Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Tak toczy się światek - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tak toczy się światek - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 337 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I

Po­śród ge­niu­szów, któ­re opie­ku­ją się mo­car­stwa­mi świa­ta, Itu­riel zaj­mu­je jed­no z pierw­szych miejsc i po­sia­da de­par­ta­ment Wy­so­kiej Azji. Pew­ne­go ran­ka zstą­pił do miesz­ka­nia Scy­ty Ba­bu­ka, na wy­brze­żach rze­ki Oxus, i rzekł:

– Ba­bu­ku, sza­leń­stwa i nad­uży­cia Per­sów ścią­gnę­ły nasz gniew: wczo­raj od­by­ło się ze­bra­nie du­chów Wy­so­kiej Azji dla roz­strzy­gnię­cia, czy na­le­ży uka­rać Per­se­po­lis, czy też je znisz­czyć. Udaj się do tego mia­sta, zba­daj wszyst­ko; zdasz mi ści­słą spra­wę; za­sto­su­ję się do twe­go ra­por­tu.

– Ależ pa­nie – rzekł po­kor­nie Ba­buk – ja nig­dy nie by­łem w Per­sji, nie znam tam ni­ko­go.

– Tym le­piej – rzekł anioł – bę­dziesz bez­stron­ny. Otrzy­ma­łeś od nie­ba zdro­wy roz­są­dek, przy­da­ję ci dar bu­dze­nia uf­no­ści; idź, patrz, słu­chaj, zwa­żaj i nie lę­kaj się ni­cze­go: wszę­dzie spo­tkasz się z do­brym przy­ję­ciem.

Ba­buk siadł na wiel­błą­da i ru­szył z or­sza­kiem sług. Po kil­ku dniach spo­tkał na rów­ni­nach Sen­na­ar ar­mię per­ską cią­gną­cą do boju prze­ciw ar­mii in­dyj­skiej. Zwró­cił się do żoł­nie­rza, któ­re­go zdy­bał na ubo­czu, wdał się z nim w roz­mo­wę i py­tał o po­wód woj­ny.

– Na wszyst­kich bo­gów – rzekł żoł­nierz – nie mam wy­obra­że­nia; to nie moja rzecz. Moim rze­mio­słem jest za­bi­jać i gi­nąć, aby za­ro­bić na ży­cie; mniej­sza mi o to, komu słu­żę. Mógł­bym od ju­tra przejść do Hin­du­sów; sły­sza­łem, że dają o pół drach­my wię­cej, niż my do­sta­je­my w prze­klę­tej per­skiej służ­bie. Je­śli chcesz wie­dzieć, cze­mu się biją, po­mów z ka­pi­ta­nem.

Ba­buk, wy­na­gro­dziw­szy żoł­nie­rza, za­szedł do obo­zu. Za­po­znał się z ka­pi­ta­nem i spy­tał o przy­czy­nę woj­ny.

– Skąd­że ja mam wie­dzieć, dro­gi pa­nie? Miesz­kam o dwie­ście mil od Per­se­po­lis; sły­szę, że wy­po­wie­dzia­no woj­nę; rzu­cam na­tych­miast ro­dzi­nę i idę, ro­do­wym oby­cza­jem, szu­kać for­tu­ny lub śmier­ci, jako iż nie mam in­ne­go za­trud­nie­nia.

– A pań­scy ko­le­dzy – rzekł Ba­buk – czy też są rów­nie nie­świa­do­mi jak pan?

– Tak samo – od­po­wie­dział ofi­cer – chy­ba na­czel­ni sa­tra­po­wie wie­dzą do­kład­niej, o co cała ta mor­dow­nia.

Ba­buk, zdzi­wio­ny, do­tarł aż do ge­ne­ra­łów i po­sta­rał się wejść z nimi w za­ży­łość. Któ­ryś rzekł wresz­cie:

– Przy­czy­na tej woj­ny, któ­ra nęka od lat dwu­dzie­stu Azję, zro­dzi­ła się z kłót­ni mię­dzy eu­nu­chem żony wiel­kie­go kró­la Per­sji a gry­zi­piór­kiem wiel­kie­go kró­la In­dyj. Cho­dzi­ło o pe­wien przy­wi­lej, któ­re­go war­tość prze­sta­wia­ła mniej wię­cej trzy­dzie­stą część da­ry­ki. Kanc­lerz In­dyj oraz nasz kanc­lerz pod­trzy­my­wa­li god­nie pra­wa swo­ich pa­nów. Spór za­ognił się. Wy­pro­wa­dzo­no z obu stron w pole po mi­lio­nie żoł­nie­rzy. Co roku trze­ba uzu­peł­niać tę ar­mię wię­cej niż czte­ry­sto­ma ty­sią­ca­mi lu­dzi. Mor­dy, po­ża­ry, spu­sto­sze­nia mno­żą się, świat cier­pi, a za­cie­kłość trwa da­lej. Nasz kanc­lerz jak rów­nież kanc­lerz in­dyj­ski oświad­cza­ją czę­sto, że dzia­ła­ją je­dy­nie dla do­bra ludz­ko­ści; oświad­cze­niu ta­kie­mu to­wa­rzy­szy nie­odmien­nie znisz­cze­nie kil­ku miast i splą­dro­wa­nie kil­ku pro­win­cyj.

Na­za­jutrz wsku­tek po­gło­ski, jaka się ro­ze­szła, że po­kój jest bli­ski, ge­ne­rał per­ski i in­dyj­ski czym prę­dzej wy­da­li so­bie bi­twę; była nie­zmier­nie krwa­wa. Ba­buk pa­trzał na wszyst­kie jej błę­dy i ohy­dy; był świad­kiem dzia­łań sa­tra­pów, któ­rzy ro­bi­li, co mo­gli, aby na­ra­zić na klę­skę swe­go naj­wyż­sze­go wo­dza. Wi­dział ofi­ce­rów mor­do­wa­nych przez wła­sne woj­sko; żoł­nie­rzy, któ­rzy do­rzy­na­li ko­na­ją­cych to­wa­rzy­szów po to, aby z nich ze­drzeć ja­kich łach­man za­krwa­wio­ny, po­dar­ty i okry­ty bło­tem. Za­szedł do szpi­ta­lów, gdzie po­miesz­czo­no ran­nych; więk­szość gi­nę­ła przez nie­ludz­ką opie­sza­łość tych wła­śnie, któ­rych król per­ski dro­go opła­cał za to, aby nie­śli po­moc.

– Sąż-li to lu­dzie – wy­krzyk­nął Ba­buk – czy dzi­kie by­dlę­ta?! Och, wi­dzę ja­sno, że Per­se­po­lis bę­dzie zbu­rzo­ne.

Prze­ję­ty tą my­ślą za­szedł do obo­zu Hin­du­sów; zgod­nie z obiet­ni­cą ge­niu­sza przy­ję­to go rów­nie do­brze jak u Per­sów, ale uj­rzał te same wy­bry­ki, któ­re wprzód prze­ję­ły go gro­zą.

"Ha! – rzekł w du­chu – je­śli anioł Itu­riel chce wy­nisz­czyć Per­sów, spra­wie­dli­wość każe, by anioł In­dyj wy­tę­pił rów­nież Hin­du­sów."

Ale za­po­znaw­szy się bli­żej z tym, co się dzia­ło w obu ar­miach, uj­rzał czy­ny świad­czą­ce o szla­chet­no­ści, wiel­ko­ści du­szy, ludz­ko­ści, któ­re zdu­mia­ły go i za­chwy­ci­ły.

– Lu­dzie, lu­dzie nie­po­ję­ci! – wy­krzyk­nął – w jaki spo­sób mo­że­cie jed­no­czyć tyle pod­ło­ty i wiel­ko­ści, tyle cnót i zbrod­ni?

Tym­cza­sem ogło­szo­no po­kój. Wo­dzo­wie obu ar­mii, z któ­rych ża­den nie od­niósł zwy­cię­stwa, ale któ­rzy wy­łącz­nie dla wła­sne­go in­te­re­su prze­la­li krew tylu lu­dzi, swo­ich bliź­nich, uda­li się, każ­dy na swój dwór, żą­dać na­gro­dy. Po­sy­pa­ły się licz­ne pi­sma sła­wią­ce po­kój i wró­żą­ce nie­chyb­ny po­wrót cno­ty i szczę­ścia na zie­mię.

– Bogu niech bę­dzie chwa­ła! – rzekł Ba­buk. – Nie­win­ność i za­cność za­pa­nu­ją w Per­se­po­lis; nie bę­dzie znisz­czo­ne, jak tego chcia­ły nie­do­bre du­chy. Spiesz­my tedy co ry­chlej uj­rzeć tę sto­li­cę Azji.II

Przy­był do ogrom­ne­go mia­sta przez sta­ro­żyt­ne przed­mie­ście o wy­glą­dzie na wskroś bar­ba­rzyń­skim, ra­żą­cym oczy gmin­no­ścią i plu­ga­stwem. Cała ta część mia­sta moc­no trą­ci­ła wie­kiem, w któ­rym ją zbu­do­wa­no; mimo bo­wiem upo­ru lu­dzi wy­chwa­la­ją­cych wszel­ką sta­ro­żyt­ność kosz­tem współ­cze­sno­ści, trze­ba przy­znać, że w każ­dym ro­dza­ju pierw­sze pró­by są za­wsze nie­wy­da­rzo­ne.

Ba­buk wmię­szał się w ciż­bę, w któ­rej obie płcie jak gdy­by ry­wa­li­zo­wa­ły z sobą co do nie­chluj­stwa i szpe­to­ty. Ciż­ba ta tło­czy­ła się z ogłu­pia­ły­mi mi­na­mi do ob­szer­ne­go i po­sęp­ne­go bu­dyn­ku.

Wi­dząc ustaw­ny zgiełk i ruch, wi­dząc oso­by pła­cą­ce za to, aby mieć pra­wo usiąść, Ba­buk mnie­mał, iż znaj­du­je się na tar­gu, gdzie sprze­da­ją sło­mia­ne krze­sła. Nie­ba­wem za­uwa­żył, iż wie­le ko­biet przy­klę­ka uda­jąc, że pa­trzą nie­wzru­sze­nie przed sie­bie, a na­praw­dę zer­ka­jąc na męż­czyzn na boki; po­znał tedy, że jest w świą­ty­ni. Ostre, chry­pli­we, dzi­kie, fał­szy­we gło­sy na­peł­nia­ły skle­pie­nie przy­kry­mi dźwię­ka­mi, spra­wia­ją­cy­mi toż samo wra­że­nie co głos dzi­kich osłów, kie­dy na rów­ni­nach Pik­to­nów od­po­wia­da­ją na zwo­łu­ją­cy je ro­żek. Ba­buk za­tkał so­bie uszy, ale tym skwa­pli­wiej go­tów był za­tkać i oczy, i nos, kie­dy uj­rzał, jak wcho­dzą do świą­ty­ni ro­bot­ni­cy ze szczyp­ca­mi i ło­pat­ka­mi. Po­ru­szy­li wiel­ki ka­mień, roz­rzu­ci­li zie­mię, z któ­rej biły cuch­ną­ce wy­zie­wy; po czym zło­żo­no w tej ja­mie umar­łe­go i przy­kry­to go tym­że ka­mie­niem.

– Jak to! – wy­krzyk­nął Ba­buk – te ludy grze­bią zmar­łych w miej­scu, w któ­rym uwiel­bia­ją bó­stwo! Jak to! świą­ty­nie ich są wy­ście­lo­ne tru­pa­mi? Nie dzi­wię się już za­raź­li­wym cho­ro­bom, któ­re tak czę­sto na­wie­dza­ją Per­se­po­lis. Zgni­li­zna umar­łych, a tak­że za­duch tylu ży­wych, ści­śnię­tych na jed­nym miej­scu, zdol­ne są za­truć całą kulę ziem­ską. Ach! cóż za plu­ga­we mia­sto to Per­se­po­lis! Wi­dać anio­ło­wie chcą je znisz­czyć, aby zbu­do­wać od nowa inne, pięk­niej­sze, i za­lud­nić je miesz­kań­ca­mi mniej nie­chluj­ny­mi i śpie­wa­ją­cy­mi czy­ściej. Opatrz­ność może mieć swo­je ra­cje; nie ta­muj­my jej bie­gu.III

Tym­cza­sem słoń­ce zbli­ża­ło się do szczy­tu swej dro­gi. Ba­buk pro­szo­ny był na obiad na dru­gi ko­niec mia­sta do pew­nej damy, do któ­rej mąż jej, ofi­cer ar­mii, dał mu li­sty. Ba­buk prze­szedł się nie­co po Per­se­po­lis; uj­rzał inne świą­ty­nie, pięk­niej­sze i ozdob­niej­sze, na­peł­nio­ne wy­kwint­ną pu­blicz­no­ścią,brzmią­ce wy­bor­ną mu­zy­ką. Za­uwa­żył stud­nie, któ­re mimo iż źle umiesz­czo­ne ude­rza­ły swą pięk­no­ścią; pla­ce, gdzie zda­wa­li się od­dy­chać w brą­zie naj­lep­si z daw­nych wład­ców Per­sji; inne, gdzie sły­chać było lud wo­ła­ją­cy: "Kie­dyż uj­rzy­my na­sze­go uko­cha­ne­go pana?" Po­dzi­wiał pysz­ne mo­sty, wspa­nia­łe i wy­god­ne wy­brze­ża, pa­ła­ce cią­gną­ce się po obu stro­nach, ol­brzy­mi dom, gdzie ty­sią­ce sta­rych żoł­nie­rzy, ka­le­kich, ale zwy­cię­skich, skła­da­ło co­dzien­nie hołd bogu huf­ców.

Za­szedł wresz­cie do owej damy, któ­ra cze­ka­ła go z obia­dem w sa­lo­nie peł­nym wy­twor­ne­go to­wa­rzy­stwa.

Dom był schlud­ny i stroj­ny, po­si­łek do­sko­na­ły, go­spo­dy­ni mło­da, pięk­na, dow­cip­na, uprzej­ma, to­wa­rzy­stwo god­ne pani domu; to­też Ba­buk po­wta­rzał w du­chu co chwi­lę: "Anioł Itu­riel chy­ba żar­ty stroi, chcąc znisz­czyć tak uro­cze mia­sto."IV

Wśród tego Ba­buk za­uwa­żył, że pani domu, któ­ra zra­zu żą­da­ła czu­le no­win o mężu, roz­ma­wia pod ko­niec obia­du czu­lej jesz­cze z pew­nym ma­giem. Uj­rzał, jak pe­wien sę­dzia w obec­no­ści żony za­le­ca się dość na­tar­czy­wie do mło­dej wdów­ki; wdo­wa, peł­na po­bła­ża­nia, oko­li­ła jed­ną ręką szy­ję dy­gni­ta­rza, gdy dru­gą po­da­wa­ła uro­dzi­we­mu i skrom­ne­mu mło­dzień­co­wi. Sę­dzi­na wcze­śniej pod­nio­sła się od sto­łu, aby po­mó­wić w są­sied­nim po­ko­ju ze swo­im spo­wied­ni­kiem, któ­ry spóź­nił się na obiad. Spo­wied­nik, czło­wiek pe­łen wy­mo­wy, roz­trzą­sał jej su­mie­nie tak gwał­tow­nie, że za po­wro­tem dama mia­ła wil­got­ne oczy, roz­pa­lo­ne po­licz­ki, nie­pew­ny chód, głos drżą­cy.

Wów­czas Ba­buk za­czął się oba­wiać, że anioł Itu­riel ma słusz­ność. Dzię­ki ta­len­to­wi, z ja­kim umiał jed­nać so­bie za­ufa­nie, stał się jesz­cze tego dnia po­wier­ni­kiem pani domu. Wy­zna­ła mu sym­pa­tię swo­ją dla mło­de­go maga i upew­ni­ła go, że we wszyst­kich do­mach w Per­se­po­lis znaj­dzie po­dob­ne sto­sun­ki. Ba­buk osą­dził, że ta­kie spo­łe­czeń­stwo nie może trwać: że za­zdrość, nie­zgo­da, ze­msta mu­szą raz po raz okry­wać ża­ło­bą wszyst­kie domy; że łzy i krew mu­szą tam pły­nąć co dzień; że z pew­no­ścią mę­żo­wie za­bi­ja­ją żo­ni­nych ga­chów lub znaj­du­ją śmierć z ich ręki; że wresz­cie Itu­riel uczy­ni bar­dzo do­brze, nisz­cząc od jed­ne­go za­ma­chu mia­sto po­grą­żo­ne w nie­rzą­dzie.V

Gdy Ba­buk to­nął w tych ża­ło­snych my­ślach, zja­wił się w drzwiach po­waż­ny czło­wiek w czar­nym płasz­czu i za­żą­dał po­kor­nie roz­mo­wy z mło­dym dy­gni­ta­rzem. Ten, nie wsta­jąc, nie pa­trząc nań, z wy­nio­słą i z roz­tar­gnio­ną twa­rzą wrę­czył mu ja­kieś pa­pie­ry i od­pra­wił go. Ba­buk spy­tał, kim był ów czło­wiek. Pani domu rze­kła po ci­chu:

– To je­den z naj­lep­szych ad­wo­ka­tów w mie­ście; bę­dzie już pięć­dzie­siąt lat, jak stu­diu­je pra­wo. Ten pan, któ­ry ma lat le­d­wie dwa­dzie­ścia pięć i jest sa­tra­pą pra­wa od dwóch dni, po­le­cił mu spo­rzą­dzić wy­ciąg z pro­ce­su, któ­ry ma są­dzić ju­tro, a któ­re­go jesz­cze nie roz­pa­trzył.

– Ów mło­dy trzpiot roz­trop­nie so­bie po­czy­na – rzekł Ba­buk – że za­się­ga rady po­waż­niej­szych, ale cze­muż ra­czej tego star­ca nie uczy­nio­no sę­dzią?

– Żar­tu­je pan! – od­po­wie­dzia­ła dama – nig­dy lu­dzie, któ­rzy po­si­wie­li na pra­co­wi­tych i pod­rzęd­nych sta­no­wi­skach, nie do­cho­dzą do dy­gni­tarstw. Ten mło­dy czło­wiek po­siadł wy­so­ki urząd, bo ma bo­ga­te­go ojca; pra­wo wy­mie­rza­nia spra­wie­dli­wo­ści ku­pu­je się tu jak fol­wark.

– O oby­cza­je! O nie­szczę­śli­we mia­sto! – wy­krzyk­nął Ba­buk. – To już szczyt nad­uży­cia. Nie­wąt­pli­wie ci, któ­rzy na­by­li pra­wo są­dze­nia, sprze­da­ją swo­je wy­ro­ki: wszę­dzie wi­dzę tu ot­chłań nie­pra­wo­ści.

Gdy tak da­wał wy­raz bo­le­ści i zdu­mie­niu, mło­dy wo­jow­nik, któ­ry wró­cił tego dnia z pola, rzekł:

– Cze­mu pan nie chce, aby ku­po­wa­no urzę­dy sę­dziow­skie? Toć ja tak samo ku­pi­łem pra­wo na­ra­ża­nia się na śmierć na cze­le dwóch ty­się­cy lu­dzi, któ­ry­mi do­wo­dzę. Kosz­to­wa­ło mnie w tym roku czter­dzie­ści ty­się­cy zło­tych da­ry­ków to, że mo­głem trzy­dzie­ści nocy z rzę­du spać na zie­mi w czer­wo­nym ku­bra­ku i że do­sta­łem dwa tę­gie po­strza­ły z łuku, któ­re czu­ję jesz­cze. Je­śli ja się ruj­nu­ję, aby słu­żyć ce­sa­rzo­wi per­skie­mu, któ­re­go nig­dy nie wi­dzia­łem na oczy, sa­tra­pa sę­dziow­skie­go stol­ca może coś za­pła­cić za tę przy­jem­ność, że przyj­mu­je na au­dien­cji pa­nów pro­ce­so­wi­czów.

Ba­buk, obu­rzo­ny, nie mógł się po­wstrzy­mać, aby w du­szy nie po­tę­pić kra­ju, gdzie pusz­cza się na han­del god­no­ści po­ko­ju i woj­ny; wy­cią­gnął po­spiesz­ny wnio­sek, że lu­dzie mu­szą tu nie mieć po­ję­cia o woj­nie i o pra­wach i że gdy­by na­wet Itu­riel nie wy­tę­pił tych lu­dów, zgi­nę­ły­by one same, a to wsku­tek opła­ka­nych rzą­dów.

Ba­buk utwier­dził się jesz­cze w swo­im mnie­ma­niu na wi­dok no­wo­przy­by­łe­go gru­ba­sa, któ­ry po­zdro­wiw­szy po­ufa­le całe zgro­ma­dze­nie zbli­żył się do mło­de­go ofi­ce­ra i rzekł:

– Nie mogę panu po­ży­czyć wię­cej niż pięć­dzie­siąt ty­się­cy da­ry­ków; na ho­nor, wszyst­kie cła ce­sar­stwa przy­nio­sły mi w tym roku le­d­wie trzy­sta ty­się­cy.

Ba­buk za­py­tał, kto jest ów czło­wiek, któ­ry się skar­ży na tak mały za­ro­bek; do­wie­dział się, że ist­nie­je w Per­se­po­lis czter­dzie­stu ta­kich ple­bej­skich kró­lów, któ­rzy dzier­ża­wią całe pań­stwo per­skie i od­da­ją zeń coś nie­coś mo­nar­sze.VI

Po obie­dzie Ba­buk udał się do jed­nej z naj­wspa­nial­szych świą­tyń w mie­ście; usiadł w gro­mad­ce osób przy­by­łych tam dla za­bi­cia cza­su. Na wznie­sie­niu po­ja­wił się mag i dłu­go mó­wił o wy­stęp­ku i cno­cie. Mag ów po­dzie­lił na kil­ka czę­ści to, cze­go wca­le nie trze­ba dzie­lić; do­wiódł me­to­dycz­nie rze­czy ja­snych; po­uczył o tym, co było do­brze wia­do­me. Mio­tał się, krzy­czał, pło­nął na zim­no i wy­szedł zzia­ja­ny, zla­ny po­tem.

Wów­czas zgro­ma­dze­ni obu­dzi­li się z drzem­ki z prze­świad­cze­niem, że wy­słu­cha­li wiel­ce bu­du­ją­cej na­uki. Ba­buk rzekł:

– Oto za­iste czło­wiek, któ­ry do­ło­żył sta­rań, aby na śmierć za­nu­dzić pa­ru­set bliź­nich; ale in­ten­cje miał do­bre; to nie by­ła­by ra­cja, aby znisz­czyć Per­se­po­lis.

Stam­tąd za­pro­wa­dzo­no go na uro­czy­stość pu­blicz­ną po­wta­rza­ją­cą się co dzień; od­by­wa­ła się w ba­zy­lie, w któ­rej głę­bi wi­dać było pa­łac. Naj­pięk­niej­sze oby­wa­tel­ki Per­se­po­lis, naj­znacz­niej­si sa­tra­pi usa­do­wie­ni w pięk­nym or­dyn­ku two­rzy­li wi­do­wi­sko tak pięk­ne, że Ba­buk my­ślał zra­zu, iż na tym po­le­ga cała uro­czy­stość. Nie­ba­wem uka­za­ło się w przed­sion­ku pa­ła­cu parę osób wy­glą­da­ją­cych na kró­lów i kró­lo­we. Mowa ich była bar­dzo róż­na od gwa­ry ludu: mia­ro­wa, har­mo­nij­na, pod­nio­sła.

Nikt nie spał, słu­cha­no w głę­bo­kiej ci­szy prze­ry­wa­nej ozna­ka­mi wzru­sze­nia i po­dzi­wu. Po­win­ność kró­lów, mi­łość cno­ty, gro­zę na­mięt­no­ści od­ma­lo­wa­no tam w tak ży­wych i wzru­sza­ją­cych ry­sach, że Ba­buk nie mógł się po­wstrzy­mać od łez. Był prze­ko­na­ny, że ci bo­ha­te­ro­wie i bo­ha­ter­ki, ci kró­le i kró­lo­we, prze­ma­wia­ją­cy tak wznio­śle, to są na­dwor­ni ka­zno­dzie­je. Miał za­miar na­wet za­chę­cić Itu­rie­la, żeby się tam wy­brał, pew­ny, iż ta­kie wi­do­wi­sko na za­wsze po­jed­na­ło­by go z mia­stem.

Po skoń­cze­niu uro­czy­sto­ści Ba­buk za­pra­gnął uj­rzeć głów­ną kró­lo­wę, któ­ra wy­gło­si­ła w tym pięk­nym pa­ła­cu tak szla­chet­ne i czy­ste na­uki. Ka­zał się za­pro­wa­dzić przed jej ma­je­stat; za­wie­dzio­no go schod­ka­mi na dru­gie pię­tro, gdzie w li­cho ume­blo­wa­nym po­ko­ju uj­rzał rów­nie li­cho odzia­ną ko­bie­tę. Na jego wi­dok rze­kła pa­te­tycz­nym to­nem: – Rze­mio­sło, któ­re upra­wiam, nie daje mi tyle, aby wy­żyć; z ła­ski jed­ne­go z ksią­żąt, któ­rych oto wi­dzia­łeś, zo­sta­nę nie­ba­wem mat­ką; nie mam pie­nię­dzy na po­łóg, a bez pie­nię­dzy nie ma się pra­wa ro­dzić.

Ba­buk dał jej sto zło­tych da­ry­ków my­śląc: "Gdy­by tyl­ko tyle było złe­go w tym mie­ście, Itu­riel nie miał­by znów o co tak się gnie­wać."

Stam­tąd udał się do skle­pów z przed­mio­ta­mi czcze­go wy­kwin­tu i zbyt­ku. Pe­wien nie­głu­pi czło­wiek, z któ­rym za­warł zna­jo­mość, słu­żył za prze­wod­ni­ka. Ba­buk za­ku­pił, co mu wpa­dło w oko; ob­słu­żo­no go uprzej­mie, li­cząc na to­war o wie­le wy­żej war­to­ści. Sko­ro zna­leź­li się w domu, przy­ja­ciel zwró­cił mu uwa­gę, jak bar­dzo go oszu­ka­no. Ba­buk za­pi­sał na swo­ich ta­blicz­kach imię kup­ca, aby go za­le­cić Itu­rie­lo­wi w dzień po­ka­ra­nia mia­sta. Pod­czas gdy pi­sał, za­pu­kał ktoś do drzwi: był to ten sam ku­piec; od­no­sił sa­kiew­kę, któ­rej Ba­buk za­po­mniał na la­dzie skle­po­wej.

– Jak to moż­li­we – wy­krzyk­nął Ba­buk – aby czło­wiek, któ­ry oka­zu­je się tak szla­chet­nym i rze­tel­nym, nie wsty­dził się sprze­dać mi tych fa­ta­ła­chów czte­ry razy dro­żej, niż są war­te?

– Nie ma w tym mie­ście ani jed­ne­go wy­bit­niej­sze­go kup­ca – od­parł pryn­cy­pał – któ­ry by tak samo nie od­niósł panu zgu­bio­nej sa­kiew­ki… ale oszu­ka­no pana mó­wiąc, że sprze­da­łem ci to­war czte­ry razy dro­żej niż wart: sprze­da­łem go dzie­sięć razy dro­żej. Nie­wąt­pli­wym fak­tem jest, że gdy­byś za mie­siąc ze­chciał go od­prze­dać, nie otrzy­mał­byś ani dzie­sią­tej czę­ści ceny. I to jest zu­peł­nie słusz­ne, wszak­ci to prze­lot­ne upodo­ba­nie pu­blicz­no­ści sta­no­wi cenę tych bła­ho­stek; ka­prys ten wy­ży­wa stu ro­bot­ni­ków, któ­rych za­trud­niam; on to daje mi pięk­ny dom, wy­god­ny po­jazd, ko­nie; on pod­sy­ca prze­mysł, pod­trzy­mu­je smak, krą­że­nie dóbr i do­sta­tek. Sprze­da­ję są­sied­nim na­ro­dom też same bła­host­ki jesz­cze dro­żej niż to­bie i przez to je­stem uży­tecz­ny pań­stwu.

Ba­buk po­du­maw­szy nie­co wy­ma­zał kup­ca ze swo­ich ta­bli­czek. "Osta­tecz­nie – po­my­ślał – przed­mio­ty zbyt­ku znaj­du­ją się w ob­fi­to­ści je­dy­nie wów­czas, kie­dy rze­mio­sła mają od­byt i kie­dy na­ród jest licz­ny i do­stat­ni. Itu­riel wy­da­je mi się zbyt su­ro­wy."VII

Bar­dzo nie­pew­ny, co ma my­śleć o Per­se­po­lis, Ba­buk po­sta­no­wił od­wie­dzić ma­gów i uczo­nych.

– Jed­ni – po­wia­dał – zgłę­bia­ją wie­dzę, dru­dzy re­li­gię; ci może tedy oku­pią błę­dy resz­ty.

Za­raz na­stęp­ne­go ran­ka udał się do ko­le­gium ma­gów. Ar­chi­man­dry­ta wy­znał mu, że po­sia­da sto ty­się­cy ta­la­rów do­cho­dów z tego ty­tu­łu, iż zro­bił ślub ubó­stwa; jak rów­nież wy­ko­ny­wa dość roz­le­głą wła­dzę na mocy ślu­bu po­ko­ry; po czym od­dał Ba­bu­ka w ręce mło­de­go bra­cisz­ka, aby go opro­wa­dził wszę­dzie, jak na­le­ży.

Pod­czas gdy bra­ci­szek po­ka­zy­wał Ba­bu­ko­wi wspa­nia­ło­ści tego domu po­ku­ty, ro­ze­szła się po­gło­ska, że on przy­był, aby zre­for­mo­wać wszyst­kie te przy­byt­ki. Na­tych­miast każ­dy klasz­tor po­spie­szył z od­po­wied­nim me­mo­ria­łem; wszyst­kie zaś prze­ma­wia­ły w tym du­chu: "Za­cho­waj nasz za­kon, a zniszcz wszyst­kie inne." Gdy­by są­dzić z apo­lo­gii, jaką każ­da kon­gre­ga­cja wy­gła­sza­ła ku wła­snej chwa­le, sto­wa­rzy­sze­nia te były wszyst­kie po­trzeb­ne; we­dle brzmie­nia wza­jem­nych oskar­żeń za­słu­gi­wa­ły wszyst­kie na znisz­cze­nie. Po­dzi­wu god­ne jest, że nie było ani jed­ne­go, któ­re by dla umo­ral­nie­nia świa­ta nie żą­da­ło pa­no­wa­nia nad nim. Na­stęp­nie zja­wił się ja­kiś człe­czy­na, coś w ro­dza­ju pół­ma­ga, i rzekł:

– Są zna­ki, że dzie­ło nie­ba­wem się speł­ni, al­bo­wiem Ze­rdust po­wró­cił na zie­mię. Małe dziew­czyn­ki gło­szą pro­roc­twa ka­żąc się szczy­pać szczyp­czy­ka­mi z przo­du, a ćwi­czyć rze­mie­niem z tyłu. Ja­sne jest, że świat się ma ku koń­co­wi: czy nie mógł­byś, nim ten pięk­ny dzień na­stą­pi, wziąć nas w obro­nę prze­ciw Wiel­kie­mu La­mie?

– Jak to – rzekł Ba­buk – prze­ciw naj­wyż­sze­mu ka­pła­no­wi-kró­lo­wi, któ­ry re­zy­du­je w Ty­be­cie?

– Tak – od­parł pół­mag z za­cię­tym uśmiesz­kiem – prze­ciw nie­mu.

– Wy­da­je­cie mu tedy woj­nę; ma­cież choć woj­sko?

– Nie – od­parł – ale na­pi­sa­li­śmy prze­ciw nie­mu kil­ka ty­się­cy gru­bych ksiąg, któ­rych nikt nie czy­ta, i ty­leż bro­szu­rek, któ­re da­je­my do czy­ta­nia ko­bie­tom. Za­le­d­wie że sły­szał o nas, ska­zał nas po pro­stu na za­gła­dę, tak jak pan domu na­ka­zu­je, aby ob­ra­no z gą­sie­nic drze­wa w ogro­dzie.

Ba­buk za­drżał nad sza­leń­stwem tych lu­dzi, któ­rzy z za­wo­du upra­wia­li mą­drość; nad in­try­ga­mi tych, któ­rzy wy­rze­kli się świa­ta; nad am­bi­cją, chci­wo­ścią i py­chą tych, któ­rzy gło­si­li wy­rze­cze­nie się i po­ko­rę. Osta­tecz­nie uznał, że Itu­riel ma słusz­ne przy­czy­ny, aby wy­tę­pić całe to na­sie­nie.VIII

Wró­ciw­szy do domu po­słał do księ­gar­ni po nowe książ­ki, aby uko­ić tro­ski, oraz za­pro­sił na obiad paru uczo­nych, aby się ro­ze­rwać. Przy­szło ich dwa razy wię­cej, niż pra­gnął, niby osy znę­co­ne mio­dem. Pa­so­ży­ty te ja­dły i ga­da­ły z nie­sły­cha­nym po­śpie­chem. Chwa­li­li dwa ro­dza­je osób: umar­łych i sa­mych sie­bie, nig­dy zaś współ­cze­snych, wy­jąw­szy pana domu. Je­śli któ­ry po­wie­dział coś dow­cip­ne­go, inni spusz­cza­li oczy i gryź­li war­gi z żalu, że to nie oni. Byli mniej ob­łud­ni niż ma­go­wie, bo nie mie­li tak am­bit­nych ce­lów. Każ­dy z nich ma­rzył je­dy­nie o po­sa­dzie lo­ka­ja i o re­pu­ta­cji wiel­kie­go czło­wie­ka; rzu­ca­li so­bie wza­jem obe­lgi, któ­re uwa­ża­li za kwiat dow­ci­pu. Za­sły­sze­li już o mi­sji Ba­bu­ka. Je­den pro­sił go po ci­chu o zni­we­cze­nie au­to­ra, któ­ry nie dość go chwa­lił przed pię­ciu laty; inny do­ma­gał się za­gła­dy oby­wa­te­la, któ­ry się nie śmiał na jego ko­me­diach; trze­ci pro­sił o wy­tra­ce­nie Aka­de­mii, po­nie­waż nie mógł się wci­snąć w jej gro­no. Gdy obiad się skoń­czył, każ­dy z pa­so­ży­tów od­da­lił się osob­no, bo nie było w ca­łej zgrai dwóch ta­kich, któ­rzy by się mo­gli zno­sić ani zgo­ła mó­wić do sie­bie gdzie in­dziej niż u bo­ga­czy cier­pią­cych ich u swe­go sto­łu. Ba­buk osą­dził, że nie by­ło­by wiel­kiej szko­dy, gdy­by to ro­bac­two zgi­nę­ło w ogól­nym spu­sto­sze­niu.IX

Sko­ro się ich po­zbył, za­brał się do czy­ta­nia no­wych ksią­żek. Po­znał w nich du­cha swo­ich bie­siad­ni­ków.

Obu­rze­niem na­peł­ni­ły go zwłasz­cza ga­zet­ki bę­dą­ce or­ga­nem po­twa­rzy; ar­chi­wa złe­go sma­ku dyk­to­wa­ne przez głód, za­wiść i nik­czem­ność; bez­wstyd­ne sa­ty­ry, w któ­rych oszczę­dza się sępa, a roz­szar­pu­je go­łę­bia; ro­man­se po­zba­wio­ne wy­obraź­ni, ozdo­bio­ne por­tre­ta­mi ko­biet, któ­rych au­tor nie wi­dział na oczy.

Rzu­cił w ogień wszyst­kie te ohyd­ne pi­śmi­dła i wy­szedł, aby za­żyć wie­czor­nej prze­chadz­ki.

Przed­sta­wio­no go sę­dzi­we­mu pi­sa­rzo­wi, któ­ry nie ra­czył po­mno­żyć licz­by pa­so­ży­tów. Li­te­rat uni­kał sta­le ciż­by, znał lu­dzi, sty­kał się z nimi w mia­rę po­trze­by i udzie­lał się z umiar­ko­wa­niem. Ba­buk zwie­rzył mu z bo­le­ścią re­flek­sje nad tym, co wi­dział i co czy­tał.

– Czy­tał pan rze­czy nie­god­ne tego za­szczy­tu – rzekł uczo­ny pi­sarz – ale we wszyst­kich cza­sach, zie­miach i ro­dza­jach od złe­go się roi, a do­bre jest rzad­kie. Go­ści­łeś w swo­im domu samą za­ka­łę pi­smac­twa, po­nie­waż we wszyst­kich za­wo­dach to, co naj­mniej god­ne jest po­ka­zy­wać się na oczy, to wła­śnie ci­śnie się z naj­więk­szym bez­wsty­dem. Praw­dzi­wi mę­dr­cy żyją mię­dzy sobą, z dala od świa­ta, za­cisz­nie; są jesz­cze wśród nas lu­dzie i książ­ki god­ne two­jej uwa­gi.

Gdy tak mó­wił, przy­łą­czył się do nich inny pi­sarz; roz­mo­wa któ­ra się roz­wią­za­ła, była tak miła i po­ucza­ją­ca, tak wyż­sza po­nad prze­są­dy i tak zgod­na z cno­tą, że Ba­buk przy­znał, iż jesz­cze nie sły­szał nic po­dob­ne­go. – Oto lu­dzie – mó­wił po ci­chu – któ­rych anioł Itu­riel nie od­wa­ży się tknąć, chy­ba że ze­chce być bar­dzo nie­spra­wie­dli­wy.

Po­jed­naw­szy się z uczo­ny­mi Ba­buk dą­sał się jesz­cze cią­gle na resz­tę. – Je­steś pan cu­dzo­ziem­cem – od­parł mę­drzec wy­słu­chaw­szy jego za­rzu­tów; – nad­uży­cia rzu­ca­ją się w oczy, do­bro zaś, któ­re jest ukry­te i któ­re wy­ni­ka nie­kie­dy z sa­mych nad­użyć, ucho­dzi twe­mu wzro­ko­wi.

Wów­czas do­wie­dział się, iż mię­dzy pi­sa­rza­mi tego kra­ju zna­la­zło­by się paru, któ­rzy nie są za­wist­ni, i że na­wet mię­dzy ma­ga­mi ist­nie­ją lu­dzie cno­tli­wi. Po­jął wresz­cie, że te wiel­kie cia­ła, któ­re ście­ra­jąc się zda­ją się go­to­wać wspól­ną swą za­gła­dę, są to w grun­cie zba­wien­ne in­sty­tu­cje; że każ­de sto­wa­rzy­sze­nie ma­gów jest wę­dzi­dłem dla ich ry­wa­lów; że je­śli ci współ­za­wod­ni­cy róż­nią się w pew­nych mnie­ma­niach, gło­szą wszy­scy tę samą mo­ral­ność, po­ucza­ją lud i żyją w po­słu­szeń­stwie praw; jak owi pre­cep­to­ro­wie, któ­rzy czu­wa­ją nad pa­cho­lę­ciem, gdy gło­wa domu czu­wa nad nimi sa­my­mi. Zżył się z wie­lo­ma z nich i uj­rzał du­sze wręcz nie­biań­skie. Do­wie­dział się na­wet, iż mię­dzy sza­leń­ca­mi chcą­cy­mi to­czyć woj­nę z Wiel­kim Lamą zda­rza­li się bar­dzo wiel­cy lu­dzie. Do­szedł wresz­cie do wnio­sku, że z oby­cza­ja­mi w Per­se­po­lis może być snad­nie tak jak z bu­dow­la­mi, z któ­rych jed­ne wy­da­ły mu się god­ne po­li­to­wa­nia, dru­gie zaś po­grą­ży­ły go w za­chwy­cie.X

Ba­buk rzekł do uczo­ne­go: – Poj­mu­ję, że owi ma­go­wie, któ­rych uwa­ża­łem za tak nie­bez­piecz­nych, są w isto­cie bar­dzo uży­tecz­ni, zwłasz­cza gdy roz­trop­ny rząd nie po­zwa­la im zy­skać zbyt­nie­go wpły­wu. Ale przy­znasz, że wasi mło­dzi do­stoj­ni­cy, któ­rzy ku­pu­ją fo­tel sę­dziow­ski z chwi­lą, gdy na­uczy­li są do­sia­dać ko­nia, mu­szą zdra­dzać w try­bu­na­łach śmiesz­ną wręcz za­ro­zu­mia­łość oraz wy­da­wać naj­opacz­niej­sze wy­ro­ki. Le­piej by­ło­by z pew­no­ścią od­dać te sta­no­wi­ska dar­mo sta­rym kau­zy­per­dom, któ­rzy stra­wi­li ży­cie całe na zgłę­bia­niu pra­wa.

Uczo­ny od­parł: – Wi­dzia­łeś ar­mię, nim przy­by­łeś do Per­se­po­lis; wiesz, że mło­dzi ofi­ce­ro­wie biją się do­brze, mimo że ku­pi­li swo­je stop­nie; prze­ko­nasz się może, że mło­dzi sę­dzio­wie też nie wy­ro­ku­ją źle, mimo że za­pła­ci­li za pra­wo są­dze­nia.

Za­pro­wa­dzi­li go na­za­jutrz do Wiel­kie­go Try­bu­na­łu, gdzie ocze­ki­wa­no wła­śnie waż­ne­go wy­ro­ku.

Spra­wa była zna­na ca­łe­mu świa­tu. Sta­rzy ad­wo­ka­ci, któ­rzy za­bie­ra­li głos, chwia­li się w swo­ich zda­niach; przy­ta­cza­li sto praw, z któ­rych żad­ne nie przy­sta­wa­ło ści­śle do kwe­stii; roz­pa­try­wa­li rzecz ze stu stron, z któ­rych żad­na nie uka­zy­wa­ła jej w praw­dzi­wym świe­tle. Sę­dzio­wie roz­strzy­gnę­li spra­wę spiesz­niej, niż ad­wo­ka­ci zdo­ła­li for­mu­ło­wać swo­je wąt­pie­nia. Sąd ich był pra­wie jed­no­gło­śny; osą­dzi­li do­brze, bo kie­ro­wa­li się świa­tłem roz­sąd­ku; tam­ci zaś chy­bia­li w swo­ich wy­wo­dach, bo ra­dzi­li się je­dy­nie ksią­żek.

Ba­buk do­szedł do wnio­sku, że nad­uży­cia mogą za­wie­rać nie­raz bar­dzo do­bre rze­czy. Te­goż sa­me­go dnia spo­strzegł, że bo­gac­twa fi­nan­si­stów, któ­re go tak obu­rzy­ły, mogą mieć wy­bor­ny sku­tek:

kie­dy ce­sarz za­po­trze­bo­wał pie­nię­dzy, uzy­skał dzię­ki ich po­śred­nic­twu w jed­nej go­dzi­nie tyle, ile nie był­by wy­do­był ani w pół roku zwy­kłą dro­gą. Ba­buk uj­rzał, że te cięż­kie chmu­ry, spęcz­nia­łe rosą zie­mi, od­da­ją jej w po­sta­ci dżdżu to, co od niej otrzy­ma­ły. Poza tym sy­no­wie tych no­wych lu­dzi, czę­sto le­piej wy­cho­wa­ni niż po­tom­ko­wie naj­star­szych ro­dzin, prze­wyż­sza­li ich nie­raz war­to­ści; to bo­wiem, że ktoś miał oj­cem do­bre­go rach­mi­strza, nie prze­szka­dza, aby był do­brym sę­dzią, dziel­nym żoł­nie­rzem, bie­głym mę­żem sta­nu.XI

Nie­znacz­nie Ba­buk za­czy­nał ła­god­niej pa­trzeć na chci­wość fi­nan­si­sty, któ­ry w grun­cie nie jest chciw­szy niż inni lu­dzie, a jest po­trzeb­ny dla pań­stwa. Uspra­wie­dli­wiał sza­leń­stwo, któ­re każe się lu­dziom ruj­no­wać, aby ku­pić pra­wo są­dze­nia i bi­cia się, sko­ro to sza­leń­stwo wy­da­je wiel­kich sę­dziów i bo­ha­te­rów. Da­ro­wał za­wiść uczo­nych, po­śród któ­rych znaj­du­ją się lu­dzie nio­są­cy istot­ne świa­tło; po­go­dził się z am­bi­cją i in­try­gą ma­gów, wśród któ­rych wię­cej było jed­nak wiel­kich cnót niż drob­nych przy­war. Mimo to wie­le miał jesz­cze za­rzu­tów, zwłasz­cza co do wy­bry­ków dam; klę­ski zaś, któ­re mu­sia­ły być ich na­stęp­stwem, przej­mo­wa­ły go nie­po­ko­jem i gro­zą.

Pra­gnąc po­znać ko­lej­no wszyst­kie kon­dy­cje ludz­kie, Ba­buk ka­zał się za­pro­wa­dzić do mi­ni­stra; ale drżał cią­gle w dro­dze, aby jaki mał­żo­nek nie za­mor­do­wał żony w jego oczach. Przy­byw­szy do męża sta­nu cze­kał dwie go­dzi­ny w przed­po­ko­ju, za­nim go oznaj­mio­no, jesz­cze zaś dru­gie dwie, sko­ro to na­stą­pi­ło. Oczy­wi­ście w cza­sie tej zwło­ki obie­cy­wał so­bie pil­nie za­le­cić Itu­rie­lo­wi i mi­ni­stra, i jego but­nych odźwier­nych. Przed­po­kój pe­łen był dam wszel­kich szcze­bli, ma­gów wsze­la­kiej ma­ści, sę­dziów, kup­ców, ofi­ce­rów, ba­ka­ła­rzy; wszy­scy skar­ży­li się na mi­ni­stra. – Ską­piec i li­chwiarz mó­wi­li: – To pew­na, że ten czło­wiek łupi pro­win­cje.

Chi­me­ryk za­rzu­cał mu ka­pry­śność. Roz­kosz­nik mó­wił:

– My­śli jeno o swo­ich przy­jem­no­ściach.

In­try­gant po­cie­szał się, że wkrót­ce ja­kieś in­try­gi do­pro­wa­dzą go do zgu­by; pa­nie mia­ły na­dzie­ję, że nie­ba­wem kró­le­stwo do­sta­nie młod­sze­go mi­ni­stra.

Ba­buk słu­chał ich roz­mów i mimo woli po­wia­dał so­bie w du­chu: "Oto szczę­śli­wy czło­wiek: wszy­scy wro­go­wie znaj­du­ją się w jego przed­po­ko­ju, miaż­dży wła­dzą tych, któ­rzy mu za­zdrosz­czą, wi­dzi u swo­ich stóp tych, co go nie­na­wi­dzą."

Do­stał się wresz­cie do mi­ni­stra; uj­rzał przy­gar­bio­ne­go star­ca zgię­te­go cię­ża­rem spraw i wie­ku, ale rześ­kie­go jesz­cze i peł­ne­go du­cha.

Ba­buk spodo­bał mu się, on zaś sam wy­dał się Ba­bu­ko­wi god­nym czło­wie­kiem. Roz­mo­wa ze­szła na po­uf­niej­sze tory. Mi­ni­ster wy­znał, że jest bar­dzo nie­szczę­śli­wy; ucho­dzi za bo­ga­te­go, a jest bied­ny; przy­pi­su­ją mu wszech­po­tę­gę, każ­dy zaś jego plan spo­ty­ka się z opo­rem; ci, któ­rych zo­bo­wią­zał, oka­zu­ją się za­wsze nie­wdzięcz­ni; w cią­gu czter­dzie­stu lat ustaw­nej pra­cy po­li­czyć mógł­by ja­śniej­sze chwi­le. Ba­buk roz­czu­lił się i po­my­ślał, że je­śli ten czło­wiek po­peł­nił ja­kie błę­dy i je­śli anioł Itu­riel chce go uka­rać, nie trze­ba go zgła­dzać, jeno zo­sta­wić na sta­no­wi­sku.XII

Gdy Ba­buk roz­ma­wiał z mi­ni­strem, wcho­dzi owa pięk­na dama, u któ­rej był na obie­dzie; w oczach jej i na czo­le moż­na było wy­czy­tać ozna­ki bo­le­ści i gnie­wu. Za­sy­pa­ła mi­ni­stra gra­dem wy­mó­wek, za­la­ła się łza­mi; roz­wio­dła się w gorz­kich skar­gach, iż mę­żo­wi jej od­mó­wio­no miej­sca, do któ­re­go uro­dze­nie da­wa­ło mu pra­wo, a któ­re so­bie za­słu­żył przez rany i służ­bę. Prze­ma­wia­ła z taką siłą, ża­li­ła się z ta­kim wdzię­kiem, uni­ce­stwi­ła za­rzu­ty tak zręcz­nie, pod­kre­śli­ła ra­cje tak wy­mow­nie, że nim opu­ści­ła po­kój mi­ni­stra, los męża był za­pew­nio­ny.

Ba­buk po­dał jej rękę: – Czy to mo­żeb­ne, pani, abyś so­bie za­da­wa­ła tyle tru­du dla czło­wie­ka, któ­re­go nie ko­chasz i z któ­re­go stro­ny wszyst­kie­go mo­żesz się oba­wiać?

– Nie ko­cham! – wy­krzyk­nę­ła. – Wiedz pan, że mój mąż jest naj­lep­szym przy­ja­cie­lem, ja­kie­go mam na świe­cie, i nie ma rze­czy, któ­rej bym dlań nie po­świę­ci­ła, wy­jąw­szy mego ko­chan­ka; tak samo na wszyst­ko uczy­nił­by dla mnie, prócz tego, aby się miał roz­stać ze swo­ją przy­ja­ciół­ką. Za­po­znam z nią pana: uro­cza oso­ba, peł­na dow­ci­pu, przy tym naj­zac­niej­szy cha­rak­ter pod słoń­cem. Umó­wi­ły­śmy się dziś na wie­cze­rzę wraz z mę­żem i moim mło­dym ma­giem; przyjdź pan po­dzie­lić na­szą ra­dość.

Dama za­wio­dła Ba­bu­ka do sie­bie. Mąż, któ­ry przy­był z obo­zu pe­łen bo­le­ści, po­wi­tał żonę z wy­bu­cha­mi wdzięcz­no­ści i we­se­la: ści­skał ko­lej­no żonę, ko­chan­kę, mło­de­go maga i Ba­bu­ka. Zgo­da, we­so­łość, dow­cip i wdzięk były du­szą wie­cze­rzy.

– Do­wiedz się pan – rze­kła pięk­na go­spo­dy­ni – że oso­by, któ­re świat na­zy­wa nie­kie­dy nie­god­ny­mi ko­bie­ta­mi, mają pra­wie za­wsze za­le­ty bar­dzo god­ne­go czło­wie­ka; aby się zaś prze­ko­nać o tym, pójdź ju­tro ze mną na obiad do pięk­nej Teo­ny. Sta­re we­stal­ki szar­pią ją, ale to pew­na, że robi wię­cej do­bre­go niż one wszyst­kie ra­zem. Nie po­peł­ni­ła­by nie­spra­wie­dli­wo­ści bo­daj dla naj­więk­szej ko­rzy­ści; ko­chan­ko­wi swe­mu daje naj­szla­chet­niej­sze rady, za­przą­ta ją je­dy­nie jego chwa­ła. Za­ru­mie­nił­by się wo­bec niej, gdy­by po­mi­nął spo­sob­ność uczy­nie­nia cze­goś do­bre­go; nic bo­wiem sku­tecz­niej nie za­grze­wa do cno­tli­wych czy­nów, niż kie­dy za sę­dzie­go i świad­ka ktoś ma ko­chan­kę, któ­rej sza­cu­nek pra­gnie zy­skać.

Ba­buk nie omiesz­kał się sta­wić. Uj­rzał dom, w któ­rym wła­da­ły wszyst­kie roz­ko­sze. Teo­na kró­lo­wa­ła nad nimi; do każ­de­go umia­ła prze­mó­wić jego wła­snym ję­zy­kiem. Wro­dzo­ny jej dow­cip tchnął miłą swo­bo­dę w dow­cip dru­gich; cza­ro­wa­ła nie­mal bez wie­dzy i chę­ci; była rów­nie uro­cza jak do­bro­czyn­na; wresz­cie – co po­mna­ża­ło cenę wszyst­kich przy­mio­tów – była pięk­na.

Ba­buk, mimo iż Scy­ta i am­ba­sa­dor anio­ła, spo­strzegł, iż gdy­by du­żej po­zo­stał w Per­se­po­lis, za­po­mniał­by o Itu­rie­lu dla Teo­ny. Przy­wią­zał się do mia­sta, któ­re­go lud był grzecz­ny, ludz­ki i do­bro­czyn­ny, mimo że lek­ki, skłon­ny do ob­mo­wy i pe­łen próż­no­ści. Lę­kał się, aby Per­se­po­lis nie ska­za­no na znisz­cze­nie, lę­kał się na­wet ra­chun­ku, jaki miał zło­żyć.

Oto jak wziął się do rze­czy, aby zdać ten ra­chu­nek. Naj­lep­sze­mu złot­ni­ko­wi w mie­ście ka­zał spo­rzą­dzić po­są­żek zło­żo­ny z wszel­kich me­ta­lów, krusz­ców i ka­mie­ni, na prze­mian kosz­tow­nych i li­chych; za­niósł go Itu­rie­lo­wi.

– Gdy stłu­czesz – rzekł – ten ład­ny po­są­żek dla­te­go, że nie wszyst­ko jest w nim zło­tem i dia­men­tem?

Itu­riel zro­zu­miał w pół sło­wa; po­nie­chał na­wet my­śli o po­pra­wie Per­se­po­lis i zgo­dził się zo­sta­wić ś w i a t, j a k s i ę t o c z y – al­bo­wiem, rzekł, je­śli nie wszyst­ko jest do­bre, wszyst­ko jest zno­śne. – Zo­sta­wio­no tedy Per­se­po­lis przy ży­ciu, Ba­buk zaś by­najm­niej się nie skar­żył; nie tak zgo­ła jak ów Jo­nasz, któ­ry po­gnie­wał się o to, że nie zbu­rzo­no Ni­ni­wy. Ale kie­dy kto prze­był trzy dni w brzu­chu wie­lo­ry­ba, nie może być w rów­nie do­brym hu­mo­rze jak ten, kto spę­dził czas w ope­rze, na ko­me­dii i wie­cze­rzał w mi­łym to­wa­rzy­stwie.PRZY­PI­SA­NIE "ZA­DI­GA" SUŁ­TAN­CE SHE­RAA PRZEZ SA­DIE­GO

Dnia 10, mie­sią­ca sche­wal, roku 837 he­gi­ru

Uro­ku źre­nic, mę­czar­nio serc, świa­tło dow­ci­pu, nie ca­łu­ję pro­chu two­ich stóp, gdyż zgo­ła nie cho­dzisz albo stą­pasz po dy­wa­nach Ira­nu lub ró­żach. Ofia­ro­wu­ję ci prze­kład książ­ki daw­ne­go mę­dr­ca, któ­ry ma­jąc to szczę­ście, iż nie miał nic do ro­bo­ty, na­pi­sał ku swej roz­ryw­ce hi­sto­rię Za­di­ga, dzie­ło, któ­re po­wia­da wię­cej, niż­by ktoś mnie­mał. Pro­szę, prze­czy­taj je i osądź; mimo bo­wiem że je­steś w wio­śnie ży­cia, mimo że wszyst­kie roz­ko­sze ście­lą się do two­ich stóp, mimo że je­steś pięk­na, że ta­len­ty two­je przy­da­ją bla­sku uro­dze­nie, mimo że chwa­lą cię od wie­czo­ra do rana i że dla wszyst­kich tych ra­cyj, masz pra­wo nie po­sia­dać ole­ju w gło­wie, mimo to umysł masz na­der roz­trop­ny a smak wy­kwint­ny; nie­raz sły­sza­łem z ust two­ich ro­zum­niej­sze sło­wa niż z ust sta­rych der­wi­szów o dłu­giej bro­dzie i spi­cza­stej czap­ce. Je­steś dys­kret­na, a nie je­steś nie­uf­na; ła­god­na bez sła­bo­ści; do­bro­czyn­na mą­drze; ko­chasz przy­ja­ciół, a nie przy­spa­rzasz so­bie wro­gów. Dow­cip twój nie czer­pie nig­dy po­kar­mu w zło­śli­wo­ści i ob­mo­wie; nie mó­wisz ani nie czy­nisz nic złe­go, mimo ła­two­ści, z jaką by ci to przy­szło. Sło­wem, du­sza two­je wy­da­ła mi się za­wsze czy­sta jak two­ja pięk­ność. Po­sia­dasz na­wet za­pa­sik fi­lo­zo­fii, któ­ry każe mi mnie­mać, że wię­cej niż kto inny znaj­dziesz upodo­ba­nia w tym dzie­le mę­dr­ca.

Spi­sa­no pier­wot­nie w ję­zy­ku sta­ro­chal­dej­skim, któ­re­go ani ja, ani ty, pani, nie ro­zu­mie­my.

Prze­ło­żo­no je na arab­skie, aby za­ba­wić sław­ne­go suł­ta­na Ulug­beya. Było to w cza­sie, kie­dy Ara­bo­wie i Per­so­wie za­czy­na­li pi­sać Ty­siąc i jed­ną noc, Ty­siąc i je­den dni etc. Ulug wo­lał Za­di­ga, ale suł­tan­ki wo­la­ły owe Ty­sią­ce.

– Jak mo­że­cie – mó­wił roz­trop­ny Ulug – da­wać pierw­szeń­stwo opo­wie­ściom bez sen­su i my­śli?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: