pod draperią, przygotowując się do skoku, gdy naraz ktoś pochwycił ją za kostkę. Znieruchomiała z przestrachu.

– A więc znalazłam szpiega! – zawołała ze złością Madison Westcott. – Mówiłam ci, Cundo. Tak myślałam, że matka mnie szpieguje!

Aubrey obróciła się na plecy i spojrzała na nią z przerażeniem.

– Panienko... panienko Madison, panienka chyba wie, że ja bym nigdy…

– I jeszcze z pomocnicą! Wychodź, wychodź, bo ciebie też wyciągnę.

Lettie wystawiła głowę spod stołu. Czepek zsunął jej się na oczy.

– Panienko Madison – szepnęła głosem drżącym ze strachu. – Doskonale panienka dzisiaj wygląda.

Te słowa dziewczyny, najwyżej piętnastoletniej, szczerze rozbawiły Madison. Odrzuciła głowę do tyłu, wytarła farbę z czubka nosa i wybuchnęła śmiechem.

– Zabawne, że to mówisz. Wyglądam okropnie!

– Nie, panienko Madison. – Lettie podniosła się i odzyskała głos. – Nawet w tym prześcieradle, potargana i umazana farbą, jest panienka ładniejsza niż panienka Fanny Barton wystrojona na bal.

Wbrew sobie Madison musiała się uśmiechnąć. Matka nieustannie porównywała ją z mieszkającą po sąsiedzku córką Bartonów. Fanny była od niej dwa lata młodsza, ale debiutowała już dwa lata temu, otrzymała siedem propozycji małżeństwa i tej jesieni miała wyjść za jedną z najlepszych partii w całym Londynie, mężczyznę bogatego i utytułowanego. Z twarzy Fanny Barton przypominała hienę i miała adekwatny temperament, a rozumu tyle co kura, więc Madison wcale jej nie zazdrościła.

Zatrzymała spojrzenie na swojej osobistej pokojówce.

– Aubrey, co ty robisz pod moim stołem? Donosisz matce?

– Ależ skąd, panienko! – Aubrey stanęła na baczność przed najlepszą pracodawczynią, jaką mogłaby sobie wymarzyć. – Opowiadałam Lettie, jak pięknie panienka maluje, i chciała sama zobaczyć.

– Kłamiesz – oskarżyła ją Madison. – Nie przyszłyście tutaj, żeby oglądać moje obrazy, tylko mojego modela. No cóż, obejrzyjcie go sobie, jeśli chcecie, ale najpierw powinnam was stosownie przedstawić. Cundo! – zawołała. – Jest tu ktoś, kto chciałby cię poznać.

Gdy czarny mężczyzna zbliżył się do nich, Lettie pisnęła i zakryła oczy fartuszkiem, a Aubrey z zażenowaniem spuściła wzrok.

– Lady Moran! – zawołała melodyjnie lady Westcott, stojąc w progu bawialni i splatając ręce za plecami. – Najmocniej przepraszam, ale moja Madison nie jest jeszcze gotowa.

Lady Kendra Moran patrzyła z fascynacją na usta szwagierki, które przez cały czas pozostawały uformowane w kształt uśmiechu i nie poruszały się, nawet gdy ta mówiła.

– Ale wiesz, jakie są młode dziewczyny – ciągnęła lady Westcott i zaśmiała się sztucznie. – Wiecznie się spóźniają.

– Młode dziewczyny? – parsknęła Kendra i przyłożyła dłoń do skroni. Podróż morska z Jamajki była długa i męcząca. – Na złote zęby Hindiego, Albo, ona ma dwadzieścia jeden lat i trudno ją nazwać młodą dziewczyną!

– Lordzie Thomblin, czy mogę panu zaproponować jeszcze coś do picia? – wyjąkała lady Westcott.

– Dziękuję, absolutnie nie. – Lord Thomblin uśmiechnął się urzekająco i założył nogę na nogę. – Ale chciałbym powiedzieć, że ma pani uroczy dom.

– Ależ dziękuję – Alba zachichotała jak podlotek. – Może ma pan ochotę na spacer po ogrodzie? – Wskazała otwarte przeszklone drzwi, które prowadziły na kamienne patio. Za nim rozciągały się ogrody Boxwood Manor.

Kendra patrzyła na nią z rozbawieniem. Wzrok jej szwagierki przesunął się na Jefforda Harrisa, który stał zwrócony do nich plecami i wpatrywał się w półkę z książkami, które kiedyś należały do brata Kendry. Nawet z tego miejsca dostrzegała chmurny wyraz jego twarzy. Nie lubił popołudniowych herbatek, salonów i rozmów o niczym, jakie zwykle prowadziły angielskie damy.

– To dotyczy również pana, panie Harris.

– Jefford – mruknął, nie patrząc na Albę. Po tonie jego głosu Kendra poznała, że wyrobił już sobie opinię na temat żony jej świętej pamięci brata i ta opinia nie była bynajmniej pochlebna. Teraz żałowała, że nie namówiła go do pozostania na Jamajce.

Przeciągnęła się i spojrzała na Albę.

– Pójdziemy? – zapytała, uświadamiając sobie, że jest równie znudzona jak Jefford.

Alba zacisnęła szczupłe dłonie.

– Do niej?

– Tak, chodźmy do niej. – Kendra szeroko rozłożyła ramiona. – Nic bardziej nie skłoni kobiety do pośpiechu niż goście za progiem. Panowie?

– Ja chyba skorzystam z propozycji lady Westcott i przejdę się po ogrodach – odezwał się lord Thomblin.

– Jefford?

Nawet na nią nie spojrzał, pochłonięty książką, którą trzymał w ręku.

– Ja pasuję.

Kendra przewróciła oczami i wyszła na korytarz obwieszony portretami przodków.

– Nie zwracaj uwagi na jego zły nastrój, Albo. On nic na to nie poradzi. Urodził się o wschodzie księżyca.

– Lady Moran – powiedziała szybko szwagierka, idąc za nią.

– Proszę, Albo, mam na imię Kendra. Wiesz, że nigdy nie przepadałam za tytułami.

– Kendra – powtórzyła lady Westcott bez tchu. – Naprawdę sądzę, że powinniśmy zaczekać na Madison. Jestem pewna, że…

– Gdzie ona jest? Na górze? – Kendra zatrzymała się w wielkim holu. – Mój Boże, Albo, wszystko tu wygląda tak samo jak pięćdziesiąt lat temu! – Spojrzała na dwie zbroje stojące przy drzwiach wejściowych i starą broń rozwieszoną na ścianach. – Wciąż czuję zapach soku z cytryny i dawno zmarłych krewnych.

– Najmocniej przepraszam? – wyjąkała Alba, przykładając do ust koronkową chusteczkę.

– Wspomnienia, Albo, zbyt wiele wspomnień. Gdzie jest twoja córka? – Kendra pochwyciła ją za ramię. – Dobrze się czujesz?

– Tak, dziękuję. – Alba powachlowała się chusteczką. – Prawdę mówiąc, Madison pewnie jest jeszcze w pracowni.

– Doskonale. Chciałabym zobaczyć jej dzieła. Harrison kilka razy wspominał, że ma duży talent, ale uznałam, że to tylko słowa dumnego ojca. – Skręciła w znajomy korytarzyk. – Tak się cieszę, że Madison korzysta z pracowni papy. Wiesz, że papa uważał się za artystę dużej klasy, ale tak naprawdę nie miał ani odrobiny talentu.

– Mój Boże – wymamrotała Alba.

Drzwi do pracowni znajdowały się na końcu korytarzyka. Kendra poczuła mocny zapach farby olejnej i znów napłynęły do niej szczęśliwe wspomnienia.

– Mam te narzędzia, które kazała pani przynieść, lady Westcott – oznajmił łysiejący mężczyzna w średnim wieku, odziany w fartuch roboczy, i postawił przy drzwiach skrzynkę. – Teraz już wiem, jak to się robi i zdejmę te drzwi z zawiasów w minutę.

Kendra cofnęła dłoń i spojrzała na szwagierkę ze zdziwieniem.

– Dlaczego chcesz zdejmować drzwi, zamiast po prostu wejść?

Na twarz lady Westcott wrócił zastygły uśmiech.

– Czy moja bratanica jest tam w środku?

Alba skinęła głową.

– Ale nie chce wyjść – szepnęła.

– Czy ona źle się czuje?

– Nie, nie sądzę. Mówi, że pracuje.

– I to wszystko? – Kendra potrząsnęła głową. – Zupełnie jak papa. Wiesz, że kiedyś zabarykadował się tam na prawie dwa miesiące? Namalował wtedy serię najgorszych obrazów, jakie widziałam w życiu. – Mocno zastukała do drzwi. – Mam nadzieję, że twoja córka ma trochę więcej talentu.

– Idź sobie – odezwał się mocny głos młodej kobiety.

Alba spojrzała na Kendrę.

– Jest bardzo zdenerwowana przed balem debiutanckim.

Lady Moran zastukała mocniej.

– Mamo, jeśli nie przestaniesz mi przeszkadzać tymi hałasami, to nie wyjdę stąd przez tydzień.

– Madison Ann Westcott – wykrzyknęła Kendra – natychmiast otwórz te drzwi, bo osobiście zdejmę je z zawiasów! – Zaczerpnęła tchu i dodała już łagodniej: – Wpuść mnie, zanim twoja matka zemdleje w tym korytarzu.

Za drzwiami rozległy się jakieś głosy. Usłyszały kobiecy pisk, ale to nie był głos Madison. Kendra mogłaby przysiąc, że usłyszała również niższy, męski ton. Coś upadło z hałasem.

– Czy wszystko w porządku, moja droga?

– Lady Moran! – zawołała Madison. Znów usłyszały jakieś ruchy i szepty. – Przyjechała pani wcześniej.

– Proszę, moja droga, mów do mnie ciociu Kendro. Czy naprawdę sądzisz, że potrafię kontrolować morskie wiatry? Statek przypłynął wcześniej, a ja nie sądziłam, że muszę zapowiadać się u mojej ulubionej bratanicy z wyprzedzeniem.

– Jestem twoją jedyną bratanicą! – odkrzyknęła Madison pogodnie i znów zwróciła się do kogoś, kto był z nią w pokoju.

– Otwórz wreszcie! – zawołała Kendra niecierpliwie.

Klamka poruszyła się. Usłyszały szczęk obracanego klucza, jedna połówka drzwi uchyliła się nieco i młoda kobieta, która musiała być córką jej przyrodniego brata, stanęła w progu.

– Ciociu Kendro, bardzo się cieszę, że mogę cię wreszcie poznać.

– Możesz już iść, Edwardzie – powiedziała lady Westcott do człowieka z narzędziami.

Kendra rozłożyła szeroko ramiona i zamknęła wysoką, szczupłą dziewczynę w mocnym uścisku.

– Przyjemnie na ciebie popatrzeć – mruknęła, zażenowana własną emocjonalną reakcją.

Madison cofnęła się z uśmiechem. Kendra chyba nigdy nie widziała piękniejszej kobiety. Z całą pewnością Madison była dużo ładniejsza niż ona sama w młodości, miała jednak podobne złote włosy i oczy odziedziczone po ojcu, w fascynującym zielonobłękitnym kolorze.

– Biegnij się przebrać, Madison – nakazała matka. – Zaczekamy na ciebie w bawialni.

– Absolutnie nie ma takiej potrzeby. Wygląda uroczo – oświadczyła Kendra, wpatrując się w bratanicę, która miała na sobie absurdalny strój, jakiego nie powstydziłaby się ona sama: cienki biały fartuch do kostek pokryty plamami we wszystkich kolorach tęczy i ciężkie chodaki, jakie noszą Holendrzy. A włos… Związane na czubku głowy barwną apaszką, spływały jej na plecy ciężką lawiną w przepięknym złocistym kolorze.

– Chciałabym zobaczyć twoje prace. Czy mogę? – zapytała Kendra, wtykając głowę przez drzwi. W pracowni nie było nikogo, ale okna po drugiej stronie pomieszczenia były otwarte. Za nimi ciągnęły się słynne ogrody Boxwood Manor.

Madison spojrzała w stronę okna, za którym przed chwilą znikły obydwie pokojówki, a także Cundo. Łańcuchy wciąż leżały na podłodze; nie zdążyła ich schować.

– Oczywiście, że tak – powiedziała, myśląc szybko. Bogu dzięki, zdążyła zasłonić niedokończony portret Afrykańczyka. – Ale może pójdę się przebrać i przyniosę jakiś obraz do bawialni.

– Tak chyba byłoby najlepiej – stwierdziła matka, omdlewając przy ścianie.

– Nonsens. – Ciotka odsunęła dłonie Madison od drzwi. – Albo, ty nie musisz oglądać tych obrazów. Pewnie widziałaś je już tysiące razy. Na pewno jesteś wyczerpana przygotowaniami do balu, a do tego ja zwaliłam ci się na głowę razem z całym orszakiem. Idź do swoich pokoi i odpocznij. Zobaczymy się przy kolacji.

– Rzeczywiście chciałabym się na chwilę położyć – powiedziała lady Westcott słabym głosem. – To był bardzo męczący tydzień.

Matka odeszła, a Madison ujęła ciotkę pod ramię.

– Z orszakiem? Doprawdy? Kogo ze sobą przywiozłaś?

– Służbę, przyjaciela, sąsiada, lorda Thomblina, i…

– Przywiozłaś służbę? Czy to Jamajczycy? – zapytała Madison z podnieceniem. – Bardzo bym chciała kogoś z nich namalować.

Naraz z ogrodu dobiegły okrzyki i głośne szczekanie.

– Och, nie! Cundo! – wykrzyknęła Madison. Odsunęła ramię ciotki i podbiegła do okna. Ktoś pchnął mocno jedno ze skrzydeł i Cundo wskoczył do środka razem z mężczyzną, którego Madison widziała po raz pierwszy w życiu. Tuż za nimi biegły dwa ujadające charty. Cundo ciężko dyszał, z jego przedramienia płynęła krew.

– Do licha, to psy mojego brata! Przepraszam cię, Cundo. – Madison przyklękła przed swoim modelem i obejrzała jego rękę.

– Ty głupia dziewczyno! – wrzasnął obcy. – Omal nie zabiłaś tego człowieka!Rozdział drugi

Wciąż trzymając Cundo za rękę, Madison spojrzała na obcego. Miał egzotyczną urodę i można by go uznać za przystojnego, gdyby się tak nie chmurzył. Bardzo wysoki, miał szerokie ramiona, ciemne włosy nieco dłuższe niż nakazywała moda, opaloną skórę w niezwykłym odcieniu i przenikliwe czarne oczy. Jego strój – konserwatywne szare spodnie i szary żakiet – uszyty był z doskonałego materiału. Kim był ten człowiek i skąd się tu wziął?

– Najmocniej pana przepraszam, sir – zawołała z urazą – ale kim pan jest i dlaczego wchodzi pan do mnie przez okno?

– Co pani sobie myślała, każąc temu człowiekowi wykraść się z domu przez ogród? – odparował. – Te psy mogły go rozerwać na strzępy!

– Jefford – odezwała się lady Moran. – Przecież nic się nie stało…

– Znasz tego okropnego człowieka? – zdumiała się Madison, płonąc z zażenowania i złości.

– Znam – westchnęła Kendra. – Co więcej, obawiam się, że to ja go tutaj przywiozłam. – Uniosła upierścienioną dłoń. – Szacowna Madison Westcott, Jefford Harris.

Cundo podniósł się na nogi.

– Szanowna panienko, nic mi się nie stało. Psy już zabrano z ogrodu. Pójdę, zanim jeszcze ktoś mnie zobaczy.

– Nigdzie nie pójdziesz. – Madison znów spojrzała na jego zranioną rękę. – Trzeba to wyczyścić i zabandażować. Rany po ugryzieniu psa często źle się goją.

– Ten człowiek był pani gościem, a pani wysłała go do ogrodu, wiedząc, że psy…

– Panie Harris – przerwała mu Madison zirytowana jego tonem. – Ten człowiek był moim modelem i kiedy moja matka podeszła do drzwi i powiedziała, że wejdzie tu razem z ciotką Kendrą, uznałam, że rozsądniej będzie…

– Obawiała się pani konsekwencji, gdyby przyłapano panią z nim tutaj sam na sam, więc samolubnie poświęciła pani jego życie dla własnej wygody – skwitował pan Harris.

– Z pewnością nie! – Madison wyprostowała się i oparła dłonie na biodrach. Była wysoka jak na kobietę, ale on i tak nad nią górował. – Nie miałam pojęcia, że psy mojego brata biegają po ogrodzie. Zwykle są zamknięte. Moja pokojówka miała wyprowadzić Cundo na ulicę na tyłach.

Aubrey w przekrzywionym czepku wpadła do pracowni. Skraj sukni miała pobrudzony liśćmi i błotem.

– Jest tutaj! – zawołała. – Niech będą dzięki Przenajświętszej Panience! Nie wiedziałam, co zrobić. Psy lorda Westcotta…

– Aubrey – parsknęła Madison – nie mam ochoty słuchać teraz twoich wymówek. Przynieś szybko bandaże dla Cundo.

– Proszę, szanowna panienko – wtrącił Cundo melodyjnym głosem. – To nic takiego. Lepiej sobie pójdę.

Postąpił o krok w stronę okna, ale Madison pochwyciła go za rękę.

– Skoro się upierasz, to idź, ale nie tędy. Aubrey, proszę, wyprowadź Cundo przez drzwi frontowe.

– Szanowna panienko, to nie jest konieczne, żeby…

– Dziękuję ci, że zechciałeś mi pozować. – Uścisnęła jego dłonie. – Myślę, że to będzie jeden z moich najlepszych obrazów. Gdybym cię jeszcze potrzebowała, znajdę cię w tym samym miejscu, tak? W dokach?

Skinął głową, idąc w stronę drzwi.

– Dziękuję, szanowna panienko.

Madison znów zwróciła oburzone spojrzenie na pana Harrisa.

– Nie powinien pan się wypowiadać o sprawach, o, których nic pan nie wie, sir.

– Wydaje mi się, że sporo już o tobie wiem, moja droga. – Zaśmiał się bez humoru. – Utytułowana londyńska rodzina, młoda, rozpieszczona i uparta kobieta, która myśli tylko o sobie i o własnych rozrywkach, nawet kosztem cudzego życia. – Spojrzał przez ramię na ciotkę. – Gdybyś mnie potrzebowała, Kendro, będę w swoim pokoju.

– Jak pan śmie... co za bezczelność... – parskała Madison, ale ciotka Kendra pochwyciła ją za rękę.

– Niech sobie idzie, moja droga. Nie traktuj tego osobiście. Odkąd przybyliśmy do Londynu, nie opuszcza go ponury nastrój.

– To najbardziej niegrzeczny i zadufany w sobie człowiek, jakiego spotkałam – stwierdziła Madison, patrząc na oddalające się plecy Harrisa.

Ciotka Kendra objęła ją ze śmiechem.

– Już dobrze, droga Madison, nie złość się tak. Nic się nie stało. Nie pozwolę na żadne kłótnie w moim pierwszym dniu pobytu w Boxwood Manor. A teraz pokaż mi portret tego pięknego mężczyzny.

Madison czekała na ciotkę Kendrę na podeście schodów. Spędziły bardzo przyjemną godzinę, oglądając obrazy, i Madison miała wrażenie, jakby znała lady Moran przez całe życie. Na sugestię ciotki zgodziła się nawet pójść do swojej sypialni i przebrać przed kolacją, gdzie mogłyby kontynuować rozmowę.

Ciotka Kendra była niezwykle interesującą osobą – inteligentna, elokwentna, wiele podróżowała, a przede wszystkim nic jej nie obchodziło, co ktoś może o niej pomyśleć. Zdawało się, że rozumie pragnienie Madison, by stać się prawdziwą artystką, a nie tylko damą z towarzystwa, która wypełnia sobie czas malowaniem, czekając na odpowiedniego kandydata do ręki. Madison miała nadzieję, że ciotka pomoże jej przekonać matkę, by ta pozwoliła jej spędzić rok w Paryżu, gdzie mogłaby się uczyć malarstwa pod okiem któregoś z mistrzów.

– Już idę! – zawołała ciotka, biegnąc przez hol w egzotycznej sukni złożonej z wielu warstw barwnej, powiewnej tkaniny. Na głowie tym razem miała złoty turban spięty okrągłą broszą wysadzaną szafirami i brylantami. – Pięknie wyglądasz, młoda damo – oświadczyła, ujmując dłonie Madison. – Odwróć się i pozwól mi się dokładnie obejrzeć.

Madison założyła swoją ulubioną suknię z jaskrawobłękitnego kaszmiru z jasnozielonymi lamówkami. Suknia miała obcisłe rękawy do łokci i gorset wycięty w kształt litery V. Włosy spięła w lśniący węzeł.

– Dziękuję – powiedziała, obracając się przed ciotką jak w tańcu. – Mama uważa, że ten kolor jest zbyt jaskrawy dla kobiety w moim zaawansowanym wieku, ale mnie się podoba.

– W twoim wieku? Na Boga! – zaśmiała się ciotka.

– Teraz się śmiejesz, ale zaczekaj, aż mama dopadnie cię samą w bawialni. – Madison podała ciotce ramię i sprowadziła ją po długich, krętych schodach na parter. – Zamartwia się, że jeszcze nie wyszłam za mąż. Boi się, że zostanę starą panną jak moja kuzynka Roselyn. Szczerze mówiąc, sądzę, że po prostu chciałaby się mnie pozbyć, bo wtedy mogłaby wyjść za tego starego nadętego lorda Kendala, który zapewniłby jej przyzwoity roczny dochód.

Ciotka poklepała ją po dłoni.

– Nie mów tak. Wiem, że życie twojej matki nie jest najłatwiejsze od czasu śmierci twojego ojca. Radzi sobie, jak może, a przy wymogach towarzystwa…

– Nic mnie nie obchodzą wymogi towarzystwa – oświadczyła Madison z ogniem. – Obchodzi mnie tylko sztuka. – Puściła ramię ciotki i rozłożyła szeroko ramiona. – Chcę być taka jak ty, ciociu Kendro – podróżować po obcych krajach, oglądać rzeczy, których nigdy jeszcze nie widziałam, malować ludzi o różnych kolorach skóry. Do czego mi potrzebny mąż? Ty nie masz męża od prawie trzydziestu lat!

Ciotka złożyła ramiona na piersiach i uśmiechnęła się z odrobiną smutku.

– Ach, być znowu młodym i pełnym wzniosłych ideałów! Chodź, dołączymy do towarzystwa w jadalni, zanim zaczną nas szukać.

Goście zajmowali już miejsca przy wielkim owalnym stole nakrytym srebrem i porcelaną. Brat Madison, Albert Westcott, siedział u szczytu i nalewał sobie wina. Nie lubił siostry z wzajemnością i Madison nawet na niego nie spojrzała. Zdaniem Alberta, młodszych sióstr nie powinno się widzieć ani słyszeć. Należało je tylko wydać za mąż najszybciej, jak to możliwe.

Pan Harris skinął głową i podał ramię Kendrze. Madison spojrzała na ostatniego gościa. Musiał to być lord Thomblin, o którym wspomniała ciotka, wnuk brata jej nieżyjącego męża. Mógł mieć około trzydziestu pięciu lat. Popatrzyła na niego z zainteresowaniem, a on odwzajemnił jej spojrzenie.

– Zapewne widzę przed sobą Madison Westcott.

Dygnęła, ale nie spuściła wzroku.

– Miło mi pana poznać, sir.

Podała mu dłoń w rękawiczce, a on przycisnął usta do cienkiej bawełny. Był czarujący i dość przystojny – wysoki, szczupły, o krótko przyciętych jasnych włosach i twarzy gładko wygolonej z wyjątkiem modnych podkręconych wąsików. Jego ubranie – spodnie w niebiesko–czarne prążki i niebieski żakiet – było bardzo dobrej jakości. Podał jej ramię i poprowadził do stołu.

– Muszę powiedzieć, panno Westcott, że dzień mi się dłużył, ale warto było czekać, by panią poznać.

Z rumieńcem usiadła na krześle.

– Ciotka wspominała, że posiada pan plantację na Jamajce. Jak to się stało, że angielski dżentelmen trafił na wyspy?

– To długa historia, panno Westcott. Mam nadzieję, że będę miał okazję opowiedzieć ją pani, zanim wrócę do Kingston.

– Już się nie mogę doczekać – szepnęła oczarowana.

Jej brat podniósł się z kieliszkiem w ręku.

– Chciałbym wznieść toast – powiedział niezbyt wyraźnym głosem. – Za moją uroczą ciotkę lady Moran i jej powrót do domu.

Wszyscy sięgnęli po kieliszki, a gdy znów usiedli, służba wciągnęła do jadalni wózki z jedzeniem. Na stole stanęły wazy z parującą zupą rybną z kukurydzą, potem podano pierwsze danie – pieczonego prosiaka, duszone zające, karpia w sosie i pasztet z gołębia. Madison tylko grzebała widelcem w talerzu, gdy jej matka wypytywała lorda Thomblina o modę obowiązującą wśród dam na Jamajce. Wniesiono drugie danie – smażoną jagnięcinę, morelowe placuszki, jesiotra i smażoną solę. Thomblin z wdziękiem odpowiadał na wszystkie pytania matki. Madison przenosiła wzrok z jednej twarzy na drugą, zajmując się tym, w czym artyści są najlepsi – obserwacją.

Jej brat Albert z nikim nie rozmawiał, tylko zawzięcie pochłaniał kawał jesiotra wielkości dużego talerza. Wpychał do ust kawałki ryby i popijał je wielkimi haustami wina. Jego żona Catherine, która lada dzień miała urodzić ich pierwsze dziecko, co chwilę ocierała zatłuszczony podbródek męża serwetką. Matka Madison, gestykulując żywo, wtrącała w wywody lorda Thomblina uwagi, które uważała za bardzo inteligentne. Madison spojrzała z kolei na ciotkę, która rozmawiała z siedzącym obok panem Harrisem. Wydawała się niezadowolona z jego gniewnego tonu i dokładnie żuła każdy kęs jedzenia.

Madison sięgnęła po kieliszek z rozwodnionym winem. Nie mogła się powstrzymać, by nie zerkać na ciemnowłosego mężczyznę przy drugim końcu stołu. Powiedziała sobie, że patrzy na niego tylko z nudów, ale w jego egzotycznym wyglądzie i zupełnej obojętności na konwenanse było coś, co ją fascynowało. Od początku kolacji nie odezwał się do niej ani słowem, co było ogromnie niegrzeczne, zważywszy na to, że był gościem w jej domu. Zresztą po tym, jak potraktował ją wcześniej, nie miała ochoty z nim rozmawiać.

Pytała wcześniej ciotkę, co ją łączy z panem Harrisem, ale odpowiedź Kendry brzmiała bardzo niejasno. Wynikało z niej, że pan Harris – drogi Jeffrey, jak go nazywała – zarządzał jej plantacją na Jamajce. Madison odniosła wrażenie, że Jeffrey w istocie jest kimś więcej, nie miała tylko pojęcia, kim.

Uświadomiła sobie, że gapi się na niego. Spojrzał jej prosto w oczy i na jego ustach pojawił się arogancki uśmiech.

Ciotka Kendra i Catherine przyłączyły się do rozmowy o jamajskiej modzie. Madison z zażenowaniem odwróciła wzrok od pana Harrisa i powachlowała się serwetką. Pomyślała, że tak właśnie musi wyglądać piekło – nudna rozmowa przy kolacji i niegrzeczny, irytujący człowiek, który się na nią gapi. Musiała się stąd wydostać. W jadalni było duszno, wołowina przesmażona, a może niedosmażona. Rozmyślnie niezręcznym gestem sięgnęła po kieliszek.

– Mój Boże – jęknęła, gdy wino ochlapało jej suknię.

– Och, nie! – zawołała lady Westcott. – Martho!

Pokojówka podbiegła do Madison i podała jej serwetkę. Madison miała nadzieję, że nie zniszczyła sukienki nieodwracalnie. Naprawdę ją lubiła, ale czasami poświęcenia były konieczne.

– Ona powinna jeść w pokoju dziecinnym – mruknął Albert znad kieliszka.

– Najmocniej przepraszam. Zechcą mi państwo wybaczyć. Muszę się przebrać.

Podniosła się i szybko wyszła z jadalni. Zdążyła już zdjąć suknię, gdy do sypialni zapukała Aubrey.

– Przepraszam, panienko, że zeszło mi tak długo. Martha przed chwilą mnie znalazła.

Zapewne flirtowała z pokojowym Alberta albo z jakimś innym służącym. Zdawało się, że Aubrey cieszy się wielką popularnością wśród mężczyzn. Miała również kilku męskich przyjaciół poza Boxwood Manor.

Madison zwróciła się do niej plecami, pozwalając rozpiąć ostatnie guziki.

– Czy zamierza panienka założyć inną suknię i wrócić do jadalni?

– Absolutnie nie. Daj mi coś wygodnego. Może być ten jedwabny zielony szlafrok. – Spojrzała w okna wychodzące na ogród. – Księżyc właśnie wschodzi. Pójdę poszkicować ruiny.

– Pójdzie panienka w szlafroku? – zdziwiła się pokojówka.

– Dopiero kiedy wszyscy się położą – uspokoiła ją Madison.

– Jak sobie panienka życzy. – Aubrey zgarnęła suknię i halkę i pochyliła się po pończochy i buty.

– Ja to pozbieram. Czy mogłabyś zanieść tę niebieską suknię do praczki? Może da się ją uratować.

Kiedy została sama, wyciągnęła się na łóżku osłoniętym baldachimem we wzór błękitnych hortensji, sięgnęła po tomik poezji i spojrzała na ścianę. Na tapecie wisiało kilka jej ulubionych obrazków – akwarela przedstawiająca Tamizę, szkic kucharki zagniatającej ciasto. Ale najbardziej lubiła olejny portret ojca, który teraz patrzył prosto na nią. Na głowie miał szkocki beret, nos zaczerwieniony od szkockiej whisky. Z szacunkiem skinęła mu głową, ułożyła się na boku i otworzyła książkę, czekając, aż wszyscy pójdą spać.

Jefford szedł kamienną ścieżką przez ogród. Miał kłopoty z zaśnięciem i choć zdjął już niewygodne angielskie ubranie i przebrał się w jedwabny szlafrok, wiedział, że lepiej będzie jeszcze się nie kłaść. Przewracałby się tylko z boku na bok, martwiąc się, co się dzieje w domu i myśląc o Chantal, za którą bardzo tęsknił.

Londyn nie był taki, jak się spodziewał – był gorszy. Hałas, smród, ciągnące się w nieskończoność rozmowy o niczym. Głowa mu pękała, a spędził tu dopiero niecały dzień. Kendra zamierzała pozostać w Anglii nie dłużej niż miesiąc – tylko tyle, by wziąć udział w tym idiotycznym balu debiutanckim bratanicy i zająć się jeszcze jedną sprawą, on jednak nie był pewien, czy uda mu się wytrzymać choćby dwa tygodnie. Ale kogo on próbował oszukać? Dla Kendry gotów był zrobić wszystko.

Idąc między żywopłotami z ostrokrzewu i bukszpanu, zauważył przed sobą czerwony punkcik żarzącego się cygara i poczuł zapach tytoniu. To był Thomblin. Jefford miał ochotę zawrócić, ale zaraz zrozumiał, co wicehrabia tu robi, i podszedł bliżej.

– Dobry wieczór, Harris – powiedział Thomblin. – Zapalisz?

Jefford potrząsnął głową i spojrzał w tym samym kierunku co jego towarzysz. O dwadzieścia metrów od nich, pod rzymską kolumną ułożoną pośród kupki starannie zaaranżowanych ruin, siedziała jakaś postać. Blask księżyca oświetlał długie złociste włosy młodej kobiety, która wyraźnie nie zdawała sobie sprawy, że jest obserwowana.

Gdyby Jefford nie wiedział, że jest w angielskim ogrodzie, pomyślałby, że stoi u stóp Koloseum. Ale to nie był Rzym, a eteryczna postać nie była rzymską boginią, lecz piękną, rozpieszczoną Madison Westcott.

– Ci Westcottowie to mili ludzie – rzekł Thomblin, strząsając popiół na kamienną ścieżkę.

– Chyba tak.

– Przyjemna rozrywka, dopóki tu jesteśmy. – Wskazał Madison ruchem głowy.

– Myślałem, że już cię nie zobaczę o tej porze – mruknął Jefford. – Londyńskie ulice czekają, milordzie.

Thomblin nie połknął haczyka. Trzy lata wcześniej, po przybyciu na Jamajkę, szybko się przekonał, że jeśli nadal chce korzystać z rodzinnych powiązań z Kendrą, powinien schodzić Jeffordowi z drogi. Wiedział, że Jefford go nie lubi, wiedział też, że Kendra nie chce zerwać z nim stosunków ze względu na pamięć lorda Morana.

– Nie chciałem wychodzić zbyt wcześnie – powiedział teraz. – Zaraz idę.

– Tylko wróć przed świtem. Kendra na pewno nie ma ochoty wyjaśniać twojej nieobecności.

– Za dużo się martwisz, Harris. Rozluźnij się. A może masz ochotę wybrać się ze mną? Zapewniam, że mogę cię wprowadzić, gdzie tylko zechcesz.

Jefford skrzywił się.

– Po prostu zachowuj się dyskretnie.

– Zawsze jestem dyskretny. – Nie spuszczając oczu z młodej kobiety, rzucił wypalone cygaro na ścieżkę i zdeptał je błyszczącym butem. – Pomyślałem, że powinienem powiedzieć jej dobranoc.

– Zostaw ją w spokoju – warknął Jefford.

– Ach, Jefford, jaki ty jesteś nudny. Co my mamy z tobą zrobić? – zaśmiał się Thomblin i odszedł.

Madison prowadziła kawałek węgla po papierze, spoglądając na marmurową kolumnę w blasku księżyca. W rysunku węglem wszystko opierało się na grze światła i cienia. Zawsze miała trudności z tą techniką, ale często z jej zmagań powstawały najlepsze prace. Czarno–biały szkic przekazywał emocje, których nie potrafiła oddać kolorem.

Dodała nieco głębi tu i tam i zastygła, gdy usłyszała za plecami jakiś dźwięk. Dobrze znała wszystkie nocne odgłosy ogrodu, ale tym razem to nie był szelest wiatru, skrobanie gałęzi o kamienny mur ani ruchy przestraszonego królika. To były kroki człowieka.

Podniosła się i obróciła, przyciskając szkicownik do piersi. O trzy kroki za ławką, na której siedziała, stał Jeffrey Harris.

– Przepraszam – powiedział cicho. – Nie chciałem pani przestraszyć.

– Przestraszyć – powtórzyła z mocno bijącym sercem. Miał na sobie bordowy jedwabny szlafrok związany w pasie i był boso.

– Dlaczego pan myśli, że mnie pan przestraszył? I co, na Boga, robi pan tutaj o tej porze, w dodatku nieubrany? – zapytała, cofając się o krok.

Zaśmiał się i podszedł bliżej.

– Mógłbym zapytać panią o to samo.

Uświadomiła sobie, że on patrzy na jej nagi dekolt, i szybko ściągnęła poły dłonią. Nie była pruderyjna jak matka, ale przy nim czuła się nieswojo. Nie miała wiele doświadczenia z mężczyznami, czuła jednak przepływającą między nimi w chłodnym powietrzu podniecającą i jednocześnie niepokojącą energię.

– Rysowałam ruiny – powiedziała i znów cofnęła się o krok, na co on natychmiast posunął się o krok naprzód.

– Widzę. Wyglądają imponująco. Czy mógłbym zobaczyć pani szkic?

– Tata kazał przesłać tę kolumnę z Rzymu. Nie, nie mógłby pan. – Mocniej przycisnęła szkicownik do piersi. – Ten szkic nie jest jeszcze gotowy, panie Harris.

– Jefford. – Stał tuż przed nią i widziała jego hipnotyzujące czarne tęczówki. W ustach jej zaschło, oddech stał się urywany. Nie miała pojęcia, dlaczego ten mężczyzna wzbudza w niej takie reakcje.

– Najmocniej przepraszam?

– Jefford. Może pani nazywać mnie Jefford.

Dumnie uniosła głowę, żeby sobie nie pomyślał, że się go obawia.

– Raczej nie, sir. To nie byłoby właściwe – odrzekła, obrzucając go wyniosłym spojrzeniem. – Szczególnie w tych okolicznościach!

Ku jej zdumieniu zaśmiał się i odsunął kosmyk włosów z jej twarzy.

– Nie zdaje sobie pani sprawy z tego, jak bardzo jest pani atrakcyjna, Madison, i jak bardzo niebezpieczna może pani być dla mężczyzny.

Z bliska dostrzegała malutką bliznę w kąciku jego ust i nie potrafiła oderwać od niej wzroku. Zakręciło jej się w głowie, gdy oparł dłoń na jej karku.

– Sir – wykrzyknęła z oburzeniem, cofając się. – Jeśli sądzi pan, że pozwolę się pocałować, to jest pan w wielkim błędzie!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: