Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • promocja
  • Empik Go W empik go

Take a chance on me - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 sierpnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Take a chance on me - ebook

Oni jeszcze nie wiedzą, że to jedno przypadkowe spotkanie zmieni ich życie.

Lauren Harris jest młodą, pełną pasji właścicielką luksusowego sklepu z winami, bez reszty oddaną swojej pracy. Wie, że Nowy Jork potrafi zaskoczyć, jednak nawet w najśmielszych snach nie sądziła, że tkwiąc w typowym dla tego miasta korku, pozna niesamowicie przystojnego, ale też wyjątkowo irytującego mężczyznę.

Brandon Collins to odnoszący sukcesy agent nieruchomości, którego matka wzięła sobie za punkt honoru znalezienie mu życiowej partnerki. Gdy postanawia uciec z kolejnej nieudanej randki, z braku lepszego pomysłu podejmuje spontaniczną decyzję: wsiada do czekającego na czerwonym świetle auta, którego kierowcą okazuje się piękna kobieta z niewyparzonym językiem.

Ona nie może powstrzymać się w jego towarzystwie przed ironicznymi komentarzami, a on już wie, że nigdy nie spotka nikogo bardziej złośliwego od niej. I choć obydwoje myślą, że Nowy Jork jest na tyle duży, by ich drogi nigdy więcej się nie skrzyżowały, niedługo potem Lauren staje w progu biura Brandona.

Wydaje się, że żadne z nich nie skacze z radości z tego powodu, ale czy na pewno?

Ta historia jest naprawdę SPICY. Sugerowany wiek: 18+

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8371-497-4
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 3

Brandon

Dzisiejszego ranka otwieram oczy przed budzikiem, co stanowi wyjątkowe osiągnięcie. Zazwyczaj wstaję dopiero wraz z trzecim alarmem, przez co muszę jeść śniadanie w drodze do pracy. Należę do tych, którzy w tygodniu mogliby spać do południa, a w weekend budzą się przed ósmą. Wewnętrzny głos podpowiada mi, że to oznaka początków starzenia się. Jednak odpędzam od siebie tę myśl, bo przecież mam dopiero trzydzieści lat i ani jednego siwego włosa.

Dodatkowe piętnaście minut wykorzystuję na dłuższy niż zazwyczaj prysznic. Krople ciepłej wody spływają po moim ciele, rozluźniając spięte mięśnie. Wychodzę z kabiny, kiedy robi mi się zbyt gorąco. Wolny od części napięcia, wciąż w ręczniku owiniętym wokół bioder zabieram się za przygotowanie śniadania. Chwilę po ósmej jestem już gotowy, żeby ruszyć do biura.

Wychodzę z apartamentowca, po drodze witając się z Henrym, który jest portierem w naszym budynku. Jak zwykle życzy mi miłego dnia i otwiera bramę garażu, chociaż wcale go o to nie proszę. Wiem, że na tym polega jego praca, ale wciąż doceniam to, co robi. Poza tym zawsze jest taki pogodny i uprzejmy, że nie ma nikogo, kto by go nie lubił. Żegnam się z nim i wsiadam do auta.

Agencja nieruchomości, w której pracuję, ma siedzibę na Manhattanie. Zazwyczaj pojawiam się tam o dziewiątej, jeśli akurat nie jestem spóźniony. Zdarza mi się to dość często, ale na szczęście pozostaję jednym z najlepszych agentów, więc uchodzi mi to płazem i potrwa tak długo, jak długo będę generował wysoki poziom zysków.

Sprawdzam swój kalendarz i widzę pod dzisiejszą datą dwa spotkania z klientami, którym mam pokazać wybrane dla nich mieszkania. To jedyne powody, żeby jeździć do biura samochodem. Nikt przy zdrowych zmysłach nie porusza się po centrum Nowego Jorku autem, ale dbam o komfort moich klientów, więc sam wożę ich między apartamentami, które dla nich wybrałem. Prowizja za sprzedaż jest tego warta. Żaden ze mnie milioner, ale zarabiam więcej niż przeciętny Amerykanin, co mnie satysfakcjonuje.

– Dzień dobry, panie Collins. – Kiedy tylko wyjeżdżam windą na przedostatnie piętro, już w drzwiach słyszę słodki, piskliwy głos naszej recepcjonistki. – Wygląda pan dziś wyjątkowo przystojnie.

– Cindy, przygotuj mi kawę i przynieś ją do mojego gabinetu – mówię, umyślnie ignorując jej zaloty.

– Życzy sobie pan czarną? – pyta, celowo nachylając się nad blatem swojego biurka.

– Czy kiedykolwiek poprosiłem o inną? – rzucam niezadowolony.

– Myślałam, że może będzie pan miał dzisiaj ochotę zaszaleć. – Trzepocze rzęsami i ciągnie swoją obcisłą bluzkę w dół, ukazując pełny dekolt.

Ta dziewczyna próbuje flirtować ze mną codziennie, odkąd zaczęła tu pracować rok temu. Jest atrakcyjna, ale wydaje się jedną z tych, które przysysają się do człowieka na amen po jednym szybkim numerku. Poza tym nie jestem jedynym obiektem jej westchnień, choć z moich obserwacji wynika, że tylko ja jeszcze jej nie uległem.

– Nie, Cindy, trzymam się tego, co lubię – odpowiadam oschle. – Chcę za dwie minuty widzieć jedną czarną kawę na moim biurku.

Do południa zajmuję się przeglądaniem i podpisywaniem umów najmu oraz sprzedaży, które przysłał mi dzisiaj Tucker z działu prawnego. Denerwuję się, kiedy widzę, że przygotował je na ostatnią chwilę, ale gdy obiecuje postawić mi piwo, odpuszczam. Najbliższe spotkanie mam o pierwszej trzydzieści, więc mogę zmarnować trochę czasu na biurokrację. Pracę przerywa mi telefon od mamy, którego spodziewałem się, odkąd trzy dni temu uciekłem z randki z córką jej koleżanki.

– Brandonie Aaronie Collins, kiedy nauczysz się traktować kobiety z szacunkiem? – To pierwsze, co słyszę, gdy odbieram połączenie. Używa mojego drugiego imienia, więc musi być na mnie wściekła.

– Nie wiem, co masz na myśli, mamo – kłamię, choć tak naprawdę doskonale zdaję sobie sprawę z tego, o czym chce ze mną porozmawiać.

– Nie denerwuj mnie – udziela mi reprymendy, jakbym wciąż był małym chłopcem, a nie dorosłym mężczyzną. – Już dobrze wiesz, o czym mówię, synu. Jak mogłeś wystawić córkę Nancy do wiatru?

– Ja jej wcale nie wystawiłem – bronię się. – Po prostu zakończyłem randkę wcześniej – oznajmiam ze spokojem.

– Nie mam już do ciebie siły, Brandon – wzdycha głośno. – Byłam przekonana, że Hannah ci się spodoba.

– Zupełnie do mnie nie pasowała, mamo. Musisz odpuścić. Sam lepiej wybiorę sobie dziewczynę – tłumaczę, ignorując jej zdenerwowany ton. – Oczywiście w swoim czasie.

– Powiedz chociaż, kiedy nadejdzie ten czas. – Jest wyraźnie niezadowolona z tego, co mówię. – Chciałabym dożyć twojego ślubu.

Kocham moją matkę, ale wykazuje skłonności do przesady. Wiem, że robi to wszystko, bo zależy jej na moim szczęściu, ale ma też ukryte motywy. Wielokrotnie słyszałem, jak marudzi, że większość jej koleżanek niańczy już wnuki, a ona wciąż nie ma nikogo do rozpieszczania.

– O czym ty mówisz? Nie masz nawet sześćdziesięciu lat.

– Wiecznie żyć z ojcem nie będziemy – wyrzuca z siebie, a jej głos ocieka niezadowoleniem.

– Mówisz, jakbyście obydwoje leżeli już na łożach śmierci.

– Po prostu się o ciebie martwię, synu. Nie chcę, żebyś się ożenił ze swoją pracą.

– Mam wrażenie, że prowadzimy tę samą rozmowę co tydzień – narzekam. – Mogłabyś kiedyś zadzwonić i zapytać, co u mnie, zamiast swatać mnie po raz kolejny z jakąś durną blondyną.

– A ty mógłbyś kiedyś zadzwonić do matki i podziękować za to, że dba o twoje życie miłosne – odpowiada zdenerwowana, a ja już wiem, że nie warto przeciągać tej rozmowy.

– Muszę kończyć, mamo. Jestem zajęty – przerywam jej, zanim nakręci się jeszcze bardziej. – Pozdrów ode mnie tatę.

– Dobrze, synku – wzdycha. – Kocham cię.

– Ja ciebie też – odpowiadam i naciskam czerwoną słuchawkę.

Wracam do pracy, ale nie mogę się pozbyć rozdrażnienia po rozmowie w matką. Wiem, że nie da mi spokoju, dopóki nie przedstawię jej wybranki mojego serca. Nie zliczę, ile razy przeszła mi po głowie myśl, aby zatrudnić kogoś do udawania mojej dziewczyny, żeby mama w końcu mi odpuściła, ale nie mam czasu ani siły na zajmowanie się tym. Tak bardzo, jak chcę, żeby matka przestała wtrącać się w moje życie, tak zdaję sobie sprawę, że to się nigdy nie skończy. To, czy jestem w związku, nie gra tu żadnej roli. Ona po prostu uwielbia żyć życiem swoich dzieci i wtykać nos w nie swoje sprawy.

Biorę łyk kawy i przymykam na chwilę oczy. Po kilku głębokich oddechach wracam do papierkowej roboty. Kiedy w końcu udaje mi się skupić na nowo, przeszkadza mi pukanie do drzwi mojego gabinetu.

– Proszę! – krzyczę w ich stronę.

– Panie Collins, przyszła Lauren Harris. – Głowa Cindy wychyla się zza framugi. – Jest umówiona na pierwszą trzydzieści.

– Wpuść ją – oznajmiam, wciąż wbijając wzrok w ekran laptopa.

Po chwili do środka wchodzi nowa klientka, a ja unoszę wzrok, żeby na nią spojrzeć. Otwieram usta z zamiarem przywitania jej, ale gdy orientuję się, kto przede mną stoi, zamieram na kilka sekund. To przecież niemożliwe. Moje spojrzenie pada na Złośnicę, a ja mrugam kilkukrotnie, sprawdzając, czy to wszystko mi się nie śni.

– To musi być żart. – Wstaję zza biurka i ruszam w jej stronę. Zupełnie jakbym musiał podejść bliżej, aby się upewnić, że naprawdę tu jest.

– W dodatku nieśmieszny – rzuca szybko. – Brad?

– Lauren Harris – wypowiadam jej imię powoli, dokładnie akcentując każdą sylabę. – Czyli tak masz na imię, Złośnico. – Kącik moich ust mimowolnie się unosi.

– Przyszłam do Brandona Collinsa – oznajmia stanowczo. – Gdzie mogę go znaleźć? Jestem przekonana, że przedstawiłeś mi się inaczej.

Patrzy na mnie zniecierpliwiona z naburmuszoną miną i stuka prawym butem o podłogę. Ma ramiona skrzyżowane na piersiach, co utrudnia mi utrzymanie wzroku na jej twarzy.

– Wszyscy mówią na mnie Brad – wyjaśniam, podając Lauren rękę, żeby się jej przedstawić. – Brandon Collins, miło mi w końcu poznać twoje imię.

– Lauren Harris. – Ignoruje mój gest. – Czy pracuje tu jakiś profesjonalny agent nieruchomości? Nie kupię mieszkania za pośrednictwem kogoś, kto zachowuje się jak wariat.

– Jesteś dokładnie tak opryskliwa, jak zapamiętałem – dogryzam jej. – Zapewniam cię, że jestem profesjonalistą w każdym calu. Zadbam o to, żebyśmy znaleźli mieszkanie twoich marzeń.

– Śmiem w to wątpić – prycha zirytowana. – Poszukam innej agencji. Nie marnujmy sobie wzajemnie czasu.

– Ty mój już zmarnowałaś – mówię zdenerwowany, a ona zdezorientowana unosi brew. – Włożyłem dużo pracy w to, żeby przygotować dla ciebie oferty, więc powinnaś poświęcić czas na wysłuchanie mnie. Wyjście stąd byłoby bardzo nie w porządku, nawet jak na ciebie, Złośnico.

Obserwuję, jak toczy wewnętrzną walkę. Marszczy nos, a jej usta są zaciśnięte. Myśli intensywne, a ja odnoszę wrażenie, że zaraz zacznie jej parować mózg. Na tyle, na ile zdołałem ją poznać, podejrzewam, że nie jest osobą, która z łatwością przyznaje się do błędu.

– Masz rację – mamrocze niezadowolona i na widok tego, jak wiele ją to kosztuje, nie mogę się powstrzymać od parsknięcia.

– Podoba mi się dźwięk tych słów w twoich ustach, Złośnico – mówię z cwanym uśmiechem, a ona wzdycha zdenerwowana.

– Czemu wciąż nazywasz mnie Złośnicą, skoro już znasz moje imię?

– To do ciebie pasuje dużo lepiej. Wiesz, oddaje twój charakter – droczę się z nią i z satysfakcją patrzę, jak przewraca oczami. – Chodź, pokażę ci moje propozycje mieszkań. Wybierzesz te, którymi jesteś zainteresowana, a później pojedziemy je zobaczyć.

Lauren delikatnie zmienia nastawienie, co mnie zaskakuje, ale nie zamierzam narzekać. Cieszę się, że zrozumiała, że nasza wspólna przygoda sprzed kilku dni nie wpływa na to, jak ją dziś potraktuję, i mam nadzieję, że ona również nie będzie na mnie patrzeć przez pryzmat tego wariactwa. Brunetka zaczyna z zainteresowaniem oglądać zdjęcia miejsc, które dla niej przygotowałem. Kiedy ona skupia się na kartkowaniu ofert, ja korzystam z okazji, żeby się jej przyjrzeć.

Skłamię, jeśli powiem, że Złośnica nie jest piękna. Lauren wydaje się wręcz zjawiskowa. Ma lśniące brązowe włosy, które opadają jej na twarz. Jej pełne usta doprowadzają mnie do szaleństwa, kusząc, żeby złożyć na nich pocałunek, co niestety jest niemożliwe z dwóch powodów. Po pierwsze, to moja klientka, a po drugie, nie pała do mnie sympatią, czego żałuję, bo Złośnica jest piekielnie seksowna.

Ma na sobie ciemnozieloną bluzkę ze sporym dekoltem, który uwydatnia jej piersi, ale nie wygląda wulgarnie, wręcz przeciwnie – pobudza wyobraźnię w subtelny sposób. Cóż, przynajmniej moją. Jasne, opięte na nogach dżinsy podkreślają jej kobiece kształty, które zauważyłem w tej samej sekundzie, kiedy zjawiła się w moim gabinecie. Gdyby nie to, że jej zachowanie studzi moje myśli, ciężko byłoby mi ukryć zainteresowanie Złośnicą.

– Któreś z nich przypadło ci do gustu? – pytam, próbując oderwać wzrok od jej biustu, co jest naprawdę trudnym wyzwaniem. Mam wrażenie, że to on patrzy na mnie, a nie ja na niego, i piekielnie podoba mi się ten kontakt.

– Te trzy są w porządku. – Wskazuje palcem na mieszkania, które wybrała. – Niezły wybór. Masz dobre oko.

– Czy to był komplement? – droczę się z nią. – Możesz powtórzyć? Chcę dobrze zapamiętać ten moment.

– Nie wiem, o czym mówisz – odpowiada wymijająco.

– Powiedziałaś coś miłego, Złośnico. Nie wymigasz się – szczerzę się do niej. – Wiem, co słyszałem.

– Naciesz się tym, bo taka sytuacja prędko się do powtórzy.

– Niczego innego się po tobie nie spodziewam. – Kręcę głową z rozbawieniem. – Gotowa do wyjścia? Mamy niecałe dwie godziny, żeby zobaczyć wszystkie trzy miejsca.

– Gotowa. Dzisiaj to ty prowadzisz, więc postaraj się nas nie zabić.

– Daj spokój, Złośnico. Najpierw muszę na tobie zarobić, a dopiero później się ciebie pozbędę. – Mrugam do niej, kiedy kierujemy się ku wyjściu.

Przepuszczam ją przodem, głównie dlatego, że jestem dżentelmenem, ale też dlatego, że po drodze do windy chcę popatrzeć na jej tyłek. Byłbym ignorantem, gdybym nie docenił jego krągłego kształtu i idealnego rozmiaru. Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale ta kobieta robi na mnie wrażenie niezależnie od tego, z której strony na nią popatrzę.

– Cindy, wychodzę! – rzucam w kierunku recepcjonistki. – Wrócę przed czwartą. Gdyby pan Underwood przyszedł wcześniej, poproś go, żeby poczekał.

– Oczywiście, panie Collins. Będę tutaj, kiedy pan wróci. – Wypowiada to bezsensowne zdanie, posyłając mi kolejny uśmiech tego dnia.

– Przecież to twoja praca – mamroczę pod nosem, kiedy wchodzimy do windy, na co Lauren wybucha śmiechem. Z jakiegoś powodu ten dźwięk wydaje mi się wyjątkowo podniecający i pragnę usłyszeć go ponownie.

– Cindy jest tobą wyraźnie zainteresowana – zwraca się do mnie, kiedy siedzimy już w samochodzie, a na jej twarzy wciąż widać cień uśmiechu. – Nigdy nie widziałam, żeby ktoś tak szybko trzepotał rzęsami. Jeszcze kilka sekund i by odleciała – żartuje.

– Ledwo z nią wytrzymuję – wzdycham. – Od roku robi wszystko, żeby wskoczyć mi do łóżka.

– Biedactwo, to musi być strasznie męczące – odpowiada sarkastycznie. – Pewnie nie znosisz, kiedy chcą się z tobą przespać młode dziewczyny z wielkimi cyckami.

– Bardzo zabawne, Lauren. Pewnie cię to zdziwi, ale nie pieprzę wszystkiego, co wpadnie mi w ręce.

– Wielka strata dla tych wszystkich zdesperowanych kobiet – drwi w najlepsze.

– Nie martw się, Złośnico. Dla ciebie mogę zrobić wyjątek – dogryzam jej, za co obrywam w ramię. Jeszcze kilka spotkań z nią i dorobię się siniaków.

– Jak wspaniałomyślnie z twojej strony. – Przewraca oczami i odwraca się w stronę okna.

Do pierwszego mieszkania dojeżdżamy po piętnastu minutach. Znajduje się niedaleko Central Parku, bo właśnie takie były wytyczne Lauren. Tak jak ja, Złośnica pracuje na Manhattanie i zależy jej na małej odległości między domem a pracą. Wjeżdżamy windą na piąte piętro i wchodzimy do środka.

Opowiadam chwilę o mieszkaniu, a potem Lauren ogląda dokładnie każde pomieszczenie. Zadaje mi chyba setkę pytań i nie wiem, czy odpowiedzi rzeczywiście ją interesują, czy po prostu chce mnie zdenerwować. To samo dzieje się w kolejnym mieszkaniu, ale kiedy docieramy do trzeciego, sytuacja się zmienia. Już przy wejściu widzę, że to miejsce skradło jej serce. Mogę przysiąc, że zauważam iskierki w jej ciemnych oczach.

– Chyba ci się podoba – zauważam, kiedy ogląda wnętrze sypialni.

– Jest piękne – odpowiada, przesuwając dłonią po ramie łóżka.

Mieszkanie urządzono w nowoczesnym stylu, ale ma duszę. Nie jest duże, chociaż dzięki kuchni otwartej na salon sprawia wrażenie przestronnego. Znajduje się tu jedna sypialnia ze ścianą stanowiącą biblioteczkę w większości wypełnioną książkami, które zostawił tu poprzedni właściciel. Po reakcji Lauren wiem, że to będzie jej ulubione miejsce. W łazience jest wanna, co było jednym z wymagań Złośnicy. Oczami wyobraźni widzę ją podczas kąpieli z bąbelkami trzymającą książkę w ręku. Ta wizja jest niesamowicie pobudzająca.

Boże, muszę się uspokoić.

Lauren jest atrakcyjna, więc to nic dziwnego, że mnie pociąga. Ale dopóki wiem, że nic się między nami nie wydarzy, moje fantazje są zupełnie nieszkodliwe.

– Biorę to mieszkanie – wyrywa mnie z rozmyślań jej głos.

– Cholera, to chyba najszybsza sprzedaż w mojej karierze.

– Po prostu zakochałam się od pierwszego wejrzenia – tłumaczy. – Nie widzę powodu, dla którego miałabym zwlekać z decyzją.

– Schlebiasz mi, Złośnico, ale nie jestem jeszcze w stanie odwzajemnić twojego uczucia. – Patrzę jej w oczy i staram się brzmieć jak najpoważniej.

– Śnij dalej, Collins. Mówię o tym mieszkaniu. Jest niesamowite.

– Wychodzi na to, że dobrze zrobiłem, powstrzymując cię przed wyjściem z mojego biura – wymuszam komplement.

– Niechętnie przyznaję, że znasz się na swojej pracy.

– Polecam się na przyszłość, panno Harris. – Wyciągam rękę w jej kierunku, żeby wymienić z nią uścisk. – Dokonałaś wspaniałego wyboru, Złośnico – dodaję i całuję wierzch jej dłoni. Jestem prawie pewien, że na jej twarzy pojawia się delikatny rumieniec. Wprowadzenie ją w zakłopotanie jest łatwiejsze, niż sądziłem.

W drodze powrotnej uzgadniamy większość formalności. Opisuję procedurę zakupu, a Złośnica obiecuje, że wieczorem prześle mi wszystkie wymagane dokumenty. Przez cały czas na mojej twarzy gości uśmiech i nie jestem pewny, czy to z powodu sprzedanego mieszkania, czy dlatego, że Lauren lekko opuściła dziś gardę i zaczęła odrobinę bardziej mnie tolerować. Tak przynajmniej mi się wydaje, bo Złośnica stanowi dla mnie zagadkę, którą chętnie bym rozwikłał.

– Wpisz mi swój numer. – Podaję jej telefon, kiedy jesteśmy już na parkingu przed wejściem do firmy, a ona patrzy na mnie, czekając, aż wytłumaczę, dlaczego chcę ją mieć w kontaktach. – Zadzwonię do ciebie, kiedy umowa będzie gotowa do podpisu – wyjaśniam, obserwując grymas na jej twarzy.

– Będę czekała na twój telefon.

– Oczywiście, że będziesz – mówię z cwaniackim uśmiechem. – Powinnaś lepiej ukrywać, że na mnie lecisz. Dopóki jesteś moją klientką, głębsza relacja nie chodzi w grę, Lauren – oświadczam protekcjonalnie i delektuję się tym, jak szybko wyprowadzam ją z równowagi.

– Naprawdę cię nie znoszę, Brad – wzdycha ze złości, po czym odwraca się na pięcie i odchodzi, zostawiając mnie samego przed drzwiami biura.

– Do zobaczenia, Złośnico! – krzyczę za nią, wciąż nie mogąc pozbyć się uśmiechu z twarzy.

Przez cały dzień myślę tylko o tym, jak przewrotny jest los, i szczerze mówiąc, w dalszym ciągu nie dochodzi do mnie fakt, że kobieta, którą poznałem kilka dni temu w najbardziej szalonych okolicznościach, dziś po południu stanęła w progu mojego gabinetu. Nie jestem pewien, czy to żart zaplanowany przez życie, czy może przypadek zmieszany z przeznaczeniem, ale wiem jedno. Nie miałbym nic przeciwko, by Lauren Harris znów stanęła na mojej drodze.ROZDZIAŁ 4

Lauren

Wzdycham z bólu, podnosząc kolejne tego dnia pudełko. Mam wrażenie, że moje plecy zaraz pękną lub nabawię się permanentnego garba. W każdą środę kurier przywozi dostawę asortymentu do sklepu, a choć to mój biznes, który przynosi duże zyski, nie zatrudniam nikogo do pomocy.

Od dziecka jestem bardzo samodzielna i z trudem przychodzi mi akceptowanie pomocy.

Prawdopodobnie nauczyłam się tego od mamy, która, odkąd pamiętam, zawsze sobie ze wszystkim radziła, chociaż zawsze otrzymywała ogrom wsparcia od każdego ze swoich sześciu mężów. Po śmierci mojego ojca przez długi czas była sama, ale kiedy w końcu poradziła sobie z żałobą, jej poszukiwanie miłości nabrało tempa. Chociaż większość jej małżeństw kończyła się szybciej, niż zaczęła, to motto Grace Harris brzmiało, że jeśli trafisz na dobrego mężczyznę, to musisz za niego wyjść, zanim zrobi to ktoś inny.

Ta kobieta dokładnie wie, czego chce, i bierze to garściami. Szczerze mówiąc, nigdy nie przeszkadzał mi jej styl życia. Ludzie zawsze się dziwili, że akceptowałam każdego z jej partnerów (może poza mężem numer trzy, którego poślubiła na Hawajach w dniu, w którym się poznali, a on nawet nie mówił po angielsku), ale kiedy zaczęła swoje miłosne podboje, ja byłam już na tyle dojrzała, żeby zrozumieć, że powinna żyć pełnią życia. Mój aktualny ojczym, czyli mąż numer sześć, jest do tej pory moim ulubionym i uwielbiam patrzeć, jak mama przy nim rozkwita.

Zabieram się za rozpakowywanie towaru. Jestem właścicielką luksusowego sklepu z winami z całego świata, a to, jak się okazało, naprawdę opłacalny biznes. Importuję alkohole z wielu krajów i sprzedaję je ze sporą marżą. Duży zysk i nielimitowany dostęp do mojego ulubionego trunku sprawiają, że kocham swoją pracę, mimo że momentami jest wyczerpująca i pozbawia mnie życia prywatnego.

Pierwszy raz napiłam się wina w wieku siedemnastu lat i ku niezadowoleniu mojej matki od tamtej pory stałam się jego fanką. Podkradałam butelki z barku w domu i robiłam sobie prywatny test smaku w pokoju z przyjaciółką. Wystarczyła szybka kalkulacja i research, żeby zauważyć, że alkohole to świetna inwestycja. Ludzie są w stanie zapłacić naprawdę dużo za dobry trunek.

Trzy lata temu otworzyłam swój pierwszy sklep na Brooklynie, ale niedawno postanowiłam się przenieść na Manhattan, żeby dotrzeć do większej liczby klientów. To była świetna decyzja, bo teraz przychodzi do mnie zarówno wielu turystów, jak i ważniaków w garniturach gotowych wydać krocie na swój ulubiony alkohol. Moimi ulubieńcami są mieszkańcy Upper East Side, którzy mimo trudnych charakterów zostawiają w moim sklepie fortunę, napędzając przy tym moje finanse.

W południe jestem już wyczerpana, a ilość pracy, którą mam przed sobą, wydaje się przytłaczająca. Na szczęście słyszę dzwonek oznajmiający otwarcie drzwi, więc odrywam się od sterty pudeł na zapleczu i wracam za ladę, czekając na nowego klienta z przyklejonym do twarzy uśmiechem.

– Dzień dobry – rzucam uprzejmie w stronę wejścia, wciąż nie dostrzegając osoby, która weszła właśnie do sklepu.

– No proszę, czy ty właśnie powiedziałaś coś miłym tonem? – Zza regału wychyla się Brandon z tym swoim cwanym uśmiechem, a ja momentalnie zmieniam nastawienie.

Staje przede mną z zadowolonym wyrazem twarzy, który najwyraźniej występuje u niego permanentnie, a ja czuję, jak moja krew zaczyna wrzeć. Jest coś w jego uniesionych kącikach ust, co sprawia, że mam ochotę wybuchnąć. Nie mam pojęcia, czy to kwestia mojej irytacji jego osobą, a może fakt, że za jego uśmiechem kryje się więcej arogancji niż radości, ale wiem, że nie znoszę, gdy patrzy na mnie w ten sposób.

– Co ty tu robisz? – Krzyżuję ramiona na piersiach, patrząc na niego sceptycznie. – Przestałeś nachodzić mnie w samochodzie, więc teraz robisz to w miejscu pracy?

Obserwuje mnie bacznie, gdy na niego naskakuję, ale jego mina pozostaje niezmienna. Przez chwilę mam nawet wrażenie, że robi się weselszy, kiedy ja mierzę go lodowatym spojrzeniem, a moje usta są zaciśnięte w cienką kreskę.

– Nigdy mi tego nie odpuścisz, prawda, Złośnico? – śmieje się. – Liczyłem, że w końcu ci się to znudzi.

– Nie zapowiada się na to w najbliższym czasie – odpowiadam zgodnie z prawdą markotnym tonem, a on patrzy na mnie badawczo, jakby próbował ocenić moje rzeczywiste nastawienie co do jego osoby.

– Na szczęście nie mam w zwyczaju się poddawać. – Mruga do mnie, a ja unoszę brew w odpowiedzi na jego słowa. – Poza tym ta strona twojej osobowości jest równie… urocza – droczy się ze mną, a ja nie reaguję na jego docinki.

– Brad – zaczynam tonem pozbawionym jakichkolwiek emocji. – Dlaczego tu jesteś? – Każde słowo wypowiadam powoli, chcąc dać mu znać, że jego wizyta wcale mnie nie ucieszyła. Wręcz przeciwnie, podniosła mi ciśnienie.

– Może przyszedłem kupić wino. – Szczerzy się jak zwykle, najwyraźniej czerpiąc radość z przekomarzania się ze mną. – Zgaduję, że jako jedyny, skoro masz takie podejście do klientów.

– Po prostu zasłużyłeś sobie na specjalne traktowanie – oświadczam, czując nagłą potrzebę wybronienia się z jego zarzutów. – Dla innych jestem miła.

– Nie mogę sobie tego wyobrazić, Złośnico. – Mruga do mnie zawadiacko, a ja irytuję się, patrząc, jak sprzeczanie się ze mną sprawia mu przyjemność.

– Popracuj nad wyobraźnią – burczę pod nosem, a on śmieje się w odpowiedzi.

– Zapewniam cię, Złośnico, jest całkiem bujna – rzuca enigmatycznie, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Słuchaj, wpadłem podrzucić ci dokumenty. Byłem akurat w okolicy, więc stwierdziłem, że nie ma potrzeby, żebym ściągał cię do biura dla dwóch podpisów.

Załatwiliśmy większość szczegółów w zeszłym tygodniu, co ku mojemu zadowoleniu przebiegło naprawdę sprawnie, dzięki czemu nie musiałam widywać Brandona aż tak często. Zwłaszcza że występował on głównie w roli mojego pośrednika, dopełniając za mnie szeregu formalności. Dlatego fakt, że postanowił pofatygować się do mnie tylko po to, by wręczyć mi pojedynczy protokół i klucze, brzmi nieco podejrzanie.

Zastanawiam się, czy powinnam uwierzyć w jego historie. Jego agencja wcale nie znajduje się w pobliżu, więc to, że przyjechał tu przy okazji, wydaje się mało realne. Nie zamierzam jednak podważać jego słów, skoro oszczędził mi czasu na wizytę u siebie, nawet jeśli jego intencje nie są mi znane i szczerze mówiąc, odrobinę mnie niepokoją.

– Dzięki – mamroczę pod nosem. – Skąd wiedziałeś, gdzie pracuję? – pytam podejrzliwie, by choć trochę dodać sobie pewności.

– Wszystko znalazłem w umowie kredytu, którą nam przesłałaś.

– No tak – odpowiadam zażenowana, bo przecież odpowiedź była oczywista, a ja zrobiłam z siebie idiotkę, chcąc podważyć jego wersję wydarzeń. Dziękuję Bogu za makijaż, który zakrywa wypieki na moich policzkach, i zmieniam ton, nie chcąc sprawiać wrażenia zawstydzonej. – Mam je podpisać dzisiaj? Najpierw chcę je przeczytać, a nie mam zamiaru cię tutaj zatrzymywać. Pewnie masz sporo pracy.

– Na szczęście nie mam już dzisiaj więcej klientów – odpowiada z zadowolonym uśmiechem, a ja głośno wzdycham. Oczywiście, że nie ma. – Mogę tu poczekać, aż skończysz.

– Wykluczone – oświadczam od razu. – W przeciwieństwie do ciebie jestem dość zajęta, więc przejrzę dokumenty dopiero wieczorem.

– Pomogę ci – rzuca bez zastanowienia. – Ty w tym czasie zajmiesz się czytaniem.

Zupełnie nie podoba mi się ta wizja. Choć chętnie wykorzystałabym go do dźwigania ciężkich pudeł, obawiam się, że nie wytrzymam z nim przez tyle czasu w jedynym pomieszczeniu. Wolę mieć obolałe plecy niż zszargane nerwy.

– Nonsens, Brad – zmieniam ton na nieco łagodniejszy w nadziei, że może tak szybciej do niego dotrę. – Nie mogę cię o to prosić.

– Spójrz na to z innej strony, Złośnico. Wciąż jestem ci winien przysługę za ostatnią podwózkę – wspomina z uśmiechem, jakby wcale nie mówił o sytuacji, w której zachował się jak prawdziwy wariat.

– Dobrze – ulegam, bo czuję, że wykłócanie się z nim nie przyniesie żadnych rezultatów. Prawdę mówiąc, Brandon rzeczywiście jest moim dłużnikiem. – Musisz to jakoś odpracować – oznajmiam, a on nie kryje zadowolenia.

Na chwilę odsuwam własne obiekcje na bok, żeby oddelegować go do zadania, a przy okazji odciążyć siebie. Wskazuję brunetowi kartony do rozpakowania oraz półki, na których musi poukładać nowe wina. Mówię do niego powoli, nie omijając żadnych szczegółów, a na koniec trzykrotnie pytam, czy na pewno wszystko rozumie. Gdy robię to po raz czwarty, każe mi się zamknąć. Brad ściąga marynarkę i podwija rękawy błękitnej koszuli, po czym z niesamowitym zapałem zabiera się do pracy.

Siadam na krześle przy biurku, ale zanim zaczynam czytać przyniesione przez bruneta papiery, zerkam na niego ukradkiem. Podnosi pudełka bez trudu, jakby nie ważyły po kilkadziesiąt kilo, ale gdy mu się uważnie przyglądam, dostrzegam, jak zaciskają się jego mięśnie. Zdradzają go też pojedyncze krople potu na czole, które co jakiś czas przeciera ręką. W mojej głowie na moment pojawia się myśl, że Brandon wygląda seksownie, kiedy nosi te wszystkie ciężary, ale na szczęście pozbywam się jej, nim zdąży się rozwinąć w fantazję.

Zabieram się do czytania dokumentów dopiero wtedy, gdy Brad przyłapuje mnie na wpatrywaniu się z niego. Nie daję mu tej satysfakcji i nie peszę od razu, jednak gdy brunet wraca do pracy, czuję się lekko zawstydzona. Zakłopotana wbijam wzrok w kartkę i nie odrywam go, dopóki nie kończę czytać ostatniego zdania.

– Gotowe – mówi, podchodząc do mojego biurka. Podnoszę wzrok, żeby móc na niego spojrzeć. Nachyla się nade mną, podpierając się rękami o blat, a ja wcale nie myślę o tym, jak napinają się jego ramiona. Wcale. I zupełnie nie podoba mi się fakt, że spod podwiniętych rękawów wystaje biceps pokryty tatuażem. Zupełnie. – Powinnaś zatrudnić kogoś do pomocy.

– Staram się być samodzielna – odpowiadam zgodnie z prawdą.

– Przemyśl to jeszcze, Lauren. To dźwiganie cię wykończy – wygłasza swoje rady, a ja mam ochotę po raz kolejny przewrócić oczami. – Wiesz, zawsze możesz do mnie zadzwonić, gdybyś potrzebowała masażu. – Na jego ustach pojawia się cwany uśmieszek, a w oczach widzę zawadiacki błysk.

– A co, znasz jakiegoś dobrego masażystę? – pytam kpiąco, a on się śmieje.

– Jesteś niemożliwa, Złośnico. – Kręci głową. – Udało ci się przejrzeć protokół?

– Tak – mówię. – Wszystko się zgadza. Podpisałam go w wyznaczonych miejscach.

– Gratuluję, panno Harris. – Zupełnie zmienia ton i wyciąga z kieszeni marynarki pęk kluczy. – Mieszkanie jest oficjalnie twoje. – Posyła mi profesjonalny uśmiech, którym prawdopodobnie obdarza każdego, z kim robi interesy.

– Mam nadzieję, że nie dorobiłeś jednego dla siebie – silę się na żart, choć tak naprawdę nie zdziwiłabym się, gdyby rzeczywiście na to wpadł.

– Spokojnie, Złośnico. Poczekam, aż sama mi go sprezentujesz. – Szczerzy się, ukazując rząd białych zębów, a ja trącam go dłonią w ramię. Powinien nosić przy mnie ochraniacze albo przestać gadać głupoty, jeśli nie chce się nabawić permanentnych siniaków. – Myślę, że powinniśmy uczcić tę okazję. W końcu to twoje pierwsze mieszkanie. Znam świetną knajpę niedaleko.

Patrzę na niego przez dłuższą chwilę, czekając, aż powie, że żartuje, ale on wydaje się poważny. Zatem to prawda. Brandon Collins zaprasza mnie na kolację, a ja zupełnie nie wiem, skąd pojawił się u niego taki pomysł. Ostatnie, na co mam ochotę, to spędzenie z nim więcej czasu i dziwię się, że on nie uważa podobnie.

– Każdego swojego klienta zapraszasz na kolację? – pytam, unosząc brwi.

– Wręcz przeciwnie. Po prostu zasłużyłaś sobie na specjalne traktowanie, Złośnico – powtarza słowa, które skierowałam do niego wcześniej, a ja wzdycham głośno, nie kryjąc niezadowolenia. – Poza tym, kiedy lustrowałaś mnie noszącego pudła, twój wzrok aż błagał o więcej, a kolacja może być świetnym początkiem.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz – oznajmiam swobodnie, jakby wcale nie miał racji. Usiłuję ukryć budzące się we mnie zakłopotanie. – Mam już plany na dzisiejszy wieczór.

– A jutrzejszy?

– Też – kłamię. – Jestem zajętą kobietą.

– Nie możesz mieć planów do końca życia – żartuje.

– Zawsze możesz zaprosić na kolację waszą recepcjonistkę – podpowiadam, z przyjemnością obserwując, jak rzednie mu mina. – Cindy, tak? Ona na pewno ci nie odmówi.

– Bardzo zabawne, Lauren. – Przewraca oczami, a ja się triumfalnie uśmiecham. – Mogłabyś chociaż próbować ukryć to, jak bardzo lubisz mi dogryzać.

– Nic nie mogę na to poradzić. – Wzruszam ramionami. – Sprawia mi to zbyt wielką radość. Muszę dzielić się tym ze światem.

– Jesteś niereformowalna, Złośnico. – Rozbawiony kręci głową.

– Powinieneś się zbierać, zanim doszczętnie cię zniszczę – oznajmiam, przy okazji subtelnie sugerując, że chcę, aby wyszedł. – Zaraz zamykam sklep. Dzięki za pomoc – dodaję, kiedy Brandon podchodzi do mnie niebezpiecznie blisko, po czym się nachyla.

– Do zobaczenia, Lauren – mówi cicho przy moim uchu, a następnie całuje mnie w policzek, milimetr od kącika moich ust.

Odsuwa się ode mnie i wychodzi ze sklepu, a ja stoję nieruchomo i wpatruję się w drzwi. Choć ten gest był z pozoru drobny, czuję się nieswojo i nie wiem dlaczego. Jestem pełna podejrzeń co do zachowania Brandona, począwszy od jego pojawienia się w sklepie, aż do tego delikatnego pocałunku, którym obdarzył mnie przed chwilą. Dodatkowo pomoc z towarem i próby flirtu sprawiają, że mam wiele pytań, na które nie znam odpowiedzi.

Podrzucam pęk kluczy i idę w stronę drzwi nowego mieszkania. Jestem tak podekscytowana, że niemal przez całą drogę nucę pod nosem. Gdy wchodzę do środka, mimowolnie się uśmiecham. Moje pierwsze własne mieszkanie. Jestem z siebie teraz tak dumna, że mam ochotę krzyczeć. Przez ostatnie lata ciężko pracowałam, żeby móc pozwolić sobie na niezależność.

Kiedy wpadłam na pomysł sprowadzania win z zagranicy, wciąż byłam na studiach. Nie miałam ani grosza i pierwsze pieniądze musiałam pożyczyć od mamy. Nie miałyśmy wtedy wiele, ale udało mi się zamówić cztery butelki luksusowego trunku z Francji i sprzedać je za dwa razy wyższą cenę znajomym mojego ówczesnego ojczyma. Powtórzyłam to kilka razy, aż udało mi się odłożyć całkiem sporą sumę i spłacić mamę. Potem wszystko potoczyło się szybko. Nim zdołałam się zorientować, założyłam pierwszy sklep, a liczba moich klientów rosła.

Siadam na szarej kanapie. Jest duża i wygodna, a ja czuję, jak się w niej zapadam. Opieram się o zagłówek sofy, kładę nogi na niskim stoliku i pozwalam sobie na chwilę zamknąć oczy. Jest dopiero środa, a ja już mam dość tego tygodnia. Najchętniej spędziłabym kolejne dni w łóżku, oglądając seriale, ale niestety oprócz pracy czeka mnie też przeprowadzka, z którą wiąże się dużo wysiłku i straconej energii.

– Naprawdę chcesz, żeby ktoś okradł to mieszkanie pierwszego dnia? Dlaczego nie zamykasz drzwi, Lauren? – Słyszę głos mojego przyjaciela, który właśnie wchodzi do środka. Staje na środku salonu i się rozgląda. Widzę, jak z lekkim uśmiechem skanuje dokładnie każdy kąt. – Nieźle – stwierdza. – Sam chętnie bym sobie takie sprawił, gdybym nie miał czterdziestu tysięcy długu za studia.

Noah wygląda tak jak zwykle w szerokich jeansach i białym T-shircie, na który narzucił rozpiętą lnianą koszulę. Jego blond włosy są lekko rozczochrane, zupełnie jakby skończył przygotowania do wyjścia w momencie, w którym wysłałam mu adres. Cóż, w zasadzie ta wersja jest prawdopodobna, bo napisałam do niego niespełna czterdzieści minut temu, a on już się tu zjawił.

– Stęskniłam się za tobą. – Podnoszę się z sofy, żeby objąć go mocno. Wtulam się w jego ciepłe ciało i kładę głowę na jego torsie.

– Ja za tobą też. – Odwzajemnia mój uścisk, ale zaraz mnie puszcza i obydwoje siadamy na kanapie. – Przepraszam, że nie przyszedłem ci pomóc z dostawą, ale nie dałem rady wymknąć się z pracy. Steve był dziś prawdziwym wrzodem na dupie – marudzi, a ja się śmieję. Odkąd pamiętam, Noah narzeka na swojego szefa, więc ten komentarz nie jest dla mnie niczym nowym.

– Nic się nie stało. Miałam innego pomocnika – wyjaśniam, opierając głowę na jego ramieniu, ale on szybko ją strąca i odwraca się bokiem, aby na mnie spojrzeć.

– Tak szybko znalazłaś za mnie zastępstwo? – Kładzie rękę na piersi, udając obrażonego. – Powinienem czuć się urażony, ale wcale nie jest mi przykro, że ktoś inny dźwigał za mnie te ciężkie pudła. Co to za biedak?

– To całkiem zabawne – zaczynam, a z mojego gardła wydobywa się nerwowy śmiech. – Brandon mi pomógł. Wiesz, ten agent nieruchomości.

– Brandon? – pyta, ściągając brwi. – Ten sam Brad, który wskoczył ci do samochodu jak wariat? – Jego ton pozostaje sceptyczny.

Odkąd opowiedziałam mu tę historię, reaguje niezadowoleniem za każdym razem, gdy tylko wspominam o nowo poznanym brunecie. Wiem, że wynika to z troski o moje bezpieczeństwo, bo codziennie powtarza, że mam blokować drzwi do samochodu, gdy prowadzę. Poza tym ani razu nie przedstawiłam Brandona w superlatywach, więc Noah jako mój przyjaciel musi podzielać moją wersję, jeśli chce ujść z życiem.

– Dokładnie ten – potwierdzam. – Ale dziś był wyjątkowo… znośny.

– Z pewnością – mamrocze niezadowolony. – Zmieńmy temat. Może rozerwiemy się w ten weekend? Pomogę ci z przeprowadzką, a w sobotę skoczymy do klubu.

– Dlaczego mam wrażenie, że ten pomysł ma jakieś drugie dno?

– Bo ma. – Szczerzy się do mnie. – Lauren, nie daj się prosić.

– Nie wiem, Noah – wdycham głośno. – Liczyłam na spokojny weekend z Netflixem. Ostatnie, na co mam ochotę, to nieprzespana noc i leczenie kaca na drugi dzień.

– Brzmisz, jakbyś miała sześćdziesiąt lat. Od tygodni nie imprezowaliśmy razem. Brakuje mi mojej skrzydłowej. – Otacza mnie ramieniem, a ja wtulam się w jego bok. – Mam nadzieję, że pamiętasz jeszcze naszą strategię.

– Opowiadam kobietom o tym, jaki jesteś wspaniały i gdy są tobą wystarczająco zachwycone, wkraczasz do akcji – recytuję formułkę z pamięci, jakbym powtarzała ją każdego dnia.

– A wtedy zaczyna się magia – śmieje się. – Jesteśmy zgraną drużyną.

– To trochę smutne, że potrzebujesz mnie, żeby zaliczyć – żartuję.

– Może jesteś moim talizmanem. – Ściska mnie tak mocno, że nie mogę oddychać. – Nie daj się prosić, Lauren. Musisz w końcu rozruszać te stare kości.

– Przypominam, że z naszej dwójki to ty jesteś starszy. I zapewniam cię, że wciąż jestem wyjątkowo gibka.

– Sprawdzimy to w sobotę. – Wstaje z kanapy, zrzucając mnie przy tym z siebie. – Podnieś ten seksowny tyłek, bierzemy się do roboty. Za dwa dni będziesz się tu czuła jak w domu.

Rzeczywiście, kolejne popołudnia spędzamy na przewożeniu moich rzeczy do nowego mieszkania. Na szczęście Noah pomaga mi dźwigać kartony, a ja zajmuję się głównie pakowaniem i przewożeniem paczek między mieszkaniami. Naprawdę doceniam, że zawsze mogę na niego liczyć. Gdyby nie mój przyjaciel, przeprowadzka zajęłaby mi ponad tydzień.

W piątkowy wieczór rozpakowujemy ostatnie pudła, popijając przy tym wino, które przyniosłam ze sklepu. Szybko udaje się nam poukładać wszystko w szafach i obydwoje opadamy zmęczeni na łóżko w sypialni. Leżymy obok siebie, a mnie zaczyna się kręcić w głowie od nadmiaru alkoholu. Opieramy się o zagłówek i zerujemy butelkę czerwonego wina z nogami wyciągniętymi na materacu.

– Nareszcie – mówi uradowany, stukając swoim kieliszkiem o mój.

– Gdyby nie ty, byłabym dopiero w połowie – przyznaję. – Dziękuję, Noah.

– Daj spokój. Dlatego mamy siebie. – Trąca mnie łokciem. – Ja pomagam ci teraz, a ty naganiasz mi panienki.

– W końcu jesteśmy drużyną – powtarzam jego słowa.

Noah wychodzi godzinę później, kiedy przyłapuje mnie na tym, że przysypiam podczas oglądania serialu. Wino szumi mi w głowie, a wszystkie mięśnie bolą od pracy i przeprowadzki, więc gdy po kąpieli kładę się na miękkim łóżku, natychmiast odpływam. Jestem tak zmęczona, że nie wiem, kiedy dokładnie zasypiam, i jedyne, co pamiętam z tej nocy, to niewyraźne wspomnienia snów, w których ku mojemu niezadowoleniu główną rolę odgrywa pewien irytujący brunet.ROZDZIAŁ 5

Brandon

Zawsze sądziłem, że jestem stworzony do pracy z ludźmi. Od dziecka uchodzę za towarzyskiego, odnajduję się w grupie i potrafię dogadać się z każdym. Dosłownie z każdym. Nie znam nikogo, kto zdołałby oprzeć się mojemu czarującemu uśmiechowi i pozytywnemu nastawieniu. Odkąd pamiętam, mam też talent do handlu. Kiedy moja siostra miała siedem lat i dołączyła do drużyny harcerek, to ja zajmowałem się rozprowadzaniem ciasteczek, rozplanowując wszystko tak, by wygrała rower w konkursie na największą liczbę sprzedanych opakowań. Potrafiłem namówić każdą sąsiadkę, aby kupiła ich roczny zapas. Wydaje mi się, że już wtedy wiedziałem, że muszę się rozwijać w tym kierunku.

Zdarzają się jednak chwile, gdy podważam wszystkie decyzje, które doprowadziły mnie momentu mojej kariery, w jakim właśnie jestem. Jedna z nich ma miejsce właśnie teraz. Od trzech godzin oprowadzam mojego klienta, Michela Underwooda, po wybranych dla niego apartamentach. Jego ciągłe uwagi spowodowały u mnie ból głowy już czterdzieści minut temu i sprawiają, że muszę się pilnować, żeby nie udusić go własnymi rękami. Przez moment zaczynam nawet rozważać zmianę pracy.

– Panie Collins, wydaje mi się, że nie zapoznał się pan z wymaganiami, które panu przesłałem – mówi starszy mężczyzna, przechadzając się po mieszkaniu z rękami zaplecionymi za plecami.

Mam wrażenie, że to ty się z nimi nie zapoznałeś – komentuję w głowie.

– Panie Underwood, te apartamenty spełniają wszystkie warunki, które zostały mi przedstawione. Lokalizacja, metraż i wyposażenie są dokładnie takie, jak pan sobie życzył – wyjaśniam, próbując nie brzmieć zbyt arogancko. Underwood, mimo że jest nieznośny, pozostaje jednym z moich najbardziej dochodowych klientów, dlatego momentami muszę gryźć się w język, żeby nie zrezygnował ze współpracy ze mną. – Przepraszam, jeśli źle pana zrozumiałem. Co jest nie tak z tym mieszkaniem?

– Po prostu go nie czuję – rzuca swobodnie, a na jego twarzy maluje się grymas. Mam ochotę krzyczeć, ale ściskam dłoń w pięść i liczę w głowie do dziesięciu. – To pan powinien wiedzieć, że to nie jest apartament dla mnie. Myślałem, że jest pan lepszy w swoim fachu.

Wdech i wydech, Collins. Klient ma zawsze rację – powtarzam sobie w myślach. – Zwłaszcza wtedy, gdy jego zegarek jest droższy niż moje mieszkanie.

Biorę głęboki wdech, próbując nie wybuchnąć gniewem. Boże, ten facet ma tupet. Mam tysiące zadowolonych klientów, w tym jego, ale za każdym razem, zanim decyduje się na kupno, musi chwilę ponarzekać. Jeśli naprawdę nie spełniam jego wymagań, to dlaczego wraca do mnie zawsze, gdy chce kupić jakąś nieruchomość? Michael Underwood jest idealnym przykładem bogatego cwaniaka, który myśli, że każdy powinien mu usługiwać. Momentami odnoszę wrażenie, że od pewnej sumy na koncie u ludzi zachodzą nieodwracalne zmiany w mózgu.

– Panie Underwood, jest mi niezmiernie przykro, że żadne z mieszkań nie spełniło pańskich oczekiwań – oświadczam, siląc się na profesjonalny ton, co wymaga ode mnie naprawdę wiele cierpliwości. – Niestety muszę wracać do biura na kolejne spotkanie, ale przejrzę ponownie oferty i wyślę panu mailowo moje propozycje nieruchomości.

– Tylko tym razem proszę się do tego bardziej przyłożyć – mówi lekceważąco, ściskając dłoń, którą wystawiłem w jego stronę. – Mój kierowca czeka już na mnie na dole. Do widzenia, panie Collins.

Kiedy mężczyzna wychodzi, z moich ust od razu pada wiązanka przekleństw. Opieram się o ścianę i głośno wzdycham. Michael Underwood wyprowadza mnie z równowagi przy każdej możliwej okazji, a mimo to muszę się użerać z jego irytującą dupą już od kilku dobrych lat. Gdybym mógł, już dawno usunąłbym go z grona swoich klientów, ale tak długo, jak wyrabiam dzięki niemu comiesięczne premie, przyklejam na usta sztuczny uśmiech i obsługuję go z wyuczonym profesjonalizmem.

Jedyne, czego potrzebuję po dzisiejszym spotkaniu, to drink. Albo kilka drinków. Poświęciłem temu staremu dupkowi czas w sobotnie popołudnie, chociaż nie mam w zwyczaju pracować w weekendy, i teraz płacę za to swoim podłym humorem. Underwood upierał się, że w swoim zajętym tygodniu nie znajdzie nawet pół godziny wolnego, więc przystałem na jego absurdalne warunki, czego zacząłem szybko żałować.

Wsiadam do samochodu i ruszam w stronę swojego apartamentu. Rozsiadam się wygodniej w fotelu chevroleta, a do moich uszu dociera przyjemny szum silnika. Zimne powietrze z klimatyzacji studzi nieco moje bojowe nastawienie, a gdy włączam radio, rozluźniam się na pierwsze dźwięki piosenki. Perspektywa wolnego popołudnia pomaga mi pozbyć się reszty napięcia i z każdą chwilą zapominam, że jeszcze kilkanaście minut temu męczyłem się z upierdliwym klientem.

Docieram do mieszkania pół godziny później. Zaraz po wejściu ściągam z siebie eleganckie ubrania i narzucam coś wygodniejszego. Odgrzewam resztki wczorajszego makaronu, po czym opadam na kanapę w salonie. To jedno spotkanie zmęczyło mnie bardziej niż cały dzień pracy, z czego zdaję sobie sprawę w chwili, gdy siadam na miękkiej sofie, a powieki od razu robią się ciężkie. Bezwiednie zamykam oczy i pozwalam sobie na chwilę odpoczynku.

Z krótkiej drzemki wyrywa mnie telefon. Lekko zaspany sięgam po smartfona i dostrzegam na ekranie zdjęcie mojej siostry. Zdrowy rozsądek podpowiada, żebym nacisnął czerwoną słuchawkę i wrócił do snu, ale wiem, że jeśli nie odbiorę, Dakota będzie dzwonić aż do skutku. To jedna ze wspólnych cech kobiet z mojej rodziny. Są tak uparte i nieustępliwe, że stawianie się im nie ma żadnego sensu.

– Dakota? Coś się stało? – pytam, nie kłopocząc się przywitaniem.

– Uspokój się, Brad. Po prostu dzwonię do swojego brata – mówi do słuchawki, a jej ton robi się nienaturalnie słodki.

– Z doświadczenia wiem, że nigdy nie robisz tego bezinteresownie. – Kocham moją siostrę, ale nigdy nie dzwoni do mnie, żeby tylko porozmawiać. Odkąd pamiętam, wykorzystuje to, że jestem od niej pięć lat starszy i mam do niej cholerną słabość. Nie mamy więcej rodzeństwa, więc mimo że jako dzieci kłóciliśmy się niemal codziennie, to obecnie nasza relacja jest naprawdę dobra. Przynajmniej wtedy, gdy siostra czegoś ode mnie potrzebuje.

– Jesteś moim ulubionym bratem, wiesz o tym?

Właśnie o tym mówię. Słowa „bezinteresowność” nie ma w jej słowniku.

– Bo jedynym – wytykam, na co ona chichocze. – Czego tym razem potrzebujesz?

– Pomyślałam, że moglibyśmy wyskoczyć wieczorem na drinka do tego nowego klubu na Manhattanie.

Krzywię się, gdy informuje mnie o swoim pomyśle. Owszem, miałem dziś ochotę na drinka, ale zdecydowanie nie w towarzystwie mojej młodszej siostry. Dla odmiany wolałbym się spotkać z kimś, kto nie zachowuje się przez dwadzieścia cztery godziny na dobę jak wrzód na dupie.

– Nie masz znajomych w swoim wieku?

– To odrobinę bardziej skomplikowane – zaczyna, a ja już wiem, że cokolwiek powie, nie będę zadowolony. – Będzie tam chłopak, do którego wzdycham od dwóch miesięcy. Podsłuchałam go dziś na siłowni i podobno zjawi się w klubie ze swoją przyjaciółką. Pomyślałam, że odwrócisz jej uwagę, żebym ja mogła zająć się zdobywaniem jego serca – mówi tak szybko, że ledwo udaje mi się połączyć wszystkie fakty.

– Wiesz, że nie znoszę, kiedy wciągasz mnie w swoje dziecinne intrygi – mamroczę pod nosem. – Ostatnio jak pomagałem ci poderwać chłopaka, to jego siostra wybrała imiona dla naszych dzieci. Na pierwszej randce. – Wzdrygam się na samo wspomnienie tego wieczoru.

Moja siostra z pewnością odziedziczyła zapędy do umawiania mnie po naszej matce. Zupełnie jakby obie uwielbiały uprzykrzać mi życie. Nie wiem, dlaczego za każdym razem godzę się na ich szalone pomysły, ale zaczynam się podejrzewać o skłonności masochistyczne.

– Teraz będzie inaczej, przysięgam. Obiecuję, że to ostatni raz, kiedy proszę cię o przysługę – mówi słodkim głosem, a ja praktycznie widzę jej błagalną minę.

– Dobrze – wzdycham. – Spotkajmy się na miejscu o dziewiątej.

– Kocham cię, Brad! – piszczy do słuchawki. – Do zobaczenia.

Zegar wskazuje dopiero siódmą wieczorem, co oznacza, że mam jeszcze ponad godzinę do wyjścia. Przez kolejne trzydzieści minut leżę na kanapie, wgapiając się w jakiś bezsensowny program w telewizji. Nie mam pojęcia, o czym jest, ale to nie przeszkadza mi w oglądaniu go. Przed ósmą zwlekam się z sofy, ruszam pod prysznic, a następnie doprowadzam do porządku mój lekki zarost. Przeczesuję mokre włosy palcami, pozwalając, by kosmyki ułożyły się same. Wyciągam z garderoby ciemne spodnie i białą koszulę, po czym wkładam na siebie ten zestaw i na koniec spryskuję się ulubionymi perfumami.

Przed wyjściem piję kilka sporych łyków szkockiej, żeby przygotować się mentalnie na dzisiejszy wieczór. Kocham Dakotę, ale jeśli mam spędzić sobotnią noc w jej towarzystwie, potrzebuję alkoholu, a whisky doskonale złagodzi moje obawy przed kolejną katastrofalną randką. Modlę się w duchu, by przyjaciółka tego chłopaka okazała się choć odrobinę w moim typie, bo mogę dziś już nie znieść kolejnej porażki.

– Wyprzystojniałeś, staruszku! – Dakota wita mnie okrzykiem, kiedy dołączam do niej w kolejce do wejścia.

– Jestem od ciebie tylko pięć lat starszy – mamroczę pod nosem, a następnie przytulam ją na powitanie. – Przypominam, że przywlokłem się tutaj dla ciebie, więc lepiej powstrzymaj się z tymi uwagami, jeśli nie chcesz, żebym wrócił do domu.

– Z wiekiem robisz się coraz bardziej zrzędliwy – oświadcza, przewracając oczami.

Chwilę później wchodzimy do klubu. Moja siostra przeciska się przez tłum tańczących ludzi na parkiecie, a ja podążam za nią w kierunku, która wyznacza. W końcu siadamy przy barze. Rozglądam się po pomieszczeniu, podczas gdy Dakota zamawia dla nas drinki. Stawia przede mną szklankę z bursztynowym płynem, a sama zanurza usta w jakimś fikuśnym kolorowym napoju.

– Tam są – mówi podekscytowana, wskazując na parę w przeciwnym kącie sali. Niemal podskakuje z radości, gdy ich dostrzega.

Obserwuję z daleka blondyna, który siedzi przy stoliku, balansując na krawędzi krzesła, i jego przyjaciółkę, która jest odwrócona tyłem do nas. Widzę jedynie jej brązowe loki i opinającą wąską talię czarną sukienkę.

_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: