- W empik go
Tajfun - ebook
Tajfun - ebook
Tomek Pietras, ps. Tajfun, ściga się w nielegalkach, czyli nielegalnych wyścigach. W przeszłości doświadczył ogromnej straty, od tamtej pory uwielbia ryzyko – daje mu ono siłę do walki z bólem, który wciąż go nie opuszcza.
Pewnej nocy obok warsztatu, który prowadzi, spotyka dziewczynę z fioletowymi włosami. Początkowo sądzi, że to złodziejka. Jednakże Patrycja Kownacka po prostu ma kłopoty, a główny jest taki, że w danej chwili nie ma gdzie spać. Wraz z bratem Jackiem po trudnych przeżyciach przyjechała do Wrocławia, aby zacząć wszystko od nowa.
Nielegalne wyścigi, walka z bolesną przeszłością, układy z niebezpiecznymi ludźmi, wreszcie miłość budząca się wśród ryku silników. Tajfun to pierwszy tom trylogii Hot Fire, która zabiera nas do świata, w którym liczą się tylko spryt i szybkość. To także opowieść o wewnętrznym strachu przed życiem i o tym, jak okrutną i mylącą twarz może mieć depresja, dotykająca coraz więcej osób.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67685-06-1 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Saint Tropez_, White 2115
Szykowałem auto na kolejny wyścig. W naszej hali było kilka stanowisk i każde z nich zajęli tuningowcy, a także goście, którzy przygotowywali się do następnego Hot Fire. Od dwóch lat ścigałem się na torze, co było oczywiście legalne i stanowiło element treningu. Ale sam Hot Fire, nie do końca zgodny z prawem, rozgrywał się na przedmieściach i dało się zarobić na nim dużą kasę. Prowadziłem warsztat samochodowy i zajmowałem się też tuningiem aut na zamówienie. Na tym także zarabiałem całkiem niezły hajs, bo dużo młodych chłopaków chciało podrasować swoje leciwe fury, a ja potrafiłem robić to naprawdę dobrze.
Dzisiaj pracowałem nad fordem RS z 2019 roku. Zmieniłem mu atrapę i klosze lamp, właściciel kupił także srebrne alufelgi, które wyglądały całkiem efektownie. Miałem zarobić na tej przeróbce sześć kafli – od razu władowałbym je w moje podrasowane subaru, którym jeździłem na co dzień, a także się ścigałem. Dlaczego to robiłem? Dla kasy i adrenaliny. A także, aby zapomnieć, jak wielkim rozczarowaniem jestem. I jak wiele straciłem, jak bardzo nie potrafiłem w porę zareagować... pomóc...
Na wyścigach zawsze byli ze mną moi dwaj przyjaciele, z którymi chodziłem do podstawówki: Paweł – wszyscy mówili na niego Piorun – i Bartek, czyli Błysk. Ja miałem na imię Tomasz, ale w środowisku wszyscy znali mnie jako Tajfuna. Stanowiliśmy zgraną grupę, kumplowaliśmy się i każdy z nas miał inne powody, aby się ścigać.
– Będziesz pojutrze na czarnym? – Paweł związał włosy w kitkę na czubku głowy, której boki miał wygolone i wytatuowane.
– Będę, spotykamy się o dwudziestej drugiej na wschodniej obwodnicy – potaknąłem, wycierając ręce w szmatkę. – A ty, Błysk?
Bartek w ogóle nie wyglądał na gościa ścigającego się nielegalnie wypasionymi furami. Był w naszym wieku, czyli miał dwadzieścia osiem lat, i pracował jako programista w dużej korporacji. I tak też się prezentował. Schludnie przycięte krótkie włosy, okulary w drucianej oprawce, lniana koszula, dżinsy, nieskazitelnie białe nike. Zarabiał krocie, bo dodatkowo pisał programy do gier i nagminnie wynajdywał bugi, czyli błędy w Googlach i nie tylko, za co płacili mu świetne pieniądze. Nie musiał się ścigać, przynajmniej nie dla forsy.
Ale... każdy z naszej trójki miał swoje powody, dla których w tym siedział.
– Przyjadę – odparł krótko Bartek. Nie lubił strzępić języka na darmo.
Mało kto wiedział, że Paweł to utalentowany plastyk – malował pejzaże i wystawiał je na aukcjach pod pseudonimem. Bartek natomiast ćwiczył krav magę, miał wytatuowane jakieś sześćdziesiąt procent ciała i słuchał namiętnie Rammsteina.
A ja... byłem mechanikiem. Matka mnie nienawidziła, ja nie szanowałem jej, ojca było mi żal. Do tego świetnie pływałem, miałem tylko jedną dziarę na piersi i zastanawiałem się, kiedy rozbiję się na najbliższym filarze autostrady.
– To do zobaczenia. – Przybiłem piątkę z kumplami i zacząłem składać sprzęt.
Kiedy skończyłem swoją robotę, wróciłem do warsztatu, nad którym miałem czteropokojowe mieszkanie z dwiema łazienkami i wielką kuchnią, stworzone z otwartej przestrzeni, którą zakupiłem razem z biurem i halą warsztatową. Mieszkałem w Świętej Katarzynie, dom rodzinny był na Wojszycach, ale na szczęście moi starzy bardzo rzadko mnie odwiedzali, a tak naprawdę zjawili się tutaj może dwa razy, na co oczywiście nie narzekałem.
Mechanicy skończyli pracę około osiemnastej. Mieliśmy marzec, więc zrobiło się już ciemno. Zamknąłem bramę wjazdową i zerknąłem na znajdującą się tuż obok hurtownię opon należącą do Andrzeja Wisa, mojego znajomego. Często współpracowaliśmy, ja podsyłałem im klientów, a oni mnie. Poszedłem jeszcze do biura, żeby przygotować faktury na jutro, i przed dwudziestą pierwszą stwierdziłem, że muszę się wykąpać i coś przegryźć, bo za godzinę musiałem ruszyć w stronę naszego punktu bazowego. I wtedy zobaczyłem, że w drzwiach prowadzących do hurtowni ktoś stoi. Wziąłem pałkę teleskopową i ruszyłem w stronę intruza.
– Ej, koleś, czego tam szukasz? – warknąłem, wpatrując się w niską postać. Jakiś dzieciak?
– Spokojnie, ja tu pracuję. – Rozległ się żeński głos.
– O tej porze? – Opuściłem broń i podszedłem do ogrodzenia. Otworzyłem bramkę, którą zamontowaliśmy, aby ułatwić przepływ klientów.
Dojrzałem niziutką, drobną dziewczynę, z włosami w kolorze wściekłego fioletu sięgającymi brody. Kojarzyłem ją. To nowa pracownica, która została przyjęta niecały tydzień temu. Rozpoznałem ją właśnie przez te charakterystyczne włosy. Ale co robiła tutaj tak późno?
– Z tego, co wiem, hurtownia powinna być już zamknięta. – Podszedłem bliżej i spojrzałem z góry na tego skrzata. Dostrzegłem strach w oczach nieznajomej. Złodziejka? Chciała okraść swego szefa? Zirytowałem się.
– Nie, ja... już zamykam.
– Co kombinujesz? – Pochyliłem się na nią. Odsunęła się, ale za plecami miała ścianę. Teraz już na pewno dostrzegłem przerażenie. Wyglądała jak zwierzątko, świadome tego, że jest bez szansy na ucieczkę.
– To nie tak...
– A jak? Mów natychmiast, bo jak nie, to w tej chwili dzwonię do Wisa. – Wyjąłem komórkę z kieszeni dżinsów.
– Nie! – Dziewczyna prawie krzyknęła i złożyła dłonie w błagalnym geście. – Zależy mi na tej pracy!
– To co kombinujesz? Słucham?
– Proszę... – Teraz chyba się zawstydziła.
– Słucham! – warknąłem, tracąc cierpliwość. – Chcesz go okraść?
– Skąd! – W jej głosie wybrzmiało oburzenie. – Ja tu mieszkam! – wrzasnęła.
Miałem wrażenie, że się przesłyszałem.
– Co? – Zmarszczyłem brwi i odsunąłem się nieco, dając dziewczynie więcej przestrzeni.
– To, co powiedziałam, panie detektywie z koziej dupy! – Uderzyła mnie palcem i lekko popchnęła. Teraz zadzierała głowę i wpatrywała się we mnie ze złością. Sięgała mi ledwie do ramienia, mógłbym ją wziąć pod pachę i wynieść jak zrolowany dywan. Zamiast tego patrzyłem na nią zdumiony, ale i zaciekawiony. – Mieszkam na zapleczu, bo jakiś inny dupek wykiwał mnie z mieszkaniem! Nikogo nie okradam! W życiu nikogo nie okradłam, co, jak widać, jest błędem, bo za to mnie ciągle ktoś robi w chuja!
*
Przyjechałam do tego cholernego Wrocławia z Bolesławca, bo dostałam pracę w hurtowni z częściami samochodowymi, a poza tym po śmierci mamy już nic mnie tam nie trzymało. Ojciec miał nową rodzinę, swoją firmę i dom w Jeleniej Górze. Zostawił nas, jak miałam lat pięć, a mój brat Jacek osiem. Od tamtej pory tata wypiął się na nas, płacił tylko alimenty. Mieszkaliśmy w wykupionym małym lokum, które potem sprzedaliśmy za grosze i wyjechaliśmy do Wrocławia. Tutaj przewaletowałam kątem u koleżanki z podstawówki, która zaraz po maturze, czyli trzy lata temu, przeprowadziła się do Wrocka i pracowała w jednym z klubów jako barmanka. Ale nie mogłam siedzieć u niej w nieskończoność! Dlatego gdy dostałam pracę w hurtowni Andrzeja Wisa, z całkiem przyzwoitą pensją, poszukałam sobie czegoś własnego. Okazało się jednak, że właściciel nie dość, że był oszustem, to jeszcze też zbokiem. Skusiłam się na tę miejscówkę, bo była tania, a mieszkania we Wrocławiu osiągały zawrotne ceny. Wprawdzie posiadałam trochę oszczędności, ale musiałam mieć zaplecze finansowe, bo nową pracę dopiero zaczynałam i też nie wiedziałam, jak to wszystko się potoczy. Tymczasem minął tydzień, a ja zostałam bez dachu nad głową. Jeszcze raz przenocowałam u Marty, ale powiedziała:
– Patka, wprowadza się do mnie mój facet, na stałe, sorry, musisz coś ogarnąć.
No to ogarnęłam, zaplecze w firmie. Planowałam spać tutaj drugą noc i jednocześnie szukałam czegoś w miarę taniego. Nie w samym Wrocku, ale w okolicach. Lecz cholerny rynek wynajmu nieruchomości był wycyckany z ofert, przede wszystkim ze względu na wojnę w Ukrainie i napływ masy uchodźców. Miałam nadzieję znaleźć cokolwiek do końca tygodnia i gdy już mi się udało, okazało się, że ten koleś to też jakiś psychopata. Nie dość, że w mieszkaniu nie było ciepłej wody (ogarnie się, przepływowy ogrzewacz wody padł), to w dodatku drzwi miały zepsuty zamek (ogarnie się, mieszkam obok, nigdy nikomu nic nie zginęło). Poza tym wciąż gapił się na moje cycki i gdy pomyślałam, że miałabym zmrużyć oko w sąsiedztwie tego typa, zrobiło mi się słabo.
Udało mi się spędzić jedną noc w firmie i dzisiaj też by tak było, gdyby nie ten koleś, który teraz wpatrywał się we mnie cholernie jasnoniebieskimi oczami, prawie błękitnymi. Co niezwykle silnie kontrastowało z jego ciemnymi, gęstymi włosami i równie ciemnym, niemalże granatowym zarostem. Co nie zmieniało mojej sytuacji i nie osłabiało złości, która mnie ogarnęło. Co jak co, ale byłam do cna uczciwa i pewnie dlatego życie ciągle dawało mi w kość!
Kiedy wykrzyczałam mu swoje racje, patrzył na mnie dość długo, aż w końcu pokręcił głową i westchnął.
– Dobra, sorry. Ale nie możesz spać w hurtowni opon.
– To tymczasowe – mruknęłam, unikając wzroku faceta. Był niezwykle przystojny i trochę mnie onieśmielał. Wysoki, na pewno powyżej metra osiemdziesiąt, nieźle zbudowany i... bardzo obcesowy. Macho? Być może. Pewnie dlatego wzbudził we mnie niechęć, bo nie lubiłam takich pewnych siebie facetów. Zbyt mocno przypominał mojego brata cwaniaka, który niejeden raz mnie zranił i w sumie... robił to nieustannie.
– Znam Andrzeja. Kiedy dowie się, że nowa pracownica zrobiła sobie z jego firmy hotel, nieźle się wkurzy.
– To mu nie mów. Jeszcze tylko dzisiaj, jutro coś znajdę – odparłam z rezygnacją. Wiedziałam, że to ryzykowne, zależało mi na pracy, ale... no właśnie. Spać też gdzieś musiałam, a pokój socjalny idealnie się do tego nadawał. Oszczędzałam każdy grosz i dlatego nie poszłam do jakiegoś hostelu. Zresztą we Wrocławiu wcale nie były one takie tanie.
– Nie powiem – odparł spokojnie jasnooki, mierząc mnie spojrzeniem. – Jak masz na imię?
Zamrugałam, nieco zbita z tropu.
– Patrycja. Kownacka – dodałam, łapiąc się na tym, że palnęłam głupotę. Po co podawałam mu nazwisko?
– Tomek Pietras. – Sięgnął śniadą dłonią do tylnej kieszeni wytartych dżinsów i podał mi równie wytarty kartonik. – Mój numer. Jak nie znajdziesz nic do jutra, jakiejś miejscówki, zadzwoń. Pomogę.
Patrzyłam spod zmarszczonych brwi na wizytówkę, a potem na wysokiego przystojniaka.
– Ja...
– Nie mam złych zamiarów. Nie jestem psychopatą ani nie napastuję nieznajomych kobiet. Zresztą nie jesteś w moim typie.
– A jakbym była, to napastowałbyś? – Od razu zareagowałam.
A on parsknął. Cholera. Uśmiechnięty wyglądał jeszcze lepiej.
– Nie łap mnie za słówka. Po prostu daj znać, coś wykombinujemy. – Zaczął się wycofywać w stronę swojej posesji. – Dobrej nocy, Patrycjo.
Kiedy już był obok warsztatu, krzyknęłam, ściskając wysłużoną wizytówkę.
– Dzięki!
W odpowiedzi machnął tylko ręką i zniknął za szklanymi drzwiami.
Wcześniej...
_Byłam taka wkurzona na mojego brata. Znowu się z kimś pobił. Po lekcjach zrobiłam zakupy i przygotowałam szybki obiad – makaron z serem. Mama wzięła dodatkowe sprzątanie i miała wrócić późnym wieczorem. A ja wiedziałam, że przyjdzie zmęczona i nie będzie miała nawet siły zrobić sobie czegoś do jedzenia. Czekałam też na brata i wówczas zadzwonił dzwonek do drzwi. Po drugiej stronie stała sąsiadka, pani Gawęcka._
_– Patrysiu, dziecko, Jacka policja zabrała._
_Miałam wrażenie, że wielki kamień osiadł mi w żołądku._
_– Co znowu?_
_– Pobił się z tym chłopakiem od Suskich. Znaczy w sumie to Jacek pobił tego młodego. Ty chyba chodzisz z nim do szkoły?_
_No tak, Gabriel Suski chodził ze mną do szkoły, podkochiwałam się w nim. Ale nic z tego nie wyszło. Okazałam się zbyt biedna dla złotego chłopca. Przeżyłam, trudno. Ale Jacek... co on miał z nim wspólnego? Był starszy od nas o trzy lata, szkołę skończył już dawno temu. Zresztą mój braciszek chadzał tylko swoimi ścieżkami i nie były one zbyt przyjemne._
_Kiedy w końcu pojawił się w domu, bo policja go wypuściła, mama siedziała przy stole cała w nerwach. Na komisariacie nie chcieli nam nic powiedzieć, dopiero mąż właścicielki okolicznego sklepu, który był aspirantem, poinformował nas, że Jacek wyjdzie wieczorem. I że czeka go sprawa o pobicie, ale będzie odpowiadał z wolnej stopy._
_– Synu, coś ty znowu nawywijał? – Mama załamała ręce._
_– Nic takiego, skoro ojciec nie nauczył gówniarza szanować kobiet, to ja musiałem. – Brat zerknął na mnie._
_Nieco później poszłam do jego pokoju._
_– Co się stało? – spytałam cicho._
_Jacek zacisnął usta w wąską linię._
_– Mów. I tak się dowiem – rozkazałam._
_– Obraził cię. Kupa gówna, powinienem rozjechać go samochodem na miazgę – warknął._
_– Nie zwracaj na nich uwagi, ja już dawno nauczyłam się ich wszystkich olewać._
_Spojrzał mi prosto w oczy._
_– A ja nie. Nigdy nie pogodzę się z tym, że skoro jesteśmy biedni, to można nam nasrać na głowę. A my podziękujemy i powiemy, że pada deszcz._
_A ja wiedziałam, że to dopiero początek naszych kłopotów._
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------