- W empik go
Tajemniczy wróg przy Alejach Ujazdowskich. Kryminały przedwojennej Warszawy. Tom 3 - ebook
Tajemniczy wróg przy Alejach Ujazdowskich. Kryminały przedwojennej Warszawy. Tom 3 - ebook
Warszawa, lata 30. XX w. Początkujący złodziej dostaje pierwsze poważne zlecenie. Ma dostać się do willi barona Gerca, stworzyć plan domu i w stosownym momencie ukraść ukrytą tam znaczną sumę pieniędzy. W tym celu pod fałszywym nazwiskiem dostaje posadę sekretarza Gerca i rozpoczyna potajemne badanie posiadłości oraz jej mieszkańców. Już od początku atmosfera domu budzi w nim grozę, napięcie i niepokój. W willi każdy jest podejrzliwy, nikt nikomu nie ufa, a sam baron obawia się tajemniczych wrogów, którzy każdego dnia próbują go uśmiercić. Fałszywy sekretarz szybko zostaje wciągnięty w wir niesamowitych wydarzeń, a z cichego obserwatora staje się głównym świadkiem zniknięcia barona. Od tej chwili sam narażony jest na niebezpieczeństwo. Tajemniczy wróg zrobi wszystko, by się go pozbyć. Żeby ocalić życie, niedoszły złodziej musi sam rozwikłać zagadkę zniknięcia barona. Patronat medialny: Klub MOrd. To trzeci tom serii Kryminały przedwojennej Warszawy.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-91-8019-170-8 |
Rozmiar pliku: | 842 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mimo wszystko zginiesz!
Mam zamiar opisać te wszystkie wypadki, które nie tylko całkowicie zmieniły mój los, ale dzięki swojej niesamowitości ułożyły się w tę dziwną historię, która tak bardzo wstrząsnęła opinią całej Warszawy.
Trzeba by właściwie zacząć od początku.
Byłem wówczas, co tu ukrywać, po prostu członkiem pewnej bandy włamywaczy. Dlaczego się tam znalazłem, później czytelnik się dowie. Spełniałem rozmaite drobne posługi i nigdy jeszcze nie miałem poważniejszej „roboty”.
Pewnego dnia wezwał mnie „szef”:
– Słuchaj, mały – rzekł – mam dla ciebie robotę. Sprawa jest ważna i można się na niej obłowić. Czy znasz barona Gerca?
Wiedziałem dobrze, o kogo chodzi, bo właściwie, kto w Warszawie nie znał barona Gerca?
Wszyscy wiedzieli, że jest to jeden z najbogatszych ludzi, że dorobił się podczas wojny olbrzymiego majątku i mieszkał w Alei Róż.
Skąpiec podobno, dziwak, rozszedł się z żoną, a syna wygnał z domu – tak przynajmniej opisywały kiedyś gazety, gdy Gerc procesował się ze swoim wspólnikiem.
Skinąłem więc głową i słuchałem dalej.
– Dostaniesz list, który ci wszystko ułatwi. Nazywasz się Antoni Korski, jesteś siostrzeńcem prezesa Morowskiego i szukasz posady. Pochodzisz z dobrej rodziny, musisz się zachowywać spokojnie i elegancko, bo stary jest podejrzliwy, jak diabli. Zapamiętasz dobrze rozkład mieszkania, a nawet, w razie czego, postaraj się, pod jakimkolwiek pozorem dostać się tam jeszcze raz, żebyś mógł wszystko dokładnie spenetrować, bo od tego zależy cały nasz plan. Nic się nie bój, Morowski wyjechał za granicę, a list jest tak sfabrykowany, że najlepszy ekspert pisma nie rozezna.
Szef miał ten feler, że nie mówił dużo, a nigdy nic nie tłumaczył. Miałem zrobić to, co mi kazano, a resztę widocznie mieli zrobić inni.
Tego samego dnia wybrałem się do Greca. Pamiętam jak dziś, czerwcowe słońce prażyło niemiłosiernie, kiedy ubrany w ciemne wizytowe ubranie, w sztywnym kołnierzyku, ogolony starannie stanąłem przed drzwiami pałacyku.
Nacisnąłem dzwonek.
Po długiej chwili usłyszałem kroki, potem odsuwanie jakichś rygli, czy zasuwek i wreszcie drzwi uchylały się lekko, a spoza łańcuchów rozległ się opryskliwy głos:
– Kto tam?
– Czy zastałem pana barona Gerca? – zapytałem.
– Pan baron nie przyjmuje nikogo!
– Mnie przyjmie na pewno – odrzekłem spokojnie – przychodzę z polecenia prezesa Morowskiego. Oto list od niego.
List zniknął za drzwiami, drzwi zatrzasnęły się szybko i pozostałem sam na tarasie pałacyku.
– Trzeba poczekać – pomyślałem sobie.
Upłynęło kilka minut i nikt nie zjawił się z powrotem. Już począłem się obawiać, czy lokaj nie podarł w ogóle listu, nie wspominając o nim baronowi, aby w ten sposób najprędzej pozbyć się intruza, gdy znów rozległy się kroki i tym razem drzwi rozwarły się szeroko.
– Pan baron prosi!
Ledwie stłumiłem radosny wykrzyknik. Udało się!
Znalazłem się wewnątrz i służący zatrzasnął drzwi za mną.
Przyjrzałem mu się doskonale. Był to wysoki, atletycznie zbudowany drab, o ponurej twarzy. Gerc umyślnie chyba zgodził podobnego zbója, by czuć się bezpiecznie pod jego opieką.
Pozostawiłem w przedsionku kapelusz i w ślad za służącym podążyłem przez szereg z niebywałym przepychem urządzonych salonów. Pełno było tam kosztownych obrazów, cennych dywanów, drogich brązów i porcelany. Samo urządzenie pałacyku stanowiło już mały majątek. Ale te sprzęty, choć niezwykle piękne i dobrane ze smakiem, mało mnie obchodziły. Gdym mijał z luksusem urządzone pokoje, w mej głowie świdrowała uporczywa myśl, w którym z nich właśnie znajduje się słynna skrytka, o której szef mi wspomniał.
Obawiałem się jednak zbytnio rozglądać. Tym bardziej, że w tejże chwili lokaj przystanął przed drzwiami jednego z pokoi i uchylając portiery, powtórnie warknął:
– Pan baron prosi!
Wszedłem do obszernego gabinetu, urządzonego z takim samym przepychem. Zdobiły go ciężkie, rzeźbione, staroświeckie meble, a w głębi za biurkiem, w ogromnym fotelu dojrzałem jakąś skuloną postać. Choć na dworze czerwcowe słońce zalewało ulice, w gabinecie, dzięki opuszczonym ciemnym storom, panował półmrok.
W skulonej tej, w pierwszej chwili niewyraźnej, postaci, wnet poznałem barona Gerca.
Tak go sobie wyobrażałem i tak mi go opisano. Mały, chudy, zasuszony, sześćdziesięcioletni człowiek, o wygolonej i pomarszczonej twarzy, nieco do starej małpy podobny. Podobieństwo to jeszcze podkreślały wąskie, zaciśnięte usta, niespokojne, a podejrzliwie biegające, małe, szare oczka i wykrzywiający jego twarz jakiś złośliwy grymas. Chociaż dawno już minęło południe, ubrany był w czerwony, haftowany w dziwaczne wzory szlafrok, a łysą czaszkę zdobiła taka sama czapeczka. Sprawiał zaiste niesamowite wrażenie.
– Co za karykatura! – pomyślałem. – Tylko z tym na pozór komicznym jegomościem trzeba się mieć dobrze na baczności! Podobno dziad jest niesłychanie chytry i podstępny.
Małe oczka Gerca przez chwilę świdrowały mnie uważnie. Wreszcie, gdy widocznie doszedł do przekonania, że dość mi się przyjrzał, zapytał skrzeczącym głosem:
– Pan Antoni Korski?
– Tak jest, panie baronie! – zgiąłem się w ukłonie, przyjmując na siebie postać skromnego młodzieńca, onieśmielonego widokiem takiego potentata.
– Niech pan siada! – wskazał krzesło po drugiej stronie biurka, a gdy zająłem miejsce, jego niespokojny wzrok znów wpił się we mnie. – Więc to pański wuj, prezes Morowski przysyła pana do mnie?
– Tak, panie baronie! List…
– Hm… list… – warknął i wtem w jego oczach przemknął nieufny cień. – List… Ale, czemu wuj pański nie wspominał mi wcale, że ma pan przybyć do Warszawy i zgłosić się do mnie?
Byłem przygotowany na to pytanie.
– Stało się tak, panie baronie – odrzekłem śmiało – gdyż przyjechałem do Warszawy niespodziewanie, prawie w chwili, gdy wuj udawał się na dworzec. Nie miał więc czasu osobiście powiadomić pana barona. Nadmienił tylko, że jego list powinien całkowicie wystarczyć.
– No… tak… tak… – bąknął piskliwe stary, a jego chytre oczka znów szybko obiegły całą moją postać.
W gabinecie zaległa cisza. Milczałem, nie śmiąc jej przerwać i myśląc, czym go już dostatecznie przekonał. Wtem zauważyłem rzecz niezwykłą. Z twarzy Gerca znikł grymas, zastępujący uśmiech i z ironicznie wykrzywionej stała się straszliwa. Zarysował się na niej gniew, połączony z przerażeniem.
– A łajdaku! – wrzasnął, zrywając się z fotela, a jego długie, kościste palce pochwyciły jakiś przedmiot, leżący na biurku.
Zdrętwiałem. Przedmiotem tym był rewolwer.
– Tam do licha! – szepnąłem, również zrywając się z miejsca.
Na czoło wystąpił mi zimny pot. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że stary czart domyślił się podstępu, spostrzegł jakąś nieuchwytną pomyłkę popełnioną w liście przez „szefa” i teraz zamierza ze mną skończyć.
Nie zwracając uwagi na wycelowana lufę browninga, już chciałem rzucić się do ucieczki, aby w jakikolwiek sposób wydostać się z przeklętego domu, gdy wtem z tyłu za szyję pochwyciła mnie jakaś potworna dłoń z taką siłą, że poczułem się unieruchomiony.
– Wszystko stracone! – przemknęła w mej głowie rozpaczliwa myśl – dałem się złapać w pułapkę, jak idiota.
Szarpnąłem się gwałtownie, ale nie wiem, czy prędko wydostałbym się z tego potwornego uścisku, gdyby nie zabrzmiał wesoły już teraz, spokojny, choć skrzekliwy głos Gerca.
– Puść go, Dżoko! To przyjaciel! Właściwie, to ty mnie talk przestraszyłeś, bestio przebrzydła!
Uścisk zwolnił się natychmiast, byłem wolny. Obejrzałem się i znów mimowolnie odskoczyłem o kilka kroków. Za mną stała olbrzymia małpa, szympans wielkości człowieka. To on przed chwilą jeszcze tak potężnie ściskał mnie za szyję, a teraz, choć miał opuszczone łapy, przyglądał mi się złymi i okrutnymi ślepiami, jakby rozczarowany, że mu odebrano upragnioną zdobycz.
– Ależ to potwór! – zawołałem, nie mogąc zapanować pod przestrachem i nic nie rozumiejąc z tej całej sceny.
Twarz Gerca tymczasem wypogodziła się całkowicie, rzucił browning niedbale na biurko.
– Hi… hi… nie potwór – zachichotał – a mój najlepszy przyjaciel, mój kochany Dżoko… Jedyne stworzenie, które mnie miłuje całą swą małpią duszą. Prawda, Dżokuś? – zapytał szympansa, który w odpowiedzi wyszczerzył zęby, niczym w przyjacielskim uśmiechu.
Ochłonąłem z przestrachu. Zaszło jakieś nieporozumienie i nie we mnie Gerc wycelował browning.
Uspokojony całkowicie, teraz, kiedy patrzyłem na Gerca i małpę, stojących obok i wdzięczących się do siebie, o mało nie roześmiałem się na głos. Byli jak rodzeni bracia do siebie podobni i gdyby ubrano szympansa w szlafrok i czerwoną czapeczkę, z trudem udałoby się ustalić, kto z nich jest baronem, a kto jego małpą. Przepraszam, małpa miała w swych ślepiach wyraz daleko złośliwszy i okrutniejszy, no i musiała być znacznie silniejsza od starego dziwaka.
– Ależ nastraszyliśmy pana! – skrzeczał Gerc, głaszcząc z rozczuleniem szympansa po łbie! – Hi… hi… Nastraszyliśmy i musimy go za to przeprosić. Dżoko! Ty właściwie wszystkiemu jesteś winien… Zakradłeś się po cichu do gabinetu, a ja myślałem, że to ktoś obcy; taki wciąż jestem zdenerwowany… i chwyciłem za rewolwer… Pan zerwał się z miejsca i chciał uciekać, a Dżoko, sądząc, że to mój wróg, złapał pana za szyję… Hi… hi… Nadzwyczajna historia… Przeproś pana, Dżoko… Paskudnieś go dusił…
Dżoko, jakby rozumiejąc wszystko, co mówił Gerc do niego, wyciągnął w moją stronę swe potworne łapsko, a ja tłumiąc wstręt, rad nie rad, chcąc zaskarbić łaski barona, lekko musnąłem palcami kończynę ohydnej małpy.
– No tak – oświadczył Gerc, szczerze ucieszony z tego rzekomego dowodu sympatii dla Dżoka. – Jużeście się zaprzyjaźnili. A teraz, Dżoko, wędruj na swoją kanapę i nie przeszkadzaj nam. Muszę poważnie pomówić z panem.
Szympans posłusznie odszedł w głąb pokoju, zbliżył się do szerokiej otomany i rozwalił się na niej, niczym człowiek, spragniony spoczynku.
– Bru r… u… uf! – sapnął.
Wszystko rozumiałem. Lecz czegóż mógł tak się lękać Gerc, że byle szelest wyprowadzał go z równowagi? Wszak nie przewidywał z naszej strony zasadzki i nie miał najlżejszych podejrzeń, co do mojego planu.
Medytowałem, jakby go sprytnie wybadać. On tymczasem, rzuciwszy raz jeszcze miłosne spojrzenie na swą ukochaną małpę, zbliżył się do drzwi, zajrzał, jakby sprawdzając, czy ktoś nie podsłuchuje, zamknął je starannie, potem podszedłszy do mnie, dał mi znak, abym zajął miejsce z powrotem.
– Pański wuj – począł przyciszonym głosem, wskazując na sfałszowany list i powracając do przerwanej rozmowy – skierował pana do mnie, gdyż jest pan bez posady i pragnie znaleźć jakieś zajęcie.
Skinąłem głową.
– Takie zajęcie mógłbym ci dać natychmiast. Nawet bardzo dobrze płatne… Wiesz u kogo… U mnie, młody przyjacielu! Tylko…
– Tylko?
– Czy nie lękasz się niebezpieczeństwa?
– Nie! – zaprzeczyłem energicznie, czując, że zbliża się rozwiązanie zagadki.
Uważnie patrzyłem na twarz Gerca. Na łysej czaszce przekrzywiła się czerwona czapeczka, a zwisający z niej feston zabawnie uderzał go po uchu. Ale na twarzy tej zarysował się znów taki lęk, że nie sprawiało to nawet komicznego wrażenia.
– Nie lękasz się? – szepnął. – Spodziewałem się tego! Wszak obiecał mi twój wuj, że przyśle mi zaufanego człowieka, tylko nie wiedziałem, że ciebie wybierze… Inaczej, nie wpuściłbym cię do pałacyku, bo wszędzie przeczuwam wrogów… Ale, do ciebie mam zaufanie… Wyglądasz poczciwie i jesteś siostrzeńcem mego najlepszego przyjaciela! A jednak, powtarzam, zastanów się dobrze… Łatwo możesz zginąć wraz ze mną… Widzisz, do czego mnie doprowadzili! Za najlżejszym skrzypnięciem podłogi chwytam za broń…
– Czegóż właściwie tak lęka się pan baron? – wypaliłem, chcąc przyśpieszyć wyjaśnienia.
– Chcą mnie zamordować – posłyszałem odpowiedź.
– Zamordować?
– Nie wydaje ci się to możliwe? I ja z początku temu nie wierzyłem… Bo oni przedtem postępowali podstępniej i oględniej… To niespodziewanie w moim pokoju wybuchał pożar, to obrywał się ciężki obraz nad kanapą, na której miałem zwyczaj sypiać. Sądziłem, że to tylko przypadki. Póki nie dostałem ostrzeżenia…
Nerwowo sięgał ręką do kieszeni szlafroka. Wyjął stamtąd zmiętą kartkę i wyciągnął w moją stronę.
– Czytaj! Znalazłem ją przed paru dniami m biurku. Nikt nie wie, jak się tu dostała.
Wziąłem do ręki kartkę, wypełnioną maszynowym pismem. Znajdowało się na niej zaledwie słów kilka. Przeczytałem:
Mimo wszystko zginiesz!
– Mimo wszystko zginiesz! – powtórzył Gerc. – Widzisz chyba teraz, że to nie żarty. Bo oni dotarli tu… Są tutaj, w tym domu…
– W tym domu?
– Tak! – uścisnął mocno kościstymi palcami moje ramię. – Wiesz, co było dzisiejszej nocy? Zbudziło mnie jakby lekkie chrobotanie do drzwi mej sypialni i warczenie Dżoka… A wtedy zza drzwi dobiegł mnie cichy głos: „W tych dniach zginiesz na pewno”!
– Niebywałe! – zawołałem do najwyższego stopnia zaintrygowany. – Wcale się nie dziwię, że tak podniecony jest pan baron! Ale przecież pałacyk jest znakomicie strzeżony, a lokaj – wspomniałem atletycznie zbudowanego draba – nie wpuszcza tu nikogo?
– A jednak kartka… Ów głos… Wrogowie niekoniecznie musieli przybyć z zewnątrz…
– Niekoniecznie musieli przybyć z zewnątrz? – powtórzyłem. – Więc pan baron przypuszcza, że ukrywają się wśród domowników?
– Nie wiem… Nie wiem… Mieszkam właściwie tylko z pasierbicą… Ale ona mnie nienawidzi… I do Jana, tego lokaja, nie mam zaufania. Nie wiem, zresztą – raptem przerwał, jakby rozważając, że i tak za wiele mi powiedział. – Nie wiem… Tylu mam wrogów… To właśnie twoja rola będzie, nie tylko osłaniać, lecz także ustalić, czyja ręka kieruje tymi wszystkimi zamachami…
Wyczułem, że z jakichś względów krępuje się obecnie powiedzieć więcej. Nie nalegałem.
– O ile więc cię to wszystko nie przeraża – zakończył – sprowadź się natychmiast do mnie, a zobaczymy… Och! – zawołał z gniewem. – Jakże będę szczęśliwy, gdy pochwycimy tych łajdaków!
– Postaram się uczynić, co tylko będzie w mojej mocy – zawołałem – i nie przeraża mnie żadne niebezpieczeństwo!
Istotnie byłem całkowicie szczery, gdyż plan mój dawał się doskonale pogodzić z rolą jego obrońcy i detektywa.
– Może pan baron być pewny, że nie ulęknę się tych łotrów! – raz jeszcze gorąco zapewniłem.
Gdy w kilku minut później opuszczałem pałacyk, ustaliwszy z Gercem, że tegoż dnia wieczorem do niego się sprowadzę, mimo woli uważnie rozglądałem się dokoła. Mroczne komnaty, pełne rozmaitych nisz i zakamarków, sprawiały niesamowite wrażenie. Wydawało mi się, również, że po ponurej twarzy lokaja Jana przemknął grymas niezadowolenia, gdy z ust barona posłyszał, że ma dla mnie przygotować pokój.
Czyżby on? Czemuż się tak skrzywił? Przeszkadza mu moja obecność?
– Przed wieczorem tutaj będę! – rzekłem na pożegnanie.
Schodziłem z tarasu, gdy nagle stanąłem jak wryty. Naprzeciwko mnie szła szybkim krokiem smukła, wysoka blondynka o złocistym odcieniu włosów, ubrana skromnie, ale bardzo gustownie. Minęła mnie, a w jej cudnych, fiołkowych oczach wyczytałem zapytanie:
– Kto jesteś? Jakim sposobem wracasz stamtąd?
Wyjęła z torebki klucze i nie śpiesząc się, otworzyła te same drzwi, które przed chwilą zamknęły się za mną.Mieszko Banasiak
Stanisław Antoni Wotowski albo zmartwychwstanie pisarza
W marcu 2013 r., w miesięczniku „Stolica” opublikowany został pierwszy, od blisko osiemdziesięciu lat, artykuł poświęcony Stanisławowi Antoniemu Wotowskiemu. W najśmielszych nawet marzeniach autor tego tekstu nie przypuszczał, że zapoczątkuje on niebywałe zainteresowanie dorobkiem pisarza.
W przeciągu zaledwie kilku lat wznowionych zostało aż piętnaście książek Wotowskiego. Wiele z nich ukazało się równolegle w formie audiobooków. Tak spektakularne zmartwychwstanie pisarza, pogrążonego od dziesięcioleci w mrokach zapomnienia, zaskoczyło w pierwszej kolejności historyków literatury. Do dziś dnia biografia Wotowskiego jest pełna tajemnic. Po upływie tylu lat bardzo trudno dociec do prawdy, gdy nie dysponuje się dokumentami, a bazować można jedynie na sprzecznych relacjach osób znających pisarza w sposób zaledwie pobieżny. Kolejnym niebezpieczeństwem są mistyfikacje biograficzne, do których owładnięty manią prześladowczą Wotowski niejednokrotnie się uciekał. Odtwarzanie jego życiorysu przyrównać można do stąpania po cienkiej tafli lodu. O wypadek bardzo łatwo.
I tak też się stało przy ustalaniu daty urodzin. Dotychczas sądzono, że Wotowski przyszedł na świat w roku 1895. Tę datę podawał jeden ze znajomych pisarza. Tymczasem okazało się, że jest ona obarczona poważnym błędem. Wotowski urodził się bowiem między rokiem 1889 a 1890. Snop światła na tę sprawę rzucają niedawno odnalezione dokumenty sądowe, pochodzące z głośnego procesu o zniesławienie, który wytoczyła Wotowskiemu doktor Zofia Sadowska. Pisarz 16 stycznia 1926 r., stojąc przed sądem okręgowym w Warszawie, oświadczył: Nazywam się Stanisław Wotowski, lat 36, urodzony i zamieszkały w Warszawie, syn Stanisława i Stefanii, Polak, katolik, kawaler. Posiadam wykształcenie wyższe, prawnicze, nigdy sądownie karany.
Zapełnianie białych plam
O dzieciństwie i młodości Stanisława Antoniego Wotowskiego niewiele wiadomo. Wywodził się z rodziny o tradycjach patriotycznych. Jego dziadek Teofil, major Wojska Polskiego uczestniczył w powstaniu styczniowym (według innych przekazów czynnie zaangażował się w pomoc uczestnikom zrywu narodowego), po czym, wskutek represji carskich, opuścił swój majątek w Rusinowie i wraz z całą rodziną przeniósł się do Warszawy. Ojciec Wotowskiego, Stanisław, był wybitnym dżokejem i działaczem społecznym, założycielem i redaktorem naczelnym pierwszego polskiego czasopisma poświęconego hodowli koni i sportom konnym pt. „Jeździec i Myśliwy”, a także autorem licznych publikacji o tematyce hipologicznej. Marząc o karierze literackiej, publikował swoje nowele w czołowych tytułach prasowych, niestety bez powodzenia u krytyków. W niepodległej Polsce piastował stanowisko radcy ministra w zarządzie Stadnin Państwowych. Jest wielce prawdopodobne, że Wotowski studiował prawo na Uniwersytecie w Petersburgu. Pomimo wielu starań nie udało się tej sprawy jednoznacznie potwierdzić, ale wiele elementów z biografii pisarza za tym przemawia.
W stolicy imperium mieszkał brat jego ojca, który był wysokiej rangi urzędnikiem państwowym. Pomoc ustosunkowanego i zamożnego stryja, posiadacza kamienicy w Petersburgu, mogła być bezcenna dla młodego studenta, co rusz ulegającego powabom życia. W jednym z opowiadań, w którym czytelnicy doszukiwali się wątków autobiograficznych, Wotowski pisał:
Nasze szalone hulanki, wycieczki lichaczami, chóry cygańskie… Miałem pieniędzy z domu w bród i więcej studiowało się psychikę niewiasty rosyjskiej, typy Soń Dostojewskiego i bohaterek Kuprina… niźli… poczciwego Arystotelesa czy nudziarza Kanta…
Trzeba tu jeszcze dodać, że miasto Piotra Wielkiego było miejscem bardzo przychylnym dla polskich studentów. Przyciągał ich nie tylko wysoki poziom nauczania, lecz także prestiż uczelni, ułatwiający zdobycie ciekawej posady. Nie bez znaczenia były niezliczone atrakcje jednej z największych metropolii ówczesnej Europy. W przeddzień wybuchu I wojny światowej polska kolonia akademicka w Petersburgu liczyła blisko dwa tysiące osób. Jak ogromna to była rzesza młodzieży, niech świadczy fakt, że co piąty student petersburskich uczelni przyznawał się do polskiego pochodzenia. Dodatkowo trop petersburski uwiarygodnia znajomość Wotowskiego z tamtejszym pisarzem Mikołajem Breszko-Breszkowskim, którego twórczość poważnie odcisnęła się na jego pisarstwie.
Na progu niepodległości
W chwili wybuchu I wojny światowej władze rosyjskie, chcąc zjednać sobie polskie społeczeństwo, zaakceptowały postulaty Stronnictwa Narodowo-Demokratycznego i Stronnictwa Polityki Realnej dotyczące powołania Centralnego Komitetu Obywatelskiego – ogólnokrajowej organizacji o charakterze społeczno-gospodarczym. W kręgu zwolenników legalistycznej polityki małych kroków znalazł się ojciec pisarza. Swoim autorytetem przyciągnął do pracy w Komitecie wielu społeczników i dobroczyńców gotowych poświęcać swój czas i pieniądze dla dobra ogółu. Najgłośniejszą jego inicjatywą była budowa internatu dla pięćdziesięciorga sierot przy ul. Ceglanej (obecnie ul. Icchoka Lejba Pereca). Uroczyste otwarcie obiektu nastąpiło 15 maja 1915 r. Wotowski nie biorąc przykładu z ojca, włączył się do działań spiskowych. Pod koniec lipca 1915 r., przewidując rychłe opuszczenie Warszawy przez Rosjan, książę Zdzisław Lubomirski jako członek zarządu CKO zorganizował w warunkach konspiracyjnych Straż Obywatelską jako podwalinę dla przyszłej polskiej władzy wykonawczej. Rosjanie, zajęci ewakuacją, nie byli w stanie czynnie przeciwstawić się tej akcji i oto w ciągu zaledwie kilku dni do nowo powstałej formacji zapisało się blisko dziesięć tysięcy osób. Entuzjazmu nie starczyło jednak na długo. Praca była niezwykle ciężka i odpowiedzialna, a w dodatku wykonywana całkowicie społecznie. Po paru miesiącach w formacji tej pozostało niewiele ponad dwa tysiące ochotników. Gdy nad ranem 5 sierpnia 1915 r. Rosjanie opuszczając Warszawę, wysadzili most Poniatowskiego i Kierbedzia, na ulice miasta wyszła Straż Miejska z biało-czerwonymi opaskami na ramionach, obsadzając strategiczne punkty miasta. Wotowski pełnił w tym okresie służbę wartowniczą w Teatrze Wielkim.
W milicyjnym mundurze
Wkraczająca do Warszawy armia niemiecka napotkała dobrze przygotowaną organizację paramilitarną. Władze okupacyjne zdecydowały, aby Straż Miejska stanowiła jednostkę pomocniczą dla niemieckiej policji. Wotowski rozpoczął pracę w XI komisariacie przy ul. Nowej Wielkiej 33 (obecnie styk ulic Nowowiejskiej i Poznańskiej), jednocześnie pełnił funkcję sędziego śledczego w zorganizowanym przez Polski Komitet Obywatelski miejskim sądownictwie. Siedziba sądu mieściła się na pl. Krasińskich w Pałacu Rzeczypospolitej (obecnie siedziba Biblioteki Narodowej – działu zbiorów specjalnych). Po zaledwie pięciu tygodniach działania Niemcy rozwiązali polskie sądownictwo, a z początkiem 1916 roku Społeczną Straż Miejską przekształcili w zawodową Milicję, mającą być w dalszej perspektywie niższym ogniwem policji niemieckiej. W świetle zachowanych wspomnień okupacyjny aparat bezpieczeństwa jawi się jako formacja do cna skorumpowana i dbająca przede wszystkim o własne interesy.
Policja niemiecka funkcjonowała marnie. Agenci pracowali tylko dla własnej korzyści, absolutnie nie troszcząc się o wykrycie przestępstw, a właśnie nieraz starali się zatrzeć wszelkie ślady, aby sprawcy morderstwa nie zostali wykryci… Komisarze niemieccy nie znali po większej części języka polskiego, polegali więc na tłumaczach Żydach lub Polakach o wątpliwej reputacji. Sami komisarze byli w zmowie z agentami i również czerpali poważne zyski przy prowadzeniu dochodzenia.
Po reorganizacji Wotowski rozpoczął pracę w głównej siedzibie Milicji w Pałacu Blanka przy ul. Senatorskiej (obecnie siedziba Ministerstwa Sportu i Turystyki) na stanowisku referenta do spraw stróżów dziennych i nocnych. Wkrótce przeniósł się do XI Posterunku Milicji przy ul. Wielkiej 33 i awansował na stopień podkomisarza. Ze spokojnej pracy urzędniczej dostał się w sam wir dramatycznych wydarzeń.
W 1917 r. z wiosną wybuchły w Warszawie rozruchy głodowe. Lotne gromady kobiet, wyrostków, dzieci i jakichś oberwańców zaczęły napadać na wozy z kartoflami, mąką i innymi produktami, które magistraccy woźnice przewozili do składnic. Po zrabowaniu kilku transportów okupanci do każdego wozu dawali eskortę wojskową, lecz i to nie pomagało.
Przełożonym Wotowskiego był komisarz Henryk Wardęski, który przeszedł do historii jako pierwszy polski tłumacz poezji Osipa Mandelsztama. Wydaje się, że zamiłowanie do teatru i literatury stało się zarzewiem ich długotrwałej przyjaźni. Już w niepodległej Polsce Wardęski ogłosił tom opowiadań pod intrygującym tytułem Tajemnica. Oczywiście entuzjastycznym recenzentem dzieła był Wotowski. Obaj interesowali się również spirytyzmem. W redagowanych przez Wotowskiego „Rzeczach Ciekawych” Wardęski publikował artykuły o wycieczkach astralnych, psychometrii i mesmeryzmie. Podobno planowali wykorzystywać jasnowidzenie i telepatię w prowadzonych przez siebie śledztwach. Jak jednak wynika ze wspomnień, zamiast spektakularnych dochodzeń kryminalnych dostała im się kontrola agencji towarzyskich.
Rewizje domów publicznych kosztowały nas dużo zdrowia. Proszę sobie wyobrazić małe, ciasne pokoiki, rzadko wietrzone, przesiąknięte potem ludzkim najrozmaitszych odcieni, dymem cygar i papierosów najróżnorodniejszych gatunków, wyziewami wychodzącymi z niemytych gęb i śmierdzących jam ustnych, pomieszanych z oddechem wódki, piwa i innych trunków. Specyficzny zapach śledzia i cebuli, żołnierskich butów, zatęchłych materaców i tanich perfum czynił te lokale tak wstrętnymi, że trzeba było wchodzić tam z zapartym oddechem.
Nie tylko chlebem człowiek żyje
Pomimo wyczerpującej pracy Wotowski znajdował czas na realizację swoich zainteresowań. W 1916 r. był jednym z inicjatorów powołania w Warszawie Towarzystwa Twórców Kultury i Sztuki Lechickiej „Darzbóg”. Organizacja ta skupiała przeszło dwustu członków. Rola Wotowskiego sprowadzała się do organizowania odczytów. Wielkim powodzeniem cieszyły się wielokrotnie wznawiane prelekcje o Konstytucji Trzeciego Maja, powstaniach narodowych czy twórczości Sienkiewicza. Spełniwszy swój patriotyczny obowiązek, Wotowski uciekał w świat erotyki, analizując na odczytach skandalizującą książkę Mieczysława Srokowskiego _Kult Ciała_, twórczość nowelistyczną austriackiego lekarza Arthura Schnitzlera czy homoseksualne wątki w powieści Oskara Wilda _Portret Doriana Graya_. Nie zaspakajało to jednak jego ambicji. Wspólnie z Józefem Ostoją Sulnickim napisał czteroaktowy dramat pt. _Rasputin_. Sztuka miała swoją premierę 24 lutego 1917 r. w nieistniejącym już warszawskim Teatrze Nowoczesnym przy ul. Jasnej 3. Pod koniec maja 1917 r. spektakl był wystawiany z dużym powodzeniem w Częstochowie. Pomimo ciepłego przyjęcia i zachęcających recenzji Wotowski nie związał się na dłużej ze sceną.
W Polsce Niepodległej albo kiedy milicjant staje się policjantem
Wotowski był w grupie milicjantów, którzy w nocy 9 listopada 1918 r. zajęli gmach warszawskiej Komendy Głównej Policji Kryminalnej przy ul. Wierzbowej. Zaskoczeni niemieccy funkcjonariusze nie stawiali większego oporu, oddając broń i amunicję. Dało to początek akcji rozbrajania oddziałów okupacyjnych. Jeden z uczestników tych wydarzeń na łamach „Gazety Policji Państwowej” wspominał:
Rozbrajanie Niemców w Warszawie nie obfitowało w momenty epiczne, do zaciętych walk, z licznymi ofiarami, nie doszło, armaty nie grały na ulicach, po stronie atakującej nie było nawet poważnie rannych, a pomimo to dni 9–11 listopada 1918 r. stanowią kartę w historii, którą milicja m. st. Warszawy słusznie może się chlubić. Milicjanci, którzy wtedy uderzyli na Niemców, nie wiedzieli, jak liczny jest nieprzyjaciel, czy będzie stawiał opór i gdzie, instynktownie tylko czuli, że ich honor i dobro powstającego państwa polskiego nie pozwalają im bezczynnie przyglądać się, jak okupant spokojnie i wygodnie będzie się szykował do wyjazdu, jak będzie wysyłał do Niemiec lub niszczył dobro państwowe, a potem będzie miał możliwość opowiadania całemu światu, że ustąpił z Polski z własnej woli, kiedy mu się podobało. Aby do tego nie dopuścić, milicja uzbrojona w swe mało niebezpieczne bagnety – szable, tak zwane „śledzie” – i garstka wojska i młodzieży cywilnej bez planu, bez uprzedniego oceniania sił i szans powodzenia ruszyły przeciwko tym, co przez cztery przeszło lata byli dla Warszawy wyobrazicielami najwyższej potęgi militarnej i sprawności administracyjnej i zmusili ich do usunięcia się z widowni politycznej…
Kariera zawodowa Wotowskiego rozwijała się błyskawicznie. W chwili odzyskania przez Polskę niepodległości awansował na stopień komisarza, obejmując dowództwo nad komendą przy ul. Świętokrzyskiej 33. Z powierzonych obowiązków wywiązywał się w sposób wzorowy. Trafił nawet na łamy prasy dzięki aresztowaniu groźnego sowieckiego konfidenta. W czasie wojny polsko-sowieckiej Wotowski wstąpił, podobno na ochotnika, do 213. pułku piechoty Ministerstwa Spraw Wojskowych, formacji złożonej wyłącznie z policjantów. Mimo wzniosłych marzeń o bohaterskich czynach nie dane mu było wykazać się męstwem w boju. W kulminacyjnych chwilach Bitwy Warszawskiej dobrze wyszkolony i wyposażony oddział Wotowskiego pozostawał w odwodzie i pełnił służbę pomocniczą w prawobrzeżnej części stolicy. 16 sierpnia 1920 r. pułk 213. został skierowany na pozycje w okolice Świdra. W drodze powrotnej do koszar policjanci, wzięci omyłkowo za bolszewików, dostali się pod ogień batalionu Ochotniczej Legii Kobiet. Na szczęście rekrutki strzelały niecelnie. W czasie tej potyczki Wotowski miał być draśnięty w ucho, co później wspominał jako wydarzenie wielce zabawne. Po wyparciu czerwonoarmistów spod Warszawy oddział policjantów wyłapywał bolszewickich maruderów i zabezpieczał porzucony sprzęt wojskowy w okolicach Garwolina, Mińska Mazowieckiego, Siedlec i Łukowa. Pracy nie było chyba zbyt wiele, bo Wotowski dla zabicia czasu tłumaczył opowiadanie Fryderyka M. Smitha _Zaira_ opatrzone przez niego podtytułem _Romans kryminalno-marokański_ i później, dzięki wstawiennictwu H. Wardęskiego, opublikowane pod inicjałami „S.W.” w „Gazecie Policji Państwowej”.
Wotowski nie musiał długo czekać na awans. Jego głównym atutem był ochotniczy udział w wojnie z bolszewikami. 1 listopada 1921 r. mianowany został podinspektorem i objął obowiązki komendanta województwa Nowogrodzkiego. Tym samym znalazł się w elitarnej grupie najbardziej wpływowych policjantów w kraju. Jednak po niecałym roku pracy w Nowogródku z niewiadomych przyczyn zrezygnował z dalszej kariery. Jakie były powody tego radykalnego kroku? Nie było to na pewno odejście dyscyplinarne, bo Wotowski jeszcze przez długie lata utrzymywał przyjacielskie stosunki z dawnymi przełożonymi. Być może skłoniła go do tego kroku monotonna praca biurowa w prowincjonalnym mieście, która nie dostarczała wielu atrakcji człowiekowi rozmiłowanemu w powieściach kryminalnych. Żadnych wyrafinowanych morderstw czy brawurowych napadów na bank, a tylko bójki pijanych biesiadników w gospodzie. A może kwestie czysto ideowe? Wotowski był policjantem bardzo postępowym, jak na owe czasy. Jego poglądy, choćby na temat więziennictwa czy resocjalizacji, budziły powszechne zdumienie. Może zdał sobie sprawę, że awansując niemal na sam szczyt policyjnej hierarchii, prędzej czy później będzie zmuszony do rewizji swoich zapatrywań, a tego uczynić nie chciał.
Kogo więzienie poprawiło? Śmiem twierdzić – nikogo!… Czy nie zamykać przestępców? Tak dalece nie idę. Przestępcy muszą być w szczególnie ciężkich wypadkach zamykani. Trudno wyobrazić sobie na wolności krwawego bandytę lub zdegenerowanego sadystę. Lecz, na Boga, jak najmniej aresztowań i jak najmniej długoterminowych wyroków!… W jakim celu długoterminowe więzienie? Aby zepsuć do reszty, uczynić z niego zawziętego wroga legalnego porządku, czy unicestwić całkowicie? Jak najszersza indywidualizacja kar winna być stosowana, jak najszersze ich zawieszanie, tudzież przedterminowe zwalnianie. Jeśli do tego dodamy nie prywatną, ale państwową opiekę nad oswobodzonym więźniem, dostarczenie mu po wyjściu na wolność dachu nad głową, kawałka chleba i pracy – wtedy mówić będziemy o humanitarnych zadaniach, nie zaś o kompletnie bezmyślnej zemście. Jeśli zaś wtedy człowiek, mający byt zapewniony i możność stania się znów członkiem społeczeństwa, po raz drugi czy trzeci zgrzeszy – wtedy go zamykajcie, jako niepoprawnego!
Jeśli pokładać wiarę w teoriach spiskowych, rezygnacja Wotowskiego z eksponowanego stanowiska i błyskotliwej kariery mogła być sprytną mistyfikacją, umożliwiającą mu pracę w policyjnym wywiadzie. Ta plotka z różnym nasileniem towarzyszyła Wotowskiemu nieustannie.
Na własnym garnuszku
Pod koniec 1922 r. Wotowski wrócił do stolicy i założył prywatne biuro detektywistyczne. Podobno była to filia słynnego amerykańskiego Pinkertona. Agencja początkowo zajmowała się ochroną sklepów i mieszkań, by z czasem wyspecjalizować się w tropieniu wiarołomnych małżonków. Ze względu na niekonwencjonalne metody działania biuro bardzo szybko wzbudziło zainteresowanie dziennikarzy. Wotowski zyskał rozgłos m.in. dzięki sprawie okrzykniętej przez prasę „Tragedią w Nirwanie”. Działając na zlecenie Piotra Rokossowskiego, detektyw śledził jego o ponad 20 lat młodszą żonę. Po dłuższym dochodzeniu „za pomocą metod wielce wyrafinowanych” udało się Wotowskiemu udowodnić kobiecie wiarołomstwo. Zdradę piękna Helena przypłaciła życiem. Została zastrzelona przez załamanego nerwowo męża. I wtedy zaczęły się prawdziwe problemy detektywa. Bratem mordercy okazał się poseł Narodowo-Chrześcijańskiego Stronnictwa Pracy Kazimierz Rokossowski. Fakt ten miał niebagatelne znaczenie. Prawnicy bardzo szybko opracowali linię obrony i Wotowskiemu przed sądem przypisali sprawstwo całego nieszczęścia… Innym razem nazwisko Wotowskiego przywołane zostało przy okazji głośnego procesu sądowego, który elektryzował mieszkańców nie tylko Warszawy, lecz także całej Polski. Pozwaną była doktor Zofia Sadowska, oskarżona o uwodzenie swoich pacjentek. Jeśli wierzyć prasie bulwarowej, która nie szczędziła pikantnych szczegółów z rozprawy, w mieszkaniu pani doktor przy ul. Mazowieckiej 7, w oparach kadzidlanego dymu, alkoholu i narkotyków, dochodziło do urozmaiconych sadyzmem lesbijskich orgii. Sadowską obwiniano o rozbijanie małżeństw i przyczynienie się do samobójstwa nieletniej. Świadkami w sprawie byli między innymi Hanka Ordonówna i Lucyna Messal. Wotowski, jako detektyw, wynajęty został przez męża jednej z pacjentek pozwanej. Dzięki dobrym kontaktom z mediami udało mu się całą sprawę odpowiednio nagłośnić i skierować na drogę sądową. Niejako w odwecie został on oskarżony przez doktor Sadowską o roznoszenie po instytucjach państwowych i społecznych donosów na jej temat.
Popularny prelegent
Namiastką kariery aktorskiej, o której Wotowski marzył w młodości, miała być praca prelegenta. Na swoich odczytach, traktujących o polskiej historii, literaturze współczesnej, a nade wszystko o spirytyzmie i wiedzy tajemnej, gromadził niezliczone tłumy. Jeździł z wykładami po całym kraju. Trzeba tu zaznaczyć, że odczyty w okresie międzywojennym były w większości płatne. Było to dodatkowe źródło utrzymania dla naukowców, popularyzatorów wiedzy, a także dla artystów i pisarzy. Zachwycał publiczność głęboką wiedzą oraz talentem oratorskim, doskonałymi manierami i wyrafinowanym poczuciem humoru. Był mężczyzną, jak to określano, teatralnie eleganckim. Najwyraźniej dbałość o wygląd zewnętrzny musiała bliźnich drażnić, bo Wotowski stał się ofiarą dokuczliwych plotek na temat rzekomych skłonności homoseksualnych, co jednak nie przeszkadzało kobietom go ubóstwiać. Swoistą przeszkodą dla ich usiłowań był jego pupil, olbrzymi rosyjski chart, który nie cierpiał konkurencji i nie opuszczał swojego pana na krok. Prelekcje ubarwiane były zazwyczaj przezroczami i występami aktorów. Dodatkowym magnesem przyciągającym widzów byli goście prezentujący nadzwyczajne zdolności np. potrafiący biegle czytać wspak czy odgadywać myśli. Nie zabrakło również zwierząt, których właściciele mogli pochwalić się niebywałymi zdolnościami swoich ulubieńców. Można śmiało powiedzieć, że Wotowski był w naszym kraju prekursorem widowisk w konwencji talk-show.
Detektyw staje się pisarzem
Prowadzone przez Wotowskiego dochodzenia przyniosły mu bardzo duży rozgłos, ale z drugiej strony poważnie nadwerężyły jego reputację. Ludzie postrzegali go coraz częściej przez pryzmat wizerunku ukształtowanego w prasie bulwarowej, koncentrującej się przede wszystkim na taniej sensacji. Pomimo wielkiego poczucia humoru i dystansu do własnej osoby Wotowskiemu sytuacja ta nie odpowiadała. Prowadziła przede wszystkim do konfliktu z ojcem, który jako człowiek konserwatywny z przerażeniem patrzył, jak ich rodowe nazwisko odmieniane jest przez przypadki w nagłówkach brukowych pism. Otaczająca Wotowskiego aura sensacji utrudniała pozyskiwanie poważnych klientów, a przyciągała często ludzi niezrównoważonych. Niezwykle uciążliwa stała się też plotka o rzekomych skłonnościach homoseksualnych, która miała go zdyskredytować jako detektywa. Niebagatelną kwestią były również kosztowne procesy sądowe nierzadko towarzyszące prowadzonym sprawom. Za namową ojca Wotowski uciekł w świat fikcji literackiej. Początkowo miała to być terapia służąca wewnętrznemu wyciszeniu. Biuro detektywistyczne rozwiązał i pod koniec lat dwudziestych zaczął pisać książki sensacyjne i kryminalne. Niemal od razu spotkały się one z zainteresowaniem czytelników z jednej, a niechęcią krytyki z drugiej strony. Doświadczenia Wotowskiego jako policjanta były w tej dziedzinie bezcenne. Literatura stała się dla niego zabawą i sposobem na zarabianie całkiem niezłych pieniędzy. A wydawać je umiał podobno z wielkim smakiem. Od czasu do czasu zdarzało mu się jeszcze poczuć zew krwi i wtedy powracał do porzuconej profesji, ale bardziej już jako dziennikarz śledczy niż detektyw.
Spuścizna literacka
Dorobek Wotowskiego nie doczekał się dotychczas wyczerpującego opracowania bibliograficznego. Temat jest ciągle słabo rozeznany. W latach 1924–1939 pisarz opublikował blisko pięćdziesiąt książek i broszur, które zazwyczaj były wielokrotnie wznawiane. Twórczość jego podzielić można na kilka zasadniczych tematów. Pierwszy blok stanowią książki traktujące o szeroko rozumianej wiedzy tajemnej, ze szczególnym uwzględnieniem spirytyzmu. Są to zazwyczaj odczyty bądź ich kompilacje, które pisarz wygłaszał na spotkaniach z publicznością. Nawiązują one do konwencji studium popularnonaukowego. Na tle podobnej produkcji wydawniczej pozycje Wotowskiego są starannie przygotowane i dobrze udokumentowane z podaniem źródeł, a nawet zaopatrzone w słowniczek trudniejszych terminów. Tematyka ta dominowała w twórczości Wotowskiego w latach dwudziestych, a powróciła z powodzeniem bezpośrednio przed wybuchem II Wojny Światowej. Kolejny blok to szkice i opowiadania historyczne oraz powieści biograficzne. Wotowskiego interesowały przede wszystkim nietuzinkowe kobiety, choć czynił od tej reguły odstępstwa. Opisywał między innymi meandry życia Elżbiety Batory, noszącej przydomek wampira z Siedmiogrodu, carycy Rosji Katarzyny II, czy też ostatniej miłości Szopena George Sand. Z założenia była to literatura lekka, epatująca często sensacyjnym ujęciem tematu i niestroniąca od makabry. Na przemilczaną przez pisarza słabość związaną z życiem seksualnym, postaci historyczne nie mogły w żadnym razie liczyć. Najobszerniejszą część dorobku Wotowskiego stanowią książki sensacyjno-kryminalne, w których pisarz penetrował zarówno środowisko nizin społecznych, jak i zamożnej arystokracji, bardzo często odwołując się do konwencji powieści z kluczem. W tej grupie książek znaczna część opowieści inspirowana była bieżącymi wydarzeniami, które elektryzowały czytelników prasy brukowej. Zupełnie osobną publikacją (skonfiskowaną przez cezurę) są _Mury więzienne_, napisane na podstawie wspomnień hrabiego Bogdana Jaksy Ronikiera. Wotowski bez skrupułów demaskuje w niej brutalność więziennej subkultury i stawia pytanie o skuteczność systemu resocjalizacji. Osiem publikacji Wotowskiego uznać należy za zaginione. Głównie są to książki z dziedziny wiedzy tajemnej. Tytuły ich znane są z anonsów prasowych bądź z wkładek reklamowych do powieści. Jeżeli zachowały się do naszych czasów to tylko w prywatnych zbiorach. Do tego wszystkiego trzeba dodać jeszcze kilkanaście opowiadań rozproszonych w efemerycznych tytułach prasowych oraz powieść pt. _Magnat_, która nie doczekała się wydania książkowego, ukazując się w odcinkach na łamach łódzkiego dziennika „Echo”. Warto przy tej okazji wspomnieć również o publicystyce Wotowskiego. Składa się nań kilkadziesiąt artykułów i kilka reportaży poruszających zazwyczaj sensacyjne tematy związane ze spirytyzmem, wiedzą tajemną i mniejszościami seksualnymi.
Zamiast zakończenia
We wrześniu 1939 r. w czasie bombardowania Warszawy w składzie księgarskim spłonął cały nakład dwóch nowych książek Wotowskiego, _Zagadka śmierci_ i _Historia o duchach_. Sam pisarz wedle jednej z relacji w czasie wojny miał być asystentem generała dywizji Kazimierza Ładosa. Wiadomo, że 14 września cudem przeżył bombardowanie Bród (woj. tarnopolskie), a trzy dni później był już na przejściu granicznym w oddalonych o 200 km Zaleszczykach. Wtedy to o świcie wschodnią granicę Polski przekroczyli czerwonoarmiści. Generał K. Łados szczęśliwie przedostał się do Rumunii, ale po Wotowskim urywa się wszelki ślad. Czy przeprawił się na drugą stronę Dniestru? Czy może podzielił losy innego pisarza, Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, który według jednej z wersji zginął 20 września w pobliskich Kutach od strzału oddanego przez sowiecki czołg? Wystarczył tylko jeden krok, aby wydostać się ze śmiertelnej pułapki. Ale nieraz bywa on najtrudniejszy do wykonania…
*
_Tajemniczy wróg_ to ostatnia napisana przez St. A. Wotowskiego powieść sensacyjna. Ukazała się ona w 1938 r. nakładem wydawnictwa Księgarni Popularnej. Nawiązuje do charakterystycznej w okresie dwudziestolecia międzywojennego konwencji opowieści z kluczem. Pisarz przywołuje rzeczywiste wydarzenia, które jeszcze parę miesięcy wcześniej bulwersowały opinie publiczną. Oczywiście z ostrożności procesowej nazwiska głównych bohaterów zostają lekko zmodyfikowane, a poboczne wątki zmienione. Jak przystało na dobrą książkę sensacyjną, największe wrażenie na czytelnikach zrobiła ostatnia scena, w której ginie główny winowajca kryminalnej intrygi. Zdaje się, że tego typu morderca wcześniej w polskim kryminale jeszcze nie występował. Książka zyskała znaczną popularność, co spowodowało, że znaleźli się chętni do ogrzania w blasku sławy albo pisząc wprost do szybkiego zarobku. Nieprzypadkowo w ciągu kilkunastu miesięcy ukazały się na rynku księgarskim dwie publikacje o tytule _Tajemniczy wróg_. Pierwsza z nich była autorstwa nieżyjącego już od kilku lat pisarza norweskiego – Svena Elvstada – w opracowaniu autorskim osoby, kryjącej się pod inicjałami A. M. Druga zaś napisana została przez Jana Groma w formie kilkunastostronicowego opowiadania na potrzeby serii wydawniczej pt. „Co tydzień powieść”.
Wotowski niemal w całej swojej twórczości odwoływał się bardzo świadomie do konwencji i schematów literatury popularnej. Doszedł w tym rzemiośle do prawdziwej wirtuozerii. Skąpe opisy i zawrotne tempo akcji. Żadnego pogłębionego rysu psychologicznego bohaterów. Doskonałe kontrastowania. Mnożące się nieprawdopodobieństwa. Pozytywna postać nękana przez wszelkie opresje, możliwe i te niemożliwe. A gdy już wydaje się, że zło nieodwołalnie zwycięży następuje gwałtowna wolta. Ostatecznie wszystko dobrze się kończy. Złoczyńca zostaje surowo ukarany. Dobro zwycięża. Wątek romansowy kończy się zapowiedzią rychłego wesela. Czytelnik jest ukontentowany. Dziś siłą tej literatury jest szlachetna patyna, która odkładała się z upływem lat. Tylko niektóre książki starzeją się z klasą. Podobnie zresztą jak ludzie. Na szczęście dla Wotowskiego kryminały w stylu retro przeżywają obecnie renesans popularności. Dla zainteresowanych historią Warszawy powieść ta ma jeszcze dodatkowy walor w postaci miejsca akcji.POLECAMY RÓWNIEŻ
KLASYKI POLSKIE KRYMINAŁY
Kryminały przedwojennej Warszawy
- _Marek Romański_, Mord na Placu Trzech Krzyży. Tom 1
- _Stanisław Antoni Wotowski_, Demon wyścigów. Powieść sensacyjna zza kulis życia Warszawy. Tom 2
- _Stanisław Antoni Wotowski_, Tajemniczy wróg przy Alejach Ujazdowskich. Tom 3
- _Stanisław Antoni Wotowski_, Upiorny dom w Pobereżu. Tom 4
- _Marek Romański_, W walce z Arsène Lupin. Tom 5
- _Marek Romański_, Mister X. Tom 6
- _Marek Romański_, Miss o szkarłatnym spojrzeniu. Tom 7
- _Marek Romański_, Szpieg z Falklandów. Tom 8
- _Marek Romański_, Tajemnica kanału La Manche. Tom 9
- _Marek Romański_, Pająk. Tom 10
- _Marek Romański_, Znak zapytania. Tom 11
- _Marek Romański,_ Prokurator Garda. Tom 12
- _Marek Romański,_ Złote sidła, pierwsza część. Tom 13
- _Marek Romański,_ Defraudant, druga część. Tom 13
- _Marek Romański_, Małżeństwo Neili Forster. Tom 14
- _Marek Romański,_ Serca szpiegów, pierwsza część. Tom 15
- _Marek Romański_, Salwa o świcie, druga część. Tom 15
- _Marek Romański_, Zycie i śmierć Axela Branda. Tom 16
- _Kazimierz Laskowski,_ Agent policyjny. Papiery po Hektorze Blau. Tom 17
- _Walery Przyborowski_, Czerwona skrzynia. Tom 18
- _Walery Przyborowski_, Widmo na kanonii (pierwsza i druga część). Tom 19
- _Antoni Hram_, Upiór podziemi. Tom 20
Inspektor Bernard Żbik
Adam Nasielski
- Alibi. Tom 1
- Opera śmierci. Tom 2
- Człowiek z Kimberley. Tom 3
- Dom tajemnic w Wilanowie. Tom 4
- Grobowiec Ozyrysa. Tom 5
- Skok w otchłań. Tom 6
- Puama E. Tom 7
- As Pik. Tom 8
- Koralowy sztylet i inne opowiadania. Tom 9
Najciekawsze kryminały PRL
- _Tadeusz Starostecki_, Plan Wilka. Tom 1
- _Zuzanna Śliwa_, Bardzo niecierpliwy morderca. Tom 2
- _Janusz Faber_, Ślady prowadzą w noc. Tom 3
- _Kazimierz Kłoś_, Listy przyniosły śmierć. Tom 4
- _Janusz Roy_, Czarny koń zabija nocą. Tom 5
- _Zuzanna Śliwa_, Teodozja i cień zabójcy. Tom 6
- _Jerzy Żukowski_, Martwy punkt. Tom 7
- _Jerzy Marian Mech_, Szyfr zbrodni. Tom 8
- _G.R Tarnawa_, Zakręt samobójców. Tom 9
- _I. Cuculescu (pseud.)/Iwona Szynik_, Trucizna działa. Tom 10
Klasyka angielskiego kryminału
Edgar Wallace
- Tajemnica szpilki. Tom 1
- Czerwony Krąg. Tom 2
- Bractwo Wielkiej Żaby. Tom 3
- Szajka Zgrozy. Tom 4
- Kwadratowy szmaragd. Tom 5
- Numer Szósty. Tom 6
- Spłacony dług. Tom 7
- Łowca głów. Tom 8
Detektyw Asbjørn Krag
Sven Elvestad
- Człowiek z niebieskim szalem. Tom 1
- Czarna Gwiazda. Tom 2
- Tajemnica torpedy. Tom 3
- Pokój zmarłego. Tom 4
NOWE POLSKIE KRYMINAŁY
Kryminały Warszawskie
Wojciech Kulawski
- Lista sześciu. Tom 1.
- Między udręką miłości a rozkoszą nienawiści. Tom 2.
- Zamknięci. Tom 3
- Poza granicą szaleństwa. Tom 4
Komisarz Ireneusz Waróg
Stefan Górawski
- Sekret włoskiego orzecha. Tom 1
- W cieniu włoskiego orzecha. Tom 2
Kapitan Jan Jedyna
Igor Frender
- Człowiek Jatka - Mroczna twarz dwulicowa. Tom 1
- Mordercza proteza. Tom 2
Tim Mayer
Wojciech Kulawski
- Syryjska legenda. Tom 1
- Meksykańska hekatomba. Tom 2