Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Tajemniczy pan Nakamoto. Kim jest genialny twórca kryptowaluty? - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
18 października 2025
59,99
5999 pkt
punktów Virtualo

Tajemniczy pan Nakamoto. Kim jest genialny twórca kryptowaluty? - ebook

 

Największa nierozwiązana zagadka naszych czasów

Sądowe pozwy, pościgi samochodowe, groźby śmierci. Oddział SWAT, samobójstwo i zbiegły handlarz bronią. Bunkier przeciwatomowy w Europie, zamrożone ciała na pustyni w Arizonie i brytyjski szpieg w torbie turystycznej.

We wciągającym śledztwie Benjamina Wallace’a nie brak adrenaliny. Pytanie: kim jest Satoshi Nakamoto, twórca bitcoinów, rozpala wyobraźnię. Gdyby tylko wyszedł z cienia, zyskałby sławę i bajeczny majątek – w portfelu zgromadził 1,1 miliona BTC, czyli prawie 450 miliardów złotych!

Dlaczego się ukrywa?

Wallace przedstawia wyniki piętnastoletniego śledztwa mającego ustalić tożsamość człowieka, który zrewolucjonizował myślenie o pieniądzu. Czy rozwikłanie tej zagadki wstrząsnęłoby światowymi rynkami?

Nakamoto jest jak Dawid, który wymierzył procę w Goliata – banki i rządy.

„To może być najlepsza opowieść kryminalna ostatnich dwudziestu lat. Nie jestem pewien, czy Ben Wallace powinien dostać Pulitzera, trafić do jakiegoś zakładu (…), czy jedno i drugie”. James Patterson

„Wallace jest świetnym historykiem i utalentowanym śledczym. Tajemniczy pan Nakamoto zasługuje na szerokie grono czytelników”. „The New Yorker”

„…fascynująca tajemnica w świecie, w którym tajemnice przestają istnieć”. „The New York Post”

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8427-036-3
Rozmiar pliku: 2,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

TO ON

Jeśli Satoshi Nakamoto, kryjący się za pseudonimem twórca bitcoina, był tym, o kim sądziłem, że naprawdę nim jest, nie przyzna się do tego. Prawdopodobnie nie będzie miał ochoty ze mną rozmawiać. A żeby się z nim spotkać, należało odbyć dwudziestogodzinny lot i spędzić kolejne osiem godzin w samo­chodzie. Ale musiałem choćby spróbować porozmawiać z nim, koniecznie twarzą w twarz.

Nakamoto zniknął wiosną 2011 roku. Dowiedziałem się o nim tego lata, gdy napisałem artykuł do „Wired” – pierwszy opublikowany tam artykuł o bitcoinie1, opartej na internecie walucie funkcjonującej całkowicie poza kontrolą jakiego­kolwiek rządu czy banku. Dwanaście lat później twórca bit­coina w dalszym ciągu pozostawał nieznany, a jego gigantyczna fortuna nietknięta. Jego anonimowość i powściągliwość w obliczu sławy i majątku, których dostąpiłby, gdyby tylko wyszedł z cienia, były zastanawiające. Współczesna historia nauki nie zna przypadku twórcy przełomowej technologii, który ujawniwszy ją światu, zrezygnował z należnych mu zasług.

Z braku obiektu czci z krwi i kości akolici bitcoina otoczyli aurą legendy pseudonim jego twórcy. W 2022 roku Kanye West zostaje sfotografowany2, gdy w Beverly Hills wysiada ze swojego cadillaca escalade w bejsbolówce z napisem „Satoshi Nakamoto”. W Budapeszcie entuzjaści bitcoina odsłonili wykonany z brązu pierwszy pomnik Nakamoto3, przedstawiający fantomową postać w bluzie z kapturem. W archipelagu Vanua­tu4 w południowo-zachodniej części Pacyfiku firmy deweloperskie sprzedawały udziały w utopijnym raju o nazwie Satoshi Island. Gdzie indziej trzech libertarian kupiło wycofany z użytku wycieczkowiec5 i – nadawszy mu imię „MS Satoshi” – rozpoczęło zaciąg kolonistów do pierwszej na świecie, niezależnej, opartej na bitcoinie wspólnoty. Ten i ów spośród badaczy zajmujących się pokrewną mi branżą technologiczną lobbował6 za przyznaniem Satoshiemu Nakamoto Nagrody Nobla.

Jednak zagadka tożsamości Nakamoto uparcie nie dawała się rozwikłać. Spekulacje na ten temat snuli między innymi Elon Musk i Peter Thiel7. Owładnięci obsesją tropiciele Nakamoto poszukiwali nowych wskazówek bądź usiłowali połączyć już znane w bardziej przekonujący sposób. Jak dotąd wskazano ponad stu potencjalnych kandydatów na Nakamoto.

Intryga zepchnęła technologię na dalszy plan. W świecie, w którym internet zagląda niemal do każdego zakątka, tego rodzaju pytań bez odpowiedzi jest coraz mniej. Dowiedzie­liśmy się na przykład, kto był tajnym informatorem Boba Woodwarda8. Wreszcie poznaliśmy dowód wielkiego twierdzenia Fermata9. Wiemy, że Thomas Pynchon kupował bajgle prawdopodobnie w sklepie Zabar’s10.

Kiedy po raz pierwszy zabrałem się do pisania na temat Nakamoto, nie mogłem przypuszczać, że ponad dekadę później jego tożsamość będzie ostatnią wielką tajemnicą do rozwikłania. Jeszcze bardziej nie mieściłaby mi się w głowie myśl, że za sprawą ducha kryjącego się za pierwszą na świecie kryptowalutą i pragnienia zdemaskowania go powstanie opowieść, w której pojawią się pozwy sądowe, pościg samochodowy, ukryty skarb, fortuna w wysokości 75 miliardów dolarów, próba wymuszenia, groźby śmierci, oddział SWAT, samobójstwo, zbiegły handlarz bronią, seryjny fałszerz, wyalienowana wspólnota paranoików znanych tylko pod pseudonimami, geniusz o wielkim sercu uwięziony w swoim ciele przez chorobę, bunkier przeciwatomowy gdzieś w Europie, zamrożone ciała na pustyni w Arizonie oraz brytyjski szpieg w zamkniętej torbie turystycznej.

Wcześniejsze próby zdekonspirowania Nakamoto kończyły się niepowodzeniem, niekiedy w spektakularny sposób. Skapitulowało nawet _60 Minutes_, dysponujące ogromnymi środkami i długą ławką doświadczonych dziennikarzy śledczych, uznając wyzwanie za _mission impossible11_. A mimo to, wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu, byłem przekonany, że udało mi się rozwiązać zagadkę.

Byłem zaniepokojony tym, z czym może się to wiązać. Świat bitcoina był nastawiony wrogo do projektów takich jak mój. Ale nie to było moim głównym zmartwieniem. Gdy ustali­łem prawdziwą tożsamość Nakamoto, byłem zaskoczony, jak daleki był od „klasycznego” kandydata do roli twórcy bitcoina. To był ktoś, kto zadał sobie wiele trudu, by nie zostać odnaleziony. A to, czego się o nim dowiedziałem, było zatrważające. W niczym nie przypominał kogoś, kogo ludzie wyobrażali sobie jako Satoshiego Nakamoto. Wielokrotnie określał siebie mianem niebezpiecznego. Posiadał broń.

Zanim poleciałem na drugi koniec świata, żeby się z nim spotkać, musiałem mieć pewność, gdzie się dokładnie znajduje. Był właścicielem co najmniej czterech posiadłości na dwóch kontynentach. Z początku sądziłem, że ukrywa się w odleg­łym zakątku Big Island na Hawajach. Później doszedłem do wniosku, że mieszka na wschodnim wybrzeżu Australii, w małej wspólnocie na plaży na północ od Brisbane. Przemknęło mi przez myśl, że będę musiał zatrudnić prywatnych detektywów, którzy przyjrzą się jego posiadłościom i potwierdzą jego obecność w którejś z nich.

Takie myśli kłębiły mi się w głowie, kiedy spotkałem się na kolacji z moją siostrą w meksykańskiej restauracji na Manhattanie. Opowiedziałem jej, czego się dowiedziałem.

– To on – powiedziała z pewnością, której ja nie miałem.

Beznamiętnie popijała swoją margaritę, gdy ja wydawałem z siebie powątpiewające chrząknięcia.

– To on – powtórzyła.

Zwierzyłem się jej z moich obaw, ale ona miała większe doświadczenie w tego typu sprawach. Przez dwadzieścia lat była producentką wiadomości telewizyjnych. Pracując dla _48 Hours_, była na miejscu wydarzeń, gdy FBI dokonała nalotu na kryjówkę Unabombera w Montanie i aresztowała go.

Zasugerowała mi, żebym zabrał ze sobą profesjonalnych ochroniarzy. I założył kamizelkę kuloodporną. I dał znać miej­s­cowej policji.

– Dzięki – wymamrotałem.

Zrobiło mi się nieco lepiej. To już był jakiś plan. Dla ludzi z wiadomości telewizyjnych to chleb powszedni. Nie martwiła się. Więc i ja nie musiałem się martwić.

W środku nocy napisała mi wiadomość.

„Nie mogę zasnąć, nie wiem dlaczego”.

Była czwarta dziewięć.

„Przyszły mi do głowy dwie rzeczy. Może podejdź do niego w jakimś miejscu publicznym, o ile w ogóle wychodzi z domu. Warto też, żeby ktoś filmował to spotkanie (z bezpiecznej odległości), może się przydać jako dowód”.UDAWANE INTERNETOWE PIENIĄDZE

– Słyszałeś kiedyś o bitcoinie? – spytał Jason Tanz.

Nie słyszałem.

– A wiesz coś o Silk Road?

Nie wiedziałem.

Jason był redaktorem w „Wired”. Był czerwiec 2011 roku.

Jason nawiązywał do opublikowanej niedawno na blogu _Gawker_ historii Silk Road (pol. Jedwabny Szlak) – funkcjonującej w darknecie platformy handlowej, na której rządził bitcoin, opisywany jako „niewykrywalna waluta cyfrowa”1. W niecałe trzy lata od swojego powstania bitcoin przeszedł już drogę od utopijnego projektu programistycznego, przez rynek o nieprawdopodobnym dziennym obrocie w wysokości 130 milio­nów dolarów, do podejrzanej sieci, której znakiem rozpoznawczym były przestępstwa, skandale i załamania cenowe. Ale jeśli wspomnieć ruch Occupy Wall Street, który miał objawić się zaledwie za kilka miesięcy, bitcoin trafił w odpowiedni moment. Jason wyjaśnił mi, na czym polegał jego nowatorski charakter. Podejmowane w przeszłości próby stworzenia cyfrowej waluty kończyły się fiaskiem, gdyż ta sama właściwość, która uczyniła internet objawieniem – natychmiastowy, ponadgraniczny transfer środków bez kontroli jakiejkolwiek władzy centralnej – doprowadziła do zjawiska zwanego problemem podwójnego wydatkowania. Skoro internet jest jak kserokopiarka, a cyfrowa waluta jedynie ciągiem bitów, co powstrzyma kogokolwiek od kopiowania jej raz za razem? Architekt bitcoina, Satoshi Nakamoto, w genialny sposób rozwiązał ten problem.

– Jesteś zainteresowany? – spytał Jason.

Studiowałem język angielski, nie miałem pojęcia o komputerach i wszelkie nowości przyswajałem sobie zazwyczaj jako ostatni. Kiedy w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku internet zaczął zyskiwać na popularności, byłem zaskoczony: dlaczego coś, co jest zaledwie najnowszym w długim, przyrastającym łańcuchu ludzkich wynalazków, każdy traktuje tak, jak gdyby to była technologia oznaczająca wręcz zmianę para­dygmatu? „To tylko toster” – pokpiwałem sobie.

– Brzmi niesamowicie – powiedziałem.

„The Economist” opublikował szczegółową analizę funkcjonowania bitcoina2. Pod względem potencjału zmiany świata Fred Wilson, znany inwestor venture capital, zestawił go na równi z WikiLeaks i Arabską Wiosną3. Bo i historia była fascy­nująca. Koncepcja istniejącego wbrew przyjętym zasadom równoległego systemu pieniężnego przywodziła na myśl sekretną nieoficjalną pocztę z powieści Thomasa Pynchona _49 idzie pod młotek_. Najbardziej zagorzali entuzjaści bitcoina byli barw­ną cyberpunkową mieszanką hakerów, goldbugów4, anarchistów i maniaków twórczości Ayn Rand. Zagadka Satoshiego Nakamoto mnie urzekła.

Idea białych plam, nieuwzględnionych jeszcze miejsc na naszych coraz to bardziej szczegółowych mapach, zawsze w jakiś sposób na mnie oddziaływała. Kiedy byłem dzieckiem, pod moim nocnym stolikiem trzymałem dużego formatu książkę bogato ilustrowaną niezwykłymi rysunkami i ziarnistymi czarno-białymi zdjęciami, będącą zbiorem niewyjaśnionych tajemnic w rodzaju potwora z Loch Ness czy Trójkąta Bermudzkiego. Ostatecznie moja fascynacja tymi opowieściami, spowitymi aurą nierealności, ustąpiła miejsca specyficznemu gatunkowi postaci życia publicznego, występującemu licznie w późnych latach siedemdziesiątych i wczesnych osiemdziesiątych minionego stulecia: urosłym do rangi ikony zbiegom i outsiderom. Ścigani w dalszym ciągu członkowie Weather Underground i Grupy Baader-Meinhof, pogrobowcy Trzeciej Rzeszy ukrywający się w paragwajskiej dżungli, Patty Hearst – pochodząca z wyższych sfer ofiara porwania, która zmieniła się w dziewczynę z pistoletem maszynowym rabującą banki. Beztroski terrorysta Carlos vel Szakal. Reagujący alergicznie na media pisarze w rodzaju Pynchona i J.D. Salingera. Te historie działy się wokół nas i nasiąkaliśmy nimi. Niewykluczone, że jako oddany młody czytelnik każdej nowej książki Ludluma byłem nadmiernie podatny na tego typu opowieści, dziś jednak myś­lę, że Satoshi Nakamoto, nieuchwytna postać, która mog­ła istnieć lub nie, zrobił coś bardziej dalekosiężnego niż ktokolwiek z wymienionych.

Zacząłem wydzwaniać do ludzi związanych z bitcoinem i umawiać się z nimi na spotkania, na które dojeżdżałem metrem z Brooklynu, gdzie mieszkałem. Niektóre z nich odbywały się w obskurnym pięciopiętrowym biurowcu w centrum Manhattanu, w którym mieściła się siedziba niedużej firmy zajmującej się produkcją filmów zamieszczanych w internecie – jej właściciel miał bzika na punkcie bitcoina – inne w kawiarni serwującej bubble tea w pobliżu Union Square.

Dowiedziałem się, że trzy lata wcześniej, w Halloween 2008 ro­ku, na mało znanej, poświęconej kryptografii moderowanej liście mailingowej o nieformalnej nazwie Metzdowd5 Nakamoto opublikował zarys „systemu elektronicznej gotówki opartego na sieci _peer-to-peer_”6. Opisał w nim nowy typ pieniądza. Miałby on funkcjonować na bazie sieci komputerów dobrowolnych użytkowników, którzy w dowolnej chwili mogliby ją opuścić albo do niej dołączyć. Problem podwójnego wydatkowania miał zostać rozwiązany poprzez zastosowanie przejrzystego rejestru prowadzonego wspólnie przez sieć zamiast zdawania się na bankową lub rządową bazę danych zobowiązań i kredytów. Nakamoto dołączył link do obszerniejszego i bardziej formalnego opisu, który miał zasłynąć jako Biała Księga bitcoina. Była to już jednak daleko bardziej zaawansowana koncepcja.

Nakamoto zręcznie wybrał moment, w którym powołał do życia nowy, alternatywny pieniądz. W tym czasie wielu ludzi nie kryło swojego gniewu na banki. Miesiąc wcześniej Lehman Brothers złożył wniosek o postępowanie upadłościowe – największe w historii Stanów Zjednoczonych7, a Rezerwa Federalna sięgnęła po pieniądze podatników, aby ratować przed upadkiem AIG, jedną z największych na świecie firm ubezpieczeniowych8. Decentralizacja – czy jak kto woli: unikanie wkładania wszystkich jaj do jednego koszyka – wydawała się bardziej pociągająca niż kiedykolwiek.

Wybór forum, na którym Nakamoto ogłosił narodziny bit­coina, również był przemyślany. Wokół Metzdowd, skupiającego swoje zainteresowanie na kryptografii, licznie gromadzili się biegli w technologii libertarianie, jednakowo wprawni w dziedzinie informatyki, jak wrodzy wobec władz. To, że żaden z subskrybentów listy nie słyszał wcześniej o Satoshim Nakamoto, nikomu nie wydało się dziwne. Częstymi bywalcami Metzdowd byli ludzie oddani „matematyce tajemnic”, przywykli do stosowania aliasów.

Kilku członków listy, szczególnie zainteresowanych obietnicą cyfrowej gotówki, udzieliło Nakamoto informacji zwrotnej na temat tworzonego przez niego oprogramowania, za którą ten z zadowoleniem podziękował. „Dzięki za poruszenie tej kwestii”9 – odpisał jednemu z członków grupy. „Doceniam twoje pytania – napisał w prywatnej wiadomości w odpowiedzi do innego i dodał: – Właściwie zrobiłem to jakby od tyłu. Musiałem napisać cały kod, zanim mogłem mieć pewność, że będę w stanie rozwiązać każdy problem, potem napisałem ten artykuł”10. Na początku 2009 roku Nakamoto udostępnił w serwisie SourceForge wersję alfa oprogramowania11. W tamtym czasie były to popularna strona wspierająca projekty programistyczne typu _open source_, a także wspólne przedsięwzięcia, w których mógł wziąć udział każdy zainteresowany programista. Według jednego z najdłuższych stażem bitcoinerów pierwszego dnia oprogramowanie bitcoina zostało pobrane 127 razy12.

Wielu spośród pierwszych użytkowników bitcoina stanowili programiści, którzy byli zdania, że tradycyjnemu pieniądzowi należy się update. Banknoty i monety blakły, gniotły się, rozdzierały, w naturalny sposób zużywały, brudziły się, przenosiły zarazki. Były dostępne tylko w sztywno ustalonych nominałach, dawały się podrabiać, a w znacznych ilościach były trudne do transportowania. Bitcoin był pieniądzem 2.0: trwałym, nie do podrobienia, niemal nieskończenie podzielnym. Dzięki niemu wreszcie mogło się ziścić marzenie branży handlu internetowego o mikrotransakcjach. Możliwe było przetransferowanie dowolnej jego liczby, dokądkolwiek, natychmiast.

Znaczna część spośród tych, którzy dołączyli do społeczności bitcoina w początkowej fazie jej kształtowania się, szczególnie silnie akcentowała przywiązanie do osobistej autonomii. Bitcoin, jako waluta oparta na zerach i jedynkach, istniejąca w chmurze i zarządzana przez rozproszonych, zwykłych użytkowników, był niepodatny na manipulacje ze strony władz centralnych. W odróżnieniu od sztabek złota bitcoina nie można było zająć. Inaczej niż konto bankowe nie można go było zamrozić. Zachcianka banku centralnego nie groziła jego dewaluacją jak w przypadku walut krajowych, a żaden dyktator nie był w stanie objąć go kontrolą kapitału. W odróżnieniu od kart kredytowych i przelewów bankowych jego transfer nie pociągał za sobą wygórowanych opłat.

Najwcześniejsi użytkownicy cechowali się często specyficzną mieszanką motywacji i przekonań. Typowo nietypowym przykładem był Dustin Trammell, posługujący się w sieci pseudonimem Druid. Dustin, trzydziestoletni haker, cenił sobie naukę przez uczestnictwo. Gdy akurat nie siedział przed komputerem, z pasją oddawał się cosplayowi. Amatorsko interesował się walutami opartymi na metalach typu dolar liberty, a wolne moce obliczeniowe swojego komputera udostępniał na użytek SETI@home, długofalowego projektu zapoczątkowanego przez Uniwersytet Kalifornijski w Berkeley, polegającego na rozproszonym analizowaniu danych radioteleskopowych w poszukiwaniu pozaziemskiej formy inteligencji. Dowiedziawszy się o bitcoinie, Dustin połowę mocy obliczeniowej swoich komputerów „przekierował” na nowe oprogramowanie, widząc w tym interesujący projekt technologiczny. W późniejszym czasie zainteresował się libertariańskimi teoriami monetarnymi. Wymienił kilka maili z Nakamoto, informując twórcę bit­coina: „Elektroniczna waluta oraz kryptografia to tematy, którymi jestem bardzo zainteresowany”13. „Zdecydowanie mamy podobne zainteresowania”14 – odpowiedział Nakamoto. „Wiesz co, myślę, że w latach dziewięćdziesiątych było dużo więcej zainteresowanych, ale po ponad dekadzie nieudanych systemów bazujących na Zaufanych Trzecich Stronach (Digicash itd.) uznali sprawę za przegraną. Mam nadzieję, że uda im się zobaczyć, że – o ile wiem – to pierwszy raz, kiedy wypróbowujemy system, który nie opiera się na zaufaniu”.

Istotą dzieła Nakamoto było coś, co nazwano blockchainem – to stale przyrastający łańcuch wszelkiego rodzaju transakcji (kupno, sprzedaż itd.), które dokonały się w systemie. Mniej więcej co dziesięć minut porcja danych transakcyj­nych jest pa­kowana do postaci „bloku”, który następnie „spinany” jest z blokiem poprzedzającym przy zastosowaniu skomplikowanych mechanizmów matematycznych, czyniących wszelkie próby cofnięcia się i manipulowania zawartością wcześniejszych bloków zupełnie bezcelowymi. Ten zapis – rejestr – który w tradycyjnie pojmowanych finansach byłby prowadzony przez bank lub rząd, w tym wypadku jest zarządzany przez sieć komputerów użytkowników z zainstalowanym oprogramowaniem bitcoina, skomunikowanych z innymi maszynami w sieci i przechowujących mniej lub bardziej identyczną, nieustannie zmieniającą się kopię rejestru. Biletem wstępu do tej sieci jest dla komputera rozwiązanie zagadki matematycznej, generowanej przez system mniej więcej co dziesięć minut. Na podobnej zasadzie jak strony internetowe odróżniają ludzi od botów, pytając ich, ile mostów znajduje się w zestawie obrazków z widokami krajobrazu, ten wymóg, nazywany _proof of work_ (pol. dowód pracy), służy powstrzymaniu „wrogich sił” przed przejęciem systemu. A po co ktoś miałby marnować moc obliczeniową swojego komputera na tak dziwną czynność? Nakamoto zmyślnie zaprojektował system tak, aby komputer, który rozwiąże zagadkę, otrzymywał nagrodę w postaci kilku bitcoinów. Znalazł sposób, aby za jednym zamachem zarówno przyciągnąć uczciwych użytkowników, jak i zniechęcić tych o niecnych zamiarach, konstruując jednocześnie przewidywalny mechanizm uwalniania nowych bitcoinów do już istniejącej podaży monet. Choć zasadniczym celem wyścigu o pierwszeństwo w rozwiązaniu zagadki było zapewnienie spójności systemu, zaczął on być określany mianem _mining_ (wydobywanie, kopanie), a to z uwagi na kilkubitcoinową nagrodę dla zwycięzcy (ogromna ilość energii zużywana przez setki tysięcy komputerów stale pracujących nad rozwiązywaniem zagadek nie przysparza bitcoinowi dobrej reputacji wśród ekologów).

Dla zwykłych zjadaczy chleba wszystko to może brzmieć tajemniczo, ale zdecentralizowany pieniądz jest tym, czego świat jeszcze nie widział. Jego stworzenie było intelektualnym _tour de force_, wyczynem. Zooko Wilcox, którego obsesja na punkcie pieniądza niepodlegającego władzy centralnej narodziła się, gdy był politycznie motywowanym dziewiętnastoletnim koderem na Uniwersytecie Kolorado w Boulder, w ciągu dekady poprzedzającej pojawienie się bitcoina myślał praktycznie tylko o tym.

– Przez dwanaście lat próby rozgryzienia tego były moim ulubionym zajęciem przed snem, czy cokolwiek to było – powiedział mi. – Jeśli chodzi o konsensus Nakamoto i jego integrację z mechanizmem zachęty, przeczucie mi mówi, że nikt poza nim nie dałby rady tego wynaleźć. Zajęłoby to kolejne sto lat.

Bez względu na to, czy wydobywałeś bitcoiny, czy kupowałeś je od kogoś, kto je posiadał, wczesne wejście do gry kusiło. Oprogramowanie Nakamoto przewidywało limit liczby monet – 21 milionów – które kiedykolwiek zostaną „wybite”. System został zaprojektowany tak, że ostatnia zostanie wykopana około 2140 roku15. Bitcoinowi nie grozi ryzyko inflacji ani hiperinflacji, ma on charakter deflacyjny: jeśli ta technologia się rozpowszechni, posiadasz aktywo, które tylko zyskuje na wartości: „Uwielbiam myśl – napisał Nakamoto we wpisie w sieci społecznościowej P2P Foundation – o wirtualnych, nieskrępowanych geografią wspólnotach eksperymentujących z nowymi paradygmatami ekonomicznymi”16.

Bitcoin mnie oszołomił, był jak portal do innej rzeczywistości, do wizji świata, z którego istnienia nie zdawałem sobie sprawy. Wyalienowani libertarianie widzieli w powszechnie używanym pieniądzu fiducjarnym – walucie fiat (słowo _fiat_ wymawiali z wyczuwalnym wzgardliwym przekąsem) – coś, czego wartość opierała się wyłącznie na regulacjach rządowych. Ale dla całej reszty z nas zetknięcie z walutą istniejącą poza znanym dla nas kontekstem było niczym historia ryb z opowiadania Davida Fostera Wallace’a, które nie zdawały sobie sprawy, że żyją w wodzie17. Wyciągnięte z niej łapią gwałtownie oddech i po raz pierwszy WIDZĄ.

Co sprawia, że bitcoin jest cokolwiek wart? Dolar Stanów Zjednoczonych jest legalnym środkiem płatniczym, za którym stoi jeden z najbardziej stabilnych rządów. Możesz opłacać nim swoje podatki. Sprzedawcy są zobowiązani do przyjmowania go. A co daje jakąkolwiek wartość ciągowi liter i cyfr? Kiedy w październiku 2009 roku ruszyła giełda bitcoina o nazwie New Liberty Standard, wartość jednego bitcoina (BTC) wyceniono na jedną dziesiątą centa – był to koszt energii potrzebnej do wydobycia jednej monety18. Ale cena bitcoina zaczęła żyć własnym życiem. Na początku 2011 roku cena rynkowa bitcoina przekroczyła 1 dolara, a w dniu, kiedy zadzwonił do mnie Jason, przekraczała 17 dolarów. W tych pierwszych miesiącach znaczna część wartości zdawała się wynikać z wiary w potencjał bitcoina jako czegoś w rodzaju cyfrowego złota możliwego do użycia na ogólnoświatowych rynkach oraz z czyst­ej spekulacji finansowej.

Zachciało mi się frontier fizza.

– Fascynujące jest uczestniczyć w rozruchu nowej waluty – powiedział mi Jeff Garzik, programista bitcoina, który mieszkał i pracował gdzieś w Karolinie Północnej, w kamperze Fleetwood Southwind, rocznik 198419. – Możliwe, że to pierwsza globalna waluta świata.

Na Brooklynie spotkałem się z Markiem Suppesem, złotą rączką, który konstruował bankomat bitcoina – bitomat – w swoim lofcie w dzielnicy Bedford-Stuyvesant, parę metrów od budowanego metodą chałupniczą reaktora jądrowego. Pewien brodaty anarchista w bandanie na głowie podróżował w stylu Jacka Kerouaca z Connecticut do Kalifornii, próbując za wszystko po drodze płacić bitcoinami. Miłośnicy rzadkich numizmatów przewidywali, że po latach kolekcjonerzy będą handlować unikatowymi bitcoinami – na przykład tymi pochodzącymi z tak zwanego Bloku Genezy – pierwszego w blockchainie – z równym przejęciem, jak gdyby były dwudziestodolarówkami Double Eagle z 1933 roku20.

I choć dałem się ponieść fali entuzjazmu, pewne aspekty najwyraźniej mi umykały. Byłem w stanie wyobrazić sobie, że nowa waluta może być atrakcyjna w państwach takich jak Argentyna, gdzie hiperinflacja i kontrola rynku walutowego były jak najbardziej rzeczywiste. Podobnie na Filipinach, w Meksyku czy w dużej części Afryki, gdzie ponad 60 procent ludności nie miało kont bankowych21. Nie rozumiałem jednak pretensji, które amerykańscy bitcoinerzy mieli do tradycyjnych instytucji finansowych. Federalna Korporacja Ubezpieczeń Depozytowych działała bez większych zastrzeżeń, korzystanie z bankomatów było wygodne. Co takiego mieli ci ludzie przeciwko bankom?

Starałem się także zrozumieć techniczne podstawy bitcoina i pojąć, w jaki sposób wszystkie elementy ze sobą współgrają. W czasie spotkań potakiwałem rozmówcom opowiadającym o „jednokierunkowych funkcjach haszujących” czy o „równo­wagach Nasha”, a potem wracałem do domu i godzinami czytałem na te tematy, aż bolały mnie oczy. I kiedy już wydawało mi się, że wreszcie pojąłem wszystko, moja dopiero co zyskana pewność rozpływała się bez śladu, gdy kilka dni później przychodziło mi wyjaśnić komuś któreś z zagadnień. Poczułem się trochę mniej ciemny, gdy Garzik, jeden z głównych programistów projektu, powiedział mi:

– Zrozumieć bitcoina jest naprawdę, ale to naprawdę trudno.

Trudno było także kupić bitcoiny, przechowywać je, używać ich i trwać przy nich. Bitcoin był ekstremalnie niestabilny: w miesiącu, w którym dowiedziałem się o nim po raz pierwszy, stracił 99 procent swojej wartości, a jego cena spadła z 17 do 0,01 dolara22. Giełdy online, nieobjęte regulacjami i nieponoszące odpowiedzialności za swoje operacje, okazywały się często firmami krzakami, których anonimowi właściciele, przyjąwszy depozyty klientów, któregoś dnia po prostu znikali z nimi bez śladu. Ofiarą ataków hakerskich padła nawet Mt. Gox, największa platforma wymiany bitcoina23. Giełda straciła 25 tysięcy BTC wartych wtedy 500 tysięcy dolarów, co zapoczątkowało gwałtowne załamanie ceny bitcoina.

Alternatywą do trzymania własnych bitcoinów na giełdzie jest samodzielne przechowywanie klucza prywatnego, z reguły alfanumerycznego ciągu 51 znaków, będącego kryptograficznym odpowiednikiem hasła, w „portfelu” na bitcoiny, wbrew temu, co sugeruje nazwa, przypominającym bardziej brelok. Możesz też zanotować swój klucz prywatny na skrawku papieru, wyryć go na stalowej płytce, którą zakopiesz na podwórku z tyłu domu, zapisać go na fabrycznie nowym komputerze bez dostępu do internetu albo po prostu zapamiętać go. To najwyższy stopień suwerenności jednostki. Myśl, że przekraczasz granicę państwa, z kluczem prywatnym w głowie, i oto skutecznie transferujesz swoje środki, ma w sobie coś ekscytującego.

Biorąc jednak pod uwagę, że choćby jeden źle zapamiętany znak może cię kosztować utratę zasobów, raczej się tego nie poleca. Samodzielne przechowywanie klucza – ideał, który znalazł odzwierciedlenie w używanym wśród miłośników kryptowalut powiedzeniu „not your keys, not your coins” (nie twoje klucze, nie twoje monety) – wiązało się z licznymi problemami. Stefan Thomas, niemiecki programista, przechowywał kopie klucza do 7002 bitcoinów w trzech miejscach, a główny portfel umieścił na odizolowanej, odciętej od internetu „maszynie wirtualnej”, utworzywszy również jego kopie: przy użyciu oprogramowania TrueCrypt oraz na szyfrowanym dysku przenośnym IronKey, przypominającym pendrive. I wtedy, aktualizując system operacyjny, przypadkowo usunął maszynę wirtualną. Gdy zalogował się do zaszyfrowanego TrueCryptem dysku przechowywanego w usłudze Dropbox, portfel również zniknął – okazało się, że mógł zostać nadpisany, gdy jednocześnie były zalogowane do niego więcej niż dwie maszyny. Jeśli chodzi o IronKey, po prostu zapodział gdzieś hasło. Wartość utraconych bitcoinów wynosiła wówczas 140 tysięcy dolarów.

– Spędziłem tydzień, próbując go odzyskać. Bez powodzenia – powiedział mi Stefan. – Bolało mocno.

Pod koniec 2021 roku monety Stefana były warte 473 miliony dolarów24. W swoim nieszczęściu nie jest osamotniony. Firma Chainalysis oszacowała, że około 20 procent istniejących bitcoinów zostało utraconych25.

Uznałem, że sympatyczny Gavin Andresen dobrze nadaje się do roli pierwszego przewodnika po tym ezoterycznym świecie. Prawie czterdzieści jeden lat na karku, brązowe włosy zaczesane na czoło i etykietka „geek” dosłownie na piersi, w postaci naszywki na koszuli z krótkimi rękawami i przypinanym kołnierzykiem, którą miał na sobie. Mówiący łagodnym głosem ojciec dwojga dzieci26, jakich wielu na przedmieściach. Tam gdzie ktoś inny, deprecjonując swoje zdolności pamięciowe, powiedziałby: „Moja żona zaświadczy, jak często zdarza mi się zapominać”27, i na tym poprzestał, Gavin zacząłby od: „Widziałem badania na temat zawodności naszej pamięci”, po czym przystąpiłby do szczegółowego ich omówienia. Jeździł na monocyklu28.

Bitcoin pojawił się w życiu Gavina we właściwym momencie. W 2009 roku jego żona, profesor geologii na Uniwersytecie Massachusetts, otrzymała urlop naukowy. Gavin zrezygnował z etatu na uniwersytecie29, gdzie zajmował się uczeniem maszynowym, i cała rodzina przeprowadziła się do Australii. Następne sześć miesięcy Gavin spędził w Queensland30, żong­lując kokosami, biegając po plaży, nurkując z fajką, pozwalając się kąsać muchom piaskowym, ratując podziobanego przez ptaki węża morskiego i pijąc piwo XXXX. To tylko niektóre z jego aktywności. Zgolił też kozią bródkę, którą nosił przez ostatnie siedemnaście lat. Po powrocie rodziny do Stanów Zjednoczonych zamierzał założyć start-up, ale w maju 2010 roku wciąż nie miał pomysłu, który by go porwał.

I wtedy na jednym z blogów technologicznych przeczytał wpis o kilku projektach oprogramowania otwartoźródłowego, w tym o bitcoinie31. Gavin był absolwentem Uniwersytetu Princeton i pracował dla Silicon Graphics. Uczestniczył w pracach organów uchwałodawczych w swoim niedużym miasteczku w Nowej Anglii32, aktywnie interesował się lokalną polityką szkolną33 i jako wolontariusz pomagał w prowadzeniu strony internetowej sekcji League of Women Voters w Amherst34. Koncepcja pieniądza niekontrolowanego przez grupę wybrańców w Rezerwie Federalnej przemówiła do niego. Cenił wolność jednostki, wierzył w mądrość tłumu i organiczne, oddolne procesy zamiast narzucanej odgórnie kontroli. Był przekonany o prymacie ewolucji nad rewolucją: „małymi krokami ku lepszemu światu”.

Jak powiedział mi później, jego pierwszą reakcją na bitcoi­na było niedowierzanie: „Jak to w ogóle może działać?”. Zachodził w głowę, w jaki sposób system tworzy nowe monety i jak zapobiega problemowi podwójnego wydatkowania. Gdy wpisał hasło „bitcoin” w wyszukiwarkę Google, otrzymał zaledwie cztery strony wyników. Pobrał więc kod i zaczął czytać. Było dla niego jasne, że programista wiedział, co robi. Gavin uruchomił program i wykopał kilka monet. Pomimo to musiał mocno się w to wgryźć, żeby mieć pewność, że nie widzi w tym schemacie żadnych luk. W czasie gdy rozmawialiśmy, Andresen był „pewny jak diabli, że nie ma tam żadnych fundamentalnych wad”.

Miesiąc po tym, jak dowiedział się o bitcoinie, założył Bit­coin Faucet. 1 BTC kosztował wtedy pół centa. Za 50 dolarów Gavin kupił ich 10 tysięcy i założył stronę, na której zaczął je rozdawać. Każdy, kto rozwiązał zadanie CAPTCHA, otrzymywał gratis 5 bitcoinów. Zamysłem, jaki się za tym krył, było zachęcenie do bitcoina nowych użytkowników. Gavin rozumiał, że pieniądz nabiera wartości tylko wtedy, gdy ludzie go używają.

Bitcoin Faucet dobrze współgrał z chałupniczym charakterem bitcoina w jego zalążkowej fazie. Któregoś razu Gavin zjadł lunch z Davidem Forsterem, mieszkającym po sąsiedzku farmerem z Massachusetts, który sprzedawał skarpetki z wełny alpaki, przyjmując jako zapłatę bitcoiny35. Bitcoinerzy nakręcili się pozytywnie, gdy Laszlo Hanyecz z Florydy zapłacił 10 tysięcy bitcoinów za dwie duże pizze36 z Papa John’s. W późniejszych latach ludzie niestrudzenie przeliczali cenę owych dwóch placków według aktualnej wartości bitcoina – pizza za 690 milionów dolarów!

– Nie czuję się z tym źle – powiedział mi Laszlo, gdy cena bitcoina osiągnęła plus minus 85 tysięcy dolarów. – Pizza była naprawdę dobra.

Niedługo potem Gavin zaczął zadawać pytania i udzielać odpowiedzi na forum bitcoina. Przesyłał też Nakamoto fragmenty kodu do łatania luk, które – jak w każdym nowym oprogramowaniu – były nie do uniknięcia. O samym Nakamoto wiedział niewiele. Nigdy nie spotkali się osobiście ani nie rozmawiali przez telefon. Jego odbiór swojego głównego współpracownika bazował wyłącznie na ich korespondencji. Na podstawie wymienianych maili i prywatnych wiadomości Gavin postrzegał Nakamoto jako niezależnego, rzeczowego, błyskotliwego, ale i drażliwego. Andresena trapiły kwestie prawne. Rząd ścigał sądownie twórców wcześniejszych alternatywnych walut. Czy groziło mu aresztowanie? Michele lubiła dokuczać mu z powodu tych „udawanych, internetowych pieniędzy”37, ale już wkrótce Gavin poświęcił się projektowi bez reszty.

Zaangażował się w prace nad projektem, gdyż go interesował, podziwiał jednak również to, jak zręcznie udało się Nakamoto dostosować bitcoina do ludzkiej natury. Gdy tylko stawałeś się posiadaczem kilku monet, natychmiast budziła się w tobie chęć wsparcia systemu, czy to przez wydobywanie bitcoinów, posługiwanie się nimi, propagowanie ich, czy to przez pracę nad kodem – po to, by twoje bitcoiny jutro były warte więcej niż wczoraj. Wraz ze wzrostem ceny Gavin otrzymywał materialne wynagrodzenie w czasie rzeczywistym. Jego zaangażowanie było „oświeconym interesem własnym”38. Uważał, że bitcoin może stać się główną walutą światową39 i z czasem zastąpić dolara w roli globalnej waluty rezerwowej.

Choć bitcoin był projektem typu otwartoźródłowego, hipotetycznie odpornym na indywidualne zakusy za sprawą zbiorowego wysiłku rozproszonych użytkowników, ktoś musiał stanąć na jego czele i przez pierwsze 20 miesięcy był to Satoshi Nakamoto. To on udostępniał kod i implementował wybrane poprawki proponowane przez innych programistów.

Cztery miesiące po tym, jak Andresen na poważnie zaangażował się w projekt, jego oddanie, wiedza informatyczna i wspólnotowy zapał najwyraźniej zaskarbiły mu przychylność Nakamoto. Najpierw Satoshi umożliwił Gavinowi bezpośredni dostęp do kodu źródłowego40. Potem, mniej więcej we wrześniu 2010 roku, napisał mu, że z uwagi na coraz większe zaangażowanie w inne projekty zamierza przekazać mu kontrolę zarówno nad repozytorium kodu na SourceForce41, jak i nad „kluczem alarmowym” projektu, który umożliwiał przesłanie pilnych wiadomości do wszystkich maszyn z zainstalowanym oprogramowaniem bitcoina42. W przypadku projektów _open source_ równało się to niejako przekazaniu opaski kapitana drużyny. Od tego momentu Gavin stał się _de facto_ głównym programistą projektu, stając na czele zespołu składającego się z pięciu innych programistów wolontariuszy43.

Przez kolejnych kilka miesięcy Nakamoto od czasu do czasu wtrącał swoje uwagi dotyczące kwestii technicznych, ale jego skłonność do alienacji coraz częściej ścierała się z otwartością Gavina. Po zamrożeniu przez PayPala i Visę kont Wiki­Leaks część bitcoinerów stanęła na stanowisku, że bitcoin mógłby udzielić wsparcia kontrowersyjnej organizacji, która z kolei mog­łaby pomóc w promocji bitcoina44. „Dawać ich tu”45 – napisał jeden z użytkowników forum BitcoinTalk. Ale Nakamoto zareagował opryskliwie: „Nie. Nie »dawać ich tu«. Projekt musi rozwijać się stopniowo, tak by oprogramowanie wzmacniało się z biegiem czasu. Apeluję do WikiLeaks, aby nie próbowali używać bitcoina (…). Presja, jaką ze sobą przyniesiecie, na tym etapie nas zniszczy”46.

Pomysł WikiLeaks na przesyłanie darowizn przy uży­ciu bitcoi­nów zaowocował artykułem w „PC Magazine”47. Część bit­coinerów z zadowoleniem przyjęła perspektywę znalezienia się w centrum uwagi, ale nie Nakamoto. „Byłoby miło zwrócić na siebie uwagę w jakimkolwiek innym kontekście – napisał. – WikiLeaks zasiał wiatr, a burza zmierza prosto na nas”48.

Dla dziennikarzy podejmujących temat bitcoina Gavin stał się niejako naturalnie osobą, do której należy zadzwonić w pierwszej kolejności. Miał łagodny, wyważony sposób bycia, właściwą politykom zdolność do umiaru, nie miał też nic przeciwko występowaniu pod własnym nazwiskiem. Wszystko to czyniło go naturalnym ambasadorem bitcoina, którym Nakamoto nie był. Jednak Satoshiemu coraz bardziej była nie w smak postępująca zażyłość Gavina z mediami. Pod koniec kwietnia 2011 roku Nakamoto napisał w mailu do Andresena: „Wolałbym, żebyś przestał mówić o mnie jak o jakiejś tajemniczej postaci kryjącej się w cieniu, prasa zrobi z tego po prostu pirac­ką walutę”49.

Jak się miało okazać, był to ostatni raz, kiedy Nakamoto skontaktował się z Gavinem. Kiedy tamtego lipca po raz pierwszy rozmawiałem z Andresenem, powiedział mi, że nie komunikował się z Nakamoto „od paru miesięcy”. Po tym, jak w mailu z 26 kwietnia Gavin w dobrej wierze poinformował Nakamoto, że zgodził się wygłosić prelekcję na temat bitcoina dla ciekawskiej CIA w jej kwaterze głównej w Langley w Wirginii50, ten nie odpowiedział. Mniej więcej w tym samym czasie wysłał za to wiadomość do co najmniej jednego z programistów pracujących nad projektem51.

A potem zamilkł.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij