- W empik go
Tak smakuje miłość - ebook
Tak smakuje miłość - ebook
Podobno ludzie mogą popełnić dwa błędy po rozstaniu. Albo uciekają od świata i ludzi, albo zbyt szybko wchodzą w kolejne związki. Ola zamierza popełnić je oba. Tylko który najpierw?
Teściowa Oli odkryła na stare lata nową pasję - wróżbiarstwo. Któregoś dnia stawia karty swojemu synowi. Niestety, przyszłość jawi się w czarnych barwach. Za radą kart (i mamusi), mąż Oli odchodzi.
Choć Ola jest znaną blogerką kulinarną i nie istnieje danie, którego nie potrafiłaby przygotować, nie zna tego najważniejszego przepisu – na miłość…
Ola wraca w rodzinne strony, by wyremontować stary dom pośrodku lasu i obiecuje wyjść za pierwszego mężczyznę, który zechce tam z nią zamieszkać. Przychodzi jej do głowy tylko jeden zawód, jaki pozwala na pracę w dowolnym miejscu – pisarz. Choć pomysł był tylko żartem, niedługo na horyzoncie pojawia się młody i przystojny autor powieści z dreszczykiem…
Pierwsza część nowej serii Agaty Przybyłek o miłości, która ma wiele smaków.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66278-34-9 |
Rozmiar pliku: | 1 005 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Ludzie rozstają się z różnych powodów. Zdrada, nuda, niedopasowanie charakterów… Pobudki bywają mniej lub bardziej absurdalne, ale myślę, że niewiele osób może pochwalić się taką historią, jak moja” – napisała Ola na swoim blogu, lecz po chwili skasowała ten tekst i obróciła się na skórzanym fotelu.
Potem głośno westchnęła. Nie, zwierzanie się fanom nie było najlepszym pomysłem. Może i zostawił ją mąż, ale nie należała do desperatek. Zamknęła laptopa i poszła do kuchni, żeby zaparzyć sobie kawę. Nie było to najzdrowsze rozwiązanie, w końcu kofeina w nadmiarze szkodzi, lecz na pewno bardziej rozsądne niż na przykład topienie smutków w alkoholu.
Włączyła ekspres i oparła się o kuchenny blat. Jej blond włosy opadały na odsłonięte ramiona. Mimo wrodzonego entuzjazmu była w rozsypce. Czerwcowe słońce rozświetlało kuchnię, ale ona miała wrażenie, że jest jesień. Wszystko przez Krystiana, a raczej fakt, że zostawił ją i odszedł. Nie umiała mu tego wybaczyć. Zwłaszcza że powód ich rozstania był naprawdę żałosny.
Ekspres zabuczał, dając znać, że jest gotowy do pracy, więc nacisnęła guzik z napisem espresso. Z filiżanką w ręku usiadła przy stole na piętach. Normalnie nigdy by tego nie zrobiła, ale skoro znowu była singielką, nie musiała się starać. Kogo obchodził jej prosty kręgosłup?
Westchnęła i upiła łyk kawy. Chociaż pierwszy szok po rozstaniu minął i po tygodniu w końcu przestała płakać, czuła się fatalnie. Miała wrażenie, że świat spadł jej na głowę. Runęło wszystko, co budowała z mężem przez lata. Wszystkie plany, marzenia, aspiracje… Teraz pozostało po tym tylko pobojowisko, którego nie umiała posprzątać. Jak na razie miała siłę tylko na to, żeby patrzeć na ten krajobraz po katastrofie i wzdychać. A i to czasami przerastało jej możliwości.
Wszystko przez teściową. Ola zawsze postrzegała ją jako szaloną, choć to dosyć łagodne określenie w tej sytuacji. Już na początku ich małżeństwa teściowa przyjeżdżała do nich, przestawiała im meble i zwoziła jakieś dziwne elementy wystroju wnętrz.
– To feng shui, nie słyszałaś o tym? – Patrzyła na nią jak na wariatkę, gdy Ola ośmieliła się wyrazić opinię na temat jakiegoś paskudnego kwiatu w różowej doniczce, który miał na stałe „ozdabiać” jej parapet.
– Coś tam niby obiło mi się o uszy…
– W takim razie posłuchaj mnie teraz uważnie, bo dwa razy nie będę powtarzać – powiedziała stanowczo teściowa. – W twoim domu jest za mało dobrej energii, a za dużo tej złej. Musimy to zmienić.
– Naprawdę? – Synowa nie kryła zdziwienia. – A mnie i Krystianowi dobrze się tu mieszka. Jesteśmy zadowoleni.
– Pozory dziecko, pozory. – Teściowa złapała za klamkę i otworzyła okno, przy którym stały. – Przede wszystkim musisz częściej tu wietrzyć, rozumiesz?
Ola niechętnie skinęła głową.
– W ten sposób wpuszczasz do środka świeżą dawkę pozytywnych wibracji. Po drugie, zrób porządek z niepotrzebnymi gratami. – Kobieta wskazała na stolik, na którym akurat kilka minut wcześniej Ola wklejała luźne notatki do swoich przepiśników. – Wyzwolisz się w ten sposób od wewnętrznego chaosu i nieporządku.
Ola rozejrzała się za mężem, z nadzieją, że uratuje ją przed słuchaniem tych głupot, ale jak na złość akurat gdzieś zniknął.
– Jeszcze sól – ciągnęła teściowa. – Masz sól?
– Tego akurat jest u mnie pod dostatkiem.
– To świetnie. Musimy posypać nią każdy zakątek.
– Ale dlaczego?
– Żeby wchłonęła złą energię, która została po poprzednich mieszkańcach.
– Nie sądzę, żeby to było konieczne. Tutaj mieszkali wcześniej bardzo mili ludzie.
– Prewencja przede wszystkim. – Teściowa ruszyła do kuchni. – Zresztą po kilku dniach będziesz mogła ją zamieść. Sól działa dość szybko.
Ola wyobraziła sobie, jak biega po domu z odkurzaczem, próbując wyczyścić wszystkie zakamarki i aż się skrzywiła.
– Musicie również pomyśleć o przeniesieniu sypialni.
Synowa zmusiła się do uśmiechu.
– Tak? – Udała uprzejmość.
– W dodatku jak najszybciej. Powinna być zorientowana na zachód. A łóżko absolutnie nie może być ustawione między drzwiami i oknem. Przepływa między nimi za dużo energii, to nie wróży długiego, głębokiego snu.
Ola podchodziła do tych wymysłów z przymrużeniem oka, ale to, co ta baba nawywijała ostatnio, przerastało ludzkie pojęcie. Otóż ta stara wariatka postanowiła zostać wróżką. Chyba z nudów zapisała się na zaoczne studia z parapsychologii, gdzie zachłysnęła się magią oraz różdżkarstwem.
– Przecież to jakiś absurd – dziwiła się Ola, ale Krystian ostro stanął w obronie matki.
– To chyba dobrze, że na stare lata chce się dokształcać.
– Oczywiście, ale mogła wybrać jakiś normalny kierunek.
– To jest NORMALNY kierunek – podkreślił. – Po ukończeniu tych studiów dostanie tytuł magistra.
– I co jej wpiszą do suplementu? – Ola nie mogła powstrzymać śmiechu. – Specjalizacja: psycholog-wróżka?
Tak czy siak teściowa skończyła te studia. Ku zdziwieniu wszystkich napisała obszerną pracę magisterską o wpływie mistyki chińskiej na zdrowie psychiczne człowieka i została uznana za jedną z najlepszych studentek na roku.
– Nie no, ja po prostu nie wierzę… – wyrwało się Oli, gdy teściowa pokazała jej dyplom, ale był to zaledwie wstęp do tego, co działo się później.
Idąc za ciosem, matka Krystiana postanowiła otworzyć działalność i zawodowo uprawiać wróżbiarstwo. Zupełnie przearanżowała swój salon, kupiła szklaną kulę i kota, a przed jej domem zawisł ogromny szyld z informacją o świadczonych przez nią usługach. Zaczęła nosić barwne sukienki do ziemi oraz robić sobie ostry makijaż.
– Dobrze, że znalazła jakąś pasję – komentował to Krystian, ale jego żona patrzyła na to zupełnie inaczej. I nie chodziło nawet o to, że nie wierzyła w magię, po prostu zaangażowanie teściowej w to hobby było co najmniej chorobliwe. Jej zdaniem zakrawało nawet o obsesję.
Po kilku kłótniach z mężem wolała jednak zachowywać te uwagi dla siebie. Mieli zupełnie inne zdanie w tej kwestii, więc dla dobra ich związku znosiła wymysły jego matki. A raz nawet osobiście pocieszała sąsiadkę, która wybrała się do niej po wróżbę. Chyba można to podciągnąć pod zaangażowanie się w sprawę?
Przez cały czas przeczuwała jednak, że te wymysły teściowej w końcu źle się skończą. Nie umiała tego racjonalnie wyjaśnić, ale miała złe przeczucia. Czytała o samospełniających się proroctwach, no i obawiała się, że któryś z niezadowolonych klientów wytoczy wróżce proces.
– To się kiedyś skończy w sądzie, zobaczysz – mówiła przez telefon do swojej mamy, lecz w najśmielszych snach nie spodziewała się, że owszem, przez teściową dojdzie do procesu, ale rozwodowego. I będzie to jej własny.
Jak to się stało? Pewnego majowego poranka jakaś umówiona klientka teściowej odwołała wizytę, a ta z nudów postanowiła postawić tarota, aby sprawdzić, jaka przyszłość czeka Krystiana. Przygotowała stanowisko pracy, rozłożyła karty, a potem… Podobno omal nie dostała zawału, widząc, co niesie przyszłość. Rzuciła karty na stół i drżącymi dłońmi wybrała numer do syna.
– Krystian? – Ryknęła do słuchawki. – Masz do mnie przyjechać! I to jak najszybciej!
– Ale ja jestem w pracy, mamo – jęknął, niepocieszony. – Ola pracuje dziś w domu. Może ona mogłaby do ciebie zajrzeć?
– Żadna Ola, nic nie mów Oli! Precz z tą dziewuchą.
– Mamo, czy ty dobrze się czujesz?
– Przyjeżdżaj do mnie osobiście! Natychmiast!
Cóż chłopina miał zrobić? Poszedł do szefa, powiedział, że ma awaryjną sytuację rodzinną i pojechał do matki. Ta czekała na niego już w progu i gdy go tylko dostrzegła, wybiegła mu na spotkanie.
– Musisz się rozwieść! – Krzycząc na całe gardło, ruszyła przez podjazd w falbaniastej sukience, aż sąsiedzi zaczęli wyglądać z okien.
– Co ty mówisz, mamo?
– Musisz się rozwieść i to jak najszybciej.
– Ale dlaczego? – Krystian zlustrował ją wzrokiem.
– Chodźmy do domu, tam ci wszystko wyjaśnię. – Wzięła go za rękę, a potem odbyli długą rozmowę, w której dokładnie wyjaśniła mu, co zobaczyła w kartach.
– Zaraz, zaraz… – Syn pokręcił głową z niedowierzaniem. – Czy ty sugerujesz, że jeśli nie rozwiodę się z Olą, to umrę?
Wróżka gwałtownie skinęła głową.
– Karty wyraźnie mówią, że ta kobieta sprowadzi na ciebie śmierć.
– Ale jesteś pewna?
– Stuprocentowo. Karty nie kłamią. Pamiętasz wuja Henryka, któremu przepowiedziałam upadek z ciągnika?
– Pamiętam.
– A kuzynkę Malwinę, której mówiłam, że urodzi martwe dziecko?
– Niestety tak.
– Karty się nie mylą, kochanie, a ja nie popełniam błędów. – Ubiegła jego kolejne pytanie.
– Ale jak umrę?
– Tego karty nie mówią, za to jedno jest pewne: musisz zakończyć to małżeństwo. I to zanim będzie za późno!
Krystian bił się z myślami przez kilka dni. Kochał Olę, był tego pewien, ale w końcu chęć życia wygrała. Zebrał się na odwagę, a gdy powiedział o tym żonie, ta nie wiedziała, czy śmiać się, czy płakać.
– Słucham? To jakiś żart? – Powiodła wzrokiem dokoła, szukając ukrytej kamery. – Czy ty teraz mnie wkręcasz?
– Przykro mi, Olu, ale mówię zupełnie poważnie. Tak będzie lepiej.
– Zaraz, zaraz… – Ola przyłożyła rękę do skroni. – Chcesz rozwodu, bo twoja mama spojrzała w karty i zobaczyła, że nam nie wyjdzie?
– Że umrę – sprostował, a ona pokręciła głową z niedowierzaniem.
– Trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam! Zrywasz ze mną przez wróżbę? To takie żałosne, że aż zabawne.
– Jeśli chcesz, to możesz się śmiać, po prostu…
– Nie chcę się śmiać! – wrzasnęła. – Ja mam ochotę cię zabić.
Krystian popatrzył na nią z politowaniem.
– Zawsze byłaś niezrównoważona psychicznie. Może to nawet lepiej, że się rozstaniemy – powiedział, a potem odwrócił się na pięcie i oznajmił, że idzie spać do kolegi.
Ola tymczasem jeszcze przez długi czas stała pośrodku salonu i z niedowierzaniem wpatrywała się w drzwi. Przez kilka pierwszych minut miała wrażenie, że to wszystko jest tylko kiepskim żartem – Krystian zaraz do niej wróci i powie, że chciał ją tylko nabrać.
Ale tak się nie stało, ani pięć minut, ani godzinę później. Czas mijał, a do niej powoli docierało, że oto właśnie została sama jak palec, bo jej teściowa jest wariatką. W dodatku jej mąż wcale się od niej nie różnił. Kto rozstaje się w taki sposób? Może to genetyczne?
Gdy koleżanki opowiadały jej o rozwodach, zawsze mówiły o smutku, ale ona nie czuła wtedy żalu ani nostalgii – przepełniała ją wściekłość. Miała ochotę jechać do teściowej i wygarnąć jej, że jest nienormalna, ale w końcu porzuciła ten pomysł, bo to mogłoby źle się skończyć. Jeszcze znalazłaby się w kryminale oskarżona o zabójstwo starej wariatki.
Zamiast tego poszła pobiegać. Przez kilkadziesiąt minut truchtała po chodnikach w sportowych ubraniach, próbując okiełznać myśli. Miała ich mnóstwo, ale dopiero gdy wróciła do domu i padła na łóżko, pod jej powiekami zaszkliły się łzy. Napływały powoli, lecz gdy już zaczęła płakać, nie mogła ich pohamować. Podciągnęła nogi pod brodę, objęła je dłońmi i wyła do rana. Czuła się skrzywdzona, samotna, a w dodatku upokorzona. Przecież gdy komukolwiek powie o powodzie rozstania, ten będzie się śmiać. Nie mówiąc już nawet o sądzie. Stanie się pośmiewiskiem!
Użalała się nad sobą przez tydzień. Miewała lepsze i gorsze momenty. Raz zdawało jej się, że nie ma już po co żyć i chciała ze sobą skończyć, innym razem śmiała się przez łzy na myśl o tej absurdalnej sytuacji.
– Głupia wróżka rozbiła nasz związek – mamrotała pod nosem, popijając wino. – A taki niby był trwały i mocny.
Oczywiście rozum podpowiadał jej, że mogło być gorzej. Ktoś mógł umrzeć, zostać trwale okaleczony albo zaginąć w niewyjaśnionych okolicznościach. Mogła zostać bez dachu nad głową czy stracić pracę. Albo na przykład przeżyć śmierć rodziców.
W chwilach największego cierpienia słowa: mogło być gorzej, brzmią jednak zawsze jak pusty frazes – tanio oraz banalnie. No bo co z tego, że innych dopadają gorsze nieszczęścia?, zastanawiała się w myślach. Czy to oznacza, że ona mniej cierpi?
Przez tydzień nie wychodziła z domu. Zwykle umalowana i dobrze ubrana, teraz snuła się w dresie albo piżamie. Bez celu przesiadywała na kanapie w salonie wpatrzona w telewizor i smarkała w chusteczkę, gdy leciał akurat film o miłości.
Odcięła się od wszystkiego i wszystkich. Wyłączyła telefon, prawie nie zaglądała do skrzynki mejlowej i nawet listonosza wolała nie wpuszczać. Niby żeby go nie wystraszyć, ale tak naprawdę dlatego, że był mężczyzną. A chwilowo miała ich przecież po dziurki w nosie.
Ograniczyła też swoją aktywność w mediach społecznościowych do minimum, co w jej sytuacji było naprawdę wyjątkową sytuacją. Od kilku lat prowadziła bowiem niezwykle poczytnego bloga smacznegopolsko.pl oraz kanał na YouTubie o tej samej nazwie. Dzięki oryginalnym przepisom oraz dopracowanej szacie graficznej zyskała sławę i rozgłos. Każdy jej artykuł czy filmik trafiał do setek tysięcy odbiorców. Współpracowała z wieloma markami oraz była twarzą licznych produktów, zaczynając od przypraw, poprzez blendery i garnki, kończąc na gwiazdkowych rękawicach kuchennych przeznaczonych na prezent. Telewizje śniadaniowe chętnie zapraszały ją do gotowania w kącikach kulinarnych, a swego czasu prowadziła nawet pewien talent show, który miał wyłonić najlepszego cukiernika w Polsce.
Chociaż zakładając bloga, zupełnie się tego nie spodziewała, to już na studiach zdobyła sławę i rozgłos. Miała być architektem, a w efekcie tworzyła kolejne warstwy tortów i karmelowe konstrukcje. Ani przez chwilę nie żałowała jednak, że właśnie tak potoczyło się jej życie. Ewidentnie odniosła sukces, ale chyba ważniejsze było dla niej to, że czuła się po prostu szczęśliwa. Uwielbiała swoją pracę i z zapałem zakładała fartuch. Czerpała frajdę zarówno z eksperymentowania w kuchni, jak i z możliwości dzielenia się wiedzą oraz kontaktu z fanami. W wywiadach zawsze określała siebie jako osobę spełnioną. Miała cudowny dom z dwiema przeszklonymi ścianami, pracę, którą kochała, wiernego męża oraz bardzo wspierającą rodzinę.
Wróć. Męża miała przecież już tylko formalnie. Za chwilę będzie musiała go z tej listy wykreślić i zacząć określać się mianem szczęśliwej, wyzwolonej singielki. Niestety, wydawało jej się to bardziej przykre, niż jawiło jako powód do dumy. Nigdy nie należała do feministek, wręcz przeciwnie, była dość staroświecka. Odkąd tylko pamiętała, zawsze chciała mieć męża i dzieci. Normalną rodzinę, w której ludzie kłócą się czasem o głupoty, ale oddaliby za siebie życie w imię miłości.
Widocznie w tych czasach to jednak trudniejsze, niż sądziła.
Gdyby chociaż mnie zdradził, myślała, popijając espresso. Pewnie byłoby to potwornie bolesne, owszem, dodatkowo miałaby poczucie porażki, ale przynajmniej brzmiałoby jak typowy, powszechny powód do rozstania. Ludzie często spotykają kogoś lepszego. Bardziej atrakcyjnego, zabawnego czy wpływowego. Popłakałaby sobie, ale w końcu pogodziłaby się z porażką. Ba! Już nawet te cholerne niedopasowanie charakterologiczne brzmiałoby lepiej. A tak? Mąż zostawił ją, bo jego matka wróżka uznała, że tak będzie lepiej.
– Boże… – jęknęła, uświadamiając to sobie. – Jakie to absurdalne!
Dopiła kawę i włożyła filiżankę do zmywarki. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, powiodła wzrokiem po salonie. Uwielbiała to miejsce. Utrzymany w jasnej tonacji, o białych ścianach i z wielkim oknami, zawsze był słoneczny, co napawało ją optymizmem. Poza tym sporo było w nim roślin. Pod jednym z okien stała dorodna palma w bambusowym koszyku, na podłodze rezydowały ciemnozielone zamiokulkasy, a przy kanapie piękna monstera – jej oczko w głowie. Ola uwielbiała siedzieć wśród rozłożonych na sofie poduszek i napawać się urokami zieleni. Towarzystwo roślin zawsze działało na nią uspokajająco oraz relaksująco.
Działało oczywiście w normalnej sytuacji, którą na pewno nie było wiszące nad nią widmo rozwodu. Od kilku dni prawie niczym nie mogła poprawić sobie humoru. Nawet czekoladą, ulubionym winem czy zakupami przez internet. Ale właściwie czy coś w tym dziwnego? Przecież to nie był zwykły kryzys albo pseudodepresja spowodowana gorszym dniem, niepowodzeniem w kuchni czy komentarzem hejtera w internecie. To, co teraz odczuwała, to był wielki kanion. Jeden w największych, w jakim kiedykolwiek się znalazła.
I pomyśleć, że nie tak dawno temu rozmawialiśmy z Krystianem o dziecku, pomyślała, siadając na kanapie. Byli małżeństwem już od kilku lat i w końcu dotarli do takiego momentu, gdy oboje chcieli zostać rodzicami i nie widzieli co do tego żadnych przeciwwskazań. Ola poszła nawet do lekarza, żeby przygotować się do tych starań i bardzo często, gdy leżeli przytuleni, wyobrażała sobie, jak nieopodal bawi się ich upragnione maleństwo. Najczęściej dziewczynka.
– A ty wolałbyś syna czy córkę? – zapytała któregoś razu, gdy Krystian gładził ją czule po ręce.
– Oczywiście, że syna – odparł z pełnym przekonaniem.
– No tak. – Kiwała głową, bo właściwie mogła przewidzieć taką odpowiedź. – Przecież posiadanie syna jest takie męskie.
– Kochanie… – Mąż wywrócił oczami i pocałował ją w czoło. – A wolałabyś, żebym nie był stuprocentowym mężczyzną?
No pewnie, że nie wolałby. Ile to razy cieszyła się w duchu, że Krystian nie nosi różowych koszul albo obcisłych spodni przed kostkę, jak wielu facetów, których spotykała na spotkaniach biznesowych czy w telewizji. Zawsze podobał jej się fakt, że miała męskiego męża. Takiego, który pomimo tego, że chodzi do pracy pod krawatem, przynajmniej dwa czy trzy razy w tygodniu znajduje czas, żeby zadbać o swoje mięśnie i interesuje się sportem.
Albo nie boi się pobrudzić sobie rąk. Chyba do końca życia będzie pamiętała dzień, kiedy podczas transmisji na żywo, gdy gotowała coś na oczach dziesiątek tysięcy fanów, zepsuł jej się kran i woda zaczęła zalewać kuchnię. Gdyby nie Krystian, pewnie zrobiłaby z siebie pośmiewisko, bo jedyne, co przyszło jej wtedy do głowy, to płacz. A on po rycersku podwinął rękawy, nie wiadomo skąd przyniósł nową uszczelkę i już po kilku minutach było po wszystkim.
Zresztą nie tylko wtedy uchronił ją przed katastrofą. Pewnego razu wybrała się sama na większe zakupy do galerii handlowej i przez przypadek zablokowała kierownicę w samochodzie, tak, że nie mogła odjechać. Nie miała pojęcia, jak do tego doszło, w dodatku żadne sposoby, żeby jakoś się z tym uporać, które znalazła naprędce w internecie, nie chciały zadziałać. Zestresowana i przerażona, że nie zdąży wrócić do domu przed umówioną wizytą gości, zadzwoniła do męża, a ten przyjechał w zaledwie kilkadziesiąt minut i wybawił ją z opresji.
– Jak ty to zrobiłeś? – spytała z podziwem.
Krystian tymczasem tylko wzruszył ramionami.
– Przecież to nic wielkiego.
Może i nie, przyznała w duchu, ale po tym wydarzeniu i tak długo patrzyła na niego jak na rycerza w lśniącej zbroi. Zwłaszcza że po wizycie gości powkładał jeszcze naczynia do zmywarki.
Teraz przykro jej było o tym myśleć. Została samotną kobietą przed trzydziestką bez żadnych perspektyw. Nawet fakt, że spełniała się zawodowo nie poprawiał jej chwilowo nastroju.
A to wszystko przez to, że mimo drobnych wad, Krystian naprawdę nie był zły. Mogła trafić o wiele gorzej, co uświadamiały jej często przyjaciółki, które opowiadały o swoich nieudanych związkach.
– Kretyn zostawił mnie dla młodszej, rozumiesz to, Olka? – skarżyła się kiedyś jedna, topiąc smutki w alkoholu w zatłoczonym barze. – Takiej bez wykształcenia, wysokiej posady w firmie, ale za to bez zmarszczek pod oczami i z jędrnym tyłkiem.
– Kretyn, masz rację.
– I niby w czym taka siksa jest lepsza ode mnie? Jestem od niej bardziej dojrzała i wszystko wskazywałoby na to, że mogę zaoferować facetowi więcej. Wiesz, ile ona ma lat? – spytała rozżalona.
– Ile?
– Siedemnaście. Zostawił mnie dla małolaty, która jest ponad dziesięć lat młodsza!
– A mój odszedł, bo uznał, że chce jeszcze pobawić się życiem – narzekała inna. – Podobno uświadomił sobie, że w młodości się nie wyszalał i teraz chce nadrobić stracony czas.
– Naprawdę? – dziwiła się Ola.
– A czy wyglądam, jakbym żartowała?
– No nie.
– To masz odpowiedź. W dodatku wiesz, co on chce zrobić z pieniędzmi, które mam mu zapłacić, żeby móc zachować nasz dom?
– Kupić sportowy samochód?
– Gorzej – jęknęła przyszła rozwódka. – Ten kretyn chce kupić jacht! I wypłynąć w nim w rejs po Mazurach, żeby przez kilka miesięcy żywić się tylko naładowanym chemią żarciem z puszek i kąpać w jeziorze.
Ola pokręciła głową z niedowierzaniem.
– Są takie sfery bycia mężczyzną, których nigdy nie pojmę.
– Ja tak samo! – Zgodziła się tamta. – A przecież w naszym domu są dwie łazienki, jedna z wanną, druga z prysznicem. Nie mówiąc już o tym, że codziennie gotowałabym mu zdrowe obiadki!
– Miał z tobą za dobrze.
– A i tak wybrał bliskość z naturą, jak to określił.
– Kryzys wieku średniego?
– Podobno, a przynajmniej taką diagnozę postawiła mu moja psycholożka.
– Chodzisz do psychologa? – Ola nie kryła zdziwienia.
– Gdybyś była w mojej sytuacji, to też byś poszła. Facet potrafi tak zrujnować kobiecie psychikę, że bez fachowej pomocy można pożegnać się z normalnością.
Ola słuchała tych wszystkich żali ze współczuciem, ale w duchu cieszyła się, że ma normalnego męża (chociaż potem i tak wyszło szydło z worka). Krystian był inny od tych wszystkich facetów, o których opowiadały jej koleżanki. Nie dość, że wraz z wiekiem stawał się coraz bardziej przystojny, to jeszcze bardziej czuły i romantyczny. Pomimo kilkuletniego stażu małżeńskiego często spędzali wspólnie wieczory. Krystian dbał o to, żeby codziennie mogli spokojnie porozmawiać, bo usłyszał gdzieś, że dobra komunikacja w związku to klucz do długiego wspólnego życia. Sam z siebie zapalał świeczki w salonie, włączał nastrojową muzykę i godzinami wylegiwali się potem przytuleni na kanapie, rozmawiając o marzeniach, planach oraz w ogóle o życiu. Chociaż ciężko pracował w banku i niekiedy po całym tygodniu wręcz padał ze zmęczenia, prawie co weekend wychodzili na miasto, czy to do kina, czy zjeść romantyczną kolację.
– Naprawdę? – dziwiły się jej koleżanki.
A ona z dumą wysyłała im zdjęcia w eleganckich sukienkach.
Owszem, czasami – jak każda para – miewali gorsze momenty, ale i tak uważała, że Krystian ma prawie wszystkie cechy idealnego męża. W końcu nie kłóci się tylko ten, kto nie okazuje prawdziwych emocji. Po każdej sprzeczce przynosił jej kwiaty, albo czekał na nią z kolacją, gdy wracała ze spotkania ze sponsorem, koleżanką albo z nagrania w telewizji.
– Nie musiałeś… – mówiła, patrząc na pięknie nakryty stół oraz górujące nad nim świeczki.
– Ale chciałem. – Krystian uśmiechał się lekko, a potem całował ją tak, jak czynili to zwykle aktorzy w jej ukochanych filmach albo romantycznych komediach.
Może czasami nawet zbyt teatralnie, lecz wtedy zupełnie jej to nie martwiło. Byli szczęśliwi. I to cholernie szczęśliwi. Pomimo wielu spędzonych razem lat płomień ich uczucia nie gasł, wręcz przeciwnie. Z każdym kolejnym dniem podsycali go coraz bardziej.
– A teraz wróżka wariatka ugasił ten pożar zimną wodą prosto z wiadra – mruknęła sama do siebie, myśląc o tym wszystkim.
Tyle im przyszło z tych wszystkich wysiłków i starań – pogorzelisko.
Czując, że zaraz znów się rozpłacze, wstała z kanapy i wróciła do swojego gabinetu na piętrze. Zamknęła okno, w którym wcześniej pisała artykuł i przejrzała stronę główną swojego bloga. Miała nadzieję, że jeśli zajmie się pracą, ucieknie chociaż na chwilę od przykrych przemyśleń. Zwykle to właśnie tworzenie tekstów albo nagrywanie filmików na kanał na YouTubie było jej remedium na smutki. Czuła, że czas w końcu do tego wrócić. Pierwsza fala rozpaczy minęła, powinna wziąć się w garść. Krystian nie był wart tego, żeby bez końca za nim płakała. Gdziekolwiek się teraz znajdował.
Wykrzesując z siebie minimum energii, Ola pierwszy raz od kilku dni zalogowała się na swoje konto mejlowe. Spodziewała się lawiny wiadomości i właśnie to ujrzała, gdy tylko komputer załadował witrynę.
No pięknie, pomyślała, patrząc na liczbę mejli. Dwieście osiemdziesiąt sześć.
– Ja chyba zwariuję…
Mimo wszystko postanowiła je przejrzeć. Część z nich mogła zawierać ważne informacje, nie chciała, żeby umknęły jej w gąszczu wiadomości od obserwatorów bloga, którzy chętnie do niej pisali.
Zresztą miała w zwyczaju odpowiadać na większość mejli, które dostawała. Uważała, że wymaga tego kultura osobista i szacunek do odbiorców. W końcu jeśli ktoś poświęcił swój cenny czas, żeby do niej napisać, to wypadało odpowiedzieć mu chociaż jednym zdaniem.
Kolejne godziny spędziła więc na czytaniu mejli i odpisywaniu. Najpierw szybko przejrzała, czy w ich natłoku nie ma wiadomości od firm, z którymi współpracowała. Ponieważ były, to właśnie na nie odpowiedziała w pierwszej kolejności. Potem kolejno odczytywała wiadomości od fanów, którzy zachwycali się jej przepisami, przysyłali zdjęcia potraw i pisali o swoich modyfikacjach wprowadzonych do zamieszczanych przez nią receptur. Oczywiście chwaliła tę kreatywność oraz obrazki, a niekiedy pytała nawet, czy może pokazać nadesłane zdjęcie na blogu.
To zajęcie wciągnęło ją do tego stopnia, że nawet nie zauważyła, gdy nastał wieczór. Za oknami zaczęło się ściemniać i rozbłysły lampy uliczne przy chodnikach i jezdniach. Ola pracowała zawzięcie i pewnie gdyby nie wyjątkowy mejl, do którego dotarła, nawet nie dostrzegłaby tej zmiany za oknem.
– Maks? – Zdziwiła się na widok znajomego imienia nadawcy.
Potem zaśmiała się cicho. Chyba tylko jej brat mógł wpaść na pomysł przysłania jej wiadomości na firmowy adres. Jakby nie mógł zadzwonić albo po prostu odezwać się na jednym z komunikatorów internetowych.
Ale przecież nie mógł, przypomniała sobie po chwili. W przypływie emocji kilka dni temu wyłączyła telefon i prawie nie zaglądała na swoje profile w mediach społecznościowych. Kliknęła niepewnie w tytuł wiadomości, żeby ją otworzyć. Oby tylko nie stało się nic złego!
Na szczęście Maks pytał tylko, czy żyje i wszystko u niej w porządku. Podobno zaniepokoiła go jej nagła niedostępność, chociaż jak Ola znała życie, sam z siebie wcale by o tym nie pomyślał. Pewnie mama kazała mu się z nią skontaktować, żeby nie wyjść na nadopiekuńczą.
Mimo wszystko zrobiło jej się ciepło na sercu. W ostatnich dniach unikała rodziny, ale teraz poczuła nagłą chęć, żeby zadzwonić do mamy. Aż powiodła wzrokiem po biurku w poszukiwaniu telefonu.
– Gdzieś tu musi być… – Zaczęła przekładać notesy oraz papiery.
W końcu zlokalizowała swoją zgubę pod zasmarkanymi chusteczkami. Włączyła telefon i niemal od razu wybrała numer mamy. Nie odczytała nawet esemesów, które informowały o wszystkich nieodebranych połączeniach w ostatnich dniach.
– Córcia? – Już po pierwszym sygnale na linii rozległ się znajomy głos i w oczach Oli mimowolnie zaszkliły się łzy.
Wytężyła jednak wszystkie siły, żeby się nie rozpłakać.
– Cześć, mamo – powiedziała, siląc się na swobodny ton.
– Jak dobrze, że dzwonisz, Oleńko.
– Ciebie też miło słyszeć, mamusiu.
– Tak długo nie dawałaś znaku życia, że już się z ojcem o ciebie martwiliśmy.
– Wiem, wiem…
– A skąd?
– Maks napisał mi w mejlu, że odchodzicie od zmysłów.
– Naprawdę? – Zdziwiła się matka.
– Może nie wprost, ale tak to odebrałam.
– A ja prosiłam go tylko, żeby dowiedział się, czy u ciebie wszystko w porządku.
– Nie zadręczaj się, mamuś. Wiesz, jaki on jest.
– Ech, wiem. Tak to jest poprosić o coś mężczyznę.
Ola westchnęła i podeszła z telefonem do okna.
– Przepraszam, że nie odbierałam – powiedziała ze skruchą.
– Nie szkodzi, kochanie. Najważniejsze, że w końcu dzwonisz. Opowiadaj, co się u ciebie działo przez ostatnie dni. Miałaś jakiś problem z komórką?
– Chciałabym – wyrwało się Oli.
– Nie rozumiem…
Dziewczyna milczała przez chwilę, rozważając, czy wyjawić jej prawdę. W końcu doszła do wniosku, że chyba powinna. Kiedyś rodzice i tak się dowiedzą o odejściu Krystiana, a lepiej, żeby poinformowała ich osobiście, niż miałyby to zrobić jakieś osoby trzecie.
– Mam problem, ale z Krystianem, mamo – powiedziała więc, znowu powstrzymując się przed płaczem. Niestety, jak na złość, gdy tylko to powiedziała, do jej oczu napłynęły słone łzy.
– Ojej… – Zmartwiła się matka.
– Niestety.
– Pokłóciliście się?
– Można tak to ująć. – Ola nie bardzo wiedziała, jak powinna przekazać wieść o rozwodzie. Ciekawe, czy znalazłaby w internecie na ten temat jakiś tutorial.
– To przykre – odparła jej matka. – Ale przecież wy prawie nigdy się nie kłócicie.
– Widocznie zdarza się nawet najlepszym.
– To coś poważnego, prawda? Słyszę po twoim głosie.
Córka znowu westchnęła.
– Chciałabym powiedzieć, że nie, ale masz rację, mamo.
– Wiesz, że mnie zawsze możesz się wyżalić, córeczko.
– Wiem, mamo. – Ola spuściła wzrok i popatrzyła na swoje kapcie. – Po prostu to chyba nie jest rozmowa na telefon.
– Więc co ty jeszcze robisz w tym dużym mieście, kochanie? Wsiadaj w samochód i migusiem przyjeżdżaj do nas na wieś.
– Naprawdę?
– Oczywiście. Co więcej, właśnie skończyłam robić torcik bezowy. Będzie w sam raz na damskie pogaduszki. No chyba, że nie chcesz się żalić starej matce.
– Nie mów tak. Nie jesteś stara.
– W takim razie: starszej – zaśmiała się kobieta.
– Ty jesteś nieoceniona, mamo.
– Po prostu dbam o swoją córeczkę – odparła. – To co, przyjedziesz?
Ola nie zastanawiała się długo. Spojrzała na wiszący zegar i doszła do wniosku, że jeśli szybko spakuje walizkę, to może być w domu rodzinnym jeszcze dzisiaj.
– Przyjadę – rzuciła z przekonaniem, czując, jak wstępuje w nią nowa energia.
– Cudownie! – Matka nie kryła radości. – W takim razie będę jutro czekała na ciebie z kawą i tortem.
– Ale dlaczego jutro? Ja wsiadam w samochód za kilka minut.
– Chcesz jechać po ciemku?
– A co to za różnica, czy w dzień, czy nocą? Samochód ma światła.
– Nie jestem przekonana do tego pomysłu. Przecież to niebezpieczne.
– Nic mi nie będzie – zapewniła ją Ola, idąc już w stronę garderoby po swoją ulubioną walizkę. – Już nie raz podróżowałam nocą.
– Niech ci będzie. – Poddała się matka. – W takim razie pościelę ci łóżko w twojej sypialni.
– Ty naprawdę jesteś nieoceniona, mamusiu.
– Drobiazg – rzuciła kobieta, a potem pożegnały się i Ola wyjęła z szafy swoją walizkę.Rozdział 2
Droga do Kasztanek w dużej mierze wiodła przez lasy. Gdy tylko Ola wyjechała z miasta, przez większą część trasy mijała strzeliste drzewa albo domki jednorodzinne w niedużych miejscowościach. Jej matka pewnie umarłaby na zawał, jadąc sama pośród ciemnych zarośli, ale jej córce to zupełnie nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Cieszyła się, że nie musi stać w korkach ani uważać na pieszych czy co kilka minut stawać na światłach.
Spakowała swoją walizkę w kwadrans. Nie potrzebowała wielu rzeczy, zresztą miała w tym wprawę, bo odkąd zyskała rozgłos, wyjeżdżała czasami nawet kilka razy w miesiącu. A to żeby poprowadzić jakieś warsztaty kulinarne na drugim końcu Polski, a to na jakąś konferencję dla blogerów do Marrakeszu, czy na tour po restauracjach w jakimś mieście w Europie, żeby poszukać inspiracji do nowej książki kucharskiej. Na szczęście po każdym takim wyjazdowym maratonie robiła sobie przynajmniej kilka tygodni przerwy od podróżowania i teraz nastał właśnie ten spokojniejszy czas. Miała w planach odpoczynek u boku Krystiana i pracę w domu, zamiast włóczyć się po świecie. Jak widać, niewiele z nich wyszło. Los przygotował dla niej zupełnie inne atrakcje.
Po ponad dwóch godzinach jazdy w końcu dotarła do rodzinnej miejscowości. Była to dość duża wioska, która miała w przeszłości nawet prawa miejskie, ale straciła je z powodu wyludnienia, bo mieszkańcy woleli przenieść się z rodzinami do położonego niedaleko miasteczka, a młodzi wyjeżdżali na studia do większych miast i nie chcieli tu wracać. Ola dobrze ich rozumiała, ale mimo wszystko uważała Kasztanki za samowystarczalne. Nad budynkami mieszkalnymi wznosiła się wieża kościoła i gmach domu kultury. W centrum mieściła się przychodnia lekarska, szkoła, komisariat policji i cztery nieduże sklepiki, w których można było nabyć prawie wszystko – od śrubek, przez ładne sukienki, po artykuły spożywcze. Nie mówiąc już o tym, że kilka osób wynajmowało pokoje turystom, którzy przyjeżdżali do Kasztanek, chcąc wypocząć nad brzegiem sporego jeziora, położonego zaledwie trzy kilometry od wioski.
Miejscowość ewidentnie miała potencjał. Szkoda tylko, że władze gminy czy powiatu nie były zainteresowane tym, żeby go wykorzystać.
Późną porą Ola nie rozmyślała jednak o rozwoju gospodarczym rodzinnych stron, ale o tym, by jak najszybciej zjeść kolację, wziąć kąpiel i znaleźć się w łóżku. Skręciła w uliczkę wiodącą do posesji rodziców, a po kilku minutach wjechała na podjazd przed domem rodzinnym. Światła jej auta od razu wywabiły na dwór matkę, która widocznie czekała na nią w oknie.
– Oleńka! – Gdy tylko kobieta wysiadła z samochodu, jej matka od razu do niej podbiegła. Jej blond włosy zafalowały, a smukłą twarz ozdobił promienny uśmiech.
– Cześć, mamo. – Ola przywitała ją cmoknięciem w policzek, jednocześnie mrużąc oczy przed światłem latarni zamontowanej na jednej z domowych ścian.
– Dobrze cię widzieć, córeczko.
– Ciebie też, mamo.
– A mnie? – Z domu wyłonił się ojciec w piżamie i kapciach.
Ola posłała mu uśmiech i podeszła, żeby się przywitać.
– Mogłeś założyć kurtkę. – Marzena spojrzała na męża z dezaprobatą. – Wieczory nie są jeszcze za ciepłe, zaraz się przeziębisz.
Ojciec popatrzył na Olę wymownie.
– Widzisz, co ja mam za życie z tą paranoiczką?
– Ja nie mam żadnej paranoi. Po prostu się o was troszczę.
– Tak się o ciebie martwiła, że przez dobrą godzinę sterczała w oknie i modliła się, żebyś tylko dotarła do nas w jednym kawałku. – Jan nachylił się do córki konspiracyjnie.
– Zupełnie niepotrzebnie. – Ola popatrzyła na matkę łagodnie. – O tej porze drogi były już prawie puste. Miałam spokojną podróż.
– I Bogu dzięki. Jeszcze brakuje nam tylko wypadku.
– No ale nie stójmy tu tak, chodźcie do domu. – Ponaglił je Jan. – Zjesz sobie kolację i porozmawiamy spokojnie.
– Wezmę jeszcze tylko z samochodu walizkę. – Ola spojrzała na auto, ale ojciec ją uprzedził.
– Ja się tym zajmę. Od czego masz ojca.
Popatrzyła na niego z wdzięcznością.
– W takim razie pójdę zamknąć bramę i zaraz do was dołączę.
Marzena skinęła głową i poszła do kuchni, żeby ugościć dawno niewidzianą córeczkę. Ola tymczasem wsunęła dłonie w kieszenie i ruszyła przez podjazd. Światło zamontowanej na domu latarni oświetlało tylko kawałek podwórka, ale nie bała się ciemności. Co złego mogło spotkać ją na wsi? Ewentualnie jakiś bezpański pies, lecz z tego, co wiedziała od rodziców, ostatnio żaden nie kręcił się po okolicy. W mieście czyhało na nią dużo więcej niebezpieczeństw, a jakoś sobie radziła. No i w razie czego miała zawsze w kieszeni gaz pieprzowy. Dostała go kiedyś od Krystiana, po tym, jak jakiś bandyta napadł na przystanku jej koleżankę. Zdecydowanie zwiększał jej poczucie bezpieczeństwa.
Na szczęście w Kasztankach nie musiała mieć go stale pod ręką. Spokojnie zamknęła bramę, a potem wróciła do domu – niedużego budynku z brązowym dachem, pokrytego jasną elewacją. Otaczał go zadbany ogród, będącym oczkiem w głowie Marzeny, a długi korytarz zaraz za drzwiami wejściowymi prowadził do kuchni otwartej na salon. To właśnie tam czekali na Olę rodzice i rudy kot, który od razu podbiegł do niej i zaczął ocierać się o jej nogi.
– Karmel! – Zadowolona wzięła go na ręce. – Ale ty urosłeś!
– To wszystko za sprawą matki – mruknął ojciec, który siedział na krześle przy stole. – Daje mu tyle jedzenia, że wystarczyłoby dla dwóch takich Karmelów.
– Nieprawda. – Żona odwróciła się w jego stronę. – Po prostu nie chcę, żeby był głodny.
– Tylko się o to nie kłóćcie. – Ola odstawiła kota na podłogę, a potem powiodła wzrokiem po kuchni.
Lubiła to pomieszczenie i to nie tylko dlatego, że miała do niego sentyment – w końcu to tutaj uczyła się gotować i eksperymentowała z pierwszymi autorskimi daniami. Matka miała dobry gust i urządziła to miejsce zarówno ładnie, jak i funkcjonalnie. Wzdłuż ścian ciągnęły się rzędy szafek z ciemnego drewna, a na parapecie pod oknem, przy którym znajdował się zlew, uprawiała zioła w doniczkach i ustawiła dorodnego storczyka. Nad kuchenką wisiała stylowa półka z przyprawami, na stole zaś stał koszyk z pieczywem i mały wazonik, w którym znajdowała się pojedyncza czerwona różyczka. Nie zliczyłaby, ile razy robiła przy nim w dzieciństwie z mamą ciasteczka albo lepiła pierogi.
Ale i tak, jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, najbardziej lubiła w tej kuchni lodówkę. Mama systematycznie przytwierdzała do niej magnesami rodzinne zdjęcia, przez co znajdowało się na niej mnóstwo fotografii, a co za tym idzie, wspomnień. Jednak kluczowe miejsce zawsze należało do obrazka, na którym Ola i Maks mają zaledwie po kilka lat. Ojciec uwiecznił, jak siedzieli przy stole z buziami brudnymi od zupy dyniowej. Maks niechcący przewrócił swój talerz i dynia była właściwie wszędzie. Wyglądał tak, jakby miał się zaraz rozpłakać, a Ola patrzyła na niego z przejęciem, nie wiedząc, co robić. W dodatku całą tę sytuację wykorzystał czarny kot, ówczesny członek ich rodziny. Bezszelestnie wskoczył na blat i zaczął wyjadać zupę z jej talerza. Widać bardzo mu smakowała, bo nie uciekł nawet wtedy, gdy do kuchni wszedł ojciec, ani gdy później robił zdjęcie. Naprawdę cudowny kadr. Swoista kwintesencja życia rodzinnego.
Ola popatrzyła na zdjęcie, ale nie zdążyła wrócić pamięcią do tych wspomnień, bo Marzena poprosiła ją, żeby rozstawiła kubki na stole.
– Woda już się zagotowała, zaraz zaleję herbatę – powiedziała, krzątając się przy kuchence. – A na kolację zjemy jajecznicę, dobrze?
– Mnie nie uwzględniajcie przy robieniu jedzenia – wtrącił się ojciec. – Ja o dwudziestej trzeciej nie będę już jadł.
– Jeszcze tylko powiedz znowu, że chcę cię utuczyć, to nie ręczę za siebie. – Żona spojrzała na niego surowo.
– Kochanie, oczywiście, że nie chcę tego powiedzieć. Po prostu nie jestem głodny.
– Masz szczęście – mruknęła i postawiła na gazie patelnię. – Wyobraź sobie, że ojciec wymyślił sobie ostatnio, że chcę go, uwaga, to cytat: spaść jak świnię – zwróciła się do córki.
– Naprawdę? – Ola zerknęła na ojca, który mimo swoich lat nadal wyglądał dość szczupło. I raczej nic nie wskazywało na to, że kiedykolwiek się to zmieni. Jan Makowski nie miał nawet brzuszka, jakie nosili przed sobą jego koledzy. W dodatku z zaangażowaniem podejmował wszelaką aktywność fizyczną – od jazdy na rowerze wieczorami, przez tenis z przyjacielem z miasteczka, po przekopywanie ogródka.
– Naczytał się jakichś bzdur w internecie.
– O czym?
– O tym, że wraz z wiekiem zmienia nam się metabolizm i o negatywnym wpływie cholesterolu na zdrowie.
– Moim zdaniem to dobrze, że pogłębia swoją wiedzę. Trzeba dbać o zdrowie, a wraz z wiekiem ryzyko pewnych chorób naturalnie się zwiększa.
– Olka, ale czy ja mówię, że nie? – Marzena oderwała się na chwilę od smażenia jajecznicy. – Mnie by to bardzo cieszyło, gdyby nie fakt, że u niego to idzie w stronę obsesji.
– Poważnie? – Córka nie kryła zdziwienia. Znała ojca i takie wymysły nie były w jego stylu.
– Ostatnio uparł się, żebym zabierała go ze sobą na zakupy i wszystkie kody kreskowe z produktów skanuje jakimś skanerem w telefonie, żeby zobaczyć, czy zawierają zdrowe substancje.
– Po prostu chcę wiedzieć, co kupujemy. To chyba dobrze?
– Oczywiście, że dobrze, gdyby nie fakt, że zakupy zamiast trwać dziesięć minut, trwają przez ciebie prawie godzinę. – Marzena posłała mu wrogie spojrzenie.
– Aż tyle?
– A tak, bo ostatnio twój tatuś skanował prawie wszystkie jogurty w sklepie, żeby wybrać najlepszy. Myślałam, że tam szału dostanę. Nie mówiąc już o tym, że obiad jedliśmy po dziewiętnastej.
– To rzeczywiście mała przesada. – Ola przyznała jej rację.
– I później oczywiście jeszcze narzekał, że zmuszam go do jedzenia po osiemnastej. A to wszystko było jego winą!
– Ja bym chętnie zjadł tamten obiad, gdyby nie fakt, że był tłusty.
– Przecież zrobiłam zwykłe kotlety!
– Z czerwonego mięsa i smażone w głębokim oleju!
– Zawsze takie jadłeś i jakoś nigdy ci to nie przeszkadzało.
– Dobrze, dobrze. Nie kłóćcie się. – Ola starała się jakoś ich uciszyć. – Tata ma rację. Ludzie powinni zwracać uwagę na to, co jedzą.
– Ale… – weszła jej w słowo Marzena, lecz zamilkła pod wpływem jej surowego spojrzenia.
– Ale z mamą też się zgadzam, że nie ma co popadać w skrajności. Umiar przede wszystkim – powiedziała stanowczo, a potem widząc, że ojciec chce się odezwać, zaproponowała, żeby porzucili ten temat i zjedli kolację. Albo wypili herbatę. – Spojrzała na niego wymownie, dzięki czemu udało jej się zapobiec rodzinnej awanturze.
Zjedli, rozmawiając o wszystkim i niczym. Marzena opowiadała o pracy, ojciec o tym, co obejrzał ostatnio w telewizji, chociaż musiał trochę się wysilać, żeby nie poruszać tematu zdrowia.
– Stary piernik – mruknęła jeszcze raz czy dwa matka, ale gdy trzeba było, podała mężowi cukier, żeby osłodził herbatę i nawet pogładziła go po policzku.
Tak smakuje miłość, myślała Ola, patrząc na nich z uśmiechem. Ku własnemu zdziwieniu poczuła się lepiej, biorąc udział w tej rodzinnej rozmowie i spędzając czas w towarzystwie rodziców. Nadal bolało ją serce i czuła się upokorzona, ale potrafiła skierować myśli na inne tory i na chwilę oderwać się od swoich problemów. Widocznie w stwierdzeniu, że nie ma to jak wrócić do rodzinnego domu, było więcej prawdy niż mogłaby przypuszczać. Z tej perspektywy świat naprawdę wyglądał inaczej.
– Ale powiedz wreszcie, co cię do nas sprowadza, kochanie – zapytała pod koniec kolacji Marzena. – Jechałaś taki kawał po nocy. Przez telefon też brzmiałaś tak, jakby sprawa była poważna.
Ola poczuła, jak wzdłuż jej kręgosłupa przebiega dreszcz, ale zmusiła się do uśmiechu.
– Może porozmawiamy o tym już jutro, dobrze? – Podniosła się z krzesła. – Jest już późno, poza tym zmęczyła mnie ta podróż. Marzę jedynie o kąpieli i o tym, żeby pójść spać. – Złapała naczynia ze stołu i ruszyła z nimi w stronę zmywarki.
Marzena patrzyła na nią przez chwilę w milczeniu, ale nawet jeżeli coś przeczuwała, to nie dała tego po sobie poznać.
– Oczywiście – powiedziała zamiast tego. – Idź się zrelaksuj, kochanie. Zmieniłam pościel w twoim pokoju i wyprasowałam ci jakąś piżamę, którą znalazłam w szafie.
– Nie musiałaś… – Ola spojrzała na nią wymownie, ale ta tylko pokręciła głową.
– W końcu jesteś naszym gościem – odparła i pomogła jej sprzątać ze stołu.
Potem zniknęli z ojcem w swojej sypialni na piętrze i dziewczyna została na dole zupełnie sama. Nawet Karmel zwinął się w kłębek na swoim posłaniu w korytarzu i zasnął.
– Nie za dobrze masz? – Ola ukucnęła przy kocie i pogłaskała go lekko.
Karmel zamruczał zadowolony, więc spędziła przy nim jeszcze kilka minut. Potem jednak pogasiła na dole wszystkie światła i poszła do pokoju, który zajmowała w dzieciństwie. Ojciec wspaniałomyślnie zaniósł do niego jej walizkę, a chciała wziąć z niej przed kąpielą kosmetyczkę.
Jej pokój od lat się nie zmieniał. Po wyprowadzce z domu rodzinnego nic w nim nie przestawiała ani niczego nie wyrzucała, więc nieustannie przypominał pokój nastolatki, która jest fanką pastelowych kolorów. Teraz na pewno nie urządziłaby swojego gniazdka w ten sposób, w jej domu królowały stonowane kolory – biele, beże i szarości, ale mimo wszystko lubiła tu wracać.
Sypialnia utrzymana była w stylu skandynawskim i gdy tylko Ola do niej wchodziła, to zawsze ogarniał ją spokój. Na dużym, białym łóżku z metalową ramą leżała jasnoróżowa narzuta i ozdobne poduszki. Pod jedną ze ścian stała szafa oraz komoda, na ścianie wisiały obrazki, a po obu stronach okna opadały ku ziemi błękitne zasłonki. Ola zwykle zaciągała je na noc, ale za dnia nigdy tego nie robiła. Wolała, żeby pokój był jasny oraz słoneczny.
Kiedy wyjmowała rzeczy z walizki, popatrzyła na regał. Niezmiennie zalegały na nim jej ulubione książki, które kolekcjonowała, a na komodzie stały ręcznie robione świeczki. Pamiętała, ile miała frajdy, gdy topiły z mamą wosk i potem przelewały go do foremek oraz słoiczków.
Na podłodze z jasnych desek leżał zaś dywan, w poszukiwaniu którego zjeździły kilka miast. Co prawda na przestrzeni lat zmienił kolor z białego na szary, ale Ola i tak miała do niego sentyment. Tak samo zresztą, jak do ulubionego misia w czarnym sweterku z kapturem, który siedział w tym samym miejscu, co zawsze, i patrzył na nią szklanymi oczami.
Naprawdę dobrze było tutaj przyjechać, pomyślała, po czym wzięła jeszcze z łóżka piżamę i poszła do łazienki. Ostatnio rzadko odwiedzała rodziców. Jak większość ludzi w jej wieku wpadła w wir pracy i brakowało jej czasu na takie wycieczki. Jeśli już odpoczywała, to z mężem. Teraz pomyślała, że to błąd. Zdecydowanie powinna przyjeżdżać tu częściej.
W łazience położyła rzeczy na półce i zaczęła przygotowywać kąpiel. Przyjemny szum wody stworzył relaksujący klimat, a miękki dywan muskał jej stopy, aż poczuła się błogo. Matka miała pokaźną kolekcję soli, płynów i musujących kul do kąpieli. Ola pożyczyła jedną z nich, a gdy kula zaczęła się rozpuszczać, pomieszczenie wypełnił przyjemny, kwiatowy zapach.
– Idealnie – szepnęła zadowolona. Zanurzyła się w wodzie, myśląc, że właśnie tego potrzebowała. Leżała w wannie przez dobre dwadzieścia minut i pewnie nie wyszłaby z niej jeszcze przez jakiś czas, gdyby nie fakt, że woda zrobiła się chłodna.
W piżamie wróciła do swojego pokoju, zgasiła światło i usiadła na łóżku. Zapaliła lampkę nocną i zagrzebała się w szeleszczącej pościeli przygotowanej przez matkę. W sypialni w swoim domu co wieczór tęskniła za Krystianem, ale tutaj nie pomyślała o nim ani razu. Gdy przytuliła głowę do poduszki, od razu zasnęła. Wyglądało na to, że przyjazd do rodziców był naprawdę dobrym pomysłem.
Ciąg dalszy w wersji pełnej