Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tajne operacje Oddziału II - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 lutego 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
36,90

Tajne operacje Oddziału II - ebook

Związek Radziecki przegrał wojnę w 1964 roku.  Zwycięscy alianci po krótkim okresie świętowania zdali sobie sprawę, że zapanowanie nad tymi ogromnymi ogromnymi przestrzeniami będzie niezwykle trudne.

Powstałą w wyniku podziału ZSRR mozaikę państewek i autonomii, która ciągnie się od Ukrainy przez Syberię aż po brzegi Pacyfiku, coraz trudniej jest kontrolować. Wojska Zachodu z trudem gaszą kolejne napięcia i wprowadzają wierne sobie władze, siły zbrojne i policyjne.

Zamęt sieją ambitni watażkowie, dostrzegający w chaosie swoje szanse, oraz pogrobowcy starego systemu, którzy nie pogodzili się z klęską. Ale najgroźniejszy przeciwnik właśnie pokonał Amerykanów w Korei.

Czerwone Chiny ruszają na zachód.

Poznajcie losy żołnierzy Kedywu, wywiadu wojskowego („Dwójki”), pilotów, czołgistów i piechociarzy, którzy kolejny raz muszą bronić tego, co z tak wielkim wysiłkiem udało się osiągnąć.

W cyklu CZERWONA OFENSYWA ukazały się:
1. Czerwona ofensywa
2. Kontrrewolucja
3. Plan Andersa
4. Ci szaleni Polacy
5. Ogień sprawiedliwości
6. Tajne operacje oddziału II

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65904-33-1
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

„Ogień spra­wie­dli­wo­ści” roz­pa­lił się wio­sną 1964 roku po ca­łym te­ry­to­rium ZSRS. Woj­na wy­da­na So­wie­tom, choć krwa­wa, trwa­ła krót­ko. Jak mó­wi­ły ra­por­ty czer­wo­nych zdraj­ców, ar­mie so­wiec­kie nie były nie­po­ko­na­ne i sil­ne.

Ko­los na gli­nia­nych no­gach, z po­zo­ru po­tęż­ny ZSRS, w mia­rę po­stę­pów sprzy­mie­rzo­nych sił zbroj­nych Pol­ski i USA za­czął chwiać się, aż wresz­cie ru­nął.

Ogrom­ne pań­stwo roz­pa­da­ło się i dzie­li­ło: na mniej­sze kra­je, któ­re je­den po dru­gim wy­ma­wia­ły po­słu­szeń­stwo rzą­do­wi w Mo­skwie. Samo mia­sto stra­ci­ło sta­tus sto­li­cy im­pe­rium. Po­wsta­ły kon­tro­lo­wa­ne przez alian­tów wła­dze, w skład któ­rych we­szli daw­ni bia­li emi­gran­ci i so­wiec­cy ucie­ki­nie­rzy. Mo­zai­ka pań­ste­wek i au­to­no­mii roz­cią­ga­ła się od Ukra­iny po­przez Sy­be­rię aż do brze­gów Pa­cy­fi­ku.

Wszyst­ko to mo­gło przy­po­mi­nać daw­ne cza­sy, za­nim na­ro­dzi­ło się zjed­no­czo­ne pań­stwo ro­syj­skie, za­gra­ża­ją­ce Rze­czy­po­spo­li­tej. Wiel­kie te­ry­to­ria uto­nę­ły w za­mę­cie starć i kon­flik­tów. Na­stał czas cha­osu, po­rów­ny­wal­ny z wiel­ką woj­ną do­mo­wą re­wo­lu­cji bol­sze­wic­kiej. Nowe byty po­li­tycz­ne kształ­to­wa­ły się z tru­dem, w ogniu spo­rów, walk i zdrad.

Sta­bi­li­za­cję nio­sły je­dy­nie woj­ska alianc­kie, ga­szą­ce z wy­sił­kiem ko­lej­ne na­pię­cia i usta­na­wia­ją­ce wier­ne so­bie wła­dze, siły zbroj­ne i po­li­cyj­ne. Jed­no­cze­śnie Po­la­cy i Ame­ry­ka­nie nie mo­gli się śpie­szyć z utrwa­la­niem sa­mo­dziel­nych or­ga­ni­zmów pań­stwo­wych, by te nie roz­po­czę­ły pro­ce­su uni­fi­ka­cji.

W za­mę­cie swój udział mia­ły spraw­ne, sil­ne od­dzia­ły po­gro­bow­ców daw­ne­go sys­te­mu. Nowi wład­cy no­wych re­pu­blik mu­sie­li zwal­czać czer­wo­ną par­ty­zant­kę.

Hi­sto­ria i ży­cie nie zno­szą jed­nak próż­ni. W okre­sie nie­po­rząd­ku po­ja­wił się nowy gracz, któ­ry roz­po­czął marsz po zdo­by­cze. Czer­wo­ne Chi­ny, jed­no z dwóch państw chiń­skich, któ­re mia­ło szan­sę wy­ro­snąć na mo­car­stwo o wie­le po­tęż­niej­sze niż ich nie­ist­nie­ją­cy już pro­tek­tor. ■Prolog

Terytorium alianckie, Syberia | Je­sień 1964

Je­sień, któ­ra tak pręd­ko ob­ję­ła te oko­li­ce we wła­da­nie, ob­le­wa­jąc bez­kre­sne lasy cu­dow­ny­mi ko­lo­ra­mi, szy­ko­wa­ła się do odej­ścia. Było co­raz zim­niej, dzień ro­bił się krót­szy. Żal było cie­pła, pro­mie­ni słoń­ca.

Nie cho­dzi­ło o wi­do­ki, choć te w od­le­głym za­kąt­ku nie­co po­ma­ga­ły, ko­iły ner­wy. Im, no­wym, jak sie­bie na­zy­wa­li ze­słań­cy. La­tem po pro­stu ła­twiej było eg­zy­sto­wać, żyć w kra­inie, gdzie wła­śnie na­tu­ra ma ostat­nie sło­wo i prze­ga­nia nie­przy­sto­so­wa­nych, sła­bych lu­dzi. A tych bez upo­ru, wy­star­cza­ją­cej siły, w ogó­le tu nie było. Tyl­ko naj­tward­si albo ci, któ­rym nie wol­no było wró­cić.

Kil­ka mia­ste­czek było jak za­le­d­wie punk­ci­ki w bez­kre­snym, pu­stym kra­ju, gdzie dwa mie­sią­ce lata słu­żą tyl­ko temu, by na­szy­ko­wać się na resz­tę roku: sro­gą, okrut­ną zimę, naj­waż­niej­szy spraw­dzian dla se­tek przy­by­szów.

Byli zmę­cze­ni. Bar­dziej może przy­gnę­bie­ni my­śla­mi o tym, co ich cze­ka, jak dłu­go będą tu tkwi­li i wła­ści­wie po co? Wszy­scy, bez wzglę­du na na­ro­do­wość, tę­sk­ni­li. Je­śli nie do ro­dzin, to do domu, do kra­ju, do śla­du cy­wi­li­za­cji, do na­wet głu­pa­wej roz­ryw­ki, do wi­do­ku nor­mal­nej dziew­czy­ny, spor­to­we­go auta czy zwy­kłe­go tro­tu­aru. Bez kniei tak wiel­kich, że po­chła­nia­ły za­gu­bio­nych nie­szczę­śni­ków. Chcie­li być da­lej od za­sa­dzek, pa­tro­li, punk­tów kon­tro­l­nych i co­raz dziw­niej­szych opo­wie­ści, przy­cho­dzą­cych wraz z kon­wo­ja­mi za­opa­trze­nia, ale i od cy­wi­lów, któ­rzy za­sie­dla­li mia­sta na po­gra­ni­czu, a te­raz ucie­ka­li.

Przy­by­sze, skąd­kol­wiek tu do­tar­li, byli sami, za­po­mnia­ni, do­kład­nie po­środ­ku ni­cze­go.

Star­szy sier­żant Bog­dan Ach­ma­tian szedł po de­skach uło­żo­nych w chod­ni­ki. Ten prze­zor­ny za­bieg miał przy­go­to­wać bazę na pierw­sze desz­cze i wiel­kie grzę­za­wi­sko, któ­re spo­wo­du­ją.

Pod­ofi­cer od nie­daw­na no­sił mun­dur i dys­tynk­cje, na­gro­dę za prze­ni­kli­wość i opa­no­wa­nie. Tra­fił tu z koń­cem zimy, po krót­kim, choć do­nio­słym epi­zo­dzie fron­to­wym w za­chod­niej Ro­sji, kie­dy jego pod­od­dział wraz z Dru­gą Dy­wi­zją Pan­cer­ną gro­mił ostat­nie punk­ty opo­ru do­go­ry­wa­ją­cych bol­sze­wi­ków. Ta­tar­skie plu­to­ny do­ce­nio­no jako naj­lep­sze w dzia­ła­niach zwia­dów przy dy­wi­zjach. Jak kie­dyś, jak przed wie­ka­mi. Wte­dy i te­raz, dla Rze­czy­po­spo­li­tej.

Na swo­je dwa­dzie­ścia je­den lat Ach­ma­tian prze­żył spo­ro, i to wszyst­ko od­ci­snę­ło pięt­no na jego kie­dyś gład­kiej, lek­ko owal­nej twa­rzy. Wy­glą­dał na dzie­sięć lat star­sze­go. Ogo­rza­ły, z bruz­da­mi na po­licz­kach, jak u ojca i dziad­ka, ze zbyt dłu­gi­mi wło­sa­mi. Nie­co się gar­bił, sta­wiał małe kro­ki. Czuł się zmę­czo­ny.

Szedł, jak wie­lu in­nych, na je­dy­ną tu­tej­szą roz­ryw­kę, na po­si­łek. Ame­ry­kań­skim zwy­cza­jem sto­łów­kę ulo­ko­wa­no nie­mal w cen­trum, w dłu­gim na­mio­cie, któ­ry po­tem zmie­nio­no w ba­rak ob­sta­wio­ny wor­ka­mi z pia­chem.

Drzwi jesz­cze nie otwo­rzo­no, więc przed wej­ściem utwo­rzył się krę­ty ogo­nek. Aby skró­cić ocze­ki­wa­nie, lu­dzie plot­ko­wa­li, cza­sem żar­to­wa­li.

Bog­dan po­zdro­wił kum­pli z in­nych pod­od­dzia­łów, za­mie­nił z nimi parę słów, ale nie chciał wda­wać się w kon­wer­sa­cje. Oni zresz­tą też nie. Wy­glą­da­li po­dob­nie, jak wy­rwa­ni ze snu, apa­tycz­ni, ner­wo­wo ma­cha­ją­cy me­naż­ka­mi w na­dziei, że ku­cha­rze po­sta­ra­li się, by po­pra­wić na­stro­je.

Tyl­ko jed­na gru­pa spo­śród dwóch ty­się­cy, któ­re zmu­szo­ne były żyć w tej głu­szy, od­sta­wa­ła od resz­ty. Mun­du­ry no­si­li po­dob­ne: zie­lo­ne kurt­ki bez pa­sów, jak u Po­la­ków i jan­ke­sów, po­dob­nie sfa­ty­go­wa­ne, roz­cią­gnię­te. Im jesz­cze było cie­pło, więc okry­cia mie­li roz­pię­te, po­pi­su­jąc się wy­trzy­ma­ło­ścią. Z oczu bił cią­gle opty­mizm.

– Bi­bis – po­wie­dział le­d­wo sły­szal­nym szep­tem Bog­dan i mu­siał przy­gryźć war­gę, żeby się nie ro­ze­śmiać. W prze­ci­wień­stwie do Ame­ry­ka­nów, któ­rzy do­pie­ro uczy­li się tu­tej­szej men­tal­no­ści – co przy­cho­dzi­ło im z tru­dem i nie­do­wie­rza­niem – ro­zu­miał tę gru­pę i ich opty­mizm, po­dej­ście tak róż­ne od ame­ry­kań­skie­go. Ale i tak bar­dzo go to ba­wi­ło. Dla wiel­kiej masy „za­chod­nich”, jak ich tu zwa­li, prze­by­wa­nie w da­le­kich ostę­pach wschod­niej Sy­be­rii sta­no­wi­ło karę. Woj­na trwa­ła, od­no­szo­no ko­lej­ne zwy­cię­stwa, sta­ry po­rzą­dek od­cho­dził w nie­pa­mięć, więc cze­mu, do dia­ska, wy­lą­do­wa­li w głę­bo­kiej taj­dze?

Za to „BB’s” czu­li, że wy­gra­li los na lo­te­rii, jak ty­sią­ce, mi­lio­ny ich ro­da­ków. Do­sta­li wikt, nor­mal­ny, po­rząd­ny i tre­ści­wy, żołd nie­co lep­szy niż u po­przed­nich pa­nów. Po ja­kimś cza­sie uwie­rzy­li, że nie wisi nad nimi miecz wszech­wład­nej par­tii i bez­pie­ki. I je­śli byli w po­przed­nim ży­ciu sza­ra­ka­mi, po­tul­ny­mi po­ta­ki­wa­cza­mi, te­raz mie­li szan­sę coś zbu­do­wać. „BB’s” po­dob­no nie lu­bi­li swo­je­go prze­zwi­ska, jed­nak przy­lgnę­ło. Przy­naj­mniej w po­tocz­nej mo­wie, nie w ofi­cjal­nych do­ku­men­tach i roz­ka­zach.

Za­czę­li Po­la­cy. Na­zwa­li no­wych, wciąż nie­pew­nych so­jusz­ni­ków „by­ły­mi bol­sze­wi­ka­mi”. Okre­śle­nie ro­ze­szło się pio­ru­nem. Ame­ry­ka­nie, któ­rych kil­ka dy­wi­zji i masa lot­nic­twa bra­ły udział w ujarz­mia­niu So­wie­tów i wy­ry­wa­niu im za­chod­nich krań­ców im­pe­rium, mie­li pro­blem z wy­mo­wą, więc uży­wa­li tyl­ko pierw­szych li­ter. Chwy­tli­wy skrót, roz­po­wszech­nio­ny przez jan­ke­sów z mocą naj­lep­szej re­kla­my, przy­jął się le­piej niż pol­skie okre­śle­nie.

Tak oto nowi so­jusz­ni­cy, zwa­ni „BB’s”, wier­ci­li się o każ­dej po­rze po­sił­ku, cze­ka­jąc na je­dze­nie, dla nich ist­ny luk­sus. Wie­lu słu­ży­ło w so­wiec­kiej ar­mii. Na­wet je­śli nie, to w cy­wi­lu też nie opły­wa­li w zbyt­ki. Nie w tym kra­ju.

So­wiec­ki mo­loch za­czął sy­pać się znacz­nie szyb­ciej, niż mógł prze­wi­dzieć to Bog­dan Ach­ma­tian czy kto­kol­wiek inny w jego wie­ku lub ran­dze. Może tam wy­żej wie­dzie­li le­piej i za­czę­li to wszyst­ko, ma­jąc asa w rę­ka­wie. On, ba, cały ta­tar­ski pułk był prze­ko­na­ny, że woj­na ugrzęź­nie, że wy­ry­wa­nie tego, co na­le­ża­ło do Rze­czy­po­spo­li­tej, zaj­mie lata.

Ale czer­wo­ny ko­los sy­pał się siłą in­er­cji. Ko­tło­wa­ni­na na gra­ni­cy przy­nio­sła ofia­ry, ty­ta­nicz­ne zma­ga­nia god­ne wiel­kich fre­sków, któ­re z za­par­tym tchem oglą­da­ją zwie­dza­ją­cy mu­zea. Jed­nak im da­lej we wro­gi te­ren, tym bar­dziej sta­wa­ło się ja­sne, że fale woj­ska bez od­po­wied­nie­go do­wo­dze­nia, z od­cię­tą po­noć gło­wą, o sła­bym mo­ra­le, zmniej­sza­nym jesz­cze siłą i pręd­ko­ścią alianc­kie­go ata­ku, nie po­wstrzy­ma­ją za­gła­dy. Trwa­ły wal­ki na Bia­ło­ru­si, na Ukra­inie, to­czo­no krwa­wy bój o Le­nin­grad, za­chod­nią Ro­sję. Na­raz wszyst­ko się zmie­nia­ło i to chy­ba szyb­ko sta­wa­ło się ja­sne dla mi­lio­nów lu­dzi so­wiec­kich.

Nowi wład­cy za­ję­li już Sankt Pe­ters­burg, ob­sa­dzi­li Kreml. W re­pu­bli­kach związ­ko­wych pod­no­si­ły się bun­ty i cze­ka­no... tak, cze­ka­no wy­zwo­le­nia. Wszyst­ko za­czę­ło się wa­lić. Bo po cóż lu­dzie mie­li gi­nąć za coś, cze­go nie­na­wi­dzi­li, choć i nie zna­li in­ne­go świa­ta. Od­rzu­ca­li to, co im z ta­kim wy­sił­kiem wpa­ja­no. Opór, miej­sca­mi z po­cząt­ku sil­ny, ja­koś dziw­nie wy­ga­sał. Bro­ni­li się naj­tward­si, któ­rzy mo­gli jesz­cze sma­gać pro­pa­gan­dą. Po­tem bu­dzi­ły się nie do koń­ca stłam­szo­ne od­czu­cia na­ro­do­we i sys­tem pę­kał. Brak było po­par­cia u do­łów, u lu­dzi, któ­rzy pa­mię­ta­li rok czter­dzie­sty pierw­szy.

Za­mie­sza­nie po­tę­go­wa­ło się, idąc ni­czym fala po ude­rze­niu. Po­wsta­wa­ły nowe pań­stwa i re­pu­bli­ki, choć nikt ich nie uzna­wał. Jed­ni gen­se­ko­wie ucie­ka­li, a na ich miej­sce po­ja­wia­li się inni straż­ni­cy pań­stwo­wych tra­dy­cji. Do tego zbroj­ne pod­zie­mie, ban­dy ra­bun­ko­we, wal­ki kla­nów i po­to­ki uchodź­ców, prze­ra­żo­nych lu­dzi, któ­rzy chcie­li na za­chód, już w nic nie wie­rząc.

Po­ra­ża­ją­cy suk­ces prze­ista­czał się w cha­os, wiel­ką go­re­ją­cą woj­nę, w któ­rej każ­dy wal­czył z każ­dym. Do­wódz­twa nie przej­mo­wa­ły się tym sta­nem albo zwy­czaj­nie nie mo­gły temu za­ra­dzić. Wszyst­ko to­czy­ło się bły­ska­wicz­nie. Cier­pie­li głów­nie daw­ni pod­da­ni, nie­no­szą­cy bro­ni, i co­raz gło­śniej mó­wi­ło się o roku 1917 i cha­osie wiel­kiej woj­ny do­mo­wej.

Fala eman­cy­pa­cji ko­lej­nych kra­ików szła przez całe gni­ją­ce im­pe­rium. Ogar­nę­ła Sy­be­rię, gdzie co po­nie­któ­rzy ge­ne­ra­ło­wie stro­ili się w sza­ty wiel­kich de­mo­kra­tów, nim jak są­dzi­li, przyj­dzie po nich za­chod­nia ar­mia. Inni uwa­ża­li, że win­ni są wier­ność nie­ist­nie­ją­ce­mu pań­stwu, i sta­wia­li opór. Trud­no było to okieł­znać, jed­nak Ame­ry­ka­nie byli za­chwy­ce­ni, po­dob­nie pol­ski sztab ge­ne­ral­ny. Nie mu­sia­no tru­dzić się z in­wa­zją, a po pro­stu wy­bie­ra­no so­bie pod­da­ne­go. Zresz­tą nic nie było pew­ne, ża­den rząd, żad­na gra­ni­ca. Lu­dzie nie byli na­ucze­ni, jak ob­cho­dzić się z nową pań­stwo­wo­ścią. Bo ge­ne­ral­nie taki był plan: dzie­lić wszyst­ko jak kie­dyś, za­nim spa­jać to wę­złem stra­chu po­czął chy­ba jesz­cze Iwan Groź­ny.

Ani Ame­ry­ka­nie, ani An­gli­cy, ani zwłasz­cza Po­la­cy nie mie­li sił, żeby ogar­nąć tak ogrom­ne te­ry­to­ria. Przy­chyl­ność miej­sco­wych trze­ba było ku­pić. Wy­ko­rzy­stać ich i prze­ko­nać, że mogą żyć le­piej, je­śli tyl­ko upil­nu­ją swo­ich no­wych gra­nic, spo­ko­ju i bez­pie­czeń­stwa. Ame­ry­ka­nie, Po­la­cy, cała resz­ta mo­gła do­ra­dzać – ofi­cjal­nie. Bo tak na­praw­dę była to nowa for­ma oku­pa­cji. Bez re­stryk­cji, su­ro­wych na­ka­zów, ni­czym w ko­lo­niach.

Miej­sco­wych, któ­rzy po­że­gna­li się ze sta­rym re­żi­mem, ale może jesz­cze nie do koń­ca byli prze­ko­na­ni do no­wych po­rząd­ków, spa­jał z so­jusz­ni­ka­mi lęk przed wspól­nym wro­giem. Z po­zo­ru sła­bym, acz licz­nym, któ­ry zgod­nie z wie­ko­wą mą­dro­ścią po­tra­fił ro­ze­znać się w sy­tu­acji i za­dbać o in­te­re­sy. I je­śli na­wet mą­dre gło­wy w swych ana­li­zach nie wie­rzy­ły w sze­ro­ki kon­flikt, uzna­jąc, że wróg jest sła­by, to pro­ści lu­dzie wie­dzie­li swo­je.

Mie­sza­ne od­dzia­ły alian­tów, zgru­po­wa­ne w Al­lied North Far East Com­mand, ob­sa­dzi­ły bazy na głów­nych szla­kach ko­le­jo­wych, dro­gach, w po­bli­żu miast, w sta­cjach ra­dio­lo­ka­cyj­nych przy kil­ku lot­ni­skach. Te ostat­nie były naj­po­waż­niej­szą me­to­dą pro­jek­cji siły. Lot­nic­two wspar­te si­ła­mi spe­cjal­ny­mi mia­ło trzy­mać w ry­zach nowe, cią­gle nie­sta­bil­ne pań­stwa. Alian­ci wspie­ra­li, szko­li­li, opie­ko­wa­li się spe­cja­li­sta­mi, zwłasz­cza od agro­no­mii, któ­rzy edu­ko­wa­li kra­jan w eko­no­micz­nej go­spo­dar­ce rol­nej. Jed­nak naj­po­waż­niej­szym za­da­niem sta­ło się roz­po­zna­nie i za­bez­pie­cze­nie po­so­wiec­kich ar­se­na­łów. Tu, na tym od­lud­nym skraw­ku zie­mi, było ich mnó­stwo. Pla­ny otrzy­ma­no z góry. Pę­ka­ją­cy sys­tem wy­glą­dał na ła­twy do roz­po­zna­nia. Ofi­cjal­nie.

Bog­dan i jego plu­ton roz­po­znaw­czy, prócz pa­tro­lo­wa­nia szo­sy, szko­le­nia kom­pa­nii Ro­sjan i tu­byl­ców, nie­raz do­zo­ro­wa­li wy­wo­że­nie co nie­bez­piecz­niej­szych „urzą­dzeń”. Tych bli­żej gra­ni­cy, tak, żeby tam­ci nie po­ło­ży­li ręki na ar­se­na­łach. Byli po­kie­re­szo­wa­ni, ale wszy­scy wie­dzie­li, że to tam, na po­łu­dniu kry­ją się ci, któ­rzy umknę­li prze­mia­nom. Po­gro­bow­cy sys­te­mu, nie­zdol­ni pod­dać się lub zmie­nić. Bano się ich! Bano naj­bar­dziej, zwłasz­cza że już krą­ży­ły opo­wie­ści o bu­dzą­cym się ol­brzy­mie, co dość ma bez­czyn­no­ści. Ku­la­wy, nie­zdrów, nad­wy­rę­żo­ny wal­ką, i tak był groź­ny. Zdo­łał ode­rwać już spo­ry kęs te­ry­to­rium.

Wiel­ka po­li­ty­ka do­cie­ra­ła na sam dół. Rze­czy z po­zo­ru bez związ­ku łą­czy­ły się tu­taj, w tym zim­nym za­kąt­ku roz­le­głej, pła­skiej for­ta­li­cji ni­czym z ja­kie­goś we­ster­nu. Bog­dan cza­sem, na służ­bie, kie­dy nu­dzi­ło mu się na któ­rejś z wież, wy­obra­żał so­bie, że za­raz zza li­nii drzew wyj­dą In­dia­nie i za­czną z wy­ciem strze­lać w fort. Tam wiel­cy ukła­da­li mapę świa­ta, a tu­taj całe to bu­do­wa­nie no­wych spo­łe­czeństw spro­wa­dza­ło się do pie­czo­nych ziem­nia­ków i cie­płe­go ko­tle­ta. Do tego, żeby „BB’s” byli na­je­dze­ni, za­do­wo­le­ni i do­sta­wa­li żołd na czas.

Te­raz w ko­lej­ce do sto­łów­ki wszy­scy mie­sza­li się, roz­ma­wia­li. Na­gle coś się zmie­ni­ło. Ha­łas na­ra­stał wol­no, by za­raz wy­buch­nąć hu­kiem sy­ren. Rzad­ko je sły­sze­li, może raz czy dwa, w wy­pad­ku ja­kie­goś po­ża­ru lasu lub prób. Na for­ta­li­cję nikt prze­cież nie na­sta­wał. Te­re­ny były ra­czej przy­ja­zne, a po­dej­ście do bazy do­brze chro­nio­ne. Dro­ga była jed­na, taj­ga i punk­ty ob­ser­wa­cji unie­moż­li­wia­ły po­dej­ście z cięż­kim sprzę­tem.

Ło­skot prze­cią­gał się, słabł na mo­ment i zno­wu ude­rzał. Tłum za­fa­lo­wał, ko­lej­ka roz­sy­pa­ła się w rój za­nie­po­ko­jo­nych lu­dzi. Pa­trzy­li po so­bie albo w górę, zdez­o­rien­to­wa­ni.

– Uwa­ga! Uwa­ga! – roz­le­gło się z gło­śni­ków, jak za­wsze w trzech ję­zy­kach. – To nie ćwi­cze­nia.

Bog­da­na prze­szył dreszcz, nie­po­kój wdarł się w umysł, owład­nął cia­łem. Coś nad­cho­dzi­ło.

– ...pięć po­ste­run­ków oraz dwa lot­ni­ska... – głos cichł, ją­kał się – zna­la­zły się pod... ostrza­łem lub były bom­bar­do­wa­ne...

Po tłu­mie prze­szedł jęk, wy­bu­chły krzy­ki nie­do­wie­rza­nia. Już nikt nie my­ślał o cie­płym obie­dzie. Spo­kój, nuda prze­mie­nia­ły się w trwo­gę.

– Wra­cać do od­dzia­łów! – ktoś ryk­nął przy­tom­nie, chy­ba któ­ryś ofi­cer. Inni pod­chwy­ci­li mo­men­tal­nie, jak na­ka­zy­wał obo­wią­zek. Trze­ba było cze­kać na ja­kieś wy­ja­śnie­nie i przy­go­to­wać się... na co­kol­wiek. Bog­dan wy­rwał bie­giem, ro­biąc dłu­gie susy, za­cho­dząc w gło­wę, co wła­ści­wie się wy­ra­bia.

Inni też po­pę­dzi­li, i na­wet wy­da­wa­ło się, że szok mija, ustę­pu­je nie­ja­kiej eks­cy­ta­cji.

Sier­żant zbli­żył się do zie­lo­nych ba­ra­ków i zwol­nił. „Ale jak?” – przy­szło spo­strze­że­nie. „Je­ste­śmy za da­le­ko. Tu nie mogą... Na pół­noc?” – roz­my­ślał, jak mu się wy­da­wa­ło, przy­tom­nie. Do gra­ni­cy było stąd ze czte­ry­sta ki­lo­me­trów.

Już się nie śpie­szył. Stra­cił za­pał, pew­ny, że to zbio­ro­wa pa­ni­ka, pod­sy­ca­na głu­pią plot­ką. Lu­dzie ro­bi­li się ner­wo­wi, po­dat­ni na baj­ki, stra­chy.

Miał już otwo­rzyć drzwi do ba­ra­ku, kie­dy od po­łu­dnia, da­le­ko za ho­ry­zon­tem, coś syk­nę­ło. Niby nic, ale on po­znał ten dźwięk, sły­szał go kie­dyś na fron­cie. Kie­dy cze­ka­li na wspar­cie wła­sne­go lot­nic­twa albo So­wie­ci bra­li ich na cel.

Ci­sza, i za­raz prze­cią­gły szum. Sier­żant wy­szedł za róg, wy­tę­żył wzrok. Dłu­go nie wi­dział ni­cze­go. Do­pie­ro w ostat­niej chwi­li za­uwa­żył małe świe­cą­ce punk­ci­ki, któ­re pę­dzi­ły po nie­bie.

Włą­czył się in­stynkt.

Bog­dan po­le­ciał na bru­nat­ną zie­mię, na­kry­wa­jąc dłoń­mi gło­wę. Przy­go­to­wał się i cze­kał. Ryk pra­wie roz­darł bę­ben­ki, zro­bi­ło się go­rą­co i zie­mia wrza­snę­ła. Ja­zgot wy­bu­chów zlał się w je­den grzmot. Po­tem nad­cią­gnę­ła chmu­ra ku­rzu, pia­chu, frag­men­tów wszyst­kie­go, co sta­nę­ło na dro­dze eks­plo­zji.

Woj­na, któ­rą to­czy­li, tyl­ko przy­ci­chła. Te­raz wró­ci­ła. ■
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: